Alter ega
ocena: +8+x

„Maciej Tier – Inkwizytor” – głosił napis na tabliczce, w którą od paru minut wpatrywał się jej właściciel, słuchając miarowego tykania zegara ściennego. Odgłosu, który nieubłaganie, raz za razem przypominał mu, że świat nie raczył stanąć, a więc i on nie może. Irytowało go to, zresztą nie po raz pierwszy. Pozbyłby się już dawno tego archaicznego sprzętu gdyby to nie był prezent.

Nigdy więcej nie wspomnę Anicie, że chciałbym coś retro do biura. – pomyślał – A już na pewno nie w okolicy moich urodzin. Czy jakichkolwiek innych świąt.

Co prawda mógłby po prostu wyciszyć ten dźwięk jedną z wielu ApliM-owych aplikacji. Ale od początku podchodził nieufnie do komputera połączonego bezpośrednio z ludzkim mózgiem. Wynikało to po części z obecnej funkcji, która wyrobiła w nim przekonanie, że nikt i nic nie jest niezawodne, a po część było to starym nawykiem z czasów prawniczych, który nakazywał zakładać, że jeśli jest miejsce na błąd to został on już popełniony. Dlatego choć minęło już parę miesięcy od kiedy Fundacja wypuściła własną wersję urządzenia wraz z zaufanymi programami, wolał ograniczyć korzystanie z niego do niezbędnego minimum. Niemniej ta ostrożność zmuszała go do znoszenia pewnych niedogodności jak chociażby wspomnianych odgłosów zegara.

Z cichym westchnięciem oderwał wzrok od tabliczki z imieniem i obrócił ją z powrotem w stronę drzwi. Następnie poruszył parę razy myszką by pobudzić ekran do życia. Pomimo paru prób wciąż wygodniej mu się pracowało z tradycyjnym zapisem elektronicznym niż z coraz powszechniej stosowanym przeglądaniem dokumentów w myślach. Wynikało to raczej z przyzwyczajenia niż z jakiś racjonalnych powodów.

Po paru chwilach ekran się uruchomił i ukazał dwa otwarte okna. W pierwszym znajdował się zapis sprawy U001/2025, którą zajmował się gdzieś przed rokiem. Drugie zaś zawierało dość stary raport, bo pochodzący niemal sprzed dekady, odnośnie obiektu SCP-PL-061 i towarzyszących mu zdarzeń. Dwa dokumenty, które po długiej analizie Maciej odłowił z morza danych jako zdające się mieć związek ze sprawą. Sprawą, która w zasadzie nie powinna go dotyczyć.

Zaczęła się ona dwa tygodnie i pięć dni wcześniej, kiedy w odległości 3 kilometrów od jego placówki pojawił się cienki, wysoki na 2,1 metra i unoszący się 10 cm na ziemią, dysk światła. Szczęśliwie znajdował się on w miejscu rzadko uczęszczanym dlatego bez problemu zabezpieczono go i ukryto przed światem. Kiedy ustalono, że dysk najprawdopodobniej przenosi gdzieś materię, która weszła z nim w kontakt, przeprowadzono eksperyment z udziałem pracowniczki klasy D. Wraz z nią wysłano samobieżnego robota, który miał za zadanie zebrać dane, reagować na zagrożenia, w tym na próby ucieczki testerki, a także powrócić z informacjami gdyby ta nie zdołała, z jakiejkolwiek przyczyny. Tak się jednak nie stało. Po sześciu godzinach kobieta pojawiła się przed dyskiem i poinformowała, że dziwnie wyglądający ludzie odpowiedzialni za jego stworzenie zapraszają Fundację na rozmowy i proponują współpracę w walce ze wspólnym wrogiem. Dane zebrane przez robota potwierdziły te relacje, w związku z czym wysłano doświadczony, trzyosobowy oddział MFO by rozeznał się dokładnie w sytuacji i ocenił potencjalne zagrożenie. Odział powrócił po 10 godzinach, a jego dowódca zdał relację. I gdyby na tym się skończyło sprawa pewnie nigdy nie trafiła by do Tiera. Niestety dla niego, dwie godziny od powrotu MFO, ten sam oddział powrócił ponownie, uszczuplony o jednego członka za to z robotem wysłanym wcześniej wraz z testerką. Jednak jakby sytuacja nie była już wystarczającą skomplikowana, kolejne cztery godziny później ci sami funkcjonariusze powrócili po raz trzeci znów uszczupleni o jedną osobę, tym razem bez robota za to z zapisem jego pamięci i w towarzystwie posłanej na początku pracowniczki klasy D.

Jak można było się spodziewać spowodowało to olbrzymie zamieszanie, a wszyscy zaczęli zabezpieczać się przed potencjalną odpowiedzialnością, ewentualnie szukając kogoś z kim mogliby się nią podzielić. Dlatego Rada 05 zażądała od dyrektora placówki opinii odnośnie zdarzenia i jego stanowiska tyczącego się propozycji rzekomych twórców dysku. Ten z kolei wystąpił z analogiczną prośbą do Inkwizytora powołując się na prawo konsultacji w sprawach tyczących się bezpieczeństwa placówki podkreślając, że zaistniała sytuacja może mieć na nie istotny wpływ.

A z pewnością na bezpieczeństwo jej dyrektora – pomyślał Maciej gdy tylko odczytał maila o podwyższonym priorytecie, który dosłownie wdarł mu się do snu w środku nocy, trzy dni wcześniej. Zdawał sobie sprawę, że jeśli odmówi powołując się, że jednak nie tyczy się to jego kompetencji to dyrektor wraz z działem prawnym wykaże, że ewentualne kłopoty powstały przez jego nienależyte wykonywanie obowiązków. Tier sam parę razy brał udział w takich akcjach i wolał nie znaleźć się po niewłaściwej stronie pisma.

Dlatego od tamtego czasu szukał wszystkiego na co mógłby powołać się w swojej opinii. Liczył, że może owi twórcy dysku pojawili się już kiedyś, albo chociaż zostawili jakiś ślad. Niestety to co znalazł, choć powiązane nie pozwalało na zajęcie jasnego stanowiska, a ostatnie kilka godzin upłynęło Maciejowi na bezskutecznej lekturze coraz starszych i mniej zrozumiałych dokumentów.

To nie ma sensu. – ta myśl po raz kolejny pojawiła się w głowie Tiera - Co miałem znaleźć to znalazłem. Ostatni raz przeczytam zeznania dowódcy, a raczej dowódców i napiszę to co będzie wydawało się najrozsądniejsze.

Inkwizytor odnalazł właściwy folder, w którym znajdowały się spisane relacje. Trzy pliki, które na dobrą sprawę znał już na pamięć. By choć odrobinę wyłamać się z rutyny postanowił zacząć od drugiego w kolejności.

Najechał na niego myszką, kliknął parokrotnie i po chwili jego oczom okazał się tekst.


Zapis relacji – oddział MFO „Zwiad” #2

Przesłuchanie odbyło się bezpośrednio po powrocie oddziału.

Przesłuchiwany był jego dowódca – Marcin Świętnik, lat 42, nieżonaty, bezdzietny. Z rodziną utrzymuje sporadyczne kontakty. Jego stan zdrowia jest dobry, aczkolwiek wykazuje oznaki odwodnienia spowodowane nadmiernym poceniem, lekkie poparzenia słoneczne, a także ma ranę na wysokości ramienia lewej ręki. Rana jest powierzchowna, zapewne dzięki materiałowi kombinezonu, który jednak w tym miejscu został rozerwany.

Stan psychiczny przesłuchiwanego jest zły. Choć jest on w stanie zachować pozory spokoju i składnie się wysławiać, widać u niego objawy skrajnego napięcia nerwowego, które stwarza ryzyko wystąpienia nerwicy.

Do jego oddziału należeli:

Konrad Szarzec – Pełni funkcję technika i łącznościowca; lat 36; żonaty; posiada trójkę dzieci.

Wojciech Grzek – Pełni funkcję strzelca wyborowego; lat 30; nieżonaty; pozostający w wolnym związku

Poniżej znajduje się zapis zeznań dowódcy oddziału:


Po przekroczeniu dysku światła, który ja po prostu nazwałbym portalem, trafiliśmy na wypaloną, kamienistą pustynię. Wokół rozciągały się liczne gejzery, gdzieniegdzie leżały porozrzucane duże kamienie, a temperatura była niebotycznie wysoka także natychmiast zalaliśmy się potem nawet pomimo Fundacyjnych kombinezonów umożliwiających lepsze chłodzenie ciała. Oczywiście w niczym to nie odpowiadało przedstawionemu nam na odprawie opisowi miejsca docelowego. Nie byłem jednak zdziwiony bo zwykle większa część informacji podawanych przed akcją nie oddawała rzeczywistości. Spojrzałem przez ramię na moich chłopców, którzy także nie byli zaskoczeni, że nic nie jest takie jak powinno. Nie było się jednak co dziwić. Konrad służył w Fundacji już dobre 15 lat, Wojtek – 10. Od lat pod moją komendą. Obaj niezawodni i lojalni.

Gestem dałem znać by zbadali teren w promieniu 10 metrów od punktu wejścia. Wojtek poszedł na lewo, Konrad na prawo, ja na wprost. Każdy z nas był gotowy do podjęcia walki i pilnował by pozostawać w kontakcie wzrokowym z resztą. Po paru minutach usłyszałem w słuchawce głos Wojtka:

-Tatulku, choć no tutaj. 15 metrów, na dziewiątej.

Westchnąłem w duchu. Nie raz ganiłem go za takie spouchwalanie się na łączu. Wszystko obowiązkowo było nagrywane, a gdyby odsłuchał to jakiś garnitur to pewnie uznałby to za nieprofesjonalne. Niemniej nie karałem go za to – był świetnym strzelcem i nigdy mnie nie zawiódł pomimo trudnego charakteru.

Szybko ruszyłem w jego stronę, mówiąc:

- Podaj status.

- Fundacyjny robot – odparł, po czym dodał już bez komunikatora, gdy stanąłem obok - Raczej nie przysłali nam dodatkowego sprzętu.

- Nie. Obserwuj okolicę. Konrad, podaj status – ostatnie zdanie rzuciłem do słuchawki, patrząc w stronę oddalonego o 20 metrów człowieka.

- Czysto – usłyszałem w odpowiedzi

- Natrafiliśmy na Fundacyjnego robota. Przyjdź, 20 metrów na szóstą, za dużym kamieniem.

Po chwili Konrad znalazł się przy nas i spojrzał na maszynę, po czym powiedział:

- Bez wątpienia Fundacyjny robot. Służący do eskortowania personelu klasy D. Skoro jest sam to znaczy, że gdzieś w okolicy jest też ciało.

Gdy wypowiadał ostatnie, wychwyciłem w jego głosie nutkę smutku. Prawdopodobnie byłem jedyną osobą poza jego żoną, która by to wyłapała. Jeździliśmy jednak na misje razem już od przeszło 9 lat, więc doskonale wiedziałem, że nawet po tylu latach ludzka śmierć i cierpienie dotykały go. Być może to funkcja technika-łącznościowca, która często wymuszała pozostawanie z tyłu pozwoliła mu zachować tę nutkę wrażliwości.

Rozważyłem przez chwile jego słowa, po czym zapytałem:

- W jakiej odległości powinno znajdować się ciało?

- Najwyżej 20 metrów od robota. Każdy pracownik wysłany z takim robotem ma bransoletę z trucizną na ręce. Jeśli przekroczy tą odległość – robot uznaje to za próbę ucieczki i uwalnia truciznę.

- To jak na trupa nieźle się chowa – skwitował Wojtek – Większość tego obszaru już sprawdziliśmy.

- Racja – odparłem, a następnie zwróciłem się do Konrada – Możesz sprawdzić gdzie leży ciało?

- Jeśli tylko nadajnik w bransolecie działa to tak. W 2 minuty.

Konrad wyciągnął przytroczone do pasa, niewielkie urządzenie z ekranem i połączył je z robotem. W tym czasie zająłem pozycję przy kamieniu. Obserwowałem okolicę, jednocześnie rozmyślając. Znalezienie tego ciało mogło być istotne. Nic nie wiedziałem o tym by jakiś pracownik D nie wrócił z wyprawy, a o takich rzeczach dowódcę niemal zawsze się informowało. Była to cenna informacja, często na wagę życia oddziału. Były dwie opcje – albo coś było do tego stopnia nie tak, że Fundacja zdecydowała się to ukryć przed nami albo o tym nie wiedziała. Obie opcje były równie beznadziejne z naszego punktu widzenia.

Rozważałem nawet czy nie przerwać misji i nie wracać by nie narażać niepotrzebnie chłopców. Szybko jednak odrzuciłem tą myśl. Garniturki zaraz dobrałyby się nam do tyłków, że nie sprawdziliśmy potencjalnie istotnej okoliczności dla sprawy. Takie rzeczy bardzo łatwo się pisze, a trudno robi.

- Dowódco, ktoś wyłączył tego robota – usłyszałem głos Konrada za swoimi plecami – Tyle, że do tego normalnie trzeba hasła. Zwyczajny pracownik D na pewno nie ma do niego dostępu.

- Jak inaczej można go unieszkodliwić?

- W teorii nie powinno się dać inaczej. Chyba, że rozwalając go na kawałki.

- Czyli teoria gówno warta – Wojciech uśmiechnął się szyderczo – Może dadzą nam Nobla za jej obalenie.

- Masz obserwować okolicę, a nie komentować! – przywołałem go do porządku, po czym zwróciłem się do Konrada - Jesteś w stanie sprawdzić co się stało?

- Udało mi się go przywrócić do stanu operacyjnego – odparł, stukając w urządzenie – Nie mam odpowiednich uprawnieni by uzyskać dostęp do jego pamięci czy odpalić diagnostykę. Z moimi upoważnieniami mogę za to uruchomić uzbrojenie i korzystać z bieżącego podglądu z kamer. I chyba… tak, mam sygnał z nadajnika tego D.

- W jakiej odległości od nas się znajduje?

- 200 metrów – mówiąc to wskazał w stronę niewielkiego wzniesienia po naszej lewej.

- Dobra. Jesteś w stanie przemieścić robota w pobliże naszego punktu wejścia?

- Tak.

- Zrób to, a potem ruszamy. Starczy tego wygrzewania się w słoneczku.

- Tatulku, a nie wykąpiemy się może jeszcze w gorących źródłach – Zaśmiał się Wojciech wskazując na gejzer, gdy czekaliśmy aż maszyna dotrze w wyznaczone miejsce.

- Odstaw coś w czasie akcji, a nie minie cię ta przyjemność – odparłem, uśmiechając się pod nosem.

Kiedy atomowo napędzana, uzbrojona w działko i granatnik metalowa puszka dotarła na miejsce, uformowaliśmy szyk i ruszyliśmy w kierunku nadajnika i być może doczesnych szczątków nieszczęśnika klasy D.

Po stu metrach wspięliśmy się na szczyt pagórka i natychmiast zrozumieliśmy, że okolica wcale nie jest opustoszała. Nad sporych rozmiarów gejzerem znajdowała się wielka, metalowa konstrukcja, połączona licznymi instalacjami, z mniejszymi budynkami w stylu igloo, wykonanymi w całości z odbijającego światło materiału. Część z nich połączona była, rozlewającymi się taflami tego błyszczącego budulca. Całość okalał równie świetlisty mur, od którego biegło kilka tuneli, łączących się z zabudowaniami. Wszystko to w jasnych promieniach słońca świeciło niczym płonący magnez. Gdyby nie automatycznie przyciemniające się gogle obserwacja tej konstrukcji byłaby niemożliwa.

Na ten widok natychmiast przywarliśmy do najbliższych kamieni. Szybko analizując sytuację, zapytałem Konrada:

- Zidentyfikowałeś jakieś zagrożenia?

- Nie – odparł pewnie – Żadnych widocznych elementów wedle mojej wiedzy mogących służyć za broń.

- W takim razie po co ten mur?

- Wygląda trochę jak jedno centrum handlowe w stolicy. Taką jedną tam zaspokoiłem to wiem. – rzucił Wojciech, celując w konstrukcje opartym o skałę karabinem.

- Cisza! – upomniałem go, po czym zwróciłem się do Konrada – Jakie może być zastosowanie muru?

- Nieznane – odparł – Mogę jedynie stwierdzić, że to na pewno dzieło inteligentnych istot.

Przez myśl przeszło mi, że może to tam mieliśmy trafić. W końcu w takim miejscu faktycznie mogła by znajdować się „duża hala pełna sprzętu”, jak to podali przed wyruszeniem. Może anomalii rzuciła ich po prostu trochę dalej. Tylko, że nadal coś było nie tak.

- Sygnał D – rzuciłem – Dobiega z tych zabudowań?

Konrad wyciągnął urządzenie, zerknął na nie po czym odparł – Tak, nie jestem w stanie stwierdzić, który to budynek dokładnie, ale na pewno ten facet tam jest. Albo… przynajmniej nadajnik.

- Czemu zakładasz, że to facet? Fundacja nie dyskryminuje ze względu na płeć. Wiem to z bliższych kontaktów. – rzucił Wojciech

- Zamknij się do cholery! Koniec żartów, teraz zaczynamy akcję na poważnie! – wykrzyczałem.
Niesubordynacja Wojtka bywała męcząca i jeśli nie przywołało się go do porządku, niebezpieczna. Ale jeśli tylko dotarła do niego powaga sytuacji nie było lepszego niż on na polu walki.

- Tak jest… dowódco.

Te słowa uspokoiły mnie. Dotarło do niego. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Przemyślałem sprawę i wydałem rozkaz:

- Zostajecie tutaj i mnie osłaniacie. Ja tam schodzę i nawiązuje kontakt, w końcu po to nas wysłali. Konrad, przełącz robota na tryb czuwania. Jeśli coś zacznie się do niego zbliżać -poinformuj mnie, a jeśli nie będziesz mógł – niech maszyna otworzy ogień. Jeśli stracicie ze mną kontakt na 5 minut albo zostanę zdjęty. Wycofujecie się i zdajecie Fundacji raport. Jasne?

- Tak jest – odparli równocześnie

Dałem im chwilę na rozstawienie sprzętu po czym podniosłem się zza kamienia i ruszyłem w stronę muru.

Kiedy znalazłem się u jego podnóża zauważyłem, że miejscami pokrywa go warstwa skał i jakiś nalot. Materiał z bliska był srebrzysty, a gdy wyciągnąłem rękę w jego stronę wyskoczył mi komunikat o wysokim naładowaniu energią, więc natychmiast ją cofnąłem i ruszyłem wzdłuż tego dziwnego ogrodzenia.

Byłem pewien, że chłopcy mnie obserwują, ale nie patrzałem w ich stronę by nie zdradzać pozycji ewentualnemu wrogowi. W końcu stanąłem przed czymś co przypominało drzwi do hangaru, które były wykonane z trochę ciemniejszego materiału niż reszta muru, ale wciąż srebrzystego.

Niemniej gdy do nich podszedłem otrzymałem ten sam komunikat o naładowaniu energią. Poza tym nic się nie stało. Zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno to wejście a nie jakiś magazyn energii albo czy nie powinienem wykonać jakiegoś ruchu gdy niespodziewanie, z cichym sykiem wrota pofrunęły szybko ku górze po czym zatrzymały się w połowie drogi, a w twarz uderzył mi chłodny podmuch.

Przez parę chwil byłem kompletnie bezbronny bo nawet z pomocą gogli przystosowanie się wzroku do znacznie ciemniejszego wnętrza zabrało mi paręnaście sekund.

Stopniowo jednak zaczynałem dostrzegać co znajdowało się za wrotami. Najpierw ujrzałem w odległości metra od siebie drobną, szczupłą i niewysoką kobiecą sylwetkę. Następnie wydatny, nieco zakrzywiony u nasady nos, usta z lekko wysuniętą, dolną wargą co wraz z opuszczonymi kącikami sprawiało, że ich posiadaczka sprawiała wrażenie obojętnej acz stanowczej. Jej oczu nie byłem w stanie dostrzec ponieważ kryły się w cieniu na wpół uniesionej bramy.

Mogłem jednak bez problemu zobaczyć co nosiła na sobie – kombinezon pracowniczki klasy D. Miała bransoletkę, którą namierzał Konrad. Tyle, że trzymała ją w dłoni, a nie zaciśniętą na ręce.

Staliśmy tak przez chwilę – ja z oczami skrytymi za goglami, ona złowrogo przykryta ciemnością dzierżąc nadajnik, który przywiódł nas swym nawoływaniem. W końcu odezwał się, pozbawionym emocji tonem:

- Wiem, że jesteś z Fundacji. Jestem D-2219, jeśli nad tym się zastanawiasz – wskazała na naszywkę na piersi - Jak chcesz to możesz wejść i porozmawiać z gospodarzami. Zapraszają.

- Gospodarzami? – zapytałem twardo, poprawiając broń w rękach – D-2219, co masz na myśli? Twoim obowiązkiem jest udzielać pełnych informacji.

- Gdybyśmy byli w Fundacji na pewno – zerknęła na trzymany przez mnie, odbezpieczony karabin - Jeśli myślisz nad natychmiastową terminacją, odpuść. Na razie możesz tłumaczyć to tym, że posiadam potrzebne informacje. Tak będzie ci łatwiej.

D nie powinien mieć takiej wiedzy – przemknęło mi przez myśl - Czyżby dowiedziała się od „gospodarzy”? Nie mogłem jednak okazać niepokoju, dlatego po raz kolejny, stanowczo zapytałem:

- D-2219. Kim są gospodarze? Udziel odpowiedzi albo wyciągnę konsekwencje.

- Długo by to zajęło, a stojąc tak w otwartych drzwiach wypuszczamy cenny chłód – odparł bez cienia strachu – Jeśli chcesz mogę cię do nich zaprowadzić. I twoich kolegów też bo szkoda by się odwadniali na słońcu. Jeśli ty ich nie zawołasz, gospodarze to zrobią.

Po ostatnich słowach wskazała palcem w górę, a ja usłyszałem odgłos ocierającego się metalu. Szybko zerknąłem we wskazanym kierunku, gotów do uskoku gdy zorientowałem się, że źródłem były dwa metalowe cylindry, prawdopodobnie duże działka, które teraz obróciły się nieco w lewo, a które z zewnątrz ukrywała cienka, błyszcząca tafla.

- Zmienili pozycję. Pewnie chcieli mieć lepszy widok.

Wezwałem chłopców przez komunikator. W ten sposób staliśmy się jeńcami.

Kiedy czekałem aż do mnie dołączą D nawet nie drgnęła, a większość pytań zbywała: „Gospodarze wam powiedzą”. Jedynie na pytanie o to jak się wyżywiła na tej pustyni odparła:

- Jedzenia mają zawsze za mało, ale nikomu nie dają głodować. Choćby i dziwacznej przybłędzie.

Na jej twarzy na parę chwil zagościł wtedy grymas, którego nie byłem w stanie odczytać. Może był to żal, a może gniew.

W końcu moi chłopcy dołączyli do mnie, a pracowniczka D dała nam znać byśmy ruszyli za nią. Kiedy się obracała zrobiłem krok do przodu i na sekundę dostrzegłem jej spojrzenie. Oczy wypełnione iskrami, gotowymi by wzniecić pożar, który strawi wszystko i wszystkich. Potem zniknęły, a ich miejsce zastąpił długi warkocz spleciony z czarnych włosów.

Przeszło mi wtedy przez myśl, że już gdzieś je widziałem, ale nie byłem w stanie przypomnieć sobie nikogo konkretnego. Nie miałem zresztą czasu na te rozważania. Przy użyciu wiadomości tekstowych gogli, sterowanych ApliM-ami, nakazałem chłopcom rozglądać się za zabezpieczeniami i szukać drogi do ewentualnej ucieczki. Miałem nadzieję, że o tym sposobie komunikacji ani D ani gospodarze nie wiedzą.

I być może była to prawda bo nikt i nic nie zareagowało gdy przekroczyliśmy kolejną bramę na końcu długiego, oświetlonego całkiem normalnymi świetlówkami, korytarza. Dalej do wystroju dołączyły metalowe drzwi z małymi szybkami. Jednak za wszystkimi pozostawało ciemno i nie dało się dostrzec wnętrza. Raz tylko gdy mijaliśmy jedne drzwi dało się słyszeć cichy syk, a w szybie zatańczyło jasne, żywe światło. Prowadząca nas D nie zareagowała na nie w żaden sposób.

W trzech czwartych korytarza zatrzymała się niespodziewanie obok drzwi z panelem. Wstukała kombinację tak byśmy nie mogli jej dostrzec. Rozległo się piknięcie, a w środku zapaliło się światło.

Odczułem zdziwienie gdy okazało się, że trafiliśmy do czegoś na kształt do stołówki. Było to spore pomieszczenie, mogące pomieścić parędziesiąt osób, zastawione stołami, które w większości zepchnięto teraz na bok oprócz jednego postawionego na środku. Naprzeciwko drzwi znajdowały się tace i puste teraz miejsce na talerze i sztućce oraz dwa okienka. Musieli to organizować w pospiechu ponieważ w środku jednego z nich znajdował się talerz posypany czymś białym.

Kazała nam usiąść przy wyeksponowanym stoliku i położyć broń przed sobą na blacie, samemu zajmując miejsce naprzeciwko nas, informując, że gospodarze zaraz przybędą. Trwaliśmy tak w milczeniu, a ona cały czas beznamiętnie wodziła po nas wzrokiem. A przynajmniej próbowała ponieważ niezależnie od oświetlenia w jej oczach tańczyły ogniste ogniki, które sprawiały, że po prostu wiedziało się, że jej wnętrze buzuje emocjonalnym ogniem. Problem w tym, że nie wiedziałeś czy ten ogień ci zagraża czy nie. Ja zaś po raz kolejny poczułem, że już ją spotkałem. Przeszło mi przez myśl, że mogliśmy zabezpieczać eksperyment, w którym brała udział. To miałoby sens.

Po raz kolejny musiałem jednak porzucić te rozważania by wydać polecenia przez gogle. Kazałem chłopcom siedzieć cicho i szykować się na konieczność nagłego starcia. Kątem oka zauważyłem, że Wojtek robiąc miny, wysyła D niedwuznaczne sygnały. Miał co prawda słabość do kobiet, ale był też profesjonalistą, wiec prawdopodobnie chciał wyprowadzić D z równowagi co mogłoby pomoc w ewentualnej ucieczce gdyby okazała się przeszkodą. Ludzie w gniewie w końcu robią błędy. Poza tym Wojciech obecnie znajdował się w związku i chyba traktował go poważnie, starając się dochować wierności co jak na niego było sporym poświęceniem.

W końcu otwarły się drzwi, którymi weszliśmy i do pomieszczenia wkroczyła istota człekokształtna, ale masywniej zbudowana i bardziej krępa niż człowiek. Jej twarz przypominały coś pomiędzy ludzką, a małpią i poza nią całe ciało miała owłosione. A przynajmniej widoczną część bo reszta skrywała się pod obcisłym, srebrzystym kombinezonem jak ze starego filmu S-F, ozdobionym skomplikowanymi, złotymi liniami.

Za nią wkroczyły jeszcze dwie identyczne istoty, z tą różnicą, że owłosienie miały wygolone, a zdobiące ich ubiór linie były zielone, a w rękach trzymali dziwnie wyglądające, ale w istocie przestarzałej konstrukcji karabiny.

Pracowniczka klasy D, podniosła się i powiedział coś do nich w niezrozumiałym języku, wskazując na nas. Owłosiony uśmiechnął się w naszą stronę po czym podszedł i zasiadł naprzeciwko, obok pracowniczki D, podczas gdy pozostali stanęli za naszymi plecami.

-Witajcie – powiedział niskim tonem, z dziwnym akcentem, kalecząc sylaby – Czego od nasy chcecie?

- Fundacja dostała od was zaproszenie na rozmowy – odparłem – Przekazał nam ją człowiek, który trafił tutaj przez stworzony przez was świetlisty dysk, a potem powrócił.

Istota zwróciła się do D w swoim języku, a ta odpowiedziała mu tak samo, patrząc na nas skrzącym się wzrokiem. Istota po chwili odparła:

- Tylko to tu trafiło – wskazał na D – I zostało tu. Nie powracało.

Wiedziałem, że zabrzmi to głupio, ale póki któryś z chłopców nie da znać, ze znalazł sposób na wykaraskanie się musiałem podtrzymywać rozmowę. Poza tym zawsze istniała szansa by pozyskać jakieś informacje, dlatego powtórzyłem wątpliwą informacje z odprawy:

- Wysłaliśmy przez dysk tylko jedna osobę, która wróciła z zaproszeniem do rozmów. Od kogoś kto wyglądał jak wy.

„A przynajmniej zgadza się z relacją: wyglądali jak dziwne, czarne małpy” – dodałem w duchu.
Istota zamyśliła się na chwilę po czym powiedziała:

- Dysk bez maszyna chowająca na powitanie może figle sprawiać wiele i okazywać natury różne.

- Słucham? Nie zrozumiałem.

- Wybaczcie – istota skinęła na D – Sprawa zawiła, wasz jeżyk trudny do wymowy. To wam przetłumaczy.

- Dała radę nauczyć się waszego języka?

- I to bardzo biegle – odparła D, rzucając serię niezrozumiałych słów.

- Wspomóc maszyną. Wasze umysły pojętne na modyfikacje. Widać działanie scuru braudu.

- Scuru barudu? Nie rozumiem, co to znaczy? – zapytałem

Istota powiedziała coś do D, a ta odparła:

- Scuru braudu. Straszne piękno. To ono ich tutaj zagnało.

- A czym jest dokładnie? – odparłem, w ostatniej chwili powstrzymując się przed przybraniem srogiego tonu, zwykle stosowanego wobec pracowników klasy D.

Komunikacja znów nastąpiła wedle wcześniejszego schematu. Istota coś powiedziała, a D przetłumaczyła i zanosiło się na to, że dalsza cześć rozmowy będzie tak wyglądać. Istota do D, a D do nas:

- To coś, czego nie zapomnisz, co za tobą wszędzie podąży. Spojrzenie jedno duszę wypali, drugie nastąpi pustymi oczami. Tak powiedział – spojrzała na istotę – Ale pewnie lepiej zrozumiesz jeśli wyobrazisz sobie coś bezwzględniejszego, chłodniejszego i bardziej wszechobecnego niż Fundacja. Czegoś co nagnie ludzi wszelkimi środkami byle osiągnąć swój cel. Zarazem pozostając mniej zauważalnym niż wy.

- Widziałaś to?

- Nauczyli mnie o tym. Pokazali. Otworzyli się przede mną.

- Po to nas wezwaliście? By nam o tym powiedzieć?

Istota do D, a D do nas:

- Nie. Oni chcą tylko przeżyć. Chcą jeść. Nie interesujecie ich.

- Brakuje im żywności? A co oni właściwie jedzą?

- To co my. Tyle, że tu mało jest substancji niezbędnych do wzrostu roślin.

Istota do D, a D do nas:

- Mówi, że mają za to dużo energii i materiału do budowy domostw i maszyn. Dlatego jeszcze istnieją.

- Rozumiem – odparłem nieco zdziwiony – Oczekują, że Fundacja im pomoże?

D schyliła głowę i westchnęła. A następnie istota do D, a D do nas:

- Nie oni was wezwali. Uciekinierów było dużo. Na wielu światach.

- Uciekinierów? – odparłem coraz mniej rozumiejąc

Istota do D, a D do nas:

- To byli Ci, którzy oparli się strasznemu pięknu. Którzy wykorzystali jego zachwianie i umknęli.

- Ale portal jest tylko jeden. Weszliśmy przez ten sam co posłaniec.

Istota do D, a D do nas:

- Portal jest niestabilny ponieważ nic go nie wiąże po waszej stronie. Jedno wejście może mieć parę wyjść.

- Czyli trafiliśmy do złego? – zapytałem

W tym momencie na goglach wyskoczył mi obraz z kamery robota podesłany przez Konrada. W stronę maszyny i portalu zmierzały łyse istoty, w kombinezonach w czerwone paski, ciągnąc ze sobą jakieś urządzenie.

- Tak – odpowiedziała D na moje pytanie, a iskierki w jej oczach roztańczyły się na całego

- Rozumiem. Czy dacie nam wrócić?

- Scuru braudu twarzy wiele posiada – odparła istota sama – Wciąż szukają niepokornych by błądy światów nie kaziły. Każda dysk może ich ściągnąć. Każda to może być ich.

- Musicie zostać – dodała smutno D

Te słowa mnie tknęły. Możliwe, że D została schwytana tak jak my i poporządkowana. D z doświadczeniem łatwo to przychodzi po pracy dla Fundacji. Mają wdrukowane: słuchaj lub zgiń.

Na goglach pojawiła się wiadomość – Konrad opracował możliwe wyjście. Rozważyłem to szybko po czym wydałem rozkaz.

Reszta wydarzyła się w parę sekund. Konrad wyemitował swoim urządzeniem silny dźwięk, który ogłuszył niegotowe na niego istoty. W tej samej chwili robot rozpoczął ostrzał tych podchodzących do niego. Gdy pierwszy pocisk opuszał lufę jego działa, chwytaliśmy już nasze karabiny. Następnie Wojciech uderzył kolbą siedzącą naprzeciw nas istotę podczas gdy ja pozostałe przeciąłem serią, a Konrad odciągał na bok pracowniczkę D.

Miała cenne informacje o naszych „gospodarzach”. Ponadto wiedziałem, że Konrad miałby wątpliwości gdybyśmy ja porzucili. Oczywiście nie złamałby rozkazu, ale mógłby się zawahać na kluczowy ułamek sekundy.

Podbiegliśmy do drzwi – Konrad ciągnąc będącą w szoku pracowniczkę D, która cały czas oglądała się na nieprzytomną istotę, którą wlókł Wojciech jako ewentualna kartę przetargową. Z przodu szedł Konrad, który miał za zadanie otworzyć drzwi. Oczywiście zamek kodowy zamontowany był też od środka, ale obejście go zajęło mu krócej niż D wpisywanie kombinacji.

Co nas zaskoczyło to brak reakcji. Nikt nie biegł, nie włączył się alarm. I gdy już opuszaliśmy pomieszczenie przerażona D wydała krótki pisk gdy spojrzała na rozstrzelane istoty. Sekundę później to co braliśmy za proszek na talerzu w okienku, uniosło się i w postaci białej chmury, z dużą prędkością ruszyło w naszą stronę. Musieliśmy dosłownie wyskoczyć z pomieszczenia przez co Wojciech wypuścił ogłuszona istotę. D cały czas się oglądała, co spowolniało nasz bieg, wiec kazałem wziąć ją Wojciechowi na plecy i biec.

I wtedy dostrzegłem dwie rzeczy – białą chmurę, która zamiast nas atakować oplotła leżącą na podłodze korytarza, owłosioną istotę i D, sprawnie wykonującą znany mi ruch.

W tym momencie dotarło do mnie skąd ją znam. Była płatną. Należała do małej grupy pracowników D, którym płaciło się za udział w testach, którzy wiedzieli i umieli więcej. Których wysłano tam gdzie proste wysłanie kogoś na potencjalną śmierć niewiele przynosiło. Gdzie trzeba było wysyłać kogoś kto myśli i wie co robi. Dlatego też tak długo jak ich zdrowie psychiczne na to powalało, nie podawano im środków amnezyjnych bo doświadczenie jest w takich przypadkach przydatne. Co pozwalało Ci wiedzieć jak poprawnie udawać przerażenie i szok. Albo lojalność.

Pozwalało Ci też pamiętać szkolenie z walki. Szkolenie sprzed około roku, na którym dostrzegłem niepozorną, wtedy dwudziestolatkę, która przyciągała wszystkich uwagę choć bardzo starała się tego nie robić. Której pokazałem jak wykorzystać nieuwagę wroga i zabić go jego własną bronią. Miała wtedy iskierki w oczach. Takie jak te gdy Wojciech padał na ziemię z dziurą w głowie. Dziurą, którą wykonała jego własną broną.

Bo cholerne garnitury uwierzyły, że chciwość pozwala kontrolować każdego. Bo ja uwierzyłem, że pierdolone iskierki w oczach to prośba o pomoc.

Chciałem ją zabić. Władować w nią cały magazynek. Bo zabrała mojego człowieka. Nie był święty, ale nikt nie zasługuje by ginąc od zdradzieckiej kuli w głowie. Tak bardzo chciałem zobaczyć jak w zamian u niej pojawiają się następna setka. Jak metal wyciska z niej krew. Tak bardzo chciałem. Ale nie mogłem. Pomiędzy nami był zaskoczony Konrad. Bo nie miała oporu by puścić w naszą stronę pociski, które nie zraniły mi boleśnie ręki tylko dzięki najnowocześniejszemu kombinezonowi Fundacji. Bo rzuciła się w tą pierdoloną chmurę, białą niczym drogę do nieba.

Kazałem Konradowi otwierać drzwi, w których wcześniej widzieliśmy światło, szybko go minąłem i puściłem serię w chmurę. Jedyne co mnie stamtąd dobiegło to jej drapieżny śmiech. Bezradny, na krótką chwile straciłem panowanie, krzycząc:

- Cholero! Dlatego mówili do ciebie to! Jesteś ich zabawką! Chcieliśmy ci pomóc, choć nie musieliśmy! A ty zabiłaś niewinnego człowieka jako odpłatę!

Szybko opanowałem emocje, wiedząc, że niczego to nie zmieni. Za to morderczyni podchwyciła temat i krzyczała, gdy biegłem w stronę Konrada, który od paru minut nawoływał, że otworzył drzwi. Słyszałem za sobą jej wołanie:

- Niewinnego?! Założę się, że nie pomieścilibyśmy tutaj ludzi, których zabił! Kobiet, które wykorzystał! Bo tym jesteście! Tym jest Fundacja! Bada dla swoich celów, a ludzie to tylko narzędzia! Może straszne piękno jest lepsze! Jego narzędzia przynajmniej są szczęśliwe! A wy potraficie kontrolować tylko strachem, przemocą i tym co w ludziach najgorsze! Zabiliście te istoty bo próbowały bronić się przed wyniszczeniem! Oni nie umieją się bić! Tak bardzo musieli skupiać siły na przetrwaniu, że wojny i broń to dla nich odległa przeszłość! To co widziałeś wchodząc to tylko teleskopy do wypatrywania wybuchów lawy, które tu są częste i potencjalnie zabójcze! Pomogli mi, choć brakowało im jedzenia! Nakarmili mnie! Mówiłam, żeby was nie wpuszczać! Żeby odegnać, ale oni chcieli was wysłuchać! Nawet nie przyszło im do głowy by odbierać wam broń! Waszą własność! Z trudem przekonałem ich by umieścili na wszelki wypadek nanity medyczne! I sporządzili eskortę na pokaz, bo wątpię czy umieli strzelać z tych staroci! Nie pozwolili mi wziąć mojej, widząc jak na was reaguję! Cała krew jaka się przelała to wasze dzieło! Twoje dzieło! To…!

Jej głos umilkł dopiero gdy wraz z Konradem i robotem przekroczyłem dysk. Słyszałem go wcześniej gdy barykadowaliśmy drzwi, kiedy główne wrota na korytarzu gwałtownie się otworzyły wypuszczając spóźnione wsparcie istot. Kiedy, zgodnie z przewidywaniami odnaleźliśmy hangar dziwnych pojazdów i wyjście. To samo, które otworzyło się kiedy D prowadziła nas na spotkanie, rzucając odróżniające się od świetlówek, światło dnia. Słyszałem ją gdy biegliśmy przez pustynię i gdy mijaliśmy pozostałości eskapady istot, którą robot bez problemu rozniósł w proch. Słyszałem ją cały czas.

Jak się potem okazało osiadło na nas trochę proszku z chmury, która pozostawała w kontakcie z resztą. I jak się okazało te ich nanity medyczne, świetnie komunikują się z ApliM-ami.


To wszystko co mogę powiedzieć.

Chciałbym jednak zasugerować by w razie następnej wyprawy w tamto miejsce przydzielić i mnie. Posiadam już doświadczenie w tym terenie i wiem czego się spodziewać, co zmniejszy ryzyko kolejnych strat w ludziach i pozwoli skuteczniej złamać opór wszelkich wrogów Fundacji.


Zapis relacji – oddział MFO „Zwiad” #3

Przesłuchanie odbyło się bezpośrednio po powrocie oddziału.

Przesłuchiwany był jego dowódca – Marcin Świętnik, lat 42, nieżonaty, bezdzietny. Z rodziną utrzymuje sporadyczne kontakty. Jego stan zdrowia jest dobry. Stwierdzono u niego jedynie lekkie obtarcia. Należy zaznaczyć, że kombinezon, który miał na sobie był pokryty pozostałościami nieznanych roślin. Na podeszwie buta odnaleziono nieznanego rodzaju robaka przypominającego chrząszcza.

Stan psychiczny przesłuchiwanego jest dobry. Wykazuje oznaki przemęczenia. Zalecany jest krótkotrwały odpoczynek.

Do jego oddziału należeli:

Konrad Szarzec – Pełni funkcję technika i łącznościowca; lat 36; żonaty; posiada trójkę dzieci.

Wojciech Grzek – Pełni funkcję strzelca wyborowego; lat 30; nieżonaty; pozostający w wolnym związku

Poniżej znajduje się zapis zeznań dowódcy oddziału:


Po przekroczeniu dysku światła, który ja po prostu nazwałbym portalem, trafiliśmy w środek gęstego, parnego lasu. Poszycie pokrywał dywan roślin z wyglądu przypominających te występujące w tropikach, ale drzewa były już podobne do tych ze strefy umiarkowanej. Z tą różnicą, że były znacznie grubsze i miały wysokość kilkupiętrowego budynku. Zewsząd dobiegało nawoływanie nieznanych zwierząt. Oczywiście w niczym to nie odpowiadało przedstawionemu nam na odprawie opisowi miejsca docelowego. Nie byłem jednak zdziwiony bo zwykle większa część informacji podawanych przed akcją nie oddawała rzeczywistości. Spojrzałem przez ramię na moich chłopców, którzy także nie byli zaskoczeni, że nic nie jest takie jak powinno. Nie było się jednak co dziwić. Doświadczeni, sprawni, skuteczni. Byłem przekonany o ich niezawodności i lojalności.

Miałem właśnie rozkazać im zbadać teren w promieniu 10 metrów, gdy niespodziewanie dobiegło mnie ciche buczenie i głos Konrada:

- Dowódco, metr na trzecią, Fundacyjny robot.

Spojrzałem i rzeczywiście. We skazanym miejscu na gąsienicach wytrzymalszych niż czołgowe, stała metalowa pucha sięgająca człowiekowi do szyi i tasująca nas obiektywami wystającymi u jej szczytu. Oprócz standardowego wyposażenia pokrywała ją warstwa gałęzi, liści i drobnych krzaczków przez co nie dostrzegłem jej od razu po wkroczeniu. Gestem nakazałem chłopcom ostrożnie zbliżyć się do maszyny. Ta nie wykazała żadnej reakcji poza nieustępliwym śledzeniem nas swoimi szklanymi receptorami. W ten sposób po niecałej minucie znaleźliśmy się przy robocie, a Konrad pochylił się nad nim i powiedział:

- Tak, nie ma wątpliwości. To Fundacyjny robot.

- Raczej nie przysłali nam dodatkowego wyposażenia – skomentował Wojciech

- Na pewno nie. Ten typ robotów służy do eskortowania, a raczej pilnowania, pracowników klasy D – odparł Konrad, po czym z nutką żalu w głosie dodał – A teraz pewnie do pilnowania ciała klasy D. Jeśli eskortowany oddali się na ponad 20 metrów robot wysyła sygnał do urządzenia, które następnie uśmierca domniemanego uciekiniera.

- No to dupa – rzucił Wojciech – W tym buszu za cholerę nie znajdziemy truposza. O ile ten cały D naprawdę się przekręcił.

- Starczy tego pitolenia – upominałem ich – Wojtek obserwuj okolicę. Konrad, można jakoś namierzyć ciało?

- Jak nadajnik działa, to tak. W 2 minuty.

- To działaj.

Konrad wyciągnął przytroczone do pasa, niewielkie urządzenie z ekranem i połączył je z robotem. W tym czasie zająłem pozycję i obserwowałem okolicę, jednocześnie rozmyślając. Odnalezienie tego ciało mogło być istotne. Nic nie wiedziałem o tym by jakiś pracownik D nie wrócił z wyprawy, a o takich rzeczach dowódcę niemal zawsze się informowało. Była to cenna informacja, często na wagę życia oddziału. Były dwie opcje – albo coś było do tego stopnia nie tak, że Fundacja zdecydowała się to ukryć przed nami albo o tym nie wiedziała. Obie opcje były równie niepokojące. Poza tym Wojtek miał rację. Nie mieliśmy przecież pewności czy D nie jest jednak żywy i nie czai się gdzieś z zamiarem uwolnienia się raz na dobre. Tym bardziej, że gąszcz i leśna wrzawa ułatwiały podkradniecie się niezauważonym.

W końcu rozległ się głos Konrada:

- Urządzenie działa. Źródło sygnału znajduje się 2 kilometry i 334 metry stąd. Nadajnik nieznacznie się przemieszcza.

-Trupek wybrał się na spacer? – wtrącił Wojciech – Na takim dystansie to chyba powinien być już dawno sztywny i nieruchawy?

- Nie komentuj, tylko obserwuj teren! – przywołałem go do porządku – Konrad, możesz wytłumaczyć jak ciało znalazło się tak daleko?

- Możliwe, że to jakieś zwierzę je porwało, ale wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z płatnym.

Zamyśliłem się na chwilę. Wysłanie płatnego świadczyło, że albo Fundacja nie wiedziała czego się spodziewać albo zdawała sobie sprawę aż za dobrze. W każdym razie najbardziej martwiło mnie, że nic o tym nie wiedziałem. O możliwości natknięcia się na płatnego informowano zawsze i to nie bez powodu. Gdyby nie właśnie usłyszane słowa, nawet by mi taka opcja do głowy nie przyszła. Temat wymagał wyjaśnienia, dlatego zapytałem Konrada:

- Dlaczego tak sądzisz?

- Robot został przełączony na tryb czuwania. Obserwuje, ale nie strzela.

- Czyli to on odpowiadał za to buczenie gdy tylko wkroczyliśmy?

- Tak, namierzył nas. Ale brak reakcji akurat i tak był normalny bo powinien nas rozpoznać jako swoich i nie otwierać ognia – odparł Konrad – Rzecz w tym, że nie strzela do zwierząt w okolicy. Przy tym całym zoo, które nas otacza, wszystko wokół normalnie byłoby już dziurawe jak ser szwajcarski.

Usłyszałem cichy chichot Wojtka. Westchnąłem w duchu. Porównanie faktycznie nie było zbyt kreatywne, aczkolwiek powinien raczej skupiać się na pilnowaniu by nic nam nie oderwało głów. Jego podejście bywało czasem meczące, a jeśli nie zrozumiał powagi sytuacji – także niebezpieczne. Puściłem to jednak mimo uszu i zapytałem Konrada:

- Może robot przełączył się automatycznie?

- Nie ma takiej opcji. Do tego trzeba kodu, na przykład takiego jak mój – mówiąc to wskazał na trzymane urządzenie – Oprócz MFO dysponują takimi tylko płatni D. Przynajmniej z tych pracowników, których wysyła się na misje.

- Czyli jeśli to płatny to doskonale już o nas wie – spojrzałem prosto w obiektywy maszyny – Sprawdzimy to i zrobimy co trzeba.

„I może dowiemy się czegoś użytecznego” – przemknęło mi przez myśl. Miałem taką nadzieję bo ostatnie czego chciałem to narażać chłopców bez sensu. Nim wyruszyliśmy kazałem Konradowi także podpiąć się pod robota. Zawsze dobrze było mieć dodatkowe zabezpieczenie.

Przedzieranie się przez busz było powolne, parę razy musieliśmy też wystrzelić by odegnać co odważniejszych przedstawicieli miejscowej fauny. Jeśli D dychał i był w pobliżu z pewnością wiedział, ze się zbliżamy. Nie mogliśmy jednak nic na to poradzić i kontynuowaliśmy marsz.

Po około godzinie natrafiliśmy na nienaturalną wyrwę wśród drzew. Szeroka na około metr, znaczyła się zgniecionymi, niewielkimi roślinkami, które nierozsądnie próbowały zapuścić tu korzenie. Jednym słowem trafiliśmy na ścieżkę. Gdy tylko Wojtek ją dojrzał, rzucił do Konrada:

- Pewnie też powiesz, że to zwierzaczki ją wydeptały?

- Jeśli w pobliżu jest wodopój to całkiem możliwe – odparł tamten

Było to rozsądne wyjaśnienie, a poza tym dróżka zmierzała w korzystnym dla nas kierunku, więc zadecydowałem, że dalej będziemy iść nią, co znacznie przyspieszyło tempo marszu. Po około 20 minutach natrafiliśmy na pień drzewa. Ścięty równo, wyrwany i odrzucony na bok, zaś w ścieżce wciąż widniała dziura po nim. Na ten widok Wojciech powiedział do Konrada:

- A to też zwierzątko? Pierdolony bóbr budowniczy?

Technik nie odpowiedział, a strzelec poprawił broń w rękach. Wyglądało, że naprawdę się przejął. Prawdę mówiąc, liczyłem na to. Miałem nadzieje, że dzięki temu nie odstawi niczego głupiego.

W pewnym momencie drzewa powoli zaczęły stawać się coraz mniejsze i mniejsze, aż zrównały się rozmiarem z tymi nam znanymi, choć nadal mogły być uznane za spore. W końcu zaczęliśmy się zbliżać do źródła sygnału, a Konrad powiedział:

- Jeszcze 300 metrów. Niezależnie czy facet żyje czy nie, zaraz go zobaczymy.

- Albo ją – dodał Wojtek – Fundacja nie dyskryminuje ze względu na płeć. Wiem to z bliższych kontaktów.

Pewnie powinienem był przywołać go do porządku, ale zrezygnowałem. W jego głosie wyczułem napięcie. Zdecydowanie przejmował się sprawą.

Atmosfera gęstniała z każdą chwilą. 250 metrów. Brak kogokolwiek w zasięgu wzroku. 200 metrów. To samo. 100. Dalej nic. 50. 30. 5. 0 metrów. Stanęliśmy dokładnie w miejscu, z którego dobiegał sygnał. Pusto.

Przywarliśmy do siebie plecami i zaczęliśmy dokładnie obserwować otocznie. Prawdopodobnie wszyscy zastanawialiśmy się nad tym czy to pułapka czy coś zjadało nieszczęśnika niezwykle dokładnie. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie. Jedna za drugą. Aż w końcu dobiegło do nas:

- Zejdę do was od dowódcy. Nie zastrzelcie mnie!

Był to młody, kobiecy głos. Po chwili jego posiadaczka zsunęła się do nas z drzewa, wzbudzając jedynie delikatny szum liści, a na plecy szybko opadł jej gęsty warkocz, upleciony z czarnych włosów. Kiedy w końcu stanęła przed nami mogłem się jej dokładniej przyjrzeć. Była drobna, szczupła i niewysoka. Miała wydatny, nieco zakrzywiony u nasady nos, usta z lekko wysuniętą dolną wargą. Zachowywała obojętny, surowy wręcz wyraz twarzy, ale radosne iskierki tańczące w jej oczach w migotliwym świetle lasu, łagodziły to wrażenie. Nosiła na sobie typowy kombinezon pracownika klasy D, ale pokrywała go warstwa roślinności i błota przez co nie było widać oryginalnego, pomarańczowego koloru. I dzięki czemu doskonale zlewał się z koronami wysokich drzew.

Pomimo, że celowałem prosto w nią z karabinu, nie sprawiała wrażenia by jakkolwiek ją to ruszało. Co w mojej ocenie było typowe dla płatnych - ich niewiele obchodziło poza zyskiem. Nie wykonywała też żadnych ruchów. Stała i patrzyła, nie wyrażającym emocji spojrzeniem.

- Zidentyfikuj się – nakazałem

- D-2219 – odparła spokojnie – Naszywka niewidoczna ze względu na stan ubioru.

- Co tutaj robisz?

- Fundacja wysłała mnie do zbadania co znajduje się po drugiej stronie świetlistego dysku. Dostałam czas do 4 dni na zbadanie sprawy. Zostało mi jeszcze 1,5 dnia, chyba że zaszyły jakieś zaburzenia w upływie czasu.

- Czy Fundacja przysyłała tutaj jeszcze kogoś?

- Nic mi o tym nie wiadomo.

Zapadła cisza. Myślałem intensywnie co robić. Żywa D, której nie powinno tu być i do tego płatna. Czy to jakaś inna anomalia? Może jakaś rozgrywka tych istot, z którymi mamy rozmawiać? Najbezpieczniej byłoby ją zabić, ale jeśli naprawdę jest płatną wysłaną przez Fundację, cywilni przełożeni mogą być niezadowoleni ze straty takiego aktywu. Poza tym Konrad na pewno by się tym przejął co mogłoby negatywnie wpłynąć na jego reakcje na polu walki. Z drugiej strony mogła zagrozić chłopcom.

Spojrzałem w jej oczy, szukając wskazówki. Ale one nic nie wyrażały. Nic a nic. Czekała. Chłopcy, czekali. Wtedy wiatr poruszył liśćmi, wpuszczając więcej światła, które dało pożywkę iskrom w jej oczach. To obudziło wspomnienie, ukryte gdzieś głęboko w mojej pamięci.

Powoli opuściłem broń i cały czas wpatrując się w jej oczy, zbliżyłem się jednocześnie pytając:

- Co zajęło ci tyle czasu? Czemu jeszcze nie wróciłaś?

- Trafiłam na pewne interesujące istoty. Zdecydowałam się na dokładniejszą obserwację. Są inteligentne. Stworzyli cywilizację. Obecnie prymitywną, ale nie zawsze tak było. Wyciągnę teraz mapę.

Powoli sięgnęła do kieszeni kombinezonu i nawet nie mrugnęła jej powieka gdy szczęknęły zamki w broni chłopców. Gestem nakazałem im by pozostali opuścili broń, ale pozostali w gotowości. Ona tymczasem kontynuowała, tym samym beznamiętnym tonem:

- Jakieś 350 metrów stąd kończy się las. Tuż za nim rozsiane są ich obecne wioski. Dokładnie 3 – wskazała prostokąty na odręcznie rysowanej mapie – Każda składa się z jednego dużego budynku z drewna, reszta to gliniane lepianki. Ich liczba jest różna. Od 12 do 20.

- Prowadziłaś ich obserwacje z drzewa? – zapytałem

- Tak - odparła, po czym wskazała duży trójkąt narysowany kawałek od wiosek – To są pozostałości ich… wysiłków. Najlepiej gdybyście sami zobaczyli. Ze szczytów drzew są doskonale widoczne przez lornetkę.

Spojrzałem na nią uważnie. To mógł być podstęp. W końcu łatwiej dopaść kogoś gdy ten się wspina. A nawet gdybyśmy się podzielili to dla niej także będzie ułatwienie. Zwłaszcza, że dzięki robotowi wiedziała, ze się zbliżamy i mogła się przygotować. Najwyraźniej odgadła moje myśli bo dodała:

- W innym wypadku będziemy musieli tam iść, a to zajmie z godzinę. Chyba, że chcemy pakować się prosto w wioski obcych nam istot. Wtedy będzie szybciej.

Jako, że nie miałem najlepszego zdania o płatnych nadal byłem nieufny do tej propozycji. Z drugiej należało zweryfikować informacje, które podała. Podjąłem decyzję i zakomunikowałem ją chłopcom:

- Dobra, najpierw wchodzicie pierwsi, a potem D i ja. Jeśli cokolwiek będzie nie tak, strzelajcie bez ostrzeżenia. Jasne?

Ostatnie powiedziałem tak by nasza nowa towarzyszka zrozumiała, że było to ostrzeżenie kierowane do niej. Nawet jeśli to do niej dotarło, w żaden sposób tego nie okazała. Powiedziała jedynie:
- Najlepiej będzie wspiąć się na to drzewo, z którego zeszłam. Mam tam obóz i punkt obserwacyjny. Będzie wygodniej.

Wchodzenie w ciemno na jej teren to było ryzyko, na które nie chciałem narażać chłopców. Dlatego nakazałem im by wspięli się na drzewo naprzeciwko, po drugiej stronie ścieżki i sprawdzili teren. Pierwszy wszedł Wojtek i dał znać, że wszystko gra. Potem dołączył do niego Konrad i potwierdził obserwację. W związku z tym wraz z D wspiąłem się na wskazane przez nią drzewo.

Obóz stanowił mały namiocik, rozciągnięty teraz między grubymi i gęstymi gałęziami jako podwieszana podłoga, wzmocniony dodatkowo innymi badylami, odciętymi zapewne z okolicznych drzew. Rozłożono na nim resztę wyposażenia przydzielanego testerom na dłuższe misje – zapasy żywności, lekki koc termiczny, lornetkę, notatnik, przybory do pisania i małą latarkę. Prowizoryczna platforma była niezwykle stabilna i utrzymywała naszą dwójkę wraz ze sprzętem, co robiło wrażenie bo ciężar był znaczny. Momentami jednak niebezpiecznie trzeszczała, więc lepiej było nie sprawdzać nadmiernie jej wytrzymałości. Niemniej musiałem przyznać, że robota D robiła wrażenie.

Kiedy przemieszczałem się za nią bliżej środka, dostrzegłem wystający z kieszeni plecaka mały pistolet. Nie wiem co mnie zdziwiło bardziej – to, że zdecydowała się go zostawić schodząc do nas czy to, że ewidentnie nie próbowała go ukryć, choć wiedziała, że nadchodzimy. Nie chcą jednak ryzykować niepostrzeżenie zgarnąłem pistolet i ukryłem w jednej z kieszeni Fundacyjnego kombinezonu.

Szybko dołączyłem do klęczącej przy krawędzi obozowiska D. Rozciągał się stamtąd widok na najbliższą okolicę. Był on zadziwiająco normalny. Tuż za ostatnimi drzewami zaczynały się długie pasy ziemi zapełnione jednym typem roślinności, zapewne pola, a dalej rozciągały się niewielkie, opisane przez D wioski. Z nieznanych przyczyn nie mogłem jednak dostrzec nigdzie ich mieszkańców.

Zacząłem się rozglądać i wtedy mój wzrok padł na znacznie większe zabudowania na lewo od nas, w odległości na oko 700 metrów. Składały się na nie liczne, na wpół zawalone budowle, z których część przypominała bloki, inne wieże, w końcu dziwaczne piramidy. Powiększenie obrazu goglami pozwalało stwierdzić, że wiele z nich dosłownie zapadło się do środka pod własnym ciężarem. Przy pomocy ApliMa, zapytałem Konrada co o tym sądzi. Tymczasem, widząc gdzie patrzę, D powiedziała:

- To o tym mówiłam. Trzymaj.

Mówiąc to podała mi lornetkę. Zdecydowałem się nie zdradzać jej, że dzięki goglom jest ona zbędna, skoro najwyraźniej tego nie wiedziała. Przyjąłem je i kontynuowałem obserwację już z ich pomocą. Nieoczekiwanie D odezwała się:

- Stąd ciężko może być to dostrzec, ale w środku znajduje się cała masa zniszczonych urządzeń. Niektóre wyglądają jak reaktory jądrowe, inne z kolei przypominają zwykłe, żeliwne piece, jest też trochę szczątków środków komunikacji – czegoś na kształt samochodów. Było tam chyba nawet metro, ale znaczna część tuneli zawaliła się, w niektórych zaś mieszkają tutejsze istoty.

- Masz jakaś dokumentacje wnętrza miasta?

- Mam zdjęcia i parę próbek. Urządzenie jest w plecaku.

- Daj plecak, wyjmę je i prześlę je mojemu technikowi – nie chciałem by odkryła brak broni, sięgając po nie sama.

Wykonała polecenie bez słowa sprzeciwu. Szybko odnalazłem urządzenie, ale okazało się zabezpieczone hasałem. Nakazałem D by je podała, ale ta odparła:

- Nie mogę. Mam w umowie zapisane, że powierzonych mi haseł nie mogę podawać nikomu.

- Masz obowiązek współpracować.

- Mam umowę, która mnie wiąże – w jej głosie zabrzmiał żal – Proszę, wprowadzę je sama, a potem zrobisz co chcesz.

Wyciągnęła rękę i spojrzała prosząco. Uderzyło mnie to, choć sam nie wiedziałem do końca czemu. Może chodziło, o to, że po raz pierwszy okazała emocje. A może dlatego, że jej smutek wydawał się szczery. W każdym razie, oddałem jej uprzedzenie. Z niezwykłą szybkością wystukała coś na jego ekranie, po czym zwróciła mi je, już odblokowane. Przesłałem zdjęcia Konradowi, tymczasem czytając komunikat od Wojciecha, że póki co D nie zachowuje się podejrzanie i kontynuuje jej obserwacje. Dodał też, że później chciałby ją skontrolować nieco dogłębniej.

Ostatnia uwaga wskazywała, że niestety zaczynał czuć się zbyt pewnie, co niepokoiło. Odpisałem mu, żeby zachował wzmożoną czujność, a samemu zacząłem się uważnej rozglądać. Miałem poczucie, że coś jest nie tak. Po części wynikało to z obecności płatnej D, której być nie powinno i do tego która wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Jednak inną przyczyna był fakt, że ciągle nikogo nie dostrzegałem w wioskach. Dlatego zapytałem D:

- Gdzie są mieszkańcy tych wiosek?

- Idąc tu narobiliście sporo hałasu. Pewnie są przy pomniku Scuru braudu. Jest bardzo blisko lasu, przez co zasłaniają go drzewa i łatwo go stąd przeoczyć. Jakieś 100 metrów, na lewo.

- A co to takiego? Ten scuru?

- Nie wiem, ale ten zwrot powtarza się zawsze gdy idą tam odprawiać swoje, sama nie wiem – zawahała się – rytuały. Jakkolwiek można określić wyżywanie się na pomniku. Zresztą nie słyszysz jak wrzeszczą?

- Słyszę jedynie odgłosy zwierząt.

- Faktycznie, brzmią trochę jak małpy. Ale da się w tym wyłapać melodię języka. Posłuchaj.

Postanowiłem spróbować, licząc, że w razie czego obserwujący nas Wojtek zareaguje odpowiednio. Skupiłem się na otaczających mnie dźwiękach. I rzeczywiście, po chwili wyłowiłem nieludzkie, odległe nawoływania, w których jednak był porządek charakterystyczny językowi. Skierowałem wzrok w ich stronę i w końcu dostrzegłem istoty. Powiększenie lornetki było niezadowalające, więc dyskretnie odsunąłem ją od twarzy i spojrzałem przy użyci gogli. Dzięki temu mogłem dokładnie przyjrzeć się istotom.

Były człekokształtne, ale masywniej zbudowane i bardziej krępe niż człowiek. Ich twarze przypominały coś pomiędzy ludzką, a małpią i poza nią całe ciało miały owłosione. Część z nich nosiła skórzane odzienie, ale niektóre były nagie. Co charakterystyczne, wyglądało na to, że każda z tych istot była w jakiś sposób zraniona czy oszpecona. Wszystkie miały plamy wyrwanego, a czasem wypalonego, o czym świadczyły ślady po poparzeniach, futra. Ponadto zadziwiająco wiele osobników było zdeformowanych przy czym deformacje te zdawały się być skutkiem obrażeń powstałych za życia. Były to liczne blizny, zgrubienia, źle zrośnięte kości i tym podobne.

To wszystko stało w kontraście z posągiem przedstawiającym dumnie wyprostowanego przedstawiciela istot, odzianego w coś na kształt garnituru i wyglądającego na w pełni zdrowego i pozbawionego obrażeń. Właśnie ten jedyny przejaw kultury pośród pustkowia cieszył się uwagę wszystkich okolicznych istot. Z wielką zaciekłością wymachiwały rękoma w stronę posągu, głośno krzyczały, pluły, obrzucały go błotem, a czasem i obsikiwały, a ostatnie wzbudzało szczególny entuzjazm wszystkich zgromadzonych. Zaszczyt ten zdawał się być jednak zarezerwowany jedynie dla najbardziej zdeformowanych.

- Często to robią? – zapytałem, próbując zrozumieć co obserwuję.

- Za każdym razem gdy dostrzegą coś, co ich wystraszy. Odkąd tu jestem to drugi raz.

- A pierwszy? Co go spowodowało?

- Któryś z nich mnie zobaczył. Natychmiast poleciał, wrzeszcząc to ich „scuru braudu”, potem wrócił z całą zgrają i chyba mnie szukali, a gdy nie znaleźli - polecieli wyżywać się na pomniku. Właśnie dlatego zdecydowałem się rozbić obóz na drzewie. Wolałam ich niepotrzebnie nie prowokować.

- Mogą być groźni?

- Raczej nie. Nawet gdy mnie szukali ze strachem reagowali na każdy dźwięk. Nie chciałam ich dręczyć i tyle. – zamyśliła się na chwilę po czym dodała - Ale wobec swoich mogą być okrutni. Widziałam raz jak wyprowadzili jednego i pobili na śmierć. Hasło „scuru braudu” padało nie raz. Nie mam pojęcia co im zrobił. Choć w sumie odróżniał się trochę bo miał na sobie mniej ran od pozostałych. Nie wiem czy dostrzegłeś to przez lornetkę, ale oni są naprawdę mocno poobijani.

- Coś zauważyłem.

W końcu dostałem komunikat od Konrada, który skończył analizować materiał z ruin. Jego wiadomość brzmiała następująco:

Budynki i urządzenia uległy awarii z powodu zastosowania zbyt słabych stopów metali, użytych do ich konstrukcji. Im nowsze urządzenie tym słabszy metal, sądząc po śladach na zniszczonych urządzeniach. Nie były w stanie wytrzymać i zwyczajnie się rozpadały. Prawdopodobnie, z tego powodu były problemy z produkcją energii. Analogiczna sytuacja przy budynkach. Zbrojenia pękały i budynki zawalały się. Najwyraźniej próbowali to zniwelować stosując różne konstrukcje, ale działania te nie powiodły się. Prawdopodobnie mieli problemy z pozyskiwaniem metali. Możliwe, że złoża są zbyt małe lub trudno dostępne. Nie jest jasne skąd w ogóle mieli wiedzę umożliwiającą budowanie takich konstrukcji. Być może problemy z surowcami doprowadziły do cofnięcia w rozwoju.

Konrad na pewno mógłby napisać więcej, ale nawet ta wiadomość była i tak nazbyt długa. Podobnie jak ich pobyt tutaj. Zebrali już dość danych. Z pewnością przekonają one każdego, że tutaj nie ma ani „dużej hali pełnej sprzętu” ani istot mogących być godnymi partnerami dla Fundacji. Albo nie trafili tam gdzie trzeba albo D zdający relację coś namieszał.

Co stawiało pytanie – co teraz zrobić z napotkana, płatną D. Pomogła nam, ale czy mogliśmy jej zaufać w zupełności? Do tego dochodziło dręczące mnie od chwili jej spotkania wspomnienie. Nagle katem oka dostrzegłem niepokojący ruch.

Sięgnąłem do kieszeni i odbezpieczyłem dyskretnie odebrany D pistolet, wycelowałem w jej stronę i wystrzeliłem. Małe, przypominjące skrzyżowanie nietoperza z zającem stworzenie, przeleciało tuż obok głowy kobiety i z piskiem wyrżnęło w gałęzie. Wyglądało, że to załatwiło sprawę, gdy nagle wyskoczyło prosto na testerkę, co wymusiło na mnie kolejne, kilka szybkich strzałów. W końcu uparte stworzenie spadło bezwładnie na ziemię. Prosto pod nogi istot, które niebywale szybko dotarły pod drzewo zwabione pierwszym wystrzałem i naprowadzone kolejnymi. Dostrzegły nas wśród korny drzewa. Przez chwile tylko się wpatrywały, ale w końcu jeden z nich uniósł palec do góry i wykrzyknął:

- Scuru braudu!

Inne podchwyciły ten okrzyk, a na ich twarzach odmalowały się szerokie uśmiechy. I byłem pewien, że tym uśmiechom bliżej do tych wyrażających wrogość u małp niż radość u ludzi.

Tymczasem testerka wpatrywała się szeroko rozwartymi oczami to na podnóże drzewa, to na plecak to na broń w mojej ręce. Nie było zbyt dużo czasu. Istoty ewidentnie się wahały, ale co odważniejsze zaczęły podchodzić do drzewa.

To był czas na decyzję. Albo ufam tej kobiecie albo się jej pozbywam. Jako dowódca oddziału MFO wiedziałem co należy zrobić. Zresztą jako człowiek też. Wyciągnąłem broń w jej stronę i powiedziałem:

- Bierz – a gdy wciąż nieco zdziwiona odbierała broń, dodałem – Opracowałaś jakiś awaryjny plan wyjścia? Można stąd skoczyć na inne drzewa i zejść na ziemie?

- Tak – odparła D, która szybko opanowała emocje

- Prowadź.

Wolałem uniknąć masakry nieznanych istotach, zwłaszcza, że nie miało to sensu. Nie wiedzieliśmy dużo o przeciwniku – nasze środki mogły być niewystarczające. A chłopcy byli dalej niezauważeni, więc gdy my odciągnęlibyśmy te istoty oni bez problemu mogli przedostać się pod dysk i zdać relację. I dokładnie tak brzmiał mój rozkaz, rzucony do słuchawki na chwile przed tym jak skoczyłem w stronę pobliskiego drzewa w ślad za testerką.

Powtórzyliśmy tą czynność jeszcze kilka razy po czym szybko zjechaliśmy na ziemię po drzewie o śliskiej korze i pozbawionym gałęzi. Następnie rzuciliśmy się biegiem nim istoty zdążył zareagować. Po chwili zdecydowałem się odwrócić i okazało się, że ściga nas jedynie garstka, z tłumu, który zebrał się pod drzewem. Byli za to uzbrojeni w zaostrzone, metalowe pręty, zapewne wyciągnięte z ruin.

Wystrzeliłem w ich stronę i trafiłem jednego, ale ten sprawił wręcz wrażenie zadowolonego. Jakby nowa rana dodała mu sił.

Nagle postrzelona istota, która zdecydowanie wysforowała się przed resztę, rzuciła swoim prętem i w ostatniej chwili pociągnąłem D w bok tak, że nie wbił się jej w głowę. D zachwiała się na chwilę, ale nie zwolniła biegu. Niestety dla mnie ta akcja oznaczała nieznaczne spowolnienie, które w połączeniu z koniecznością przeciśnięcia się między wbitym prętem, a drzewem dało czas agresorowi na dościgniecie mnie i pochwycenie.

D dostrzegła to i zareagowała natychmiastowo, cofając się, wyciągając pręt i wbijając go istocie między oczy. Po czym bez słowa, kontynuowała bieg, zręcznie manewrując między drzewami i omal nie przegapiłem momentu, gdy niespodziewanie zjechała po ukrytym wśród roślinności zboczu wąwozu, a następnie wskoczyła do ledwo widocznej groty u dołu.

Podążyłem za nią, a gdy tylko oboje znaleźliśmy się w środku, wycelowaliśmy bronie w stronę wyjścia. Trwaliśmy tak nieruchomo, milcząc, aż w końcu uznałem, że zgubiliśmy pościg. Opuściłem broń, a po chwili to samo zrobiła D. Za pomocą gogli, poinformowałem chłopców o pomyślnym przeprowadzeniu akcji, a ci zameldowali, że istoty już opuściły teren wokół drzewa, także podejmują marsz w kierunku dysku. Konrad przesłał mi jeszcze namiary na robota pozostawionego obok dysku, dzięki czemu mogłem wraz z D szybko znaleźć drogę powrotną. Niewątpliwe warto było ją zabrać ze sobą, już choćby dlatego, że z pewnością Fundacja będzie chciała z nią pogadać. Poza tym, jej umiejętności robiły wrażenie. Wciąż jednak nie byłem pewien czy to dla mnie dobrze.

Opuściliśmy razem jaskinie i z początku przemieszczaliśmy się bardzo ostrożnie, na wypadek gdybyśmy natrafili na jakąś istotę. Jednak gdy oddaliśmy się już na odległość, którą uznałem za bezpieczną zadecydowałem, ze to czas by wyjaśnić parę spraw. Dlatego powiedziałem do towarzyszącej mi kobiety:

- Dziękuję za pomoc z tą istotą, ale czemu po prostu nie strzeliłaś?

- W czasie biegu? – uśmiechnęła się – Jeszcze trafiłabym cię w głowę. Tak było bezpieczniej.

- Racja. Ale skąd taka troska?

- Poza tym, że Fundacja nie oskarży mnie o morderstwo kogoś z MFO?

- No tak. A w zasadzie, czemu zostawiałaś Fundacyjnego robota przy dysku?

- Robił za dużo hałasu. Do tego straszliwie powoli przemieszczał się w tak gęstym lesie. Zdecydowałam, że najlepiej jak będzie robił za nadajnik i pilnował dysku na wszelki wypadek.

- A czemu wyłączyłaś uzbrojenie?

- By wystrzelał całą amunicje na jakieś jelenie albo co tu biega? Zresztą, szkoda męczyć zwierzątka bez powodu. A pro po. Dzięki za tamto. Na drzewie.

- Nie ma sprawy.

- Czemu to zrobiłeś?

- Słucham?

- Zabrałeś mi broń. Nie ufałeś mi, nie jestem głupia – spojrzał na mnie, ale zamiast gniewu dostrzegłem, pogodny uśmiech – To normalne. W końcu jestem D. Fundacyjnym narzędziem, które czasem się psuje.

- W dodatku płatnym D – przytaknąłem jej – Zawsze uważałem płatnych za najgorszy sort D. Z własnej woli żyją w piekle byle jak najwięcej zyskać. Fundacja trzyma ich chciwością i liczy, że dzięki temu będą skuteczniejsi. Ale chciwość nie ma zasad. Wystarczy, że dostrzegą większy zysk. Własna matkę by pokroili gdyby to im go dało. Płatni D nie mają towarzyszy walki. Liczą się tylko oni. Ich korzyść.

- Więc czemu mnie obroniłeś, a potem ją zwróciłeś? Czemu jednak zdałeś się na mnie? Bo byłam jednak do czegoś potrzebna? A może jednak chciałeś we mnie strzelić, tylko to stworzenie akurat się nawinęło?

- Nie – pokręciłem głową, stwierdzając, że czas wyjaśnić to raz na zawsze – Kiedy wprawnym ruchem zeszłaś z drzewa i zobaczyłem iskierki w twoich oczach od razu przypomniałem sobie ciebie ze szkolenia z walki, które prowadziłem dla płatnych. Tak bardzo chciałaś być niewidoczna, że w efekcie wszyscy co chwila na ciebie spoglądali.

- Racja – zaśmiała się nerwowo – Szkolenia z kamuflażu jeszcze wtedy nie odbyłam. Ale co ma to do rzeczy?

- Patrzyłem wtedy na wszystkich będących tam ludzi. Słuchałem ich pytań. Wszystko u nich sprowadzało się do jednego: „co jeśli ja…”, „a co ja…”, „jak ja….”, „co ja na tym zyskam…”. „Ja”, „ja”, „ja”. A kiedy pokazywałem jak zabić wroga jego własną bronią ty zapytałaś: „ale skąd wiadomo, że trzeba go zabić? Nie można inaczej? Po prostu zabrać broń?”

- To było tak dobre pytanie?

- Nie. Było debilne – zaśmiałem się – Skoro to robisz to znaczy, że chcesz go zabić i nie można wahać się nawet na sekundę. I wtedy powiedziałem ci dokładnie to samo. Ale…

Przerwałem gdy usłyszałem odległy łoskot. Po chwili nasłuchiwania, podjąłem przerwany wątek:

- Ale był to pierwszy raz, kiedy widziałem płatnego, w ogóle myślącego o czymś innym niż on sam. A teraz tylko to potwierdziłaś.

- Ty oddałeś mi broń, więc czułam się zobowiązana. W końcu pomimo wątpliwości mi zaufałeś.

Spojrzała wtedy na mnie niezwykle ufnym wzrokiem. Mówiąc szczerze, nie chciałem tego burzyć i przyznawać, że chodziło tylko o chłodną kalkulację. Bo może i nie. Sam już nie wiedziałem, dlatego powiedziałem:

- Wymusiły to okoliczności, ale zostałaś członkiem mojego zespołu. A ja o takich się troszczę D-…

Urwałem, orientując się, że jej numer słyszałem tylko raz, a w wyniku tych wszystkich zdarzeń uleciał mi z głowy. Być może odczytała to jako wątpliwości czy dalej tak powinienem ją nazywać bo odparła:

- Agata. Tak się nazywam. Tak stoi w umowie.

- Masz na myśli umowę płatnego D?

-Tak – spuściła wzrok na krotką chwilę – Umowę, która trzyma mnie w Fundacji. Gdzie każdy dzień to nowe cierpienie. Dzień po dniu pokazuje Ci ludzi bez skrupułów albo coś co ludźmi kiedyś było. Bo czy można pozostać człowiekiem, rzucając bliźniego w różne okropieństwa i jeszcze nazywać to nauką? Gdzie nawet śmierć, nie zawsze jest ucieczką bo wskrzeszą cię w ramach innego eksperymentu i wykorzystają ponownie. Bo zmienią w jakiegoś porąbanego sukuba kogoś kto nawet miał szansę stać się twoim przyjacielem, iskierką nadziei w tym piekle!

W oczach błyszczały jej łzy, ale jej własny krzyk przywoła ją do porządku. Otarła je, obejrzała się szybko, po czym kontynuowała, niemal szepcząc:

- Ale najgorsze jest to, że odbierają to i tobie. Człowieczeństwo. Każdego dnia. Cząstka po cząstce. Twoje nadzieje, marzenia, plany, zasady. Wydzierają coraz więcej aż nic nie zostanie. Aż w końcu orientujesz się, że pieniądze rodzinie posyłasz bardziej z przyzwyczajenia niż potrzeby serca.

- Zatrudniłaś się by pomóc rodzinie?

- Tylko po to – skinęła głową

- Naprawdę nie było lepszej opcji? To co pokazują na rekrutacji nijak odpowiada rzeczywistości, ale i tak odstręcza większość ludzi. Przynajmniej tych normalnych.

- To było jedyne co mogło zapewnić odpowiednie pieniądze dostatecznie szybko – jej głos przybrał chłodny ton – Ojciec był alkoholikiem. Zaciągnął masę długów byle tylko pić. Uzależnił od siebie matkę do tego stopnia, że nie była w stanie zorganizować się na tyle by zdobyć porządna pracę. Moja edukacja leżała, szybko zaczęłam pracować, ale to nie wystarczało. W końcu ojciec zapił się na śmierć. Zabrzmi to okropnie, ale poczułam ulgę.

Na chwilę zawiesiła głos, po czym kontynuowała:

- Liczyłam, że w końcu będzie lepiej. Myliłam się. Zaczęły przychodzić pisma z nakazami zapłaty na niebotyczne sumy. Co prawda prawo nie pozwalało wyrzucić nas na ulicę, umrzeć z głodu czy zimna, ale wiedziałam, że moje młodsze rodzeństwo, akurat wchodzące w wiek szkolny, nie ma co liczyć na normalne dzieciństwo. Matka ani ja nie byłyśmy w stanie znaleźć pracy, która pozwoliła by spłacić długi i zapewnić godny byt. Matka była wyniszczona psychicznie, ja nie miałam wykształcenia ani kwalifikacji. I to samo czekało moje rodzeństwo. Wpadli w koleiny, które zostawił za sobą mój ojciec. I wtedy trafiłam na ofertę Fundacji.

Milczałem, zastanawiając się jak zareagować na taką nawałnicę szczerości. W końcu zapytałem:

- Czyli jesteś uziemiona w Fundacji na dobre?

- Niezupełnie – na jej twarzy pojawił się słaby uśmiech – Długi już niemal spłacone. Matka się otrząsnęła i znalazła porządną robotę. W sumie mogłabym już zrezygnować i nawet wystąpiłam o rozwiązanie umowy. Ale wątpię by Fundacja po prostu mnie puściła. Tak naprawdę czekam aż dadzą wybór – środek amnezyjny lub kula. O ile mi dadzą choć tyle.

Przez myśl przeszło mi, że ma racje. Pewnie podadzą jej amnezyjny wraz z posiłkiem i dalej będą wykorzystywać, nieświadomą. Być może nawet tego co ona właściwe tu robi. „A wtedy te iskierki zgasną na dobre” – pomyślałem patrząc jej w oczy – „Zabraknie miłości do bliskich. Tych wszystkich dobrych emocji. Ich paliwa.”

Po czym odegnałem te myśli niegodne kogoś na moim stanowisku. Gdybym mógł pewnie walnąłbym się w tył głowy. Byłem w końcu dowódcą oddziału MFO, a nie bohaterem jakiegoś romansidła dla kucharek. Co jednak poradzić, że takie banały cisną się same do głowy w takich chwilach. Ona jednak kontynuowała, nie zrażona moim milczeniem:

- I muszę cię przeprosić. Zawsze uważałam każdego w Fundacji za potwora. Jak zobaczyłam przez robota, że ruszacie w moją stronę, byłam gotowa was powystrzelać w razie potrzeby. Rozważałam to na poważnie, patrząc na was z góry – westchnęła – Jak mówiłam - dzień po dniu. Niedługo pewnie zostanie ze mnie tylko skorupa mechanicznie wykonująca rozkazy. Ale, wiesz co? - Spojrzała na mnie, uśmiechając się – Mam nadzieję, że trafi pod komendę kogoś takiego jak ty. To pocieszająca myśl.

Pozwoliłem sobie odwzajemnić ten uśmiech. Zasłużyła.

Dalszą rozmowę przerwał nieodległy huk wystrzału, a na goglach wyskoczył mi wyraźny komunikat. Konrad był ranny.

Niewiele myśląc, rzuciłem się biegiem odsadzając zaskoczoną Agatę. Rozmawiając, zdążyliśmy prawie dotrzeć na miejsce, także po paru minutach znalazłem się w punkcie wejścia. W samą porę by zobaczyć krwawiącego z rany w brzuchu Konrada, leżącego bez zmysłów na ziemi i Wojtka, stojącego obok robota z urządzeniem technika w ręku. I celującego do mnie z broni, drugą. Zszokowany, wykrzyczałem jednocześnie celując w niego karabinem:

-Wojtek! Opuść broń! I natychmiast wyjaśnij co tu się stało!

- Tatulku – uśmiechnął się – Mógłbym wmawiać, że Konrad chciał nas zdradzić, ale wiem, że tego nie kupisz. Ten świętoszek w życiu nie przekroczyłby rozkazu. Może więc wolisz wersję z małpimi istotami, które strzeliły raz i zwiały?

- Wojtek! Odbiło ci przez ten dysk czy co?

- Oj, tatulku. Jakim cudem przeżyłeś w Fundacji – pokręcił głową – Nie masz dzieci, to ludzi ze swojego oddziału traktujesz jak synów. I nie możesz pojąć, że nie każdy syn marnotrawny powróci.

- Opuść broń bo strzelę! Nic na tym nie zyskasz!

- Jak strzelisz to i robot bo pogrzebałem już w ustawieniach i zablokowałem kody tej D. A zyskam całkiem sporo. Jestem przekonany, że tutejsze istoty z chęcią będą ze mną współpracować dzięki temu robotowi.

- Jak to?

- W sumie dużo dla mnie zrobiłeś. Każdy inny już dawno wywaliłby mnie z oddziału, ale ty za każdym razem broniłeś mnie i mówiłeś, że moje umiejętności uzasadniają małe odchyły. Bo kto ich nie ma! – zaśmiał się – W zasadzie sam fakt, że jeszcze żyjesz, tatulku, powinien wystarczyć. Ale w bonusie masz wyjaśnienia.

- Wyjaśnisz w Fundacji! Trzeba pomóc Konradowi! Opuść broń!

- Konrad. Sam sobie jest winien. Mógł nie tłumaczyć mi, że rozwój tych istot załatwił brak surowców i energii.

- Wojtek!

- Mógł nie mówić, że tak boją się tego scuru buru, czy jakoś tak, że sam odgłos wystrzału paraliżuje większość z nich ze strachu.

- Opuść broń!

- Mógł nie przeszkadzać mi kiedy próbowałem zabrać robota mającego reaktor atomowy i masę głośnych pocisków, które postawią istoty do pionu. A wtedy już jakoś im wytłumaczę, że jak dadzą mi resztki surowców to wszystkim będzie żyło się lepiej.

- Wojtek! A Basia!? – spróbowałem ostatniej nadziej – Co twoją partnerką?! Myślałem, że ci na niej zależy!

- Ostatnio strasznie smęciła. Coś tam o ślubie. I tak byśmy się zaraz rozstali.

- Wojtek! Opamiętaj się!

- Nie muszę. Zawsze taki byłem tylko nie chciałeś tego dotrzeć. – odparł chłodno – Załatwmy to szybko bo zaraz Konrad pójdzie w diabły. W końcu ten świętoszek nie jedno nawywijał. Zanim go postrzeliłem, zdążył wymontować pamięć robota. Bierz pamięć w dowód wdzięczności za wspólną służbę, a ja robota i tyle się widzimy.

-Wojtek…

Powoli zbliżyłem palec do spustu. Nie chciałem tego robić, zabijać własnego człowieka. Miał racje, był mi jak syn. Ale Konrad wykrwawiał się gdy my nad nim ględziliśmy. Poza tym Wojtek właśnie zdradził Fundację. Miałem obowiązek zareagować.

Nagle w bok robota uderzył kamień, a ten zaczął się obracać. Obaj z Wojtkiem padliśmy na ziemię, a seria z działka śmignęła nam nad głowami.

Szybko przeturlałem się w stronę zarosili i wycelowałem w stronę gdzie był Wojtek, ale ten skrył się już za powoli sunącym robotem. Targały mną sprzeczne emocje, ale wiedziałem, że mam obowiązek go zatrzymać. Kiedy miałem się poderwać do biegu doczołgała się do mnie Agata i powstrzymała mnie, chwytając za ramię.

Nic nie mówiła. Pokręciła tylko głową i wskazała na leżącego Konrada. Miła rację. Trzeba było mu pomóc, a Wojtek, skryty za robotem był celem trudnym do sięgnięcia. Poza tym, być może po prostu wolałem rozwiązanie, w którym mam powód by do niego nie strzelać. Mimo wszystko.

Odczekaliśmy w ukryciu aż odgłos sunącego robota stał się niesłyszalny. Wojtek oczywiście mógł się gdzieś czaić, ale nie było już ani chwili do stracenia. Dopadliśmy do Konrada. Przyjrzałem się ranie dokładnie i odetchnąłem z ulgą. Krwawiła, ale nie zagrażała życiu. Większą część energii pocisku pochłoną Fundacyjny kombinezon. W sumie nie powinien od tego stracić przytomności, Wojtek musiał go ogłuszyć.

Agata także to dostrzegła. Uśmiechnęła się, klepnęła mnie po plecach i wyciągnęła dłoń z pamięcią robota, mówiąc:

- Żeby potem jeszcze cię nie oskarżyli o postrzelenie człowieka i zabicie drugiego.

Kiedy braliśmy ostrożnie Konrada by przenieść go do dysku, zapytałem jeszcze:

- Miałaś broń. Zastrzelenie go byłoby uzasadnione. Czemu tego nie zrobiłaś?

Uśmiechnęła się i powiedziała:

- Miałabym ryzykować, że cię zranię?

Po tych słowach wkroczyliśmy w dysk.


To wszystko co mogę powiedzieć.

Chciałbym jednak wnieść o przydzielenie towarzyszącej mi D, do mojego oddziału. Materiały zebrane podczas misji potwierdzają jej wysoki poziom zdolności bojowo-adaptacyjnych. Jestem przekonany, że przyniesie Fundacji znacznie więcej korzyści jako agentka MFO niż personel klasy D. Co więcej mój oddział w wyniku opisanych przeze mnie okoliczności stracił jednego członka, a więc takie uzupełnienie byłoby jak najbardziej wskazane.

Prosiłbym też by w razie schwytania agenta Wojciecha Grzeka, umożliwić mi jego przesłuchanie gdyż jako osoba dobrze go znająca mam szansę pozyskać więcej informacji.


Zapis relacji – oddział MFO „Zwiad” #1

Przesłuchanie odbyło się bezpośrednio po powrocie oddziału.

Przesłuchiwany był jego dowódca – Marcin Świętnik, lat 42, nieżonaty, bezdzietny. Z rodziną utrzymuje sporadyczne kontakty. Jego stan zdrowia jest dobry. Nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości czy okoliczności wartych odnotowania.

Stan psychiczny przesłuchiwanego jest dobry. Nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości czy okoliczności wartych odnotowania.

Do jego oddziału należeli:

Konrad Szarzec – Pełni funkcję technika i łącznościowca; lat 36; żonaty; posiada trójkę dzieci.

Wojciech Grzek – Pełni funkcję strzelca wyborowego; lat 30; nieżonaty; pozostający w wolnym związku

Poniżej znajduje się zapis zeznań dowódcy oddziału:


Po przekroczeniu dysku światła, który ja po prostu nazwałbym portalem, trafiliśmy do pomieszczenia wielkości hangaru. Po naszej lewej znajdowały się ustawione w rzędzie pojazdy kołowe, na których dachach zamontowano nieznanego przeznaczenia urządzenia, aczkolwiek moim zdaniem mogły stanowić one uzbrojenie. Po lewej zaś znajdowały się opływowe cylindry ze skrzydłami, do których od dołu podczepiono bomby. Dysk, z którego wyszyliśmy znajdował się wewnątrz dużego, łukowatego urządzenia, zamontowanego na sporym podeście, na którym stałem także ja i mój oddział.

Odpowiadało to informacjom udzielonym nam podczas odprawy, także gdy tylko dostrzegliśmy istoty stojące naprzeciwko nas, w odległości około 50 metrów, chłopcy natychmiast przyjęli postawę reprezentacyjną, zgodnie z wcześniej wydanymi rozkazami.

Było ich 20, wszystkie odziane w kombinezony szczelnie zakrywające całe ciało, tak że można było jedynie dostrzec, iż są człekokształtne, ale masywniej zbudowane i bardziej krępe niż człowiek. W dłoniach trzymały groźnie wyglądające, identyczne uzbrojenie. Nie miałem wątpliwości, że ich zadanie odpowiadało naszemu – zrobić jak największe wrażenie. I trzeba przyznać, że do pewnego stopnia to się im udało ponieważ ich stroje i sprzęt prezentowały się nie gorzej od naszego, które przecież stanowiło komplet najbardziej efektownego Fundacyjnego wyposażenia.

Staliśmy tak przez chwilę, w kompletnej ciszy, a dysk za nami lub też podtrzymujące go urządzenie, cicho buczał. Postąpiłem krok do przodu, mówiąc:

- Witajcie. Jestem Marcin Świętnik. Dowódca oddziału MFO „Zwiad”, przysłanego tu z ramienia Fundacji w odpowiedzi na wasze zaproszenie do rozmów.

Istoty milczały niewzruszone. Na odprawie zapewniali, że komunikują się one w języku polskim, ale z wiarygodnością takich danych różnie bywało. Gdy brak reakcji zaczął wzbudzać we mnie niepokój i zacząłem się zastanawiać czy na pewno trafiliśmy we właściwe miejsce, usłyszałem niski głos:

- Witajcie. Jestem Krybhared Brogartin. Mam zaszczyt przyjąć was i udzielić wszelkich odpowiedzi.

Przed szyk nieruchomych istot wyszła ta, która w końcu zaszczyciła nas reakcją. Odziana była w garnitur, dlatego mogłem dostrzec, że jej twarz przypominała coś pomiędzy ludzką, a małpią, a wszystkie inne widoczne części ciała były owłosione. Podeszła do mnie na odległość kilku kroków i skłoniwszy się lekko, powiedziała:

- Wybaczcie, że musieliście czekać. Nie wiedzieliśmy kiedy dotrzecie dlatego wystawiliśmy wartę – wskazał na zamaskowane istoty – ale choć powiadomili nas natychmiast, dotarcie zabrało mi parę minut.

Byłem przekonany, że było to przedstawienie obliczone na to byśmy mogli napatrzeć się na potęgę ich uzbrojenia, ale odparłem dyplomatycznie:

- Doskonale rozumiemy. Jaka jest wasza propozycja?

- Sprawa wymaga omówienia. Najlepiej będzie jeśli najpierw zapoznamy was z paroma rzeczami.

- Oczywiście – skinąłem głową

- Proszę za mną – powiedział Krybhared

Odwrócił się, a wtedy stojący z tyłu żołnierze rozstąpili się i obrócili na boki, tak że utworzyli korytarz po 10 istot z każdego boku. Nasz gospodarz wkroczył między nich, a ja po chwili ruszyłem za nim, zaś za mną podążyli chłopcy. Tak jak to było przećwiczone szliśmy prosto, z uniesionymi głowami i nie rozglądając się na boki, jednocześnie dokonując dyskretnych obserwacji dzięki pomocy gogli zasłanianych nasze oczy.

Kiedy minęliśmy ostatnią istotę w kombinezonie, te zwarły szyki, a następnie ruszyły za nami. Nie byłem w stanie ich dostrzec, ale wyraźnie słyszałem ich donośny chód, niosący się echem po hali. Po chwili dotarliśmy do drzwi i opuściliśmy pomieszczenie, wkraczając w długi, biały korytarz. Wówczas tupot za nami osłabł co sugerowało, że część oddziału została w sali z dyskiem.

Choć w korytarzu brak było okien, rozświetlało go naturalne, jasne światło. Dostrzegłem, że nie dobiega ono z lamp, ale to cały sufit nim emanuje. Po paru minutach marszu doszliśmy do części korytarza, w której po bokach znajdowały się rzędy dużych, przeszklonych drzwi. Oprócz jednych, w połowie drogi, które były w całości wykonane ze stali. Za przeszklonymi zaś mogliśmy dostrzec wszelkiej maści urządzenia i pracujących przy nich istoty. Przeznaczenie sporej części z nich było mi nieznane, ale większość była duża i gęsto znaczona rożnymi migającymi światełkami. Jedna z maszyn generowała także małe iskierki, które z jakiegoś powodu wydały mi się znajome. Nie wiedziałem jednak czemu.

Idąc, przeszło mi przez myśl, że nas przewodnik mówi niezwykle płynnie po polsku czasem tylko dziwnie akcentując niektóre sylaby. Zastanawiało mnie czy był to jego naturalny język, co byłoby niezwykłą zbieżnością czy też bardzo dobrze się go nauczył. Odegnałem jednak te rozważania, zostawiając je tym, którzy będą analizować zebrane przez nas materiały.

W końcu przekroczyliśmy kolejne drzwi i znaleźliśmy się w czymś na kształt sali wystawowej. Pomieszczenie w całości zastawione było wszelkiej maści rzeźbami, malowidłami i dwoma artefaktami w gablotkach na środku. Na lewo od wejścia znajdowało się zaś duże okno za którym rozciągał się widok na miasto.

Robiło ono wrażenie. Choć konstrukcja budynków była zwyczajna to nie byłem w stanie dostrzec żadnego niższego niż 20 pięter. Co więcej między budynkami biegły wielopoziomowe arterie, którymi sunęły nowocześnie wyglądające pojazdy kołowe i podwieszone, szynowe. W oddali można było dotrzeć plac zieleni, na którym rósł krąg drzew z dużym kamieniem ustawionym pośrodku.
Wysłałem do Konrada wiadomość goglami by sprawdził dyskretnie czy to na pewno okno, a nie ekran.

Sam zaś przejechałem wzrokiem po zgromadzonych dziełach sztuki. Wszystkie przedstawiały przedstawicieli istot, w różnych pozycjach, czynnościach, było nawet parę aktów. Nigdy szczególnie nie ruszała mnie sztuka, ale względy dyplomatyczne zobowiązywały dlatego powiedziałem:

- Piękne dzieła. Macie wspaniale rozwiniętą kulturę.

- Dziękuję – skinął Krybhared, zachowując poważna minę – Cieszy mnie, że doceniacie naszą sztukę. Proszę, rozejrzyjcie się. Na rozmowy jeszcze będzie czas.

Byłem przekonany, że wywołanie wrażenia istot uduchowionych i rozwiniętych kulturowo nie było jedynym celem tego pokazu. Szczególnie uwagę zwracały ustawione pośrodku gablotki. Nie sądziłem by ich wyeksponowanie było przypadkowe. Dyskretnie zerknąłem na chłopców i upewniłem się, że wszystko gra. Dawali jednak radę. Wojtek, bez wątpienia czując powagę sytuacji, wypełniał rozkazy co do joty – dumnie wyglądając stanął wraz z Konradem nieco z boku. Ich postawa dawała do zrozumienia, że choć póki co się nie mieszają, mogą to zrobić w każdej chwili. Pochwaliłem też w myślach Konrada ponieważ „przypadkiem” usytuowali się obok domniemanego okna, które kazałem sprawdzić. Ja tymczasem postanowiłem zbadać inny zbieg okoliczności.

Podszedłem i przyjąłem się eksponowanym gablotkom. Jedna zawierała kamienne tablice, zapisane nieznanym pismem, a druga coś co przypominało powiększony pocisk karabinowy. Na oko miał on kaliber 650 mm. Nie zaskoczyło mnie, że Krybhared natychmiast pojawił się obok i powiedział, wskazując na tablice:

- To szczególny eksponat. Są to pierwsze spisane prawa przez naszych przodków, gdy tylko przybyli na ten świat.

- To znaczy, że nie jesteście tu od zawsze – odparłem, decydując się postępować zgodnie ze scenariuszem gospodarzy.

- Tak – potwierdził nasz przewodnik – Nasz pierwotny świat został podbity. Większość pobratymców naszych przodków ochoczo podporządkowała się najeźdźcom. Ci którzy nie godzili się na niewolę byli prześladowani, uznawani za szaleńców i poddawani tak zwanemu leczeniu, którego częścią była kastracja by nie przenosić wadliwych genów. Mimo to przetrwali na tyle długo by uciec. Swoja drogą dokonali tego portalem postawionym przez najeźdźców, który był im potrzebny by efektywnie korzystać z usług podbitego ludu. Było to możliwe dzięki głębokiemu kryzysowi ekonomicznemu, który dotknął agresorów i osłabił ochronę nawet kluczowego obiektu. Nasi przodkowie opanowali go i dzieląc się na klika grup, marnie wyposażonych swoja drogą, rzucili się w nieznane szukać nowych światów dla siebie. Wielu nie dało rady, innych dopadł posłany pościg najeźdźców. Ale jak widać my się nie daliśmy.

Po tych słowach z dumą wskazał na okno, o ile oknem rzeczywiście było, po czym kontynuował:

- Początek był bardzo trudny. Kiepski sprzęt, dzika przyroda, małe zasoby ludzkie. Dlatego pierwsze prawa wyryto w kamieniu – by przetrwały niezależnie od okoliczności. My jednak rośliśmy w siłę i w końcu odtworzyliśmy technologię portali. Zaczęliśmy przeciwdziałać działaniom najeźdźców by inne światy mogły uniknąć tego przez co my przeszliśmy.

Widząc, że najwyższy czas przejść do sedna, zapytałem:

- To wspaniała i piękna historia. Co jednak ma wspólnego z Fundacją?

- Niestety najeźdźcy obrali sobie na cel wasz świat - Krybhared smutno pokręcił głową – Przeszkadzamy im od dawna. Do tej pory robiliśmy to dyskretnie by nie ingerować w wasz rozwój. Nie chcieliśmy robić tego co agresorzy.

- A jednak się zdecydowaliście.

- Tak. Jakiś czas temu odnaleźliście to – wskazał na pocisk w gablotce – A przynajmniej na obiekt tego typu. Jest to rdzeń strategii podboju stosowany przez najeźdźców. Oczywiście stosują też inne środki, między innymi wpływają na politykę, rozwój kulturalny, społeczny i technologiczny, a robią to tak subtelnie, że nawet my nie zawsze wiemy co jest dziełem przypadku, a co ich ingerencją.

Nie przypominałem sobie takiego obiektu jak pocisk w gablocie, ale znałem tylko ułamek podmiotów, które zabezpieczała Fundacja. Pochyliłem się markując, że lepiej mu się przyglądam, a w istocie zapewniając lepszą widoczność przedmiotu na nagraniu, po czym powiedziałem:

- Rozumiem, że gdy najeźdźcy się dowiedzieli, iż natrafiliśmy na obiekt, zareagowali?

- Początkowo chcieli go tylko odzyskać byście niczego nie wykryli przed czasem – wyjaśnił gospodarz - Ale wtedy natrafili na problemy, których nie przewidzieli i w konsekwencji zaczęli się przyglądać. Aż odkryli naszą interwencję. I najwyraźniej zdecydowali się przyspieszyć inwazję, o wiele przed normalnym zakończeniem przygotowań.

- Skąd ta pewność?

- Gromadzą swoje siły. Donoszą to nasi szpiedzy z podbitej ojczyzny, a potwierdza dodatkowo spadek liczby likwidatorów.

- Likwidatorów?

- Są to wolne oddziały, które krążą po światach i szukają uciekinierów by następnie ich usunąć na dobre. Nie są w stanie nam zagrozić ani nawet wykryć, ale na wszelki wypadek od dawna monitorujemy ich aktywność. A ta ostatnio spada, co sugeruje, że zostali oddelegowani gdzie indziej.

Analizowałem w myślach przedstawione informacje gdy nagle przyszła wiadomość od Konrada o treści:

Okno sprawia wrażenie autentycznego. 100% pewność wymaga dokładnej inspekcji, która zostanie zauważona

Odpisałem:

Nie podejmować działań, pozostać czujnym

Do stojącego obok Krybhareda powiedziałem:

- Czyli chcecie nas ostrzec?

- A także zaproponować współpracę. Jesteśmy przekonani, że oba nasze światy dużo na niej zyskają.

- To bardzo szlachetne z waszej strony.

- Dziękuję, ale to pragmatyczne podejście. Najeźdźcy są naszym wspólnym problemem, a poza tym istoty sobie bliskie powinny się solidaryzować. A my pomimo wyglądu, wcale nie różnimy się tak bardzo. Jeśli tylko zechcecie udać się ze mną to wam to pokażę.

- Oczywiście.

Dałem znać chłopcom by poszli za nami. Wychodząc z pomieszczenia dostrzegłem dwie istoty w kombinezonach, które pełniły wartę przy drzwiach. Idąc korytarzem za naszym przewodnikiem zastanowiłem się czy stanowią one część oddziału, który nas powitał. W połowie długości przejścia, nasz gospodarz stanął obok dużych, pozbawionych szyby dzrwi i otwierając je, zaprosił nas gestem do środka.

Pomieszczenie okazało się być parne i pełnić rolę szklarni. W środku znajdowały się trzy rzędy krzaków, z których zwisały soczyste, znaczone grudkami, owoce. Z pewnością nie zaliczały się one do znanych mi roślin.

Krybhared podszedł do rosnącego najbliżej krzaka i zerwał owoc po czym ugryzł z cichym mlaśnięciem. Następnie przeżuwał przez chwilę i przełknął, mówiąc:

- Naprawdę soczyste i pyszne. Do tego pełne witamin. I jestem pewien, że wam też będą smakować. Oczywiście – dodał, sięgając po ustawiony w rogu pojemnik – nie chciałbym stawiać was w niezręcznej sytuacji. Weźcie jednak parę i spróbujcie u siebie. Naprawdę wspaniałe.

Gdy nakładał owoce do pudełka, powiedziałem:

- Dziękujemy i mamy nadzieje, że będziemy mogli móc się odwdzięczyć. Niemniej – zaznaczyłem – chcielibyśmy dowiedzieć się więcej o najeźdźcach. Ich metodach działania, obrony przed nimi.

- Nasza tradycja określa ich jako scuru braudu. A by ich powstrzymać trzeba zwalczyć własną naturę. Czy też raczej naturę, którą oni narzucili – powiedział Krybhared wręczając mi pojemnik pełen owoców - Ale niewiele wam to mówi, a w paru słowach ciężko to opisać. Wróćmy do portalu, powinna tam już na was czekać gotowa dokumentacja.

Skinąłem głową, a gdy wychodziliśmy z pomieszczenia przekazałem pudło Wojciechowi. Musiał puścić przez to broń, ale i tak w razie gdyby istoty zdecydowały się zaatakować nie mielibyśmy dużych szans. Trzeba było skupić się na reprezentacyjnej części misji.

Po krótkim marszu znanym nam już korytarzem, podczas którego eskortowały nas istoty, pełniące wcześniej wartę przy drzwiach, wróciliśmy do hangaru. Naprzeciwko podestu znów stały szpaler 20 uzbrojonych istot, a także dwie stojące obok podejścia prowadzącego do dysku. Obie były odziane w pełny kombinezon, ale zamiast broni jedna trzymała gruby plik, spiętych papierów, a druga małe urządzenie z ekranem i paroma przyciskami.

Gospodarz podszedł do nich i biorąc papiery powiedział:

- Tutaj znajdują się najistotniejsze informacje o najeźdźcach.

Podał mi je, a ja przekazałem je Konradowi. Następnie Krybhared sięgnął po urządzenie, mówiąc:

- Tutaj zaś zebraliśmy wszystkie istotne szczegóły. Urządzenie uruchamia się przyciskiem u góry. Z tyłu znajduje się wyciągany kabel do ładowania. Działa na prąd zmienny 230 V.

Po tych słowach wręczył mi urządzenie, a ja przyjmując je odparłem:

- Dziękujemy. Fundacja z uwagą przeanalizuje te dane. Kiedy to nastąpi prześlemy odpowiedź odnośnie współpracy. Osobiście zaś musze podziękować za tak wspaniałe przyjęcie.

- Będziemy z niecierpliwością oczekiwać na waszą decyzję – odparł nasz gospodarz – Mnie również było niezmiernie miło.

Po tych słowach jednocześnie skinęliśmy głową. Następnie odwróciłem się w stronę podestu i wraz z chłopcami wkroczyliśmy do dysku reprezentacyjnym chodem.


To wszystko co mogę powiedzieć. Nie mam nic do dodania.


Inkwizytor zamknął ostatni plik i przeciągnął się w fotelu. Ból pleców uświadamiał mu chyba jeszcze lepiej niż tykający zegar, że siedzi nad tą sprawą zdecydowanie za długo.

Dokumenty otrzymane od istot ze świata pierwszego, potwierdzały ich słowa i zdaniem ekspertów miały sens. Jednak z drugiej strony zawierały wiele stwierdzeń, których nie sposób było zweryfikować. Do tego dochodził ten cały ambaras z kopiowaniem ludzi i innymi punktami wyjścia. Jeśli to była awaria dysku to jej naprawienie powinno być pierwszą rzeczą do przedyskutowania z istotami. To jednak dało się pewnie załatwić przy użyciu maszyn. Pytanie brzmiało jednak czy nie było to ich celowe działanie. A jeśli tak czemu miało służyć?

Maciej pokręcił głową. Po raz kolei odbijał się od muru niewiadomych i donikąd go to nie prowadziło.

„Jeśli to co mówią jest prawdą, odrzucenie ich pomocy może oznaczać dla nas tragiczny koniec” – pomyślał - „A jeśli kłamią to zawsze będzie czas by się zorientować. Chyba, że potrafią temu zapobiec do chwili aż będzie za późno. Na pewno nas obserwowali, inaczej by nie mogli wiedzieć, że faktycznie te ich dziwne owoce okażą się jadalne dla ludzi. Z drugiej strony, czemu je nam dawali? Musieli przecież zdawać sobie sprawę jaki sygnał to wysyła. Chyba, że to dokładnie był ich zamiar.”

Tier westchnął, niezliczony już raz tej doby. Zamyślił się przez chwilę, po czym podjął decyzję.

Otworzył edytor tekstowy, minutę wpatrywał się w migoczący kursor, a następnie zapisał tytuł pisma:

Opinia o zasadności podjęcia dalszych rozmów odnośnie propozycji współpracy

KROPKA

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported