Fake Plastic Trees

ocena: +20+x

— Tu agent Krystian Zawadzki. Melduję, że jestem około 10 kilometrów od miejsca docelowego, odbiór.

Nocą leśne drogi zawsze wydają się wyjątkowo monotonne. Przewijające się co ułamek sekundy drzewa wyglądają tak, jakby były ustawione idealnie symetrycznie. Jednostajność tych widoków, muskanych delikatnie światłem samochodowych lamp, była już zgubą niejednego nocnego kierowcy. Na szczęście jednak, Krystian nie zamierzał paść ofiarą tego złudzenia. Był on wypoczęty i gotowy na wykonanie swojej misji.

— Przyjęłam. Kiedy dotrzesz na miejsce, skieruj się do wschodniej części wsi. Wgrałam już dokładną lokalizację celu do twojego urządzenia naprowadzającego. Czy wszystkie pozostałe rozkazy są jasne?

— Jak słońce — odparł mężczyzna, spokojnym głosem, stukając delikatnie palcami o kierownicę.

Robota do wykonania była wyjątkowo prosta, najwidoczniej ci na górze chcieli dać mu trochę odpocząć. Fundacja dostała cynk od innego agenta polowego o posiadaniu przez jednego z mieszkańców wsi Długopole Górne małego obiektu anomalnego. Przechwycenie planowano przeprowadzić po krótkiej obserwacji oraz po stwierdzeniu czy stwarza jakiekolwiek zagrożenie, lecz dzień przed rozpoczęciem akcji, kolega po fachu Krystiana dosyć felernie się rozchorował, dlatego też szybko znaleziono zastępstwo.

Agent nie za bardzo pamiętał domniemane właściwości obiektu, wiedział jedynie, że nie było to nic, na co musiał zwracać podczas tej bardzo krótkiej misji szczególną uwagę. Miał jedynie przeprowadzić wstępne przesłuchanie, odebrać obiekt i podać środki amnezyjne tym, którzy mieli z nim kontakt.

Dlaczego jechał tam w nocy? Powód był dosyć prosty— to wieś. Nocą większość mieszkańców śpi, dzięki czemu nieznany mężczyzna z nieznanego pojazdu losowo pukający do drzwi jednego z ich sąsiadów, nie powinien wzbudzić za dużego zainteresowania, gdyż zwyczajnie nie będzie miał u kogo tego zrobić. Im mniej ludzi zorientuje się o istnieniu akcji, tym mniej trzeba będzie podać środków amnezyjnych, nie wspominając już o tym, że sam posiadacz anomalii będzie na tyle zaspany, że może być łatwiej przekonać go do oddania przedmiotu. Zresztą, w razie czego Krystian i tak miał przygotowaną kuszącą sumę oraz specjalne środki, które mógłby mu (jeśli zajdzie taka potrzeba) niepostrzeżenie wsypać do napoju.

— Cieszę się, że nie ma żadnych problemów. Bez o-

— Proszę zaczekać jeszcze chwilę — przerwał krótko, myśląc nad tym, jak sformułować kotłującą mu się w głowie myśl. — Proszę przekazać doktor Zawadzkiej, że powinienem być z powrotem już nad ranem. To tyle. Bez odbioru.

Komunikator zamilkł całkowicie, jak to miał w zwyczaju po zakończeniu jakiegokolwiek połączenia. Agent Zawadzki schował go jedną ręką do pokrowca przypiętego do jego paska. Podczas tego popełnił jednak karygodny błąd- odwrócił na ułamek sekundy swoją uwagę od drogi.

Kiedy to wracał już do skupiania się na jeździe, nagle przed nim ukazało się coś co najmniej odrażającego. Człowiek, śmiertelnie poparzony, a miejscami wyglądający nawet na spalonego, właśnie padł na drogę, a tuż obok niego znajdował się drżący nienaturalnie wycinek powietrza. Agent nie zwracał jednak w takiej sytuacji uwagi na takie szczegóły. Jego źrenice instynktownie zwęziły się, a on odruchowo nacisnął hamulec tak mocno, jak tylko się dało.

Stracił panowanie nad pojazdem, ku swojemu zdziwieniu nie spadając z górskiej drogi. Usłyszał przez ułamek sekundy dźwięki, które z pewnością podobne byłyby do tego, co doszłoby do uszu osoby, która wjechała pod silnik rakietowy. Przez bardzo krótką chwilę, samochód otoczyła nieprzenikniona ciemność. Nagle wszystko to minęło, lecz powrotem do normy nie nacieszył się zbyt długo. Tuż po tym bowiem, na jego drodze znalazło się drzewo, które, z perspektywy Krystiana, pojawiło się tam wręcz znikąd.

Służbowy samochód uderzył w nie z pełnym impetem, a poduszka powietrzna wystrzeliła niemalże natychmiastowo, wyhamowując razem z pasami ciało Krystiana i uderzając go tak, że odebrało mu na chwilę oddech. Był w ciężkim szoku, kompletnie nie rozumiał, co się stało. Serce waliło mu jak szalone i czuł, że przez to wszystko zaraz zemdleje.

— Co to do cholery jest? — usłyszał za szybą męski głos, narastający coraz bardziej.

— Ej, tam ktoś jest! — odezwał się kolejny.

— Gdzie zniknął tamten gnój? — doszło do jego uszu jeszcze, także gdzieś z okolicy miejsca wypadku.

Drzwi same puściły. Półprzytomnego agenta zdecydowanie zdziwiło to, że do samochodu wpadają promienie porannego słońca mimo faktu, że przed wypadkiem zegar pokazywał godzinę 01:03. Wtem poczuł, jak ktoś szarpie go za ramię. Czuł jak się rozluźnia, głosy słyszał coraz gorzej i gorzej. Ostatnim co zobaczył była osoba wyciągająca go z samochodu.

A potem po prostu odpłynął.


— O, budzi się pan. Widać to po ruchach twarzy.

Krystian nie otwierał jeszcze oczu. Zdawał się przez chwilę na słuch. Sam nie wiedział czemu, ale przez coś w głosie stojącej nad nim kobiety, przeszły go dreszcze.

— Jest panu zimno? To czasami się zdarza. Szok mógł nie minąć jeszcze do końca, zresztą, jest pan na pewno trochę osłabiony po omdleniu i lekach, które panu podaliśmy.

— Nie, nie… wszystko w porządku… — odparł mruczącym, półprzytomnym głosem. Dopiero po tym zdecydował się na podjęcie próby zrobienia pożytku z gałek ocznych.

Tym, co zobaczył, była nieprzenikniona, kłująca biel. Sufit, boczne ściany, zasłony na oknach— wszystko białe. Jak można się było spodziewać, nie było to zbyt przyjemne dla oczu przyzwyczajonych do ciemności wewnątrz powiek. Agent zamrugał parę razy i znalazł wzrokiem miejsce, z którego słyszał głos. Nad łóżkiem stała pielęgniarka, której ubiór nie odbiegał od tego, co dostrzec można było w innych polskich szpitalach.

— Ma pan szczęście. Nie wiemy jak do tego doszło, ale był pan w czymś, co uderzyło nagle w drzewo tuż przy wschodnim wjeździe do miasteczka. Liczy się jednak to, że w sumie to nic poważnego panu nie jest. Jak dojdzie pan do siebie, to będziemy mogli pana wypisać.

To wszystko brzmiało mu dosyć dziwnie. W jakim miasteczku? Przecież doskonale pamiętał chwile przed tymi wydarzeniami. Jechał do wioski w dolnośląskim, nie miał prawa dotrzeć do żadnego miasteczka. Wypisać niemalże od razu po przebudzeniu? Co to jest za szpital? W większości placówek medycznych, nawet jeśli nic by się nie stało, zatrzymaliby go przecież na co najmniej dobową obserwację, pomijając już fakt, że pielęgniarka nie kwapiła się do powiedzenia mu, co tam się kryje za "nic poważnego panu nie jest". Krystian domyślał się jednak, że najprawdopodobniej chodzi o ewentualne obicia, zadrapania czy inne pomniejsze dolegliwości, które mogą przypałętać się po wypadkach.

Była jeszcze jedna sprawa, jeden wizualny szczegół, który potęgował to dziwne uczucie. Jej uśmiech. Był po prostu sztuczny, tak jakby wcale nie chciała się uśmiechać.

— Coś się dzieje, proszę pana? — pielęgniarka wyrwała go gwałtownie z krainy własnych przemyśleń. — Tak pan patrzy pusto i nic nie mówi…

— Nie… nic się nie stało. Co to za miejsce?

— Nie wie pan? Dziwne… choć może to być po prostu chwilowy zanik pamięci.

Jaki zanik pamięci? Przecież wszystko aż do samego incydentu doskonale pamiętał. Wypadek nie był na tyle poważny, by takie rzeczy mu się mieszały. On wiedział, gdzie jechał i był świadomy tego, że znalazł się jakimś cudem w zupełnie innym miejscu.

— Jeśli będzie pan głodny, to świeży posiłek jest obok, na stoliczku przy łóżku — dodała kobieta po chwili milczenia i zaczęła powoli kierować się w stronę drzwi.

Agent na wychodzącą pielęgniarkę patrzył podejrzliwie, nieufnie, cały czas próbował jakkolwiek wydedukować, co dokładnie się stało. Nie umiał, wiedział zbyt mało, a osoba, od której mógł wydusić informacje, po prostu zamilkła akurat wtedy, gdy miała je wyjawić. Dodatkowo to, co zostało mu przekazane, było tak lakoniczne i ogólnikowe, że aż bezużyteczne. Musiał się dowiedzieć choć trochę więcej, choćby o tym, co mu robiono.

— Proszę zaczekać! — zaczął stanowczym, lecz mieszczącym się w granicach kultury tonem, jego głos był nadal trochę zachrypły, lecz mimo to rozbudził się już na tyle, by odpowiednio ułożyć sobie w głowie dalszą część wypowiedzi. — Chciałbym otrzymać informacje, do których przecież mam prawo, co więcej, o których pani powinna mi na początku powiedzieć. Wiem, co się stało, miałem wypadek, naprawdę dobrze by było jednak, gdybym dowiedział się o tym, czym jest dokładnie to "nic poważnego", czy były przeprowadzone podczas mojej nieprzytomności jakiekolwiek zabiegi, jakie leki zostały mi podane. Eh… To jest przecież coś, co powinienem wiedzieć, lecz nie mam jak dojść do tego na podstawie tego, co mi pani wcześniej powiedziała.

Pielęgniarka, słysząc pierwszą część tej wypowiedzi, zatrzymała się przy drzwiach i wlepiła wzrok w leżącego nadal, teraz już wygodnie, agenta. Słuchała go z poważną miną, a kiedy skończył, na dłuższą chwilę po prostu zamilkła.

— Myślałem, że będzie pani gotowa na tego typu pytanie. W końcu nie jestem raczej pierwszym pacjentem, którego pani obsługuje. — Już po fakcie dotarło do niego, co dokładnie powiedział. Najwidoczniej jego aktualne zmieszanie połączone z rozgoryczeniem ujrzało światło dzienne, wymykając mu się z ust.

— Miał pan pomniejsze rany cięte, najpewniej przez małe odłamki szkła oraz lekkie stłuczenie w okolicach prawego barku. Rany wymagały jedynie odkażenia i prowizorycznego opatrzenia, czuje pan zapewne te 2 plastry na czole, a stłuczenie było na tyle nieznaczne, że wyjątkowo szybko udało się wyeliminować obrzęk. Dla pana komfortu podaliśmy panu paracetamol, a na to miejsce zaaplikowaliśmy maść. Osłabienie może wynikać z doświadczonego szoku i tego, że podaliśmy panu też środki o działaniu wyciszającym, by zredukować jego wpływ.

Kobieta wyszła niemalże od razu po powiedzeniu tego, choć nie wyglądała tak, jakby zwróciła uwagę na jego przytyk. Dodatkowo całą tę formułkę powiedziała w dosyć dziwny, w jego opinii, sposób, wydawało mu się wręcz, że ją wyrecytowała.

Zwrócił wzrok na papkę leżącą obok niego. Pachniało to tak, że nie pachniało w ogóle, a wyglądało jak ziemniaki, które gotowały się przez co najmniej tydzień. Był jednak głodny, zresztą wielokrotnie bywał już w polskich szpitalach i zdążył się przyzwyczaić do marnej jakości posiłków. To coś wyglądało jednak wyjątkowo zniechęcająco.

— Co to jest… — powiedział do siebie i powąchał "potrawę", a następnie wziął trochę na widelczyk i przyłożył do języka, chcąc sprawdzić, jak to smakuje. No cóż, smakowało dokładnie tak, jak się spodziewał, czyli w ogóle. Zastanowił się chwilę, czy na pewno powinien jeść dalej, choć próby otrucia go raczej się nie spodziewał, nie miałaby raczej najmniejszego sensu. Po przemyśleniu sprawy, po prostu zjadł ten marnej jakości posiłek.

Odkrył się następnie i spostrzegł, że ubranie ma to samo, co przed i podczas wypadku. Kurtka wisiała jednak na wieszaku, buty leżały przy łóżku, a koszula była bardzo niechlujnie zapięta, co sugerowało, że coś jednak było przy nim robione. Mimo wszystko, działanie tego "szpitala" wydawało mu się być dosyć dziwne, by nie zaryzykować stwierdzenia, że wątpliwe. Grunt jednak, że rzeczywiście czuł się dobrze.

W końcu przyszła pora, by jakoś ruszyć się z miejsca. Nie zamierzał zostawać tu zbyt długo, zwłaszcza że i tak nic dalej nie było przy nim robione. Chciał jednak jak najbardziej uniknąć efektów rzekomego osłabienia, więc nie spieszył się— powoli przeszedł do pozycji siedzącej, wsunął stopy w buty, podkulił nogi i dopiero wtedy zawiązał sznurówki, redukując skutecznie potrzebę nadmiernego schylania się.

Odczekał chwilę, opuścił nogi z powrotem na ziemię i powolutku przeszedł do pozycji stojącej. Starał się, by jego ruchy były jak najpłynniejsze, nie chciał w końcu, by zakręciło mu się w głowie. Kiedy ten etap miał już za sobą, mógł zacząć normalnie działać.

Podszedł do swojej kurtki i posprawdzał kieszenie, to samo zrobił też ze spodniami. Wszystko było na swoim miejscu— kompas w kurtce, telefon komórkowy i komunikator w spodniach. Nie okradli go, chociaż tyle dobrego. Wyjął z pokrowca swój komunikator, uprzednio upewniając się, że drzwi są zamknięte. Dla jeszcze lepszego tłumienia poszedł do znajdującej się w pomieszczeniu łazienki i zamknął się tam, dopiero po tym przechodząc do podjęcia próby kontaktu z przełożonymi.

— Tu agent Krystian Zawadzki, odbiór — mimo wszystko mówił cicho, by w miarę możliwości nie było go słychać z korytarza w ogóle.

Odpowiedziała mu jednak tylko głucha cisza.

— Halo? Czy mnie słychać? Tu Krystian Zawadzki, informuję, że miałem wypadek. Wszystko jest w porządku, tylko nie mam pojęcia, gdzie jestem. Spróbuję się dowiedzieć, odbiór.

Znów to samo, czyli nic. Komunikator nie dawał nawet znać, że nawiązywane jest jakiekolwiek połączenie. Mimo wszystko Krystian doskonale widział, że urządzenie było w pełni sprawne.

— Niech to szlag. — Westchnął przeciągle. Za oknem było już jasno, więc centrala powinna normalnie funkcjonować, zresztą cały czas winno tak być, osoba, która go dotychczas obsługiwała, była przypisana stricte do jego misji.

Miał jednak jeszcze jedną osobę do poinformowania o całym zajściu. Mimo że w głębi duszy przeczuwał, jak to się skończy, cały czas starał się wierzyć, że to nieprawda i że uda mu się dodzwonić do własnej żony. Nie mógł znieść myśli o tym, jak bardzo się o niego martwi. Na pewno wszyscy wiedzą już, że coś się z nim stało, ona także. Dzień, który miał być w planach najlepszym w jej życiu, stał się przez zrządzenie losu jednym z gorszych.

Wyszedł więc z łazienki i podszedł do okna. To nie musiało być tajne. Schował komunikator, wyjął z kieszeni telefon, wpisał PIN. Wszystko jak najszybciej. Następnie, nie sprawdzając nic, wybrał numer swojej żony, Darii, i zaczął dzwonić.

Cisza. Nawet dźwięków charakterystycznych dla dzwonienia nie było.

Krystian odjął telefon od ucha. Urządzenie próbowało nawiązać połączenie, lecz bez jakichkolwiek skutków. Wyglądało na to, że agent będzie musiał z przymusu trzymać wszystkich w niepewności, dopóki osobiście nie powie im, że wszystko jest w porządku. Do tego jednak musiał opuścić to miejsce. Przy okazji, sprawdził godzinę— 3:23. Mimo to, na zewnątrz wyglądało na co najmniej godzinę 12:00. Sprawdził jeszcze swój zegarek- także 3:23.

Z lekka skołowany i podminowany wyszedł ze swojej sali, ruszając w kierunku klatki schodowej, którą widział niedaleko. Na logikę, zejście po niej powinno doprowadzić go do wyjścia— wyglądała bowiem na tę główną, on w dodatku znajdował się na pierwszym lub drugim piętrze, widać to było z okna. Zastanawiał się, gdzie pójść teraz, co zrobić. Wyjątkowo kuszącą opcją było dla niego sprawdzenie miejsca wypadku.

— Wychodzi pan już? — usłyszał znajomy głos tuż za sobą.

Odwrócił się dosyć gwałtownie, odciągnięty nagle od własnych przemyśleń. Na szczęście nie zakręciło mu się w głowie. Zobaczył przed sobą tę samą pielęgniarkę, która obsługiwała go wcześniej, uśmiechającą się w ten sam, sztuczny i powodujący u niego dyskomfort sposób.

— Em… no tak. Wychodzę. Sama pani mówiła przecież, że…

Najwidoczniej to wystarczyło, bo kobieta po prostu wyminęła go i poszła dalej, nie spytała o nic, nie interesowało jej chociażby to, czy nie jest osłabiony, nie kręci mu się w głowie. Po prostu poszła.

— Dziwna kobieta… — powiedział pod nosem i po chwili stania jak słup soli po środku korytarza, ruszył dalej, na schody, a po nich to zszedł, tak jak się spodziewał, do recepcji.

Tam zwróciły jego uwagę roślinki doniczkowe. Wyglądały trochę dziwnie, sztucznie. Podszedł do jednej z nich i wziął delikatnie jeden z listków między palce.

— Plastik — pomyślał głośno. — Pewnie kupili sobie takie, by nie musieć ich podlewać.

— Rozumiem, że się pan wypisuje — stwierdził kobiecy głos niedaleko niego. Ten jednak nie był już znajomy. Krystian odwrócił się, ganiąc się w myślach za brak kultury sprzed chwili i zauważył siedzącą przy ladzie recepcji osobę.

— Tak. Czy mógłbym się o coś spytać?

Recepcjonistka zarejestrowała najwidoczniej tylko pierwszą część wypowiedzi, ponieważ wklepała coś w komputer i wróciła do swoich spraw. Krystian nie przejmował się tym jednak, podszedł do lady i kontynuował swoją myśl.

— Co to za miasteczko? Próbowałem się dopytać pielęgniarki, lecz nie dostałem, wie pani, zbyt… uh… dokładnej odpowiedzi.

Kobieta nie zwróciła jednak na niego uwagi. Zajmowała się tym, czym wcześniej, nawet nie podnosząc na agenta wzroku. To wszystko zaczynało go już irytować. Nie było w końcu opcji, by nie usłyszała jego pytania, stał tuż przy niej.

Z lekką nerwowością namierzył wzrokiem plastikowy stojaczek z ulotkami i zaczął przeglądać każdą po kolei w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji- daty, adresy, nazwiska, cokolwiek co mogłoby go naprowadzić na jakikolwiek trop. Nie znalazł żadnej z tych rzeczy. Tylko informacje o jakichś lekach od koncernu farmaceutycznego o durnowatej nazwie "Herp", którą pierwszy raz widział na oczy. Nawet numeru kontaktowego tam nie było.

Przez zdenerwowanie, odłożył pudełeczko z niemałym hukiem, licząc też, że chociaż na to będzie jakakolwiek reakcja. Recepcjonistka jednak siedziała wlepiona w monitor dokładnie tak samo, jak wcześniej. Pierwszy raz spotkał się z tak rażącą ignorancją w takim miejscu. Choć porównując zachowania jej i pielęgniarki, którą spotkał, zdenerwowanie, które go wcześniej ogarnęło, przeradzało się w lekki niepokój. Coś z tym miejscem było naprawdę nie tak.

W końcu wyszedł ze szpitala i wyjął kompas. Dobrze, że chociaż on zdawał się działać normalnie. Przypomniał sobie słowa pielęgniarki o tym, gdzie się rozbił. Wschodni wjazd do miasta. Dokładnie w to miejsce się skierował, wypatrując jakichś punktów charakterystycznych i ogólnie przyglądając się otoczeniu.

Po drodze pytał kontrolnie parę losowych osób to o drogę, to o miejsce, w którym się znalazł. Zauważył jedną, dosyć dziwną prawidłowość— ci, których spytał o drogę, zawsze przystawali i mu odpowiadali. Z kolei od tych, których spytał o samo miasteczko, nie otrzymywał żadnej odpowiedzi, oprócz dziwnych, zmieszanych spojrzeń. Ludzie, których nie spytał o nic, traktowali go z kolei jak powietrze, chyba że by ich potrącił, co raz, z czystej ciekawości, dosyć delikatnie sprawdził. Nie wywiązywała się jednak z tego żadna rozmowa. Osoba, której to zrobił, zatrzymała się tylko i zmierzyła go obojętnym spojrzeniem, po czym jakby mechanicznie poszła dalej.

Bardzo charakterystyczną cechą tego miejsca był brak samochodów. Krystian widział powykładane tam normalne, asfaltowe drogi, wszystko wydawało się dostosowane do wymagań prawa, lecz żadnego ruchu na ulicach nie uświadczył. Do tego jeszcze słowa pielęgniarki, które usłyszał w szpitalu, sugerujące, że nie miała pojęcia o tym, że coś takiego jak samochód w ogóle istnieje. Im więcej takich elementów tu zauważał, tym bardziej czuł, że coraz mniej z tego wszystkiego rozumie.

A myślał przecież, że to już niemożliwe.

Agent notował sobie w głowie punkty charakterystyczne, wybijające się znad ogromu białych domków jednorodzinnych— kościółek na (w przypuszczeniu) zachodzie miasta, szpital zapewne w okolicach centrum, ratusz w miarę blisko niego. To ostatnie miejsce mogło mu przynieść trochę odpowiedzi, co miał gdzieś z tyłu głowy, teraz jednak chciał dotrzeć do samochodu.

Doskonale pamiętał, że uderzył w drzewo przodem pojazdu. To oznaczało, że była dosyć duża szansa, że to, co miał w bagażniku, zostało nienaruszone, zwłaszcza że było w większości poprzypinane i pozamykane. Znajdowało się tam parę rzeczy przeznaczonych do samoobrony, które mogły mu się przydać później, nie wspominając już o małej, podręcznej apteczce, która zmieściłaby się idealnie w wewnętrznej kieszeni jego kurtki.

W końcu dotarł na miejsce. Pierwszą jego obserwacją było zwrócenie uwagi na fakt, że las podchodzi pod same granice miasteczka, tak jakby było nim całkowicie lub w dużej części otoczone i z lekka odizolowane. Kolejna rzecz, którą sobie, na wszelki wypadek, zapamiętał. Wolał mieć tego typu szczegóły gdzieś z tyłu głowy— był w końcu w kompletnie nieznanym mu miejscu, a zachowanie ludzi tu żyjących było, jak na razie, co najmniej dziwne, wręcz z lekka niepokojące.

Powoli zaczął podchodzić do swojego SUV-a. Im bliżej był, tym bardziej rzucał mu się w oczy jeden szczegół. Nie tylko przód wyglądał okropnie. Na całym lakierze były różnorakie bąble i odbarwienia, podobne do tych, które pojawiają się przy wystawieniu go na wysokie temperatury lub intensywne światło słoneczne. Widok ten przypomniał mu moment wypadku, to, co się wtedy stało. Zadał sobie kolejne pytanie, dotyczące samych żyjących tu ludzi— jakim cudem bez żadnego problemu otworzyli drzwi z nim w środku? Przecież to musiało być cholernie gorące.

Zbliżył się do bagażnika wyjątkowo cicho. Sam nie wiedział dlaczego, ale jego mózg nakazywał mu postępować wyjątkowo ostrożnie. Już po krótkiej chwili, tył jego samochodu został otwarty. Wyjął stamtąd rzeczy, które były przygotowane, by mieć je przy sobie podczas misji oraz tak na wszelki wypadek. Pistolet Glock z 17 pociskami w magazynku wraz z pochwą, do której Krystian go włożył i przypiął do paska, rozkładana automatycznie pałka teleskopowa, także w specjalnym pokrowcu, który też znalazł się przy pasie agenta, szwajcarski scyzoryk z automatycznie rozkładanym nożem. Do tego doszła buteleczka z gazem pieprzowym (żelowym, bo Krystian uważał, że takie są lepsze), malutki pojemniczek ze sproszkowanymi depolaryzującymi środkami zwiotczającymi oraz mała apteczka zawierająca w sobie bandaże, gaziki, plastry, małe nożyczki i coś do odkażenia ran, oprócz tego w bagażniku był jeszcze jego bidon z wodą oraz parę batoników— te wszystkie dodatkowe przedmioty zostały rozlokowane po odpowiednich kieszeniach.

Z tyłu miał także silniejszy zestaw komunikacyjny. Wyciągnął go więc na drogę i rozwinął antenę, po czym włączył i przysunął podłączony doń komunikator do ust.

— Tu agent Krystian Zawadzki, czy mnie słychać?

Znów ugościła go cisza. Teraz nie miał już absolutnie żadnych wątpliwości, że jest całkowicie odcięty od świata zewnętrznego. Miał już jedną hipotezę na temat tego, gdzie trafił, lecz ta musiała zostać dokładniej sprawdzona. Podejrzewał już czym to miejsce jest, ale nie miał nadal pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, nie wspominając o jakichś pomysłach na to, jak się stąd wydostać.

Poszedł sprawdzić jeszcze przód samochodu, licząc skrycie, że nawigacja przetrwała wypadek i będzie mógł zobaczyć, czy działa. Jak się jednak okazało, nie przetrwała— urządzenie leżało roztrzaskane w przedniej części samochodu.

Kiedy tam był, jego uwagę przykuło drzewo, o które się rozbił. Jego wnętrze nie zachowywało się w obliczu światła jak zwykłe drewno— odbijało je jak kawałek plastiku czy szkła, to, że mógłby być na nie nałożony lakier, Krystian z miejsca wykluczył jako absurdalne. Agent podszedł nieco bliżej i ułamał kawałek kory, biorąc go do ręki.

— Co do cholery… — zaklął cicho, oglądając go. To było tworzywo sztuczne.

Sprawdził jeszcze kilka drzew, macając palcami ich korę. Wszędzie ta sama faktura i struktura zupełnie inna od naturalnych kor. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym więcej szczegółów zauważał— trawa zachowywała się także nienaturalnie pod jego butami, gleba była dziwnie wręcz sypka. Powoli przebijała się u niego jedna myśl. Co jeśli wszystko tu…

— Daleko nie uciekłeś!

Usłyszał to tuż za sobą wraz z akompaniamentem szybkich kroków. Błyskawicznie wyjął gaz pieprzowy, odbezpieczył go i wymierzył w kierunku, z którego rozległ się ten męski głos. Jak się okazało- nakierował go prosto na rzucającego się na niego napastnika z siekierą w rękach. Nie zastanawiał się prawie w ogóle i spryskał mu twarz wraz z oczami.

Ku jego zdziwieniu, bez żadnych efektów.

Nie przyglądał się mu jeszcze, nie zwrócił uwagi na jego wygląd, choć przez ten ułamek sekundy wydawało mu się, jakoby atakujący go człowiek miał coś wymalowane niejednolicie na biało w okolicach oka. Był skupiony na ratowaniu się— uskoczył więc przed rozpędzonym mężczyzną w ostatniej chwili, sprawiając, że ten wbił swój oręż w drzewo z głośnym, charakterystycznym dla łamanego plastiku, trzaskiem.

Krystian nie próżnował. Wykorzystał chwilę nieszkodliwości napastnika na wyjęcie pałki teleskopowej, odbezpieczenie jej, rozwinięcie i ruszenie z nią do kontrataku. Tutaj jednak szczęście mu nie dopisało, mężczyzna zdążył wyciągnąć siekierę, uwijając się z tym imponująco szybko, i uniknąć ataku agenta. Teraz to Krystian musiał na powrót uskakiwać i unikać zamachnięć mężczyzny, który rzucił się na niego Bóg jeden wie czemu.

Z każdym nietrafionym ciosem napastnika, agent próbował odpłacić mu się uderzeniem pałką teleskopową w ręce, a jeśli to zawodziło, to w inne miejsca na ciele. Chciał w końcu rozbroić napastnika i ułatwić tak sobie walkę, a jeśli wszystko poszłoby zgodnie z planem, to nawet zakończyć ją i przesłuchać jegomościa na szybko. Potyczka nie należała jednak do prostych— napastnik unikał sytuacji, w których jego siekiera wbijała się w cokolwiek niepożądanego, przez co i on mógł z wyjątkowo dużą zwinnością unikać kontrataków Zawadzkiego.

W końcu jednak nadarzyła się odpowiednia okazja. Siekiera znowu znalazła się w drzewie, mimo starań nieznajomego. Krystian błyskawicznie wykorzystał tę sytuację, wyprowadzając szybki i silny, acz precyzyjny cios prosto w ręce napastnika, które mimowolnie puściły oręż. Teraz to on miał przewagę. Udało mu się wyprowadzić 3 kolejne uderzenia w napastnika, lecz wtedy ten, z wyjątkowo dużą siłą, wbiegł w niego, przewracając agenta.

Sytuacja szybko stała się nieciekawa. Zawadzki puścił bowiem instynktownie pałkę podczas upadku, a ta w dodatku poturlała się pod najbliższe drzewo. Agent spróbował wygiąć się i po nią sięgnąć, lecz niemal od razu został zatrzymany przez napastnika, który przyblokował go i zacisnął morderczy uścisk na jego szyi.

Wtedy dopiero Krystian mógł przyjrzeć się jego twarzy. Jakiejś ćwierci z niej nie było, duży płat wokół lewego oka wydawał się oderwany i zostawiony gdzieś daleko, odsłaniając białe, włókniste wnętrze. To nie był człowiek… ale jednocześnie to był człowiek.

Ta i setka innych myśli nie umiały się, jak na razie, przebić na powierzchnię, do umysłu Krystiana. Została zarejestrowana sama ta obserwacja, agent bowiem walczył o życie, wręcz instynktownie. Próbował łapczywie łapać każdy haust powietrza- bez skutku. Musiał jakoś pozbyć się napastnika.

Ten jednak zaczął zachowywać się dosyć… dziwnie. Uścisk wciąż był silny, lecz nieznacznie się na chwilę rozluźnił, dając Zawadzkiemu jeden wdech. Im dłużej mężczyzna przyglądał się agentowi, tym dziwniej się zachowywał. Jego twarz nie wyrażała już gniewu, a zdziwienie i zmieszanie, tak jakby nagle napastnik zapomniał kogo ma przed sobą… a może od początku nie wiedział?

Krystian w międzyczasie szybko wyjął jedną ręką scyzoryk i nacisnął guziczek, który wysunął nóż. Charakterystyczne kliknięcie zwróciło uwagę atakującego go mężczyzny, lecz było dla niego za późno— niemalże od razu po tym, ostrze znalazło się w jego szyi. Uścisk tylko lekko się rozluźnił, agent więc wyjął ostrze i wbijał je napastnikowi na ślepo jeszcze kilka razy.

W końcu Zawadzki mógł wziąć normalnie wdech. Z rany u nieznajomego zaczęła ciec przejrzysta, z lekka błękitnawa ciecz.

— Rozpoznawanie zawiodło. Zgłaszam pomyłkę — powiedział charczącym głosem napastnik i opadł po chwili luźno na Krystiana. Agent nie mógł stwierdzić czy bez życia, w końcu czy można powiedzieć, że to coś w ogóle żyło?

Zawadzki zrzucił go z siebie i łapczywie łapał do płuc powietrze, ciesząc się niezmiernie, że na powrót może to bez przeszkód robić. Wygrał walkę, lecz miał złe przeczucia.

Po chwili wstał i pozbierał swoje rzeczy, po czym przykucnął przy trupie. Przejęły go myśli, analizowanie sytuacji. Obserwując wygląd tego "człowieka", analizując przy tym zachowanie mieszkańców miasteczka, personelu szpitala, włączając do tego obserwacje na temat drzew i ogólnie roślinności, przyszło mu na myśl jedno pytanie: czy wszystko tutaj jest sztuczne?

Twierdząca odpowiedź nasuwała mu się sama. Cała ta walka na dobre upewniła go, że nie jest w żadnym zwyczajnym miejscu. Pozostały jednak inne zagadki.

Kim była osoba, na którą oryginalnie polował mężczyzna? Dlaczego to robił? Czy zgłębienie tej sprawy może doprowadzić go do jakichś przydatnych w jego sytuacji wniosków?

Oprócz tych było jeszcze jedno, najważniejsze pytanie.

Jak się stąd wydostać?

Krystian miał przeczucie, że właśnie otworzyło się przed nim kilka prawdopodobnych opcji, które mogłyby go do tego doprowadzić…

… i że przy okazji wdepnął w niezłe bagno.


O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported