Lekcja o potędze
ocena: +7+x

Dr Kowalska z ręką zaciśniętą na zimnej stalowej poręczy. Szła niepewnymi krokami przed siebie, w ciemności. Oczy miała zakryte opaską, choć wolałaby mieć na głowie maskę przeciwgazową. Nikt nie powiedział jej, że to coś tak cuchnie. W sumie nikt, kto podszedł na tyle blisko by poczuć zapach tego czegoś, nie przeżył.

Dawno temu, gdy Danielle Kowalska była jeszcze małą, niewinną dziewczynką bała się pływać w oceanie. Jej matka ostrzegała ją przed płaszczkami, a strach przed nadepnięciem na takową, trzymał ją z daleka od pływania w oceanie przez wiele lat. Ale jej ojciec twierdził, że ludzie powinni być zmuszani do konfrontacji ze swoimi lękami. Nauczył on Danielle jak suwać stopy po dnie bez podnoszenia ich. Dodawał jej otuchy mówiąc:
— Kiedy płaszczki zobaczą, że się zbliżasz to wystraszą się i odpłyną.
Dr Kowalska często zastanawiała się, czy jej ojciec żałowałby tego, że nauczył ją odwagi, gdyby wiedział, jaką Ścieszkę kariery odwaga otworzyła przed nią. Natomiast to Fundacja zabiła ostatnie pozostałe w niej dziecięce niezdecydowanie i niepewność.

Mogła to coś usłyszeć. Ciężki oddech tego czegoś przypominał połączenie skomlenia zranionego psa i rżenie. Miała nadzieje, że nie dotknie tego. Po kroku do przodu. Dr Kowalska była już wystarczająco blisko by wyczuć ciepło oddechu tego czegoś i by napięcie paraliżowało ją. Aparat fotograficzny typu polaroid w jej lewej ręce był strasznie nieporęczny. Danielle miała nadzieję, że go nie opuści. Gdyby to się wydarzyło nie miałaby odwagi go podnieść. Trzask. Aparat wydał dźwięk zwalniania migawki, ale doktor nie zobaczyła flesza. Gdyby tak się stało byłaby w realnym niebezpieczeństwie. Takie płaszczki nie odpływają wystraszone.

Cały ten proces był strasznie powolny: krok do przodu, krok do tyłu, podnieść aparat, zrobić zdjęcie, opuścić aparat. Krok po kroku, umieszczała kolejne zrobione zdjęcia w swojej kieszeni. Gdyby mogła zdjąć opaskę z oczu i spojrzeć na zegarek wiedziałaby, że minęło już czterdzieści osiem minut od momentu wejścia to przechowalni a zrobieniem ostatniego zdjęcia. Niby teoretycznie wystarczyłoby tylko jedno zdjęcie, ale dr Kowalska nie miała jak to bezpiecznie sprawdzić.

Gdyby jej współpracownicy wiedzieli, co teraz robi uznaliby ją za szaloną, lecz na szczęście wszyscy w ośrodku byli wtedy zajęci, gdyż tego dnia przyjmowali inspektorów z Federalnego Biura Śledczego.
Po wydarzeniach z Korei Północnej, po tym, co kongres w Tokio ujawnił i po tym jak Fundacja została oświetlona fleszami aparatów większości dziennikarzy na globie, świat znacząco się zmienił. Według dr Danielle każdy pracownik Fundacji powinien mieć coś co zapewniało by mu ochronę. Nie miała ona możliwości wyposażyć się w coś tak użytecznego jak medalion dr. Brighta, ale te zdjęcia powinny jej wystarczyć.

15 miesięcy później

— Zmarnowałaś już godzinę mojego czasu, dr Kowalska. Sądząc po twoim byłym zawodzie, mam nadzieję, że wiesz, co będzie następną częścią przesłuchania, najlepiej więc będzie dla ciebie jak przestaniesz zgrywać ignoranta i powiesz mi gdzie przechowywany jest SCP-610 i nie wmawiaj mi, że nie masz pojęcia, bo wszyscy tutaj wiemy, że byłaś starszym badaczem w tym projekcie.

Osoba, która to powiedziała zdążyła już wypalić kilka papierosów, od momentu kiedy wtargnęła do domu dr Kowalskiej i zaczęła ją przesłuchiwać. Jednak doktor mimo tego, że jej życie było w niebezpieczeństwie martwiła się głownie tym, że meble i dywan przesiąkną zapachem tytoniu. Przez większość przesłuchania oczy Danielle skierowane były w dół, ale nie, dlatego, że bała się patrzeć mu w oczy i kłamać, była w tym nawet całkiem dobra. Nie robiła tego, gdyż w jej opinii, nie był on warty nawet tego.

Mężczyzna, który przedstawił się, jaki Agent O'Brien lubił się uśmiechać. Miał on wysoką posturę doświadczonego w boju generała o szarych włosach i kanciastej szczęce. Jego cierpliwość do esk badacza Fundacji powoli się kończyła. A dwóch zamaskowanych żołnierzy towarzyszących mu stało nieruchomo, czekając na rozkazy.

— Agencie O’Brien — dr Kowalska zaczęła wciąż wpatrując się w podłogę — musiałeś być tak bardzo zajęty szukaniem mnie, że nie nadążasz za ostatnimi wydarzeniami. „Porozumienia Berlińskie Przeciwko Anomalią w Roli Broni” mówią ci coś dupku — mówiąc ostatnie słowo Kowalska spojrzała mu w oczy z wyrazem buntu na twarzy.

O’Brien spojrzał przez jej okulary, lecz nie patrzył w jej oczy. Starał się patrzeć prosto w jej duszę.

— Trzymaj jej rękę — rozkazał jednemu ze swoich żołnierzy
Zamaskowana postać podeszła i chwyciła za ramię dr Kowalską. Agent przycisnął jej środkowy palec prawej ręki do stołu, wyjął najcieńszy nóż, jaki miał i wkuł go tuż pod jej paznokieć. Kowalska szarpnęła się trochę z bólu, ale nie krzyknęła. W tym momencie sparaliżował ją strach gdyż uświadomiła sobie, że to dopiero początek.
— Kreml jeszcze tego sposobu nie wykorzystywał, więc nie sądzę żeby senat był chętny by go wykorzystać — powiedział z przekąsem.
Po czym wyjął nóż z ręki naukowca, którego krew trysnęła na jego rękawiczkę. Wytarł ją w jej policzek i zaczął mówić:
— Będę szczery, Rosjanie mają wszystko by się babrać z tą zarazą wzdłuż i wszerz całego Bajkału. Nie sądzisz, że rozsądnie by było by Stany Zjednoczone wiedziały, co może im zagrażać i rozumiały to. Cholera! Zrozum nie obchodzi mnie to, co myślisz o tym, do czego będziemy to wykorzystywać, masz mi dać tę lokalizację.
Kiedy dr Kowalska wreszcie złapała oddech i stłumiła chęć krzyknięcia z bólu, podniosła swoją zdrową rękę i wskazała w stronę swojej sypialni i powiedziała:
— Górna, lewa szuflada, szara koperta. Wzięłam to ze sobą jak odchodziłam z Fundacji. Powinno to cię zainteresować.
— Idź, sprawdź! — O’Brien rozkazał żołnierzowi, który po mniej niż minucie wrócił z szarą kopertą w dłoni. Agent wyrwał mu ją i szybko otworzył. Satysfakcja z jego twarzy zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
— Co to do cholery jest!? — Wykrzyknął rozsypując fotografię z koperty na podłogę.
W tym momencie dr Kowalska podniosła gwałtownie wzrok do góry. O’Brien przyjrzał się im jeszcze chwilę, po czym powiedział:
— Nie sądzę by ten skurwysyn z wywaloną szczęką miałby być czymś, co ma mnie zainteresować — powiedział, zdenerwowany gasząc swojego ostatniego papierosa na karku badaczki, która syknęła z bólu, gdy poczuła jak papieros pali jej skórę.

— Opowiem ci historię — zaczął agent — ponieważ myślę, że ta twoja Fundacja uważa, że była potężna będąc w cieniu, ale ja ci powiem, że bardzo się myliła.

Chwycił krzesło stające przy stole, i usiadł naprzeciw dr Kowalskiej, która znosiła cierpliwie jego opowiadania, ponieważ wiedziała, że musi tylko jeszcze poczekać. A agent znowu zaczął swój wywód:
— Kiedy zaczynałem swoją karierę w latach osiemdziesiątych, byłem agentem DEA w Kolumbii w oddziale polującym na Pablo Eskobara. Mieliśmy w areszcie dilera, był to mały Meksykaniec, który się tak samo się stawiał jak ty teraz. Ciągle wykrzykiwał „Nie wiecie, z kim do cholery zadzieracie!”. Myślał, że jego kartel wymiata, bo przekupił wszystkie służby bezpieczeństwa w Kolumbii i że to oni są tymi, co kontrolują Medellin. Powiedziałem mu „Skoro to wy jesteście tymi, co kontrolują to miasto, to, czemu zakopujecie swoje pieniądze i wciąż musicie szmuglować swoją kokainę. Jakbyście naprawdę kontrolowali to miasto to sprzedawalibyście kokę jawnie w sklepach, a ty nie ukrywałbyś swojego pistoletu.” Wyciągnąłem wtedy swój i poszczeniem go w kolano. „To jest potęga. To, że nie ukrywam teraz swojej broni i to właśnie powinieneś wiedzieć” tłumaczyłem mu, gdy on się wykrwawiał. Twoja Fundacja ukrywała się w cieniu. Ale będę z tobą szczery. Potęga była zawszę po naszej stronie, wasze anomalie zawszę należały do nas, tak samo jak wasi badacze i ich wyniki badań. Twoje życie też należy do nas, więc ostatni raz ci radzę byś powiedziała gdzie jest sześćset dziesięć, bo twój następny palec zostanie już odcięty.

— Sir — przerwał agentowi jeden z jego żołnierzy — chyba coś kręci się przed domem.

Dr Kowalska zacisnęła powieki najmocniej jak mogła, gdy tylko długie blade ręce przebiły się przez ścianę jakby jej tam nie było. Broń żołnierzy zdążyła wydać tylko krótką serię strzałów. Zapach prochu uderzył w nozdrza badaczki, a jej uszy wypełniły krzyki i dźwięk łamanych kości. Słyszała także obrzydliwe przypominające siorbanie odgłosy, ale nie wiedziała i nie chciała wiedzieć skąd one pochodzą.

Po kilku minutach piekła w powietrzu znowu rozbrzmiała cisza zakłócana tylko przez ten sam ciężki oddech. Ciągle z zaciśniętymi powiekami doszła po omacku do drzwi wyjściowych. Jej dywan był tak nasiąknięty krwią, że z każdym krokiem wydawał dźwięki mlaskania, a zapach, jaki się tam unosił Danielle już nigdy pewnie nie zapomni.

— Uciekaj zero dziewięćdziesiąt sześć — powiedziała dr Kowalska do swojego wybawcy – są na tym świecie gorsze potwory od ciebie.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported