Chłód
ocena: +10+x

Nienawidzę śniegu. Nie żeby kiedykolwiek ten biały, sypki puch cokolwiek mi zrobił. Sam z siebie jest przecież dla ludzi niegroźny w rozsądnych dawkach. Jak trochę na nim postoisz nabawisz się przeziębienia lub niewielkich odmrożeń. Niby nic strasznego. Sporo od tego zależy. Śnieg jest zimny. Z bardziej naukowego punktu widzenia śnieg jest wodą poniżej zera stopni Celsjusza. Temperatury -2 stopni raczej nie postrzegamy jako specjalnie komfortową. A już na pewno nie postrzegamy jako takową minus czterdziestu.
Prognoza na wczoraj: Śnieg. Prognoza na dziś: Śnieg z lekkim opadem śniegu. Prognoza na jutro: Wysoce prawdopodobna fala mrozu. Ryzyko odmrożeń czwartego stopnia, radzimy pozostać w domach. Roześmiałem się głośno na myśl o prezenterce w mini wypowiadającej te słowa z uśmiechem na twarzy wskazując mapę z zaznaczonymi kontynentami. W Ameryce i Azji nie było lepiej, choć dzięki zanieczyszczeniom zaspy miały tam jedynie trzy metry wysokości. Na wspomnienie o poczerniałych, twardych warstwach ledwo ukrywających stosy kości mimowolnie przyśpieszyłem kroku.

Niegdysiejszy czołg WWB o zapomnianej misji stanowił dobrą kryjówkę. Co prawda namachałem się łopatą jak głupi, nagroda była jednak warta swej ceny. Zawieja szalała na zewnątrz zakrywając kolejne połacie cywilizacji niekończącą się warstwą białego puszku. Zadziwiające, że śnieg ten zawsze był idealnie wręcz sypki. Nie dało się z niego zbudować schronienia, zaś wszelakie próby stapiania go na wodę pitną kończyły się gryzącym, czarnym dymem. Nie przeszkadzało mu to jednak być zimnym, niczym poprawnie schładzany azot zazwyczaj krążący w systemie chłodzącym serwerów Fundacji. Cholernie nienawidzę zimna. Nigdy nie lubiłem chodzić po nocach. Nigdy nie brałem zimnego prysznica. Szczerze nienawidziłem schodzić pod ziemię.
Właz zamarzł. Niby nie powinno mnie to dziwić, wiało całą noc. Trzasnąłem parę razy łopatą i odepchnąłem pokrywę. Szło ciężko, jednak 120 kilogramowe roboty stanowią pewne wyzwanie. Jeden taki wstał z zaspy zepchnięty przez kawał metalowej klapy, nim zdążyłem wyskoczyć ze środka żelaznej pułapki. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie niejako analizując sytuację. On miał FAMASa z przedłużonym magazynkiem i amunicją penetrującą. Ja miałem lekko pordzewiały szpadel. Ciemnoczerwony fotoreceptor mrugał, jakby zaciekawiony. Ja też mrugałem, starając się nie spanikować. Rzuciłem okiem na monitor kontrolny. Brak zasięgu. Miałem kupę szczęścia. Android opuścił lufę. Ręki co prawda nie podał, aczkolwiek odebrałem to jako zaproszenie do wyjścia na zewnątrz. Na horyzoncie migały błyski. Odbite od czystych jeszcze, szklanych paneli. Co prawda ten robot raczej nie stanowił zagrożenia, aczkolwiek jego koledzy nie musieli mieć złamanej anteny odbiorczej. Wolałem przeczołgać się przez pierwsze sto metrów. Śnieg był pieruńsko zimny. Szczerze? Tacy jak ja… po prostu… nie lubią zimna.
Kurewski chłód przegryzał puszystą kurtkę opatrzoną gęsim puchem. Szedłem ostrożnie bo zbitej warstwie śniegu, rozglądałem się po okolicy. Gdyby tak zignorować wszędobylską kupę białego puchu okolica odgórnie przypominała znane mi miejsce. Ciężko bądź co bądź zapomnieć największą konstrukcję świata, w której to zmarnowało się dobre 40 lat życia. Wokół szklanych, zmatowiałych paneli śnieg gwałtownie stopniał, miejscami było nawet widać przemarznięty beton. Westchnąłem, zacisnąłem ręce na łopacie, wbiłem ją w pierwszą porcję lodowatej zapory odgradzającej mnie od wieży.

Znów zmierzchało. Istnieje kategoria tak zwanych nocnych dźwięków, standardowych odgłosów zmroku. Gdzieś pies może ujadać, pojedyncze pojazdy cicho przemierzają wytyczoną trasę, gałęzie w lesie trzeszczą pod naciskiem nieznanego. Mimo iż głosy te zwykły napawać niepokojem, nie są one dla człowieka niczym niezwykłym. Odważnie stwierdziłbym nawet, iż to dzięki nim jesteśmy w stanie zasnąć spokojnie. To dla nas normalne. Nie mamy się czego bać. Kiedy jednak nad śnieżnym miastem zapadł zmrok, wraz z nim nastała absolutna cisza. Nawet śnieg pod moimi stopami trzeszczał jakby ciszej, nie upadał z plaśnięciem w kałuży kiedy lądował odrzucony przez podniszczony szpadel. Cisza przytłaczająca była dobrym określeniem takiego stanu. Samochód w ciszy obrastał śniegiem. Śnieg cicho sypał na ruiny okolicznych budynków okrywając wystającą w agonii dłoń. Śniegiem zasypywany był także wysoki budynek na którym ktoś wymalował poczerniałą substancją "Sprawcy Całego Piekła". Treść oryginalnego znaku była już nieistotna, podobnie jak cała cywilizacja leżał pod kilkunastoma metrami śniegu.
Ów śnieg był niezwykły. Nie był to miły w dotyku puszek umożliwiający lepienie piguł, czy bałwanów. Był szorstki i ostry jak szrapnele. Nieznacznie ciemniejszy, jednak nawet laik stwierdziłby że daleko mu do czystej bieli. Ciekawe były także opary, jakie wydzielał zamiast prawidłowo się topić. Gęste. Czarne. Śmierdzące siarką. Uciekające w górę tak szybko jak było to możliwe. Jakby usiłowały wyrwać się z przeklętej ziemi.

Uporałem się ze zbrojonym oknem. Co prawda niezbyt celowo, stara konstrukcja zwyczajnie nie wytrzymała wielu ton zimnej pylistej substancji naciskającej na nią bez ustanku przez wiele lat. Wraz z lawiną wpadłem w okolicach piętra piątego. Dobrze, musiałem dostać się tylko trochę niżej. Już po pierwszym kroku runąłem na ziemię potykając się o coś miękkiego. Coś miękkiego miało na sobie wkładki grzewcze. Czemuś miękkiemu nie były już potrzebne.
Ale ten czas leci. Wydawało mi się, że jeszcze wczoraj korytarze piętra szóstego rozbrzmiewały odgłosami kroków, rozmów i wybuchów Granatu Wielorazowego Użytku ARGUS'a. Stołówka kipiała od ludzi w białych garniturach z ożywieniem dyskutujących o wszelkiego rodzaju klapach. Jaskrawe windy bezustannie jeździły w górę i w dół.
Szczerze mówiąc nigdy nie zwracałem na owe korytarze wielkiej uwagi. Podobnie jak większość przechodzących obok mnie kolesi byłem zbyt zajęty, aby zwrócić uwagę na te szerokie tunele ze szczytem ginącym teraz w mroku strzaskanych paneli świetlnych. Rzadko siedziałem też w kantynie, z której teraz dochodził jedynie smród ozonu i gnijącego mięsa. Mesa nie miała mi nic do zaoferowania prócz przeterminowanego jedzenia i mechanicznych morderców, lepiej było ją zostawić w wiecznym spoczynku. Cicho minąłem szyby windowe. To oczywiście były plotki. Nie wierzyłem w nie. Lata doświadczenia w tej robocie udowodniły mi jednak, że nawet w najbardziej nieprawdopodobnych historiach należy pokładać ufność. Nic wielkiego. Chyba kiedyś tam mieliśmy przełamanie zabezpieczeń, gdzieś na pierwszych poziomach. Ale drzwi do pomieszczeń szybowych na wszelki wypadek nie otworzyłem.

Skruszonymi schodami ostrożnie zszedłem na trzecie piętro. Pochyły napis na grubych czarnych drzwiach informował o jakimś Centrum Kontrolnym. Pewniej chwyciłem łopatę i wcisnąłem duży czerwony przycisk. Alarm przeciwpożarowy co prawda od dawna był przemrożony, drzwi uchyliły się jednak z jękiem ukazując, zgodnie z oczekiwaniami, nieaktywnego robota opierającego się o zakurzony panel kontrolny z czasów ENIAC'a. Ściągnąłem szkielet opatulony szczątkami ubrania z matowego, czarnego korpusu, zdrapawszy plamę zaschniętej czarnej krwi wywołałem listę informacyjną. Walczyłem przez chwilę z przestarzałymi komendami, stary system poddał się jednak i ukazał podstawowe informacje. Uśmiechnąłem się pod nosem poprawiając puchową kurtkę. Zamieć uderzyła o szklane panele pełną parą. To była naprawdę mroźna zima.

Sieć robotów RMT-AUT Fundacji

Edycja sprzątająca 17-22

Ostatnie polecenia: Usuwać szron z szyb. Rozgrzać aparaturę elektroniczną. Wytrzeć lud z ziemi.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported