Drobiny Chaosu
ocena: +8+x

— Gdzie jest mój długopis? — zapytałem. Mężczyzna stojący obok podał mi go. Usiadłem na krześle i zacząłem notować rzeczy, które mam do zrobienia. Zawsze tak robię, aby później nie okazało się, że nie zrobiłem czegoś ważnego. Bywam zapominalski. W pewnym momencie jednak coś mnie tknęło by spojrzeć za siebie. Oprócz mnie w pomieszczeniu były jeszcze trzy inne osoby. Łucja Kłoczyńska i ten sukinsyn, Tytus Chilewicz. Jednak parę kroków dalej, tuż przy drzwiach stał jakiś facet. Nie mogłem sobie przypomnieć kim on jest. Przyjrzałem się dokładnie jego twarzy. Wyglądał mi na około czterdzieści lat, miał długie, tłuste blond włosy i całkiem niezadbaną brodę. Szary, poszarpany sweter i wymięte dżinsy. Stał tylko przy drzwiach i obserwował. Patrzył na Łucję, która zajęta była akurat analizowaniem wyników podawanych przez oscyloskop. Po chwili odwrócił się i po prostu wyszedł zamykając za sobą drzwi, podczas gdy ja nadal próbowałem przypomnieć sobie kim był ten człowiek. Z pewnością nie był to pracownik naukowy Fundacji. Nie widziałem go też nigdy wcześniej w Ośrodku Weles. Wątpię, aby w ogóle był to pracownik Fundacji! Zerknąłem jeszcze raz na Łucję i Tytusa. Ona zajęta była obliczeniami, stała tyłem do drzwi więc mogła go nie zauważyć, ale Chilewicz siedział dosłownie parę kroków od wejścia, zaraz na przeciwko, odwrócony dokładnie w tym kierunku. Jak to możliwe, że nie zauważył intruza? Dostrzegł go i zignorował? To nie możliwe, on pierwszy by zareagował.

Czyżbym miał zwidy po zarwanej nocy? Wczoraj około północy zostałem wezwany do Welesa. Z polecenia dyrektor Ośrodka PL-Czternastego zostałem zaangażowany w operację. Niewielka wyspa na Bałtyku, kilka kilometrów od brzegu uraczyła nas pięciogodzinnym spektaklem promieniotwórczości. Ze względów bezpieczeństwa nikt przez pewien czas nie zbliżał się do wyspy. W ciągu tych pięciu godzin doszło do czterech serii silnych impulsów promieniowania elektromagnetycznego, po kilkanaście fal w każdej serii. Co ciekawe, każdy taki impuls miał inną częstotliwość i długość fali. W jednej chwili cała wyspa błyskała piękną, zieloną poświatą, w następnej zaś cały obszar spowity był promieniowaniem gamma. Zaraz potem naszą aparaturę pomiarową uderzyła silna fala gorąca, spowodowana podczerwienią, by następnie wszystkie odbiorniki radiowe w zasięgu anomalii zarejestrowały szum zagłuszający jakiekolwiek sygnały z zewnątrz. I znów, jedynie na ułamek sekundy, krótszy niż mrugnięcie oka, błysk fioletowego światła. Całość okraszona była dość zrównoważonymi spadkami poziomu realności w skali Hume, co oznaczało, że cały obszar objęty anomalią stał się mniej rzeczywisty niż zazwyczaj, ale za to bardziej pojebany, a przynajmniej w subiektywnym odczuciu człowieka, ponieważ odchylenie nie było na tyle duże, aby rzeczywistość zaczęła samoistnie się rozpadać. Była po prostu… nazwijmy to, nadwyrężona. Do domu już nie wracałem, nie miałoby to sensu. Zdrzemnąłem się przez piętnaście minut na małej kanapie w "pomieszczeniu socjalnym" to jest kanciapie z telewizorem. Ostatnimi czasy coraz częściej brakuje nam czasu. Nie, nie tylko mi. W ogóle wszystkim, całej Czternastce, a być może i Filii. Zupełnie jakbyśmy śpieszyli się przed czymś ważnym. Coraz częściej małe drobiny chaosu wkradały się do naszego życia, ale chyba zawsze tak było, prawda?

Chyba na prawdę jestem zbyt zmęczony, pomyślałem. Oczy same mi się zamykały.

— Muszę chwilę odpocząć. Chyba jestem zbyt niewyspany po tej nocy i już nie myślę. Dołączę później, w porządku? — powiedziałem, zwracając się do Łucji. W dupie z Chilewiczem.
— Dobrze — odparła, na chwilę odwracając się w moim kierunku by zaraz wrócić do oscyloskopu. Tytus odprowadził mnie do drzwi nieprzyjaznym spojrzeniem.


Tak jak poprzednio udałem się do naszej kanciapy. Na szczęście nikogo tam nie było. Mógłbym co prawda zamknąć się w swoim biurze, ale nie mam tam na czym się położyć. Jeśli ktoś będzie miał do mnie pretensje to jego sprawa. Nie byłem tej nocy naukowcem dyżurującym, więc przysługuje mi prawo na chociaż półgodzinną drzemkę. Nie jestem maszyną. Położyłem się na kanapie i szybko zasnąłem.

Wielka ręka ścisnęła mnie mocno za ramię. Szedłem spiralnym korytarzem, rozglądając się za jakimkolwiek źródłem światła. Chciałem mieć przy sobie latarnię naftową. Nie wiem skąd wzięło się nagłe zapotrzebowanie na akurat tak archaiczny sposób oświetlania drogi. Wielka ręka górowała teraz nade mną. Wysoko, gdzieś na czarno-czerwonym nieboskłonie zastygła w monumentalnym oczekiwaniu.

Znalazłem się na skraju łąki. Tuż przede mną, jak po perfekcyjnym cięciu miecza oddzielającym ziemię, na której stałem od przestrzeni na wprost, widniała otchłań. Czarne płomienie, które pochłaniały światło małego, bladego słońca kotłowały się w dole pustki. Stałem na granicy. Za mną łąka, a dalej równe, niczym zasadzone przez człowieka drzewa, ustawione w rzędach, jedno za drugim, w równych odstępach lecz każde inne: sosna, buk, dąb, klon, świerk, drzewa owocowe jak jabłoń czy grusza; akacja, baobab, figowiec i inne drzewa tropikalne, których nie umiem rozpoznać. Przede mną natomiast znajdowały się masy abstrakcyjnych kształtów i owe gorejące, czarne ognie, od których czuć było chłód, a wszystko to wewnątrz pustki zerkającej gdzieś daleko. Zacząłem się bać, ale nie tego, że spadnę z krawędzi prosto w dziwną otchłań lecz tego jak drapieżne pnącza, ciągnące się z lasu za mną pięły się wgłąb tej czerni, wgryzając się w nią podczas gdy w każdej chwili mogły zająć się zimnym ogniem, który pochłonie wszystko.

Przestraszyłem się tej myśli i wtedy się obudziłem. Spojrzałem na zegarek. Spałem jakieś czterdzieści minut. Pora wracać do pracy, pomyślałem. Im bardziej się rozbudzałem tym mimowolnie mniej pamiętałem ze swojego snu aż w końcu całkowicie porzuciłem to wspomnienie. Nadal leżałem na kanapie, patrząc teraz wprost na sufit i zastanawiając się skąd do cholery wziął się tam ten rysunek - widniał nade mną nakreślony czarną linią okrąg, a w jego wnętrzu spirala. Nie wiem co to oznacza.


Udałem się do łazienki. Gdy tylko wszedłem do środka, widok jaki zastałem sparaliżował mnie. Na drugim końcu pomieszczenia, odwrócony w kierunku ściany, klęczał ten sam mężczyzna, którego widziałem wtedy w pracowni. Co prawda nie mogłem dostrzec w tym momencie jego twarzy, ale włosy, ubranie i postura zgadzały się w stu procentach. Patrzyłem przez kilka sekund na niego. Byłem jak skamieniały. To nie były zwidy. Może to faktycznie jakiś nowy pracownik. Tylko co on tutaj u licha robił? Wyglądało to jakby się… modlił? Ale w toalecie? Nonsens!

Zachowując zimną krew postanowiłem załatwić to po co tutaj przyszedłem, jednak na wszelki wypadek zamknąłem się w kabinie. Nieznajomy cały czas mamrotał coś pod nosem. Próbowałem zrozumieć coś z tego co mówił, ale posługiwał się nieznanym mi językiem. Właściwie język ten nie przypominał mi żadnej ludzkiej mowy choć pracując w Fundacji zdążyłem się już osłuchać z językami z różnych egzotycznych krajów. Po wyjściu z kabiny podszedłem do umywalki. Myjąc ręce dalej próbowałem zrozumieć cokolwiek z tego co ten człowiek mówił lecz niczego to nie przyniosło.

Wyszedłem drzwiami, na których narysowany kredą był ten sam symbol - okrąg i spirala wewnątrz.


Minęło kilka godzin. Przez ten czas wypytałem kilka osób czy mamy jakichś nowych ludzi w Ośrodku PL-Czternastym, ale wszyscy zgodnie twierdzili, że nie. Byłem teraz na stołówce. Przez cały dzień widziałem dziwnego nieznajomego jeszcze jeden raz. Właśnie teraz, stał pod ścianą i patrzył na kilku pracowników sektora C w spokoju jedzących obiad i cieszących się wspólną rozmową. Niczego nieświadomych… Dlaczego najzwyczajniej w świecie nie porozmawiałem z tym człowiekiem? Rzecz w tym, że w obu przypadkach gdy spotkałem go na swojej drodze tamtego dnia (nie liczę oczywiście sytuacji w toalecie) mężczyzna ten zdawał się być całkiem ignorowany przez ludzi dookoła niego. Zupełnie jakby nie zauważali jego obecności. On tylko stał z boku i patrzył. Ja zaś obserwowałem jego, lecz nie dostrzegłem, żadnych innych nieprawidłowości. Chciałem się upewnić, że nie jestem wariatem i coś faktycznie jest z nim nie tak. Podobnie te symbole. Nikt ich nie widział. Nikt nic nie wiedział.

Facet ciągle tylko stał i patrzył na członków personelu badawczego. Obserwował dokładnie co robią. Wszyscy. Wyjątkiem byłem ja. Ani razu nawet na mnie nie spojrzał. Tak jak inni ignorowali jego, tak on zdawał się nie widzieć mnie. Być może widział, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jestem świadom jego egzystencji. Może nie chciał nawiązać konfrontacji. Może to by go zdemaskowało. Kim on był? Anomalnym szpiegiem Rebelii? Koalicji? Jakiś manipulator rzeczywistości w najgorszym wypadku? Kurwa, jeśli tak to muszę działać. TERAZ!

— Ech… Ciągle te spirale — usłyszałem głos za mną. Odwróciłem się. Przy stoliku siedział agent Obuchowicz, jeden z pierwszych ludzi wysłanych na miejsce nocnej operacji. Wyglądał na osłabionego, choć zawsze był człowiekiem pełnym energii. Prawdziwy choleryk.
— Wszystko w porządku? — zagadnąłem.
— Źle się jakoś czuję. Mdli mnie od rana, głowa boli. Szkoda gadać. Hej, ty też widzisz te nacieki tutaj na ścianie? — zapytał, wskazując grubym palcem na znany mi już kolisty znak na ścianie obok.
— Wygląda jak jakaś spirala, nie sądzisz? — zapytałem.
— Tak. Też o tym pomyślałem. Już któryś raz dzisiaj to widzę. Zaczynam się obawiać, że instalacja hydrauliczna nawala, albo co.

To moja szansa! Jeżeli Obuchowicz też widzi te znaki to…

— Widzisz tamtego gościa pod ścianą? — powiedziałem wskazując dyskretnie na tajemniczego obserwatora. Obuchowicz spojrzał na niego, potem na mnie. Wyglądał jakby coś w jego głowie nagle zaskoczyło.
— Kim on jest? — zapytał.
— Właśnie nie wiem. Cały czas próbuję to ustalić — odparłem.
— Jak długo? — źrenice Obuchowicza się rozszerzyły. Wyglądał jakby nagle wróciły mu siły.
— Od rana. Widzę go już trzeci raz. Jego i te symbole. Bardzo dziwnie się zachowuje. Tylko stoi i patrzy. Ludzie go ignorują. Początkowo myślałem, że mam zwidy z przemęczenia, ale skoro i ty go widzisz…
— Teraz pamiętam…
— Co pamiętasz?
— Jasny gwint! Znaleźliśmy tego faceta na tamtej wyspie! Jakiś rozbitek czy coś. Eskortowaliśmy go do… tutaj. On… on może być niebezpieczny!

Agent w mgnieniu oka stanął na równe nogi. Wyciągnął swój pistolet służbowy z kabury i krzycząc na całą stołówkę "UWAGA!!! ODSUNĄĆ SIĘ!!!" strzelił dwukrotnie w intruza. Mężczyzna oparł się o ścianę i osunął na ziemię zostawiając krwawy ślad na białej powierzchni za swoimi plecami. W jednej chwili wszyscy wstali (ja również), kto miał broń ten ją wyciągnął. Jedni wycelowali w Obuchowicza, inni w nieznajomego. Reszta ukryła się pod stołami lub w innych miejscach. Do wyjścia rzucili się jedynie ci, którzy byli od niego oddaleni o kilka kroków. Nikt nie panikował. Nikogo nie zadeptano. Pełen profesjonalizm niezależnie od tego czy ktoś był agentem, naukowcem, kucharką, technikiem czy sprzątaczem. Wyuczone procedury na wypadek nieprzewidzianych zdarzeń zwiększały przeżywalność personelu o 50%.

Coraz większa liczba osób w pomieszczeniu zaczęła zauważać dziwnego mężczyznę. W końcu cała stołówka zaroiła się od pytań "kto to jest?" i "co on tu robi?". Niektórzy przytomnie na wszelki wypadek wyszli na korytarz. Ochrona przybyła w czasie nie dłuższym niż dwie minuty.


Mężczyzna umarł na miejscu mimo niemal natychmiastowej pomocy lekarskiej. Pierwszy pocisk przeszył serce natomiast drugi uszkodził kilka narządów jamy brzusznej. Przeprowadzono sekcję. Gość został rozkrojony i obejrzany z każdej strony. Badania nie wykazały żadnych nieprawidłowości z wyjątkiem testów DNA. Mianowicie jego kod genetyczny wprowadzono do specjalnej bazy DNA Polskiej Filii Fundacji, zawierającej wszystkie inne zbiory z całego kraju. To czego się dowiedzieliśmy przysporzyło jedynie kolejnych pytań nie dając ani jednej odpowiedzi. Potwierdzono 100% zgodność genetyczną tamtego faceta z małym Jasiem - półtorarocznym chłopcem z Zakopanego. Przeprowadzone śledztwo niczego nie przyniosło. Jest to kolejna nierozwiązana sprawa dokładająca swoją cegiełkę do wielkiej piramidy tego typu incydentów, z którymi musimy się borykać.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported