Biel

NOTKA AUTORA

Opowieść ta jest częścią serii "Człowieczeństwo jest pojęciem względnym". Jeśli nie czytałeś/-łaś poprzednich części, wróć do nich lub zacznij od początku. Bez znajomości dotychczasowych wydarzeń, możesz nie wiedzieć o co chodzi.

Miłej lektury!


ocena: +6+x

Jak to jest czuć pustkę?

Nie obojętność, nie zrezygnowanie. Pustkę, wywołaną szokiem tak wielkim, informacją tak niespodziewaną, że jedyną reakcją ciała i umysłu jest bezwstydne wręcz zastygnięcie, nieokiełznana stagnacja, nieposkromiona nieumiejętność wyduszenia z siebie choćby pojedynczego słowa. Nie da się też sformułować emocji, wyrazić ich, poczuć. Ogólne zmrożenie obejmuje ciało, rozum i serce.

Jakie to uczucie?

Informacja o wypadku i zaginięciu męża wprawiła Darię Zawadzką w osłupienie tak wielkie, że zabrakło sił i umiejętności nawet na zadanie choćby jednego pytania. Szok był ogromny, a coraz to kolejne informacje napływały w tempie tak szybkim, że nieosiągalnym dla zdruzgotanego człowieka było za nim nadążyć. Anomalia, może portal, zniknięcie razem z samochodem, zwłoki… jego? Jego zwłoki? Jego?

— Jego? — wydusiła bezwiednie cichym, martwym głosem.

— Nie wiemy. Choć nie zgadzałoby się to z naszą koncepcją przebiegu wypadku — poinformował pracownik Fundacji, który przekazywał jej to wszystko.

Ta przerwa, powrót do rzeczywistości, był tylko chwilowy. Potem wrócił już ogólny paraliż, a oficjalny bełkot znów stał się jedynie oficjalnym bełkotem. Nie słuchała go, bo i jak? Jak w takiej sytuacji znaleźć siły na słuchanie? Jak niby próbować zrozumieć ten potok wszelakich informacji, zapewnień i pocieszeń? Nie chciała słów. Chciała potwierdzenia, że Krystianowi nic się nie stało. Tego jednak nie usłyszała nigdy, a osoba, z którą rozmawiała, temat ten wręcz celowo jakby omijała. Nie wiedział. Nie tylko on zresztą. Nie wiedział tego nikt.

Mentalna transformacja była szybka. Pod wpływem tych nagłych, uderzających ją jak policzek od losu okoliczności, już w ciągu kilku minut stała się cieniem samego siebie. Zawsze wygadana, uśmiechnięta, z charakterem, teraz siedziała cały czas w swoim biurze. Nie jadła nic, bo gardło się ścisnęło, więc nawet nie wybrała się na stołówkę do przyjaciół. Praca? Załatwiana zazwyczaj szybko i bezproblemowo, teraz dłużyła się, rodząc frustrację za każdym razem, gdy wykryty przez Darię zostawał kolejny błąd biorący się z ogólnego rozkojarzenia. Myślami była zupełnie gdzie indziej, jakby próbowała mentalnie opuścić własne ciało i włamać się z pomocą tego nowo powstałego ducha wszędzie tam, gdzie mogłaby zyskać choć skrawki informacji z przebiegu śledztwa. Niebotyczne zamartwianie się płynnie wskoczyło w sprawy priorytetowe, rozpychając się i wyrzucając z nich elementy życia takie nawet jak praca czy osobiste potrzeby.

— Hej, Daria? — wybrzmiał nagle łagodny, cichy, kobiecy głos w progu jej biura.

Jakby wyrwana z transu, Zawadzka szybko podniosła głowę znad papierów, szukając źródła dźwięku. W drzwiach stała przyjaciółka, Julia Mak. Badaczka wymusiła delikatny uśmiech.

— Przyszłam sprawdzić, jak się trzymasz. Nie widzieliśmy cię dzisiaj w ogóle. Cały cza-

— Byłam tutaj, tak. Wybaczcie… po prostu mam gorszy dzień.

Julia westchnęła i weszła do środka, podchodząc do biurka. Położyła na nim talerz z kilkoma ciasteczkami.

— Wiemy, co się stało. Dlatego i ja, i reszta z nas cały dzień się martwiliśmy. Pomyślałam, że… nie wiem, może to głupie, ale może chciałabyś coś słodkiego chociaż, więc przyniosłam ciasteczka ze stołówki. Najwyżej wyrzucisz.

Daria przeniosła powoli wzrok na leżący na biurku talerzyk. Wciąż jednak nie potrafiła się zdobyć na szczery uśmiech.

— Wyglądasz na zmęczoną. Na pewno nie chcesz sobie wziąć wol-

— Po co? — przerwała Zawadzka. — Za dużo czasu bym miała.

— Może spróbowałabyś odpocząć…

— Nie odpoczęłabym, Julka. Wolę skupić się na… kurwa… próbować skupić się na pracy, a nie myśleć o Krystianie.

— Rozumiem… jakbyś czegoś potrzebowała, to pamiętaj, że masz nas. Wszystko będzie dobrze.

“Wszystko będzie dobrze”.

Na te słowa, Daria Zawadzka zacisnęła oczy i usta, wstrzymując płacz. To, co przez cały dzień było tłumione, przez to jedno zdanie domagało się uwolnienia jeszcze bardziej niż wcześniej. Nie potrafiła w to uwierzyć. Bo i jak? Na czym niby zbudować tę nadzieję? Z czego zrobić jej fundamenty i gdzie niby je wylać?

Julia była już przy drzwiach, gdy zobaczyła, w jakim stanie znalazła się jej przyjaciółka. Od razu wróciła się do niej, po cichu przysunęła krzesło i objęła ją delikatnie, wpatrując się w ścianę. Zawadzka w reakcji na to wybuchła płaczem, wypuszczając z siebie ryk porównywalny do zwierzęcia złapanego w pozostawioną w lesie pułapkę.

— Nie wiem… — wydukała. — Nie wiem, nie wiem tego, nie wiem nic.

— Już… spokojnie… — powiedziała ciepłym, lecz widocznie przygnębionym głosem Julia.

— Mieliśmy pojechać. Razem. Na urlop. Zrobić sobie reset. Oderwać się od pracy, skupić się na sobie. Wiesz, jak się jakiś czas temu pokłóciliśmy…

— Wiem, pamiętam… ale rozwiązaliście to. Nie wyrzucaj sobie tego.

— Powiedziałam mu wtedy, że jak wyjdzie, to może nie wracać — mówiła Daria przez łzy. — Że mam to gdzieś, bo i tak się mną nie przejmuje. Wtedy stwierdziliśmy… stwierdziliśmy…

— Że musicie razem wyjechać, bo stres w pracy na was rzutuje. Pamiętam, mówiliście nam to. Wszyscy powiedzieliśmy, że to super pomysł i cieszyliśmy się, że to przepracowaliście.

— Tylko miał na jeszcze jedną… misję… pojechać. I nie wrócił.

Daria Zawadzka nie potrafiła wydusić już z siebie ani słowa. Pędzące myśli skonsumowały ją, wyciskając z niej coraz więcej i więcej łez. Żałowała wszystkiego, co powiedziała pod wpływem emocji podczas jakiejkolwiek kłótni. Wiedziała, że takie konflikty zdarzają się od czasu do czasu w związkach, zwłaszcza długoletnich. Wiedziała też, że oni mieli ich bardzo mało. Tylko co z tego? Co to zmieniało? Tak czy siak myśli krążyły wokół jednego, katastrofalnego uproszczenia: powiedziała, że może nie wracać i los spełnił jej “prośbę”.

Gonitwa w końcu przeskoczyła na samego Krystiana. Czy żyje? A może jest gdzieś, nie wiadomo gdzie? Czy tam, gdzie jest, myśli o tej kłótni tak samo, jak ona teraz? A może myśli po prostu o niej, szukając wyjścia? Nieświadomie podniosła lekko jedną rękę, jakby chciała wyciągnąć ją poza rzeczywistość i chwycić go, poczuć jego ciepło.

— Już… już… — mówiła jej przyjaciółka. — Wszystko się ułoży…

— Nie mów tego — wydusiła z siebie Daria zdartym od płaczu głosem. — Proszę cię.

— Czemu?

— To nie pomaga. Nie wiem tego. Nie chcę się oszukiwać. Wierz w to, ale nie mów tego. Albo mów, że w to wierzysz, że masz na to nadzieję.

— Dobrze. Więc… wierzę w to, że będzie dobrze.

— Dziękuję, Julka. Dzięki, że jesteś.

Noce stały się trudne. Przez długi, w postrzeganiu zbliżony do nieskończonego, czas Daria Zawadzka nie potrafiła po prostu zmrużyć oka, patrząc tępo w sufit sypialni i kontemplując, jak obce jest jej własne łóżko bez Krystiana obok. Często skutkowało to nocą, której połowa była przepłakana. Nierzadko też, by zaznać spokoju od nękających ją myśli, konieczna była ucieczka gdzieś na kanapę, najlepiej w zupełnie innym pokoju, na jakiś fotel, sofę…

Kiedy już zasypiała, nękały ją koszmary. Raz była uwięziona w nieskończonej pętli składającej się z przedpokoju ich mieszkania. To tam się pokłócili, a ona była zmuszana przeżywać to ciągle i ciągle, bez przerwy, każda ucieczka kończyła się rozpoczęciem kłótni od początku w kolejnym powtórzeniu tego samego korytarza znajdującym się tuż za drzwiami. Każda próba przerwania kłótni kończyła się jego eskalacją. To były tortury, prawdziwe piekło upakowane wewnątrz jej własnej głowy.

Innym razem natomiast śniło jej się, że stała pośrodku białej, niekończącej się przestrzeni. Czuła tu obecność, nie byle jaką zresztą. Był tu. Wiedziała o tym.

— Krystian! — zawołała, a jej serce zabiło szybciej.

Pojawiła się nadzieja, a oczy naszły łzami. Zawołała jeszcze raz, a potem znów, kolejny, znowu. Zamajaczyła jej sylwetka. Biegł do niej. Coraz wolniej i wolniej, jakby opór tej przestrzeni był coraz większy, ale biegł. Tylko… coś zaczęło do niej dochodzić. Świadomość. Ta “gęstość” rośnie zbyt szybko. Przerażenie na twarzy wrzuciła jej jedna, podsumowująca to myśl.

Nie dotrze do niej.

Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Widziała go, lecz nie będzie im dane rzucić się sobie w ramiona. Wtedy jednak zauważyła coś jeszcze gorszego i przerażającego. Krystian patrzył na nią z bólem, cały czerwieniał, jakby od niesamowitego gorąca. Pojawiły się bąble, skóra odczepiała się zwęglona, mimo braku choćby płomyczka. Cierpiał.

Obraz stał się rozmazany przez łzy. Widziała, jak jej mąż rozpada się pod wpływem nieznanej siły, jak płonie bez ognia, topnieje. Kiedy Zawadzka z rozpaczy upadła na kolana, on wydał z siebie tylko ostatni, rozpaczliwy, przerażający krzyk:

— DARIA!

I to wyrwało ją ze snu. Zlaną potem, na podłodze obok sofy. Od razu po tym zapłakała.

Do pracy przychodziła wymęczona, lecz nikt nie miał tupetu, by zwrócić jej na to uwagę. Informacja o wypadku rozeszła się po całym ośrodku z prędkością światła. Każda osoba przechodząca obok z jakiegoś niezrozumiałego dla niej powodu nie potrafiła się powstrzymać od obdarzenia jej współczującym spojrzeniem lub grymasem. Przytłaczało ją to, lecz jej z kolei brakowało odwagi, by zaprotestować. Nie zdołałaby wyjaśnić każdemu z osobna, że do pracy przychodzi, by oderwać się od tej tragedii, uciec od myśli, być gdzie indziej, poza domem, który nagle stał się dziwnie i dobijająco pusty, cichy.

Ograniczała się, cały czas, głównie do swojego biura. Wychodziła od czasu do czasu załatwiać podstawowe potrzeby, kontaktów raczej unikała, pracując sama i sama też dumając. W końcu minęło nawet największe rozchwianie. Wróciła pustka.

Rozpacz zastąpiona została przez ciągłe przygnębienie i tęsknotę. Martwiła się cały czas bez przerwy, ale już nie zamartwiała. Nie znaczyło to jednak, że te rany zaczęły się goić. Wręcz przeciwnie, goiły się okropnie, po prostu były obecne już od jakiegoś czasu. Z dołka wpadła w to charakterystyczne, dziwaczne limbo, w którym ból, zamiast być nagły i silny, to może i jest słabszy, ale jednak stały, nieprzemijający, wiecznie obecny, wżerający się powoli w najgłębsze zakamarki duszy. Pustka. Bolesna, uporczywa pustka. Stan ten idealnie korespondował z zawieszeniem, w jakim znalazła się cała sprawa zaginięcia jej męża. Nie było wiadomo nic. Suspens trwał nieprzerwanie.

Mijały kolejne dni i kolejne trudne noce. Ból stał się rutyną, lecz mimo to Daria czekała i czuwała cały czas tak samo. Co pewien czas w jej stronę szły słowa wsparcia, przyjaciele odwiedzali ją w jej biurze. Zaczęła sobie myśleć, jakie szczęście ma, że trafiła na tych ludzi. Rozumieli ją, szczerze współczuli, czekali razem z nią. Widzieli jej tęsknotę i szanowali ją, chcieli ją złagodzić, a nie płytko zakryć. Mogła być z nimi szczera, otwarta, czekać z tak pożądanym przez nią spokojem.

W końcu niespodziewanie, w środku nocy, ze snu wyrwał ją dzwonek telefonu. Numer nieznany, ale dobijał się na urządzenie służbowe, więc nie mógł to być ktoś losowy. Zerwała się z sofy i odebrała go.

— Halo?

— Pani Daria Zawadzka?

— Tak. Przy telefonie. Kto mówi?

— Ernest Kaliński. Rozmawialiśmy już, jakieś półtorej tygodnia temu. Przekazałem pani informacje o wypadku, pamięta pani?

Poczuła, jak przeszedł ją dreszcz. Serce zabiło szybciej, a ona zaczęła się trząść. Zamarła.

— Halo? Proszę pani? Jest p-

— Chodzi o Krystiana? — przerwała pracownikowi.

— Tak, tylko-

— Gdzie jesteście? Zaraz przyjadę.

— W pani miejscu pracy, sektor medyczny. Tylko… nie mam d-

Rozłączyła się natychmiastowo. Po tym działała mechanicznie, będąc jakby w transie. Ubrała się, zrezygnowała z makijażu, przecież nie było na to czasu. Wybiegła z mieszkania, upuszczając klucze podczas zamykania drzwi przez trzęsące się ręce. Potem zbiegła po schodach, wyszła na zewnątrz, wsiadła do samochodu i pojechała do placówki, musząc pilnować się co sekundę, by nie jeździć po miejscowości jak rajdowiec. W końcu dotarła do ośrodka. Wybiegła z samochodu, nie zapinając nawet płaszcza. Pognała prosto do wejścia do placówki.

W środku już czekało na nią trzech pracowników, chcieli z nią porozmawiać, lecz ta raz za razem ich zbywała, bo cel był jeden. Sektor medyczny.

Gdy tylko znalazła się na miejscu, musiała przebić się przez mały tłum lekarzy postawionych na nogi w tym mini-szpitalu. Zignorowała ten niepokojący sygnał, choć z tyłu głowy czuła już, co to może oznaczać. Nie było to jednak ważne w tamtym momencie. Liczył się tylko Krystian.

Sprawdzała salę po sali, goniona przez tych samych trzech pracowników. Zgromadzeni lekarze obserwowali tę scenę jak zahipnotyzowani, w końcu jakaś atrakcja. Pracownicy chcieli dotrzeć do niej, porozmawiać, może ostrzec, lecz wszystko to nie miało znaczenia. Sala za salą, jeden przepchnięty lekarz za drugim. Gdzie był Krystian?

W końcu znalazła. Intensywna terapia, pojedynczy pawilon. Owinięty bandażami na całym ciele, wszystkie nasiąkały krwią. Skóra, o ile obecna, to pełna bąbli lub zwęglona. Koszmar spełnił się na jej oczach. Żył… ale ile jeszcze?

Daria stała w przejściu, a jej oczy od razu zalały się łzami, cieknącymi po policzku. Czuła coś słodko-gorzkiego, czego nie potrafiła opisać. Cieszyła się, że go widzi. Rozpaczała, że najpewniej ostatni raz.

— Chcieliśmy panią ostrzec. — Usłyszała za sobą. — Pojawił się tutaj, w placówce. Od razu do pani zadzwoniliśmy.

Nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się do męża przez łzy. Odzyskała go… chociaż na trochę.

— Współczuję — powiedział jeden z lekarzy, monitorujący stan pacjenta. — Uśpiliśmy go na razie, ale możemy go wybudzić. Powinien móc z panią porozmawiać.

— Nie chcę by cierpiał — powiedziała ze ściśniętym gardłem.

— Nie będzie. Wszystko zabezpieczyliśmy, a on jest na lekach. A obawiam się, że innej okazji może nie być.

— Jak r-rokuje?

— Przykro mi to mówić, ale wcale. Oparzenia są na tyle rozległe, że cudem będzie, jeśli do rana nie będzie po wszystkim. Bardzo mi przykro. Więc… chce pani z nim porozmawiać?

— Prosiłabym.

Lekarz zabrał się za wybudzanie Krystiana, podczas gdy Daria wzięła jeden ze stojących w okolicy taboretów i usiadła na nim tuż obok męża tak, by nie musiał ruszać głową. Czekała, ze łzami w oczach na to właściwe, ponowne spotkanie po rozłące. W końcu stało się — Krystian Zawadzki otworzył oczy. Widząc sufit placówki, wyglądał na przerażonego. Czegoś się bał? Myślał, że dalej jest tam, gdzie spędził cały ten czas? Co to musiało być za miejsce?

— Hej… — powiedziała Daria nieśmiało przez ściśnięte gardło.

Wzrok męża przeszedł na nią. Widziała w nim najpierw niedowierzanie, a potem radość tak wielką, że i jego oczy zalały się łzami.

— Daria… — odpowiedział słabym głosem, uśmiechając się lekko. — Udało się.

— Tęskniłam. — Zawadzka chwyciła go za rękę. — Tak bardzo za tobą tęskniłam, Krystian.

Lekarz, wstał po cichu i wyszedł z pawilonu, zasłaniając go, by dać małżeństwu trochę prywatności. Nie chciał przeszkadzać.

— Ja też… — Głos mu się załamał. — Cały czas patrzyłem na twoje zdjęcie. Kiedy tylko mogłem.

— Już po wszystkim… jesteś tu, znowu.

— Nie wiem, co we mnie tam wstąpiło. Nie chciałem tego robić. To było… nie byłem sobą. Im dłużej tam byłem, im bardziej zaszczuty się czułem… To mnie, kurwa, zezwierzęciło.

— Już… przestań… już wszystko dobrze…

— Nie poznałabyś mnie. Przepraszam. Ja po prostu tak chciałem do ciebie, do domu… — Po jednym policzku pociekła mu struga łez.

— To bez znaczenia. Nawet jeśli zrobiłeś coś złego. Teraz jesteś tutaj. Dobrze, że-

— Zabiłem. Nie syntetyka, człowieka. Który chciał mi pomóc. Ale coś mi odbiło. Myślałem, że…

— Proszę… — zacisnęła załzawione oczy i chwyciła męża za zabandażowaną rękę. — Dobrze, że wiesz, że to było złe. To nie zezwierzęcenie w takim razie. Impuls, złamali cię tam… cokolwiek się tam działo. Teraz jesteś tutaj. To się liczy…

— Nie potrafiłbym spojrzeć sobie teraz w lustro. A to… — palcem drugiej ręki nieśmiało wskazał na siebie na tyle, na ile miał siły — to chyba kara.

— Nie mów tak. Wiesz jak ja siebie biczowałam, gdy cię nie było? Za to, co ci powiedziałam. Że możesz nie wracać.

— To nie jest porównywalne. Zresztą, to było pod wpływem emocji. Nawet o tym nie pamiętałem.

Daria uśmiechnęła się mimowolnie, a z jej oczu poleciało więcej łez.

— Tak bardzo chciałabym, by to się skończyło inaczej. Wiesz, jak pusto jest bez ciebie w domu?

Czuła jak ręce jej się trzęsą. Ścisnęła mocniej dłoń męża, by to skontrować.

— Domyślam się, słońce. Przepraszam, że tam nie wrócę. Przepraszam, że tak to wygląda.

— Nie obwiniaj się. Skąd miałeś wiedzieć? Wywróżyć ze snów?

— Może. A ty nie rozpaczaj. Będę z tobą, choćby jako wspomnienie.

— Nie potrafię nie rozpaczać. Nie wiem, jak ja sobie poradzę.

— Tak, jak zawsze. Jesteś najmądrzejszą kobietą, jaką znam. Wymyślisz coś.

Oboje prychnęli z przygnębieniem. Śmiech przez łzy.

— Cieszę się, Daria, że mogłem ciebie zobaczyć. Chociaż ten ostatni raz. I przepraszam. Za wszystko, naprawdę.

— Już dawno ci to wszystko wybaczyłam. Nawet to, co dopiero mógłbyś kiedyś odwalić. — Uśmiechnęła się smutno, w odpowiedzi dostając to samo.

— Czuję się, jak w tym koszmarze. Biegłem do ciebie, ale nie mogłem dobiec.

— Miałam podobny. Tylko ja czekałam. I też się tak czuję.

— Z każdego koszmaru człowiek się budzi, prawda? Może oboje się obudzimy.

— Chciałabym. Naprawdę, bardzo bym chciała.

— Ale przecież tak będzie. Może i nie śpimy, ale ten koszmar… się skończy. I znów wstanie słońce. Zawsze wstaje.

Daria pokiwała twierdząco głową i rozpłakała się. Krystian także cicho i słabo dał upust gromadzącym się emocjom.

— Kocham cię, Daria. Zawsze kochałem — powiedział ze ściśniętym gardłem agent.

— Ja ciebie też. I zawsze będę — odpowiedziała mu. Widziała, że oczy mu się zamykają. Był senny. — Pa pa. Nie zmuszaj się, tylko śpij. Do zobaczenia po… drugiej… stronie.

— Hej.

I zasnął. Lekarz zaglądał co jakiś czas, by sprawdzić stan pacjenta. Daria cały czas była obok, nie zmrużyła nawet oka. Przyglądała się mężowi, płacząc co kilka chwil. Poprawiała mu fartuszek, gładziła dłonią po bandażach na twarzy. Cały czas trzymała go za rękę aż do momentu, gdy pawilonu nie wypełnił przeciągły pisk aparatury, a na ekranie pokazującym EKG nie zawitała płaska linia.

A potem? Potem wzeszło słońce. Tak jak mówił Krystian. Nadszedł nowy dzień.


O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported