autorstwa Calamari_Knight
Jeść. Jeść. Jeść.
Całość stworzenia od eonów spędzała swój czas, próbując spełnić to jedno Pragnienie. Co bardziej złożone formy próbowały zastąpić je co bardziej wyszukanymi substytutami — alkoholem, narkotykami, seksem, wiedzą, adrenaliną, pieniędzmi, nawet miłością. Jednakże każdy żywot był napędzany jednym, bardzo prostym zadaniem — jeść.
Ten konkretny został powołany pozornym przypadkiem, jak wiele przed nim. Rozbłysk mistycznej energii zmieszany z ziarnami pozostawianymi przez rodzica, które od wielu dni zalęgały się w glebie, czekając, aż one także osiągną zaspokojenie Pragnienie — ot, tyle wystarczyło. Cząsteczki będące pochodną mocy Wściekłego Boga zapłodniły zalążek bytu, dając mu błogosławieństwo — albo według niektórych klątwę istnienia. Ledwo świadomy byt odczuł zmysłowe sensacje towarzyszące rozwojowi organizmu, gdy wytrwale wzrastające kończyny formowały się, dając mu możliwość spełniania Pragnienia.
Jeść. Jeść. Jeść.
Niemalże po omacku organizm badał swoje otoczenie w poszukiwaniu pokarmu. W końcu jedna z kończyn natrafiła omackiem na inny obiekt. Byt wyczuł, że ten nowo poznany podmiot ma w sobie składniki odżywcze. Nareszcie. Zatopił w nim czułki i zaczął spożywać. Smaczne. Sycące. Pychota. Więcej. Więcej!
Niezaspokojony byt szukał innego źródła, które mogłoby zaspokoić jego pragnienie. Ponownie począł badać świat, w którym przyszło mu egzystować. W końcu wyczuł, że niedaleko jest inne, zupełnie odmienne źródło. Skurczowymi ruchami opuścił swoje rodzinne gniazdo i powoli, aczkolwiek stanowczo przeniósł swe jestestwo do zupełnie innego świata.
Dziwny był to plan egzystencji. Zupełnie inny od tego, który znał. Atmosfera była znacznie mniej gęsta, a na byt cały czas spadała dziwaczna substancja. Wyczuł też zupełnie inną energię — wysoko skupioną, zupełnie jak ta, która powołała go do życia. Ją także chciał skonsumować, ale była poza jego zasięgiem. No trudno.
Jeść. Jeść. Jeść.
Połączenie substancji z góry i Źródła Pokarmu na dole zaspokajały Pragnienie organizmu. Wreszcie mógł wejść w stan błogiej wegetacji, niezmąconej polowaniem na żywność. W takim oto stanie egzystował przez długi, bardzo długi czas, aż nagle coś wybudziło go z wewnętrznego spokoju. Odczuł zupełnie nową, zbliżającą się obecność. Przypominało Źródło Pokarmu, ale było znacznie większe i bardziej mobilne.
Świetnie. Ten nowy byt zaspokoi Pragnienie znacznie lepiej niż stare Źródło. Głodny organizm przyszykował swe ciało, gotowy do pożywienia się.
Jeść. Jeść. Je-
— Zbyszek, nie jedz tego, kurwa!
Ostrzeżenie przyszło za późno, albowiem Zbyszek natychmiast po zerwaniu dorodnego rydza wepchnął go sobie do buzi i przegryzł. Smakował lepiej niż większość rydzy, aczkolwiek miał w sobie jakiś dziwny pierwiastek — z jednej strony trochę słony, z drugiej taki jakby elektryzujący.
— A czemu gulp — mężczyzna przełknął przeżutego grzyba. — Nie? Przecież to rydz, na surowo też jest dobry.
— Przecież to anomalny jakiś. A co jak trujący? — zapytał się jego przyjaciel, Heniek.
— Heniu, nie gadaj głupot. Widziałeś kiedyś trującego rydza, anomalnego lub nie? Patrz, jakie dorodne okazy! — wskazał na znajdujące się pod stopami mężczyzn runo leśne, z którego gdzieniegdzie wystawały liczne grzyby, różniące się od zwyczajnych rydzów jedynie purpurowymi plamami na kapeluszu.
— No całkiem, całkiem, ale sądziłem, że jednak coś ciekawszego po tej burzy znajdziemy. A tu tylko jakieś rydze.
Obydwaj mężczyźni ubrani byli w płaszcze przeciwdeszczowe, na wypadek gdyby miała zaraz powrócić dziwaczna burza, która dopiero niedawno opuściła ulubiony las grzybiarzy. Mimo, a w sumie trochę z powodu zepsutych urządzeń elektronicznych mogli wreszcie wybrać się na grzyby, żeby przekonać się, czy anomalna pogoda nie przyczyniła się do pojawienia się nowych, nieznanych Związkowi gatunków. Jak dotąd nie mieli dużo szczęścia, rydze były ich pierwszą prawdopodobną anomalią.
— Nie narzekaj! Nie wiemy nawet jeszcze, co to robi!
— A i tak to zjadłeś…
— No właśnie! Potrzeba matką wynalazków czy jakoś tak. Może będzie po tym jakaś faza chociaż!
— Coś mi się to nie widzi. Daj no tu jednego, niech się przyjrzę.
Heniek schylił się i rozgarnął ściółkę otaczającą jeden z rydzów, żeby móc go zobaczyć w pełnej okazałości. Pomijając plamy na kapeluszu, faktycznie trudno było dostrzec różnice między tym a zwykłym rydzem — co najwyżej miał trochę grubszy trzon. Grzybiarz wyrwał okaz i obejrzał jego chwytniki — te już różniły się bardziej, grzybnia była wyraźnie gęstsza i bardziej wytrzymała. Wyglądało na to, że ten nowy gatunek potrzebuje bardzo dużo energii.
— Hm, ciekawe. Zbysiu, weź zanotuj.
— Jasne, sekundkę — Zbysiu sięgnął do swojego plecaka, z którego wyciągnął notatnik i długopis. — Dobra, dawaj.
— Klasyfikacja… — Heniek spojrzał jeszcze raz na swojego kompana. — Grzyb chyba jadalny. Wygląd — rozległy, okrągły kapelusz z fioletowymi plamami. Mocny trzon i wyjątkowo gęsta grzybnia. Właściwości anomalne… na razie nieznane.
— Na razie mam taką leciutką fazę, ale ja tak mam po normalnych rydzach. Chyba że… ty, a co to?
Wskazał w jakiś punkt za plecami Heńka. Drugi grzybiarz szybko się obrócił, by ujrzeć znikający między drzewami humanoidalny kształt. Mierzył co najmniej dwa i pół metra i wyglądał jakby jego ciało było porośnięte mchem. Najbardziej rzucały się jednak w oczy wyrastające z głowy rogi przypominające te u łosia.
— Co to za pieroństwo było?
— Nie wiem właśnie. Zobaczyłem że się nam przygląda, ale jak tylko go zauważyłem, to dał drapaka. Ale to prawie na pewno nie człowiek.
— Kolejna anomalia? Jakiś duch albo coś w tym stylu?
— A wiesz że to możliwe? Podobno odkąd te burze się zaczęły, w lasach się pojawiają jakieś dziwaczne stworzenia. Co teraz?
— Ja bym to sprawdził. Może zaprowadzi nas do jakiś innych grzybów.
— Co ty, życie ci niemiłe? A co jak nas weźmie i chapsnie?
— Jakby chciał, to już by to zrobił. Nie cykorz, grzyba jakoś zjadłeś.
— …Ano racja.
Grzybiarze wyciągnęli ze swoich plecaków scyzoryki stofunkcyjne — standardowe wyposażenie członków Związku podczas grzybobrania, zebrali do koszyków znalezione rydze i ostrożnie zaczęli podchodzić do miejsca, w którym widzieli dziwaczną kreaturę.
Po pewnej chwili, nie spuszczając gardy, dotarli do celu. Stwora, ma się rozumieć, nie zastali. Jedynym znakiem sugerujących jego obecność było kilka śladów w postaci rozsypanych liści.
— Nasz kolega ma całkiem spore stopy — ocenił Heniek, oglądając ślady.
— Nie gadaj, że Wielką Stopę spotkaliśmy — nie dowierzał Zbysiu.
— Bez przesady, zresztą słyszałem że tamtą ci Fundacji znaleźli gdzie indziej. Ten tutaj to co najwyżej jej polski siostrzeniec. A nawet to nie wyjaśniałoby by rogów, więc wątpię.
— Ty no właśnie, rogi przecież miał ten, no, jak mu tam, leszy?
— Faktycznie — zastanowił się grzybiarz. — W Wiedźminie leszy miał rogi, to może w prawdziwym życiu też. A to by nawet pasowało, że jest w lesie. Tylko czego od nas chce?
— Ja uczyłem się trochę o starych wierzeniach. Leszy pilnował lasów przed intruzami. Myślisz, że nas za takich uważa?
— Raczej nie, przecież nic tu nie robimy takiego. Jakbyśmy polowali na sarny to może, ale żeby grzybobranie było złe? Nie wydaje mi się.
— Masz rację, ale — O KURWA HENIU POPATRZ!
Grzybiarz znowu odwrócił się w kierunku wskazywanym przez swojego kompana. Nie ujrzał jednak domniemanego leszego, jak oczekiwał, a zamiast tego dostrzegł między drzewami niewielką polankę. Na polanie znajdowało się jednak znalezisko znacznie atrakcyjniejsze od mitycznego stwora — kolejne grzyby, które na dodatek znacząco przewyższały wzrostem wszystkie inne gatunki, jakie Heniu w życiu widział. Trzony miały w obwodzie co najmniej po pół metra długości, a wzrostem sięgnęły by mężczyznom przynajmniej do pępka. Okrągły kapelusz i białe plamy przywodziły na myśl muchomory, jednakże oprócz oczywiście wielkości odróżniała je od nich purpurowa barwa kapelusza — identyczna do zebranych wcześniej rydzów.
— Ale ogromne grzyby! Heniu, widziałeś kiedyś takie?
— W życiu. Chryste, takich to pewnie sam Prezes nigdy nie zbierał.
— W końcu coś dobrego wynikło z tej burzy!
Rozradowani mężczyźni prędko podbiegli na polanę i obejrzeli grzyby w pełnej okazałości. Zbyszek pomajstrował przez sekundę w swoim scyzoryku stufunkcyjnym. Anomalny mechanizm zaskoczył i ze środka narzędzia — które w odróżnieniu do zwykłego scyzoryka było sprytnie zainstalowanym mikrowymiarem — wysunęło się ostrze do złudzenia przypominające głowicę siekiery, a zaraz potem i trzonek. Grzybiarz zważył nowo pozyskane narzędzie w ręku i razem z przyjacielem zaczął podchodzić do znaleziska, jednocześnie się nim zachwycając.
— Jakie piękne… ten trzon…
— I ta majestatyczna barwa kapelusza…
— Grzyb nad grzybami…
Niczym zahipnotyzowany Zbyszek znalazł się już niecały metr od największego z grzybów i wyciągnął przed siebie rękę, dotykając nią kapelusza w niemalże sakralnym geście.
— I miękki…
Wtem poczuł, że przez jego skórę przechodzi intensywna fala energii, jakby kopnął go prąd. Odruchowo cofnął rękę z bólu i omal się nie zatoczył.
— Ał!
— Co jest? — zapytał się Heniek.
— Coś jakby mnie ko…
Nie skończył, bo to grzyby zaczęły się trząść, niczym głośno dzwoniący telefon. W zasadzie nie tylko grzyby, ziemia na polance także wibrowała, jakby coś pod nią chciało się wydostać. Grzybiarze, którzy przezornie odsunęli się od znaleziska w osłupieniu obserwowali, jak grzyb dotknięty przez Zbyszka zaczął się podnosić z ziemi, a ich oczom ukazała się dolna część ciała grzyba, dotychczas schowana w gruncie — zamiast grzybni miał osiem cienkich i podłużnych, ale wyraźnie wytrzymałych kończyn, przypominających jakiegoś koszmarnego pająka. Dodatkowo z wnętrza grzyba zaczęły wydobywać się odgłosy jakby gulgotania i wkrótce ścianki trzonu zostały rozwalone przez ukryte w środku dwie makabryczne szponiaste łapy. Grzybowy potwór wydał z siebie jeszcze okropniejszy gulgot i zaczął niepokojąco szybko pełzać w stronę przerażonych mężczyzn.
Heniek jako pierwszy otrząsnął się z zadumy i zaczął desperacko szukać w scyzoryku czegoś do obrony — na szczęście w porę udało mu się zmienić narzędzie w wielki topór dwuręczny i zamachnąć się nim na potwornego grzyba.
Stalowe ostrze wbiło się w kapelusz, przygniatając kreaturę w ziemię niczym w grze w walnij kreta. Nie powstrzymało to jej jednak, bowiem natychmiast zaczęła się wierzgać, próbując wydostać swoje dolne kończyny z gruntu lub górnymi dosięgnąć mężczyzny.
— ZBYSZEK!
Drugi mężczyzna otrząsnął się z szoku i zamachnął się siekierą, trafiając prosto w środek trzonu potwora. Grzyb wydał jeszcze głośniejszy i bardziej przerażający gulgot i rozpaczliwie próbował capnąć jednego z przeciwników. Nie udało mu się jednak, albowiem Heniek wykonał jeszcze jeden, potężniejszy zamach i rozpłatał kapelusz grzyba na pół. Najwyraźniej to właśnie tam znajdował się grzybowy odpowiednik mózgu stwora, bo po paru sekundach wydał ostatni, najgłośniejszy dźwięk i w końcu przestał się ruszać.
Dysząc z powodu zarówno emocji, jak i wysiłku, którego wymagała obsługa topora Heniek wyjął narzędzie z grzyba i przyjrzał się jego wnętrzu. Zamiast typowym u muchomorów białym miąższem było wypełnione przede wszystkim ciemnożółtą, galaretowatą substancją. Oprócz tego można było dostrzec porastające ściany grzybka tkanki, trochę przywodzące na myśl nerwy. Na wysokości "rąk" grzyba zbiegały się w jeden wielki pień, który z kolei sięgał aż do podstawy stwora, najpewniej łącząc się z dolnymi kończynami.
— Co do diabła?
Grzybiarzom nie było jednak dane kontemplować nad nietypową budową znaleziska, bo przeszkodziły im w tym kolejne gulgoty. Mężczyźni szybko się obrócili i ich obawy okazały się prawdziwe. Reszta grzybów także się przebudziła i już wygrzebywała się z ziemi. Zbyszek obrócił się do Heńka.
— Spierdalamy?
— Spierdalamy — Heniek kiwnął głową.
Jak powiedzieli, tak zrobili. W te pędy ruszyli w stronę drogi, na której zaparkowali wcześniej swoje rowery. Grzyby jednak okazały się znacznie bardziej zwinne, niż by się wydawało, albowiem natychmiast rzuciły się w pościg, a zaledwie minutę zajęło im zbliżenie się na niepokojąco mały dystans do grzybiarzy.
Widząc, że mycelinowe koszmary nie zamierzają odpuścić, Heniek zaczął grzebać w swoim scyzoryku w poszukiwaniu czegoś do obrony. Kręcił korbką przyłączoną do narzędzia, przeglądając zmieniające się na małym ekraniku opcje
— Packa na muchy… durszlak… wędka… o, wreszcie!
Nacisnął guzik z boku urządzenia i z jego wnętrza wysunęły się spust i lufa małego pistoletu.
— A macie! — wystrzelił w stronę najbliższego grzyba. Niestety pocisk — strzałka do usypiania dzikiej zwierzyny — nie zrobiła na stworze najmniejszego wrażenia. Najwyraźniej mimo mobilności kreatura ciągle była grzybem, a nie zwierzęciem.
— Kurwa! — stwierdził Heniek i wrócił do kręcenia korbką.
W międzyczasie Zbyszek poczuł, że robi się mu się niedobrze. Zaatakowała go migrena i zebrało mu się na nudności. Pomimo sytuacji zagrożenia przystanął, oparł się o najbliższe drzewo i złapał się za brzuch.
— Zbyszek, co ty kurwa robisz?!
— Kurwa, coś jakby mnie… ugh… — zwymiotował.
Jeden z grzybów chciał skorzystać z chwili słabości i dopadł Zbysia, chwytając go za głowę, gdy nagle zamarł. Przez Zbysia znowu przepłynęła fala energii, podobna do tej którą poczuł przy poprzednim grzybie, jednak tym razem zamiast od grzyba wychodziła od niego. Grzyb zaczął się trząść, ale nie jakby szykował się o ataku, tylko raczej jak metalowy słup w którego uderzyło się z całej siły. Po paru sekundach i to ustało. Wtem grzyb po prostu eksplodował.
Heniek ze zdumieniem patrzył, jak resztki stwora rozbryzguje się na jego kompanie, który był jeszcze bardziej szokowany tym zdarzeniem. Podobnie pozostałe grzyby, które wstrzymały swoje ruchy i obserwowały Zbysia z niepewnością.
— Zbysiu, co to kurwa było???
— Kurwa, myślisz, że ja wiem? Może ten grzyb?
— Jak kurwa grzyb?
— No ten rydz, co go miałem nie jeść. Może to przez to?
— Nie obchodzi mnie przez co! Zrób tak jeszcze raz!
Dopiero teraz Zbyszek na nowo nawiązał kontakt z rzeczywistością i przypomniał sobie, że ciągle otacza ich horda agresywnych grzybów. One także najwyraźniej sobie o tym przypomniały bo znowu zaczęły podchodzić do mężczyzn. Zbysiu postarał znaleźć w sobie tę tajemniczą energię i ją skupić. Bez skutku. Cokolwiek to było, najwyraźniej przychodziło spontanicznie.
— A, jebać to.
Rzucił się na dwa najbliższe grzyby. Zaskoczone nagłą ofensywą pozwoliły mu się dotknąć. Poczuł, że energia znowu przez niego przepływa. Bingo. Gdy tylko zaczęły wibrować, puścił je, nim podobnie jak poprzedni grzyb wybuchły, i ruszył do następnego. Ten także nie stawiał wystarczająco mocnego oporu i podzielił los poprzedników.
Niestety, pozostałe grzyby zdążyły zaadaptować się do nowej sytuacji i przybrały pozycje obronne. Na szczęście manewr Zbyszka dał wystarczająco dużo czasu Heńkowi, który w końcu znalazł przydatną funkcję scyzoryka — kuszę automatyczną — i zaczął strzelać w grzyby, przeszywając je na wylot bełtami.
Ten podwójny atak był skuteczny przez kilka chwil, jednakże kiedy Zbyszek dotknął jednego z ostatnich grzybów, nie poczuł już tej tajemniczej energii. Znowu spróbował się skupić, jednakże spięcie mocy nie nadchodziło.
— Kurwa, wyczerpało się!
— Jak to ku-
— POMOCY!
Heniek pośpiesznie strzelił z kuszy, zabijając grzyba, który zorientowawszy się że zagrożenie ze strony Zbysia minęło, już próbował go schwytać.
Niestety, trzy ostatnie grzyby ciągle napierały, a kusza miała jedną znaczącą wadę — beznadziejny czas przeładowania. Pozbawieni opcji obrony grzybiarze zaczęli rozpaczliwie piszczeć…
Nagle wśród drzew rozbrzmiał potężny głos, jakby zew rogu bojowego. Zarówno grzyby, jak i grzybiarze zamarli niczym sparaliżowani.
Nad zebranych padł cień rzucany przez olbrzymią istotę, która nie wiadomo skąd pojawiła się między drzewami. Była to owa postać, którą grzybiarze dostrzegli wcześniej. Z sylwetki przywodziła trochę na myśl pień dębu, a jej skóra wyglądała, jakby była pokryta korą i mchem. Twarz stanowiła jednak dziwaczną mieszankę człowieka, sowy i łosia. Z głowy wyrastało jej poroże przypominające to tego ostatniego, złożone z żywych gałązek dębu. Tajemniczy przybysz roztaczał wokół siebie naturalną aurę władczości.
Skierował długą, dębową laskę, na której się opierał, w stronę grzybów.
— Spać.
Stworom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Posłusznie zaczęły zagrzebywać się w ziemi, chowając pod powierzchnią swoje dolne kończyny. Gdy już były w gruncie rzeczy zakopane, schowały swoje łapy we wnętrzu trzonu, z grubsza maskując się jako zwyczajne grzyby.
Gdy skończyły, przybysz skierował się do grzybiarzy.
— Przepraszam za nich. Odkąd Perun powrócił, jego energia jest wszędzie rozsiana i nawet grzyby się robią niespokojne. Zresztą widzieliście, jak to na nie działa.
— Eee…
— To trochę jak te wasze ludzkie, jak wy to nazywacie, narkotyki? Ty — wskazał na Zbyszka. — Zjadłeś tamtego rydza i się nią naładowałeś. Naturalnie stałeś się łakomym kąskiem.
— Eee… przepraszam, panie Leszy?
Stwór momentalnie schylił się do grzybiarza i go spoliczkował. Cios nie był zbyt potężny, tym niemniej zaskakujący i mężczyzna zatoczył się do tyłu.
— Ja ci zaraz dam Leszego, synek! Tak, pewnie, jak w lesie i się opiekuje to od razu Leszy, wiadomo, cała sława dla niego! A o mnie, Dobrochoczym, strażniku roślin, to już nikt nie pamięta?
— Ale grzyby to nie… — Heniek próbował się wtrącić, jednak Dobrochoczy powstrzymał go, i jemu wymierzając policzek.
— Ty nie bądź taki mądry! Zresztą nawet jeśli, to tym bardziej, bo muszę robić za dwóch, a on tylko zwierzęta ogarnia i spija całą śmietankę. Powiedzcie, czy to sprawiedliwe?
— Eee… oczywiście że nie. Naturalnie, zasługuje pan na — Heniek znowu został spoliczkowany.
— Weź się nawet nie podlizuj, bo takich też nie cierpię. I tak macie ze mną na pieńku!
— Czemu? — zapytał się Zbyszek i naturalnie został spoliczkowany.
— Jeszcze się pytasz? Przychodzicie do MOJEGO lasu i zbieracie MOJE grzyby. Jakby, to jeszcze rozumiem, ale potem się na nie rzucacie z toporem, siekierą, kuszą…
— Ale to one… — Heniek znowu dostał w policzek.
— Nie obchodzi mnie kto zaczął! A gdzie rozmowa? Gdzie dialog? Kiedyś las żył w harmonii a teraz co? Rozpierdol jest. Może Perun jednak ma rację z tym by was wybić w pień. No, co się mówi?
— Przepraszamy.
— Przepraszamy.
— No, bardzo ładnie. A teraz zabierajcie swoje klamoty i jazda mi stąd! Żebym was tu nie widział co najmniej do zimy.
Dobrochoczy obrócił się i oddalił. Grzybiarze obserwowali, jak znika za drzewami. Dopiero po minucie przeprocesowali wszystko, co właśnie zaszło i byli w stanie się odezwać.
— To było…
— No.
— Dobra, może lepiej stąd znikajmy zanim te grzyby się obudzą.
— Dobry pomysł.
Zbyszek podniósł z ziemi upuszczone wcześniej scyzoryk i torbę z rydzami.
— Patrz, te są ciągle całe. No i wychodzi, że mają w sobie energię tego całego Peruna. Może się przydać.
— Świetnie. Może przynajmniej coś dobrego wyniknie z tego jebanego dnia.
Zbyszek uniósł do góry palec wskazujący i otworzył usta, jakby miał powiedzieć coś ważnego.
— Wiesz, mawiają że…
Heniek go spoliczkował.
— Nawet kurwa nie próbuj.