Inkwizycja 1488
ocena: +9+x

W zatęchłej sali sądów jedynym źródłem światła były zawieszone u sufitu świece.
Zza krat tworzących jego więzienie obserwował, jak za orzechowym stołem zbierają się osoby, które w imię Boga niedługo go zamordują. Chciał, by proces był szybki i oczyścił jego rodzinę z zarzutów uprawiania czarnoksięstwa… marzył, że zginie; wiedział, że nie ma innego wyjścia. Popatrzył na drugą stronę sali, gdzie znajdowała się druga klatka, w której, niczym zwierzę, przetrzymywano młodą kobietę.
Zagryzł zęby i z trudem odwrócił od niej wzrok. Spojrzał na swoje dłonie, w których wypalili krzyże. Chcieli upewnić się, że nie będzie w stanie rzucić klątwy na żadnego z nich. Teraz nie potrafił nawet zacisnąć dłoni w pięści; ból nadal go paraliżował.
Kolejne osoby zbierały się w sali, a młodzieńcy wnieśli do niej kadzidła. Mężczyzna za stołem, sędzia, z udawanym znudzeniem w oczach, za którym kryła się obsesyjna chęć mordu, uderzył drewnianym młotkiem w stół.
— Niniejszym otwieram rozprawę mającą pod okiem Boskim określić, które z waszych żyć musi zostać potępione tak, jak potępiło Słowo Boże.
— Inkwizytorze — powiedział natychmiast Julian. — Zrozumiałem już swoje błędy i nie mogę pozwolić, by imię Pańskie zbrukać, niesłusznie odbierając życie tejże oto kobiecie. Przyznaję się, iż to ja, w mrocznym etapie swojego życia, zwróciłem się grzesznie o pomoc do sił nieczystych.
W sali rozległy się momentalnie szepty zebranych wieśniaków. Na twarzy sędziego również pojawiło się niekryte zaskoczenie, ale po kilku sekundach znów ustąpiło obojętności, a młotek drugi raz uderzył w stół, uciszając wszystkich zebranych.
— Przyznajesz się do winy? — zapytał Inkwizytor.
— Tak, panie. To ja jestem winnym parania się czarną magią, a nie ta kobieta. — Julian przytaknął.
— Nie! — rozległ się kobiecy krzyk z drugiej strony sali. Młoda kobieta próbowała delikatnymi dłońmi wyłamać stalowe kraty. — On kłamie! On kłamie! Tylko mnie można winić za czary!
Julian westchnął i otarł pot z czoła brudną od… wszystkiego… ręką. Modlił się teraz, by kobieta przejrzała na oczy i zrozumiała, co będzie dla niej najlepsze. Obawiał się, że jej uczucia nie pozwolą rozsądkowi wziąć góry w tej przegranej już batalii.
— Mamy więc dwóch skazanych, którzy przyznają się do winy, jednocześnie próbując oczyścić drugą osobę z zarzutów — podsumował Inkwizytor. — W takiej niepewnej sytuacji konieczne może być ukaranie obojga. Jedno na pewno jest heretykiem, a drugie, kłamiąc, chroni tę osobą przed sprawiedliwością. Rozumiecie, że to także herezja? Daję wam ostatnią szansę na wskazanie jednej winnej osoby, inaczej… oboje spłoniecie.
Julian próbował wejść w kontakt wzrokowy z kobietą; miał nadzieję, że w niewerbalny sposób zdoła ją jakoś nakłonić do zmiany nastawienia.
Kobieta jednak patrzyła zrezygnowanie w podłoże swojej klatki. Delikatne ręce zaciśnięte na kratach powoli się osuwały. Julian mógłby przysiąc, że kobieta teraz cicho łkała.
— Inkwizytorze — zawołał Julian. — Ta kobieta próbuje mnie uchronić od sprawiedliwej zguby. Chce, by przypodobać się Panu Bogu, uratować życie bliźniego. Nie rozumie, że ratując heretyka, popełnia grzech!
Kłamał. Nie wierzył w to, co mówi. Musiał jednak, dla jej dobra, zmienić się w takiego potwora, jakim była Inkwizycja. Aby uratować jej życie musiał potępić swoje. Patrzył teraz na nią, starając się wejść z kobietą w ostatni kontakt wzrokowy. Powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze. Pożegnać się z nią.
Kobieta powoli uniosła głowę i spojrzała załzawionymi oczyma na Juliana. Próbowała się uśmiechnąć i pokręcić głową.
Wiedział już, co kobieta chce zrobić. Jeśli nie jest w stanie uratować Juliana, to zginie wraz z nim. Teraz on zerwał z nią kontakt wzrokowy i opatulił twarz rękoma. Nie chciał na to patrzeć.
— Julian jest niewinny. To na mnie oczekują teraz czeluści Piekielne — rozległ się jej głos.
A zaraz po tym w sali zapanowała cisza.
Julian słyszał zwariowane bicie własnego serca i swój nieregularny oddech.
— Sprawa ta jest z góry przegrana — przerwał ciszę po chwili sędzia. — Tracimy czas i opóźniamy nieuniknione. Dałem wam szansę, a wy ją odrzuciliście. Podpisaliście niniejszym nakaz wykonania wyroku śmierci. Bez względu na wasze motywacje, nie mogę udzielić wam łaski. Nawet sakrament małżeństwa nie uchroni was przed gniewem Bożym. O świcie zostaniecie spaleni na stosach. Niech Bóg was osądzi potem.
Ponownie spojrzał w oczy żony. Z jednej strony, pomimo rozczarowania jej postępowaniem, poczuł ulgę, że wszystko się już skończyło i wdzięczność, że kobieta obdarzyła go tak silnym uczuciem. Przeprosił ją w myślach za wszystko, co na nią sprowadził. Następnie zwrócił się do Inkwizytora:
— Skazałeś na śmierć niewinną kobietę. Mam nadzieję, że Bóg nigdy ci tego nie wybaczy. Wiedz, że jeśli trafię do Piekła, to nie dam Diabłu ani chwili wytchnienia, prosząc go, by cię tutaj zaciągnął na siłę. Zobaczymy, czy Bóg cię ochroni przed konsekwencją twoich działań. —
Wszyscy na sali spojrzeli z odrazą na zgarbionego w klacie mężczyznę. Kilka osób siedzących w pobliskich ławach, niemalże z nich wyskoczyło. Patrzyli na Juliana zabijającego oczyma sędziego.
Inkwizytor bez słowa, jednak z wyraźnym niepokojem, powstał i kiwnął głową w kierunku strażników, by zabrali skazanych. Następnie się przeżegnał i pospiesznie wyszedł z sali.
Julian spoglądał na potworne cienie rzucane przez rzucających się ku drzwiom gapiów.
Strażnicy upewnili się, że obie klatki są solidnie zamknięte, a następnie również opuścili pomieszczenie, pozostawiając dwoje skazanych ich ostatnim refleksjom na Ziemi.
— I co? — zawołała żona Juliana.
Mężczyzna niemal histerycznie szukał najmniejszych dróg ucieczki. Poddawał drobiazgowej inspekcji każdy element klatki. Nie reagował na słowa żony.
— Słyszysz? — powtórzyła kobieta.
— Dlaczego? — zapytał, nie odrywając wzroku od potężnej kłódki dzielącej go od wolności. — Dlaczego nie wykorzystałaś tej okazji?
Kobieta się roześmiała.
Nie dowierzając własnym uszom, spojrzał na żonę, by upewnić się, że rzeczywiście postradała zmysły.
— To cię śmieszy?! — zawołał rozzłoszczony. — Za kilka godzin oboje zginiemy i na pewno nie skończysz w tym kurwidołku, co ja. Szukaj newralgicznych punktów, do kurwy nędzy!
— Ile widzisz świec u sufitu?
— Co?! — Julian był już przekonany, że jego żona zwariowała. Przez chwilę ulżyło mu, iż być może nie doświadczy egzekucji przy pełni wszystkich zmysłów. Mimo to spojrzał jednak mimowolnie na sufit i po kilku sekundach policzył świece. — Dwanaście, ale jakie to ma w tej chwili znaczenie?
— Zaraz zrozumiesz… — zawołała radośnie kobieta. — Ile z nich wygasło?
— Jedna. Wygasła jedna świeca, ale nadal nie… Jedenaście się świeci, a jedna wygasła. Trzy jedynki.
— Trzy jedynki dają dwanaście — Kobieta się uśmiechnęła.
Julian zamarł. Przez chwilę próbował zrozumieć błąd w tym, co powiedziała, ale nie potrafił; zaczął widzieć błąd w tym, co sam myślał. Na tym świecie trzy jedynki dają trzy… nie dwanaście, ale z drugiej strony wiedział od dawna, że trzy jedynki dają w istocie dwanaście… W końcu poczuł, jak na jego twarzy również maluje się uśmiech.
— Już rozumiem.
Oboje otworzyli wtedy klatki i z nich wyszli. Przeciągnęli się jak dzieci po popołudniowej drzemce.
— To było okrutne! — roześmiał się Julian.
— Nie jesteś dobrym aktorem, kochany — Żona poklepała Juliana po ramieniu. — Widziałeś jego minę?
— To było dobre… Nadal jednak za słabe — Julian podszedł do drzwi, by upewnić się, że nie ma za nimi ciekawskich uszu. — Nie wiem, czy kiedykolwiek zdołamy…
— Myślę, że akurat o czas martwić się nie musimy — zauważyła kobieta.
Julian zdjął ze ściany ozdobny puginał mający przypominać lokalnym mieszkańcom o srogości sądu inkwizycyjnego. Przejechał palcem po ostrzu, a następnie polizał ranę.
— Nadal śmierdzę strachem — powiedział powoli, imitując powagę, po czym wsadził broń za pas. Następnie podał kobiecie rękę jak do tańca. — Trochę rozrywki w nadmiarze, droga pani?
— Byle nie za mało, drogi panie. — Kobieta podała Julianowi rękę, udając powagę. — Byle nie za mało.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported