Achtung, Polen!
ocena: +20+x

— Nie tak się okrada ludzi wy debile — wyleciało głośno z zaciemnionego zaułka w nieprzyjemnej strefie miasta. — Kto okrada w tych czasach z nożem, wy pierdoleni amatorzy!

Krzyk, choć stłumiony znajdującymi się wokół kamienicami, przedarł się poza zaułek na okoliczne uliczki, przyciągając uwagę nastolatka, aktualnie wpatrzonego w zegar w telefonie, podczas opierania się o okoliczny słup. Słysząc po chwili krzyk bólu, schował telefon mozolnie do kieszeni i zaczął iść w stronę, z której było słychać te niecodziennie dźwięki.

Do zaułka po chwili wkroczył ów nastolatek, ubrany w czerwoną bluzę z wyprutym logiem firmy na piersi. Na nogach widniały stare tenisówki, a z kieszeni wystawało niepewnie pudełko tanich papierosów. Ujrzał on starszego od niego o kilka lat mężczyznę w spodniach garniturowych i białej koszuli, kontrastuując z czerwoną plamą krwi na wcześniej śnieżnobiałej koszuli.

— Kupcie sobie kurwa pistolet! Z jebanym airsoftem groźniejsi byście byli! — wykrzyczał mężczyzna zdenerwowany, jego głos skierowanych w głąb zaułka. Po chwili ciszy wyciągnął paczkę chusteczek z kieszeni i zaczął pośpiesznie próbować ściągnąć krew ze swojej koszuli.

Przyglądawszy się ponownie sytuacji, nastolatek ujrzał skrytą w cieniu bandę chłopaków młodszą od niego o rok czy dwa, ze wzrokiem czystego przerażenia w oczach, próbując jak najszybciej odciągnąć leżącego na ziemi kolegę, wijącego się w konwulsjach bólu. Z jego brzuch ostentacyjnie wystawał jego własny nóż, jeszcze przed momentem skierowany w stronę mężczyzny w bieli. Ciszę zaułka nagle przerwał dźwięk klaskania, generowany przez owego młodego mężczyznę w czerwonym, stojącego na jednym z wejść do uliczki.

— Głośniej nie możesz być Meier? — powiedział przestając klaskać nastolatek. — Można było usłyszeć cię z ulicy obok. Nie mówiąc już o tym, że się spóźniłeś.

Mężczyzna, z początku spięty, momentalnie się rozluźnił słysząc znajomy głos.

— Już się przestraszyłem, że ktoś mi zaraz kulkę w plecy wsadzi, a to tylko ty — powiedział, wyrzucając chusteczkę do śmietnika obok. — Jak widać, miałem małe spotkanie po drodze.

— Wszystko po to by pobić bandę gówniarzy. Co Ci z tego przyszło? Jedynie koszule sobie zepsułeś. — powiedział trzymając w ręce wyciągniętego przed momentem szluga. — To co, pizza?

— Zostałem zaatakowany, musiałem bronić mojego dobytku! — wykrzyczał teatralnie — I mówiłem coś o paleniu — powiedział wyjmując z kieszeni młodzieńca paczkę papierosów — Chuj mi z tego Dot, że jesteś pełnoletni, jak chcesz się zabić to wstrzyknij coś sobie w fortach. Możemy i mieć trochę artefaktów, ale rak to chuj tak czy siak.

— Eh. Niech ci będzie i tak cię nie przegadam. — Z dłoni Dota niechętnie wyleciała fajka, która po krótkim locie wpadła w plamę krwi w zaułki. — To w końcu pizza?

— Prawie bym zapomniał. Musimy się pospieszyć z zamówieniem albo nie przyjdzie na czas. Chodźmy do mnie, tam obok tej pierogarni, dobry widok na miasto i mam kamerę przygotowaną.

— Niech będzie, u mnie się ktoś wprowadził ostatnio i raczej nie chcemy, by się wpierdalał. Do tego śmierdzi strasznie. Ale zgaduje, że jak poprzedni za miesiąc wypije denaturat i będzie trzeba ciało wyrzucić.

Obaj mężczyźni wyszli z zaułka, ignorując dźwięki bólu nastolatka za nimi. Skręcili w bok obok latarni ze zbitą żarówką i wyruszyli w stronę serca miasta przez strzaskany chodnik.


Przed dwójką mężczyzn stanęła trzypiętrowa kamienica, strasząca obdrapanymi ścianami. Na samym jej środku stały duże drewniane drzwi pokryte dawno zbledniałą farbą. Drewniany moloch zaskrzypiał, stawiając opór mężczyźnie probującemu dostać się do środka. Po krótkiej walce te w końcu ustąpiły, ukazując słabo oświetlony korytarz z brudnymi ścianami, a na końcu drewniane schody prowadzące na wyższe piętra budynku. Przez korytarz ciągnął się rząd starych podniszczonych drzwi z zerwanymi tabliczkami numerów mieszkań.

— Nie rozumiem jak ktokolwiek może tu mieszkać — mruknął Dot niemal do siebie, kopiąc kawałek rozbitej doniczki na ziemi.

— Póki jest woda i prąd nie ma co narzekać. W końcu cena jest odpowiednia do warunków. I mieszkańcy tej dziury niech się cieszą, póki mogą. Nasi kumple z klubu golfowego mają podobno odwalić akcje w metrze, po której ta część miasta może zostać odcięta — odpowiedział Meier, trzymając się już poręczy schodów, które leniwie zaskrzypiały pod naciskiem drogich butów mężczyzny.

— Uważaj, bo się pod tobą jeszcze zapadną — powiedział Dot również wchodząc na sękate schody. — Wiesz co dokładniej Golfiarze planują?

— Podobno jakiś Bączek przyjeżdża do miasta za tydzień i chcą go zgarnąć. A wiesz jak to jest z nimi i przepychem, mogą zgarnąć całe metro przypadkiem razem z nim.

— Ta, byłem przy tym jak raz odwalili tą akcje w Poznaniu, mam wrażenie, że połowa komisariatów poszła z dymem. To i tak lepiej niż Antyki, Ci to mogą dupie tylko siedzą, byle by nikogo bez sensu nie skrzywdzić.

— Nie bądź taki, ktoś musi zrównoważyć czysty chaos Golfiarzy, a my zdecydowanie tylko się dokładamy.

— Słyszałem tak w ogóle, że Antyki też coś planują od Zeta, ale nie miał szczegółów. Podobno chcą białą budę wysadzić, ale nie chcą, by jakiś cywil oberwał, wiesz jak to jest z nimi. Stawiam, że jeszcze rok będą to planować.

— Ciągle zadajesz się z Zetem? Każdy na tym etapie wie, że to bajerant. Koleś by sobie nerkę wyrwał jakbyś mu wystarczająco zapłacił.

— Ta, ale wiesz jak trudno z dobrym prochem w tym mieście. Trudno mi znaleźć kogoś innego.

— To przestań szukać.

— Jak na drugiego najbardziej poszukiwanego człowieka w mieście niezły z ciebie aniołek Meier.

— Drugiego? Jak ja nie jestem pierwszy, to kto kurwa jest? — powiedział dość sfrustrowany.

— "Królowa Golfiarzy", a kto inny. Po tym jak dwa lata temu rozjebała łeb temu Bączkowi to pół miasta, by wysadzili by ją dorwać. Choć pewnie sama to zrobi niż będą mieli na to szansę.

— Mówisz to jakbyś zaraz miał wyskoczyć od nas i do nich dołączyć.

— Nie przesadzaj, wiesz że jestem Rejterem w duszy — powiedział Dot klepiąc przyjaciela w plecy.

Rozmowę przerwało kilkanaście sekund ciszy, kiedy obaj mężczyźni wchodzili w milczeniu na wyższe piętra budynku. Ich podróż zatrzymała się na trzecim piętrze, gdzie stanęli przed dużymi drewnianymi drzwiami. Stojąc tak Meier zaczął obmacywać kieszenie, a po chwili wyjął ze spodni dwa klucze z dołączoną przypinką B.J. Blazkowicza.

— Nie rozumiem jaką przyjemność wyciągacie z tych używek. Nie widzę jak to się różni od zażywania zwykłej trucizny, trzeba być debilem, by umyślnie to wszystko brać. — powiedział Meier wybierając odpowiedni klucz.

— Ależ jak najbardziej panie doktorze, dziękuje za diagnozę.

Pokonując stary zamek, przekręcił z trudem klucz i otworzył drzwi, które skrzypiąc przesunęły się po podłodze.

— Zapraszam — powiedział Meier wskazując dach budynku do którego przed chwilą otworzył drzwi.

— Nieźle — mruknął Dot rozglądając się. — Która jest godzina?

— 11:43, za 12 minut powinniśmy zadzwonić po pizze — odpowiedział sprawdzając zegarek, a drugą ręką zamykając drzwi na klucz. Po zabezpieczeniu wejścia wsadził klucze do tylnej kieszeni spodni i wskazał na cztery fotele patrzące się w stronę centrum miasta. — Usiądź sobie, ja ogarnę kamerę.

Młodzieniec rzucił się na stary fotel i sięgnął po paczkę papierosów kieszeni bluzy, tylko by dosięgła go realizacja o utracie używki w zaułku. Siedząc z nawyku z zapalniczką w ręce, zapytał.

— Co u matki?

— Nieźle, na razie, nowe leki działają dobrze, artefakt co pożyczyłem od Antyków też pomaga — odpowiedział Meier, wyjmując dużą torbę z jednej z wielu skrzyń stojących na dachu. Po chwili rzucił coś w stronę Dota i powiedział — Weź rozłóż stojak.

— Dobrze wiedzieć — odpowiedział wstając z fotela z czarną konstrukcją w rękach. — Gdzie to chcesz?

— Ustaw by był dobry widok na główny plan, to tam w końcu chcą puścić fajerwerki.

— Nowy rok przychodzi wcześnie w tym roku — powiedział nastolatek przyglądający się jak Meier ustawia kamerę na stojaku. — Ile za to dałeś?

— Całą pensję, ale zobaczysz potem, że było warto, lepiej będzie widać na nagraniu niż gołym okiem.

Obaj mężczyźni jednocześnie usiedli na sąsiednich fotelach i zaczęli patrzeć się w centrum miasta.

— Myślisz, że Stanowski znowu spierdoli sprawę? — powiedział Dot przerywając krótką ciszę.

— Lepiej nie, bo to nasz pierwszy poważny debiut. Tamtą pomniejszą akcje można wybaczyć, ale nawet jak minute się spóźni to niech wraca do Golfiarzy rozwalać ludziom głowy kijem, bo na tyle będzie się nadawał. Dalej nie uważam, że powinniśmy byli dać mu tą pozycje.

— Podobno wziął to do siebie i nieźle się spiął na dzisiaj.

— Mam nadzieję, nie chcę żadnych błędów.

— Która godzina?

— 52.

— To jeszcze 3.

— Co wiesz o generale Słowieckim? — rzucił Meier wyjmując telefon z kieszeni i kładąc na jedno z ramion fotela.

— Że miał niezły temperament. I wymordował ludzi na Ukrainie. Piękna postać.

— Jego dwie ulubione aktywności na wieczór to było whisky i brutalne egzekucje. Ale wygraj kilka bitew i nagle bohater narodowy, kurwa jego mać. Gadanie o tym co odpierdalał jest albo tabu, albo ludzie nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Świat będzie lepszy jakby się go pozbyć.

— Brzmi jak miły koleś.

— Prawdziwy heros bojówek nacjonalistycznych. Ale raczej już czas na nasz telefon. — powiedział wpatrując się w pomnik przygrubego generała na odległym placu.

Mężczyzna odblokował szybkim ruchem smartphone'a, przelatując palcem przez skomplikowany symbol i wpisał w aplikację telefonu dziewięciocyfrowy numer.

— Chciałbym zamówić pizze, pepperoni z ostrym sosem. Tam, gdzie było ustalone, dzwoniłem wcześniej. Ye, godzina standardowa. Mam nadzieję, że nie macie zbytniego ruchu o tej godzinie, bo nie chciałbym opóźnień. To tyle, liczę na punktualną dostawę. — Meier odłożył telefon i westchnął. — To teraz czekamy. Sprawdzę kamerę jeszcze raz tylko — mruknął cicho podnosząc się z siedziska.

— Nazwanie tego nowym rokiem to w sumie niezła metafora.

— Nie brałem cię za filozofa — odpowiedział Meier wracając na swój fotel.

— Nie bądź, aż takim chujem, nie jestem idiotą.

— Dobra, dobra, przepraszam, nie psujmy chwili.

Obaj mężczyźni patrzyli się chwile na plac w cichej kontemplacji, gdy ich uszy nagle wypełnił silny dźwięk odbijający się mocno w ich głowach, nawet mimo dystansu, który dzielił ich od źródła dźwięku. Jednak nieprzyjemne uczucie w bębenkach zostało prawie od razu zignorowane, gdy ich oczy wypełnił obraz wznoszącej się fali ognia, obejmującej cały plac, a na samym środku niemal stopioną statuę, która mozolnie zmierzała w stronę ziemi. Ogień szybko przeskoczył na okoliczne uliczki, podpalając schronionych na nim przechodniów, jak i obejmując w szkarłatnych objęciach okoliczne budynki, spopielając wszelkie palne obiekty w jego zasięgu.

— Kurwa mać! — wykrzyczał Meier trzymając się za uszy. — To nie tak miało być!

— Ile on tego prochu tam najebał — odpowiedział Dot, zrywając się w stronę drzwi. Pociągnął za gałkę, tylko by drewniane drzwi stanęły zaparte. Od razu odwrócił się w stronę wstającego kompana. — Klucze!

Przez powietrze nagle przeleciał szary obiekt z przypinką, który wylądował w ręce młodszego mężczyzny. Ten przekręcił zamek dwukrotnie i bez zamykania zaczął zbiegać po schodach, a zaraz za nim drugi Rejter. Schody trzaskały pod uderzeniami butów, a bariera piszczała trzymając się ostatkiem sił ściany. Drzwi wejściowe niemal zostały wyrwane, gdy ręce w czerwonej bluzie szarpnęły do przodu za klamkę. Kolejne uderzenia stóp, tym razem o kostkę brukową, zmierzającą w stronę oddalonego pomnika.

Nad miastem unosił się świeży dym, gdy ognista zaraza pożerała plac. Z każdym krokiem omijali coraz więcej ludzi, uciekających od wybuchu, niektórzy niosąc na sobie oznaki opalenia czy krwi wypływającej spod wbitych przedmiotów w ich ciało. Nagle uderzył ich zapach spalenizny, mięso zmieszane z plastikiem, a oczy padły na okoliczny budynek smagany płomieniami. Jeszcze kilkadziesiąt metrów, a przed nimi stanął szkarłatny słup, niechętnie okrążający popękany pomnik, leżący twarzą w dół. Okolica była wypełniona szczątkami budynków, rozbitych niczym były zbudowane z kart.

— Pomóż mi z tym Meier — krzyknął Dot odrzucając na bok gruz.

— Ona nie żyje Dot — odpowiedział patrząc na prawie w pełni przekręcony w miednicy tors młodszej kobiety przykrytej kamieniami.

Nagle zauważyli jak okolica za nimi okrywa za się, w niemal bladym w porównaniu do placu, czerwono-niebieskim świetle.


W komisariacie wypełnionym chaosem, ławeczka w głębi zajęta była przez dwóch facetów. Pierwszy z nich, czarnowłosy ubrany w białą koszulę z różową plamą, siedział opierając twarz na rękach. Obok niego siedział nastolatek w czerwonej bluzie z trochę nadpalonymi rękawami, który patrząc w sufit podrzucał zapalniczkę.

— Masz szluga? — rzucił, nie odrywając wzroku z białej przestrzeni nad nim.

— Masz, ale nie ode mnie — odpowiedział muskularny mężczyzna w niebieskim mundurze, podsuwając mu papierosa, wraz z karteczką z dziewięciocyfrowym numerem — Tak jak mówiłem, jeśli coś widzieliście to zadzwońcie.

— …

— Eh… — powiedział niebiesko mundurowy, wstając z ławeczki. — Ktokolwiek to zrobił, wam powiem, musi być niezłym skurwysynem.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported