Andrzej kończył pakować plecak. Nie miał potrzeby brać ze sobą dużo sprzętu, więc plecak był dosyć skromnego rozmiaru. Na dole upchnął trochę bielizny. Znalazł się tam również zeszyt i ołówek, gdyby miał robić notatki. Oczywiście nie zabrakło miejsca na pastę do butów i trzy szczotki do opieki nad jego glanami. Do dodatkowej kieszonki wsadził małą apteczkę pierwszej pomocy oraz maść na odciski. Wcisnął tam jeszcze latarkę i wrzucił scyzoryk. Miejsce na drugi, większy nóż znalazło się przy jego pasie. Do kieszeni wrzucił jeszcze niezawodny telefon z Cata i słuchawki. Założył swoje nieodłączne bojówki i pierwszą lepszą koszulkę. Zastanowił się chwilę, po czym obwiązał się cienką bluzą wokół pasa. Wyszedł ze swojej drewnianej chatki. Okazało się, że jednak nie spędzi spokojnie urlopu. Po kilku minutach czekania przed jego skromną włością usłyszał charakterystyczny dźwięk wirnika. Na polanie przed mężczyzną wylądował NH NH90. Drzwi otworzyły się, a on po przywitaniu się z załogą śmigłowca, jako jedyny pasażer helikoptera, usiadł w pustej przestrzeni ładunkowej. Poczuł oderwanie się pojazdu od ziemi oraz, po spojrzeniu przez okno, zauważył powoli zmniejszający się dach jego domku. Przeżegnał się, po czym rozsiadł się wygodnie. Czekała go długa podróż.
— Cześć Andrzej, kopę lat! — usłyszał, wysiadając z pojazdu.
Jego oczom ukazał się dobrze zbudowany, trochę niższy od niego, chłopak.
— John, ile to my się nie widzieliśmy! — odpowiedział radosnym głosem.
— Ciekawe, po co nas sprowadzają, "Legendarną kompanię Dromaius" — uśmiechnął się.
— Dowiemy się za niedługo — powiedział i poklepał swojego przyjaciela po ramieniu.
Po krótkiej rozmowie o prywatnych sprawach odszedł na bok i poszedł w stronę swojego tymczasowego miejsca zamieszkania — koszar. Po dwóch minutach marszu stanął przy swoim łóżku i zaczął przymierzać przygotowany wcześniej sprzęt w kamuflażu AMP. Po krótkiej regulacji kilku pasków wszystko leżało na swoim miejscu i nie latało na wszystkie strony przy najmniejszym ruchu. Ściągnął typowo wojskową część oporządzenia i udał się w stronę miejsca apelu, na którym dowie się, po co tak właściwie się tu znalazł.
— Jesteście setką żołnierzy, wyszkoloną specjalnie do walki z emu. Wasza kompania została utworzona po problemach w naszym kraju związanych ze szkodliwością tych ptaków. Domyślnie mieliście być rozwiązaniem, gdyby te problemy powróciły, lecz będzie to bardziej skomplikowane. Zostaniecie zdesantowani w 10-osobowych grupach w wybrane miejsca na terenie wyspy Naubii mieszczącej się na Morzu Filipińskim. Waszym zadaniem będzie walka z uzbrojonymi i usprawnionymi ptakami emu, które aktualnie sieją postrach wśród Naubijczyków. Nasz wywiad potwierdził 487 sztuk takich przeciwników. Szczegóły ich uzbrojenia i taktyki poznacie jutro. Jakieś pytania? — wytłumaczył oficer.
Odpowiedziała mu cisza. Każdy musiał przemyśleć słowa dowódcy oraz mentalnie przygotować się do nieodległej przyszłości.
— Bardzo dobrze, rozejść się — zakończył.
— Witam premierze, dziękuję za przyjęcie — powiedziała agentka po czym usiadła na fotelu przed biurkiem.
— Dzień dobry, szybko Pani dotarła.
— Bez zbędnego przeciągania zacznijmy, ale najpierw nalegam na wyproszenie stąd wszystkich, którzy nie są Panem ani mną.
— Wyjść — machnął ręką.
Ochrona opuściła pomieszczenie.
— A więc, jako przedstawicielka Fundacji, chciałabym prosić o przekazanie kompanii Dromaius, oficjalnie zarejestrowanej jako rezerwa, pod nasze dowództwo na czas walk na Naubii. Oczywiście wszystko za odpowiednią opłatą. Jest to szczegółowo opisane w wysłanym do Pana mailu — powiedziała zwięźle.
— Wiem, zapoznałem się z nim. Mimo naszych poprzednich interakcji zaciekawiła mnie wasza obszerna wiedza na nasz temat. Ale wracając, chciałbym wiedzieć, po co dokładnie wam nasza kompania? Było to praktycznie pominięte w depeszy. Wiem tylko, że potrzebujecie jej na Naubii, wyspie na Morzu Filipińskim, ale po co? — zmarszczył brwi.
— Na właśnie tej wyspie trwa aktualnie wojna domowa, w której uczestniczy oddział 500 uzbrojonych emu. Naszym celem jest zmuszenie ich do odwrotu lub zniszczenie oddziału. Będzie nam do tego potrzebna wasza wyszkolona kompania.
— Rozumiem, dziwi mnie tylko oddział emu, ale da się to przeboleć. Kiedy chcielibyście przejąć dowództwo nad tą kompanią? — dopytywał dalej premier.
— Jak najszybciej. Najlepiej, żeby byli gotowi jutro.
— Stawia Pani wysokie oczekiwania. Nie mamy aktualnie dostępnych wszystkich jej członków.
— Potrzebujemy ich na jutro. Najlepiej będzie jak Pan zacznie ich mobilizację po zakończeniu naszej rozmowy.
— No dobrze, kiedy dokonacie wpłaty?
— Zaraz po moim wyjściu z Pańskiego biura.
— Mhm, przyjmę waszą ofertę, ale wymieniona w mailu kwota ma do nas wpłynąć jeszcze dziś. Z pewnych powodów potrzebujemy aktualnie zastrzyku gotówki, ale to pewnie wiecie.
— Dziękuję za udaną rozmowę, do zobaczenia — uśmiechnęła się.
— Do widzenia — odpowiedział.
Agentka wstała, uścisnęła rękę mężczyzny i wyszła przez drzwi.
Helikopter zbliżył się do poziomu gruntu. Andrzej, wraz z 9 innymi żołnierzami, spuścił się na ziemię po linie.
— Słyszycie nas? Odbiór — odezwał się głos w radiu.
— Głośno i wyraźnie. Odbiór — odpowiedział jako dowódca grupy.
— Dobrze to słyszeć, po zajęciu pozycji powiadomcie nas o tym — nakazał głos. — Bez odbioru.
Po chwili cała 10 zmierzała zająć strategiczny punkt. Po kilku minutach marszu znaleźli się na pagórku, z którego mieli widok na drogę biegnąca poniżej. Zgodnie z danymi przekazanymi przez drona za około 2 godziny miała tędy przemieszczać się grupa 30 emu, wracająca się przegrupować.
— Zajęliśmy wyznaczoną pozycję, zaczynamy przygotowywać zasadzkę. Odbiór — powiadomił Andrzej dowództwo.
— Zrozumiano, powodzenia. Bez odbioru — usłyszał odpowiedź.
Technicy zeszli na drogę, rozstawić materiały wybuchowe i pułapki mające na celu zatrzymanie ptaków, by żołnierze z krwi i kości mogli oddać strzał. Andrzej położył się w wysokim na pół metra skupisku trawy między dwoma drzewkami. W chwilę rozstawił swój karabin AS50 tak, by móc oddać strzał w każde miejsce na drodze. Jako jeden z dwóch miał karabin o takiej sile. Nóżki dwójnogu mocno zapierały się o ziemię. Przyłożył policzek do kolby i patrząc przez lunetę przeleciał wzrokiem teren przed sobą. Był gotowy. Wstał, rozciągnął się i spytał drugiego snajpera z "pięćdziesiątką":
— Jak ci idzie? Ja już gotowy.
— Prawie skończyłem — odpowiedział — sprawdź co u naszych M-kowców.
Przeszedł kilka kroków w stronę pary strzelców uzbrojonych w lżejsze karabiny.
— Jak wam idzie? — zapytał.
— Ja w gotowości, Jack się jeszcze wierci, bo mu niewygodnie — usłyszał jako odpowiedź.
— Okej, zajrzę do treserów.
Poszedł w stronę ich obstawy. Zastał tylko jednego żołnierza.
— Co tam?
— A nic, sprawdzamy, czy nie ma tu żadnych zwierząt. Wilson poszedł obejść teren, bo zauważył jakiś dziwny kamień, tam jest — wskazał na sylwetkę kolegi w oddali swoją G36-óstką.
— Dobra, jak coś to krzycz — podniósł kąciki ust.
— Ta, już widzę, jak przybiegasz nam z pomocą. Szkoda, że biegniesz w drugą stronę — uderzył kolegę przyjacielsko w klatę.
— To ja idę sprawdzić co u naszych techników.
Zszedł z pagórka i usiadł koło trapera siedzącego na zboczu.
— Ahh, widzę, że myślisz. Masz jakiś szczegółowy plan?
— Właściwie to tak. Ogólnie cały ten teren jest otwarty, więc nie będzie gdzie manewrować ani gdzie się schować. A więc, łatwiej trafić kogoś, kto tam jest. Kiedy pierwsze w szeregu ptaki przekroczą linię pagórka, wraz z Ray'em zestrzelicie tego z ładunkiem i tego z działem. Ty tego z ładunkiem. Potem strzelajcie w kogo chcecie, ale najpierw działa i zaopatrzeniowcy. Wtedy pozostali zaczną strzelać, nasz minigunowiec będzie ostrzeliwał tych przeciwników, którzy zaczną strzelać w nas, tak żeby nikt z naszych nie oberwał. Pozostali strzelcy będą po kolei eliminować kolejne sztuki. Kilka sekund po tym, jak zaczniecie w nich nawalać, pirotechnicy zdetonują ładunki zapalające ustawione wkoło wokół środka drogi przed pagórkiem. Tak, żeby nie mieli dokąd uciec. To jakieś nowe cacko od jakiejś fundacji. Temperatura powinna być tak wysoka, że żaden ptak przez to nie przejdzie. Pali się też dosyć długo, powinno starczyć. Zbocze pagórka będzie zaminowane pułapkami, które będą łapać pojedyncze sztuki, by były łatwiejsze do zestrzelenia, bo jako że jedyną niepalącą się drogą będzie pagórek, to zaczną się tu wspinać. Więc lepiej zestrzeliwujcie tych najbliżej. Treserzy będą nas osłaniać, a ja będę się patrzył z tamtego punktu — pokazał palcem na drzewo na prawym zboczu pagórka. — Coś powtórzyć?
— Nie trzeba.
— To przedstaw innym plan, ja jeszcze pomyślę — wstał, podniósł swój wypełniony sprzętem plecak i zaczął wchodzić na górę.
Po szczegółowym przedstawieniu wszystkim planu Andrzej położył się obok swojego karabinu i czekał. Jego koledzy też ustawili się koło swojego uzbrojenia, mimo jeszcze godziny przed samą zasadzką. Chcieli sprawdzić jak widoczni są z drogi. Po otrzymaniu sygnału, że wszystko gra, opuścili pozycje i wrócili do swoich spraw. Zameldowali do dowództwa gotowość, po czym cierpliwie czekali.
Leżał w bezruchu, skanując każdy ruch po lewej stronie, z której to miały przybyć ptaki. Jego oddziałowi bracia pewnie robili to samo. W przeciągu minut powinien zobaczyć mistyczne, zmechanizowane emu. Po chwili zobaczył zwierzę wyłaniające się z lasku. Biegło na dwóch nogach, szybkim tempem. Za nim zauważył kilka kolejnych. Wyłaniało się coraz to więcej emu. Naliczył równo 30 sztuk. Nie biegły w zwartej grupie, ale też nie byli kompletnie rozproszeni. Pośrodku grupy dostrzegł zaopatrzeniowca, co potwierdzała wielka skrzynia. Otaczała go czwórka zwierząt z działami. Reszta wyglądała względnie normalnie. Skupił się na ptaku ze skrzynią. Front stada zbliżał się do linii pagórka. Zaczął powoli naciskać spust. Dotarł do "ściany". Żeby oddać strzał, musiał lekko ruszyć palcem. Pierwszy emu przekroczył ustaloną linię. Strzelec skupił się, przycelował dokładniej i strzelił. Usłyszał głośny huk i poczuł odrzut swojej małej maszyny zagłady. Prawie w tym samym czasie usłyszał drugi huk, zauważył padającego ptaka z działem. Ciężki snajper — strzelec uzbrojony w karabin wyborowy AS50 o dużej sile, jeden strzał, jeden trup. Stado zaczęło rozdzielać się na dwie grupy, jedna biegła w domyślną stronę, a druga zaczęła na nich szarżować. Wycelował ponownie, tym razem w przeciwnika z działem. Strzelił jeszcze raz. Jego przyjaciel również, padły kolejne dwa ptaki. Nie zdążyli zestrzelić ostatniego ciężko uzbrojonego emu. Nastąpił wybuch, ogniste niedomknięte koło zamknęło ptaki w pułapce. Pirotechnik — technik zajmujący się wszelkimi sprawami związanymi z materiałami wybuchowymi i ich obsługą. Do rzezi dołączyli się pozostali strzelcy wyborowi, słychać było krótkie serię lub pojedyncze strzały. Snajper — obsługuje karabin M16A4 pozwalający na ostrzał szybszy niż przy użyciu AS50, ale mniej efektywny. Dwie grupy znów połączyły się w jedną i zaczęły wspinać się po zboczu, ostrzeliwując nieprzyjaciół. Do akcji dołączył karabin maszynowy skutecznie namawiający zwierzęta do zaprzestania ostrzału. — Erkaemista — strzelec obsługujący ręczny karabin maszynowy M249 SAW. Pułapki łapały za kończyny ptaków skazując ich na wyrok śmierci. Traper — technik zajmujący się pułapkami, kamuflażem oraz taktyką. Zza pleców walczących, można było usłyszeć strzały. Pies dingo, pewnie spłoszony walką, biegł, przedzierając się przez trawę. Trzy pociski powędrowały w jego stronę, przebiły się przez skórę, penetrując i niszcząc organy wewnętrzne zwierzęcia. Traper — obstawa grupy, gdy istnieje zagrożenie misji ze strony zwierząt lub ludzi, eliminuje je. Andrzejowi skończyły się naboje w magazynku. Szybko sięgnął po kolejny i przeładował, rzeź jeszcze nie dobiegła końca. Nagle, ostatni z emu uzbrojonych w działo wystrzelił. Pocisk odłamkowy trafił niedaleko jego partnera, rozrywając go siłą eksplozji i powstałymi odłamkami. Oberwał również treser, który podniósł się, żeby mieć czysty strzał w psa oraz pirotechnik, który kucał obok dowódcy. Andrzej ogłuszony eksplozją, dopiero po kilku sekundach otworzył oczy. Ujrzał granat, który zapewne przed chwilą należał do pirotechnika. Bez namysłu podniósł go, wyjął zawleczkę i rzucił przed siebie. Była słyszalna kolejna eksplozja. Podniósł głowę i mocniej złapał karabin. Niedaleko przypalonego koła pozostawionego przez granat zauważył kilka ciał wrogów. Gdyby zawahał się choćby przez chwilę pewnie byłby teraz martwy. Na szczęście jego koledzy po fachu nie zaprzestali ostrzału, przez co nie byli na przegranej pozycji. Strzelał dalej.
— Dawać, dawać! — wycedził przez zęby technik obserwujący całą sytuację przez lornetkę.
Po niedługiej strzelaninie, ptaki do zestrzelenia się skończyły, a ogień zaczął dogasać. Dowódca grupy rozluźnił mięśnie. Nagle zauważył ostatniego uciekającego ptaka. Wycelował i pociągnął za spust, usłyszał dźwięk wystrzału i emu padł martwy.
Na imię miał Diego, w ręku trzymał AS50-siątke, a po drugiej stronie lufy stał ptak emu. Po kilku sekundach i głośnym dźwięku ptak już nie stał.
Jego drużyna wybijała 3 stado, wcześniejsze dwa zniszczyli bez problemu. Z tym było gorzej z powodu zajęcia słabej taktycznie pozycji. Ich traper się nie popisał. Było tu wiele miejsc, w których można się ukryć i jeszcze więcej miejsc do przeprowadzania pokaźnych manewrów. Przez co trafienie nieprzyjaciół graniczyło z cudem. Przeciwnicy mogli łatwo się do nich dostać, a z tyłu mieli wylęgarnie węży. Na szczęście treserzy dobrze wykonywali swoje zadanie, więc co chwilę słyszał za plecami wystrzał. Wycelował i strzelił w kolejnego ptaka, pięć trafień z rzędu, dobrze mu szło, lepiej niż kiedykolwiek. Nagle jeden z przeciwników zaczął na niego szarżować. Wycelował i strzelił, lecz pocisk nie wyleciał. Koniec amunicji. Jego partner zauważył zagrożenie i nie zwlekając strzelił w emu. Niestety było za późno. Pocisk przeszył mu ramię sprawnie omijając tkankę kostną. Przebił na wylot jego płuco, a odłamki metalu wbiły się w serce. Ciężkie truchło opancerzonego zwierzęcia przykryło umierającego żołnierza. Tak skończył się żywot Diega z AS50-siątką.
— Zawijamy się, nie ma co, nie wygramy — usłyszał generał armii dyktatora.
— Ale jak to?! Dostaliście pieniądze, mieliście wspomóc nas w wygranej — oburzył się.
— Coś powiedziałem, nie wygramy. Wycofujemy się
— A co z pieniędzmi? Potrzebujemy ich, żeby zwyciężyć — spytał generał.
— Nic, pomogliśmy jak mogliśmy — odpowiedział człowiek Argusa. — Żegnam.
Opuścił biuro generała i zaczął pomagać współpracownikom zbierać sprzęt.
— Kurwa, no ja pierdole, powinno wyjść inaczej! — krzyknął.
— Halo, słyszycie nas? Odbiór — dobiegł głos z radia.
— Tak, słyszymy. Odbiór. — odpowiedział oficer pełniący funkcję dowódcy kompanii.
— Nasz dron potwierdził wycofanie się wrogich jednostek. Zostaniecie jeszcze jakiś czas w gotowości, a potem was stąd zabieramy. Proszę złożyć raport. Odbiór.
— To dobra wiadomość. Co do raportu, to mamy 31 martwych, 6 rannych i 12 strat w broni. Odbiór.
— Rozumiem. Bez odbioru.
— Z całym szacunkiem, ale już nic nie możemy zrobić — powiedział generał.
— Musi być jakieś wyjście, cokolwiek — odpowiedział zdesperowany Tachea.
— Niestety, zabrakło nam opcji. Rebelianci znowu zaczęli wygrywać.
Dyktator spojrzał się na Makarova leżącego na biurku. Pistolet jego ojca, czy to już czas by go użył? Usłyszeli pukanie do drzwi. Po chwili te się uchyliły.
— Dzień dobry, chciałabym porozmawiać w sprawie pomocy nad odzyskaniem wyspy — powiedziała agentka.
— Kim pani jest? — zapytał Christopher.
— Jestem agentką pewnej organizacji zwanej Fundacją…