Dlaczego strzeliłem?
ocena: +6+x

<< Poprzednia opowieść


Pięcioosobowy oddział powoli i systematycznie przechodził przez fragmenty lasu, stopniowo zajmowanego przez ciemną, szybko rozrastającą się i przekształcaną plechę. Drzewa i krzewy powoli obumierały, gnijąc i próchniejąc zarówno od środka, jak i od zewnątrz. Dawały się przynajmniej po części pochłaniać przez ciemną masę, która żywiła się ich ciałami. Niektóre drzewa już były powalone przez plechę lub coś, co dokonało czystego cięcia na całym obwodzie pni. Cokolwiek to było, nie mieli ochoty tego spotkać.

Z oddali dobiegały echa walk, jakie żołnierze toczyli z autonomicznymi tworami tego, co próbowali zabezpieczyć. Adam, dowódca oddziału, często kontemplował nad tym, po jak cienkiej granicy stąpa ich sojusz z komunistycznym rządem Polski i ZSRR, którzy niechętnie zgodzili się na układ z jego przełożonymi. Nawet nie był pewny, czy Fundacja nie zataiła tej operacji przed sojusznikami. Sam również nie był pewny, czy sojusznicy również czegoś nie zataili przed nimi.

— Brzytwa, raport! — syknął Adam do kompana na szpicy, zatrzymując resztę oddziału gestem ręki. Po okolicy rozległy się ciche słowa “stać” od każdego żołnierza, przy wojskowym geście zatrzymania się.

— Brak kontaktu wzrokowego z wrogiem — oznajmił szeregowy, odwracając głowę do swego dowódcy — Powin- Czekaj.

Wtem, zza szczytu pagórka wyszła mała grupka istot humanoidalnych i przypominających psy z długimi mackami. Kombatant szybkim gestem oznajmił, by reszta oddziału się schowała i przygotowała do możliwej konfrontacji.

— Trzy Marudery i dwa psy — oznajmił.

— Dajcie im przejść — poinstruował Adam, bacznie przyglądając się watasze, przechodzącej sto metrów od ich prawej. Na ich szczęście grupa zwiadowcza nie odkryła ich pozycji, idąc dalej w kierunku południowym.

Po krótkiej chwili, wroga grupa zniknęła gdzieś pomiędzy drzewami i pagórkami.

— Orzeł do Gniazda, poinformujcie chłopaków o możliwej konfrontacji z pięcioma instancjami autonomicznych obiektów — oznajmił Adam do radia.

— Przyjąłem Orzeł jeden. — rozbrzmiał głos w słuchawce. — Jak wygląda sytuacja u was?

— Nic tylko las i ta plecha — odpowiedział dowódca — Naprawdę musimy szukać tego Źródła, czy jak to nazwaliście?

— Orzeł jeden, to nie czas na rozmyślanie nad swoim zadaniem. Przebadajcie wskazany obszar i poinformujcie o wynikach. Wszystko jasne? — oznajmiło dowództwo.

— Tak jest, sir — odpowiedział od niechcenia Adam, dając sygnał do wznowienia marszu.

— W ogóle wiemy, jak to Źródło wygląda? — zapytał Benek poprzez radio, w międzyczasie zabezpieczając ich wschodnią flankę.

— Nie — oznajmił Adam — Cokolwiek znajdziemy i nie będzie to przypominać A.O, ma zostać zgłoszone jako Źródło. Potem to już będzie kłopot innego MFO.

— W ogóle to ja, czy dowództwo jest niecierpliwe w tej kwestii? — dodał Mur, masywnej budowy trep — Wysyłają nas bez przerwy z jednego obszaru w drugi.

— Zapewne boją się, że komuchy nas wyprzedzą — zasugerował Sokół, trzymający się na tyłach oddziału.

— Dochodzi do tego jeszcze presja od strony tego Agresywnego Organizmu — dodał Szczur, ciągle utrzymując się na szpicy.

— Nieważne, jaki powód — syknął dowódca — Im szybciej to zrobimy, tym szybciej się stąd wyniesiemy.

W trakcie rozmowy oddział przeszedł przez kilka niewielkich wzgórz, pozostałych po którymś zlodowaceniu. Zaciekawiony w geologii Mur, od czasu do czasu coś od siebie wyrzucał na temat, jak stare mogą to być formy i ile mają, zanim zostaną doszczętnie zniszczone przez siły natury.

Z kolejnymi metrami wzrastała ilość plechy, a także różnorodność ich form. W końcu całość przeszukiwanego przez nich obszaru była pokryta ciemną masą. Tworzyła ona różne formy i struktury, niektóre chaotyczne, powykręcane, spękane, a inne ułożone i wręcz sztucznie wyglądające. Powszechne były długie i cienkie rzęsy, które przypominały im jakąś trawę. Również trójkątne formy można było zaobserwować co kilka metrów, nadając okolicy jeszcze bardziej odpychającej dla ludzkich instynktów atmosfery.

Im dłużej na to patrzyli, tym bardziej się zastanawiali, jak obco ten obszar dla nich wyglądał. Jak las, tylko że zamiast drzew i krzewów, różne twory plechy dominowały krajobraz.

Po kolejnych bezowocnych minutach przeszukiwania terenu Benek oznajmił przez radio, że coś znalazł. Reszta oddziału zbliżyła się do jego pozycji, pozostawiając oczy dookoła głowy i wysłuchując możliwych zbliżających się adwersarzy.

— Co tam? — zapytał Adam, spoglądając na pochłaniane przez plechę ciało, które było rozciągnięte i poskręcane we wszystkie możliwe kierunki, pozostawiając jedynie czaszkę i dwa odcinki kręgosłupa jeszcze niezdeformowane.

— Znalazłem to w kieszeni jego munduru — rzekł Benek, podając Adamowi niewielki notatnik do jego rąk. Ten szybko przeleciał przez pierwsze strony zeszyciku, odkrywając jego prawdziwą naturę.

— Po to nas tu wezwałeś? Bo jakiś durny dzienniczek znalazłeś? — spytał zirytowany kombatant — Nie zawracaj na-

— Proszę spojrzeć na ostatnie zapisane strony — wtrącił Benek. Adam niechętnie przeleciał na środek notatnika — Tylko to przejrzałem, ale może coś wnieść do naszej sytuacji.

— Hm… Rzeczywiście, coś to może wnieść do tego bałaganu. — Adam przyznał swojemu podległemu rację, chowając dziennik do swojej kieszeni niewielkiego plecaka.

— Orzeł jeden. Orzeł jeden zgłoś się — rozbrzmiał głos w uszach żołnierzy.

— Tu Orzeł jeden, co tam? — odpowiedział Adam na wezwanie.

— Sytuacja na Czwartej Linii nie jest ciekawa. Oddziały zbrojne są powoli wypierane z obszaru i postanowiono ufortyfikować się w nowo wyznaczonej Piątej Linii. Dokonajcie odwrotu za Piątą Linię i uważajcie na wzmożoną ilość spotkań z wrogimi instancjami A.O, odbiór?

— Tak jest, sir. Odbiór — odpowiedział dowódca, kończąc transmisję z Gniazdem — Dobra chłopaki, odwrót.

Wszyscy przytaknęli na słowa dowódcy i wręcz z olbrzymią chęcią, wycofali się z nieziemskiej okolicy.

***

17.12.1973

Dzisiaj niespodziewanie dostałem wezwanie do sztabu generalnego, co mnie zdziwiło, ponieważ dopiero co skończyłem szkolenie wojskowe i nie wiedziałem co oni ode mnie chcieli. Okazało się, że wraz z kilkoma chłopakami z baraków dostaliśmy przydział do Roztrzyna… Jak dobrze pamiętam, to tam nic nie ma do chuja? Oni sobie żartują z nas?

Chłopaki się zastanawiają, o co może chodzić, w sumie ja też. Roztrzyn przecież to nowe miasto, co wybudowali po wojnie i nie było tam żadnego ośrodka wojskowego jeszcze…

Nieważne co by się stało… będziemy tam wysłani dopiero na marzec, wraz z jakimś transportem co będzie przejeżdżać przez naszą bazę.

09.03.1974

Nie miałem czasu robić wpisów w tym cholernym dzienniku, ale i tak nic ciekawego się nie działo przez te kilka miesięcy. Dopiero dzisiaj ciekawa akcja się stała.

Wcześnie rano przyjechało kilka nieoznakowanych ciężarówek, których głównym celem był Roztrzyn. Większość z nich były standardowa i nie wyróżniała się, ale ta ostatnia… O Matko Boska, co to kurwa było. Cóż, sama ciężarówka nie była ciekawa, ot ciężki pojazd transportowy. Jego ładunek jednak… Nie wiem jak to opisać.

Wielkie, metalowe pudło przypięte pasami i łańcuchami wewnątrz naczepy. Ściany tego czegoś były podrapane i zarysowane przez jakieś szpony chyba, ale co do cholery mogłoby to zrobić? Szybko dostałem odpowiedź od cokolwiek to było, co było przetrzymywane w tym pudle. Takiego dźwięku nie zapomnę.

Coś pomiędzy ludzkim krzykiem, a rykiem jakieś bestii. Nawet nie wiem jakim cudem przebiło się to przez dwie warstwy metalowych ścian. Żołnierze, którzy przyjechali wraz z tym transportem, mówili nam, że to “obiekt testowy” i, że przenoszą go do Roztrzyna, by zwiększyć pulę genową… Cokolwiek to miało znaczyć. Mnie tylko obchodziło to, że byłem wyznaczony do transportu tego czegoś, a następnie pilnowania tego na miejscu.

Na szczęście znalazłem się w pierwszej ciężarówce, na czele transportu, więc oddzielały mnie dwie inne od tego czegoś. Starałem się zagadać do ludzi, co jechali ze mną, ale nic nie udało mi się uzyskać poza, “zobaczysz młody”, “wiem tyle, co ty” i tym podobne.

Podróż najgorsza nie była. Dojechaliśmy bez większych problemów, ale trasa ciekawa, nie powiem. Z głównej drogi zjechać na mniejsze, bardziej leśne drogi, by potem dotrzeć na jakiś asfalt, której, jak potem sprawdziłem, nie było na mapie.

Z tego, co wiem zajechaliśmy, wtedy do północnej części jakiegoś większego kompleksu, podzielonego na dwa mniejsze. Wjechaliśmy w jakiś podziemny, spiralny tunel, co ciągnął się na jakieś sto metrów w dół. Zatrzymaliśmy się na jakimś sporym parkingu i dostaliśmy rozkaz wysiadki z pojazdów.

Nasz dowódca rozkazał nam mieć to coś na muszce bez przerwy. Duże metalowe drzwi od śluzy, otworzyły się, a z nich wybiegł jakiś specjalny personel zbrojny i jakieś dwie metalowe deski na kółkach, by tę klatkę przetransportować. Dość szybko i sprawnie udało nam się załatwić przygotowanie tego do transportu i w mgnieniu oka byliśmy już w ruchu.

Pudło pojechało pierwsze, z dwoma gośćmi co pchali i ciągnęli to coś z nami z tyłu. Kiedy tamta dwójka i reszta tych specjalnych typków poszła w głąb tego kompleksu. Ja dostałem wraz z resztą rozkaz do zgłoszenia się w odpowiednich miejscach.

Mi trafił się jakiś oddział tropiący w południowym kompleksie, zatem musiałem tam pojechać za pomocą podziemnej kolei. Nawet do końca nie wiem, przez jaki sektor przeszedłem, by dostać się na “przystanek” (jak to nazwałem)… albo mieszkalny, albo jakiś biurowy. Nie wiem.

Na miejscu od razu dokonano odprawy, podczas której dowiedziałem się, kto będzie teraz moim zarządcą, dowódcą i co mam robić.

W skrócie mam siedzieć cicho i posłusznie wykonywać wszelkie polecenia jak posłuszny piesek. Jakbym już w wojsku nie musiał tego robić.

Okazało się również, że to wszystko jest ściśle tajne i chyba pisząc o tym w dzienniku łamie zasadę lub dwie, ale chyba tak długo, jak nie paplam przypadkowych rzeczy nieznajomym, to jestem bezpieczny.

Jednakże jeszcze bardziej zacząłem się zastanawiać, o co tak naprawdę chodzi z tym miastem.

10.03.1974

Cholera jak zimno…A rano byłem jeszcze w ciepłym, jak na warunki w moim pokoju, łóżku.

Nie spodziewałem się tak szybko wyjścia w teren. Dostałem wezwanie na krótką odprawę, w której po prostu powiedzieli nam, że mamy coś “upolować”. Zwierzę to jakoś uciekło w trakcie relokacji pomiędzy sektorami i wydostało się na zewnątrz przy pomocy tuneli serwisowych. Jednakże szczegółów co to może być, nie dostaliśmy.

Dali nam sprzęt i prowiant na nawet kilka dni, zatem mam przeczucie, że spędzę tu w lesie jeszcze jakiś czas.

Wtedy również zdecy— Cholera jak zimno. Ledwu co piszę. Nieważne.

Przy okazji bliżej poznałem swój oddział. Może nie jakoś dobrze, ale przynajmniej na tyle, by wiedzieć, że wylądowałem w jednej grupie z dwoma ruskimi i dwoma Polakami. Z tymi drugimi to jeszcze da się pogadać.

Nie to, że nie umiem po rosyjsku, ale te dwa trepy prawie w ogóle się nie komunikują poza kilkoma rozkazami i szybkim info w terenie. Wracając do Polaków, to ta dwójka podobno już tu od pięciu lat jakoś przebywa.

Ślimak to typ dobrej budowy, nie powiem, ale jego reakcje są wolne jak na żołnierza nie przystało. Aczkolwiek z tego, co powiedział ma tak od czasu walki z jakimś “obiektem” będący kognitywnym hazardem.

Ola to człowiek, który już na pierwszy rzut oka wyglądał, jakby widział chyba siedem warstw piekła i wrócił to opowiedzieć. Jednakże jest dość przyjacielski i jako pierwszy do mnie zagadał. Jego ksywa chyba wzięła się od jego imienia, które wiele razy z jakiegoś powodu było źle odczytywane w szkole i tak mu zostało.

Oni również nie wiedzieli dokładnie, na co mamy zapolować, ale snuli teorie, że to obiekt 33 lub 120

Cokolwiek to znaczy.

Przy pomocy dwóch wozów terenowych wyjechaliśmy z kompleksu… może o 0900 godziny, lub coś takiego. Podobno uciekło to coś południowym tunelem, zatem obraliśmy ten kierunek, by zacząć poszukiwania.

Z początku nic nadzwyczajnego się nie działo. Bez problemów i żadnego kontaktu z naszą zwierzyną łowną, tylko drzewa i inne krzaczory. Jezu, niech ktoś mi powie, że ten las nie jest dziwny. Coś takiego w nim jest, że czuje się wewnętrzny niepokój. Jakby coś tam było żywego. By być szczerym, chyba to uczucie zwiększa się ku północy. Nie wiem, czemu tak mam, albo co może to powodować, ale zawsze coś powoduje u mnie dreszcz, gdy tylko zwracam się ku szóstej.

Po kilku godzinach bezowocnych poszukiwań, Sergiej, nasz dowódca, zdecydował się na rozstawienie sideł i poczekanie na to coś. Przy okazji skontaktował się z północnym oddziałem, czy czegoś nie mieli, ale po jego reakcji można było przekonać się, że raczej nic.

Siedzimy tak już kilka godzin w krzakach. Nie możemy rozpalić ogniska, bo wypłoszymy tylko to coś. Przez to, że jest już prawie noc, czuwamy po kolei na wartach. Pisząc to, jestem na swojej warcie. Niby powinienem się skupić na pilnowaniu kolegów i sideł, ale nic nie podchodzi do nas, poza kilkoma lisami i borsukami.

Chy—

11.03.1974

Nie jestem pewien, czy ręce mi się trzęsą z zimna, czy z emocji. W teorii nie jest to moja kolej na warcie, ale nie mogę zasnąć, w wyniku tego co się wczoraj stało. Dlatego siedzę wraz z jednym z tych rusków, rozmawiając z nim i pisząc ten jebany wpis do mojego dzienniczka.

Sergiej jako pierwszy roztopił lody, pytając, jak się czuję po ostatniej akcji w nocy i dzisiejszych łowach. Nie powiem, ciekawy typ, co już niejedno widział jak Ola i chyba radzi sobie z tym w typowym rosyjskim stylu.

Opowiedział mi kawałek swojego życia, w tym o swoim stażu tutaj. Cholera, ten człowiek był tutaj od prawie początków tego jebanego miasta. Widział, jak powstają te całe dziwne kompleksy, znajdujące się pod ziemią i zna ich prawdziwy cel. Opowiada mi już o tym przez kilkanaście minut, co on nie widział i z czym nie walczył.

Podobno na początku dużo było tutaj dziwnych rzeczy, zjawisk i stworzeń na tym obszarze. Mówi coś o jakimś “Źródle” i dlaczego wojsko jest nim zainteresowane. Wszystko to brzmi, jakby było wyjęte z jakiegoś horroru, czy fantastyki. Jednakże po ostatnich wydarzeniach, nie będę się kłócił czy to prawda. W trakcie budowy miasta postarali się o to by albo zabezpieczyć te anomalie, lub je jakoś zneutralizować. Sprawili, że istniejące legendy i mity, zostały nimi, tylko historyjkami do opowiadania dzieciom, by je przerazić.

Zaczęło mnie to jednak zastanawiać, czy to z czym dzisiaj walczyłem to dzieło tego… Źródła. Czy może efekt ludzkich rąk. Mówi, że mam szczęście, że trafiłem do południowego kompleksu. Twierdzi, że humanoidy są łatwiejsze do spacyfikowania z reguły. Jeżeli to, na co polujemy jest łatwiejsze do zabezpieczenia, niż to co znajduje się w północnym kompleksie, to nie chcę wiedzieć, co tam mogą mieć.

Cholera, opowiada dalej. Podobno wszystko to się zaczęło od jakiegoś Obiektu 001, który został zabezpieczony jeszcze za czasów I wojny światowej. Nikt nie wie czym ten Obiekt 001 jest, poza kilkoma ludźmi. Prawdziwa jego tożsamość ukryta jest pod losowym numerem, jednakże przynajmniej część innych obiektów ma niby wywodzić się od niego. Tak przynajmniej twierdzą plotki.

Rozmawiamy dalej. Nie wiem, czy próbuje mnie nastraszyć, czy ostrzec, ale opowiedział o możliwości tego, że nie zgarnęli wszystkiego w trakcie inicjalnych przechwyceń. Na pewno nie to Źródło, które cały czas szukają bez skutku i podejrzewa, że jakaś anomalia lub stworzenie, może się ukrywać pod naszym radarem.

Kurwa… Jakby, to co czyha na nas w tym lesie, nie wystarczało, by podnieść moje tętno. Co jakiś czas słyszę jego jęk, czy to skomlenie połączone z gardłowym syknięciem. Sergiej stara się odwrócić moją uwagę od tego, cały czas starając się utrzymać rozmowę.

Teraz marudzi, że powietrze jest dziwne i cała ta atmosfera przyprawia mu gęsią skórkę. Jednakże nie wiem jak, nie jest to spowodowane przez czyhającą na nas kreaturę, co może równie dobrze być za drzewem, o które się opieram. Miał tak niby raz przed aktywacją owego Źródła.

Czyli to całe Źródło ma jakiś okres, kiedy się aktywuje, czy co?

Coś przed chwilą zaszeleściło w pobliskich krzakach. Sergiej mówi, że to nic. Zaraz wstanie drugi rusek na swoją wartę. Z tym to raczej już nie pogadam, chyba że chcę usłyszeć wulgaryzmy i apostrofy rzucane na dowództwo. “Miało to być łatwe przejęcie”

12.03.1974

Szkolono mnie na żołnierza, szkolono mnie bym zachowywał spokój w stresujących sytuacjach. Jednakże ledwo co mogę zachować trzeźwe myśli podczas tego wszystkiego.

Dzisiejszej nocy znowu zostaliśmy przez to coś zaatakowani. Nikt nie ucierpiał, ale to się już robi monotonne. My nie możemy tego złapać, a to coś nie wie do końca jak nas podejść. Dzisiaj jak zwykle również rozstawiliśmy sidła i przynęty, by zwabić to coś. Sądząc po braku znajdowanych martwych zwierząt, lub przynajmniej ich szczątków, to coś albo nie je, albo pożera wszystko.

Liczyliśmy na pierwszą opcję. W końcu to zwierzę, musi coś w końcu zjeść. Mimo tego nasze sidła chuja łapią! Sergiej rzucił dzisiaj, że może to coś jest za mądre na takie sidła, albo wie, że tam są i ich unika.

Jednakże dzisiejsze łowy nie były główną atrakcją tego dnia. Chyba w końcu przekonałem się, co takiego określają jako Źródło, a przynajmniej, dzięki czemu wiedzą, że istnieje. Około piętnastej moje ciało nagle przeszedł dreszcz i to uczucie jakby jakieś fale przez nie przechodziły. W uszach rozbrzmiały krótkie echa szumu, czy cokolwiek to miało być. Chłopaki od razu na mnie spojrzeli i oznajmili, bym zachował spokój.

Wtedy ten… ryk z nieba rozbrzmiał po całej okolicy. O mało nie zesrałem się w gacie! Reszta tylko obojętnie wzruszyła ramionami i jakby nigdy nic, wrócili do swoich czynności.

Czy to jest to całe Źródło? Czy po tym przynajmniej część tych stworów, czy anomalii, wspomnianych wczoraj przez Sergieja, powstaje po takich zdarzeniach? Mam nadzieję, że ten ryk nie zrodził jakieś poczwary, albo nie wybudził śpiącego monstrum.

Zdaje się, że nie tylko mnie to przeraziło. Nasz cel stał się aktywniejszy, robi więcej hałasu i jego ruchy i decyzje zdają się po tym chaotyczne. Jednakże nadal nie wpada w nasze sidła. Może uda nam się w końcu to coś upolować tej nocy. Jeśli nie, północny oddział przechwytujący będzie musiał do nas dołączyć.

13.03.1974
Udało się! W końcu to coś dopadliśmy. Niestety w wyniku ostatniego starcia, cel został poważnie ranny i znaleźliśmy już go dogorywającego jakieś trzysta metrów od nas. Skomlał jak człowiek, by być szczerym. Byłem przygotowywany na słyszenie dźwięków i błagań umierających ludzi, ale nadal to coś mną wstrząsnęło.

Udało nam się przetransportować zwłoki do szpitala znajdującego się na południu od Roztrzyna, kilkanaście minut od niego. Z tego, co powiedział Sergiej, jest to przykrywka dla naszego projektu, zatem możemy to bez obaw tam przetransportować. Doktorki i tak mogą już tylko sekcję zwłok przeprowadzić na tym.

Okazało się, że zrobiliśmy to na czas. Około piętnastej na całą tą przeklętą okolicę spadł deszcz meteorów. Spadające obiekty przeszły wszystko, co spotkały i stworzyły niemałą ilość kraterów. Część z nich wybuchła nad miastem, prawdopodobnie roztrzaskując wszystkie szyby w mieście.

Dowództwo jest w amoku, starają się określić, czy to wczorajsza aktywacja Źródła mogła to spowodować. Zarówno ja, jak i reszta zbrojnego personelu musi pozostać w gotowości na jakieś akcje. Nie wiemy, co Źródło mogło jeszcze stworzyć, lub sprowadzić.

Również kompleks nie jest bezpieczny. Dość wyraźnie mogłem odczuć niektóre uderzenia tych skalistych i metalicznych odłamków, które wstrząsały tym wszystkim. Z ciekawości spytałem jakiegoś doktorka, czemu tak to czujemy. Podobno wstrząsy lepiej przenoszą się w stałej materii, a tego nie mało jest nad nami, ale miasto nie ucierpi zbytnio.

Jednakże my możemy mieć problemy. W niektórych sektorach doszło do usterek, uszkodzeń i już kilka razy personel ochronny był zmuszony do interwencji w sprawie przełamania zabezpieczeń przez niektóre obiekty.

Północny kompleks chyba ledwo co się trzyma, sądząc po masowej relokacji personelu ochrony tam. To nie wróży nic dobrego, ponieważ ten sam doktorek powiedział mi, że w naszą stronę zmierza jeszcze kilka ciał niebieskich, w tym jeden masywny. Podejrzewa, że uderzy na północ od Roztrzyna tego wieczoru.

Nie wiem, czy ma rację… Jest już dziewiętnasta i wciąż nic nie ude—

14.03.1974

Sytuacja nie jest ciekawa. Odczuliśmy impakt, a co ma powiedzieć północny kompleks. Dowództwo zapewnia, że wszystko jest pod kontrolą, jednakże poranne plotki zdają się twierdzić inaczej. Nie ma kontaktu, a cały północny kompleks poddany jest kwarantannie.

Jednostki mają zostać wysłane górą do ośrodka i starać się opanować tamtejszy chaos. My mieliśmy być w pogotowiu, ale teraz dostajemy rozkazy, że wysyłają nas w teren. Coś albo się pojawiło, albo uciekło z północnego kompleksu w wyniku tego chaosu. Nie wiem, kiedy będę mógł zrobić kolejny wpis.

15.03.1974

Jesteśmy w ciągłym ruchu, zatem mam niewiele czasu na pisanie. Obserwujemy to coś, nie wiem jak to określić. Ciemna, grzybo podobna masa porasta teren i pożera wszystko, co może.

Udało nam się zaobserwować bardziej autonomiczne od reszty stwory, ale nadal będące powiązane z tymi powstającymi strukturami co widziałem. Cały czas przychodzą, co nowe rozkazy od dowództwa. Mam złe przeczucia.

17.03.1974

Nie mamy kontroli nad tą całą pojebaną sytuacją. Nie mamy! Nie ważne co nam powiedzą, wszyscy wiemy, że na ten moment to jest poza kontrolą! Kurwa mać. W przeciągu tego całego zamieszania przeprowadziliśmy dziesiątki nieudanych przejęć, a to wybrany obiekt uciekł, albo rozłożył się na naszych oczach.

Udało nam się sprowadzić tylko kilka prób, które okazały się totalnie bezużyteczne! Tyle wysiłku na nic!

Dodatkowo sprowadzanych jest coraz więcej żołnierzy, by to coś spacyfikować, jednakże na ten moment nie mamy siły przebicia, ze względu na niewystarczającą ilość luf i brak wiedzy jak walczyć z tymi stworami. Jezu Chryste, to coś staje się agresywniejsze z każdą chwilą…

My- To staje się agresywne przez nas. Tak, tak przynajmniej myślę… To coś chciało jej pomóc… To coś nie było zainteresowane ich krwią! On… Ten osobnik… on chyba chciał z nami nawiązać jakiś kontakt…

19.03.1974

Czemu nadal piszę? Chyba z nadzieją, że ktoś to znajdzie i kurwa dowie się, co spowodowaliśmy przez ignorancję tych na górze!

Tak, w końcu udało nam się jakoś to przepchać, ale odpowiedziało to z podwójną siłą i złością! Za bardzo zagnaliśmy to w kąt i teraz nie jest zadowolone… Wioski… czemu o tym nie pomyślano?! Czemu nie kazano nam ewakuować lub zabezpieczyć tych wiosek, które były najbliżej tego czegoś?!

Na własne oczy widziałem jak w przeciągu jednej nocy trzy wioski zostają zmasakrowane. Ludzie i zwierzęta zabite i zabrane gdzieś w głąb przejętego przez to terenu lub ułożone w kupkach, by jakaś plecha przypominająca grzyb sobie to pożarła i użyła, by rozrosnąć się po okolicy.

Udało nam się ocalić tylko jednego chłopca w tym skoordynowanym ataku. Chyba miał na imię Dominik. Miał, bo jebane dowództwo wydało rozkaz zabicia go. “Żadnych świadków”… Podobno już raz spotkał to coś, w dzień, kiedy staraliśmy się dokonać pierwszego przejęcia.

Próbowaliśmy ugadać się z dowództwem, żeby oszczędzić chłopaka, ale nic z tego. Dimitrij, ten drugi rusek, już miał wydać strzał, ale Ola go powstrzymał. Ten dzieciak od razu rzucił się do ucieczki gdzieś w środek lasu.

Kiedy chłopaki kłócili się między sobą, ja pobiegłem za chłopcem. Miałem nadzieję, że znajdę go przed tymi stworami lub Dimitijem. Chodziłem po tym durnym lesie przez dobre pół godziny i nic nie mogłem znaleźć. Ani chłopca, ani jego śladów.

Kiedy go znalazłem, było już za późno. Jeden z tych stworów, co przypominał jakieś monstrum z książek o potworach, trzymał go za głowę, wbijając pazury w jego czaszkę. Jednym sprawnym ruchem pozbawił go życia, wbijając ostrze w jego serce. Chciałem coś zrobić, jednakże powstrzymał mnie jakiś olbrzymi cień, który znajdował się kawałek od tego stwora. Idąc w jakimś kierunku i rozglądając się po okolicy. Gdybym nie wycofał się do oddziału, to pewnie by to coś mnie zobaczyło i rozerwało na strzępy.

Podczas powrotu do drużyny, ostatni raz spojrzałem na jakąś wieś, która pokryta była tą masą.

Jak oni będą chcieli potem wyjaśnić martwe wioski i tego grzyba, co?

21.03.1974

Cóż… wiedziałem, że stanie się to szybciej, niż chciałem. Ślimak, Ola, Sergiej i Dimitrij nie żyją. Zabiły ich te stwory, które adaptują się szybciej, niż mogliśmy sobie to wyobrazić. Jeśli są limity ewolucyjne, to to chyba ich nie ma.

Z dnia na dzień ich skóra stała się twardsza, elastyczniejsza. Prędkość i mobilność również się polepszyła u nich. Chyba ogólnie ich zdolności bojowe uległy polepszeniu dzięki nam. Teraz, zamiast starać się przeciąć nas całych, to celują w szyję, w pachwiny, nogi, ręce i chyba tam, gdzie jest aorta.

Nauczył się gdzie mamy tętnice, których uszkodzenie powoduje u nas albo natychmiastową śmierć, lub wyłączenie nas w ogóle z walki.

Oczywiście nie zawsze im się to udaje. Ja teraz siedzę pod jakimś drzewem z w chuj dużą raną rozciągającą się po mojej klatce i brzuchu… Wykrwawię się, to na pewno. Jednakże, zanim to się stanie, to napiszę te ostatnie słowa.

Cały czas o tym myślę. O tym dniu, to był chyba 15 marca. Może? Myślę o tym momencie, kiedy jeden z tych stworów pomógł tej dziewczynce wrócić do rodziny. On jej pomógł, a my odwdzięczyliśmy się kulami. Byłem przeszkolony do słuchania bezwarunkowo rozkazów…

Ale pociągnięcie za spust przyszło z trudem. Czemu niby miało to przyjść łatwo? To coś minutę temu pomagało dziewczynce wrócić bezpiecznie, a teraz stało naprzeciwko kilku facetów z lufami skierowanymi w jego stronę.

To coś nie zaatakowało nawet, w jego oczach widziałem przerażenie i błaganie o litość. To coś chyba podnosiło ręce ku górze, jak wtedy kiedy ludzie się poddają. Wtedy oddaliśmy serię w jego stronę… Ciało padło na ziemię, a w oczach przynajmniej na chwilę, zanim się rozłożyły, zachował się ten strach.

Jeszcze kilka razy te istoty wychodziły do nas, starając się z nami skomunikować, pokazać, że nie nie chcą nas skrzywdzić… ale rozkazy to rozkazy, czyż nie? Wyglądają ludzko, ale nie są ludźmi, czyż nie? Tak jak ten stwór, co został przez nas zabity kilka dni wcześniej, co nie?

Mieliśmy szansę powstrzymania tego konfliktu, ale zjebaliśmy. Tak jak to zrobiliśmy przed I, jak i II wojną światową. Cały czas powielamy ten sam błąd i się nie uczymy od niego, a giną niewinni.

Teraz już za późno. Srogo się o tym przekonaliśmy z chłopakami. My zaczęliśmy wojnę, a to coś przyjęło nasze zaproszenie do niej. Przejmuje obszar szybciej, niż tego chcemy… muszę być już głęboko za linią terytorium tych istot, dookoła rośnie wokół mnie ciemność pochłaniająca wszystko wokół.

Moja ręka słabnie coraz bardziej, wzrok staje się mglisty i niewyraźny, ale w uszach nadal szumi echo wystrzałów. I kiedy całe to zniszczenie wokół mnie rośnie, zadaję sobie jedno pytanie…

Dlaczego strzeliłem?

***

Generał powoli odłożył dzienniczek, przecierając oczy. Między jego palce wylądował starannie złożony papieros, który zapalił przy użyciu zapałki. Zapałka wylądowała w koszu na śmieci, a z ust wydobył się gęsty, śmierdzący dym papierosowy. Jego wzrok powędrował ku sufitowi, gdzie zatrzymał się na dobrych kilka minut.

— Sir? — rozbrzmiał głos w pomieszczeniu. Wzrok starszego mężczyzny ulokował się na odzianym w mundur Fundacji oficerze, stojącym po prawej od drzwi pomieszczenia. Plecy wyprostowane, ręce za nie schowane, a nogi w lekkim rozkroku.

— Wygląda na to, że nasi sojusznicy mają trochę brudu za uszami… — westchnął generał.

— Poinformować ich o tym dzienniku? — zapytał oficer.

— Nie, nikt poza nami o tym nie wie. — oficer kiwnął głową na słowa swojego przełożonego.

— Co robimy w takim razie w sprawie tych-

— Na ten moment musimy się skupić nad opanowaniem tego bałaganu — oznajmił starszy mężczyzna — Ale jeśli coś więcej się dowiemy na temat tych kompleksów, od razu działamy. Bez ich wiedzy, zrozumiano?

Oficer jeszcze raz kiwnął głową i, przy zgodzie generała, wyszedł z pokoju. Mężczyzna powoli wstał z krzesła i skierował się ku zawieszonej na tablicy mapie. Duża mapa pokazująca Roztrzyn i jego okolicę ozdobiona była w kolor niebieski, otaczający nieregularny obszar zaznaczony kolorem czerwonym z napisem "Wrogie terytorium", przypiętym pineską do mapy. Jego chwilowe rozmyślania przerwał dźwięk telefonu, stojącego na jego biurku.

Niechętnie odebrał połączenie, wsłuchując się w angielskiego rozmówcę.

— Tak, inicjujemy projekt “Behemoth” na terenie Roztrzyna. Przywieźcie tylu ludzi, ile możecie, bez kompromitacji innych projektów. Szczegóły podam później.


O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported