Wczesne lato, 1998
ocena: +7+x

Wczesne lato 1998 roku było raczej dość niestabilnym okresem dla Polski.

A może tak już od zawsze było. Odkąd we wrześniu 1939 roku wybuchła straszliwa burza wojenna, kraina pól zwana Polską żyła w ciągłym strachu. Nawet po zakończeniu długiej okupacji niemieckiej i rosyjskiej, dotknięci biedą Polacy byli niemal całkowicie zapomniani przez resztę świata — choć może i było to dalekie od rzeczywistości, większość narodu i tak właśnie ją postrzegała. Nawet po odejściu z kraju wojsk rosyjskich, gospodarka była w ruinie, a pogarszający się stan porządku publicznego stwarzał jeszcze większe zamieszanie w całym kraju. Mimo to było lepiej niż wcześniej, Kwaśniewski okazał się być znacznie lepszym prezydentem, niż ktokolwiek by się tego spodziewał, a sprawy dla Polski wreszcie zaczynały nabierać tempa.

I tak ludzie w Polsce starali się jak najlepiej otrząsnąć się z cienia zimnej wojny i jakoś przeżyć ten stagnacyjny niepokój.


Dla Mikołaja Piłsudskiego tamto lato było idealnym momentem, aby zdobyć kilka historii. Jako reporter darmowego czasopisma miał już w tym roku trzy duże sprawy na własną rękę. Szczególnie dobre recenzje zebrał jego majowy reportaż, który obnażył szeroko zakrojony precedens nielegalnego łapówkarstwa i lobbingu stojący za lokalnymi reformami systemowymi i przyniósł mu pewną sławę jako reporterowi.

Ale pomimo tego nie był zadowolony. Nie mógł znieść tego, że on, jeden z czołowych dziennikarzy w całym kraju, od dłuższego czasu siedział na fotelu przy oknie w barze, słuchając jakiegoś absolutnego chłamu. Co więcej, osobą tworzącym go był człowiek, którego nieustanne obrzucanie gównem było jego głównym zadaniem — polityk — a mimo to martwił się o swoje bezpieczeństwo. Trochę go to wkurzyło.

– I właśnie dlatego nie mogę się z tobą zgodzić – powiedział w końcu Mikołaj, popijając rozwodnioną wódkę, której cena niedawno poszybowała w górę. Był świadomy tego, że był pijany, ale nie zostało mu w tym pijaństwie na tyle świadomości, żeby przestać pić. Nie był pijakiem, ale widząc, że jego dzisiejszy towarzysz nie był kimś, komu przeszkadzało okazywanie słabości, dał się porwać chwili i wypił trochę za dużo.

– Prometeusz z dnia na dzień bankrutuje, to dość dziwne. Biorąc pod uwagę informacje, jakie ujawnili, powinni być w dość dobrej sytuacji finansowej i nawet ten nieszczęsny incydent z podpaleniem ich siedziby dwa lata temu nie powinien spowodować większych szkód, co nie? Ale teraz nagle bankrutują i zostają wykupieni przez jakieś zagraniczne przedsiębiorstwo. Wszyscy byli pracownicy gdzieś zniknęli, a ludzi mieszkający w pobliżu ich byłego biura nie pamiętają w ogóle, jak oni wyglądali. Do tego policja i straż pożarna magicznie zgubiła całą dokumentację w sprawie tego podpalenia, a wszystkie duże media milczą na ten temat. To nie ma sensu!

– Uważam, że twoje pytania są słuszne, ale nie jestem pod wrażeniem skali tego procederu – odpowiedział Donald Tusk specyficznym głębokim głosem, którego używasz, gdy chcesz skarcić swojego starego przyjaciela. Jego ubranie było dość typowe, wystarczająco skuteczne, aby wtopić się w mrok baru i nie zwracać na siebie zbędnej uwagi. Tusk zawsze był dość rozsądnym człowiekiem, przez co właśnie teraz próbował powstrzymać stojącego przed nim parszywego dziennikarza przed wplątaniem się w potencjalnie niebezpieczną sprawę.

– Prometheus Neurons to z pewnością dziwna firma. Mają również mnóstwo powiązań w Senacie zarówno z parlamentarzystami, jak i urzędnikami wojskowymi. Choć to tylko plotka, mówi się, że Ruski jak jeszcze tu stacjonowały również miały z nimi do czynienia — ale nikt nie zna żadnych szczegółów na ten temat. Rozumiesz, co próbuję ci przekazać? To niebezpieczna sprawa.

– Dlatego chcę odkryć ich tajemnicę w taki sposób, aby mnie nie zauważyli. Mam zwolenników w armii i senacie. Nie ma rzeczy, której nie mógłbym zrobić. Pomijając już te reformy, to najlepszy sposób, aby dowiedzieć się, kto czerpie i czerpał korzyści ze współpracy z tymi zagranicznymi laboratoriami.

– I martwię się również o ciebie, Mikołaj. Jesteśmy przyjaciółmi od czasów studiów. Nieostrożnie babrając się w tej sprawie możesz postawić swoje życie na szali.

– Hej, hej, o czym ty pierdolisz? Wolałbym wiedzieć, kto mnie śledzi, by móc napisać o tym artykuł. Wojsko, policja, a może jacyś twoi koledzy? W Senacie z pewnością jest dużo ludzi, którzy byliby gotowi ścigać mnie nawet na Litwę.

– Proszę cię, tylko żebyś nie działał aż tak lekkomyślne.

Jakby chcąc upomnieć przyjaciela, senator pochylił się do przodu. Spokojny zapach drogich perfum mieszający się z zapachem wódki drażniącej jego nozdrza, przypominał mu o różnicy w tym, jak on i osoba przed nim stojąca skończyła w życiu, Mikołaj lekko westchnął. Był osobą, która w tego typu chwilach się nie poddawała. Już od czasów jednopartyjnych rządów komunistycznych zawsze był zaangażowany w ruchy na rzecz wprowadzenia demokracji, chęć jej pełnego osiągnięcia była perfekcyjnie widoczna właśnie w tej chwili.

– Słuchaj, wiele się dowiedziałem, od kiedy dostałem się do Senatu. Świat jest pełen rzeczy wykraczających poza nasze zrozumienie, a ukryte, potężne siły wydają się być tymi, które naprawdę pociągają za sznurki w tym kraju. Być może przywódcy i członkowie gabinetu niektórych z partii mogą osiągnąć ten poziom. Członkowie parlamentu albo tego pragną, albo się go boją. W każdym razie, prędzej czy później sam się tam znajdę. Proszę tylko ciebie, abyś uważał.

– Ej, ej, co to za teoria spiskowa. Mówisz jak jakiś ksiądz; od kiedy nosisz sutannę?

– Nie jest to może powód do dumy, ale pobożni w mojej parafii zawsze mnie wspierali. Dzięki nim udało mi się nawet wygłosić przemówienia na mszy – prędko dopowiedział.

Tusk wzruszył ramionami i nalał więcej wódki do pustej już szklanki Mikołaja. Mikołaj, choć miał świadomość, że wypił już i tak trochę za dużo, potulnie przełknął. Jaki był sens wdawania się w pijackie kłótnie z tym człowiekiem? Z trudem odkaszlnął przez chwilę.

– W mojej też! – powiedział po chwili Tusk tak głośno, żeby stworzyć u Mikołaja obawę, iż ludzie wokół odwrócą wzrok w ich stronę — choć Mikołaj doskonale wiedział, że był to po prostu stary nawyk, który miał, gdy chciał odwrócić uwagę od niewygodnego tematu. To musiał być sposób, w jaki jego przyjaciel chciał mu pomóc, bo babranie się w tej historii zdecydowanie nie wyszłoby mu na dobre.

– Nie mówiłeś wcześniej, że pracujesz nad pewną ciekawą sprawą? O tym kościele, Jezu jak oni mieli? No te… dziwaki, co czczą jednego z polskich poetów czy kto to tam był.

Cerkiew św. Chopina?

– Tak, oni. Cóż za ciekawa forma wiary…

Jego dobór słów był godny polityka. Dziennikarz niemuszący bawić się w takie duperele, parsknął.

– Opisałem to, ale nigdy nie trafiło do wiadomości. Mój redaktor był katolikiem, który nienawidził heretyków z szewską pasją.

– Cóż, z pewnością był to trudny temat do przygotowania.

– A żebyś wiedział. Wiem, że nie powinno się przeprowadzać wywiadów z jakimiś szemranymi kultami czy sektami, ale oni nie wydawali się być aż tak szaleni. Mają po prostu bzika na punkcie muzyki klasycznej do tego stopnia, że wpływa to na cały ich styl życia. Ich rytuały to głównie modlitwy i granie muzyki.

– Głównie?

– Nie pozwolili, by ktoś z zewnątrz zobaczył ich naprawdę niebezpieczne sprawy. Zawróciłem, zanim zaczęli mi ufać, sprawa realnie nie była warta aż takiego zachodu — nawet jeśli kazali mi już przejść przez ceremonię inicjacyjną i takie tam. Czy wiedziałeś, że ojciec św. Chopina miał takie samo imię jak ja?

Tusk zaśmiał się, a Mikołaj cicho zachichotał.

Nagle rozległ się dźwięk telefonu komórkowego. Mikołaj podniósł nieco ciężkie, chromowane urządzenie — najnowszy model, produkcji japońskiej — i natychmiastowo rozpoznał dzwoniący numer.

– O diable mowa. Przepraszam na chwilkę.

– Jasna sprawa, tylko postaraj się sprężyć. Chcę jeszcze spędzić trochę czasu z rodziną po naszym spotkaniu.

Kiwnąwszy głową, Mikołaj wysunął antenkę ze swojego telefonu. Słysząc jedynie kakofoniczny szum, Mikołaj zaczął się tylko jeszcze bardziej irytować. Wygląda na to, że nawet telefony mitycznej japońskiej produkcji nie były aż tak nieskażone wadami.

Halo, halo? Piłsudski przy telefonie. Czy rozmawiam z Anną Sidło?


Nagranie Przechwyconej Komunikacji GoI-484A-#04209


Nadawca: Anna Sidło, GoI-484A ("Cerkiew św. Chopina") członkini zewnętrznego kręgu, cywil

Odbiorca: Mikołaj Piłsudski, Potencjalne Źródło Wycieków Klasy I ("Dziennikarz"), cywil, Monitorowana Osoba Poziomu D

Data: 12.07.1998, 12:55 (UTC+2)


[POCZĄTEK LOGU]

[Aktywacja podsłuchu, szum]

Odbiorca: Halo? Piłsudski przy telefonie.

Nadawca: Bóg.

Odbiorca: Czy rozmawiam z Anną Sidło? O co chodzi? Jestem zajęty…

Nadawca: On przemówił do nas.

Odbiorca: Co?

Nadawca: Nadchodzi. Słyszałam to, jego kompozycje, w… w tonie muzyki, w moim pniu mózgowym…

Odbiorca: O czym ty kurwa pierdolisz? Hej, pół roku temu wydawałaś się ogarniętą babą. Brałaś coś? Heroinę?

Nadawca: Nie, nie. Proszę, uwierz mi. Nie słyszy tego?

Odbiorca: No słucham. Ale nie o to pytałem — dołączyłaś końcowo do Cerkwi? Mówiłaś, że nie masz zamiaru się przyłączać i że jesteś tylko entuzjastą. A teraz najwidoczniej jesteś na jakimś narkotykowo-religijnym haju.

Nadawca: Nie! [Szum] Oni nie są częścią tego. Ja to słyszę, nie ma powodu, żebyś i ty nie mógł. Kiedy już dokonasz inicjacji, jest… jest przeszywający dźwięk skrzydeł i gromkie oklaski! Niech ktoś to zatrzyma! [Szum]

Odbiorca: O czym ty pierdolisz? Ej czy to nie ten walc Chopina w tle?

Nadawca: Głowa mi się rozstępuje, ten dźwięk w mojej głowie — jak grzmot — o Boże… [Szum]

Odbiorca: Kurwa, dobra. Dzwonie po policję i pogotowie. Jestem teraz w Warszawie, a ty pewno jesteś w swoim domu w Żelazowej Woli, nie? Za godzinę będę na miejscu. Poczekaj na pomoc, oni ci pomogą.

Nadawca: Przybądź do nas, o Święty [Szum] Przybądź do nas, o Święty [Szum] Przybądź do nas, o Święty [Szum] Nie, nie [Brzęczenie] [Szum] Przybądź do nas, o Święty [Szum] [Brzęczenie] Nie! [Szum] Przywitajmy brawami jego przybycie [Brzęczenie]

[KONIEC LOGU]


– Co to kurwa było?

W głosie Tuska dało się wyczuć pewną nutę pełnego zaufania do kolegi. Mikołaj po prostu skinął głową.

– Moja koleżanka, która pomogła mi nawiązać kontakt z Cerkwią. Powiedziała, że jest tylko entuzjastką i że ma przyjaciół w kościele, ale pomijając to, wygląda na to, że nie jest z nią dobrze i wydaję mi się, że może umrzeć. Brzmiała, jakby jej serce miało się zatrzymać w każdej chwili. Dzwonie po służby i sam pojadę tam, żeby upewnić się co u niej.

– W takim wypadku, to chyba nie pora by dalej odnawiać naszą przyjaźń. Będę się już zbierał.

– Uważaj na drodze. Ja pojadę do niej, jak najszybciej się da.

– Wzorowy obywatel jak zawsze. Później wyślę ci jeszcze jakąś nalewkę — oczywiście słabą.

– Dzięki.

Obaj niezręcznie się zaśmiali, po czym wstali z krzeseł. Tak jak dawniej za czasów studiów na Uniwersytecie Gdańskim, podzielili rachunek pół na pół, po czym szybko opuścili lokal i wspólnie spojrzeli na pochmurne warszawskie niebo. Tusk sprawdził godzinę na swoim pozłacanym zegarku, a Mikołaj wyjął z torby na aparat fotograficzny swój srebrny telefon.


I tak


ceremonia się zakończyła


















cicada.jpg













Szóste Sprawozdanie dot. Statusu Frontu


Nadawca: Połączony Zespół Ewaluacyjny 766-PO, Terenowe Centrum Dowodzenia "Rzeczpospolita"

Odbiorca: Dowództwo Połączonych Sił Reagowania Fundacji SCP/Globalnej Koalicji Okultystycznej Przeciwko Gigantycznej Boskiej Istocie "Trakt Królewski", Ośrodek 30

Data: 12.07.1998, 16:41 (UTC+2)


Status rozlokowania sił: ZIELONY

Status bojowy sił: CZERWONY

Cel: UE-1076 (KTE-3842-Bosch-Ex Machina)

Status celu: Aktywny

Status na godzinę 16:40, Połączonemu Zespołowi Ewaluacyjnemu 766-PO udało się rozlokować w Krakowie. Ustanowiono centrum dowodzenia linią frontu; przeprowadzono rozpoznanie i udzielono potrzebnego wsparcia poszczególnym Mobilnym Formacjom Operacyjnym Fundacji oraz Zespołom Uderzeniowym Dywizji PHYSICS GOC.

Zabezpieczono wszystkie główne drogi i linie kolejowe w województwie małopolskim. DK7, DK79 i DK94 zostały całkowicie zablokowane. Lokalne siły policyjne zostały przyłączone do Polskiej Filii Fundacji na mocy Porozumienia o Anomalnych Sytuacjach Nadzwyczajnych, które do czasu pełnego rozmieszczenia Wojska Polskiego ma pomagać w ewakuacji miejscowej ludności cywilnej.

Wszelka łączność, za wyjątkiem niezbędnego minimum potrzebnego dla działania służb ratowniczych, wszelkiego rodzaju łączności administracyjnej oraz łączności związanej z utrzymaniem ruchu, w centralnej i południowej części Polski oraz w pobliskich rejonach — całej Słowacji i wschodniej części Czech — została wyłączona w ramach stanu wojennego II stopnia. Opracowanie historii przykrywki zostanie oddelegowane komisją podlegającym bezpośrednio pod Dowództwo Połączonych Sił Reagowania w Ośrodku 30.

Stan rozlokowania poszczególnych jednostek znajduje się poniżej. Przeprowadzanie wstępnej czynności operacji zostało zakończone w 39%, straty mieszczą się w dopuszczalnych granicach. Cel jest uważany za zagrożenie o Poziomie Reagowania 5 lub do niego równoważnym.

Jednostka Status Straty

ρ-4 ("Kościelne Grajki")

Rozmieszczone w Krakowie. Maksymalne zapotrzebowanie na sprzęt rytualny. Po ustanowieniu stanowisk obronnych, planowane przesunięcie sił do Bochni.

Brak

8841 "Mourner"

Rozmieszczone w Krakowie. Ustanowienie stanowiska dowodzenia i miejsca rytuału w Katedrze Wawelskiej. Wykorzystanie wschodnioeuropejskich ley lines do rytuału przywołującego zostało pomyślnie rozpoczęte.

Brak

737 "Dreamliner"

Rozmieszczone na linii obronnej Bilcza-Morawica. Zespół ma za zadanie kontynuować monitorowanie poziomu promieniowania Akivy UE-1076 z bezpiecznej odległości. Kontrataki na roje UE-1076-A są wykonywane przez okoliczne jednostki.

Delikatne

ι-22 ("Scholars of Measure")

Rozmieszczone w Kielcach. Dostarcza aktywów obliczeniowych okolicznym jednostkom, poprawiając tym efektywność ostrzałów. Wedle planu ma zapewnić pomoc w naprowadzaniu rakiet balistycznych podczas ostatniej fazy ataku Fundacji-GOC.

Brak

8026 "Firebug"

Obecnie na DK79. Planowane rozmieszczenie w Krakowie pod przykrywką Wojska Polskiego. Drużyna 2 została utracona w wyniku ataku UE-1076-A-04 podczas zwiadu. Nie wpłynęło to jednak na sprawność operacyjną zespołu.

Delikatne

:
:
:

:
:
:

:
:
:

ε-1 ("Puszczyki")

Rozmieszczone na DK28. Mają za zadanie zneutralizować pozostałe roje UE-1076-A. Ze względu na skażenie biologiczne spowodowane intensywnym zanieczyszczeniem rzeczywistości pozostawionym przez UE-1076 przewiduje się, że formacja straci wszelką sprawność operacyjną w ciągu najbliższych 6 godzin.

Ciężkie

δ-37 ("Deers in the Plain")

Rozmieszczone na DK94. Zapewnia statyczną obronę przed główną falą UE-1076-A. Formacja doświadczyła poważnych strat w wyniku braku sprzętu antybiologicznego i antyboskiego.

Poważne

3658 "Flatpack"

Rozmieszczone w Stróży. Uczestniczyło w pierwszym bombardowaniu lotniczym UE-1076. Całkowicie utraciło sprawność operacyjną w wyniku kontrataku ze strony UE-1076-A.

Zniszczona

1190 "Skipjack"

Rozmieszczony w Stróży. Uczestniczyło w pierwszym bombardowaniu lotniczym UE-1076. Trafione przez silną wiązkę promieniowania aspektu podczas próby oskrzydlenia bytu i przeniesione do nieznanego wymiaru kieszonkowego.

Nieznane

α-14 ("Orleans' Flame")

Rozmieszczona w Stróży. Uczestniczyła w pierwszym bombardowaniu lotniczym UE-1076. Po nieznanym ataku ze strony UE-1076-A utraciło całe siły lotnicze i 40% sił naziemnych. Obecnie formacja reorganizuje się i konsoliduje pozostałe siły.

Zniszczona

Dodatek: Propozycja Specjalna — Wydarzenie Klasy LK

Połączony Zespół Ewaluacyjny 766-PO przewiduje, że przy obecnym stanie walk i tempie strat zapewnienie dalszej kontroli sytuacji stanie się prędko niemożliwe. W celu osiągnięcia celów operacyjnych konieczne jest rozmieszczenie większej ilości aktywów Fundacji-GOC. Stanowiłoby to jednak ogromne zagrożenie dla dalszego zachowania tajemnicy całej operacji. Dodatkowo naruszenie suwerenności granic sąsiednich narodów spowodowane operacją doprowadziło do niemożliwych do zignorowania szkód, powodując, że siły NATO, Słowacji i Rosji rozpoczęły obecnie własne działania obronne w oparciu o swoje indywidualne systemy reagowania. W tych okolicznościach dalsze próby opanowania sytuacji UE-1076 przy użyciu obecnych sił są uważane za skazane na pewną porażkę.

Na podstawie obecnie znanych danych sugeruje się, że istnienie UE-1076 zostanie ujawnione społeczeństwu międzynarodowemu w przeciągu najbliższych 72 godzin, co doprowadzi do całkowitej utraty kontroli nad sytuacją. Opiera się to na założeniu, że UE-1076 i roje UE-1076-A nie zostaną wyeliminowane w przeciągu najbliższych 170 minut i nie biorą pod uwagę status zabezpieczenia/zniszczenia UE-1076.

766-PO na mocy praw przysługujących jej w ramach Porozumienia ws. Wspólnych Operacji Militarnych, składa propozycje Dowództwu Ośrodka 30, jak i odpowiednim dowództwom naczelnym Fundacji i GOC rozważenia oficjalnego wprowadzenia Scenariusza Klasy LK ("Podniesienie Zasłony").


Nie było sygnału.

Telefon stał się bezużyteczny — w rzeczywistości, automaty telefoniczne, krótkofalówki, telegrafy, pociągi, taksówki, być może nawet samoloty, wszystkie środki komunikacji i transportu stały się bezużyteczne.

Sytuacja była rażąco wręcz absurdalna. Pomimo braku ogłoszenia, jakiegokolwiek stanu wojennego czy nadzwyczajnego, wszyscy albo byli w swoich domach, albo w drodze do nich. Innymi słowy mówiąc, choć wielu ludzi poruszało się swoimi samochodami, nie było nikogo, kto mógłby im pomóc. To, co się stało, było oczywiste, chyba bardziej nawet oczywiste, niż pożar przed twoimi oczami — decyzja o porzuceniu samochodu wymagała odwagi, ale był to chyba jedyny sposób na wydostanie się z tej przeklętej drogi krajowej, zablokowanej obecnie na każdym możliwym odcinku. Odgłosy trąbiących samochodów, wściekłych kierowców i płaczących dzieci wypełniały całą drogę, ale Mikołaj nie przestawał iść.

Kurwa, miała być godzinę drogi stąd — choć w rzeczywistości minęły już trzy i pół godziny, a on dopiero teraz zszedł z DK92. Jak miał przebrnąć przez następne siedem kilometrów? Podczas gdy czterdziestoletni pijaczyna ze swoim reporterskim ekwipunkiem przedzierał się przez ten chaos, ta powalona miłośniczka muzyki klasycznej równie dobrze mogła się już się udusić. Co jeszcze dziwniejsze, wzdłuż autostrady ustawione były punkty kontrolne, ale ludzie w nich stacjonujący nie wyglądali ani na policjantów, ani na żołnierzy. Nie byli młodzi, ale też nie mieli w sobie tego lenistwa i zepsucia jak ci, którzy wstąpili do służby w czasie komuny. W każdym razie, w porównaniu ze standardowym wyposażeniem polskich urzędników, ci ludzie byli po prostu aż zbyt dobrze przygotowani do swej pracy.

Dziwne rzeczy się działy i wszystko było w jednej wielkiej rozsypce. Przede wszystkim ten głos, to nieprzyjemne brzęczenie owadów, które usłyszał, wychodząc z baru, które wydawało mu się być głosem należącym do samego Chopina. Oczywiście ani Mikołaj, ani Tusk nigdy nie słyszeli w swoim życiu głosu Chopina. Ale oprócz niego było coś jeszcze — w każdym razie ludzie, którzy byli tam wtedy z nim, na pewno też słyszeli ten głos.

Mikołaj zauważył to, że idąc dalej czuł, jak jego wnętrzności gotują się, zamiast w końcu wytrzeźwieć. Kurwa, kolejny punkt kontrolny. Droga wyjazdowa była zablokowana, a ludzie jej pilnujący wyglądali, jak ci, których mijał wcześniej. Niewprawione oko mogłoby pomyśleć, że to zwykli policjanci, ale Mikołaj wiedział, że nimi nie byli.

– Przepraszam. Przykro mi, ale ta droga jest zamknięta. Nie może pan jechać dalej. Więzień polityczny uciekł i zabrał…

Kurwa. W ciągu ostatnich kilku godzin sprawy kompletnie się posypały; Mikołajowi chciało się teraz krzyczeć ze złości. Wspaniali policjanci tego kraju, z którymi kontakt był chlebem powszednim dla Mikołaja, nigdy kurwa nie powiedzieliby ci "przepraszam" lub "przykro mi", gdyby zatrzymaliby cię w punkcie kontrolnym. Ale miał jeszcze w sobie trochę rozsądku, więc skoro musiał się spieszyć, nie wahał się skorzystać ze swojej wewnętrznej siły perswazji.

– Z ciekawości, czy macie jakiś samochód?

– Powiedziałem już panu, że droga jest zamknięta. Proszę zawrócić. Nie może pan jechać dalej.

– Zapytałem tylko, czy macie samochód? Jeśli ustawiacie punkty kontrolne po całej autostradzie, musicie mieć przecież jakiś samochód, co nie?

– O co ci chodzi? Jeśli nie zamierza pan mnie posłuchać będę musiał użyć innych środków.

– Heh, heh tak jak ja. Myślę, że to załatwi sprawę.

– Ty… – odchrząknął fałszywy policjant, robiąc krok do przodu, gdy Mikołaj wypowiedział dziwne słowa, które spostrzegł na tyle jego munduru.

– W Żelazowej Woli jest pewna osoba, która jest członkiem Cerkwi św. Chopina, która najprawdopodobniej teraz umiera, ale mógłbym przez nią skontaktować się z Cerkwią. Co ty na to?


Log Przesłuchania UTE-PoL0043-Blue-Polonaise


Przesłuchiwany: Radosław Bukowski, UTE-PoL0043-Blue-Polonaise

Przesłuchujący A: Donald Franciszek Tusk; Senator "Unii Wolności"

Przesłuchujący B: "Kowalski"; Specjalny Wysłannik Dywizji PSYCHE [Łącznik z Fundacją]

Data: 12.07.1998, 17:40 (UTC+2)


[POCZĄTEK LOGU]

Przesłuchujący B: Ogarnijmy to najszybciej, jak się da. Szczerze mówiąc, nawet nasze siły, które angażujemy w ten projekt, nie są wystarczające.

Przesłuchiwany: Jestem tu tylko dla bezpieczeństwa moich ludzi. Wszystkie żądania, jakie wobec nas wysunięcie, muszą się spotkać z równą zapłatą.

Przesłuchujący B: Mówisz tak, ale mamy teraz dosłownie globalny kryzys.

Przesłuchujący A: Zaczekaj, Kowalski. Pozwól mi to ogarnąć. [Odchrząkuje] Dobry wieczór, panie Bukowski. Jestem…

Przesłuchiwany: Twoja twarz zdradza jak bardzo tutaj nie pasujesz, Kaszubie. Jesteś jeszcze młody i nie znasz naszego świata.

Przesłuchujący A: Może i tak, ale dzisiaj się sporo o nim dowiedziałem. Mój szef, Buzek, właśnie dostał wylewu krwi do mózgu. W ministerstwach panuje absolutny chaos, a ja chciałem skorzystać z okazji i spróbować wejść do światowej polityki.

Przesłuchujący B: Przejdźmy do sedna sprawy, dobrze, panie Tusk? W tej chwili szatan, który wygląda jak jakaś ugotowana bryła gówna, próbuje wyruchać ten kraj w dupę i wrzucić go do Bałtyku.

Przesłuchujący A: Czekaj, czekaj — to ja, jako przedstawiciel rządu, jestem tu po to, by negocjować. Panie Bukowski, powinien pan chyba wiedzieć, co ta haniebna sekta pańskiej religii robiła w Małopolsce.

Przesłuchiwany: Ach, te biedne, zgubione dusze. Zostały pochłonięte w całości przez fałszywą melodię — ta melodia nie jest melodią świętego; musieli usłyszeć głos z innego świata. To straszny i okropny los.

Przesłuchujący B: Zadziwia mnie to, ile wiesz o działaniu bogów.

Przesłuchujący A: Oczywiście my, jako rząd, nie rozważamy pociągnięcia twojej religii do odpowiedzialności. Nie, nie, mamy wielu twoich współwyznawców w Senacie, a to jest przecież wolny kraj. Ale bez pomocy waszej Cerkwi, ten kraj nie będzie jutro w ogóle istniał.

Przesłuchiwany: …czego od nas oczekujecie?

Przesłuchujący A: Przeciwstawnego rytuału. Nie znam się na szczegółach, ale… czy nie dałoby się czegoś zrobić, by jakoś osłabić bestię? My zajmiemy się częścią zewnętrzną, a wy zajmiecie się wewnętrzną tego problemu. Jeśli to ogarniecie, uda nam się go pokonać.

Przesłuchiwany: Bredzisz, Kaszubie. Kiedy rytuał się skończy, porzucicie nas i będziecie dbali tylko o swój własny czubek nosa.

Przesłuchujący A: Jest taka opcja, owszem, ale nawet jeśli rządowi uda się jakoś przetrwać, to krajowi już się nie uda, a świat zostanie zniszczony. Poza tym widzi pan, pan Kowalski i ja jesteśmy tutaj bez oficjalnej zgody dowództwa.

Przesłuchiwany: …co?

Przesłuchujący B: To ściśle tajna misja. Twoja znajoma, pani Sidło — członkini zewnętrznego kręgu i entuzjastka Chopina — znajduje się obecnie pod ochroną Koalicji. Ani Fundacja, ani nikt inny w Dowództwie Połączonych Sił Reagowania o tym nie wie.

Przesłuchujący A: Niewiele możemy wam zaoferować w zamian za współpracę, ale wszyscy chyba nie chcemy tutaj zginąć. Usuniemy wszystkie zapisy w aktach pani Sidło i innych członków Cerkwi w tej sprawie, aby utrzymać to spotkanie w tajemnicy i zapewnimy wam, że jak to wszystko się skończy, Dowództwo uzna Cerkiew za neutralną stronę trzecią.

Przesłuchujący B: Naczelne Dowództwo oczywiście nie zaakceptowałoby tego, ale to oni mnie tu przecież przysłali. Moje serce jest w tym kraju, ale moje biuro i rodzina są w Nowym Jorku. To zupełnie odrębny łańcuch dowodzenia. Nikt się o niczym nie dowie.

Przesłuchiwany: Ale—

Przesłuchujący A: Mężczyzna o imieniu Mikołaj, który umożliwił skontaktowanie się nas z panem jest obecnie z panią Sidło. Nie mówiąc o wielu innych upadłych członkach Cerkwi przejętych przez pracowników rządowych lub podwładnych pana Kowalskiego. Mogę przysiąc, że zapewnimy im odpowiednią opiekę i wymażemy ich dane ze wszystkich istotnych baz danych. I oczywiście zrobimy to również dla wszystkich członków Cerkwi, którzy pomogą w rytuale.

Przesłuchujący A: Chcę, żeby nam pan zaufał, panie Bukowski. Jeśli chodzi o nas to jestem pewien, że ten człowiek, który poprosił pana o to spotkanie, nigdy nie zaprzeczyłby pańskiej oddanej wierze. My również nie będziemy. Wszyscy jesteśmy teraz w trudnej sytuacji i potrzebujemy pańskiej pomocy.

Przesłuchiwany: [140 sekund ciszy]

Przesłuchiwany: …Dajcie mi chwilę.

Przesłuchujący A: Oczywiście, o ile Bóg pozwoli.

[KONIEC LOGU]


Posłowie: Powyższy log jest objęty klauzulą ścisłej tajności Środkowoeuropejskiego Wydziału Dywizji PSYCHE. Dostęp do tego dokumentu wymaga zgody trzech urzędników na poziomie zastępcy dyrektora generalnego, w tym Szefa Wydziału Środkowoeuropejskiego. Sam fakt istnienie tego logu jest tajny.


Patrząc przez okno, nie widział nic.

W ostatnich dniach rządów socjalistów i tuż po demokratyzacji kraju, Polska sięgnęła dna. Nie było mowy o przetrwaniu mroźnych środkowoeuropejskich zim bez wystarczającej ilości drewna do rozpałki. W celu oszczędzania zasobów i ochrony przed samolotami zwiadowczymi NATO obowiązywały przerwy w dostawie prądu, a Polacy chodzili chwiejnie w ciemnościach.

Ale teraz gospodarka Polski stanęła w końcu na nogi, choćby nieznacznie, a prąd przestał już być rzadkim luksusem. Oczywiście był drogi, ale potrzebowałeś go, aby przeżyć. Choć wiele dróg pozostawało jeszcze nieoświetlonych, światła reflektorów aut przelatywały przez autostrady jak meteory, a wczesnym wieczorem światła okolicznych gospodarstw położonych obok drogi, choć często przyćmione i ukryte, podsycały młodzieńczą nostalgię.

Jednak w tej chwili droga była pozbawiona świateł, a wokół panował jedynie mrok nocy.

– Trwa ewakuacja – powiedział umięśniony mężczyzna siedzący u jego boku, jak najzwięźlej się tylko dało. Dla żołnierza odpowiedzialnego za monitorowanie Żelazowej Woli, człowieka, który nazywał się Madringal, ten kraj się tylko rozpadał. Mikołaj przeklinał wiele rzeczy — własną bezsilność, surowość Koalicji, która nie pozwoliła mu, dziennikarzowi, nosić przy sobie nawet kamery czy notatnika, kolegę ze studiów, który wpędził go w tę całą sytuację i Fundację, o której niewiele wiedział, ale i tak ją przeklinał.

Odkąd zagroził fałszywemu policjantowi z dziwnymi tatuażami w Wyjeździe, załatwił sobie samochód i kierowcę, wszystko szło dobrze, aż do czasu, gdy powierzył Tuskowi i przełożonemu fałszywego policjanta negocjacje ze znanym mu kapłanem, w zamian za przewiezienie do szpitala ledwo żywej miłośniczki muzyki klasycznej, przysypanej stosem padliny cykad. To właśnie wtedy wszystko się posypało. Wszędzie go szturchano i popychano, a potem wepchnięto na tył furgonetki. Otrzymał tylko jedną wiadomość od Tuska o treści "rób, co ci każą". Poza tym nie było żadnego wyjaśnienia i żadnego sposobu na wyjście z tej sytuacji.

– Więc, podsumowując to, co mówisz…

Mikołaj rozmawiał z Madringalem, zadając mu pytania raz po raz. Gdyby tego nie robił, z pewnością już by oszalał — ale i tak to, co powiedział mu Madringal wystarczyło, aby zburzyć zdrowy rozsądek, który budował sobie przez najbliższe prawie 40 lat swojego życia.

– Ty jesteś z GOC… Globalnej Koalicji Okultystycznej? I jest jeszcze jakaś "Fundacja". I te organizacje rządzą światem zza kulis, tak?

– Nie całkiem, ale coś w tym stylu – mruknął mężczyzna. Mikołaj zauważył, że jego twarz odbijająca się w szybie furgonetki była dziwnie wykrzywiona i trudna do odczytania.

– Na tym świecie jest wiele gównianych rzeczy i tylko garstka ludzi, która to gówno ogarnia, ale jest ich więcej, niż mógłbym policzyć na palcach moich rąk i nóg. Naszym zadaniem jest zamykanie ich i rozpierdalanie im łbów, od ust aż po mózgi i tak do usrania. Jesteśmy GOC, najbardziej badassowe skurwiele chroniące ten zasrany świat.

– A co z tą Fundacją? Z tego, co mówisz tak średnio się z nimi dogadujecie.

– Głownie, tak – odparł Madringal. Był śliski, jak mokra butelka mleka, ale wymknęło się Mikołajowi z pola widzenia i znikło. Mikołaj domyślił się, że tak po prostu było.

– Przez większość czasu się niezbyt lubimy, ale czasem pracujemy razem. Tak jak teraz. Nie wiem dlaczego, ale oni lubią zamykać rzeczy w pudełkach. Choć czasem jest to lepsza opcja, niż ich rozpierdalanie.

– A teraz?

– Nie faworyzowałbym żadnej ze stron. Uważam jednak że ci, którzy będą tego nieświadomi, poniosą tego konsekwencje.

– Tak jak ty – chciał dopowiedzieć Madringal, ale się powstrzymał, ale i tak Mikołaj załapał.

Westchnął. Odgłosy wybuchów odbijające się echem jak grzmoty w oddali oznaczały, że gdzieś w pobliżu toczyły się walki.

Z rykiem obok ich furgonetki przejechało kilka ogromnych pojazdów. Przywiązane do nich było wiele warstw impregnatu skrywających lufy czołgów. Mikołaj odruchowo sięgnął po aparat fotograficzny — choć ten został skonfiskowany. Pojazd, w którym się znajdował, jechał na czele konwoju z zaopatrzeniem Koalicji, więc Mikołaj zastanawiał się, do jakiej organizacji należał ten drugi konwój.

– Wreszcie wojsko przybyło. Zobaczymy, czy uda im się przetrwać to piekło – powiedział Madringal głosem zmęczonego człowieka, który wreszcie znalazł ulgę. Mikołaj zadrżał nieco, nie z powodu tego, że mijany konwój należał do Wojska Polskiego, ale z tego, że stoicki dotąd mężczyzna, siedzący wyprostowany obok niego, okazywał w końcu jakieś emocje.

– Czy misja jest, eee, trudna?

– Mówiąc wprost, będzie to walka, jakiej jeszcze nikt nie widział. Ten identyfikator "Ex Machina" to coś, czego myśleliśmy, że nigdy w życiu nie będziemy musieli zobaczyć. Ale przez nieostrożność do tego doszło – powiedział mężczyzna, zaśmiawszy się cicho.

Mikołaj nie wiedział, czym była ta "Ex Machina", ale miał wrażenie, że człowiek siedzący obok był żołnierzem, który był świadomy tego, że ma zostać wysłany na śmierć. Dawno już tego nie doświadczył — było to samo uczucie, które towarzyszyło narodowi tuż przed demokratyzacją, podczas spotkania z zachodnimi wojskami na froncie wschodnim, uczucie niepokoju, które rozchodziło się od palców u nóg po całym ciele.

Nagle na wschodzie nieba błysnęła jasna, migocząca zorza. Choć jego uszy słyszały głuchą ciszę, w jego głowie zaczął grać, nie, był wygrywany przez brzęczenie skrzydeł walc. Mikołaj poczuł wreszcie, że już całkowicie postradał zmysły, gdy usłyszał głos boskiej cykady. W następnej chwili zawiał silny podmuch wiatru, a mężczyzna obok niego chwycił się mocno klamki auta i z dużym hukiem pojazd został zdmuchnięty na pobocze.

W mżawce, samochód zsunął się do połowy. Z wnętrza pękniętych drzwi zdumiony Mikołaj wyjrzał na zewnątrz. Płyn, który pachniał jak nafta — paliwo lotnicze, wybuchł płomieniami, a stopione fragmenty czegoś świecącego na zielono były wszędzie rozrzucone. Rozglądając się dookoła mógł dostrzec pożary na całym wzgórzu. Zorza polarna — która w Polsce nigdy nie występowała — jadowicie rozświetlała teraz niebo, rozjaśniając ciemności księżycowej nocy. Pojazdy w konwoju za nimi zatrzymywały się jeden po drugim, a mężczyźni w kamuflażach krzyczeli z gniewu i zaczynali odgarniać gruzy z drogi. Ktoś wydobył miotacz ognia i zaczął podpalać coś, co miało dziwnie ukształtowane kończyny, a w miejscu, gdzie powinna być głowa, znajdowała się dziwna wypukłość; wydawało z siebie ochrypły cykadzie krzyki agonii. Nie mogąc na to patrzeć, Mikołaj odwrócił wzrok i w przestrachu czekając aż oddziały Koalicji uprzątną drogę, słyszał jedynie nieustanne odgłosy cykad.

Po drugiej stronie wzgórza błyszczało miasto Kraków. Część odległych blasków musiała pochodzić od wybuchów w nim.


battle.jpg

Dźwięki wystrzałów były na tyle głośne, że dosłownie trzęsły miastem.

Plac przed krakowskim ratuszem został przemieniony na szpital polowy. Mikołaj nie miał dość odwagi, aby zajrzeć do któregokolwiek namiotu. Na szczęście odór był słabszy, niż się spodziewał — poza zapachem czarnej ziemi w lesie. Kamienie budynków drżały pod wpływem fal uderzeniowych, a w okolicy kręciło się mnóstwo uzbrojonych ludzi, którzy przychodzili i odchodzili, ale poza tym panował nienaturalny aż spokój.

– Bariera spokoju i oczyszczenia. Jej brzęczenie jest jak klątwa, im więcej tego słyszysz, tym bardziej wariujesz. Słyszałem o ludziach, którzy się zastrzelili, bo nie mogli pozbyć się tego brzęczenia z głowy – powiedział Madringal. Mikołaj już nawet nie kwestionował terminu "bariera". Po wjechaniu do miasta od razu zobaczył ludzi ubranych w stroje kapłanów, magów i czarodziei, modlących się lub odprawiających rytuały. Wśród żołnierzy Wojska Polskiego sprawdzających lufy czołgów krzątali się rycerze polerujący swoje miecze, a za murami miasta stały olbrzymie pomarańczowe mechy. Mikołaj bał się o cokolwiek zapytać.

– Ja już muszę zwiewać. Sanitariusze zostaną z tobą. Jeśli byś czegoś potrzebował, pytaj agentów Fundacji.

– …dzięki.

– Nie ma za co. I masz.

Mężczyzna wyjął z kieszeni niewielkie pudełko i ku jego zaskoczeniu w jego środku znalazł swój reporterski ekwipunek, który został skonfiskowany. Madringal podrapał się po głowie, prawie jakby nie miał pojęcia, co powiedzieć.

– Nie wiem, czy powinienem to tobie mówić, ale trudno byłoby ci zrozumieć, gdybym nic nie wspomniał.

– Co?

– Dostałem rozkazy, by oddać ci z powrotem twój sprzęt. Masz wolną rękę, ale poczekaj tutaj. Fundacja się dalej tobą zajmie.

– Czego chce ode mnie rząd i Fundacja? Jestem tylko dziennikarzem, nie ma żadnego sensu wożenie mnie w takie miejsca.

– Na polu bitwy potrzebujemy żołnierzy. Wojowników. Natomiast rząd, Fundacja i Koalicja mają dla ciebie inną bitwę.

I tak został pozostawiony sam sobie, aby się nad tym zastanowić.

A mężczyzna, z którym przed chwilą rozmawiał, wsiadł na podnoszącą się lawetę, która wchodziła w jeden z tych ogromnych pomarańczowych humanoidalnych kombinezonów, na co Mikołaj patrzył z osłupieniem.

Nagle zdając sobie z tego sprawę, dziennikarz podniósł swój aparat. Kilku uzbrojonych ludzi przyglądało mu się, ale żaden nie podszedłby mu przeszkodzić, gdy ostrożnie naciskał migawkę aparatu. Wśród odgłosów wystrzałów i zielonych błyskawic usłyszał cichy dźwięk wirującej kliszy i już sobie wyobrażał, jak wyjdzie zdjęcie.

Zdjęcie wysunęło się z aparatu. Nikt go nie zatrzymywał. Na obrazku widniało logo błękitnej spłaszczonej Ziemi, otoczonej pentagramem, zdobiące każdą z ośmiu jednostek U-HEC, idących w stronę bramy wychodzących ze starego miasta. Jeden z nich odwrócił głowę w jego stronę i skinął ją. Mikołaj mógł to poczuć.

– Ach, przepraszam! Pan Piłsudski?

Mikołaj od razu wyczuł aurę bijącą od człowieka, który podszedł do niego, gdy zmieniał kliszę — była inna niż wszystkich innych dziwaków, których dzisiaj spotkał. Miał w sobie aurę inteligenta — podobnie jak Tusk — ale był znacznie młodszy od swojego dawnego kolegi ze studiów i wydawał się czystszy.

Nazywał się Woźniak. Był agentem Fundacji, a przynajmniej tak twierdził i właśnie targał gdzieś ze sobą Mikołaja.

– Gdzie idziemy?

– Do katedry.

– Hej, mogę zrobić kilka zdjęć?

– Jasna sprawa. Przecież po to tu jesteś.

– Huh. Czy wy nie powinniście… trzymać tych spraw w tajemnicy?

– Powinniśmy. Ale sprawy obrały trochę inny tor, niż początkowo planowaliśmy.

– To ubezpieczenie – powiedział Woźniak, uśmiechając się i podając Mikołajowi futerał na klisze — ten sam model, którego Mikołaj używał.

– Rada Tuska była chyba słuszna — może mi grozić śmierć – powiedział niezręcznie się śmiejąc i biorąc futerał Mikołaj. Nie byłby w stanie stwierdzić, czy klisze nie zostaną zmanipulowane, ale i tak nie miał wyboru, jak tylko zrobić to, co rząd i Fundacja kazali mu zrobić.

Po drodze Mikołaj pstrykał zdjęcia na lewo i prawo, zużywając całe sześć rolek kliszy. Przy wejściu do katedry ksiądz rozdał coś, co wyglądało jak kartki. Na znak Woźniaka ksiądz skinął głową i wręczył Mikołajowi szczególnie dużą kartę. Jego odpowiedź na podziękowania Mikołaja była spóźniona — wydawało się, że miał na uszach jakiegoś rodzaju nauszniki.

– To talizman. Trzymaj go blisko ciała.

– Talizman?

– Wspomniałem chyba już o tym krótko wcześniej — impulsy taumaturgiczne są bardzo, bardzo silne. Wszyscy mamy tutaj przed nim odpowiednie zabezpieczenia, ale dla takich cywilów jak ty, potrzebne są szczególnie silne. W szczególności patrząc na to, osoby o niskiej odporności łatwo ulegną ich wpływom.

Włożył talizman do swojej legitymacji prasowej, pasował idealnie. Wspinając się na balkon katedry, Mikołaj rozłożył swój statyw i spojrzał przez obiektyw. Za murami starego miasta, wzdłuż Wisły, na wschodzie rozciągał się jasny obszar, na którym zorze, błyskawice, flary i inne światła rywalizowały o to, która bardziej rozświetli niebo. Drobne cienie regularnie przecinały niebo i były wsysane w obszary blasku. Po przerywanych drganiach podłogi Mikołaj domyślił się, że skądś w okolicy wystrzeliwane są rakiety.

Ciesząc się, że nie jest w stanie zobaczyć bóstwa, Mikołaj wielokrotnie klikał migawkę. Nic nie blokowało widoku z wysoko położonego balkonu, więc mógł w spokoju robić zdjęcia. Odgłosy wybuchów, bombardowania, bzyczenia i ryków silników odrzutowców, przewijały się przez niebo, mieszając się z dźwiękami fortepianu. Po powierzchni Wisły, oświetlonej światłami walk, pędziły cienie pomarańczowych olbrzymów. Ospałe giganty zatoczyły się na zielonym niebie. Mikołaj z trudem śledził pędzący oddział swoim mało wydajnym nocnym obiektywem. W tym momencie nawet nie zwrócił uwagi na zbliżające się odgłosy bombardowania i przyspieszającą melodię fortepianu.

I wtem niebo rozbłysło innym kolorem — nie zielonym, ale przezroczystym błękitem. Na wschodnim niebie zielone światło przygasło na około pół minuty i rozległ się dźwięk przypominający tłuczenie szkła. Nie wiedząc, co się dzieje, Mikołaj pstryknął tylko zdjęcie, zmienił kliszę i zapisał w notatniku swoje uwagi o rozgrywającej się przed nim scenie. Za nim Woźniak zdążył w ogóle krzyknąć o zbliżającym się impulsie i uświęconej głowicy, Mikołaj był już w innym świecie. Ta scena, ta anomalna bitwa, musiała zostać uchwycona przez jego aparat. Nawet jeśli wszystko zostałoby zatuszowane przez Fundację, Koalicję, czy tam rząd, musiał ją sfotografować. Nie zwracał uwagi na upływający czas i po prostu zatracił się w swojej pracy.

Nie zauważył nawet jak wszystko rozświetliło się na zielono i poczuł, że ktoś go ciągnie do tyłu.







shine.jpg







Gdy się ocknął, pierwszą rzeczą, której doświadczył był smak krwi.

Zanim zorientował się, że się w ogóle ocknął, instynktownie wypluł coś — lepką bryłę znajdującą się w jego ustach, po czym otworzył swe oczy.

Był w środku katedry, patrząc na lśniącą na niebie zorze przez nieistniejący już dach. Wysokie iglice topniały, kapiąc na ziemię złowieszczo jak stwardniały smalec. Kamienne ściany były rozerwane jakby były z papieru, a na wielu z nich widniały geometryczne symbole, choć wiele innych uległo zniszczeniu w deszczu iskier.

Mikołaj dwukrotnie próbował się podnieść, lecz bezskutecznie. Całe jego ciało rozpadło się na kawałki. Czując ciepło na klatce piersiowej, spojrzał w dół i zobaczył, że talizman, który włożył do swojej legitymacji prasowej, spłonął w ponad połowie, a stopiona obudowa legitymacji przykleiła się do jego koszuli. Prawdopodobnie poparzył sobie brzuch, ale nie czuł tam bólu — właściwie to nie czuł go w ogóle, w żadnym miejscu swojego ciała. Jakimś cudem udało mu się wstać i walcząc z zawrotami głowy, rozejrzeć się dookoła. Topniejące się kamienie i kruszące się ściany blokowały większość jego pola widzenia. Balkon, na którym wcześniej stał, już nie istniał, a za ogromną dziurą, która po nim pozostała, nie było niczego poza ciemnością.

Jego umysł zwrócił się w stronę kamery. To było teraz dla niego największe zmartwienie. Na szczęście dla niego, aparat leżał tuż przy nim. Gdy po nią sięgnął, Mikołaj nagle zastygł. Obok aparatu leżała lepka bryła krwi, którą wcześniej wypluł, nie była już krwią a czarną bryłą ziemi, pośrodku której leżała cykada, wychodząca ze swojej skorupy. Głowa jej była mocno zdeformowana, lecz rysy jej twarzy przypominały te człowiecze.

Przypomniał sobie zapach czarnej ziemi przy ratuszu i spojrzał na cykadę. Wyjął aparat, zrobił trzy zdjęcia, po czym zgniótł ją swą stopą. Przez chwilę trzymał swą nogę na niej, aby upewnić się, że bestia zginie. W tym momencie przypomniał sobie, kim była osoba, która go odciągnęła.

– Boże…

Odpowiedź przyszła natychmiastowo. Na dźwięk jęku Mikołaj odwrócił się. Pod zawaloną ścianą spostrzegł skrawek ubrania. Po chwili szamotania się spod niej wyczołgał się zmasakrowany Woźniak.

Woźniak wyglądał jakby miał zaraz umrzeć — od pasa w dół zamienił się w zielony, lepki płyn, rozlewający się po całej podłodze zniszczonej katedry. W jego piersi znajdowała się dziura. Mikołaj był zszokowany — niewiele mógł dla niego zrobić. I wtedy zrozumiał, że jest tylko jedno wyjście.

– Mogę ci zrobić zdjęcie? – zapytał Mikołaj. Woźniak resztami sił przytaknął. Zmienił klisze i zrobił trzy zdjęcia. Woźniak nie mógł już się ruszyć. Mikołaj w milczeniu uczynił znak krzyża, a dowód poświecenia mężczyzny schował w futerale. I wtedy uświadomił sobie, że nie wiedział, o którego mu boga chodziło.

Z głębokim oddechem wciągnął powietrze pozbawione zapachu ziemi i spojrzał w górę. Daleko, w oddali słyszał dźwięki helikopterów. Ale na wschodnim niebie nie było już niczego. Zupełnie niczego. Było pewne, że ta bitwa już się skończyła.

Myśląc o tym, Mikołaj wyszedł ze zniszczonego budynku. Powód, dla którego się tu znalazł był jasny. Gdy kończy się walka żołnierzy, zaczyna się walka dziennikarzy.

To było jego pole bitwy.


Obywatelki i obywatele Polski, dobry wieczór. Nazywam Donald Franciszek Tusk z partii Unii Wolności.

Dzisiaj mam do przekazania wszystkim wam ważne ogłoszenie. Wraz z przywróceniem gabinetu Buzka nastąpiły przetasowania w rządzie i ja, Donald Tusk, zostałem mianowany na nowo powstałe stanowisko Ministra Spraw Paranormalnych.

Wielu z was zapewne odczuwa niepokój w związku z ostatnimi doniesieniami. To prawda, stanęliśmy w obliczu wielkiej tragedii. Wielu naszych rodaków zostało dotkniętych tą ogromną katastrofą, szczególnie w województwie małopolskim. Zostaliśmy osaczeni. Stanęliśmy naprzeciw monumentalnego zagrożenia.

Jednakże teraz świat jednoczy się z Polską. ONZ, Unia Europejska, Wspólnota Niepodległych Państw, jak i różne inne kraje zaoferowały nam swoje wsparcie. W tej chwili coraz więcej środków i zasobów trafia do naszego narodu. Dystrybucja rozpocznie się dzisiaj, najpierw w czterech województwach najbardziej dotkniętych kryzysem: małopolskim, świętokrzyskim, podkarpackim i śląskim. W ciągu tygodnia rozdysponujemy pomoc w całym kraju i przywrócimy działanie wszystkich głównych dróg. Dziękujemy naszym sąsiadom za ich dobroczynne wsparcie.

Nad naszym światem dotychczas istniała Zasłona. Do tej pory ta Zasłona chroniła nas, pozwalała nam spać spokojnie, obiecując, że możemy wierzyć, że jutrzejszy dzień nadejdzie. Utrzymywała ją niewiedza, wiara i zdrowy rozsądek, lecz teraz została zerwana. Trójstronne rozmowy pomiędzy naszym narodem, Fundacją i Globalną Koalicją Okultystyczną rozpoczną się jutro o godzinie 13:00. Ich pomoc pozwoliła nam przezwyciężyć ten trudny czas. Dzięki nowym więzom i sojuszom, wczesne lato 1998 roku zostanie na zawsze zapamiętane. Prawda zostanie ujawniona, a my będziemy musieli stawić jej czoła.

Spójrzcie na to zdjęcie. To Kraków, epicentrum całej katastrofy. Ale ludzie nadal tam żyją. Powinniśmy patrzeć w przyszłość i przeć do przodu. Tak jak to od zawsze Polska robiła.

Rząd, parlament, sądy, policja — wszyscy będziemy was chronić. Będziemy za was walczyć. Będziemy szli razem z wami. To zdjęcie, Kraków i jego mieszkańcy, niech będą naszym symbolem. Zjednoczmy się i razem przezwyciężmy ten kryzys.

Jutro Polska wraz z całym światem zrobi ciężki krok w przyszłość, poza zasłonę i w ciemność. Jednakże razem damy radę.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported