Mikołaj Miękki otworzył drzwi do wypełnionego ciemnością pomieszczenia, do którego następnie powoli wszedł rytmicznie stukając o podłogę swoją laską. Wtedy nagle pokój rozświetlił się mocnym, niespodziewanym rozbłyskiem światła, a uszy wypełnił huk oraz dźwięk wydawany przez urodzinowe trąbki z gwizdkami.
— Wszystkiego najlepszego!
Kiedy źrenicy Mikołaja dostosowały się do oświetlenia w pomieszczeniu zobaczył około trzydzieści osób w śmiesznych szpiczastych czapeczkach, rozłożone stoły z różnymi przekąskami, tort z woskowymi świeczkami w kształcie cyfr "8" i "0" oraz rozwieszony baner z napisem "Przyjęcie z okazji urodzin/przejścia na emeryturę".
— Sto lat, sto lat, niech…
— Nie. Kategorycznie się na to nie zgadzam.
— Ale mamy całkowitą zgodność.
— Nigdy bym się na to nie zgodził!
Wypowiadając te słowa Mikołaj przyspieszył jednocześnie zwiększając częstotliwość uderzeń swojej laski o podłoże. Niewielki wzrost prędkości sprawił, że młodszy współpracownik przydzielony jako goniec administracji został niewiele z tyłu za mężczyzną ubranym w kombinezonie technicznym opierającym się o czarną, lakierowaną laskę z czerwono-srebrną rączką. Jednak po chwili ten przystanął i oparł się o ścianę ciężko dysząc, sięgnął do saszetki znajdujące się pod rozpiętym z przodu kombinezonem. Wyciągnął z niej trzy pomarańczowe opakowania na tabletki i podsunął je sobie niemal pod same okulary, by upewnić się, że wyciągnął właściwe lekarstwa. Otworzył wszystkie opakowania medykamentów, które trzymał w ręku, po czym wysypał po dwie biała pigułki z każdego i szybko je łyknął. Młody goniec tylko przyglądał się scenie, ponownie odezwał się, dopiero gdy starszy mężczyzna odepchnął się od ściany i ruszył w dalszą drogę.
— Widzi Pan, jak to wygląda. Przecież Pan ledwo stoi i musi się zgodzić na pomoc.
— Nic nie muszę. Może i dopadła mnie starość, ale zapewniam, że mam w sobie wystarczająco dużo werwy, by pozamykać wszystkie swoje sprawy. Wiem też, o co chodzi administratorom Fundacji i wiem, że pomoc to to nie jest.
— Ale…
— Nie, żadnego "ale". Za całe złoto Cara nie pozwolę, by ktoś inny musiał cierpieć za moją osobę.
— Myślałem, że nigdy nie zostawisz pracy w Fundacji, ale postanowiłeś spakować manatki. Nie tylko ty, sporo osób zakończenie tego czerwonego gówna zmotywowała do poszukania zatrudnienia w innych sektorach zatrudnienia, bardziej bezpiecznych.
Mikołaj by odpowiedzieć na pytanie wyjął z ust widelczyk, na którym przed chwilą znajdował się kawałek ciasta. Rozejrzał się, by ogarnąć skromne przyjęcie, które przygotowali dla niego koledzy z pracy. Widok szczęśliwych ludzi wokoło rozgrzewał jego wnętrze.
— Nie o to chodzi, nigdy nie pracowałem dla korzyści osobistych.
— W każdym razie, to co teraz? Wędkarstwo? Podróże? Może w końcu pora na jakieś amory?
— Przyjemnie by było, ale niestety mam swoje zadanie i koniec kariery w Fundacji nie znaczy osiągnięcia mojego celu.
— Rozumiem, masz tę swoją misję, ale co to za życie, jeśli nie mogłeś się nawet wyluzować?
— Moje, człowiek musi mieć jakiś cel w życiu, o tym, co będzie po jego spełnieniu pomyślę, gdy to już się skończy.
— Cholera, gdyby wszyscy ludzie mieli takie podejście to ludzkość nie miałaby problemów.
— Obawiam się, że nigdy nie byłoby tak kolorowo.
— Oj tam, po prostu się nie doceniasz.
— Cicho.
— Ale, ja serio…
— Nie o to chodzi. Słyszysz to?
Po kilku sekundach nasłuchiwania pomieszczenia wypełnionego szumem wielu toczących się jednocześnie konwersacji. W całym tym zgiełku mężczyźni wyłapali rytmiczne pikanie.
— Ktoś zapomniał wymienić baterie w wykrywaczu dymu.
— Nie, to nie to. Dźwięk dochodzi z bliższego miejsca.
— Mówisz?
Mikołaj złapał za obrus stolika, przy którym stali i podciągnął go. Zobaczył przyczepiony do spodu blatu stołu spory ładunek wybuchowy wydający rytmiczne pikanie.
— Nowy model?
— Tak, pewnie jakaś nowa mieszanka lub specjalne odłamki.
— Dobra. Ludzie, mamy tu sytuację bombową, ewakuujemy się!
Wszyscy na informacje o bombie zareagowali dość obojętnie, szybko odłożyli trzymane talerzyki lub kubki z napojami i skierowali się zgrabnie, acz bez pośpiechu i paniki do wyjścia z pomieszczenia.
— Ogarniesz to?
— Tak.
— Dobra, to idę dołączyć do reszty.
Mężczyzna do tej pory towarzyszący Mikołajowi szybko oddalił się. W tym samym czasie Mikołaj przykucnął przy bombie i odruchowo poprawił okulary, od których braku się jeszcze nie odzwyczaił. Zamiast tego pomacał tylko swoje blizny w kształcie litery "X" przecinające każdy z jego oczodołów na cztery części. Następnie szybko sięgnął do głowicy swojej laski i wprawnym ruchem ją odczepił. Wprawnie otworzył potrzebne mu narzędzie i zabrał się za rozbrajanie bomby.
Po piętnastu sekundach i dwóch rozciętych kablach detonator ładunku przestał wydawać miarowy dźwięk. Zadowolony z siebie jeszcze raz spojrzał na mechanizm, który właśnie rozbroił. Przez ponowny rzut oka na układ zrozumiał, iż popełnił błąd. Skarcił się za swoją zuchwałość i rzucił się na bombę. Przewrócił stół w kierunku ściany, za którą na pewno niczego i nikogo nie było. Po przewróceniu się stołu na ziemie Mikołaj natychmiast przykrył widoczną część ładunku swoim ciałem. Prawdziwy zapalnik, ukryty pod pikającą atrapą wysłał sygnał do materiału pirotechnicznego. Bomba wybuchła.
— Zgaduje, że moje "nie" nie zostało potraktowane jako odpowiedź.
— Wybacz, naprawdę nie chcemy tego robić.
Mikołaj usłyszał słowa skruchy jednego z czterech ochroniarzy, czekających na niego przy wyjściu z pomieszczenia, w którym przed chwilą skończył przeprowadzać prace konserwacyjne. Byli oni uzbrojeni w pistolety na strzałki usypiające i celowali prosto w starego mężczyznę ze skrzynką narzędziową.
— Nie posądzam was o to, każdy z nas wykonuje tylko swoją pracę.
— I tak wiemy, jak to się skończy, ale dla formalności musimy spróbować.
— To w pełni zrozumiałe i nie będę miał wam za złe tej próby, z resztą jak zawsze. Mogę tylko odstawić najpierw skrzynkę? Pewnie nic się nie stanie, ale nie chciałbym później zbierać narzędzi z podłogi.
— Oczywiście.
Starszy mężczyzna za pomocą drżącej ręki powoli odstawił skrzynkę z narzędziami na podłogę. Następnie wyprostował się i spojrzał na ochroniarza wprost przed sobą. Ten uspokoił oddech i dokładnie wycelował broń, by mieć pewność, że porażka w powierzonym zadaniu nie będzie jego winą. Pociągnął spust, a strzałka napędzana pędem sprężonego powietrza wyleciała z lufy, by niemal natychmiast wbić się w cel i zaaplikować mu środek nasenny. Cała piątka była zaskoczona zajściem i próbowała zinterpretować sytuację, aż do momentu, gdy środek nasenny nie uśpił Mikołaja. Zanim jednak upadł na podłogę został złapany przez jednego z ochroniarzy, który chciał ochronić staruszka przed możliwymi skutkami upadku.
— Nie wiem, jak ale się udało.
— Nie wywołuj wilka z lasu, bierzemy go, zanim nasze szczęście się skończy.
Ochroniarz, który oddał strzał sięgnął do swojego komunikatora.
— Sala operacyjna, mamy go, możecie rozpocząć ostatnią fazę przygotowań.
Z pomieszczenia wydobywał się gęsty dym. Goście przyjęcia z bezpiecznej odległości przyglądali się scenerii, a kilku pracowników ochrony wyposażonych w gaśnice zaczęło ostrożnie zbliżać się do pokoju, w którym przed chwilą doszło do wybuchu materiałów wybuchowych. Ze środka zaczął dochodzić miarowy stukot, zbliżający się do wyjścia. Ochroniarze na chwilę się zatrzymali, w tym samym czasie z dymu wyłonił się Mikołaj Miękki, którego prezencja w żaden sposób nie przypominał takiego, jaki powinna posiadać osoba po bezpośrednim kontakcie z wybuchającą bombą. Był nienaruszony, jedynie strzepał pył ze swoich średniej długości, rzadkich siwych włosów.
— Ostatni zamach w karierze! To trzeba opić. I tak nas pewnie na dziś zwolnią, więc zapraszam wszystkich na drinka, będziemy świętować.
Wszyscy członkowie przyjęcia wznieśli mały okrzyk, by pokazać, że zgadzają się z takim planem. Następnie zaczęli się rozchodzić, by pozamykać ostatnie sprawy przed końcem skróconego dnia pracy. Mikołaj postanowił do nich dołączyć, jednak jego głowę zaprzątała myśl:
— "Szkoda, że nie będę mógł się z nimi napić. Pewnie żartobliwie powiedzą, że psuję zabawę. Chciałbym świętować z nimi w pełnej okazałości, ale od poświęcenia nie ma wyjątków."
— Więc się udało?
— Tak.
— Do znakomita wiadomość. Czy do tego udało się zarejestrować warunki, które umożliwiły przeprowadzanie całej operacji?
— Nie, nie wiemy czemu wtedy nie doszło do wystąpienia zjawiska.
— Rozumiem, w przyszłości, jeśli pojawi się okazja będzie trzeba to przebadać. Na razie powinniśmy cieszyć się z tego, że to nieznane prawo zjawiska pozwoliło nam na wykonanie planu.
— Może powinniśmy, jednak nie możemy zapominać, że przez to stracimy nad nim kontrolę.
— Nigdy nie mieliśmy nad nim kontroli, tak samo jest teraz. Możemy tylko stać z boku i obserwować, mając nadzieje, iż da nam się do siebie dopuścić. Należy przydzielić dwóch agentów, którzy będą go obserwować z bezpiecznej odległości. Możliwe jest też, że na zwolnieniu osiągnie lepsze rezultaty, co przyniesie nam spore korzyści.
— W takim wypadku nie mam nic więcej do przekazania.
— Więc uznaje nasze spotkanie za zakończone.