Chrzest Bojowy

Ze względu na znajdujące tutaj treści, poniższa strona przeznaczona jest dla dorosłych czytelników. Jeżeli nie jesteś osobą pełnoletnią, prosimy o opuszczenie tej strony.

Tagi kontentu: Brutalność, Erotyka, Tematyka wrażliwa


ocena: +2+x

<< Poprzednia opowieść

Przedzierał się szybkim tempem przez to kolejne zarośla, które zagrodziły mu drogę. Kłuły i kąsały go przy każdym zetknięciu jego skóry rąk i nóg z ich liśćmi i gałązkami. Jednakże on nie zwracał na nie uwagi. Wciąż biegł dalej i dalej… i dalej.

Jego płuca coraz słabiej nabierały i uwalniały zgromadzone powietrze, które zaczynało gęstnieć, tężeć i gnić w jego nozdrzach, krtani i oskrzelach. Serce wręcz rozrywało samo siebie, starając się jeszcze raz i raz wrzucić w obieg krew, która coraz mniej brała tlenu i krzepła w jego żyłach, blokując coraz więcej naczyń krwionośnych, które pękały i rozrywały się w wyniku wciąż wzrastającego ciśnienia.

Kości nóg co chwila pękały z każdym wykonanym krokiem, łamiąc się pod jego ciężarem ciała, pędzącego z zawrotną prędkością przed siebie. Ręce omało nie odrywały się od ciała, walcząc ze wciąż stawianym i narastającym oporem powietrza.

Obraz non stop się rozmywał i czerniał, jakby już samo światło nie potrafiło za nim nadążyć, jedynie lekko miziając jego komórki nerwowe w obu jego oczach. Pogrążając go w coraz większej ciemności, otoczonej mozaiką rozmazanego lasu.

W jego uszach nie rozbrzmiewał żaden dźwięk, poza szelestem liści, który dobiegał zza niego, oraz stale narastającym szczekaniem. Coś biegło za nim, ujadając bez chwili wytchnienia, jakby chcąc popędzić go dalej i dalej… i dalej. Niewidzialny przeciwnik zza jego pleców z każdą chwilą był coraz bliżej, już prawie mając którąś z jego połamanych nóg w swojej paszczy.

Wtem, zobaczył coś przed nim. Coś w oddali, co leżało pośród niewielkiej wysepki zieleni i światła, otoczonego przez ciemność. Starał się skupić wzrok na owej rzeczy, jednakże ten mu nie pozwalał, pozostawiając rozmytą plamę pośród zieleni.

Tym bliżej był, tym bardziej zdawała się ona przybierać ludzki kształt. Jakby jakiś chłopiec zdecydował się położyć i zasnąć w samym środku ciemnego lasu.

Gdy podbiegł jeszcze bliżej, a dźwięki szczekania, jego własnego bicia serca i oddechu zaczęły go zagłuszać, nagle wszystko zamilkło i spowolniło do wręcz ślimaczego tempa. Z ust udało mu się wyrwać tylko jedno słowo, a w uszach usłyszeć inne:

– Bartek!

– Łukasz… Łukasz!

– E NEWBIE!

Chłopak został wyrwany z ucisków koszmaru przez nagłe uderzenie czymś w czoło. Szybko zerwał się do pozycji siedzącej, rozglądając się dookoła i łapiąc za bolącą część czoła.

– Mówiłem, że to go obudzi! – parsknął śmiechem Heavy, ubierający się w skafander.

– Mein Gott, mogłeś mu nos złamać tym butem – warknął Szwab, spoglądając na wciąż dochodzącego do siebie Łukasza – Wszystko gra?

– Ta… chyba – mruknął pod nosem Łukasz, wybierając część łóżka na wstanie.

– Na pewno? Chyba miałeś koszmar – zapytał Heavy, dopinając ostatnie elementy ubioru.

Łukasz spojrzał na Heaviego, wciąż śpiącym wzrokiem, po czym zeskanował resztę namiotu. Wszyscy szybkim tempem ubierali się w ciszy, sprawnie zakładając kolejne elementy swojego umundurowania. Rex wraz z Heavim praktycznie już skończyli jego zakładanie, Bertrand zdawał się być w połowie, a Szwab dopiero zaczynał, jednak robił to na tyle szybko, że w mgnieniu oka dogonił francuza.

– No co jest? – warknał Rex rzucając wzrokiem w kierunku chłopaka – Ubieraj się! Raz raz!

Łukasz energicznie kiwnął głową, po czym przystąpił do jak najszybszego ubrania danego mu wczoraj ubioru. Grube spodnie, koszulka na długi rękaw, oraz sweter z kominem na szyję. Do tego musiał nałożyć ciasno przylegającą do skóry kominiarkę, zasłaniającą mu większość głowy i szyi poza paskiem na wysokości oczu. Grube skarpety na stopy i już miał włożyć buty, gdy przypomniał sobie o kombinezonie.

Starając się jak najsprawniej i najszybciej to zrobić, Łukasz siłował się z ubiorem, starając sobie przypomnieć co i jak się robiło.

– Robisz to tak – oznajmił Szwab, wskazując mu kolejne to kroki – Nie zapinaj jeszcze góry, bo zapomniałeś o brygantynie.

– A no tak – wymamrotał Łukasz, poprawiając swój błąd.

Po kolejnej minucie siłowania się z całym sprzętem chłopak był ubrany i gotowy do akcji tak samo, jak inni członkowie zespołu.

– Ooo – mruknał Heavy – pisklak tak szybko dorósł!

– Zamknij się Heavy i idź – syknął Bertrand, przeciskając się między nim i Szwabem, do swojej szafki.

Rex złapał w swe ręce swojego kałasznikowa i przerzucając go przez ramię, zatrzymał się przed wyjściem z namiotu.

– Dobra panowie. Brać kałachy i idziemy do zbrojowni – rzekł Rex.

– Do zbrojowni, czemu? – zapytał zdezorientowany francuz.

– A to dzisiaj! – krzyknął podekscytowany Heavy, łapiący UKM – Nowe pukawki do zabawy! HA!

– Ta. My wymienimy spluwy, a młody dostanie nową. – potwierdził słowa ruska Rex – Wymarsz! Miasto nie będzie czekać na wasze leniwe dupy.

– Ta jest! – odpowiedziała cała trójka, poza Łukaszem, który nadal starał się powrócić w pełni do świata żywych.

Wszyscy wyszli na zewnątrz i zaczęli się kierować gdzieś na prawo. Dwór przywitał ich znikającą ciemnością poranka, chłodnym powietrzem i gęstą mgłą, którą można było wręcz wyciąć i zjeść jak jakiś placek. Błoto było zamarznięte i pokryte cienkim szronem, który był jedynym wskaźnikiem, że był chłód. Gruba warstwa ubrań sprawiała, że praktycznie nie czuł on zimna, przez co jego zmartwieniem nie było czy się wyziębi, ale czy przegrzeje.

Mężczyźni żwawo i sprawnie szli przed siebie, zmuszając Łukasza do przyspieszenia i obrania chodu zakrwawiającego o potykanie się o własne nogi. Po kilku minutach chodzenia dotarli do dużej, betonowej obory, stojącej na jakimś gospodarstwie przejętego przez wojsko.

– Wymiana broni? – zapytał strażnik stojący przed wejściem.

– Ta – rzucił Rex, zatrzymując się przed strażnikiem.

– Szczęściarze, ja to będę musiał jeszcze z tym starym gniotem łazić – zaśmiał się strażnik.

– Przynajmniej nie musisz iść do tego zgniłego miejsca, gdzie my – oznajmił Rex, mijając trepa, po czym zwrócił się do reszty oddziału – włazić, bierzcie co dane i idziemy.

Wszyscy kiwnęli głową, po czym wszedli do środka, zostając otoczonym przez półki z bronią i amunicją. Wszyscy, poza Łukaszem i Heavim, najpierw skierowali się do punktu składania starej broni, oddając stare AKM-y, po czym przystąpili do dozbrajania się nowym sprzętem prosto z Matki Rosji.

– Heavy – syknął Rex, wskazując na niego i jego UKM – zostaw to i bierz co my.

– Ale duża spluwa! – warknął Heavy, lekko podnosząc swoją broń maszynową – Jak mam się wyróżniać bez dużych spluw?

– Będziemy najprawdopodobniej mieli dużo akcji w bliskim zwarciu, twoja “duża spluwa” będzie wadzić, jak twoja pała w dupie prostytutki! – warknął jeszcze mocniej i stanowczo Rex. Heavy wydał głębokie westchnienie zawiedzenia.

Ostrożnie odłożył LKM, głaszcząc jego obudowę.

– Spokojnie Heavy! Jak kocha, to poczeka! – zaśmiał się Bertrand.

– Ha. Ha… – syknął sarkastycznie Heavy.

Łukasz przyjrzał się nowej broni, która leżała w skrzyni. Praktycznie wyglądała tak samo jak kałach, na którym ćwiczył w trakcie szkolenia, zastanawiając się, o co był ten cały cyrk wokół.

– To wygląda jak zwykły kałach… – mruknął.

– Młodzież – syknął Rex – przyjrzyj się młody. To nie zwykły AKM, jaki mogliby Ci dać, gdybyś był na froncie. To nowy model.

– AK siedemdziesiąt cztery – oznajmił Heavy, podchodząc i obejmując Łukasza ręką, jednocześnie wskazując na broń – Nowiutka broń od Matki Rosji. Będzie dopiero wchodzić do armii, zatem mamy wczesny dostęp! Ulepszony system gazowy, lepszy materiał, celniejszy, lżejszy i łatwiejszy do kontrolowania typ amunicji! Cud inżynierii sowieckiej!

– Ty tam nie wal konia do broni, tylko bierz rzeczy i idziemy… – mruknął Szwab, odbierając swój sprzęt.

– Ta, ta… już biorę – syknął Heavy, odchodząc od Łukasza sięgającego po broń.

– Ile bierzemy amunicji? – zapytał Łukasz, rozglądając się do wszystkich.

– Pięć pełnych magazynków – odpowiedział Rex, chowając swoją amunicję do niewielkiego plecaka.

Łukasz kiwnął głową, biorąc wskazaną liczbę amunicji. Rex po spojrzeniu na wszystkich podszedł do wyjścia, wymachując ręką w formie gestu do wymarszu. Łukasz wraz ze Szwabem i Bertrandem pośpiesznie wyszli na zewnątrz i dowódca teraz czekał na Heaviego, który zaczął się kierować ku wyjściu z RPK-74 opieranym o ramię.

– Heavy… – westchnął Rex, przyglądając się broni, która z pozoru przypominała zwykłego AK z długą lufą i dwójnogiem.

– No, co? – zapytał olbrzym, wzruszając lewym ramieniem.

– Mówiłem, że żadnych broni maszynowych – oznajmił stanowczo Rex.

– No co ty, tovarich! To nie LKM, tylko dłuższy karabin szturmowy! Haha – zaśmiał się Rosjanin. Rex cicho westchnął pod nosem, czekając, aż Heavy przejdzie obok niego.

Gdy ten już miał wychodzić przez drzwi, ręka Rexa zablokowała mu wyjście. Aczkolwiek gdyby nie szybka reakcja trepa, to biedna ręka mogłaby nie zatrzymać masywnego żołnierza, jakim był Heavy.

– Heavy… – westchnął ponownie Rex, spoglądając na towarzysza. Heavy głośno westchnął, patrząc na przyjaciela.

– Chociaż jedno?

– Nie będziemy wysadzać! Odłóż te C cztery!

– No w porządku…

– A także C trzy… C dwa…

– No nie bądź taki!

– Najwyżej granaty zapalające i odłamkowe!

– Nie ma z tobą zabawy pszeku…

– Tak mi przykro, jakoś musisz wytrzymać. Boss by cię dawno kopnął w tyłek!

Rusek zaśmiał się pod nosem, odchodząc wymienić wskazany sprzęt.

– Ha ha! Na pewno by to zrobił! Trzymał nas krótko.

– Z tobą to na pewno musiał…

– Aż się przypomina nasze pierwsze wyjście w Iraku!

– Ta… Ale nie pierdol, tylko zbieraj sprzęt i idziemy…

Heavy coś tam jęknął potwierdzająco, po czym ponownie ruszył w kierunku wyjścia, tym razem z sukcesem przechodząc obok Rexa.

– I tak wiem, że masz jedno C jeden… – syknął Rex do ruska, który już dwoma nogami był na zewnątrz, słysząc tylko od niego ciche “blyat”.

Trep wyszedł na dwór, zatrzymując się przed swoimi podwładnymi członkami zespołu. Łukasz spoglądał to na dowódcę, to na innych towarzyszy niedoli.

– Dobra. Ruszamy! – rzucił Rex, wymachując ręką w geście oznaczającym wymarsz.

Wszyscy ruszyli w kierunku miasta, przechodząc kamienistą drogą wsi, aż do rozjeżdżonej przez auta pola, które przetransformowano w swoisty hub, z którego odjeżdżały ciężarówki z ludźmi oraz ciałami, a także inne z czymś, co Heavy określił “świeżym mięskiem”.

Oddział podszedł do jednej ze starych ciężarówek, na którą jacyś żołnierze wrzucali skrzynki z jedzeniem, oraz innymi przedmiotami, jakie zwykli ludzie widzieliby jako potrzebne. Mundury żołnierzy wskazywały, iż byli oni z radzieckiej armii. Kiedy bliżej podeszli również ich język wyraźnie zdradzał ich pochodzenie.

Jeden z trepów rzucił okiem na ludzi odzianych w ciemne skafandry z wręcz średniowiecznymi akcesoriami. Na jego twarzy pojawił się grymas zniekształcający ślamazarnie złożonego papierosa zaciskanego między zębami mężczyzny. Człek chwycił

papieros między dwa palce i wyprostował się, stojąc swoją wysokością wzroku na równi z Rexem.

– Czego?! – charknął po rosyjsku mężczyzna, plując wręcz pod nogi Rexa.

– Do miasta? – spytał po rosyjsku Rex, ignorując zachowanie trepa.

– Nie kurwa! Na jebany front zabierzemy ten jebany chleb w tych jebanych ciężarówkach! – syknął tamten.

– Ktoś tu wstał lewą nogą… – odparł Heavy, stojący za Łukaszem.

– No kurwa pracuję tutaj spokojnie, tylko by takie trepy zaczęły mi kurwa przeszkadzać! Czego kurwa?! – ponownie syknął rusek.

– Nie chcemy konfliktu. Za ile wyjeżdżacie? – zapytał Rex, podnosząc lekko dłonie na wysokość piersi, próbując załagodzić sytuację.

– Minuta lub dwie, kurwa… – warknął trep – Czemu pytasz?

– Moglibyśmy zabrać się z wami do miasta? – kontynuował pytania Rex. Trep spojrzał na tył wozu, a potem przelotnie na kolegę, zbierającego się do wejścia za miejsce kierowcy. Z ust mężczyzny wyleciało westchnienie, a głowa lekko pokręciła.

– No dobra… – syknął żołnierz – właźcie na górę i nic mi kurwa stamtąd nie kradnijcie.

– Dziękować, towarzyszu! – rzucił Heavy, wskakując na pakę i siadając na jakiejś bardziej wytrzymałej skrzyni. Rex kiwnął głową w stronę mężczyzny, dając reszcie drużyny wejść na ciężarówkę, po czym samemu wskakując na nią.

Wszyscy usiedli tam, gdzie mogli i po krótkiej chwili, z niewielkim szarpnięciem stara ciężarówka ruszyła przed siebie drogą przez obóz wojskowy i wieś, kierując się w stronę niesławnego miasta.

Łukasz siedział w ciszy, obserwując wciąż to zmieniający się krajobraz wokół niego. Reszta dyskutowała nad jakimiś sprawami, od czasu do czasu przerywając to chwilową ciszą.

– No ja ci mówię, że przeleciałem ją za kilka papierosów! – wykrzyczał Heavy.

– Pierdolisz… – rzucił Bertrand – Jeszcze rozumiałbym za kiełbasę, ale papieros?!

– Tak się dzieje, gdy odcinasz miasto od dostaw – rzucił pod nosem Szwab.

– Ha! – zaśmiał się Heavy – Coś o tym wiesz, co?

– Znowu zaczynamy z tym gównem? – syknął Szwab.

– No co… za ile papierosów twoja matka się sprzedała, kiedy amerykanie wjechali do jej miasta? – kontynuował Heavy.

– Czemu musi-

– Pięć – oznajmił Rex.

– Cholercia, to i tak drogo! – powiedział Heavy, lekko wiercąc się na niewygodnej skrzyni.

– Żebym kurwa ja ci czegoś o matce nie powiedział! – syknął Szwab, szykując się do rzucenia w stronę Heaviego.

– Chyba już kiedyś mówiłem, że jestem z gwałtu jakiś czerwonoarmistów… – rzekł Heavy, drapiąc się po masce, jakby po brodzie.

– Mówiłeś, ale to na pierwszej wojnie w Iraku… – odpowiedział Rex – Szwaba wtedy nie było z nami.

– A no tak! – Heavy chwycił się za głowę, po czym wskazał palcem na Niemca – Ty dopiero w sześćdziesiątym trzecim do nas doszedłeś!

– Ta… – mruknął Szwab – zastępowałem waszego medyka… jak on miał?

– McRoom – syknął Rex – jebaniec jakoś przeżył pierwszą wojnę, ale zmutowana kurwa dorwała go na początku drugiej.

Nastała niezręczna cisza między trepami, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Łukasz nadal starał się patrzeć na okolicę, zostawiając rozmowy trepów między nimi. W końcu Heavy postanowił przerwać owo milczenie, rzucając:

– Myślicie, że to czarne gówno sprzedałoby się za dwa papierosy?

Trójka spojrzała się po sobie, po czym roześmiała się, komentując absurd pytania ich rosyjskiego towarzysza. Wtedy Rex wyjrzał zza barierki ciężarówki, dostrzegając kolejną niewielką wieś, która płynnie przechodziła w granice miasta.

– No dobra, koniec ckliwych historii, robota czeka – oznajmił Rex, rozgrzewając swoje stawy. Trzech pozostałych operatorów zająknęło i powoli przygotowało się do wstania i wyruszenia do miasta.

Ciężarówka powoli się zatrzymała, po zajechaniu na jakieś podwórko niewielkiego gospodarstwa. Rex, Szwab i Bertrand zeskoczyli z tyłu ciężarówki i zaczęli się powoli kierować ku miastu. Łukasz siedział jeszcze przez sekundę zamyślony, dopóki nie został wyrwany z myśli przez nogę Heaviego, która lekko kopnęła chłopaka w kostkę.

– Wszystko gra młody? – zapytał olbrzym – Chodź, musimy dołączyć do reszty.

– Ta-tak – odpowiedział speszony Łukasz, powoli zeskakując z paki.

– Wiem, że masz stresa – powiedział Heavy, schodząc powoli z ciężarówki – Wszyscy mamy. Po prostu dostosuj się do tego, co ci pewnie powiedział wczoraj Rex. Okej?

– Ta – westchnął Łukasz.

Oboje zaczęli obchodzić z boku pojazd, mijając się z jednym z jego kierowców, powoli dołączając do reszty drużyny. Rex przez chwilę spoglądał na zegarek w dłoni, po czym spojrzał na Heaviego i Łukasza dołączających do drużyny.

– No dobra – rzekł Rex, chowając zegarek w zapinanej na rzep kieszeni kombinezonu – Idziemy w formacji ja, Bertrand, Heavy, Newbie i na końcu Szwab.

– Tak jest – odpowiedzieli prawie wszyscy poza Łukaszem.

– Miej na niego oko, Szwab – kontynuował Rex – A ty młody pamiętaj. Trzymasz się blisko i nie robisz nic, dopóki ci nie powiem. Jasne?

– Tak jest – odpowiedział jękliwie Łukasz.

– No i zajebiście. Idziemy – powiedział Rex, zaczynając marsz ku centrum miasta.

Łukasz wziął głęboki wdech, po czym powoli ruszył za resztą, omijając Szwaba czekającego, aż znajdzie się za chłopakiem, by ruszyć.

Łukasz spojrzał na ciągnącą się do jednego niewielkiego punktu żywnościowego kolejkę ludzi. Byli oni brudni, zmęczeni i wyglądało na to, że bardzo głodni. Część stoicko stała w zimnie, krzyżując ręce na piersi i chowając dłonie pod pachy. Inni tupali nogami o ziemię, lekko pokaszlując, a jeszcze inni starali się odwrócić swoją uwagę od problemów rozmowami, jednakże te z wydźwięku nie odbiegały daleko od ponurej rzeczywistości.

Kiedy chłopak z resztą mijał sam już punkt podawania pokarmów, ten mógł tylko zobaczyć, jak biedne racje żywnościowe były. Zwykły bochenek chleba i dolewka wody do niewielkiego kanistra mieszczącego się w dłoni.

– I jak mamy tak żyć?! – wykrzyczał niezadowolony mężczyzna, rzucając swoją rację na błoto – Mam całą rodzinę do wykarmienia! Żona i piątka dzieci!

– Proszę pana, my tu tylko rozdajemy – westchnął jakiś wojskowy w średnim wieku – Następny!

– Z-zaraz, a to nie dostanę innej porcji za to?! – zająkał się facet, wskazując na ubrudzony bochenek chleba.

– Trzeba było nie rzucać! – syknął drugi.

– To niesprawiedliwe! Toż to przestęp-

Wtem do mężczyzny podszedł wojskowy, który bez wahania wycelował w tamtego ze swojego kałacha. Łukasz się wzdrygnął i miał już zareagować, gdy poczuł szturchnięcie w ramię, które go pchnęło do przodu, o mało nie rzucając wręcz na plecy Heaviego.

– Idź – rzekł Szwab niewzruszonym głosem – To nie nasza sprawa.

Łukasz spojrzał to na Niemca, to na kolejkę. Mężczyzna ze spuszczoną w dół głową powoli przesuwał się wzdłuż kolejki do swojego namiotu. Wojskowy wrócił na swój posterunek, a reszta ludzi dostawała swoje racje żywnościowe na kolejny dzień.

– Czemu dostają tak mało?! – syknął Łukasz.

– Wiele gęb, niewiele jedzenia – oznajmił Szwab – Powinni się cieszyć tym, co mają…

– Czemu wy nic z tym nie zrobicie? – ponownie warknął Łukasz.

– Już to zrobiliśmy – parsknął Heavy – Jeszcze kilka dni temu było tu o wiele gorzej.

– Zarząd musiał nieźle przetrzepać ministrów i generałów – dodał Bertrand – Komuchy rzadko biorą pod uwagę zdanie Fundacji…

Łukasz zmarszczył brwi w reakcji na słowo “Fundacji”. Czyli tak nazywali się zarządcy jego współtowarzyszy? Starał się to jakoś połączyć z wykładem, jaki dostał on od Rexa, o ich misji ratowania ludzkości przed wszelkim niebezpieczeństwem przekraczającym ramy normy… Wliczając w to obecnego “wroga”, który miał się niby znajdować za granicami miasta. Jednakże, gdy tak rozważał, z myśli wyrwał go wark Rexa z przodu:

– Zamknijcie się i idźcie!

Łukasz na chwilę spojrzał przed siebie, po czym ponownie na ziemię, błoto przemoknięte do ostatniego ziarna przez wodę. Wzrok odskoczył szybko na bok, na liczne namioty rozstawione na polach i gospodarstwach. Liczne osoby, głównie rodziny siedziały w namiotach lub na zewnątrz, wyraźnie ochłodzeni, starający się jakkolwiek poprawić swoją sytuację.

Jedne dzieci biegały i bawiły się między sobą, inne samotnie robiły coś rękami w błocie, jeszcze inne płakały i marudziły non stop. Wszystko to na oku swoich rodzicielek i ojców, którzy z grymasami na twarzy starali się pocieszać swoje dzieci i dać im chociaż niewielkie szczęście i ucieczkę od problemów.

Ludzie szli z miejsca na miejsce, tworząc swoisty mur, stanowiący pierwszy plan tego ponurego miejsca. Mur, który miał ukryć tło za nim. Pomiędzy namiotami rozkwitał handel. Ludzie z miasta, lub ci szczęśliwsi uchodźcy za niewielką cenę takich towarów, jak wódka, kiełbasa, czy nawet zwykły kawałek chleba mogli się rozkoszować doznaniami cielesnymi z młodymi dziewczynami. Symfonia cielesności, śmiechów i rozmów organicznie dołączały do ogólnego harmideru dźwiękowego miejsca, będąc zakrywane, lecz wciąż ledwo słyszalne dla ludzkiego ucha.

Łukasz jak zahipnotyzowany wpatrywał się, jak mężczyźni brali często dziewczyny, które nie były starsze od niego i różnica ich wieku mogła wynosić kilka lat. Brali je od przodu, od tyłu, ujeżdżali i cokolwiek sobie innego zażyczyli.

– Nie, nie tam!

– Cicho i weź, to jak prawdziwa kobieta!

Czuł obrzydzenie. Czuł potrzebę zrobienia czegokolwiek by to powstrzymać. Prawa ręka drżała, trzymając za przepaskę od swojego kałacha, czekając na ten jeden impuls. Ten jeden jedyny, który zmusiłby go do wzięcia go do ręki i odpalenia ku temu ohydnemu miejscu, ku tym ohydnym ludziom.

Spojrzał przed siebie, na tych, którzy twierdzili, że są tu by uratować tych ludzi. Na tych, co teraz szli beznamiętnie obok tej niesprawiedliwości ludzkiej.

– Witamy w Raju. – dobiegł do Łukasza zimny i beznamiętny głos Szwaba.

– Chyba się porzygam… Wy to nazywacie ratunkiem?!

– Hej – odparł Bertrand – nadal żyją…

– Skąd oni w ogóle są? Z miasta? – spytał Łukasz starający się wytrzeźwieć z obrzydzenia i poczucia chęci zwymiotowania.

– Po części – odpowiedział Rex – Lwia część jest z północnego dystryktu czerwonego, ale uchodźcy z północnych wsi też są tu liczni. Dystrykt powinien liczyć około ośmiu tysięcy ludzi.

– I tak dajecie im tu żyć? W tych warunkach? – odparł załamany Łukasz.

– Tak – ponownie odpowiedział Rex.

– Zrozum młody jedną rzecz – westchnął Heavy – my tu jesteśmy, by uratować im życia. Nie zadbać o to, by byli w pięciogwiazdkowym hotelu.

– I w jakiej sytuacji to mogłoby być dopuszczalne? – kontynuował pytania Łukasz, starając się znaleźć jakąkolwiek logikę w tym szaleństwie.

– Wojna – odparł stanowczo Rex – Witamy na wojnie.

I w tem jak na zawołanie, nad grupą przeleciały śmigłowce bojowe w stronę miasta, a obok przejechały ciężarówki z żołnierzami, a także ciężki sprzęt. Żołnierze często tak samo młodzi, jak on. Wrzucani w nieznane im wody. W nieznane im przeznaczenie.

– Świeże mięsko dla nich – zaśmiał się Heavy, spoglądając na konwój.

– Czasami możesz się zamknąć… – warknął Szwab – pomyśl o młodym.

– Ah tak – westchnął Heavy, odwracając głowę ku Łukaszowi – nie bierz tego do siebie, Newbie. Czasami mi wypadnie niesmaczny żart… ale też, gdybyś wiedział tyle, co ja, widział tyle, co ja, to byś rozumiał.

– Nie wydaje mi się – odpowiedział mu Łukasz.

– Zrozumiałbyś – odparł stanowczo Rex.

Łukasz nie wiedział jak odpowiedzieć, wybierając w odpowiedzi ciszę. Powoli błoto i bruk był zastępowany asfaltem. Namioty ustąpiły wpierw niewielkim gospodarstwom, które potem były pochłaniane przez szare bloki. Zanim jednak weszli w pełnoprawne granice miasta, musieli przejść przez punkt kontrolny.

Niewielka betonowa brama chowała się za szybko poukładanymi wysokimi płytami z tego samego materiału. Na ich szczycie rozwinięty był drut kolczasty, a co kilka metrów stała prowizoryczna wieża strażnicza.

Strażnicy bez słowa wpuścili ich w obręb miasta. Zdawali się iść jedną z głównych ulic, po których bokach rozpościerały się niewielkie bloki, oddzielające większe bloki mieszkalne znajdujące się dalej od ulicy. Niewielka część budynków nosiła jakieś ślady zniszczeń, dziury, które zostały załatane cementem.

– Co takiego to spowodowało? – spytał pod nosem Łukasz.

– Deszcz – odparł Szwab, który najwyraźniej usłyszał ciche pytanie chłopaka.

Trepy na spokojnie chodzili ulicami miasta spokojnym tempem. Przechadzali się między ludźmi, których sytuacja wydawała się lepsza od tych mieszkających w obozie dla uchodźców. Pomimo iż kolejki były długie, ludzie odchodzili od punktów rozdawania żywność z większą zawartością towarów w torbach.

Łukasz wraz z resztą na spokojnie patrolował teren, wchodząc od czasu do czasu w głąb blokowisk, które od głównych ulic oddzielone były pomniejszymi blokami, za którymi pięły się w górę masywne bloki mieszkalne, oddzielone niewielkimi plackami roślinności, chodnikami i pomniejszymi drogami dla aut.

– Sektor 18 czysty – mruknął Rex do radia, po sprawdzeniu kolejnego to “sektora”, jak to określali.

Chłopak rozmyślał nad tym, w jak odmiennych warunkach żyli ludzie tutaj, w odróżnieniu od tych z dystryktu. Nie mogli tamtych ulokować tutaj? Nie było miejsca dla nich? Albo nie chciało im się główkować nad logistyką takowego możliwego przedsięwzięcia? Może łatwiej było wpakować ludzi do zimnych namiotów i dawać im ochłapy.

Jednakże nie mógł również przestać myśleć nad tym, jak spokojnie tu było. Żadnych oznak tej rzekomej wojny, która się tu toczyła. Żadnych oznak walk, poza kilkoma załatanymi zniszczeniami po “deszczu”, jak to określił Niemiec. Ludzie zdawali się żyć w miarę

normalnie, bez nie większych zmartwień niż pewnie sprzed wszystkich obecnych wydarzeń. Jednakże szybko był zsyłany na ziemię, patrząc na kolejny sprzęt wojskowy gdzieś dalej w głębi miasta, mijające ich patrole zbrojnych żołnierzy, kolejne to śmigłowce przelatujące nad głową, oraz dalekie wystrzały gdzieś za miastem na północy.

Wtem nagle chłopaka wyprzedził Szwab, który doszedł do Rexa, wyrównując swoją prędkość chodzenia, do jego.

– To trzeci śmigłowiec bojowy w ciągu godziny… – stwierdził, patrząc w górę.

– Ta, nie podoba mi się to – odparł Rex.

– Zdają się zakręcać przy czerwonej strefie – dodał Szwab, spoglądając na dowódcę.

– Coś się musiało wydarzyć – westchnął Rex, kładąc rękę na radiu – Dla dobra młodego, obyśmy nie byli tam skierowani… Eh, wróć do niego. Ja popytam o sytuację.

Szwab kiwnął głową, po czym zatrzymał się, spoglądając na mijających go członków oddziału, wznawiając marsz zaraz za Łukaszem.

Łukasz lekko zwrócił swoją głowę na lewe ramię, starając się przez wizjer dostrzec sylwetkę Niemca, jednakże nagle jego uwagę zwrócił widok parku rozrastającego się po jego prawej. Pomimo iż drzewa pozbawione były jeszcze liści, okolica biła zielenią przez trawę i liczne krzewy. Dzieci biegały i bawiły się między sobą, podczas gdy dorośli bacznie na nie patrzyli. Norma przerywana przez, co jakiś czas przechodzących żołnierzy.

– Dlaczego są na zewnątrz? – spytał Bertrand – Przecież dzisiaj wietrznie!

– Igły rozpierdolą ich płuca… – warknął Heavy.

– Tu jeszcze nie jest tak źle – odparł Szwab z nienaturalnym wręcz spokojem w głosie – Wieje bardziej na zachód.

– Ale nadal ktoś może za-

– Heavy, oni i tak już chorują – przerwał Rosjaninowi Szwab.

Łukasz spojrzał na Niemca z tyłu, po czym zwrócił wzrok ku Heaviemu, który bacznie przyglądał się ludziom w parku. Mógł przysiąc, że biła od olbrzyma aura zaniepokojenia i troski o ludzi, którzy bez wyboru zostali wciągnięci w to wszystko. Zostali złapani w szpony wojny tylko dlatego, że mieli czelność tu zamieszkać i starać się ułożyć sobie życia.

Wtem nagle jego uwagę zwrócił kaszel jednego chłopca. Heavy też zareagował i wbił swój wzrok w kilkunastoletniego chłopczyka, który z płaczem skarżył się matce na kaszel, który musiał być najwyraźniej bolesny. Łukasz kątem oka zauważył, jak Rex również na chwilę odwrócił wzrokiem, by po chwili przywrócić ją do poprzedniej pozycji, nie dając sobie zapchać głowy zbędnymi obrazami i myślami.

– Heh – westchnął Heavy – ciekawe ile pożyje.

– Nie długo – odrzekł Szwab, odpowiadając ciekawości rosyjskiego towarzysza – Sądząc po tym, jak kaszle, igły już przebijają pęcherzyki. Utonie we własnej krwii.

– Jezu Chryste, Szwab. Wiem – warknął Heavy.

Dalej wszyscy szli w milczeniu, pokonując kolejne bloki. Łukasz dalej przyglądał się okolicy i mieszkańcom miasta przerodzonego w strefę wojny. Dzieci starały się wyciągać z życia jak najwięcej zabawy, będąc nieświadome sytuacji. Typowa dziecięca niewinność i naiwność otaczającego ich świata, gdzie wszystko dla nich ani czarno-białe, ani szare. Występował tylko kolor, który wraz z wiekiem bladł, w wyniku zatracenia owej niewinności i naiwności, której teraz tacy jak on mogli pozazdrościć.

W międzyczasie dorośli nosili ten charakterystyczny grymas desperacji, depresji i zatracenia nadziei. Nie widzieli wyjścia ze swojej sytuacji i wydawało się, że czekali na najgorsze. Jakby dobre zakończenie swojej historii było czymś odległym. Mitem, legendą, którą opowiadali młodszym pokoleniom, by może one zachowały tą nikłą nadzieję, że będzie dobrze. Rodzice chowający tę rozpacz, choć na chwilę w radości swoich pociech. Choć na chwilę, na ten krótki moment.

– Zaraz pomarańczowa strefa – odparł Rex, kierując swój łeb na resztę – Uważajcie na młodego.

– Ta jest – odpowiedzieli wszyscy, poza speszonym Łukaszem.

Wtedy to zobaczył on punkt kontrolny ustawiony w luce między betonowym murem, który przecinał ulicę wzdłuż, oddzielając tak tę część miasta od reszty. Mur był typowego szarego koloru, z licznymi rysami i zadrapaniami, oraz dziurami, które dla Łukasza wydawały się, jakby były po kulach. Na górze zamontowany był drut kolczasty, który ciągnął się na całej długości muru. Zaczął się zastanawiać, co takiego było tam, że potrzebowali takich zabezpieczeń.

Sam punkt składał się z jednej podnoszącej się do góry pół bariery, murków z worków piasku, które sięgały stacjonującym tam trepom do pasa, oraz dwa ciężkie karabiny maszynowe, każdy skierowany do osobnej wydzielonej strefy.

Punktem zajmował się pięciu trepów, odzianych w podobne kombinezony, co Łukasz i jego oddział. Albo to stali, albo opierali się o murki przy karabinach, w pełnym relaksie. Rozmawiali ze sobą po polsku o sytuacji panującej w kraju. Co chwila leciały bluzgi, przekleństwa i groźby w stronę rządu i Związku Radzieckiego. Robili to tak jawnie, przy wszystkich, bez jakichkolwiek obaw. Nikt nie uskarżał się na nich? Nikt nie zgłaszał tego nigdzie? Przecież za takie gadanie można było pójść siedzieć. Jednakże oni zdawali się nie zawracać głowy takimi obawami.

Jeden z trepów, ze zwisającą po prawej stronie twarzy maską, zwrócił uwagę na powoli podchodzący oddział. Wziął ostatniego bucha papierosa, po czym podszedł do bariery, która przy jednym ruchu dźwigni, podniosła się. Strażnicy tylko szybko zwrócili uwagę na przechodzących żołnierzy, rzucając szybkie przywitania głowami.

Wszystko odbyło się bez zbędnych słów i pytań, jakby przerabiane to było już tysiące razy, jakby wiedzieli co Łukasz i reszta będą robić głębiej w stronę serca ciemności.

Łukasz przez chwilę wpatrywał się za siebie to na punkt kontrolny, to na mur, który zdawał się mieć więcej zadrapań na swojej powierzchni.

– To… to jest, by powstrzymać te – jąkał się chłopak – …stwory?

– Nie tylko – odparł Szwab.

– Co ty, Marudery by sobie nic z nich nie robiły. Są za zwinne, by się nim przejmować… – mruknął Heavy, lekko odwracając głowę w kierunku Łukasza – Głównie są tu by zatrzymać ludzi, Newbie.

Łukasz nie wiedział, czy brnąć dalej z innymi pytaniami. W ciszy kontynuował patrolowanie kolejnego obszaru. Szybko zauważył, że okolica zaczyna się wyróżniać od poprzedniej strefy.

Budynki wydawały się brudniejsze, obdrapane, dając wrażenie postarzenia, które było wręcz nie na miejscu. Liczniejsze wydawały się różne uszkodzenia, które na szybko zostały zabudowane dechami, jak bandażem, czekając na bardziej fachową pomoc. W niektórych mieszkaniach brakowało okien, jakby coś je rozsadziło. Zdawało się też brakować elektryczności, sądząc po ciemnocie w środku bloków, pomimo wciąż nie tak jasnego dworu.

Chodząc ulicami i uliczkami, można było zobaczyć liczne graffiti, bohomazy i coś w rodzaju plakatów, które zdawały się przedstawiać coś, co mógł Łukasz określić jako demony lub po prostu ich twarze. Liczne były hasła “obawiaj się diabła”, “koniec jest bliski”, “pieprzyć czarną plagę”, itp.

Idąc dalej, do głębszych części strefy, również od czasu do czasu udawało mu się zauważyć nieliczne rozrosty dziwnej, czarnej masy to na ścianach, to na chodniku, czy ulicy. Przez chwilę obserwował, jak pochłania jakiś hydrant, rozrastając się w zadziwiająco szybkim tempie, twardniejąc w zajętych już miejscach.

– Młody, idziemy! – warknął Rex, stojąc w jakieś alejce, kierującej ich ku wyjściu na główną ulicę. Łukasz szybko wyrwał się z przemyśleń i pędem wrócił do formacji – W naszym sektorze widziano kilka Zwiadowców i Maruderów, zatem bądźcie czujni – odparł.

– Słyszysz młody? – zaśmiał się Heavy – Chrzest bojowy!

– Byłoby kurwa cudownie, gdybyśmy tego uniknęli – syknął Rex, odwracając się do Heaviego – Pilnować mi go tam z tyłu!

– Tak jest, Rex – odparł Szwab, poprawiając kałacha.

Trepy kontynuowały obchód, mijając to kolejne oddziały patrolowe, bądź brudnych, wygłodniałych i zmęczonych sytuacją cywili, z jeszcze bardziej martwym wzrokiem skierowanym albo w ziemię, albo w nich.

Mgła zdawała się nasilać, jeszcze bardziej ograniczając widoczność przed sobą. Nie obyło się to bez komentarzy i syknięć Rexa i reszty, jednakże Łukasz był teraz zbyt skupiony na rozglądaniu się dookoła, by zwrócić na nie uwagę.

Przechodząc obok jednej ślepej uliczki, zdawał się słyszeć kogoś buszującego w śmieciach. Chłopak szedł dalej, gdy nagle dobiegł cichy nienaturalny wark, który szybko ustąpił harmiderowi, jakby ktoś szybko chciał się wydostać stamtąd. Łukasz szybko rzucił zwrokiem na zaułek, jednakże niczego nie wypatrzył. Spojrzał na podchodzącego do niego Niemca. Ten kiwnął do Newbiego, jakby pytając o zajście. Łukasz tylko wzruszył ramionami, a Szwab w odpowiedzi dał mu sygnał, by wznowił marsz.

Szli dalej, przechodząc przez kolejne blokowiska i dzielnice, które zdawały się coraz bardziej przemieniać w zgniłe i zniszczone miasto. Oddychanie stawało się wręcz cięższe, najpewniej w wyniku zapychania się filtrów maski, która zmagała się z gęstym powietrzem przepełnionym igiłami i pyłami. Chłopak starał się brać jak najgłębsze oddechy, jednakże sama maska i odzienie przez niego noszone mu przeszkadzały.

– Nie tak głęboko – mruknął Szwab pod nosem – Im więcej wciągasz, tym bardziej zapychasz filtry.

– Ciężko się oddycha – oznajmił Łukasz, wciągając kolejny głęboki wdech.

– A no – odparł Heavy, wzruszając głową, po czym odwracając ją ku Łukaszowi – ale lepiej byś nie zapchał ich teraz, bo się udusisz, gdy trzeba będzie na serio brać głębokie oddechy w trakcie walki.

– Wątpię, że Newbie zobaczy jakąś walkę dzisiaj – parsknął Bertrand.

– Może nie, może tak – odpowiedział Heavy – dzień jeszcze młody!

– Wolałbym jednak nie – mruknął Łukasz, rozglądając się po okolicy.

– Ktoś tu się boi – zaśmiał się Bertrand, robiąc żarty z chłopaka.

– A zamknij się żabożerco – warknął Heavy – Każdy musiał kiedyś przejść przez chrzest bojowy.

– Nie jestem żabożercą… – syknął pod nosem Francuz.

– Przepraszam, nie słyszałem cię przez to kumkanie żab! – ciągnął olbrzym.

– Przestańcie – odparł Rex, odwracając się do reszty – Oboje sobie odpuście, chociaż na ten moment, jasne?

– Ta jest… – oznajmił niechętnie Bertrand. Heavy tylko kiwnął głową, rzucając coś niezrozumiałego po rosyjsku, co tylko Rex zdawał się rozumieć.

Wciąż patrolowali, dopóki nie doszli do dużego placu w środku miasta, od którego wychodziły cztery główne drogi. Otwartość tego obszaru kontrastowała z wręcz ciasnymi korytarzami powstałymi pomiędzy blokowiskami. Plac z trzech stron otoczony był budynkami państwowymi, które pełniły rolę administracyjną w mieście. Cóż, przynajmniej tak mogło być przed tym całym konfliktem. Teraz Łukasz nie był pewny, czy nadal funkcjonują w tej roli. Na środku placu dumnie wznosił się pomnik przedstawiający radzieckich wyzwolicieli Polski, którzy to w tysiącach oddali krew i życie za ten niewielki skrawek ziemi, jakim była Polska. Kiedyś piękny i majestatyczny. Obecnie cień dawnej wielkości z licznymi graffiti, przedstawiające już znane Łukaszowi hasła, symbole i postacie. Obecna była też ciemna, wijąca się masa, licznie tworząca skostniałe trójkątne struktury, dając jej złowrogą aurę, jakby chciała tak pokazać, by jej nie dotykać.

Po placu przechadzali się zarówno cywile, jak i wojskowi. Ci pierwsi głównie szli gdzieś w szybkim tempie, znikając w którymś z budynków administracyjnych, albo pośród bloków
jednej z ulic. Rzadszym widokiem było zobaczenie kogoś spacerującego dla relaksu, poza żołnierzami, którzy wolnym krokiem przemierzali plac, apatycznie rozglądając się wokół.

Oddział na spokojnie przechodził po zewnętrznym peryferium placu, kierując się do dalszych dzielnic blokowisk.

– Pa Heavy – rzucił Bertrand, wskazując na pomnik – nawet podobny!

– Co ty pierdzielisz, gdzie podo- Wujek Anton? – zaśmiał się Rosjanin, wraz z Francuzem. Łukasz lekko zarechotał pod nosem, spoglądając na figurę.

Wtem, z ich lewej rozbrzmiał odgłos silnego grzmotnięcia i nawet pomimo mgły, można było zobaczyć tworzącą się kłębę dymu, uciekającego z jakichś budynków. Wszyscy zostali wyrwani z błogości i skierowali swój wzrok ku ulicy. Łukasz mógł przysiąc, że widział ciemne postacie uciekające z miejsca wybuchu, do blokowisk naprzeciwko. Byli to żołnierze, którzy w ni to kontrolowanym odwrocie, ni to w panice biegli przed siebie, od czasu do czasu oddając ogień zaporowy, nie zważając na przebiegających obok cywili.

– Co się do cholery dzieje?! – wyrwał jakiś trep podbiegający do oddziału, wycelowując kałacha w harmider.

– A na co ci to wygląda? – zapytał Heavy, opierając swoją broń na ramieniu – Marudery musiały się na nich zasadzić.

– Gniazdo, tu Delta pięć dwa. W pobliżu placu wolności doszło do eksplozji, co tam dzieje?! Odbiór – syknął Rex do radia. Przez chwilę stali w miejscu, obserwując, jak część trepów decyduje się pójść w stronę chaosu.

Łukaszowi zdawał się spostrzegać kolejne cienie, które z dużą gracją i prędkością przeskoczyły nad ulicą, znikając gdzieś na szczycie niewielkich budynków. Nagle po placu przejechał lekki wóz pancerny z gąsienicami, ten sam co widział tam w bazie sił specjalnych.

Pojazd powoli wjechał w ulicę i od razu oddał serię w niewidocznego dla chłopaka wroga, który zdawał się zmieniać pozycje, sądząc po ruchu wieżyczki pojazdu. Pojazd wystrzelił trzypociskową serię, po czym następną i następną. Wtem rozbrzmiał kolejny huk i przednia część maszyny porośnięta została skałopodobnymi formami. Jednakże ta zdawała się nie zwracać na to uwagi, powoli brnąć naprzód.

– Do wszystkich oddziałów w okolicy placu wolności– rozbrzmiał zimny męski głos w radiu – nie angażować się w walkę. Stan podwyższonego ryzyka. Walczyć tylko w samoobronie.

– Kurwa – syknął Heavy. Okolica ucichła, zostawiając w tle tylko dalsze odgłosy walk na północy. Łukasz jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ulicę, z której część trepów wychodziła, a część wchodziła.

– Tak, zrozumiałem – odparł Rex, nasłuchując radia – Alfa sześć i Charlie osiem trzy się tym zajmą. Zwykła zasadzka. Wybuch był od granatu rzuconego w panice.

– Niech to powiedzą ludziom… – westchnął Heavy.

– Jak pewnie ogłuchli od hałasu – rzucił Francuz.

– Ile instancji? – odparł Szwab, kierując lufę ku ziemi.

– Nie wiem… Niby pięć maruderów, ale jeśli było pięć…

– To może i być ich dziesięć, ta wiem – dokończył wypowiedź Rexa Szwab – W tym miejscu nic nie idzie po twojej myśli.

– Jeśli tu jest taki zamęt, to co się dzieje w czerwonej strefie – prychnął Heavy, spoglądając na Rexa.

– Nie chcę wiedzieć – odparł ten – Idziemy.

Kontynuowali przedzieranie się przez trzewia chorej istoty, jaką było to miasto. Powoli odhaczali kolejne blokowiska i sektory, zapuszczając się w coraz to bardziej zniszczone rejony miasta. Im dalej szli, tym więcej było ciemnej masy, której bez skutku żołnierze starali się pozbyć przy użyciu miotaczy ognia. Pomimo prób ogień zdawał się tylko na chwilę spowolniać plechę, która po kilku sekundach wracała do wcześniejszego tempa rozrostu.

– Z każdym dniem coraz tego więcej – odparł Heavy, spoglądając na masę.

– Nie da się tego jakoś wypalić? – zapytał skołowany Łukasz.

– Nah, Newbie – westchnął Rosjanin – Próbowaliśmy ognia i chemii. Nic nie działa…

– Mamy wyścig z czasem by znaleźć na to sposób – dodał Bertrand.

– I go przegrywamy – syknął Rex – Jeszcze kilka sektorów i wracamy do zie-

Wtem, Rex zatrzymał się na wybrzmięk swojego radia, zatrzymując gestem ręki resztę oddziału. Wszyscy spojrzeli po sobie zdezorientowani, po czym wlepili wzrok w dowódcę.

– Co? Za przeproszeniem, ale czy was po-

Syknął Rex, nie dokańczając zdania w odpowiednim momencie. Gdyby nie ugryzienie się w język mógłby powiedzieć o kilka słów za dużo. Polak spojrzał na resztę, wzruszając ramionami i zaczynając chodzić w tą i we wtę, nadal wysłuchując radia.

– Wkurwiony jest… – rzucił Bertrand.

– Mamy tu Sherlocka – syknął Szwab.

– Cicho bądźcie, bo oberwiemy. – Heavy stanowczo zakończył dyskusję, zanim ta się na dobre rozwinęła. Olbrzym na chwilę spojrzał na dwójkę trepów, po czym jego wzrok powrócił do wlepiania się w starego przyjaciela.

– Rozumiem, ale… - Na pewno nie ma- Kurwa mać, muszą tam być jakieś dostępne oddziały! – wykłócał się przez radio Rex – Mieliśmy być tylko do pomarańczowej strefy. To są żarty… mam żółtodzioba na sobie, one go tam zjedzą!

Rex zacisnął lewą dłoń w pięść, o mało nie robiąc zamachu w powietrzu. W ostatniej chwili udało się mu opanować emocje, rozluźniając dłoń. Zatrzymał się w miejscu i tupiąc swoją prawą nogą, spoglądał to w niebo, to na oddział, jednakże każdego przeczucie mówiło, że spoglądał głównie na Łukasza. Heavy odwrócił się do chłopaka, po czym skierował swój wzrok na resztę i na końcu na Rexa. Rosjanin wydał głęboki wdech i wydech, następnie obracając łeb ku towarzyszom.

– Mamy przejebane – odparł Heavy.

– Co się dzieje? – zapytał zakłopotany Łukasz.

– Posyłają nas do czerwonej strefy – odpowiedział Szwab.

– Na ich pierdolone terytorium – dorzucił Bertrand.

– Jak to ich? – jęknął Łukasz, odbijając wzrok między trepami.

– No ich – oznajmił Szwab – Mamy tam swoje oddziały, linia obrony nadal się trzyma, ludzie tam mieszkają. Jednakże jakbyśmy na to nie patrzyli… północ miasta jest w większości ich.

– Mamy tam teren spor-

– A weź, nie oszukuj siebie i nas – przerwał Francuzowi Heavy – Każdego dnia stamtąd jest coraz więcej uchodźców, albo kończą jako worki mięsa w dystrykcie przemysłowym.

– Kurwa… – syknął Rex, odwracając się do reszty. Wszyscy pozostali spojrzeli na niego, wyczekując złych wieści. Trep przeleciał wzrokiem po wszystkich, zatrzymując się na Łukaszu, po czym wydał głębokie westchnięcie, a ręka poleciała na tył głowy.

– I co? – zapytał Heavy, opierając RPK na swoich ramionach.

– Są jakieś zgłoszenia w sprawie możliwej aktywności obiektu w jednym z blokowisk – odpowiedział Rex. Heavy wydał ciche parsknięcie, poprawiając kałasznikowa leżącego na jego prawym ramieniu.

– A to ci nowość, że w czerwonej strefie jest aktywność obiektu – zaśmiał się golem.

– Maluj mnie zszokowanym – parsknął Francuz.

– Sarkazm zostawcie na później. Nie mają kogo innego posłać tam, by to sprawdzić, zatem musimy pójść my – kontynuował dowódca – jest to w pobliżu parku, dlatego nie wejdziemy głęboko. Idziemy.

Wszyscy niechętnie kiwnęli głowami, poza zdezorientowanym i zaniepokojonym Łukaszem, który jeszcze bardziej przytulił kałacha do swojej piersi, powoli drepcząc za olbrzymim Heavim, ze Szwabem idącym zaraz za nim z ciągłym stoickim spokojem.

Kilka minut szli w milczeniu, dążąc do granic piekła na Ziemi. Im dalej szli, tym więcej zniszczeń było widocznych w okolicy i tym ciężej szło oddychać. Więcej cieni zdawało się pojawiać i znikać na skraju wizji w alejkach lub nad nimi. Częstszym widokiem stały się mijające się ciężarówki i ciężki sprzęt jadące do lub z tej całej czerwonej strefy. Wkrótce Łukasz zdołał dostrzec tę ostatnią linię dzielącą go od możliwego spotkania ze Śmiercią.

Wysoki i szeroki mur zbudowany z płyt betonowych oddzielał tę część miasta od reszty. Na nim przechadzali się żołnierze, częściowo zakryci do brzucha pomniejszymi płytami, budującymi murek, na którym rozpościerał się drut kolczasty. Zawsze było minimum dwóch trepów na każde pięć metrów, wszyscy w pełnej gotowości na możliwą walkę. Wtedy i zobaczył przejście graniczne. Kilku trepów stało przy betonowej bramie, bacznie obserwując swoje otoczenie. Na murze po obu stronach bramy rozstawione były pary potężnych karabinów maszynowych, skierowanych ku jądru ciemności.

Wszyscy powoli podeszli do punktu kontrolnego, dokonując ostatnich inspekcji sprzętu. Jeden ze stacjonujących trepów widząc nadchodzący oddział, powoli podszedł do bramy, gdzie przy zaciągnięciu dźwigni, uruchomił mechanizm. Ten z trudem zaczął przesuwać olbrzymią betonową bramę, która z kamiennym, oraz metalowym piskiem, otwierała drogę coraz bardziej, aż się nie zatrzymała z wyraźnym trzaskiem.

– Drzwi do Tartaru otwarte – rzucił trep, opierając się o beton – Miłego umierania.

– A spierdalaj – skontrował Rex.

– Jedyne co nas czeka, to chwała Boga – odpowiedział Heavy.

–Chwała Boga? Chyba piekło w czystej postaci – odparł Bertrand.

Łukasz bacznie przyglądał się punktowi, żołnierzom, a także samemu murowi. Zastanawiał się, czemu potrzebowali takich mocnych zabezpieczeń. Za grubym murem znajdował się podobny punkt kontrolny, który również zawierał kilku trepów i dwa ciężkie karabiny maszynowe. Jednakże po swojej lewej dostrzegł również działo przeciwpancerne, które akurat w tym momencie było poddawane czyszczeniu przez trzech trepów.

Nie odrywał wzroku od muru, który po drugiej stronie nosił wyraźne, liczne ślady zadrapań, dziur po kulach, oraz jakby coś starało się przebić przez mur bez skutku, jednakże zostawiając głęboką depresję w jego powierzchni, krusząc beton i ujawniając jego metalowe pręty, które przypominały wręcz ludzkie żebra ogołocone z mięsa.

Przez jego myśli przelatywały wszelkie obrazy, starające się ukazać coś, co mogło się do tego przyczynić. Aczkolwiek nie mógł dać sobie jednoznacznej odpowiedzi w wyniku abstrakcji i absurdu jego obecnej sytuacji.

Wtem, zza siebie usłyszał cichy, lecz głęboki pomruk, jakby z najgłębszych trzewi największej bestii, szykującej się do ataku. Jego głowa szybko zwróciła się ku możliwemu źródłu ataku. Nagle poczuł, jak zapiera mu dech w piersi, serce się zatrzymuje, pot spływał po plecach, a mózg przełączył się w totalny chaos. Jego wzrok nie potrafił oderwać się od zastanego widoku, a nogi mimowolnie się zatrzymały w miejscu, jakby zamieniły się w kamień.

Masywna, ciemna struktura przypominająca coś pomiędzy skalistym, a biologicznym, rozciągała się od bloku do bloku, tworząc pomost między dwoma punktami. Liczne, grube, skalisto podobne włókna pokryte były segmentowanymi płytami, chaotycznie poukładanymi po całej powierzchni, jakby wyrastając prosto z miększych włókien, które następnie pochłaniały je przy drugim końcu. Ledwo widoczne, bladoniebieskie światło migało, przebijając się przez gęstą mgłę oraz przechodząc przez całość struktury i kontynuujące swą podróż gdzieś dalej. Odstępy między mignięciami były równo oddzielone, a sposób poruszania się fali światła wyglądał jak krew przepływająca przez żyły, zmuszone do ruchu przez bijące serce.

Nagle z lewej na prawą przeskoczyły ledwo widoczne cienie, przecinające mgłę swoim kształtem. Z daleka wydawały się ludzkie, ale jednak coś z tyłu głowy mówiło mu, że było to coś wychodzące poza znaną mu normę.

Jeden z nich zatrzymał się na chwilę i jakby spojrzał w jego stronę, ale czy mógł być taki pewny? Czuł w środku, że nie. Cień jak szybko się zatrzymał, tak i wznowił swój przeskok na owej dziwacznej strukturze.

Wtedy też wzrok chłopaka przykuły kolejne dziwaczne formy, rozrastające się po okolicy, przyrastające, wbijające się i wychodzące ze ścian. Powykręcane, chaotyczne, lub wręcz sztucznie wyglądające w swojej symetrii i teksturze, kamienno-biologiczne formacje pochłaniające ludzki świat.

– Newbie, idziemy – mruknął Szwab, szturchając Łukasza, który wznowił marsz, nadal rozglądając się po obcej okolicy.

Roznosiły się echa wystrzałów i eksplozji, które jeszcze niedawno wydawały się być zjawiskiem oddalonym o wiele kilometrów. Teraz wydawało mu się, że słyszy je za każdym możliwym rogiem, płynące przez ulice jak krew w żyłach jakiejś pradawnej istoty, stanowiącej dom malutkich stworzeń zamieszkujących jego trzewia.

Wszystkie budynki nosiły liczne niezabliźnione rany wynikające z różnych czynników. Ściany zdawały się brudniejsze i bardziej zniszczone niż te za murem, a szyby były nieobecne. Liczne graffiti ozdabiały szare martwe przestrzenie, obrazując pokraki diabłów i innych bestii, którym im dłużej się przyglądał, tym bardziej zdawały mu się wyglądać jak żołnierze terroryzujący ludność.

Zaglądając do bocznych uliczek oraz przebłysków międzyblokowych podwórek, znajdował ubranych w brudne ubrania i szmaty ludzi, którzy byli dalecy od bycia w dobrym stanie. Zmuszeni do życia na ulicy przez wojsko i skazę, co przepływała przez okolicę. Jednakże stanowili oni niewielki procent spotykanych ludzi tutaj. Większość to byli żołnierze lub jacyś naukowcy. Ci pierwsi patrolowali, kierowali się gdzieś dalej pieszo, albo różnego typu pojazdami. Część starała się spowolnić choć trochę rozrost czarnej masy przy użyciu ognia. Ta jednak jedynie po początkowym spowolnieniu rozrostu, szybko wracała do starego tempa, osłaniając się swoistym pancerzem, przypominającym ciemną skałę. Nieraz mijali kilku trepów, którzy stali na straży, pilnując ubranych w białe skafandry typu Hazmat. Ci mierzyli, badali i zbierali próbki z plechowatej struktury, albo z innych dziwnych, czasem przypominających roztopionych “ludzi” zscalonych ze ścianą.

Częściej dostrzegał na granicy wzroku pokraczne cienie w alejkach, w budynkach, lub przeskakujące nad nimi od dachu do dachu. Każdy ich ruch zwracał uwagę towarzyszy chłopaka, którzy nie ukazywali spokoju i luzu, jak to robili wcześniej. Ich głowy wręcz obracały się wokół szyi, starając się skanować okolicę jak najdokładniej. Najmniejszy szelest i inny dźwięk, jak na rozkaz, obracał ich głowy w tym kierunku, z bronią gotową do oddania strzału. Kiedy na ich drodze rozrastała się plecha, ci wykonywali kroki w taki sposób, by na nią nie stanąć, tłumacząc, że dałoby to im informację o ich położeniu. Aczkolwiek Łukasz czuł, że “oni” już wiedzą.

Liczne zamontowane na słupach megafony, w kółko nadawały tę samą wiadomość:

"Uwaga. Godzina policyjna została przesunięta. Zakaz wychodzenia z mieszkań po siedemnastej, aż do dziesiątej.

Dobry obywatel to przydatny obywatel. Wszelkie ślady aktywności wroga powinny być natychmiast zgłoszone wojskowemu personelowi. Zabronione jest wchodzenie w kontakt z dowolnymi obcymi podmiotami.

W wypadku kontaktu trzeciego stopnia zgłoś się do personelu wojskowego.

Opuszczanie strefy jest surowo wzbronione. Próby będą skutkować terminacją na miejscu".

– I jak młody? Podoba ci się raj? – zaśmiał się Heavy, spoglądając za siebie. Łukasz nie był w stanie jakkolwiek odpowiedzieć na ten żart. Mógł tylko w milczeniu wbijać wzrok w olbrzyma idącego przed nim.

– Witamy w trzecim kręgu piekła – rzucił Bertrand.

– Dalej jest tylko gorzej – syknął Rex.

Po przebyciu długości jakichś dwóch bloków doszli do parku. Łukasz wychodząc zza rogu, wręcz stanął jak pomnik. Duża połać terenu, który pewnie nie tak dawno temu był jeszcze zielony i żywy, teraz rozpościerał się martwy. Większość ziemi pokryta była tą samą, stwardniałą plechą, co pokrywała też uschnięte drzewa, zastępując je swoją masą diabolicznie imitującą dawną grację masywnych roślin. Liczne formy zdobiły skamieniały obszar, zabierając świat ludzi i zastępując swoim obcym środowiskiem, który starał się być jak najmniej przyjazny dla ziemskich form życia.

– Gdzie mamy kurwa iść – warknął Francuz, którego rozglądanie się wokół siebie, zmieniło się wręcz w tiki. Jak ptak rozglądający się za drapieżnikiem.

– To blokowisko – rzucił Rex, wskazując na jedną z komórek bloków noszących ślady żerowania smołowatej masy, dodając – Z tempem, nie chcę zostawać na otwartej przestrzeni na długo.

Łukasz rozglądał się wokół siebie, starając się wypatrzeć jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Pomimo iż nic szczególnego nie wychaczył wzrokiem, liczne niezidentyfikowane odgłosy oraz echa walk dziejących się tuż obok i już nie tak daleko przed nim wciąż upominały go o niebezpieczeństwie. Ohydne uczucie powoli pełzało po jego grzbiecie, docierając wprost do serca. Był to strach.

Przed jego oczyma powoli zaczynała tworzyć się ciemność. Betonowy las powoli się rozmazywał, przekształcając się w iluzję drzew, krzewów i paproci. Czuł na swoim karku oddech niebezpieczeństwa, a także Śmierci, która czekała na jego ostatni wdech i wydech. Głuche echo rozbrzmiewało coraz bardziej w jego uszach.

– Łukasz. Łukasz. Łukasz!

Powoli zastępowane nieprzerwanym szczekiem, które się nasilało w mocy. Imię powoli było zagłuszane, aż nie było słychać nic poza wyciem psów.

Wtem, jeden taki szczek nagle wyrzucił go z głowy. Całe ciało naprężyło się, serce uderzyło jak młot, a do krwi uwolniona została adrenalina. Bez pomyślunku i wahania ręce podniosły kałacha, wycelowując go w niewielkie stworzenie, które teraz spojrzało na niego swymi czarnymi ślepiami.

– Ej ej! – warknął Szwab, chwytając zestresowanego chłopaka – Spuszczaj lufę! Spuść tą jebaną lufę!

Heavy szybko się odwrócił za siebie, łapiąc lufę kałasznikowa. Wylot powędrował ku górze nad kundlem i jego właścicielem, kulącym się przy ścianie. Łukasz spojrzał na olbrzyma, po czym na kundla, który nie rozumiejąc nic, wrócił do swoistej zabawy ze swoim właścicielem.

– Spokojnie, młody – wręcz wyszeptał Heavy – Wszystko gra. Nic ci nie grozi. To ja, Heavy.

– Co ci odbiło? – zapytał Francuz.

– Chyba się mocno zestresował – rzucił rusek. Łukasz nadal nie był w stanie wymamrotać ani jednego zdania.

Jeszcze przed chwilą był w gęstym lesie. Chyba biegł przez niego, będąc ściganym przez coś tkwiącego w jego wnętrzu. Nawołujący go głos, powoli zanikający wśród jadaczki psów. Teraz znowu był otoczony szarymi blokowiskami i ciemną skalną masą, co pożerała ludzki świat.

Szwab przyjrzał się młodemu, po czym szybko rzucił wzrok ku Rexowi i Heaviemu.

– Ta, stres – odparł, puszczając rękę Łukasza.

– Prze- przepraszam… ja-

– Nie przepraszaj, tylko tak nie rób – warknął Rex – idziemy!

Reszta powoli wznowiła krok za Rexem. Heavy od czasu do czasu zerkał do tyłu na Łukasza, upewniając się, że wszystko było w porządku. Po kilkunastu krokach doszli pod blokowisko, które było ich celem. Przed wejściem na wewnętrzne tereny stało kilku trepów, którzy po zobaczeniu nadchodzących żołnierzy, pośpiesznie ruszyli, zostawiając dowódcę z tyłu. Ten nonstop komunikował się przez radio:

– Gniazdo, tu właściwy Alfa jeden jeden, mam kontakt z nimi. Zaczynamy relokację do rafinerii.

Rex powoli podszedł do mężczyzny, który odbierał komunikat od dowództwa.

– Tak jest, przyjąłem. Alfa jeden, bez odbioru.

– Co się kurwa dzieje? – syknął Rex, stanąwszy naprzeciw średniego wzrostu i budowy chłopa.

– Mieliśmy już zaczynać przegląd mieszkań, ale nagle dostaliśmy inne rozkazy. Musieliśmy na was zaczekać, zanim mogliśmy wyruszyć – odparł ten, poprawiając kałacha na ramieniu.

– Gdzie was posyłają? – zapytał Rex.

– Kurwa do dystryktu przemysłowego, a gdzie? – rzekł trep, szykując się do wymarszu.

– Co tam się takiego niby dzieje? Wszyscy są w amoku! – syknął Rex, spoglądając przejeżdżające pojazdy pancerne.

– Rzeź tam się dzieje, a co – warknął żołnierz – Mamy tam zacięte walki! Wybacz, ale nie mam czasu. Jeśli się przebiją tą hordą to mamy po linii trzynastej. To koniec. W mieście będzie więcej niż grupki maruderów, a armia zostanie otoczona.

– Kurwa – syknął Rex, spoglądając na ziemię – Czyli jest aż tak źle.

– No. – wzruszył ramionami trep, odchodząc – To miasto to jedna wielka tykająca bomba…

Rex ciężko westchnął, po czym odwrócił się ku reszcie. Francuz i Niemiec stali oczekując na dalsze rozkazy, Heavy lekko kręcił głową, rozumiejąc słowa odchodzącego od nich żołnierza, a od Łukasza mógł czuć wręcz strach po tej wymianie zdań.

Przebijają się? To już??- myślał chłopak, wpatrując się w swojego dowódcę.

– Czyli jest dupa z gównem – rzucił Rusek.

– Co się dzieje? – zapytał Bertrand.

– Sytuacja jest krytyczna przy rafineriach. Mogą się przebić – wytłumaczył Rex, starając się utrzymać emocje w ryzach – Bądźcie gotowi na wszystko. My mamy inne zadanie, idziemy.

Wszyscy spojrzeli po sobie, po czym ruszyli za Rexem, wchodząc na wewnętrzny plac. Łukasz od razu zwrócił uwagę na bloki po jego prawej, z których wyrastały masywne, ciemne skalno-organiczne struktury, które obejmowały większość betonowej architektury od zewnątrz i pewnie wewnątrz.

Wtem, zauważył jak z innego, niezajętego przez pokraczne twory bloku wychodzi kilku żołnierzy, ubranych w te same uniformy, co on i reszta jego oddziału. Ci po zauważeniu oddziału Rexa, szybko podeszli, rzucając biegiem przywitania.

– W końcu jesteście – odparł jeden – zaczęliśmy czyścić tamte bloki, wy macie te. – tu trep wskazał na bloki po lewej od Rexa – Były zgłoszenia od ludzi, zatem musimy przeczesać wszystko.

– Ludzie są w domach? – zapytał Rex.

– Ta, dostali rozkazy nie wychodzić i nie odpowiadać na wołania. Trzy puknięcia w drzwi i jeśli nie otworzą w przeciągu kilku sekund, to znaczy, że są martwi.

– Co, jeśli znajdziemy ślady plechy?

– To wtedy standardowa procedura, cały blok jest ewakuowany.

– I gdzie wtedy ci ludzie pójdą? – wtrącił się Łukasz. Trep spojrzał w kierunku chłopaka, wzruszając ramionami.

– No jak to co albo będą mieć szczęście i ktoś ich przyjmie do mieszkania lub piwnicy bliżej centrum, albo uda im się zaklepać miejsce w dystryktach bezdomnych. Jak nie to no cóż… są sami na pastwę stworów, chronieni tylko przez przechodzące od czasu do czasu patrole.

– Ale jak to – zaprotestował Łukasz.

– Młody nie wtrącaj się – syknął Rex, wskazując palcem na Łukasza, który od razu zamilkł.

– I jak status? – kontynuował Rex.

– Pff… u nas czysto o dziwo. Patrząc na to, że mamy jebany ul pierwszej kategorii dosłownie obok. Cud, że nie zajęły całego blokowiska i nie ma marionetek tutaj – rzucił trep.

– Ta… Kiedy to zajęły? Trzy dni temu?

– Jakoś tak, nie wiem, już nie nadążam – syknął wojak – Tylko dzisiaj jedno blokowisko przemieniło się w ul pierwszej kategorii, a pięć osobnych bloków w kategorii trzeciej. Raczej do wieczora przemienią się w drugą kategorię… no może pierwszą, jeśli będzie im się chciało. Chuj wie, co te kurwy planują i myślą.

–Uh huh – westchnął Rex, wpatrując się w obcą strukturę – aż chce się powrotu do Iraku.

– Bez jaj – poparł stwierdzenie trep – W Iraku bez szwanku przez całą kampanię. Tu? Musieliśmy wymienić już kilku chłopów. Dostaliśmy jakiś amerykanów, ale albo oni, albo my skończymy w szpitalu medycznym lub w workach do końca tygodnia. No nic, lepiej nie marnujmy czasu…

– Zajmijmy się tym cyrkiem – odparł Rex, idąc w kierunku przydzielonego im sektora.

Wszyscy przeszli przez podwórze, pod pierwszą klatkę schodową. Rex żwawo otworzył ciężkie metalowe drzwi, szybko chwytając pewnie swojego kałacha. Rex i Bertrand jako pierwsi weszli do przedsionka składającego się ze schodów na parter, oraz metalowych drzwi od piwnic.

– Piwnica później – oznajmił Rex – Wpierw mieszkania.

Reszta ruszyła na górę. Rex stał przy drzwiach od piwnicy, dając reszcie miejsce na relokację. Gdy Szwab zaczął go mijać, Rex ruszył za nim, powoli wchodząc na górę. Wszyscy ustawili się przed pierwszymi drzwiami. Rex-Bertrand i Heavy-Szwab i Łukasz z tyłu. Rex zapukał według wcześniej przyjętego kodu i od razu odsunął się od drzwi. Po kilku sekundach zostały powoli otwarte przez średniego wieku mężczyznę.

Trep skinął głową w lewo, dając sygnał cywilowi, by ten się odsunął. Ten w milczeniu wykonał rozkaz, dając żołnierzom na wdarcie się do jego lokum.

– Sprawdzić wszystko – rozkazał Rex – łóżka, szafy, kibel, za nimi i nawet w pierdolonych ścianach, jasne?

– Tak, jest.

Heavy od razu ruszył do kuchni, gdzie znajdowała się roztrzęsiona kobieta z zapłakanymi dziećmi. Łukasz stanął za olbrzymem, szybko rzucając wzrok na nieszczęsną rodzinę. Heavy na chwilę zatrzymał wzrok na dzieciach, po czym odwrócił się do Łukasza, który patrzył na niego pytająco.

– Yyy- co jest? – zapytał chłopak. Golem westchnął.

– Nic, szkoda mi ich – odparł, zaczynając przeglądać szafy.

Ręka garściami łapała za szklane i metalowe naczynia, zgarniając je z półek na ziemię. Głośny trzask tworzył się, gdy te szklane roztrzaskiwały się na zimnej podłodze.

– Co ty do cholery wyprawiasz? – syknął Łukasz.

– Nie możemy tracić czasu – jęknął Heavy, po czym spoglądając na kawałki szkła, dodał – poza tym robię im przysługę. To uranowe szkło ich zabijało i tak, i tak.

Rosjanin szybko zgarnął wszystko z półek, obserwując każdy milimetr wnętrza szaf.

– Nic nie ma – odparł.

Łukasz spojrzał za siebie, w głąb mieszkania. Z pokoi dobiegały różne trzaski i dźwięki harmideru. Chyba Rex dodatkowo prowadził rozmowę z mężczyzną, który starał się go wyprosić o zostawienie ich rzeczy w spokoju i to, że nie ma tu nic.

Wtem, inny trzask zwrócił uwagę chłopaka. Głowa szybko obróciła się w kierunku Heaviego, który zaczął wyrywać szafy ze ścian. Drewniane przedmioty spadały z impetem na panele i rozbite szkło, łamiąc się w wielu miejscach na deski i drzazgi. Rosjanin dokładnie sprawdzał, czy nie było żadnych oznak na lub w ścianie plechy, która mogłaby być wyrokiem eksmisji dla tej rodziny.

– No co tak stoisz, przeszukuj – syknął Heavy między ciężkimi oddechami.

– Ale- ale co ja mam robić? – jęknął Łukasz, rozglądając się wokół siebie.

– Nikogo nie ma w kiblu, tam sprawdź, czy nie ma tam gówna.

– Ale co dokładnie mam szukać? – sapał chłopak.

– Czarna miękka, lub skalna masa co przebija się i zżera ścianę i inne fragmenty otoczenia. To, co na mieście widziałeś.

– O-ok – jęknął Łukasz, powoli wychodząc z progu kuchni.

Kierując się niewielkim korytarzem, doszedł do kolejnych drewnianych drzwi, za którymi była łazienka z ubikacją i niewielką wanną. Zaczął od przeszukania szufladki nad zlewem, potem nad kiblem, a następnie zajął się wanną i na końcu muszlą klozetową.

– I jak? – wyrwał go z przeszukiwania głos Rexa.

– Chy-chyba nic, sir – odparł niepewnie Łukasz. Rex rzucił szybkim wzrokiem na bałagan w łazience, po czym kiwnął głową, by Łukasz wyszedł.

– Dobra, następne mieszkanie! – krzyknął Rex, stając w korytarzu. Wszyscy z życiem ruszyli ku wyjściu, zostawiając Rexa w mieszkaniu. Ten po kilku głębszych wdechach, ruszył na klatkę schodową. Gdy tylko ledwo wyszedł za próg domu, mężczyzna z hukiem zamknął drzwi tuż za plecami Rexa. Po szybkim westchnieniu dał kolejny rozkaz kiwnięciem głowy, by zacząć wszystko od nowa w kolejnym mieszkaniu.

Przeszukiwali lokal za lokalem. Tak samo zostawiali po sobie zamęt, chaos i zawieruchę i to wszystko w imię dobra obywateli. Byli już na czwartym piętrze tego sześciopiętrowego bloku. Już szykowali się do wejścia do kolejnego mieszkania, gdy to usłyszeli hałas za nimi w innym domostwie.

Wszyscy spojrzeli po sobie, po czym sprawnie zmienili cel na źródło hałasu. Łukaszowi zaczęły trząść się dłonie w wyniku buzującej w jego żyłach adrenaliny, która napędzała jego systemy walki lub ucieczki. Reszta zdawała się lepiej panować nad emocjami, zaczynając kolejną niewielką operację rozpierdolu czyjegoś mieszkania.

Rex zapukał trzy razy w drzwi, po czym odszedł od nich o krok. Zza drzwi dobiegły ciężkie kroki z głębi mieszkania. Heavy i Szwab spojrzeli po sobie. Kroki tak szybko, jak się pojawiły, tak zniknęły, pozostawiając wszystkich w narastającym napięciu.

– Kurwa – jęknął Rex, przytulając się do prawej ściany. Bertrand doskoczył na lewo od drzwi, wpatrując się w Rexa. Reszta stała rozłożona po piętrze, ze Szwabem na środku, Łukaszem i Heavim przy schodach na niższe pół piętro. Rex zaczął palcami odliczać od trzech w dół. Francuz kiwnął głową i gdy Rex odliczył już do jednego, Bertrand odwrócił się tyłem do drzwi, robiąc szybki zamach nogą.

Jednakże, zanim stopa dokonała kontaktu z drewnianą powierzchnią, drzwi zostały wyłamane od środka. Wszystko zaczęło płynąć w zwolnionym tempie dla Łukasza. Drzwi z impetem uderzyły Bertranda, który został odrzucony do pobliskiego kąta. Rex starał się złapać równowagę, po tym, jak musiał odskoczyć do tyłu na wyższe stopnie. Lufa jego broni starała się podążyć za poruszającym się cieniem, oddając zaledwie dwa strzały w trakcie całego zamieszania.

Szwab przykleił plecy do ścian, oddając serię w coś, co odskoczyło skulone przed nim. Kule gwizdnęły nad głową cienia, który nie zwracał uwagi na to, że prawie został postrzelony.

Pociski roztrzaskały się na metalowej barierce, z nielicznymi co minęły metal, kończącymi w betonowej ścianie bloku.

Cień był już dosłownie przy Łukaszu i Heavim. Ciemna sylwetka szykowała się do zamachnięcia się szponiastą dłonią na młodym chłopaku, który wciąż był w trakcie podnoszenia lufy swojej broni w kierunku agresora.

Heavy coś zajęknął po rosyjsku. Masywne ramię uderzyło w niewielką sylwetkę Łukasza, który to zaczął spadać nad schodami. Jego ciało z impetem uderzyło plecami o twarde schody, przeszywając wszystko bólem. Prawe ramię zderzyło się ze ścianą za nim, a chroniona hełmem głowa odbiła się, po czym oparła o nią. Obraz i dźwięk był rozmyty i głuchy, odbijający się jak zdeformowane echo w jego uszach.

Rozmazane figury poruszały się ślamazarnie w pulsującym obrazie w jego oczach. Czarna plama ruszyła się w kierunku lekko większej ciemnej plamy. Cień nagle odleciał do tyłu, lądując na pięterku poniżej. Dwie masywne kończyny lekko się ugięły, z wyraźnym trzaskiem betonu, w który coś zostało wbite. Przeciwnik już miał doskakiwać do góry, gdy po całej klatce rozszedł się zagłuszający, głuchy dźwięk wystrzału niewielkiej serii z automatycznej broni. Cień został odrzucony do tyłu, lądując zaraz obok chłopaka. Zdawało mu się, że to coś chwyta swoje gardło, oraz wydając nienaturalny syk, by następnie rozluźnić całe ciało w wyniku zgonu.

– Blyat! – wykrzyczał Heavy, spoglądając w dół.

Szwab szybko zeskoczył po schodach, dobiegając do siedzącego przy ścianie Łukasza.

– Chyba padł! – wykrzyczał Rosjanin.

– Trzymaj to coś na muszce! – syknął podbiegający do schodów Rex – Wszyscy mają to mieć na celowniku!

– To były cztery pociski w szyję. Nie ma kija, by był żywy!

– Z nimi kurwa nigdy nie wiadomo. Jak tam młody?

Niemiec pstryknął kilka razy palcami przed Łukaszem, zwracając jego uwagę.

– Słyszysz mnie? – zapytał Szwab.

– Ta-tak… – jęknął Łukasz – Co- co się stało?

– Prawie zostałeś mielonką… – oznajmił Szwab obmasowując ciało chłopaka – Coś cię boli?

– Plecy i głowa – odpowiedział Łukasz z jękiem.

– Jak bardzo?

– Jakby ktoś mi przywalił kijem.

– Masz czucie wszędzie?

– Tak.

Niemiec westchnął, po czym zwrócił łeb ku reszcie na piętrze.

– Będzie żył. Na szczęście tylko ma obicia.

Rex kiwnął głową, po czym wlepił wzrok w martwej istocie.

– Zabierzcie to gówno stąd – rozkazał, przeskakując wzrokiem między Heavim i Bertrandem, w trakcie, gdy lufa jego broni wskazała na leżące pod ścianą truchło.

Łukasz zwrócił łeb ku istocie, w końcu będąc w stanie zobaczyć horror wyrwany wręcz z plakatów, który o mało go nie nie przeszył szponami. Masywna humanoidalna sylwetka opierała się o ścianę, z na tyle rozwartą trójkątną paszczą, że zmieściłaby się tam nawet głowa Heaviego. Coś przypominającego brew ciągnęło się praktycznie po całej długości czaszki, w końcu przechodząc w przypominający rogi grzebień sztucznie zakrzywiony ku osi istoty. Chłopak starał się wypatrzeć oczy bestii, jednakże tych było brak. Pomimo tego jego wzrok cały czas skanował w panice czaszkę tego czegoś, starając się wypatrzeć cokolwiek, co mógłby dla uspokojenia myśli zinterpretować jako oczy lub oczodoły. Mózg popadał w panikę, starając się bardziej i bardziej znaleźć brakującą charakterystykę, którą powinno mieć każde stworzenie na Ziemi. Jednakże jej nie było. Nie ważne jak bardzo starał się to zobaczyć. Pomimo tego czuł to dziwne uczucie, jakby to coś się w niego wpatrywało. Może to robiło? A może nie? Skąd mógł wiedzieć, nie widząc ich.

Wzrok szybko powędrował niżej, zatrzymując się chwilę na miazdze, jaka została z szyi wciąż okrytej swoistym kołnierzem z grubych włókien. Dalej była silnie umięśniona i pokryta wielkimi skalnymi łuskami lub płytami klatka piersiowa z równie umięśnionymi ramionami. Szeroki tułów szybko jednak zwężał się ku brzuchowi, a następnie szerokim biodrom, dającym zaczep dla potężnych mięśni ud poczwary. Nogi nie przypominały nic ludzkiego, zamiast tego wyglądając, jak nogi jakichś ptaków czy drapieżnych ssaków.

Tak ludzka, a zarazem obca istota. Przez głowę chłopaka przechodziły różne myśli, starając się ogarnąć i ułożyć w jego umyśle wyjaśnienie tego, co widział. Czy cokolwiek naturalnego byłoby w stanie stworzyć coś tak nienaturalnego? Obcego?

Z jego myśli wyrwał go nagle huk zaskakującego z wyższego stopnia Bertranda, szybko podchodzącego do truchła. Za nim zszedł Heavy, który stanął przy chłopaku. Wzrok Łukasza powędrował na Rosjanina, po czym na stwora. Dopiero wtedy ogarnął skalę leżącej obok niego potworności, która musiała rozmiarem swojego ciała i mięśni dorównywać goliatowi, jakim był Heavy.

Oboje żwawo podnieśli ciało i zaczęli z nim schodzić na dół. Łukasz wraz z pomocą Szwaba powoli wstawał na swoje nogi, które były jak z waty. Powoli zaczynało do niego dochodzić, co się w ogóle wydarzyło. Przed oczami migiem przelatywały obrazy z góry, jak coś równie masywne jak Heavy przebiło się przez drzwi i z zawrotną prędkością minęło się z kulami

kałasznikowów. Jak ta beznamiętna rogata twarz diabła skierowana była w jego stronę, przeszywając go swym nieobecnym wzrokiem z nieistniejących dla chłopaka oczu. Jak duża skamieniała dłoń otwiera się, szykując przypominające ostrza pazury, by przeciąć jego ciało na kilka kawałeczków.

Na samą myśl skręciło go w żołądku. Ciało chłopaka nagle się spięło, a brzuch wciągnął do środka. Drżące ręce szybko zrzuciły z głowy maskę, hełm i kaptur kombinezonu, który opadł na jego ramiona. Usta się otworzyły, a z nich wytrysnęła żółtawa papka, którą mógł być jego posiłek z rana. Poczuł jak po plecach klepie go Szwab, stojący przy nim.

– Wywal, co musisz, spokojnie. To zrozumiałe – oznajmił Niemiec. Jego wzrok powędrował na Rexa, który kiwnął głową w kierunku mieszkania. Szwab kiwnął głową, po czym po upewnieniu się, że chłopak sobie poradzi, poszedł za Rexem do środka.

Łukasz uparł się o ścianę, starając się dojść do siebie. W ustach czuł kwaśny smak, który podrażniał jego podniebienie i gardło. Do nosa docierał smród wymiocin, a także zgnilizny klatki, którego nie czuł przez powoli zapychające się filtry maski. Jego głowa opustoszała na krótką chwilę, póki nie usłyszał za sobą kroków. Chłopak nagle się obrócił za siebie, spoglądając na schodzącego po schodach Szwaba. Wtem, usłyszał wyżej gwizd.

– Młody, chodź tu – odrzekł Rex, wskazując mu ruchem ręki, by szedł za nim – Ubierz tylko tę maskę zanim wejdziesz do środka.

Łukasz wziął jeszcze kilka głębszych wdechów, zanim z powrotem założył na twarz maskę. Po szybkim założeniu hełmu na swój czerep wszedł powoli na górę. Przeszedł przez framugę zniszczonych już drzwi, wchodząc do pokrytego zgnilizną i skazą środka. Ściany, podłoga i sufit pokrywały się ciemną plechą, która w wielu miejscach wyglądała jak jakiś rak pożerający mieszkanie, a w innych skamieniałe skały o różnych formach. Chłopak zatrzymał się na środku niewielkiego korytarza, oglądając skazę wokół siebie.

– Tutaj.

Dobiegł głos z pokoju przed nim. Łukasz wolnym krokiem pokonał resztę korytarza, kierując głowę na ostatnie drzwi po swojej prawej. Kierowały one do średniego rozmiaru pomieszczenia, które z resztek niepożartych jeszcze mebli mógł wywnioskować, iż mogła to być sypialnia dla dorosłych. Po prawej ścianie stały resztki szafy, której fragmenty wtopione były w masywne struktury plechy łączące ścianę z sufitem. Praktycznie po jego lewej stało łóżko, również pochłonięte przez plechę. Przy nim stał Rex ze skrzyżowanymi rękoma na piersi.

– Pytałeś się, czemu demolujemy mieszkania niewinnych ludzi? Masz odpowiedź – odrzekł, wskazując na plechę – Przyjrzyj się uważnie.

Łukasz spojrzał na chaotycznie rozrastającą się masę, w której zaczął dostrzegać fragmenty ludzkiego ciała. Skamieniałe formy, które kiedyś były cielesne, rozrastały się wraz z ciemną biomasą, wykręcając się, rozciągając i wyginając w nienaturalny sposób. Ciała zostały porozrzucane za pomocą plechy po całym pomieszczeniu, dekorując wnętrze swym horrorem.

Czuł, jak serce przyspiesza, jak jego szare komórki starają się znaleźć i ułożyć w całość coś, co mogło być kiedyś człowiekiem. Jego żołądek znowu się wywrócił i czuł, jak jego zawartość powoli podpływała do góry wzdłuż jego przełyku.

– Plecha pewnie wżarła się w ściany bloku poprzez inne skażone budynki. Rozrosło się to i te bydlaki postanowiły tutaj zacząć budować kolejny ul. Zarżnęli ludzi tu przebywających, by ten grzyb miał pożywkę– opowiadał Rex, wpatrując się w młodego.

Łukasz z grymasem wpatrywał się w plechę, zniekształcone trupy i myślami wracał do sytuacji z klatki schodowej.

– Cze- czemu mi to pokazujesz?

Nastała krótka niezręczna cisza. Rex ślepo wpatrywał się w losowy punkt, jakby starał się zebrać myśli, które chciał przekazać swojemu podopiecznemu. Z jego maski wydało się kilka większych westchnień, zanim głowa trepa zwróciła się ku Łukaszowi.

– Jak mówiłem, walczymy z czasem. Możesz myśleć, że nasze metody są okrutne, bezduszne. Nieludzkie. Lecz wiedz, że robimy wszystko, co możemy, by powstrzymać to – tu wskazał na plechę – Stracimy jeszcze więcej żyć, jeśli będziemy grzeczni i humanitarni. Taka kolej losu. Chcę byś to zrozumiał.

Oboje stali przez chwilę w milczeniu. Rex spoglądał bokiem na młodego, dając mu czas na przetworzenie w swojej głowie tych słów. Po krótkiej chwili z korytarza zaczęły dobiegać odgłosy ciężkich kroków, typowych dla obuwia wojskowego, jakie im przydzielono. Reszta musiała już sobie poradzić z truchłem. Rex jeszcze raz spojrzał na resztki wyglądająco semi-ludzko, po czym westchnął:

– No chodź. Mamy blok do ewakuacji.

Mężczyzna ruszył ku wyjściu, zostawiając Łukasza w pokoju. Ten zwrócił łeb ku korytarzowi, powoli odwracając ku niemu swoje ciało. Gnuśnie stawiał kolejne kroki, gdy nagle coś go zatrzymało w framudze pokoju, impuls, który rozkazał mu się zatrzymać. Chłopak ostrożnie przeskanował jeszcze raz pokój, przechodząc wzrokiem z jednego krańca na drugi. Oczy zatrzymały się na jednym obiekcie zbudowanym z drewna, które było powoli pochłaniane przez skamieniałą masę. Serce uderzyło mu jak młot, gdy zorientował się, że dziwna pnąca się ku górze kamienna forma, przypomina mu rączkę niemowlęcia, wyciągającą dłoń o pomoc.

Łukasz stał przy drzwiach do klatki, obserwując, jak ludzie wychodzą z niej, mając jedynie kilka walizek z ubraniami i kosmetykami. Dalsza inspekcja bloku potwierdziła obecność plechy na kolejnych wyższych piętrach. Całe dwa ostatnie piętra przemieniły się w coś, co reszta określiła jako ul kategorii trzeciej lub nawet już drugiej, jeśli uznać słowa Szwaba o występowaniu tak zwanych “rodni” za prawdziwe.

– Spokojnie, rzędem – oznajmił Rex, dając instrukcje dla cywili – zgłoście się do odpowiednich punktów, tam zapewnią wam ochronę.

– Czemu nas po prostu kurwa nie wypuścicie z tego piekła?! – krzyknął jeden łysy mężczyzna.

– Proszę pana, proszę zachować spokój i stosować się do poleceń – próbował uspokoić sytuację Rex.

– A jak nie to co?!

Wtem, za mężczyzną znalazł się Heavy, który przewyższał faceta o kilka głów. Golem chwycił go, po czym pchnął, by ruszał się dalej.

– Rusz się, bo inaczej nie będzie miłej rozmowy – syknął po rosyjsku Heavy.

Mężczyzna spojrzał się krzywo na Rosjanina, po czym po splunięciu i syknięciu “jebany kacap”, ruszył dalej z innymi ludźmi.

– Chujnia – syknął Heavy – Ile te dwa chujki będą jeszcze zbierać próbki?

– Nie wiem. Cokolwiek chciało od nich gniazdo, to pewnie zbiorą i wrócą – odpowiedział Rex, przyglądając się oddalającej grupie ludzi.

– Myślisz, że -

Nagle z innego bloku dobiegły strzały i po chwili na zewnątrz wybiegło kilku trepów, niosących na rękach rannych zbrojnych. Rex i Heavy od razu ruszyli w ich kierunku, z bronią gotową do strzelaniny. Łukasz po chwilowym wahaniu ruszył za dwoma towarzyszami.

Jeden z trepów przykucnął przed wejściem i oddał serię całego magazynka, w coś, czego Łukasz nie mógł dostrzec. Aczkolwiek zdecydowanie mógł usłyszeć tak samo nienaturalny, wręcz sztuczny dla jego uszu wark i syk.

– Kurwa! Kurwa! Kurwa!

– Ja pierdolę, rana jest zbyt głęboka i długa!

– Co się do cholery stało?!

– Kurwy zajęły połowę bloku! Ul kategorii drugiej. Jankesi oberwali.

– Ty też krwawisz!

– Nie martw się o mnie, tylko o nich!

– Gniazdo, tu Delta pięć dwa jeden właściwy. Mamy poważnie rannych jankesów z beta dwa dwa! Potrzebna natychmiastowa ewakuacja!

– Kurwa, wykrwawia się! No dajesz amerykańcu! Niby przeżyłeś Irak!

– Mamy dwa nowe ule kategorii drugiej. Potwierdzone są dwa kolejne ule kategorii drugiej, całe blokowisko można uznać już za zalążek ula kategorii pierwszej!

– Proszę… Nie zostawiajcie mnie tu… proszę! Pro-

– Nie, nie, nie. Nie zostawimy cię na ich pastwę. Ej, patrz na mnie! Nie idź w stronę tunelu! Nie idź w stronę światła! Ty jebany jankesie!

Wszystko było jednym wielkim chaosem. Angielskie i polskie krzyki rozpływały się w powietrzu, zagłuszane przez serię z broni palnej, która po wyciszeniu, została zastąpiona narastającym rykiem zbliżającego się śmigłowca.

Łukasz praktycznie siedział oparty o ścianę bloku, spoglądając na kończącą się już nitkę ludzi. Jego oddział, a także inny, który przyszedł zastąpić poprzedni z amerykanami, potwierdzili zagrożenie i rozkaz nakazał ewakuację całego blokowiska.

Równie dobrze mogli tak wyrzucić około ponad setkę ludzi, którzy jeśli będą mieć szczęście, to trafią do jakiegoś obozu wewnątrz tej strefy i może przeżyją noc lub kilka.

W tym samym czasie skamieniała masa, rozrosła się szybciej, niż przypuszczał. Szybko zajmując kolejne bloki, ujawniając się przez okna i ściany. Przekształcając obszary mieszkalne na swoje potrzeby.

– Ej, młody. – Z lewej chłopaka dobiegł chrapliwy głos Rexa, który bezszelestnie podszedł do Łukasza – Idziemy. Mamy wracać do pomarańczowej strefy.

Chłopak spojrzał na dowódcę, po czym na ziemię.

– No dawaj. Nie chcesz chyba, by cię zjadły te kurwy.

Łukasz wziął głęboki oddech i powoli wyprostował nogi, odpychając się od betonowej ściany. Niemrawo doczłapał do reszty, która szykowała się do relokacji. Bertrand nie zwrócił uwagi na chłopaka, Szwab tylko rzucił szybkie spojrzenie. Heavy kiwnął do góry głową w stronę Łukasza, pytając się w języku ciała czy wszystko u niego gra. Łukasz mógł tylko nieśmiało kiwnąć kilka razy głowami na tak, jednakże chyba oboje wiedzieli, że to nie do końca prawda.

Rex dał szybki gest ręką i cały oddział szybko znalazł się poza granicami blokowiska. Od razu skierowali się ku wyjściu ze strefy, licząc na brak jakichkolwiek przygód.

Łukasz rozmyślał nad obecną sytuacją. Czuł się bezsilny, niezdolny do pomocy. Czemu w ogóle tu był? Czy w ten sposób naprawdę pomagają tym ludziom, czy tylko przedłużają ich cierpienie i śmierć? Całe bloki zostały stracone w ciągu zaledwie kilku godzin, a to coś niby nie przestawało się rozprzestrzeniać, organizować.

Przebijając to kolejne ulice i bloki. Nie ustając, póki gdzieś pozostawał blok pełen niewinnych ludzi.

Wtem, z bocznej alejki, prowadzącej w inne blokowisko dobiegł kobiecy pisk. Okrzyk błagający o pomoc, przerwany przerażającym warkiem i rykiem. Wszyscy stanęli i spojrzeli w tamtą stronę. Wszyscy oczekiwali rozwoju sytuacji. Kobiety wybiegającej w ich stronę, krzyki umierającej osoby, może nawet śmiechu Śmierci. Cisza. Rex i Heavy spojrzeli po sobie, po czym ten pierwszy kiwnął głową w bok, sygnalizując wznowienie marszu. Łukasz spojrzał na resztę, która bez jakichkolwiek skrupułów była gotowa pozostawić niewinną osobę na pastwę losu. On nie mógł. Musiał coś zrobić, ten jeden raz. Ten jeden raz kogoś uratować. Spoglądał w alejkę, która powoli przekształcała się w drogę leśną, płynnie mieszającą się z betonowym lasem miasta.

– Młody, zblokowało ci stawy, że nie idziesz? – krzyknął odwracajacy się w jego stronę Rex. Heavy przystanął i skierował wzrok na Niewbiego – Rusz tą du- Nosz kurwa!

Łukasz szybko ruszył biegiem w stronę źródła krzyku. Za sobą słyszał rozkazy wyjącego w jego stronę Rexa oraz ciężkie kroki Heaviego. Chłopak nie zwracał jednak na to uwagi. W jego głowie był teraz tylko cel uratować tę osobę albo przynajmniej posłużyć jej jako mściciel i kat potwora, który miał czelność podnieść łapska na bezbronnego człowieka.

Jego ciało wynurzyło się spomiędzy betonowych ścian, na bardziej otwartą drogę ciągnącą się wzdłuż bloków. Jego głowa i wzrok skierowały się na jego prawą, gdzie oczekiwał zobaczyć osobę, którą miał uratować. Jednakże nic tam nie było. Wtedy jego wzrok powędrował dalej na prawo, zatrzymując się na ścianie bloku, na której znajdowała się czarna plama, zmieniająca swój kształt.

Ledwo zrozumiał, co widzi, gdy ten kształt przybrał postać doskakującego do niego ze ściany demona, wysuwającego krótkie ostrze, spomiędzy skamieniałych fragmentów przedramienia. Wszystko znowu zwolniło jak wtedy na klatce schodowej. Poczuł, jak coś rzuca się na niego, obejmuje i odwraca w kierunku przeciwnym od agresora. Cokolwiek go złapało, zachowało pęd, odsuwając ich obojga kilka centymetrów od stwora, który warknął. Do uszu trafił dźwięk niszczonej powierzchni chodnika, świst powietrza i odgłos ciętego materiału.

– Kurwa, ognia!

Syknął Rex, oddając wraz z innymi serię w marudera, który szybkim obrocie i chybionym cięciu ostrzami, doskoczył do bloku, w kilku susach znikając gdzieś na dachu budynku. Wszyscy szybkim krokiem podeszli do dwójki trepów, wcelowując kałachy ku górze, oczekując powtórnego ataku ze strony marudera.

– Czysto! – oznajmił Bertrand.

Szwab szybko doskoczył do Rosjanina, sprawdzając, czy wszystko w porządku. W tym samym czasie Rex jednym susem znalazł się przy Łukaszu, którego chwycił za ramię i szarpiąc ku górze, postawił go na równe nogi.

– Słuchasz się każdego mojego jebanego rozkazu, tak mówiłem?! – warknął Rex, szturchając Łukasza w ramię.

– Prze-przepraszam to się nie-

– Każde moje słowo traktujesz jak słowo samego Boga, czyż tak nie mówiłem?! – kontynuował Rex.

– T-tak… Ja- ja nie-

– Co ja?! Tu nie ma ja! Jesteśmy my! – przerwał chłopakowi Rex, podnosząc coraz bardziej głos. Chłopak ze strachu kulił się jak mógł, spuszczając wzrok w dół, aby tylko nie spojrzeć w pełne gniewu wizjera maski jego dowódcy – Przez ciebie prawie dorwali Heaviego!

Łukasz szybko spojrzał na olbrzyma, który klęcząc, dawał się przebadać Szwabowi, który zadawał mu szybkie i precyzyjne pytania, na które odpowiedzią zawsze było “Nie”.

– Przepraszam… ja- myślałem, że ktoś potrzebuje pomocy! Nie wiedziałem, że-

– To teraz kurwa wiesz! Zrób tak raz jeszcze, a z dupy zrobię ci-

– Rex, daj mu spokój – sapnął Heavy, podnosząc się z ziemi – Nic mi nie jest.

Rex spojrzał na Heaviego, po czym na Szwaba, który tylko wzruszył ramionami:

– Tylko przecięty skafander i bluza pod spodem. Zabrakło może centymetra.

– To o centymetr za blisko – kontynuował tyradę dowódca – Co by było, gdyby trafił? Byłbyś bez jebanych nerek i czucia w nogach!

– Może i tak – mruknął Rosjanin, poprawiając RPK na ramieniu – Jednakże osobiście uważam, że wątroba jest mi bardziej potrzebna.

– Jak ty kurwa możesz być taki spokojny?

– Ej, ważne, że młody jest cały.

Rex spojrzał znowu na chłopaka, który niezręcznie i pełen wstydu stał przy nich, wpatrując się w beton pod nim. Nagle gdzieś obok nich dobiegł dźwięk spadających skalnych odłamków na ziemię i uderzających o nią z dużym impetem. Wszyscy nagle zaczęli intensywnie rozglądać się po okolicy.

– Nie chcę wam przerywać tej zacnej dyskusji – rzucił Francuz, wciąż rozglądający się po dachach – ale musimy się stąd zwijać.

– Żabojad ma rację – oznajmił Heavy – z większością naszych sił w obszarze przemysłowym, jesteśmy tu łatwym celem.

– Ta… idziemy – westchnął Rex, kierując się w stronę głównej drogi.

Wszyscy nieśpiesznie spojrzeli po sobie i ruszyli dalej.

Przystanęli w parku, robiąc przerwę w patrolowaniu miasta. Rex, Bertrand i Szwab przystanęli pod drzewem, rozmawiając o sytuacji miasta i w dystrykcie przemysłowym. Heaviego nie było widać w okolicy, a Łukasz utrzymywał dystans od reszty. Siedział w milczeniu, wpatrując się to na trójkę, to na okolicę i przechodzących ludzi. Znowu starał się poukładać wszystko w głowie, jednakże nie potrafił między biciem się z rzeczywistością, a swoimi wewnętrznymi demonami, które coraz bardziej pukały do jego umysłu. Wtedy to poczuł na plecach silne uderzenie otwartą dłonią.

– Nie myśl tak, bo ci się mózg przepali – zaśmiał się Heavy, siadając na oparciu ławki, rozkładając stopy na siedzeniu – Jak się trzymasz, Newbie?

– Nie wiem… Szczerze nie wiem, jak się czuję – mruknął smętnym głosem Łukasz – Ja już nic kompletnie nie wiem.

– Jakbym już kogoś słyszał kilka lat temu – wskazał Heavy, spoglądając na młodego. Łukasz podniósł łeb ku górze, starając się utworzyć linię widzenia między sobą, a Heavim.

– Dzię- dzięki za wcześniej – westchnął Łukasz – Gdyby nie ty bym jadł robaki pod ziemią.

– Nie musisz dziękować. O swoich trzeba dbać – rzucił Heavy w odpowiedzi na podziękowania – Poza tym rozumiem, że miałeś potrzebę pomocy komuś. Zwłaszcza że już doświadczyłeś, do czego mogą być zdolne te stwory.

– Mhm… Szkoda, że Rex tego nie widzi w ten sposób – mruknął Łukasz, spoglądając w stronę Rexa. Heavy podążył za nim wzrokiem, po czym zrobił głęboki wdech.

– Rexowi zależy na twoim bezpieczeństwie – oznajmił Rosjanin. Łukasz spojrzał się na goliata, a ten po szybkim rzuceniu okiem na chłopaka, kontynuował – Jest zestresowany tym wszystkim. Musi wypełnić miejsce, jakie pozostawił po sobie Boss. Ma dużo na barkach, ale naprawdę dba o ciebie.

– Mhm…

– W końcu to zrozumiesz. Jeszcze się polubicie. Jesteście sobie bardziej podobni, niż myślisz. Dzisiaj to pokazałeś.

– Co masz na myśli?

Oboje patrzyli się na siebie przez kilka chwil. Rosjanin ciężko westchnął, drapiąc się po głowie pod hełmem. Na przemian rzucił wzrokiem na chłopaka i dowódcę, który nadal dyskutował z Francuzem i Niemcem.

– Agh, nie powinienem o tym mówić, ale chuj – syknął Heavy, spoglądając na Łukasza – Poznałem Rexa wiele lat temu. Oboje dołączyliśmy do brytyjskich sił zbrojnych MFO Fundacji. Trenowaliśmy razem i zostaliśmy przypisani do tego samego oddziału. Rex miał taki sam pogląd na swoją pozycję co ty. Przyjął propozycję dupka w garniturze, myśląc, że będzie ratować ludzi od gówien większych niż ludzie, a może i przed samymi ludźmi.

Heavy zrobił przerwę, a Łukasz coraz bardziej zagłębiał się w słowa braterskiego goliata.

– I wtedy wybuchła wojna. Nie taka jak się dowiadywałeś w szkole lub pewnie od rodziców. Pewna radykalna grupa sarkistów… nie to by cię interesowało kim są… postanowiła zrobić wielkie gówno i musieliśmy interweniować. Nasz oddział był jednym z pierwszych, jakie wysłano. Rex przybył do Iraku, myśląc, że w końcu się wykaże. Uratuje wszystkich ludzi, jakich napotka. Jednakże świat przywrócił go do rzeczywistości. Kolejne tygodnie i miesiące wyprostowały jego postawę. Gdyby nie Boss…

Heavy zatrzymał wypowiedź. Łukasz wyraźnie mógł słyszeć, jak pod koniec głos zaczął się załamywać, oraz nieważne jak Rosjanin się starał, nie mógł ukryć drgających dłoni i stukającej o drewniane deski stopy.

– Wszyscy przeżyliśmy prawdziwy chrzest w Iraku. Nasz pogląd na nasz cel i misję się zmienił. Boss utrzymał nas w ryzach, ale musieliśmy się zmienić. Przeżyliśmy dwie wojny. Uratowaliśmy wielu. Straciliśmy też jednak sporo. Teraz jesteśmy tu. Szczerze nie zazdroszczę tobie ani Rexowi.

– Czemu?

– Wojny w Iraku były na większym terenie, ale było spokojniej. Tu może walczymy tylko o jedno miasto, ale to prawdziwa maszyna do mielenia mięsa. Sarkiści tworzyli maszkary, które powodowały strach, ale te stwory tu… To zupełnie inna liga. Myślą, używają taktyk i są jeszcze cięższe do zabicia niż te potwory w Iraku. Zatem nie masz łatwo.

– Ale co to ma do Rexa?

– A to. Cóż, tak jak miasto jest dla ciebie chrztem bojowym, tak i jest chrztem dla polskiej filii Fundacji. Twoi pobratymcy długo walczyli o odtworzenie waszej filii po wojnie, ale nie było zgody z góry. Skocz do czasu po wojnach w Iraku i jest inna dyskusja. Udało się wam udobruchać Amerykanów, Niemców i Francuzów, którzy pomogli wam utworzyć polską filię. Tak ciężko, jak przyszło wam utworzenie tej filii, teraz dość łatwo możecie to stracić. Jeśli stracimy miasto, to wy stracicie wszystko. Rex nie chce do tego dopuścić. Zawsze chciał służyć swojemu krajowi, nawet jeśli nie zgadzał się z obecnym systemem rządów…

Łukasz siedział w milczeniu, przysłuchując się słowom towarzysza. Ukradkiem spoglądał od czasu do czasu na resztę, szybko jednak zniżając wzrok ku ziemi.

– Cóż, taka jest historia – kontynuował Heavy – Nasza rzeczywistość, z której nie ma ucieczki, ani innej drogi by ją zmienić. Im szybciej to zrozumiesz tym lepiej, zaufaj mi. Nie przejmuj się Rexem. Znajdziecie wspólny język.

– Postaram się – oznajmił Łukasz, spoglądając na Heaviego.

– I to jest nastawienie, Newbie – zaśmiał się Rosjanin, klepiąc chłopaka na ramieniu.

Wtem, przed nimi rozbrzmiał przytłumiony gwizd. Oboje spojrzeli na Rexa, który gestem ręki oznajmił im koniec przerwy i wznowienie patrolu. Heavy ciężko westchnął, powoli wstając z ławki na swoje nogi, z chrupiącymi kolanami.

– No cóż, obowiązki wzywają. Idziemy – oznajmił.

Łukasz kiwnął głową, po czym również wstał na równe nogi. Człapał za olbrzymem, dołączając do reszty oddziału. Rex spojrzał na wszystkich, po czym rozpoczął marsz. Wszyscy ruszyli za dowódcą. Łukasz ledwo zrobił pierwszy krok, gdy dwa śmigłowce przeleciały nad jego głową, zwracając jego uwagę. Na chwilę zatrzymał się w miejscu i głową prześledził tor lotu maszyn znikających za budynkami upadającego miasta. W głowie rodziła się tylko jedna myśl po tym wszystkim. Co rzeczywistość przyniesie jutro?

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported