Bór sosnowy, pokryty śniegiem, zdawał się nie kończyć, mimo zdeterminowanego Badgaja wciąż pewnie stawiającego kolejne kroki. Jasno świecące słońce odbijało swe promienie od grubej warstwy białego pyłu, przez co dzień wyglądał jak wyjęty ze środka wakacji na upalnej plaży. Badgaj wolał co prawda ciepłe kraje niż lokalne morze, ale odgłosy uciekających dzików od razu przywiodły na myśl pewien charakterystyczny, letni incydent.
Ze względu na specyfikację zadania nie mógł pozwolić sobie na wygodny lot ponad koronami, jak również i na szczegółowe poszukiwania radarowe. Mógł używać tylko tego, czym sam dysponował: sokolim wzrokiem, szóstym, siódmym i siódmym i pół zmysłem, węchem Coco Chanell i męskim wkurwem Badgaja. Czyli wszystkim, co zupełnie nieprzydatne w warunkach tundry.
Pieprzeni kultyści. nigdy nie mogą się chować w jakiś dyskotekach czy pijalniach wódek mineralnych, tylko w zasranych lasach
—҉̛ ̸̕C̨͠h̨̧̡a͠͏o̢̧͢s҉ ͘i̸̢ ͢p̸҉u̢҉s҉t͟ḱa͜͡ ͘n҉͢à̴̡z̡̡͜n͜͟a͝czą ̸̕͝t͟͜è̸ņ ͝ś҉wi̵at.̀ ̴̢Ż̧̕҉y̷̴c̡͏í͘͘e͟͟ ̕͝z͜os͟͡t̴̨a̷n͞҉ie ̡ś͏p̀͡͠l͟uga͠҉w͢i͜o̵̸ǹ͡e̷҉, ͘͟a n͏̢ad̀z̶̢i͜e͏͟j̨͠a̶͢ ̶̨̀óplùta̵̵.̢́͢ ̴͝T̴̡́e̢͞r͏͘r̡͘o͢͠r̶҉ ͠͠b̸ęd͢z̴ìe͢ ͜j̧̢͜ęd̢͘͢y̨͘ny̷͏m̸͡ ̶̀͠u̷͟c̷̴̕z͡҉u͠͞c̀͜i̛͟͜e҉m,́͠ ͏͡p̀͢͠a͝n̷̕ùjąc͟y̶̧͢m͠ ̷̧̧n҉a̢ ̵̴̴śẃ͠͏í͢͡e͡͝c̴͞i̸̸e͘, o͡b̶͘͠o̡͢k̵̷̀ ͘͟͏b͏ó͢l̶̨u̧ ́n͏i̵̧e̶ş͝͏i̛͞ơ̶͠n͢҉e̶̷g̀̕͢o ̡͘p̶r̡z̧̛ę̶̷z ͏̷Ǹ͞i͜҉͟ę̸g͘o̡͡.͜ ͡W̛͞ỳ̸b̷̸͠u̡dz҉̕o͡n͜͏y̶ ҉z̀ ̵̨̀w̨̧͜i͏̴̕éçz̷n̵e̛͞g͝͡o҉ ̡̛ù̷ś̛̀p͏̶̛i̛e҉n҉i͘͡a͞͡,̴̸̷ p҉͠ŗ͢z͘͞ý̧bę̡͟d̷̷͞z̶iȩ͡ z͠a̵̵͟s̡̀i͏a͡͏́ć̛҉ ̕͜z͟͏i͟à̴rn̢o ͡z͡n͜͞į͝szc̨z҉͘͘e҉̨ni͟a͘,̴̧ ́b͡͠y ͏wş̀͡z͘e͜l̸̨͡ķ̵i̴̴e͞͡ ̵ż̸͘͟y̨͠c҉͝i҉ȩ̴ ̡k̨u̸͟l̶̴͢į͡͠ł̵̸̡ơ͟ ҉̵s̶̀̕i̷̢ę̕ ̧w ̸͟p̷͝r͏zȩ͜r͠a̡ż̨e̴̷nį҉u͜͠͝. ̷—
̢͠
Postać w czerwono białych szatach najwyraźniej odprawiała modlitwę. Czerwony oznaczał jak najbardziej krew; w tym przypadku był jasny, oznaczający krew tętniczą. Biały zaś oznaczał kości. Pozostałe postacie, również w takich szatach, klęczały dookoła rozpalonego ognia. Wśród kultystów tej sekty trudno było znaleźć chętnych na wyższych kapłanów. Każdy wolał wygodnie przebywać koło ciepła ogniska, zamiast zdzierać sobie gardło na kilkunastostopniowym mrozie.
Oczekiwali na przybycie swojego Pana. Wzywali go modłami i rytuałami: niektórzy z kultystów nie mieli niektórych palców, inni mieli wyraźne rany na twarzy, a jeden z nich odwijał sobie właśnie rękaw, by przeciąć sobie nadgarstek czarnym jak piekło onyksem. Był on naostrzony na tyle, na ile prymitywne sposoby ze świętej księgi pozwalały. Czyli niezbyt.
Kapłan odczuwając dłuższą przerwę w ceremonii spojrzał na dzisiejszego ofiarodawcę. Ten gorączkowo starał się rozciąć biegnące wzdłuż nadgarstka żyły. Kilku kultystów chrząknęło, jeden z nich zaczął się powoli przesuwać na kolanach w stronę spoconego ze zmęczenia i stresu ofiarodawcy.
Kiedy był już blisko, zaczęli do siebie szeptać:
͡— ̕T́u̡t͢aj mus̀is͜z, w͏ t̴y͘m m̴i͠e̛j͢s̨c͞u —
— ̛A̡lè t̨ut̵aj ͟m̢i ͡z͏j̧eż͢dż͝a ͠—
͡— ̷B͘o̕ ̶ẁ ͞dr̷ugą̢ ̕st͜r̛on͟ę̨ ̡r҉obisz, mu͏śís͏z͝ ̴od͟w͡r͘o҉tn͘įe —
—̨ Ta͠k͝?҉ —
—͘ Ni͟e, ṕo̶d ̨ką́t͜e͟m̧ ͠b̨aŗd̕z͢iej t͏r̡zy͘ma̢j —̢
— J̕a̴k?҉ —҉
͟
̧— No ̕ta͜k ják͢by̡ś n͜utęllę̨ ́s̕m͟àr͝o͞wa͜ł ͟tak͝im͘ n͜oż͝em̨ do ̡mas̵ła —
̀
—̸ Ta̵k? ̵—̛
̧
—̶ Nie͢.͢.͢.̛ Czeka̶j,̕ daj ̵na͏ ch͞wi͞l̢ę —́
͡
Zabierając rytualny minerał, kultysta odwinął swój rękaw, i mówiąc "tak" ze skutecznością nastolatka przeciął jednym ruchem żyłę na nadgarstku. Upuszczając narzędzie instynktownie złapał się za rękę i cicho zaklął. Następnie spojrzał pytająco na kapłana.
Ten pokręcił głową i powiedział —͟ ̀D̵z̸i̡siáj̨ Er͜'t͜yjen̡ j͘est͡ ͡ofi̷aro̸dawc̢ą. ̡—͟
Wszyscy obecni cicho westchnęli. Niedoszły podcinacz nadgarstków kontynuował swoje wysiłki.
Badgaj korzystając ze swych nadzwyczajnych zmysłów i licznych talentów (głównym było przeczytanie raportu z satelity) skutecznie namierzył pozycję kultystów. Komputer pokładowy wyliczył drobiazgowo parametry zasadzki, dzięki czemu mógł zaatakować z zaskoczenia. Z punktu widzenia bojowego nie było to potrzebne, ale kto wie, co ci fanatycy mają za sztuczki w zanadrzu. Grając w gry fantasy Badgaj wiedział, że kapłani i czarodzieje są niebezpieczni, jeśli pozwoli im się na przygotowanie zaklęć obronnych. Zbyt wiele razy musiał wczytywać zapis przez nieudany rzut na refleks przeciwko kuli ognia. Nie wspominając o tych cholernych buffach.
Badgaj przykucnął i spojrzał w niebo. Kontrola MR-2000 dokonała niezbędnych obliczeń, sprawdzając wszelkie możliwe rezultaty, po czym uruchomiła silniki kombinezonu. W jednej chwili pancerz (wraz z Badgajem rzecz jasna) wzbił się w niebo, by opaść w sam środek bandy sekciarzy. Po drodze musiał jednak odbić w lewo, aby zderzyć się ze starą sosną, łamiąc ją w połowie wysokości tak, aby wierzchołek opadł równo z nim. Nie ma to jak efektowne wejście.
Obserwując kultystów, pośród których wylądował, poczuł jak serce rozpaczliwie wyrywa mu się z piersi, szukając ratunku z tego splugawionego miejsca. Ubrani w blado różowe szaty, prawie wszyscy byli zwróceni u niemu. Wyjątek stanowiło dwóch: jeden trzymał swoją krwawiącą, trzęsącą się dłoń, drugi wraz z wyraźnym wysiłkiem na twarzy próbował sobie rozciąć nadgarstek. — Przybyłem w samą porę, pomyślał Badgaj. — Przeprowadzają jakiś rytuał, kto wie jaki horror przywołają, jeśli wszyscy dokonają rytuału krwi!—
As I always tell them, you can be as crazy as you want, but once you try to kill me, I'm gana stop calling
Badgaj wyciągnął swoją strzelbę, ładując ją tak głośno, jak tylko potrafił.
— Zat͜rzym͟a̡j̧ ̡się͢, ͏n̴i͞e͘wie҉rny!— krzyknął kapłan. — Nie҉ ͘j͞es̴te̢śmy jes͞zcze go͠towi.—
Badgaj posłusznie się zatrzymał. Wiem, dlatego was atakuję.
— T́o ǹįc ͟nie ͟z̢mi̶eni, ͡na͝ ͜nasze ͏miejsc̴é ͠p͏rz͞yj̢d̵ą͜ nastę̨pn͏i,́ n͡i̧e po͡wśt͏rz̡ym̴ac͞ie p̨r̡zy͝jśçia ̶p̵an̴a̢ ̀cha̧os̢u̧ i̸ te͢rro͘ru̴!̢—
Mówisz o Cthulu?
— Ǹie̵,̵ ̵o̡n ̛nie ̶j̴es̛t ̸p̶a̴ne̶m c̸h͢a͢osu. ̢—
A, ok, sorry. Zalgo?
— Nié.̨ ͝Ch̡cesz ͢nas p̧o̷wstr̸z҉ym͟ać̢ prz͠ęd przy̧wo͞ł̡a͠niem̶ nawet n͡i̶e͞ wies͟z ̷kogo?͢ —
No.
Kapłan głośno westchnął. Pozostali kultyści (poza jednym, wciąż pracującym nad nadgarstkiem) z ciekawością przyglądali się rozmowie.
— K͏̶͟i͏ch̡҉a͡-z͏͜͜h̨l͝a͞t͟͜ą͘͢a͞͏̶r͢͝ —
Kicha?
— To͝ ̸prz͜e͞d̶wi͠e͞ćzn͠e̴ iḿię,̕ ͏n͡i͘e oc͞z͘ekuj̡ę҉ ̸ż̶e p͏u̧s̡ty͞ ̧ś҉mi͟e͏rte.̸..͘—
Jest chory?
— N͡ie͟…́ ̸D̷ĺac͝z͞e͜go?͞—
No skoro kicha?
Dwóch kultystów parsknęło. Kapłan zaatakował Badgaja najstraszniejszą bronią, znaną jeszcze w starożytności: lekceważącym spojrzeniem.
To skąd go przywołujecie?
— Z̀ otch͟ł͏ani ̨mo͝r͜s͜kich̨ ̴fal.͝—
U nas, w Bałtyku?
— T͟a͟k —
Przez chwilę stali w milczeniu. Badgaj zaczął powoli się wycofywać.
Nie zimno wam tak?
— Ma̶my g͜rùb͞e̛ ͘s͘za͏t͟y̛ —
A, ok. To ja za chwilę wrócę, dobrze?
— N̨íe͝ ͘sp̴i͏esz s̕ię, E̷r͠'tyjen̛o͢wi͝ ͡je͜s̕z̸c͏ze tŗo̢chę̛ zej̵d́z̷i̕e.̢— Kapłan posłał wymowne spojrzenie speszonemu kultyście.
Kontrola projektu MR-2000 pracowała w pocie czoła. Balansując na skraju upoważnień rozpaczliwie starała się dotrzeć do wymaganych informacji. Dla wszystkich był to pracowity czas, w którym liczyły się wszystkie sekundy. Lada chwila Badgaj doleci nad morze Bałtyckie, gdzie będzie chciał się rozprawić z abominacją starożytnych, nim zostanie przebudzona przez kultystów. Do tego czasu komputer pokładowy musi mieć wgrane wszystkie możliwe informacje: od lokalizacji Kichy, przez wszelkie obiekty znajdujące się po drodze, ale również ciśnienie i temperaturę wody, potencjalnych świadków aż po wrogie grupy w pobliżu. Wszystko, co może wpłynąć jakkolwiek na rozwój misji.
Dzięki uzyskanym informacjom, Badgaj (właściwie komputer pokładowy) był w stanie precyzyjnie namierzyć lokalizację abominacji. Zauważył ją, będąc jeszcze nad powierzchnią morza: olbrzymia, uśpiona masa macek, przyssawek, i galaretowatej głowy. Prawdziwie stereotypowe bóstwo starożytnych. Płynąc wprost na zamknięte oczy (albo mini otwory gębowe, różnie to bywa z tymi abominacjami), Badgaj przygotował się do ataku.
Kultyści, siedząc na pościelonych kocach, rozmawiali o pozostałych kultach przedwiecznych bogów. Chwilę wcześniej kapłan wyjaśnił im, kim są Cthun i Zalgo, co rzuciło im zupełnie nowe światło na temat K͏̶͟i͏ch̡҉a͡-z͏͜͜h̨l͝a͞t͟͜ą͘͢a͞͏̶r͢͝. Posiadali co prawda święte księgi, z których mogli czerpać wiedzę o swoich uśpionych władcach, jednak były one zwykle spisane przez wyższych kapłanów. Korupcja języka niemal zawsze uniemożliwiała odczytanie tych tekstów ze zrozumieniem. Był to kolejny powód, dlaczego istniał tak duży deficyt kapłanów w tej sekcie: mimo bycia kultystami pradawnych bogów zniszczenia, doceniali współczesne osiągnięcia technologii, jak SMS'y, Messenger czy nawet najzwyklejszy list. Trudno byłoby z tego zrezygnować.
Kapłan, przystępując z nogi na nogę, dostrzegł na niebie olbrzymi kształt, za którym unosiła się delikatna smuga. Dopiero po chwili zrozumiał, że to Niewierny, który trzyma w rękach… coś.
Tym cosiem trzymanym przez Badgaja była olbrzymia istota, podobna do ośmiornicy. Pełna macek, prymitywnej chityny i nielogicznych kłów, wystających z nielogicznych miejsc. Kiedy MR-2000 wylądował, wszyscy kultyści się zainteresowali.
Poza Er'tyjenem. Był zbyt zajęty.
Oto i wasz bożek. Niezła kicha, co?
Gdyby nie szczelny hełm, wszyscy zobaczyliby szeroki uśmiech Badgaja, wyraźnie zadowolonego ze swojego żartu.
Kapłan kultystów podszedł do martwej istoty. Przyjrzał się jej uważnie.
— Wi̴eśz͢, d͠l͠àcz̷ęg̸o͢ ͢násze͘ szaty mają̶ ták̛i ̢k̶o͞lor,͡ pr̵a͡wda͝? —
Biały, bo pokazujecie czystość swojej religii, a różowy, aby było więcej kultystek.
Kapłan westchnął.
— T͡o̴ ni͏e͡ ̧r͏ó̶ż͏o͘w̴y̵, ͘t͢yl̢ko͝ ͠j̛a҉s̛no͜ ͟c̛zȩr͘wony.͏ Ozn̵a̴cza ́ķrew͏. ̶B̧ia͜ł̨y o̸zna̸c͢za͏ ͘koś̶c͝i ̴—
Badgaj przytaknął głową. Musiał się jeszcze dużo nauczyć o fanatykach religii przedwiecznych bóstw.
— Głowon̕ogi ͘m͏aj͞ą̀ ̴ķo̷śc̕i?—
Kontrola projektu MR-2000 natychmiast przystąpiła do pracy, w ułamku sekundy przesyłając Badgajowi dane informacje.
Nie?
— N̛i͟e͠.̛ W̸ięc͜ to n̕ie ҉nas̀z b̀óg.͠ ̛Ńie͘ ̡wie̢m,͠ c͜z̀y̨j͟ t͢ò jes̸t.͜ ͞Wy҉g͞l͠ą̕d̨a̢ ͞mi̕ ͟n̕a ͠tyc͟h̸ ͏f͝a͠n̕áty͘k̢ó̸w͏ sakràz̶mu͡. —
A, ok. Sorry.
Kapłan kiwnął głową. Wszyscy tkwili w milczeniu, jedynym odgłosem niszczącym ciszę było sapanie zmęczonego kultysty.
Właściwie, to dlaczego tak nieczytelnie mówisz?
— M͘o͝ja҉ ͘mowa҉ jes͜t ̸s͜p͠lugaw̶io͝na̵ ̵istn͘ie͘ni҉e̶m ̷p̨ana ͜c̷ha͠osu. —
Ok Badgaj jednocześnie wysłał zapytanie do bazy. Po chwili otrzymał odpowiedź
Anomalia potwierdzona
Badgaj w mgnieniu oka wyjął strzelbę, spróbował ją przeładować (była przeładowana już wcześniej, więc nic to nie zmieniło), jedną ręką wycelował w głowę kapłana i nacisnął spust.
Komandosi strzelają do arbuzów, aby przyzwyczaić się do rozbryzgującej się czerwonej masy. W rzeczywistości wyglądało to trochę inaczej. Odrzut broni, mimo że powstrzymany przez wewnętrzny system pochłaniania, jest wystarczający do odruchowego zamknięcia oczu. Badgaj miał tą jedną cechę wspólną z, obecnie były, kapłanem: obaj nie widzieli, co trafiło kapłana.
Chyba musicie poszukać nowego kapłana. Badgaj wzbił się w powietrze, obierając kurs do bazy. Misja zakończona sukcesem.
W międzyczasie wysłano oddział sprzątający Fundacji, którzy złorzecząc pod nosem, wertowali swoje podręczniki w poszukiwaniu hasła "jak sprzątnąć pozostałości starożytnej abominacji".
Kultyści zaczęli się rozchodzić, dogaszając ogień. Dyskutowali, do której sekty teraz dojdą; niektórzy wybrali Sarkistów, inni Rękę Węża, ktoś postanowił zostać Świadkiem Jehowy. Pozostali wciąż analizowali, który wybór najlepiej będzie wyglądał w ich fanatycznym życiorysie. Młodsi się nie stawali, a z ilością sekt na rynku trudno było znaleźć tą z najlepszą ścieżką kariery.
— Tak͏, nar͡e͜s̨zc̕ie!̢ — na twarzy jednego z kultystów zagościł tak nietypowy u nich uśmiech, gdy dostrzegł wypływającą z nadgarstka krew. Rozejrzał się podekscytowany dookoła.
Nie widząc nikogo w pobliżu, poza wygasłym ogniskiem, bezgłowym kapłanem i olbrzymią ośmiornicą, zapragnął całkowicie zmienić swój zawód.