Cz.2 - Czy lepiej zranić człowieka wcześniej, aby człowiek uniknął większego bólu później?

ocena: +2+x

« Cz.1 - Ludzkości potrzeba zagrożenia aby móc ją zjednoczyć.

Ciemny, obskurny budynek. Było kompletnie cicho; słychać było tylko stłumione cykanie świerszczy. Powoli rozejrzałem się, ale niczego nie dostrzegłem. Ciemność pochłaniała wszystko wokół, jakby pokój, w którym stałem, nie miał końca.

— Łukasz! Kurwa! Mówiłem ci, że masz ją wreszcie zapomnieć!

Usłyszałem nagły, stanowczy głos po lewej stronie. Obróciłem głowę, ale zobaczyłem tylko dłoń wyłaniającą się z ciemności, która chwyciła moje ramię. To dziwne, ale byłem bardziej zaintrygowany niż przerażony.

— Gdybyś za nią poszedł, obaj byście zginęli, a może tylko ty.

O kim on mówił?

— Nie bądź bohaterem! Zostaw to innym. Co by ci to dało? Gdybyś wbiegł na drogę, może byś ją uratował, ale co z tego? Sam byś zginął, i nic byś na tym nie zyskał.

Z ciemności wyłoniła się twarz, która powoli zbliżała się do mojej. Była rozmazana, jakby zasłonięta mgłą, nie dając mi możliwości rozpoznania szczegółów.

— Dąż zawsze do wygrania. Tylko tak możesz poradzić sobie w tym świecie. Twoja śmierć ją nie jest-

Nagle wyprostowałem się na łóżku, cały zlany zimnym potem. Moje serce biło jak oszalałe, jakbym znajdował się pod ostrzałem. Dotknąłem głowy, próbując uspokoić oddech.

C-co to było…?

Powoli rozejrzałem się, nadal ciężko oddychając. W pokoju było ciemno. Sięgnąłem ręką, by włączyć lampkę przy łóżku.

To chyba był sen… albo koszmar? Nie wiem…

Przełknąłem ślinę, starając się uspokoić. Nie mogłem sobie przypomnieć żadnego szczegółu z tego snu.

Naprawdę tak szybko zapomniałem? Uhg… Wstałem powoli z łóżka.

— Muszę się czegoś napić. — przeciągnąłem się

Skierowałem się do lodówki, otworzyłem ją.

— Agh, kurwa, światło… — Przymknąłem oczy, chowając je za dłonią, gdy światło z lodówki prawie mnie oślepiło.

— Dlaczego w nocy nie może być ono wyłączone?

Prawie na ślepo chwyciłem butelkę wody z drzwi lodówki i szybko zamknąłem je, pozbywając się oślepiającego światła.

Wróciłem na łóżko i usiadłem. Odkręciłem butelkę i wziąłem łyk zimnej wody, która spłynęła mi do gardła. Po chwili westchnąłem, zakręcając butelkę i odkładając ją na podłogę.

Która jest godzina? Zadałem sobie pytanie

Spojrzałem na zegarek leżący na małym stoliku obok łóżka.

Piąta trzydzieści. Hm… Za godzinę śniadanie.

Położyłem się z powrotem na łóżko.

Była środa. W poniedziałek, środę i piątek przychodzi łącznik i zabiera wszystkie informacje, które mają zostać wysłane do naszego świata. Dzieje się to około pory śniadaniowej, dokładnie o 7 rano. Musziałem go dzisiaj złapać.

Wiedziałem, że łącznik jest zawsze związany z Antonim. Gdziekolwiek Antoni był przenoszony, on szedł za nim. Wiedziałem też, że łącznik jest wtajemniczony w brudy, które Antoni ma na rękach. Nie sądziłem jednak, żeby je popierał lub z nich korzystał. Byłem pewien, że uda mi się przekonać go, by wysłał list, który wczoraj napisałem z kartą pamięci dyktafonu, omijając pieczątkę dyrektora.

Przekręciłem się na lewy bok na łóżku.

Ani jeszcze o tym nie mówiłem. Powiem jej wieczorem w czwartek. Nie mogłem pozwolić, by się wygadała. Zniszczyłoby to cały plan. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, od piątku Ania zacznie mi jeszcze bardziej ufać. Spodziewam się jednak, że pojawią się kolejne komplikacje, ale to później.

Słyszałem też, że ktoś z grupy Charlie został odesłany do domu z powodów zdrowotnych. Niedługo powinni przysłać nową osobę. Ciekawe, kim będzie.

Ziewnąłem lekko, zamykając oczy. Po chwili zasnąłem znowu.

Obudziłem się, gdy mój budzik zaczął brzęczeć. Otworzyłem oczy, zauważając, że zrobiło się już jasno. Ponownie spojrzałem na zegarek - była szósta.

Wstałem z łóżka i wyłączyłem lampkę.

Dzisiaj miałem dużo do zrobienia.

Ubierając się w mundur, przypomniałem sobie, że nie mamy dzisiaj żadnych operacji. Miałem więc cały dzień na przygotowanie wszystkiego. Około szóstej dwadzieścia wyszedłem z pokoju, kierując się do kafeterii.

Kiedy dotarłem do kafeterii, usiadłem na ławce. Była szósta trzydzieści, a parę osób właśnie przyszło na śniadanie. Wziąłem mały posiłek, myśląc, czy lepiej będzie złapać łącznika przed wejściem do biura dyrektora, czy po.

Po chwili chłodnej kalkulacji zdecydowałem się poczekać, aż wyjdzie z biura. Da mi to więcej bezpieczeństwa i większą swobodę w rozmowie, bez ryzyka późniejszej ingerencji ze strony dyrektora. Westchnąłem cicho, szybko kończąc śniadanie. Zastanawiałem się, dlaczego nikt z mojej formacji jeszcze nie dotarł do kafeterii. Przekręciłem lekko oczy, odkładając tackę. Była szósta pięćdziesiąt pięć. Miałem nadzieję, że łącznik będzie punktualny. Szybko ruszyłem do głównego holu, gdzie znajdowało się biuro dyrektora, wraz z dużym, pociskoodpornym oknem, przez które można było zobaczyć znaczną część ośrodka na zewnątrz.

Zauważyłem wtedy pick-upa w wojskowym kamuflażu, który właśnie parkował na terenie ośrodka. Z pojazdu wysiadł człowiek średniego wzrostu, ubrany w standardowy mundur polowy Fundacji. Po kilku chwilach mogłem już stwierdzić, że to on.

Andrzej Kaczmarczyk, lat trzydzieści, nie wyglądał na dobrze zbudowanego. Jego najsłabszym punktem był właśnie dyrektor. Wielokrotnie składał prośby do KDPiZ o przeniesienie do innej placówki, z dala od Antoniego. To mogło oznaczać jedno z dwóch: albo był uwikłany w jakieś interesy dyrektora, albo cierpiał z powodu czegoś innego, na przykład przemocy fizycznej. Jeśli to drugie, będzie łatwiej go przekonać. Nigdy nie podał dokładnego powodu swoich próśb, więc KDPiZ, zmagając się z problemami kadrowymi, nigdy ich nie rozpatrzyło.

Widząc, jak Andrzej wyciąga torbę, najprawdopodobniej z dokumentami i listami, utwierdziłem się w przekonaniu, że czas jest bliski. Bez zbędnych emocji obserwowałem, jak wchodzi do budynku, a potem kieruje się prosto do biura dyrektora. Na jego twarzy dostrzegłem cień niepewności, gdy przekraczał próg drzwi. To był dobry znak.

Westchnąłem cicho, jakby cała sytuacja nie była niczym więcej niż kolejnym etapem w mojej długiej grze.

Kiedy drzwi biura otworzyły się, a Andrzej wyszedł, od razu dostrzegłem napięcie na jego twarzy.

— Kaczmarczyk — zacząłem spokojnie, stając na jego drodze. — Potrzebuję chwili twojego czasu.

Zatrzymał się, spojrzał na mnie, a w jego oczach pojawił się cień podejrzliwości. Andrzej był wyraźnie ostrożny, jakby spodziewał się najgorszego. Nie mogłem go za to winić.

— Michał, prawda? Słyszałem o tobie — odpowiedział po chwili. — O co chodzi?

Nie odpowiadając od razu, wyciągnąłem z kieszeni kopertę, trzymając ją przed sobą. Chciałem, by najpierw zwrócił na nią uwagę. Widząc ją, Andrzej lekko się skrzywił, ale nie odwrócił wzroku.

— Chcę, żebyś przekazał ten list bezpośrednio do centrali. Pomijając pieczątkę dyrektora — powiedziałem bezpośrednio, ale spokojnie. Mój ton był chłodny, wyważony, bez cienia emocji. Wiedziałem, że muszę podejść do tej sprawy jak najbardziej racjonalnie.

Andrzej zmarszczył brwi, jakby próbował zrozumieć, czego dokładnie od niego chcę. Widocznie nie był pewien, czy to, co proponuję, jest warte ryzyka.

— I dlaczego miałbym to zrobić? — zapytał, ale w jego głosie była nuta niepewności. Wiedział, że prosiłem o coś, co mogło mu zaszkodzić.

Przez chwilę nie odpowiedziałem, pozwalając ciszy zawisnąć między nami. Wiedziałem, że muszę uderzyć w odpowiednie struny, ale bez nachalności.

— Wiem, że od dłuższego czasu próbujesz się przenieść do innej placówki. Antoni cię trzyma tutaj, prawda? — mówiłem dalej, patrząc mu prosto w oczy. — Twoje prośby nie przeszły, bo wnioski nigdy nie były wystarczająco mocne. KDPiZ potrzebuje czegoś więcej niż tylko sugestii. Potrzebują dowodów.

Widziałem, jak Andrzej zaciska pięści. Uderzyłem w czuły punkt. Wiedziałem, że jego relacja z dyrektorem jest skomplikowana, pełna napięć i niejasności. Tego rodzaju stres może prowadzić do desperacji, a w desperacji ludzie są bardziej skłonni do podjęcia ryzyka.

— A co z tobą? — spytał cicho, a jego głos brzmiał, jakby był na granicy wytrzymałości. — Co ty na tym zyskasz?

Uśmiechnąłem się lekko, choć nie z radości, raczej z pewności siebie. Właśnie to pytanie chciałem usłyszeć. Wiedziałem, że jestem już blisko przekonania go.

— Nic, czego bym nie zaryzykował — odparłem spokojnie. — Ale to nie jest tylko dla mnie. To szansa dla ciebie, żeby się wydostać. Być może ostatnia szansa.

Andrzej stał chwilę nieruchomo, analizując moje słowa. Wiedział, że to, co mu proponuję, jest niebezpieczne, ale też wiedział, że jeśli teraz nie zadziała, może nigdy nie otrzymać lepszej okazji.

— Co jest w liście? — zapytał, próbując wyczuć, na ile może mi zaufać.

— Prawda — odpowiedziałem krótko. — Prawda o tym, co się tutaj dzieje. Ale bez twojej pomocy, ta prawda nigdy nie wyjdzie na światło dzienne.

Spojrzałem na niego spokojnie, pozwalając, by moje słowa zapadły w jego świadomość. Wiedziałem, że Andrzej musi podjąć decyzję sam, bez nacisku, ale czasem drobna sugestia może być wszystkim, czego ktoś potrzebuje.

W końcu sięgnął po kopertę, patrząc na nią przez chwilę, jakby ważył każdy możliwy scenariusz. Potem spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałem coś, czego wcześniej nie dostrzegłem - determinację.

— Dobrze — powiedział w końcu, choć w jego głosie wciąż była ostrożność. — Ale jeśli coś pójdzie nie tak…

— Nic nie pójdzie nie tak — przerwałem mu chłodno. — Jeśli zrobisz to, o co proszę, obaj zyskamy.

Andrzej skinął głową, schował list do kieszeni i odszedł, kierując się w stronę wyjścia. Obserwowałem go przez chwilę, zastanawiając się, czy naprawdę zrozumiał wagę tego, co przed chwilą się wydarzyło.

Pierwszy krok zrobiony. Teraz należy już tylko czekać.

Po śniadaniu mieliśmy mieć zebranie, które zostało dosyć późno zapowiedziane przez Adama. To było do niego niepodobne; zazwyczaj działał bardziej systematycznie. Musiał długo analizować to nagranie, bo zwołanie takiego spotkania na ostatnią chwilę zdecydowanie nie leżało w jego naturze. Kierowałem się do pokoju konferencyjnego. Mieliśmy pierwszeństwo do informacji, więc w pomieszczeniu była tylko nasza formacja, bez grupy Charlie. Otwierając drzwi, zauważyłem, że wszyscy już tam byli. Szybko zeskanowałem wzrokiem pokój, po czym usiadłem na krześle obok Piotra, naprzeciwko Ani. Uśmiechnęła się do mnie lekko. Nie wiedziałem, dlaczego - może z grzeczności, a może z innego powodu. Odpowiedziałem jej krótkim, niemal niezauważalnym skinieniem głowy, po czym odwróciłem wzrok w stronę Adama, który siedział na krześle.

— Cóż… Przepraszam wszystkich za tak późne zwołanie zebrania, ale… było to potrzebne. — Jego głos zdradzał lekkie zmęczenie.

— Najpierw włączę wam nagranie z rozmowy Michała — gestykulował w moją stronę — z Kazimierzem.

Adam włączył nagranie, jednak treść niego nie miała dla mnie znaczenia. Znałem treść nagrania na wylot, więc mogłem sobie pozwolić na chwilę zadumy. Oparłem się wygodnie na krześle, pozwalając, by moje myśli dryfowały w stronę porównań między naszym światem a tym wymiarem.

Jedna rzecz zawsze fascynowała mnie w społeczeństwach: potrzeba kontroli i manipulacji. W naszym świecie, ludzie nieustannie szukają sposobów, by wpływać na innych - poprzez media, edukację, a nawet subtelną presję społeczną. Każda jednostka jest jak pionek, którym można sterować, jeśli tylko zna się odpowiednie techniki. Tutaj w tym świecie, sprawa wydaje się bardziej surowa, bardziej prymitywna. Manipulacja jest tam bezpośrednia, brutalna, pozbawiona finezji. Jednak cel jest ten sam: zdobyć władzę nad innymi.

Zawsze zadziwiało mnie, jak bardzo ludzie są skłonni podporządkować się iluzji porządku. W obu światach istnieje system, który trzyma wszystko w ryzach, niezależnie od tego, jak niesprawiedliwy może się wydawać. W naszym świecie jest to bardziej subtelne.. Ludzie wierzą w ideę wolności, ale w rzeczywistości, każdy z nas jest uwikłany w sieć oczekiwań, norm społecznych i narzuconych ról. Każdy krok, każda decyzja jest w jakiś sposób kontrolowana, nawet jeśli tego nie zauważamy.

W tym świecie kontrola jest bardziej jawna. Władza jest wyraźna i namacalna, wywierana przez tych, którzy mają siłę lub status, bez potrzeby ukrywania swoich intencji. Bogaci i wpływowi manipulują masami bez żadnych skrupułów, a ludzie przyjmują to jako coś naturalnego, nie zastanawiając się nad tym. Ale czy to naprawdę takie różne od tego, co mamy u nas? Różnica polega jedynie na metodzie, nie na samej esencji.

W pewnym sensie, życie w naszym świecie wydaje się bardziej złożone, bo kontrola jest subtelniejsza, bardziej podstępna. Ludzie są przekonani, że mają wybór, że ich działania mają znaczenie. Ale czy naprawdę mają? Czy to nie jest tylko kolejna warstwa manipulacji, bardziej wyrafinowana, bardziej dopasowana do naszych współczesnych standardów? Czasem się zastanawiam, czy ludzie z tego świata, którzy żyją w tej brutalnej prostocie, nie są w pewnym sensie bardziej wolni. Przynajmniej nie muszą żyć w złudzeniu, że mają kontrolę nad swoim losem.

Z zamyślenia wyrwały mnie podniesione głosy w pokoju. Dyskusja zaczynała nabierać tempa, skupiając się na szczegółach nagrania, które zostało odtworzone. Ja jednak byłem bardziej zainteresowany tym, co kryje się pod powierzchnią tych rozmów, w czymś, co zwykle zostaje niewypowiedziane. Manipulacja, kontrola, władza, to wszystko jest obecne zarówno tutaj, jak i tam. Nasze światy nie są tak różne, jak mogłoby się wydawać, a granica między nimi jest cienka, niemal niezauważalna.

— Dobrze, musimy omówić to, co usłyszeliśmy od Kazimierza — zaczął, jego głos brzmiał poważnie, a oczy uważnie śledziły nasze reakcje. — Historia o gigantach, o ich rzekomym pochodzeniu, to coś, co nie możemy zignorować. Ale pytanie brzmi: czy możemy w to wierzyć? Czy to może być prawda?

Zapanowała cisza, przerywana tylko szumem klimatyzacji. Wszyscy wiedzieliśmy, że musimy ustalić, co dalej, ale nikt nie chciał być pierwszy, który się wypowie. W końcu Tomasz, który zawsze miał wyraźne zdanie na każdy temat, postanowił zabrać głos.

— Adam, powiem to wprost. Cała ta historia brzmi dla mnie jak jakaś fantastyczna legenda, a nie rzeczywistość — powiedział, rozkładając ręce w geście bezradności. — Giganci stworzeni przez boską moc? To brzmi jak coś, co tamtejsi ludzie wymyślili, żeby wytłumaczyć sobie nieznane zjawiska. Może ci giganci to po prostu zmutowane istoty, jakieś pozostałości po starożytnych eksperymentach? Kto wie, co mogło się wydarzyć na tej ziemi na przestrzeni wieków?

Ania, która dotąd milczała, odchyliła się na krześle i spojrzała na Tomasza, a potem na Adama.

— Tomasz, rozumiem twoje wątpliwości, ale czy możemy całkowicie wykluczyć, że jest w tym coś więcej
zapytała, jej głos był cichy, ale pełen determinacji. — Widzieliśmy już rzeczy, które wydają się niemożliwe. Co jeśli ta opowieść ma w sobie ziarno prawdy? Może ta "boska moc" to po prostu coś, czego jeszcze nie potrafimy zrozumieć?

Adam milczał, pozwalając jej mówić. Wydawało się, że chce usłyszeć wszystkie nasze teorie, zanim cokolwiek powie. Piotr, który dotychczas nie brał udziału w rozmowie, nagle się ożywił.

— A może te giganty są wynikiem jakiegoś rodzaju ewolucji? — zaproponował, choć mówił nieco niepewnie, jakby dopiero teraz przyszedł mu do głowy ten pomysł. — Może to nie ma nic wspólnego z bogami czy magiczną mocą, ale jest rezultatem długotrwałego przystosowania się do warunków tej krainy. Może to my za bardzo komplikujemy sprawy, szukając nadprzyrodzonych wyjaśnień?

Słuchałem tej dyskusji, próbując ułożyć sobie wszystko w głowie. Tomasz miał rację, że nie powinniśmy ślepo wierzyć w każdą opowieść, ale Ania też nie była bez racji, twierdząc, że w tym świecie mogło dziać się coś więcej, niż było widać na pierwszy rzut oka. A Piotr? Jego teoria o ewolucji była interesująca, ale jak mogła się toczyć ewolucja w świecie, który, jak się wydaje, funkcjonuje na innych zasadach niż nasz?

Adam spojrzał na mnie, oczekując, że powiem coś w odpowiedzi na te rozważania. Czułem, że muszę coś dodać, ale postanowiłem mówić ostrożnie, by nie zasugerować żadnego konkretnego kierunku.

— Myślę, że każda z tych teorii ma swoje miejsce — powiedziałem, ważąc słowa. — Nie mamy wystarczająco danych, by coś wykluczyć. Może Kazimierz mówił prawdę, ale równie dobrze mógł to być sposób na manipulację. Najważniejsze jest to, byśmy nie przywiązywali się zbytnio do jednej wersji wydarzeń, zanim nie poznamy więcej faktów.

Adam przytaknął, zadowolony z mojej odpowiedzi. Wiedziałem, że nie dałem mu żadnych jednoznacznych wskazówek, ale to nie było moim celem. Chciałem, byśmy byli otwarci na różne możliwości, byśmy nie zamykali się w ramach jednej teorii.

— Zgadzam się, Michał — powiedział Adam po chwili. — Musimy zbierać więcej informacji, ale jednocześnie nie możemy stać w miejscu. Królestwo jest według Kazimierza na skraju upadku, a ta sytuacja może się zmienić w każdej chwili. Musimy być gotowi na każdą możliwość, ale też ostrożnie stawiać kroki.

Tomasz jeszcze raz spojrzał na Adama, jakby chciał coś dodać, ale w końcu tylko skinął głową. Ania spojrzała na mnie z wdzięcznością, jakby moje słowa w jakiś sposób uspokoiły jej obawy. Piotr wydawał się zamyślony, jakby rozważał wszystkie teorie naraz.

Wiedziałem, że ta dyskusja jeszcze się nie skończyła. Każdy z nas miał swoje przemyślenia, a ja zamierzałem kontynuować obserwację, czekając na odpowiedni moment, by w pełni zaangażować się w działanie. W tym momencie jednak lepiej było pozostać w cieniu, czekając, aż sytuacja się wyjaśni. Każda decyzja, którą podejmie nasz zespół, będzie miała dalekosiężne konsekwencje.

— No ale dobra — zaczął Adam — wysłuchałem waszych teorii. Na razie trzymamy się tego, co mamy. Zaraz zawołam grupę Charlie, więc przez godzinę mogę być niedostępny, jakby co.

— Dziwny jest ten świat — powiedział Tomasz.

Dziwny? Może po prostu niezrozumiały dla nas. Ten świat to nasz świat, tylko w innym wydaniu. Ludzie boją się tego, czego nie znają, a ich umysły wolą nazywać to dziwnością niż szukać logicznych wyjaśnień. Ale czy naprawdę warto próbować zrozumieć wszystko? Może niektóre rzeczy powinny pozostać zagadką, nawet dla nas.

— Bo go nie rozumiemy, dlatego może wydawać się dziwny, Tomasz. No okej, więc… nie mam nic więcej do dodania, możecie iść — zakończył Adam.

Wypuściłem powietrze z ust i powoli wstałem z krzesła. Kiedy wyszedłem z biura, poczułem dłoń, która chwyciła mnie za ramię. Odwróciłem lekko głowę, zauważając Tomasza. Jego nagły ruch wydał mi się nieco niepokojący, ale zarazem przewidywalny. Czego chce? Tomasz nie jest typem człowieka, który traci czas na niepotrzebne rozmowy. Coś musi mieć na myśli.

— Michał… Możemy porozmawiać chwilę na osobności? — zapytał.

— Coś się stało? — odparłem spokojnie, utrzymując neutralny ton.

— Po prostu… Em… Chciałem z tobą porozmawiać.

Interesujące. Tomasz rzadko kiedy jest tak niepewny. Czyżby coś go trapiło? A może w końcu postanowił podzielić się swoimi przemyśleniami?

Odwróciłem się w jego stronę.

— Jeśli chcesz, możemy porozmawiać.

Tomasz skinął głową i ruszył w stronę, w którą miał zamiar mnie poprowadzić. Gdy podążyłem za nim, kątem oka dostrzegłem Anię, która nas obserwowała. Jej wyraz twarzy sugerował jednocześnie zaciekawienie i niepokój. Ania… zawsze stara się czytać między wierszami. Widzi więcej, niż daje po sobie poznać. Może to dobrze, może źle. W każdym razie jej reakcja jest interesująca. Czyżby również podejrzewała, że Tomasz ma coś więcej na sercu?

Ton głosu Tomasza i wyraz twarzy Ani sprawiają, że w głowie zaczynają mi się pojawiać różne scenariusze. Warto jednak pamiętać, że w takich sytuacjach lepiej pozostać czujnym, ale jednocześnie nie dawać po sobie tego poznać. Jak zawsze, lepiej słuchać niż mówić. Reszta pokaże się sama. Jednakże, jeżeli będzie chciał porozmawiać o tym co myślę, oszczędzi mi to mnóstwo czasu.

Przypilnowałem, żeby wyglądało, jakbym nie zauważył Ani. Lepiej, żeby tak myślała. W tej sytuacji wiedza to władza. Ruszyłem za Tomaszem. Jej zainteresowanie może być niebezpieczne, ale na razie to karta, którą mogę zagrać, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Tomasz poprowadził mnie schodami w górę, do sekcji mieszkalnej ośrodka, do pokoju numer cztery. Gdy przekręcił zamek i otworzył drzwi, skinął głową.

— Możesz wejść — powiedział bez zbędnych słów.

Wchodzę za nim, zamykając za sobą drzwi. Tomasz siada na łóżku, a ja zajmuję miejsce na krześle biurowym, obracając się w jego stronę.

— Więc, o co chodzi? — zapytałem, nie tracąc neutralnego tonu.

— Cóż… — Jego wahanie było aż nadto widoczne. Wyraźnie miał problem z poruszeniem tego tematu. Może było to coś bardziej osobistego, niż się spodziewałem. — Chciałem porozmawiać o Ani…

Perfekcyjnie

— Coś się stało? Wydawało mi się, że jesteście razem.

— Razem? — zmarszczył brwi, jakby sam nie był pewien. — To chyba za duże słowo…

— Naprawdę? — Uniosłem brew w lekkim zdziwieniu. — A myślałem, że to coś poważniejszego.

— No nie wiem… — odparł, patrząc gdzieś w bok. — To bardziej faza poznawania się.

Czyżby jednak nie wszystko było tak, jak zakładałem? Jeśli się pomyliłem, to tylko świadczy o tym, że gra była bardziej złożona, niż przewidywałem. Fakt, że nie są oficjalnie razem, może działać na moją korzyść, ale… coś mi tu nie pasuje. Chwila… A co, jeśli to pułapka?

Zawiesiłem się na moment.

Co jeśli oni przejrzeli moje zamiary i teraz próbują mnie zmylić? Ania z Tomaszem mogłi zaplanować tą rozmowę i obserwować czy połknę haczyk. Ale ten wyraz twarzy… Czy to mogła być tylko gra? Ale czy ona potrafiłaby tak dobrze udawać? Znam ją na tyle, żeby to rozpoznać… prawda?

Poczułem, jak mój oddech przyspiesza.

Nie, to niemożliwe. Nie byli w stanie tego zaplanować. Ania mogła być po prostu zaniepokojona rozwojem ich relacji i dlatego zainteresowała się, z kim Tomasz chce porozmawiać. Ale…

— Wszystko w porządku, Michał? — zapytał nagle Tomasz.

Jego pytanie wyrwało mnie z zamyślenia, przywracając spokój.

— Tak, przepraszam. Zamyśliłem się — odpowiedziałem spokojnie, wracając do chłodnego tonu.

W pokoju zapadła cisza, którą przerywał tylko nierówny oddech Tomasza. Siedział naprzeciwko mnie, wyraźnie zmagając się z myślami. Czekałem cierpliwie, wiedząc, że kluczowe jest, aby to on zaczął rozmowę.

Tomasz w końcu się odezwał, ale jego głos był cichy i niepewny. Patrzył gdzieś w bok, unikając mojego wzroku. — Czuję, że coś się między nami zmienia. Oddalamy się od siebie.

Obserwowałem go uważnie, pilnując, by mój wyraz twarzy pozostał neutralny. W głowie szybko przetwarzałem informacje i układałem plan działania. Wiedziałem, że to idealny moment, na który czekałem, ale nie mogłem dać po sobie tego poznać.

— To trudna sytuacja — powiedziałem, dobierając słowa ostrożnie, by nie zabrzmiały zbyt bezpośrednio. — Czasami relacje po prostu się zmieniają. Ludzie się zmieniają.

Tomasz zmarszczył brwi, jakby walczył z tym, co właśnie usłyszał. Wiedziałem, że muszę pchnąć go w odpowiednią stronę, ale nie zbyt gwałtownie. Delikatne podsunięcie myśli, że być może to, co odczuwa, jest naturalnym etapem końca ich relacji, powinno wystarczyć.

— Myślisz, że to wszystko? — zapytał, spoglądając na mnie, jakby szukał potwierdzenia. — Że to po prostu koniec?

— To możliwe — odpowiadam, zachowując spokojny ton. — Czasami ludzie zaczynają zauważać, że nie są już dla siebie tym, kim byli na początku. Nie oznacza to, że ktoś popełnił błąd. Może po prostu przestaliście się rozumieć.

Zauważam, że Tomasz zaciska pięści, jakby walczył z rosnącym wewnętrznym niepokojem. Przerywam na chwilę, dając mu czas na przetrawienie moich słów. Muszę być ostrożny – jeden zły ruch i mógłby zamknąć się w sobie, ale wiem, że to, co robię, wymaga subtelności.

— A może… — zacząłem, dodając pozorną nutę refleksji w głosie. — Może to coś więcej? Zauważyłem, że Ania ostatnio częściej rozmawia ze mną. Może próbuje znaleźć kogoś, kto lepiej ją rozumie, albo… kogoś, kto może dać jej to, czego potrzebuje.

Tomasz spoglądał na mnie zaskoczony, a w jego oczach pojawiła się iskra niepokoju. Byłem pewien, że ten ruch zasiał w nim wątpliwości. Teraz pozostaje tylko czekać, aż te nasiona wykiełkują.

— Myślisz, że to ja nie jestem w stanie jej tego dać? — zapytał, a w jego głosie słychać desperację.

— Nie powiedziałem tego — odpowiedziałem spokojnie, — ale jeśli coś się zmienia, może warto się zastanowić, czy nie próbujesz utrzymać czegoś, co i tak się rozpadnie. Czasem lepiej jest odejść, zanim to, co było dobre, zamieni się w coś, co oboje będziecie żałować.

Widziałem, jak jego ramiona opadają pod ciężarem tych słów. Wiedziałem, że zaczyna wątpić, zaczyna kwestionować to, co czuje do Ani. Jest na skraju podjęcia decyzji, którą chciałem, by podjął.

Nie powiem, żeby mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – wszystko idzie zgodnie z planem. Wiem, że nie muszę już nic więcej mówić. Tomasz sam dojdzie do wniosków, które mu podsunąłem.

— Może masz rację — powiedział w końcu, z rezygnacją w głosie. — Może to po prostu nie ma sensu.

Nie odpowiedziałem. Tylko patrzyłem, jak Tomasz wstaje z łóżka. Wiem, że to już tylko kwestia czasu, zanim zdecyduje się zakończyć swoją relację z Anią. Wszystko szło zgodnie z planem, a ja mogłem spokojnie wrócić do swoich spraw, wiedząc, że wkrótce osiągnę to, co zamierzałem.

— Potrzebuje chwili czasu…

— Rozumiem — odpowiedziałem, wstając z krzesła, a następnie wychodząc z pokoju. Po zamknięciu drzwi za sobą, poprawiam mundur, po czym ruszam w prawo do swojego pokoju.

„Najlepszy sposób, by zniewolić człowieka, to wzbudzić w nim potrzebę twojej obecności.” Słowa Friedricha Nietzschego nie są jedynie spostrzeżeniem na temat natury ludzkiej, lecz stanowią klucz do zrozumienia, jak łatwo można manipulować zarówno jednostkami jak i całym społeczeństwem. Nietzsche dostrzegł coś, co większość z nas stara się ignorować – ludzie są niewolnikami swoich pragnień, a największym z nich jest potrzeba bycia zauważonym, akceptowanym, a przede wszystkim – potrzebnym.

Emocje są czymś, co sprawia, że człowiek czuje się żywy, jednak są także tym, co sprawia, że człowiek jest słaby. Emocje są jak niewidzialne łańcuchy, które w każdej chwili mogą nas związać i skierować w stronę, której sami nigdy byśmy nie wybrali. Strach, gniew, zazdrość – każda z tych emocji to narzędzie, które może być użyte przeciwko nam, narzędzie w rękach tych, którzy wiedzą, jak z nich korzystać. Jak pionki na szachownicy, poruszamy się według reguł, które nie my ustalamy.

Powoli otworzyłem drzwi do mojego pokoju następnie kładąc się na łózko.

Reszta dnia przeminęła bez problemów, tak samo jak początek następnego. Jutro miało się okazać, czy wszystko zadziałało prawidłowo. Pod wieczór, zgodnie z moim planem, muszę opowiedzieć Ani o sytuacji z dyrektorem. To idealny moment, aby dowiedziała się o próbie wyrzucenia jej przez Antoniego. Jeśli wszystko potoczy się tak, jak zakładałem, uzyskam znaczną przewagę.

Stałem przed pokojem numer trzy. Pokoje były przenumerowane od 1 do 5, E-1 do E-5. Zapukałem lekko w drzwi. Po chwili usłyszałem kroki zbliżające się do wejścia. Następnie drzwi się otworzyły.

— Co się stało? — zapytała Ania zmęczonym głosem. Jej oczy błądziły po ścianach, a same są lekko zaczerwienione, jakby przed chwilą płakała.

— Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną — zacząłem spokojnym, beznamiętnym tonem, nie zdradzając emocji..

— Michał, jeśli to nie jest naprawdę ważne, to… — Ania zaczęła zamykać drzwi, ale postawiłem stopę, uniemożliwiając jej to.

— Mam coś istotnego do powiedzenia. Ale nie sądzę, żeby to miejsce było odpowiednie na taką rozmowę — Dodałem, zachowując swój zwyczajowy chłodny spokój.

Ania popatrzyła przez ramię do wnętrza swojego pokoju, jakby zastanawiała się, czy powinna mnie wpuścić. W końcu zrobiła krok do tyłu otwierając drzwi szerzej.

— Dobrze, wejdź.

Wszedłem do środka, a Ania zamknęła drzwi za mną. W rogu pokoju zauważyłem porozrzucane chusteczki, a łóżko było w nieładzie.

— Przepraszam za bałagan… — powiedziała cicho, a jej głos wydaje się drżeć.

Ciekawe. Ludzie są naprawdę krusi, gdy rzeczywistość wymyka im się spod kontroli.

— Nie szkodzi — odpowiedziałem, siadając na krześle obok.

— Więc, co chciałeś powiedzieć? — zapytała, nie kryjąc niepokoju.

Przełknąłem ślinę, choć nie z nerwów. To część gry, akt, który trzeba było odegrać.

— Rozmawiałem z dyrektorem Antonim i mam dla ciebie złe wieści — zacząłem, patrząc jej prosto w oczy, uważnie śledząc każdą reakcję.

Zmarszczyła brwi, zaniepokojona.

— Jakie?

— Usłyszałem, że dyrektor rozważa zdegradowanie cię z powodu twoich spóźnień.

Jej twarz momentalnie pobladła. Patrzy w dół przez chwilę, a potem powoli usiadła na łóżku, przytłoczona ciężarem informacji.

— Ale… jak to możliwe…? Ja… zawsze się staram… — Jej głos załamywał się, a dłonie zaczynały drżeć, gdy zasłoniła nimi twarz.

— Przykro mi… — odpowiedziałem, utrzymując pozory empatii, choć w rzeczywistości tylko analizowałem, jak głęboko ją to poruszyło.

Słyszałem jej ciche szlochanie. Była bardziej rozbita, niż się spodziewałem. Manipulowanie nią okazywało się prostsze, niż przewidywałem. Idealnie.

Wstałem z krzesła, podchodząc bliżej i delikatnie chwytając ją za ramię, by nadać moim słowom większej wagi. Czułem, jak lekko podskoczyła na ten gest.

— Mogę ci pomóc, Ania — powiedziałem spokojnie.

— J-Jak? — zapytała, wciąż łkając..

— Jutro wszystkiego się dowiesz. Nie mogę teraz zdradzić szczegółów — odpowiedziałem, robiąc przerwę, by zbudować napięcie.

Jej oczy szukały moich, pełne niepokoju i desperacji.

— Dlaczego? Dlaczego nie możesz mi powiedzieć teraz? — dopytywała, jej głos drżący i niepewny.

— Dla twojego bezpieczeństwa — odparłem chłodno.

Jej spojrzenie wyraźnie się zmieniło; oczy rozszerzyły się z mieszanką strachu i niedowierzania.

— Michał… Proszę, nie rób niczego, co mogłoby cię wpędzić w kłopoty… Proszę.

— Nie martw się o mnie — Uśmiechnąłem się lekko, choć bez śladu ciepła.

Puściłem jej ramię i odwracam się w stronę drzwi. Wiem, że zrobiłem wystarczająco, by wywołać u niej zamierzone emocje.

— Michał! — Ania nagle wstała, desperacko próbując mnie zatrzymać. — Gdzie idziesz? Co zamierzasz zrobić?!

Zatrzymałem się w drzwiach, rzucając jej ostatnie spojrzenie.

— Zobaczysz…

Otworzyłem drzwi i wyszedłem, zostawiając ją w stanie niepewności i lęku, dokładnie tam, gdzie chciałem, by była.

Ludzie są przewidywalni. Wystarczy znaleźć odpowiednie struny, a wydobędziesz z nich dźwięk, którego potrzebujesz. Wystarczyło popchnąć Tomasza do zerwania z Anią, by zaszczepić w niej poczucie niepokoju i strachu. Potem dołożyłem szantaż Antoniego skierowany przeciwko mnie. Wszystko idzie zgodnie z planem. Nawet nie muszę dostarczać dowodów, by mnie uwierzyła. Po prostu przyjmuje moje słowa bez pytania.

Ostatecznie ludzie ufają temu, czego się boją, a ja tylko podałem jej kierunek.

Następnego dnia opierałem się o ścianę, spoglądając przez okno na parking w ośrodku. To to samo miejsce, gdzie kiedyś czekałem na Kaczmarczyka. Zgodnie z planem, o dziesiątej mieli zjawić się agenci z Wydziału Wewnętrznego, którym wysłałem anonimowy list. Przy okazji poinformowałem Anię podczas śniadania, żeby zjawiła się tutaj o tej samej porze.

Odchyliłem głowę, opierając ją o szorstką powierzchnię ściany. Zamknąłem oczy na chwilę, krzyżując ręce na piersi. Była dziewiąta pięćdziesiąt. Kilka minut później usłyszałem kroki na korytarzu, coraz bliżej.

— Michał?

Jej głos, delikatny, niemal łamiący się, przerwał ciszę. Automatycznie rozpoznałem Anię. Powoli otworzyłem oczy, spoglądając w prawo. Jej twarz była zmęczona, a oczy cieniowane ciemnymi kręgami zdradzały, że ostatnia noc nie była dla niej łaskawa. Prawdopodobnie nie zmrużyła oka, zadręczając się myślami o swojej przyszłości.

— Tak? — odpowiedziałem chłodno, jakby całkowicie obojętny na jej stan.

— Mówiłeś, że mamy się tutaj spotkać… — Jej głos brzmiał tak, jakby wypowiedzenie tych słów wymagało od niej ogromnego wysiłku. Była w nim rezygnacja, jakby już nie oczekiwała niczego dobrego.

— Dokładnie tak mówiłem. — Ton mojego głosu był spokojny, niemal monotoniczny, ale mogłem wyczuć jej napięcie.

— Dlaczego? — zapytał, choć podejrzewam, że nie do końca chce usłyszeć odpowiedź.

Na zewnątrz, na parkingu, pojawił się czarny wóz. Zatrzymał się, a z niego wysiadły trzy postacie w ciemnych mundurach, z naszywkami "WW" na ramieniu. Widziałem, jak ich kroki stawały się pewniejsze, gdy zbliżali się do budynku. Ja schowałem ręce do kieszeni, obserwując ich ruchy.

— Kim oni są? — Ania nie mogła oderwać wzroku od zbliżających się agentów, a jej głos brzmiał wtedy bardziej zaniepokojony niż wcześniej.

— Są z Wydziału Wewnętrznego — odpowiedziałem z pozorną obojętnością, choć wiedziałem, że to tylko dodało sytuacji dramatyzmu.

— To takie coś istnieje? Nigdy ich nie widziałam. — Jej zdziwienie było niemal namacalne.

— Bo nigdy nie miałaś potrzeby ich widzieć — odpowiedziałem, jakby to było coś oczywistego.

Agenci dotarli do biura dyrektora i pukali do drzwi. Po krótkiej chwili weszli do środka. W ciszy nasłuchiwałem, jak atmosfera gęstnieje wokół nas. Każdy dźwięk, każdy szmer odbijał się echem w mojej głowie, wzmacniając poczucie nieuniknionego.

— Czemu oni tam wchodzą? — Ania ponownie zapytała, tym razem z wyraźną paniką w głosie, ale ja milczałem. Czasami odpowiedzi nie są potrzebne. Czasami milczenie jest bardziej wymowne niż słowa.

Kilka minut później drzwi biura otworzyły się gwałtownie i zobaczyłem, jak Antoni Kozłowski, dyrektor, wychodzi w kajdankach, eskortowany przez agentów. Jego twarz była zniekształcona złością, ale i strachem. Spojrzałem na Anię – jej oczy były szeroko otwarte, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi.

— Michał… — Antoni próbował złapać oddech, jego głos był przerywany.

— Michał, to ty to zrobiłeś, nie?! Ty… — Jeden z agentów gwałtownie wcisnął knebel do ust dyrektora, uciszając go.

— Nie pierdol już — dodał zimno agent, nie okazując żadnych emocji.

— Ty to zorganizowałeś? — Ania wpatrywała się we mnie, a w jej głosie słychać było niedowierzanie i… coś jeszcze. Może nadzieję? Nadzieję, że się myli, że to nie ja jestem odpowiedzialny za to wszystko. Ale widziałem, że zaczyna rozumieć.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, jeden z agentów podszedł do mnie. Jego twarz była nieprzenikniona, ale czuć było od niego surową dyscyplinę.

— Kapralu E-2, Michał Kamiński, na rozkaz ściśle tajnego pochodzenia, nadaję panu zadanie zabezpieczenia biura dyrektora do czasu przybycia nowego, wyznaczonego przez PZF dyrektora. Szacuję, że nowy dyrektor przybędzie za dziesięć minut.

— Zrozumiano. — Mój głos był rzeczowy, bez zbędnych emocji. Wykonałem swoje zadanie, tak jak zawsze.

Agent kiwnął głową, a następnie wrócił do Antoniego, odprowadzając go razem z innymi agentami. Spojrzałem na Anię, która stała obok, wpatrzona we mnie z mieszanką podziwu i niepewności.

— Poczekaj chwilę, Ania, dobrze? Muszę zabezpieczyć biuro. — Kiwnęła głową, ale jej wzrok nie odrywał się ode mnie, jakby próbowała zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje.

Wszedłem do biura, ciemnego i przytłaczającego jak zawsze. Każdy przedmiot, każdy detal był na swoim miejscu, jakby nic się nie zmieniło. Ale ja wiedziałem lepiej – wszystko już się zmieniło. Najbardziej interesowała mnie dokumentacja kontroli sprawności wieżyczek półautomatycznych. To kluczowy element w moim kolejnym planie. Otworzyłem jedną z szuflad, przeszukując dokumenty. Po chwili znalazłem folder, który zawierał wszystkie potrzebne informacje.

— Zawsze co dwa tygodnie, w piątki od godziny 23:00 do 5:00 — powiedziałem cicho do siebie, notując w pamięci. Ta wiedza przyda się wkrótce. Odłożyłem folder na miejsce, zamknąłem szufladę i wyszedłem z biura.

Ania stała tuż przed drzwiami, jej twarz była pełna niepewności.

— Mówiłeś, że dyrektor chciał mnie wyrzucić, tak? — Jej głos drżał, jakby bała się usłyszeć odpowiedź.

— Dokładnie — odpowiedziałem, patrząc na nią bez cienia emocji.

— Byłeś to ty… Zrobiłeś to dla mnie? — Jej oczy były szeroko otwarte, pełne nadziei, a ja widziałem, jak jej policzki zaczęły się lekko czerwienieć.

— Nie chciałem, żeby cię wyrzucili z formacji. Jesteś dla nas ważna — powiedziałem spokojnie, utrzymując chłodny, neutralny ton.

Widziałem, jak jej twarz rozluźnia się, a oczy błyszczą. Nagle, nieoczekiwanie, Ania podeszła do mnie i objęła mnie. To gest, który mnie zaskoczył – nie przewidziałem tego. Moje ciało zareagowało mechanicznie, odwzajemniając uścisk, ale nie było w tym ciepła, którego ona mogłaby się spodziewać.

— Dziękuję… naprawdę… — Szepcze cicho, jej głos jest niemal niesłyszalny, a ja zamykam oczy, ukrywając przed nią swoje myśli.

Ludzkie uczucia są jak narzędzia – można nimi manipulować, formować i przekształcać według własnych potrzeb. Friedrich Nietzsche miał rację, twierdząc, że najlepszy sposób, by zniewolić człowieka, to wzbudzić w nim potrzebę twojej obecności. Emocje są skomplikowane, ale kiedy się je zrozumie, można z nimi zrobić wszystko. Ania jest teraz przekonana, że zrobiłem to wszystko dla niej. W jej oczach staję się kimś, komu może zaufać, kimś, kto ją ocalił. Ale prawda jest inna – nie zrobiłem tego z sympatii, ani ze współczucia. Była dla mnie tylko jednym z elementów układanki, który musiałem utrzymać na planszy. W końcu, nie chodzi o to, by być lubianym. Chodzi o to, by być potrzebnym. Ania stała się narzędziem, które mogę wykorzystać, kiedy będzie to konieczne. Nie ma w tym nic osobistego – to tylko chłodna kalkulacja.




O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported