Initial SCD

ocena: +14+x

Srebrne BMW 540I rocznik 2003 wjechało na krętą górską trasę w Sudetach. Tomek docisnął pedał gazu w swoim stuningowanym samochodzie, turbina turbosprężarki zagwizdała, a pojazd zyskał trochę dodatkowej mocy podczas wspinaczki. Był zadowolony, po trzyletnim tournée, w którego trakcie pokonał wielu kierowców z całego świata w końcu wrócił do domu. Zdobył nie tylko doświadczenie, ale i kontakty oraz szacunek. Może niedługo powinien przejść na zawodowstwo? Może, lecz nie były to myśli na teraz. Teraz był czas na powrót do korzeni, odnowienie starych znajomości z niewielką nutką odpoczynku.

W najwyższym punkcie tego odcinka trasy znajdował się mały postój widokowy z parkingiem. Czekał tam czarny Volksvagen Golf III po przynajmniej jednym liftingu z granatowymi neonówkami umieszczonymi na podwoziu. Kiedy chłopak w czapce z daszkiem siedzący za kierownicą zauważył światła nadjeżdżającego BMW natychmiast wysiadł z auta. Srebrny samochód gładko wjechał na parking i zatrzymał się niemal bezgłośnie, jednocześnie zgasił silnik i wyskoczył z samochodu.
— Tomek!
— Krzysztof!
Obaj mężczyźni uścisnęli sobie ręce.
— Nareszcie wróciłeś.
— A jak?
— Pokazałeś im tam, jak się jeździ w kraju nad Wisłą?
— Inaczej bym się nie pokazywał.
— Wszyscy spodziewają się ciebie jutro. Zdziwiłem się, że wysłałeś sygnał o spotkaniu dzisiaj.
— Wiem. Chciałem na spokojnie przywitać się z najlepszym kumplem. Poza tym nie chce tak bez rozgrzewki dawać popisu na rodzimej trasie.
— Rozumiem. Też nie chciałbym złapać takiego przypału.
— Właśnie. Co powiesz na mały wyścig powitalny? Bez widowni, dam ci lekkie fory.
— Lekkie fory? Będziesz jechał bez jednej ręki, spuścisz powietrze z kół czy wrzucisz sobie do kabiny trzysta kilo balastu? Słyszałem twoją maszynę jak tu podjeżdżałeś, potwór V8 z turbosprężarką. Nie ma opcji bym dał radę z Golfem, zwłaszcza że nawet przed tym potworem byłeś najlepszy.
— Teraz jestem nawet lepszy. Mam kilka sztuczek z każdej strony świata. Ciekawe o ile poprawię swój najlepszy czas.
— Ta, a propos tego…

Tomek wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę.
— Chcesz jednego?
— Dzięki, rzuciłem. I co z moim czasem?
— Spoko. Daj mi do tego przejść.

Tomek zręcznym ruchem wyciągnął papierosa z paczki, podpalił końcówkę i trzymając między palcami żarzący się wyrób tytoniowy, schował akcesoria nałogowe.
— Więc twój czas został pobity, to jest grubsza ryba.
— Kto to?
— Kojarzysz Grześka?
— Tego szczyla?
— Tak.
— Pamiętam go. Jeździł starym Oplem Astrą. Nie był dobrym kierowcą, z takim autem nie miał szans nawet w downhillu. Miał kilka niezłych ruchów, bo pamiętam, jak czasem popisywał się na drogach w powiecie, ale raczej nikt nie wróżył mu przyszłości. Co się zmieniło?
— Na pewno ćwiczył, ale to nie tylko to. Wymienił w końcu auto.
— I co to za maszyna tak mu wyniki wyciągnęła?
— Tico.
— Tico?
— Tico.
— Jak to kurwa Tico?!
— No po prostu, kupił jakieś ostro stuningowane Tico.
— Po pierwsze, czemu wybrał akurat Tico? Po drugie, jakim cudem nawet na stuningowanym Tico dał radę przebić mój czas?
— Podobno kupił je od jakiś szemranych typów z warsztatem i dwuosobową firmą. Żartował, że sprzedał nerkę, by sobie ogarnąć taką gablotę, ale coś chyba jest z tym na rzeczy. A jeśli chodzi o to, jak pobił twój czas to on jeździ tym Tico, jakby go szatan opętał. Tyle lat z małymi, starymi modelami z dodatkiem nowego kopa mocy i dał radę.
— Nie wierzę.
— Uwierz, jak widać nasz mały Grzesiek miał ukryty potencjał.
— No tak nie będzie. Trzeba umówić wyścig.
— Myślałem, że chciałeś wypocząć.
— Wyścig w rodzimych stronach z jakimś Tico będzie jak plaża.
— Nie byłbym taki pewien.
— Zaraz się przekonasz.
— Okey to plan jest taki. Teraz jedziemy wyścig, przegrany stawia sześciopak browarów. Jutro robimy oficjalna imprezę, zbierzemy całą ekipę, napijemy się, wpadną dziewczyny. A po jutrze, jak za starych czasów, z kacem weźmiemy się do przygotowań.
— Podoba się. Możemy jechać do mnie na chatę, wciąż tam wszystko powinno stać. A ekipa będzie potrzebna, bo moje zawieszenie średnio jest przystosowane do dziurawej i wątpliwej jakościowo nawierzchni naszej ukochanej trasy. Będziemy też musieli potestować nowe mieszanki opon.
— O tym będziemy gadać po jutrze. Teraz zasuwamy, jak za dawnych lat.
— Dobra, masz trzydzieści sekund zanim ruszę.
— Trzydzieści? Serio jesteś pewien siebie.
— Sam chciałeś spore fory.

Obaj mężczyźni wskoczyli do samochodów. Przednie koła Golfa natychmiast zapiszczały i pojazd wystrzelił z parkingu. Trzydzieści sekund później ruszyła srebrna bestia, a jej mechaniczny ryk wypełnił całe wzgórze.


Po dwudniowych przygotowaniach zakładających: dobranie nowych opon, poprawę zawieszenia, dobranie paliwa wraz z jego ilością, analizie trasy, analizie warunków pogodowych oraz kilku przejazdach testowy (w których swoją drogą Tomek pobił swój poprzedni rekord trasy) wszystko było gotowe.

Wszystko miało rozstrzygnąć się pod osłoną, przejrzystego, gwieździstego letniego nieba. Było dość ciepło, od kilku dni nie padało, żadnego zachmurzenia czy mgły, nie można prosić o lepsze warunki do wyścigów. W małym punkcie widokowym oświetlonym przez niewielką ilość ulicznych lamp zebrała się wrzawa. Dwa samochody ustawione na prowizorycznej linii startu zostały otoczone przez dosyć sporą (jak na rozmiar tego wydarzenia) grupę gapiów. Po bokach czekały samochody widzów oraz zespół techniczny Tomka.

Po lewej stronie stało BMW z Tomkiem siedzącym w środku, aktualnie kończył omawiać z Krzysztofem ostatnie szczegóły:
— Ostatni raz. Na początkowym łuku w drugiej sekcji nie wchodzisz w drift, trzymaj się gripu.
— Tak, pamiętam co się stało na treningu.
— Właśnie, dodatkowo musisz mieć zapewnioną przewagę wcześniej, bo poza gripem musisz omijać większe dziury, bo zawieszenie może ci siąść.
— Rozumiem, sorry, że musieliście to naprawiać. Powinienem was posłuchać, ale liczyłem, że uda się ten stary trick z linią od omijania dziur.
— Minęło dużo czasu, na drodze jest pełno nowych dziur i kolein, nie zapominaj o tym. Tak samo teraz masz większe i cięższe auto. Może masz je pod wyczuciem, ale nie możesz już stosować części starych sztuczek, nawet jeśli weźmie cię na popis lub zostaniesz przyparty do ściany.
— Dobrze, że przynajmniej moja tajna broń została nienaruszona.
— Ta, to musi być jakiś cud infrastrukturalny, że to wciąż stoi. Masz nowiutkie opony, napompowane idealnie, więc powinno być dobrze, .
— Jeśli są takie, jak poprzednie to jazda będzie czystą przyjemnością.

Z drugiej strony stało żółto-czarne Daewoo Tico po przynajmniej dwóch liftingach, z podwójnym wydechem, wymienionym oświetleniem, przyciemnionymi szybami i dodatkowym wlotem powietrza na masce. W około auta z Grzegorzem za kierownicą zebrało się kilku facetów, którzy prowadzili z nim zażartą dyskusję. Większość wyglądała na 40 lat, byli ubrudzeni smarem lub podobnymi rzeczami, prawdopodobnie fani motoryzacji lub mechanicy.
— Kto to? Jego zespół czy fanklub?
— Nie wiemy, ale jeśli to zespół to nigdy nic nie kombinowali przy wozie, więc pewnie raczej fani. Przypomniała się chłopom młodość jak zobaczyli Tico, a takie zasuwanie podbiło ich serca.
— Może, klasyki często są zajebiste, ale jest z milion lepszych aut od Tico. Poza tym liczy się kierowca oraz jego wyniki.
— Właśnie, to teraz pokaż im na co cię stać. Ja będę z chłopakami we wsparciu technicznym, będziemy stamtąd ogarniać cały wyścig.

Wszyscy odsunęli się od samochodów zostawiając tylko jedną dziewczynę mającą teatralnie ogłosić start wyścigu. Tłum gapiów czekał ze zniecierpliwieniem, część miała w rękach telefony streamujące przebieg wyścigu ze startu. To nie był wyjątek, niemal na każdym odcinku trasy dało się znaleźć przynajmniej jedną osobę transmitującą wyścig. Dzięki temu każdy mógł doświadczyć całego wyścigu.

Oba samochody odpaliły silniki, dziewczyna i pierwszy odcinek drogi został oświetlony przez reflektory. Wszystkich zagłuszył warkot mocarnego BMW, jednak Tomek w tej symfonii pracy 8 tłoków i turbo sprężarki wyłapał inny dźwięk. Bynajmniej nie był to silnik R3 o pojemności 0,8l montowany w Tico. Wtedy pomyślał:
— Co do kurwy? To na pewno nie jest silnik Tico, R4, pojemność dwa litry!? Nie, to przegięcie, bezpiecznym założeniem będzie półtora litra. Ale i tak, dobry silnik tego typu zapewni przyzwoitą ilość koni. Tylko jak? Przecież Tico powinno być za małe, inne układy by się nie pomieściły albo byłby zbyt ściśnięte i tarły o siebie osłabiając osiągi oraz szybciej się psując. Choć nawet z tym nie tłumaczyłoby to jak Grzegorz w Tico mógł pokonać Krzysztofa z Golfem (ale dawało to już pewne pojęcie). Przecież, sterowność, hamowanie, rozłożenie masy czy elektronika w czymś takim powinny leżeć.

Tomek zobaczył, że dziewczyna od sygnalizacji się poruszyła. Natychmiast odgonił zbędne myśli i skupił się na niej. Chciał wystartować idealnie, co do milisekundy. Czas wydawał się zwalniać do nieskończonego poziomu. W końcu dziewczyna machnęła ręką, dając kierowcą sygnał. Obaj natychmiast zareagowali, pojazdy ruszyły. Wyścig się rozpoczął.


Obaj kierowcy zaczęli wrzucanie biegów i przyciskanie gazu. BMW gładko wystartowało, bez dociskania do dechy, bez pisku opon. Nie był to sposób na natychmiastowe zdobycie przyspieszenia, ale na miarowy wzrost, który w ogólnym rozrachunku był efektywniejszy i mnie zużywał opony, idealnie nadawał się na 600 metrowy prosty odcinek przed pierwszym zakrętem. W kontraście do tego Tico ruszyło z piskiem opon używając całej dostępnej mocy danego przełożenia. Z pod wszystkich kół poleciało trochę dymu wraz ze swądem palonej gumy.

Na pierwszych 10 metrach Tico wysunęło się na prowadzenie, ale to dzięki swojemu mocarnemu silnikowi, do którego Tomek zyskał już pewność.
— Czyli jednak 2l!? I tak nic ci to nie da!

Kontrolowany, gładki wzrost obrotów silnik V8 bez problemu przewyższał nawet tak dokręconą R4 stosującą nagły zryw. BMW bez problemu wyprzedziło TIco i zaczęło zwiększać przewagę, a Tomek zyskał pewność, że po pierwszym zakręcie nie będzie już nawet widział świateł rywala. Na tej trasie pierwsza sekcja była dość przeciętna, kilka nie za ostrych skrętów szerokich na tyle, by samochody mogły luźno się wymijać poprzeplatanych dłuższymi prostymi. To właśnie w niej podczas wyrównanych wyścigów wyłaniano kto będzie dominował, aż do dobrych punktów ataku w sekcji drugiej i trzeciej.

Światła srebrnego samochodu mocno oświetlały barierkę bezpieczeństwa, jej odblaski oraz gapiów czekających bezpiecznie za nią. To był moment, by pokazać, o co naprawdę chodzi w tym wyścigu. Hamulec, sprzęgło, bieg, gaz, BMW wpadło w kontrolowany poślizg zwany drifftem. To było niczym magia, samochód wydawał się znajdować na nagrzanej patelni posmarowanej masłem, ślizg niemal nie wydał dźwięku, a utrata mocy była w czasie skrętu była minimalna. Tomek jechał po perfekcyjnej linii, miał idealny timing, wszyscy doświadczali tej niesamowitej jazdy. Pierwszy zakręt zawsze był kluczowy, dawał wszystkim znak na co stać kierowcę. To była pokazówka, pokaz siły i Tomek napiął muskuły niczym Pudzian.

Przez całą pierwszą sekcję Tomek nie dostrzegał nawet świateł Tico, był pewien siebie. Aczkolwiek nie sprawiło to że się rozpraszał, wręcz przeciwnie. Kombinował, był w trakcie wyścigu na swojej domowej trasie, w Polsce. A chyba każdy zna stan polskich dróg, zwłaszcza tych zapomnianych leśnych. Było tu sporo zwodniczych dziur, kolein, nierównych łat i luźnych tafli żwiru. Kierowca BMW wiedział, że przez jego głupi wybryk ma lekkie problemy z zawieszenie, więc nie chcąc wywoływać wilka z lasu omijał wszystkie abnormalności. Przez to na części zakrętów musiał wybierać słabe linie, a slalom na prostych sprawiał, iż nie mógł rozwinąć pełnej prędkości. Lecz to była mała cena za zawieszenie, bo bez niego nie ma co myśleć o jeździe na 100% oraz swojej tajnej broni w sekcji czwartej, na użycie której był gotów, gdyby sytuacja rozwinęłaby się w nieoczekiwany sposób.

Właśnie wyjechał z ostatniego zakrętu pierwszej sekcji, przed nim znajdowało się może 100 metrów prostej drogi i niemal 500 metrowy lekko stromy łuk o zwrocie 180 stopni zwany "Dziurawą podkową". "Podkowa" była zagięta na małym szmaragdowym jeziorku w środku sprawiającym, że odcinek był niesamowicie urokliwy, ale też niebezpieczny. Przez rozmiar odcinka oraz zgodnie z plotkami, niekompetencję budowlańców robiących autostradę źle wyliczono ilość materiałów na tak duży łuk. To doprowadziło do odchudzenia warstw drogi i sprawiło, że stała się szwajcarskim serem, największym wyzwaniem dla zawieszenia w historii downhillów.

Tomek kiedyś, przed BMW miał trick, a właściwie po prostu wiedzę o linii, którą bezpiecznie można wykonać drift przez całą "Podkowę" i niemal zapewnić sobie zwycięstwo. Podczas jednego z pierwszych przejazdów próbnych chciał powtórzyć sztuczkę, jednak zapomniał o dwóch ważnych rzeczach. Zmiana samochodu sprawiła zmianę rozstawienia kół, dodatkowo minęło sporo czasu, na całej trasie pojawiło się wiele nowych dziur. Specyfika tego odcinka jeszcze pogłębiała ten efekt. Te nowe dziury sprawiły właśnie, że Tomek o mało nie wyrąbał się na barierce, na szczęście dał radę opanować pojazd. Jednak jedno z kół, które wpadło do głębokiego rowu w trakcie ślizgu skończyło z uszkodzonym amortyzatorem. Niestety jego drużyna nie miała takiej specyficznej części na składzie, więc zrobili tylko polową naprawę. Dopiero za kilka dni przyjdzie nowy amortyzator, a wyścigu nie dało się przełożyć, wszak to Tomek sam wybrał taki termin. Aczkolwiek nie był to czas na rozpamiętywanie przeszłości, BMW wjechało na teren łuku trzymając się pełnego gripu z dodatkowym ominięciem dziur. Wszyscy byli pewni, że dodatkowe omijanie dziur uszczupli przewagę Tomka, jednakowo istniała pewność, że nie będzie to strata nie do odrobienia.

Będąc w 2/3 łuku skupiony kierowca srebrnego samochodu doznał zaskoczenia, gdy początek tego odcinka trasy został oświetlony przez słabsze światła Tico. Tomek się nie rozpraszał, lecz był tym zszokowany.
— Jak to?! Nawet przy tym stylu powinienem zjechać z Podkowy zanim on się tu pojawi. Jego obecność musi znaczyć jedno, ma przewagę na zakrętach. Przecież na prostej go zmiażdżyłem. Tylko jak?

Następne zaskoczenie uderzyło kierowcę BMW niczym niespodziewany followup w meczu bokserskim, Tico weszło w drift i zaczęło pokonywać łuk poślizgiem. Znalezienie linii w tym polu minowym używając mniejszego auta było łatwiejsze, lekki samochód używając pędu mógł zignorować niektóre niewielkie dziury. Jednak tutaj kolejne zaskoczenie, żółto-czarny samochód wszedł w ślizg najbardziej wewnętrzną linią, nie zważając na dziury.
— Czy jego pojebało!? Przecież zaraz zacznie koziołkować albo rozpieprzy sobie zawieszenie.

Lecz kolejnym zdziwieniem, nic z tego się nie wydarzyło. Tico trzęsło się jakby tańczyło na dyskotece, ale sama linia jazdy była stabilna, jak gdyby pod kołami były małe poduszki powietrza zapewniające pojazdowi gładki ruch niezależnie od podłoża, ale to przecież było niemożliwe. Dodatkowo Tomek zrozumiał jeszcze jedną rzecz, która teraz miała więcej sensu. Moc potrzebna do driftu po takiej nawierzchni, palenie gumy wszystkimi kołami na starcie.
— Tico z napędem na cztery koła!?
Co to było? Silnik R4 o pojemności 2l, napęd na 4 koła, kto tak przerobił to Tico i jakim prawem ono daje radę jeździć? Lecz nie to się teraz liczyło, trzeba było wygrać wyścig, który właśnie stał się dla BMW o wiele cięższy.

Srebrny pojazd zjechał z łuku próbując jak najlepiej wykorzystać dostępną 50 metrową prosta przed następnym łukiem, który na szczęście miał tylko 200 metrów i wykazywał standardową ilość dziur. W tym samym czasie Tico też zbliżało się do końca pierwszego zakrętu drugiej sekcji, Tomek nie spodziewał się, że jego przewaga stopnieje aż tak. Na szczęście wciąż miał jej spory zapas, a następne sekcje nie mają już tylu dziur, więc styl na oszczędzanie amortyzatorów nie będzie już tak wpływ na osiągi. Tuż przed wjechaniem Tomka na kolejny łuk stało się coś dziwnego, wydawało się jakby Grzegorz źle kontrolował moc w trakcie poślizgu i miał jej za mało, by dokończyć jednolity drift na "Podkowie". Jednak nagle jakby dostał jakieś silne pchnięcie i prześliznął się na swoich niby poduszkach powietrznych z pięć metrów zyskując trochę na prędkości. To musiała być tylko wyobraźnia Tomka. Bez dalszego rozmyślenia wszedł na najlepszą dostępną linię i rozpoczął poślizg.

Było idealnie, idealna linia, idealne obroty, lepiej się nie dało. Cały segment został pokonany przez BMW w mgnieniu oka, lecz nie było tak pięknie, gdyż na odcinku już znajdowało się Tico. Tomek rzucając oko na lusterko zobaczył światła małego auta wjeżdżającego na łuk. Wewnętrzny stoper szybko policzył jedną rzecz, gdy goniący go samochód dotarł do połowy łuku, Tico pokonywało zakręt szybciej od BMW i to było pewne. Widząc to kierowca srebrnej bestii zdecydował się docisnąć do maksimum bez zważania na dziury. Piąty bieg oraz prosta linia były dobrym pomysłem na dłuższej prostej przed kolejnym niezbyt trudnym do pokonania łukiem. Niestety zapomnienie się i pogoń za większą przewagą szybko zemściły się na Tomku, wpadł z wielkim impetem na małą dziurę. Koło podskoczyło, amortyzator pochłonął energię, a kabina pojazdu wypełniła się metalowym brzękiem. Kierowca BMW ze strachem był gotów na rwanie w kierownicy wywołane osiadłym, zdewastowanym zawieszeniem, jednak takie nie nastąpiło. Samochód się zlitował, dał mu jeszcze jedna szasnę, Tomek już nie popełni takiego błędu w trakcie tego wyścigu.

Wykorzystując zyskaną przez nierozsądny manewr prędkość wykorzystał do wejścia w kolejny łuk. Niestety tym razem sytuacja była jednakowo, jak w przypadku poprzedniego łuku i Tico powoli nadrabiało swoją stratę. Lecz kierowca BMW nie mógł się rozpraszać, kontynuował drift jak po sznurku. Ale musiał liczyć się z faktem, że z każdym zakrętem przewaga będzie się zmniejszać. Na szczęście wciąż miał w schowku tajną broń z sekcji czwartej, a teraz musiał zająć się ostatnim zakrętem w sekcji drugiej. Był to dość krótki łuk zbudowany w około klifu, z którego czasem zsuwały się kamienie, z tego powodu ten odcinek był szerszy, a jego 1/3 stanowiły muldy mające zniechęcać do jazdy w terenie zagrożonym spadkiem kamieni. Choć w łuk wchodziło się całkiem na ślepo (wina zasłaniającego klifu po środku) to standardową techniką było ścinanie pierwszej części zakrętu przejeżdżając przez wyboje wraz z wejściem w drift na połowie łuku, lepsi umieli nawet wykorzystać podbicie muld do lepszego wejścia w poślizg. Niestety zepsute zawieszenie nie dawało szans na wykonanie tego manewru, więc Tomek będący świadomy, iż nie da rady tego zrobić opanował jazdę linią brzegową, gdzie koło wewnętrzne styka się z wybojami. Nie było to łatwe, lecz Tomek dzięki temu nauczył się wykręcać lepszy czas niż przy technice ze ścinaniem.

BMW weszło w zakręt, koła natychmiast złapały poślizg zaczynając najprecyzyjniejszy manewr na całej trasie. Kierowca srebrnego pojazdu zacisnął szczękę i trzymał mocno kierownicę kontrolując jednocześnie gaz. Czuł, że naprawdę jest na krawędzi, czuł gumę opony wyginającą się pod naciskiem, dzięki czemu nie przekazywała siły na amortyzator. Jeśli zwęzi linii choć trochę to wpadnie na wyboje i rozwali amortyzator do końca, jeśli rozszerzy straci na ostatnich cennych metrach przewagi. Na szczęście muldy już się zwężały, Tomek docisnął gaz i BMW wyszło z poślizgu. Zadowolony z udanego manewru spojrzał za siebie przy użyciu lusterka wstecznego, po raz kolejny kierowca Tico miał dla niego niespodziankę. Żółto-czarny samochód ściął drugą część łuku i driftu użył tylko by wyjść z zakrętu.
— Czy on ma zawieszenie czołgu!?

Ten manewr był cholernie śmiałą technika zakładająca, że posiadasz dużo obrotów, mocne zawieszenie, równo rozłożoną masę oraz całkowitą kontrolę nad kierownicą. Polegał na wejściu w poślizg na pierwszej części zakrętu, a następnie szybkie odzyskanie przyczepności, przebicie się prosto na muldy. Trzeba wtedy trzymać stałe obroty, równo rozłożoną masę i idealnie prosty tor jazdy, którego nie można korygować. W ten sposób mimo wybojów i tego, iż samochód na nich podskakuje można zachować stały wektor i przyspieszenie jazdy. Po zjeździe z muld wystarczyło wyjść z zakrętu krótkim driftem. To właśnie dzięki temu manewrowi Tico znajdowało się już tylko jakieś 8 metrów za BMW.

Teraz oba pojazdy zbliżały się do małego slalomu (będącego wstępem do sekcji trzecie) składającego się z 5 delikatnych, szerokich zakrętów może 30 stopniowych oraz schodzącego stromo w dół ostrego 180 stopniowego zakrętu na końcu. Ten odcinek zbudowano z myślą o pomniku przyrody, kilka wiekowych świerkach, których zabroniono wyciąć. Był to dość łatwy techniczne odcinek (nie licząc sto osiemdziesiątki), jednak można było na nim pokazać jaja. Zasada była prosta, luźne zakręty pokonywałeś gripem wykonując pulsacyjne przyspieszanie i hamowanie. Ani lewa ani prawa strona nie są tutaj szybsze, więc jedynym czynnikiem tego kto pokona ten odcinek szybciej jest jak blisko barierki przejedzie i jak szybko. Czasem ktoś próbuję wyprzedzać na tym odcinku, wtedy nie ma miejsca na błąd. Zaczyna się taniec na polu minowym i ten kto pomyli krok wybucha. W takiej sytuacji zazwyczaj liczy się na to, że przeciwnik wymięknie, po prostu odda prowadzenie. Lecz jeśli oponent nie ustąpi pozostaje tylko kwestia tego kto za mocno przyciśnie lub niewystarczająco skręci i obetrze się o barierkę tracąc pęd.

Zabawa zaczynała się przy sto osiemdziesiątce, po piątym zakręcie musiałeś szybko uzyskać sterowność (czy to przez zwolnienie czy też nadania pojazdowi odpowiednich drgań harmonicznych podczas pokonywania delikatnych zakrętów i użycia tych zmian środka ciężkości do wejścia w kontrolowany poślizg) inaczej w trakcie driftu pojawiłaby się poważna podsterowność i nie można by nawet myśleć o trzymaniu się linii czy dobrym tempie. Tomek jednak miał inny plan, pierwsze cztery skręty pokonał standardowo, najciaśniej jak umiał trzymał się barierki. Lusterka boczne i fragment przedniej szyby obijały się o gałęzie wiekowych drzew. Małe zadrapania na tak łatwo wymienialnych częściach były warte ceny zyskania jakiejkolwiek przewagi. Lecz wjeżdżając na ostatni delikatny zakręt BMW weszło w lekki drift, nikt się tego nie spodziewał. Tomek zachował się jak amator nieznający trasy, który nieświadomy następnego zakrętu wszedł w szybki poślizg.

Na szczęście kierowca BMW miał dobry plan, kiedy tylko gładko prześlizgnął się przez pierwszy z zakrętów natychmiast zaczął kręcić kierownicą w przeciwną stronę do obranej przy wchodzeniu w ten drift. Jednocześnie na milisekundę zaciągnął ręczny blokując koła i zaczynając obracać auto stosownie do drugiego zakrętu. Następnie odbył się taniec skrzyni biegów oraz trzech pedałów w akompaniamencie zgrzytów i tępych uderzeń potrzebnych do właściwego poślizgu kontrolowanego. Na koniec zdejmując rękę ze skrzyni biegów Tomek zamiast przenieść ją na kierownice ponownie złapał za hamulec ręczny i zaciągnął go, tym razem na dłużej niż poprzednio. To była sztuczka, której nauczył się na japońskich trasach. Polegała na przejściu z kontrolowanego driftu w niestabilny poślizg z kontrolowanym kierunkiem zwrotu przy pomocy blokady kół. Pierwsza blokada nadawała kierunek zwrotu, druga pozwalała osiągnąć właściwy jego poziom. W ten sposób kierowca BMW dał niesamowity pokaz jazdy, której nikt jeszcze na tej trasie nie widział i pewnie pobił rekord odcinka. Kierowca Tico na pewno nie mógł pokonać tego odcinka w takim stylu i z takim pędem.

W tym czasie żółto-czarny samochód pokonywał pierwsze zakręty podobnie do BMW, też trzymał się jak najbliżej barierki. Jednak Grzegorz robił to agresywniej, jego zakręty były gwałtowniejsze, a szybkość większa. Tomek wiedział, że w ten sposób Tico próbuje nadrobić, ale nie bał się utraty prowadzenia. To było mądre wykorzystanie lekkiego samochodu, mniejsza masa to mniejsza siła znosząca na boki. Jednak tutaj kierowca żółto-czarnego auta chyba przecenił swoją przewagę. Tomek widział, jak podjeżdżając do 5 zakrętu jeden z reflektorów Tico jest częściowo zasłonięty przez barierkę, to było przynajmniej 5 centymetrów. Kierowca BMW był pewien, że Grzegorz przywali w barierkę, straci pęd i obróci się wypadając z wyścigu. Wtedy właśnie stało się coś kompletnie nienaturalnego, Tico jakby przesunęło się o kilka centymetrów w bok, tak po prostu. Jakby ktoś przesunął pojazd w przestrzeni nie zmieniając nic innego. Pojazd pozostawił po sobie tylko linię świateł reflektorów i słaby powidok, które po sekundzie zniknęły. Żółto-czarny samochód szybko pokonał zakręt i rozpoczął ślizg na sto osiemdziesiątce. Tomek będący pewien, że to sobie ubzdurał wrócił do skupienia na swojej linii ślizgu, gdyż czuł, iż lekko z niej zbacza.

Po wyjściu z zakrętu oba pojazdy ruszyły przez sekcję trzecią. Ku irytacji Tomka przerwa między nimi ponownie zmalała, teraz było to może 5 metrów. Coś było nie tak z tym Tico, Tomek był pewien, że powinien uderzyć w barierkę, ale jakoś ją ominął. Nie skręcił kół, nie wszedł w poślizg, nie użył zmiany środka ciężkości, po prostu się przesunął. I jeszcze ten powidok, coś tu śmierdziało i to poważnie. Niestety teraz Tomek miał poważniejsze problemy, przewaga między pojazdami była już minimalna, Grzegorz mógł już próbować ataków na pozycję srebrnego samochodu. Na szczęście sekcja trzecia była znana z ostrych, ciasnych zakrętów bez miejsca do wyprzedzania, więc jeśli nie pojedzie całkowicie skrajną linią to pokaźne BMW nie zostawi miejsca nawet dla samochodu jak Tico. Niestety dodatkowo nie było tu za długich prostych, nie pozwalały one na nabranie prędkości, a przyspieszenie oraz konie mechaniczne były chyba jedynymi z niewielu przewag, jakie kierowca BMW teraz miał. Po prostu musiał przetrwać do swojej niespodzianki w pierwszym zakręcie czwartej sekcji.

Pierwszy zakręt czwartej sekcji był kolejną ostrą sto osiemdziesiątko, jednak ten był zbudowany na szerszym odcinku drogi oraz miał o wiele mocniejsze nachylenie, dochodzące do 60 stopni. Poprzedzała go długa prosta. Po tym zakręcie znajdowały się już tylko trzy zakręty z limitowanymi możliwościami ataku. Drugi zakręt sekcji był dość przeciętny delikatnym zwrotem o 120 stopni, wprawny kierowca mógł w nim znaleźć szanse na atak. Trzeci zakręt był ciasnym, długim odcinkiem o kącie 160 stopni, aczkolwiek miał on rozszerzenie drogi przy końcu, co dawało szansę na atak przy wychodzeniu ze ślizgu. Na końcu znajdował się luźny, szeroki zakręt pod kątem prostym, za którym po 40 metrach prostej znajdowała się linia mety. Miejsce na ostatni ryk zewu walki i próbę desperackiego wyprzedzenia rywala.

To właśnie tu Tomek miał swojego asa w rękawie, który nie zmienił się przez trzy lata. Na tym skręcie, na szerszych liniach znajdowało się sporo kolein sprawiających, że kierownica skakał niczym wskazówka chronometru. One były powodem decyzji większości kierowców o pobraniu wewnętrznych linii, lecz te były po prostu za strome na drift więc zazwyczaj na tym odcinku samochody niemal całkowicie hamowały, by wziąć zakręt bezpiecznie. Tomek miał do tego trochę inne podejście.

BMW sunęło przodem, lecz po ciasnych zakrętach i praktycznie braku prostych Tico mogło się mu już obijać o zderzak. Wprawiało to Tomka w wielką frustracje, niedowierzanie i załamanie, ale walczył dalej. Tutaj miało się wszystko odwrócić. Srebrny pojazd zjechał na bardziej zewnętrzną linie zostawiając żółto-czarnemu samochodowi wystarczająco miejsca, by na luzie wyprzedził lidera wyścigu po wewnętrznej. Jednak tak się nie działo przez większa moc BMW, które zyskiwało cenne decymetry odstępu. Zbliżał się zakręt Tomek lekko przyhamował, choć w stosunku do tego, jak normalnie pokonywano ten odcinek trasy to tak naprawdę docisnął gaz zamiast zahamować. Wprowadził pojazd na koleiny i kiedy poczuł pierwszy zryw natychmiast puścił kierownice, zdjął nogi z pedałów, nawet nie myślał o ruszaniu czegokolwiek. Auto ślizgało się w niekontrolowany sposób kierowane jedynie przez koleiny, to była najbardziej nieobliczalna linia jaką dało się obrać. Wtedy wewnętrzny stoper Tomka zapikał, ten złapał mocno kierownicę, docisnął gaz wraz ze sprzęgłem i wrzucił najwyższy bieg. BMW było teraz skierowane idealnie równolegle do drogi, pojazd był gotów wystrzelić niczym rakieta z najwyższego przełożenia i zostawić daleko w tyle konkurenta.

W tym samym czasie Grzegorz obrał najbardziej wewnętrzną linię, ale na przekór zdrowemu rozsądkowi nie wyhamował, a wszedł we wślizg. Przy takim nachyleniu nawrót na tym skręcie wyglądał (bo praktycznie był) niczym skok z rampy. Koła ślizgającego się bokiem Tico oderwały się od nawierzchni. Tomek był pewien, że to się zakończy kraksą, za duża prędkość, za ostry linia. Nawet napęd na cztery koła i nowe opony nie dałyby rady zmienić wektora ruchu na tyle, by żółto-czarny samochód nie przywalił w barierkę. Lecz nie to było najgorsze, linia obrana przez Tico przecinało się z tą obraną przez BMW, pojazdy były na kursie kolizyjnym. Z resztą nawet jeśli się jakimś fartem wyminą to jest jeszcze barierka i spora szansa na dostanie rykoszetem w postaci mniejszego samochodu. Nie mógł zahamować, za krótki odcinek, dodatkowo mógłby wpaść w podsterowność i wtedy zderzenie byłoby murowane. Kierowca srebrnej maszyny zareagował w jedyny możliwy sposób, bieg był wrzucony, gaz już wciśnięty, mógł jedynie obrócić kierownicę, zdjąć nogę z przyspieszenia i spróbować wyminąć Tico po przecięciu linii.

Koła mniejszego samochodu ponownie zetknęły się z drogą, pojazd sunął niemal prostopadle do drogi. Tomek czuł, że za późno skręcił, wyminięcie w tej sytuacji będzie cudem godnym założenia nowego kościoła, wtedy jednak zdarzył się cud. To dziwne coś, co wcześniej na slalomie robił Grzegorz zdarzyło się ponownie. Tylko tym razem zamiast po prostu przesunąć się w bok Tico zrobiło ruch po łuku sprawiając, że pojazd ponownie przesuwał się równolegle do drogi. Światła i tył pojazdu zostawił po sobie długie linie światła z powidokiem, które zniknęły po sekundzie. Tomek pomyślał, że pewnie kierowca żółto-czarnego samochodu, miał to przemyślane, lecz i tak zderzaki pojazdów minęły się o może 10 centymetrów, więc to była dobra decyzja ze strony kierowcy BMW. Niestety ten dziwny ruch po łuku oraz wyrzucenie z rytmu swojego manewru sprawiło, że teraz Tico ustawione po wewnętrznej stronie w stosunku do następnego zakrętu prowadziło o pół długości samochodu.

Tico triumfalnie zbliżało się do następnego zakrętu, nie dość, że było na prowadzeniu to jeszcze miało pozycję po wewnętrznej. Tomek z desperacją wrzucił największe obroty, by nadrobić stratę. Zrównywał się z żółto-czarnym samochodem, jednak to było wszystko co mógł zrobić.
— Cholera! Jak to się dzieje? Mam lepsze auto, wiele lat doświadczenia, tę trasę mógłbym pokonywać z zamkniętymi oczami. Więc jak!?

Obie maszyny weszły w zakręt, Tomek zdecydował się na wyprzedzanie po zewnętrznej. Był pewien tego, że mocny silnik wzmacniany turbiną zrekompensuje mu szerszą linię. Jednocześnie po raz pierwszy kierowca BMW widział ślizg Grzegorza w pełnej klasie. Wcześniej jedynie lekko zerkał w lusterka, teraz miał przed sobą Tico wraz ze swoją techniką jazdy. To było przepiękne, koła niemal idealnie ścierały się z nawierzchnią, jakby pojazd i trasa były jednym, choć widział też, że kierowca nie obrał najlepszej linii. Nic dziwnego, że nawet w tej teoretycznie wyrównanej sytuacji żółto-czarny samochód minimalnie oddalał się od BMW. Wtedy ponownie pojawiła się ta rzecz z powidokiem, Tico w połowie zakrętu przesunęło się może o 2 metry dalej jednocześnie korygując linię ślizgu.

Po wyjściu z zakrętu zderzaki samochodów dzieliło pół metra. Tomek wiedział już jak Grzegorz mógł wygrywać taką jazdę, choć wciąż nie wiedział czym był ten dziwaczny ruch. Będzie musiał go o to zapytać po wyścigu, może sam by się tego nauczył albo stuningował pod ten manewr auto. Lecz na razie musiał skupić się na wygraniu wyścigu. Wrzucił wyższy bieg, docisnął gaz, turbina zagwizdała i nagle jakby go piorun strzelił. To było oczywiste.
— Jak mogłem o tym zapomnieć?

Turbiny były niesamowitym wynalazkiem, zwiększały moc i obroty przez sprężanie powietrza wtłaczanego do komór spalania. Miały jednak pewne wady, jedną z nich było wywoływanie niewielkiego opóźnienia reakcji między pedałem gazu, a komorą spalania. Tomek to wiedział, wiedział odkąd miał turbinę, nauczył się jeździć z całkowitym uwzględnieniem tego. Jednak tutaj nie jeździł na wiedzę, tu jeździł na pamięć mięśniową. Na tej trasie się wychował, objechał ją tyle razy, że stało się to jego druga naturą, ale ta druga natura nie uwzględniała zmiany auta na takie z małym opóźnieniem. Prawdziwy wyścig zaczynał się teraz.

Zamiast próbować wyprzedzać na prostej od zewnętrznej strony zakrętu bez szans na atak, Tomek przykleił się do zderzaka Tico i nie odpuszczał. Obserwował jaką linię obrał Grzegorz i dostosował się do niej. Kiedy auto na czele zaczęło wchodzić w drift Tomek dostrzegł lukę oraz linię prowadzącą do niej. Czuł, że jest za wcześniej, nie powinien jeszcze wchodzić w poślizg, absolutnie! Ale zignorował swoją wieloletnią intuicję i zaczął podążać swoją linią. Zrobił idealne wejście, reflektory znajdowały się może nie całe 5 centymetrów od barierki. Widzowie odsuwali się od barierek w obawie, że BMW zaraz się od niej obije. Srebrny samochód zbliżał się do Tico, które bez przewagi linii nie miało szans. Tomek powoli zbliżał się do celu, ściśle kontrolując przyspieszenie. Kiedy droga zaczęła się rozszerzać obie maszyny odzyskały przyczepność, wracając do prostej jazdy. Srebrny pojazd jechał teraz prawie obok Tico, ich przednie zderzaki dzieliło może 0,5 metra. Przed nimi był ostatni zakręt, na którym wszystko miało się rozstrzygnąć.

Tomek miał plan. Przy wychodzeniu z ostatniego zakrętu zakończył ślizg odrobinę wcześniej. W ten sposób w przeciwieństwie do Grzegorza jadącego równolegle z drogą jego BMW jechało lekko na ukos. Nadrabiał trochę trasy, ale silnik V8 niwelował stratę. Przy dojeździe do zakrętu lekko wysuwające się na czoło BMW zabierało wewnętrzną linię coraz dosadniej blokując przejazd Tico. Zmuszało to kierowcę żołto-czarnego pojazdu do niewielkiego przyhamowania i puszczenia masywniejszego, srebrnego pojazdu.

Ten ostatni zakręt miał jedną charakterystyczną cechę, posiadał szersze, głębsze kanały deszczowe. Pewnie było to związane z tym, że była to podstawa wzgórza lub może mniejszym kątem nachylenia w porównania do innych zakrętów. To nie było ważne, ważne było, iż te kanały zabierały sporo przestrzeni, którą możnaby wykorzystać, ale mówi się trudno. BMW weszło w drift, kierowca pojazdu ponownie czuł, że jest za wcześnie, ale pojazd i sposób jego ruchu mówił coś innego. Szkoda, że nie jechał tak od początku, że osiadł na dumie, i to nie raz. Więcej się to nie powtórzy, pora dorosnąć.

Tuż za nim w zakręt weszło Tico, które jakimś cudem obrało bardziej wewnętrzną linię. Tomek znał ten numer, ktoś go kiedyś używał. Polegał na odpowiednim rozłożeniu masy i skierowaniu jednego koła nad kanałem, w ten sposób można było brać węższą linię. Oczywiście było to możliwe tylko przy pojeździe z napędem na 4 koła, ale przecież czego innego spodziewać się po tym Tico. Aczkolwiek nawet szybsze pokonywanie zakrętu przez Grzegorza nie sprawiało, że miał szansę wyprzedzić srebrny pojazd. Mniejszy samochód był przynajmniej 3 razy lżejszy od BMW, które nie zostawiło nawet luki do wśliźnięcia się przez Tico. A o przepychaniu nie było mowy, srebrny pojazd był fortecą nie do pokonania dla drobnej "pszczoły". Na prostej nie miał szans nadrobić, ale nauczony wcześniejszymi błędami Tomek był gotów na jakiekolwiek numery ze strony Grzegorza. Niestety nie okazało się to tylko bezpodstawną ostrożnością.

Tico stykało się już niemal z BMW, wtedy właśnie ponownie aktywował się ten dziwnych ruch żółto-czarnego pojazdu. Nie był za długi, może 2 metry, ale podczas tego ruchu BMW zostało zepchnięte na zewnętrzną linię i straciło stabilność jazdy. W tym czasie Tico zostawiło tylko powidok oraz rozpraszające się pasy światła po tylnych reflektorach. Zepchnięcie wytrąciło samochód Tomka z równowagi stracił na pędzie i przyczepności.
— To jeszcze nie koniec! Nie przegram!

Zdeterminowany kierowca BMW szybko odzyskał kontrolę nad pojazdem i wrzucił najwyższe przełożenie. Do mety zostało 50 metrów, na tym odcinku było mało dziur, a nawet jeśli były to Tomek wiedział, który amortyzator padnie, jak zachowa się samochód. Na tej ostatniej prostej musiał dać z siebie wszystko, to samo tyczyło się jego samochodu. Jeśli padnie zawieszenie to wciąż da radę dociągnąć go do mety, nie ma opcji by nie dał!

Szarżujące BMW zobaczyło, jak z rur wydechowych rywala wydobywa się się niewielka ilość ognia z iskrami, a samo żółto-czarne auto przyspiesza. Wszystko sprowadzało się teraz do tego jednego krótkiego sprintu. Oba pojazdy mknęły lecz strata srebrnego samochodu była za duża, prosta za krótka. Ludzie zebrani w około linii mety byli światkami, jak Tico wygrywa o może ćwierć długości samochodu z BMW. Wyścig został zakończony.


Z cienia drzew całemu wydarzeniu przyglądało się czterech ludzi znajdujących się w ciemnoniebieskim Mitsubishi modelu Lancer Evolution IX. Trzech mężczyzn wraz z jedną kobietą przyglądało się tabletowi, na którym wyświetlała się relacja z bezprzewodowych kamer poumieszczanych na trasie wyścigu. Wszyscy siedzieli w skupieniu, cicho przez całe wydarzenie, a gdy tylko się skończyło kobieta się odezwała:
— I co myślisz Repeta?

Siwy mężczyzna po pięćdziesiątce siedzący na miejscu kierowcy przymknął na chwilę oczy, jakby się nad czymś zastanawiał:
— Młodziak jest dobry, ma doświadczenie i technikę. Dobra fura tylko szlifuje jego zalety, widać też, że uporał się lekko ze swoim zadufaniem i nauczył się na błędach. To cecha dobrego kierowcy, niestety przeciwnik miał podkręcony sprzęt i to do takiego stopnia, że w sumie uznałbym to za doping.
— Pytałam o tego od Tico.
— A, jego. Nie no, prześcignę go bez problemu, nie będę musiał nawet wrzucać piątego biegu.
— Jesteś pewien?
— Tak, dzieciak ma dryg i dobre auto, ale brak mu doświadczenia, techniki oraz najważniejszego, zaparcia pozwalającego przeciwstawiać się przeciwnością. Bez tego po pierwszej zaskoczce nie będzie w stanie odzyskać prowadzenia. Nawet towar od S&SM nie nadrobi takiej luki.
— Wiesz, że nie musisz się z nim ścigać, a nawet nie powinieneś? Mamy dowody na anomalną działalność pojazdu, w takim wypadku powinniśmy to auto zgarnąć od razu. Nie możemy ryzykować ucieczki tego dzieciaka albo co gorsza przejęcia anomalii przez tę sektę januszy, zwłaszcza że się tu kręcą.
— Spokojnie, będziemy go mieć na oku, przy okazji lepiej przygotuje się do wyścigu. Poza tym naszym celem jest nie tylko zabezpieczyć, ale też poznać obiekt. A do tego moim zdaniem kluczowe jest bliższe przyjrzenie się jego działaniu.
— To po prostu wymówka, byś miał trochę rozrywki.
— Może i tak, lecz raczej spece dodatkowymi informacjami nie pogardzą, w tym musisz przyznać mi rację.
— Niech ci będzie, ale jeśli go stracimy to tak ci nakopię do tyłka, że przez tydzień nie naciśniesz sprzęgła.
Po tych słowach Repeta przekręcił kluczyk w stacyjce, Mitsubishi natychmiast zapaliło i gładko ruszyło. Skład A mobilnej formacji operacyjnej Chi-11 zwanej "Autostradą do nieba" obrał kurs na wynajęty garaż będący ich tymczasową bazą.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported