Interesy
ocena: +5+x

<< Poprzednia część


Rozdział 1


„Wojna to pokój. Wolność to niewola. Ignorancja to siła."

George Orwell, Rok 1984


Lokalizacja: Boliwia, Rezerwat Narodowy Manuripi Heath National, Amazonka, Dokładny obszar; nieznany.

Koordynaty: 11°57′█.██″S 68°8′██.██″W

Data: piątek, 8 maja 2009

Godz.: 17:49 GMT-4


Stalowe niebo przeszyła błyskawica, a zaraz za nią przyszedł grzmot rozdzierając ciszę i pozostawiając dudniące echo w uszach. Pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na liście pobliskich drzew, a po chwili mżawka zamieniała się w ulewę.

Konwój złożony z czterech pojazdów parł dziarsko przed siebie w otoczeniu gęstych zarośli i buszu dżungli. Polna droga parę godzin wcześniej, sucha i czysta przerodziła się w grzęzawisko, które chciwie łapało koła samochodów.

Boliwia. Najbardziej różnorodny kraj świata pod względem geograficznym. Znajdziesz tu wszystko; od gęstych amazońskich lasów po suchą pustynię, zielone równiny i skaliste góry. Średnia temperatura to 18 °C, a z wilgotnością wynoszącą 66% możesz być pewien, że będąc w tym kraju, przynajmniej raz dziennie doświadczysz dyskomfortu posiadania mokrej i przepoconej koszuli.

Spokój podróży wśród gęstego listowia przerwał nagły ryk silnika ciężkiego MOWAG-a. Pojazd wył jeszcze przez chwilę po czym zgasł, z gwizdem hamulców hydraulicznych. Kolumna zatrzymała się na błotnistej i wąskiej drodze, poszerzanej przez właśnie dogorywający transporter opancerzony z trójkątnym pługiem z przodu.

Ze środka wyskoczył żołnierz w ciemnozielonym mundurze Armii boliwijskiej, czapką oraz powszechnym tu karabinem FN. FAL. Obiegł pojazd, rzucając karabin na stalową burtę i zanurkował pod tylne koło maszyny.

Widząc to siedzący z przodu pasażer Forda M151, do tej pory jadącego za transporterem sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki. Wyciągnął małą krótkofalówkę i wciskając przycisk nadawania, wypowiedział parę szybkich słów. Chwilę później z kabiny ciężarówki Engessa EE 25 wyskoczył młody mężczyzna z ciemnogranatową bejsbolówką drużyny New York Yankees i słuchawkami taktycznymi, z których leciała głośna rockowa muzyka. Ubrany był w jednoczęściowy, oliwkowy kombinezon ochronny teraz rozpięty u góry z rękawami zawiązanymi na biodrach i wełnianą koszulkę wojskową, która natychmiast nasiąkła wodą. Przez plecy miał przewieszony karabinek AKS-74U.

Chowając głowę w ramionach, podbiegł do zaparkowanego Forda mijając stojącą za nim pół-ciężarówkę Dodge M-37. Oparł ramię o materiałowy daszek samochodu i skinął ponaglająco.

— Pomóż, proszę naszym towarzyszom podróży. — powiedział pasażer, wskazując na stojący transporter.

— Por favor, señor. — Zaczął kierowca Forda, inny boliwijski żołnierz. — Nasi soldado zaraz to naprawią. Jestem pewien…

— Ależ to nie problem. — Przerwał siedzący obok mężczyzna chłodnym głosem nieznoszącym sprzeciwu. — Mój człowiek, jest inżynierem. Zna się na mechanice. Z jego pomocą wszystko pójdzie sprawniej. — odpowiedział i kiwnął głową na podwładnego.

Stojący w deszczu mężczyzna ruszył w stronę stojącego z przodu MOWAGA-a Roland. Podobnie jak boliwijski żołnierz, odłożył broń, ale zamiast nurkować w błocie, jak to robił trep, wspiął się na burtę pojazdu i zapukał we właz. Otworzył się i kierowca maszyny wyjrzał, spoglądając na nieznajomego. Wymienili parę szybkich zdań i po chwili obaj unosili ciężką maskę pojazdu, próbując dostać się do silnika.

— To może chwilę potrwać. — powiedział pasażer, poprawiając krawat drogiego czarnego garnituru. Teraz przesiąkniętego od wody i brudnego od lekkiego, wilgotnego błota drogi. — Góra skocz proszę do Louisa. Jak Viktor wróci, chciałbym z nim chwilę porozmawiać.

Wywołanym okazał się potężnie zbudowany mężczyzna w charakterystycznym rosyjskim pasiaku i patrolówce. Nie odpowiedział, tylko narzucił na ramiona wiatrówkę w burych barwach i wygramolił się z Jeepa, zabierając ze sobą czarną torbę. Odchodząc w stronę ciężarówki, z której wcześniej wyskoczył inżynier, zapalił papierosa. Biorąc pod uwagę jak gęsty był deszcz, stanowił to nie lada wyczyn.

W samochodzie zostały trzy osoby. Kierowca, Boliwijczyk z opaloną twarzą i oliwkowo-brązowej karnacji oraz mężczyzna w garniturze, platynowych włosach o jasnej niemal białej skórze. Ostatnim pasażerem był średniego wzrostu najemnik. Od początku podróży nie zamienił ani słowa z nikim obecnym.

Nosił wojskowe buty, w których były wsadzone nogawki spodni Crye w kamuflażu MultiCam Tropic. Koszulka termiczna tej samej marki i w tym samym kamuflażu wystawała spod kamizelki taktycznej Molle z przyczepioną kaburą, z której wyglądała kanciasta, kompozytowa kolba austriackiego Glocka 17. Na resztę oporządzenia składały się ładownice z magazynkami do trzymanego przez najemnika karabinu G36C z fabrycznym celownikiem 1,5x. Nosił zieloną kominiarkę z jednym otworem na oczy.

Kierowca bał się trochę pasażera. Głownie z powodu tego fragmentu twarzy widocznemu spod materiałowej maski. Ta kwestia stanowiła tajemnicę, o której mówili mu koledzy, gdy jechał z rozkazem przywiezienia osobistości w postaci, siedzącego obok biznesmena. Odwrócił się. Najemnik patrzył w lewo, odsłaniając prawy profil. Mężczyzna jakby wyczuwając zainteresowanie natręta, odwrócił się powoli, dopóki jego wzrok nie przeciął się z patrzącym wprost w oczy, żołnierzem. To wystarczyło by Boliwijczyk, zaczerpnął szybciej powietrza. Prawa część twarzy to jest, widoczne brązowe oko z czarnymi brwiami i jasną skórą było całkowicie normalne. Ale lewa…

Kierowca odwrócił się szybko, ale obraz zdążył mu się wypalić pod powiekami. — Potworność. — Pomyślał, przywoławszy widok twarzy najemnika.

Widoczna spod kominiarki, lewa część twarzy nosiła ślady ciężkiego oparzenia. Faktura czerwonej skóry była chropowata i poraniona, pełna małych bąbli, i krwiaków. Przekrwione oko o kolorze wosku było zatopione w masie mięsa i pozostałości powiek. Brwi nie było, tylko biała kulka wokół naczyń krwionośnych i ropy, która ściekając nieustanie, wąziutką linią, powoli, barwiła na ciemnawo materiał maski. Boliwijczyk czuł spojrzenie najemnika na swoich plecach, które wędrowało od serca do głowy i z powrotem, jakby rozważając, w którą część ciała strzelić.

— Ahh, czyli słyszałeś o "Ćmie". — skomentował biznesmen, który od dłuższego czasu obserwował sytuację. Boliwijczyk spojrzał na niego ze zdziwieniem. — Nie martw się, Heckmann jest wyrozumiały. Musiałbyś go naprawdę wkurzyć, żeby przedsięwziął jakieś kroki. A wtedy bracie. — Przerwał, poprawiając się w siedzeniu. — Szybko zrozumiałbyś swój błąd.

Kierowca ponownie spojrzał za siebie, ale najemnik wrócił do swojej poprzedniej pozycji, zasłaniając ranę. Boliwijczyk zgasił silnik.

Cisza, która nastała przerywana była tylko kroplami spadającymi ze stalowego nieba na materiałowy daszek samochodu.


Po dziesięciu minutach silnik stojącego z przodu transportera zarzęził, rozrusznik zaterkotał głośno, a z rury wydechowej, wyleciał mały obłoczek błękitnych spalin. Inżynier przybił piątkę z kierowcą, zamykając maskę, a brudny jak sto nieszczęść żołnierz, który przez cały czas leżał pod pojazdem, zabrał karabin i zamykając boczny właz, pokazał kciuk w górę kierowcy Jeepa. Technik porywając swoją broń, zeskoczył z burty MOWAGA i truchtem ruszył w stronę ostatniej ciężarówki.

— Viktor! — krzyknął biznesmen. — Pojedziesz teraz z nami. Góra już się przesiadł. — Biegnący mężczyzna zmienił kierunek i ociekając cały wodą, prędko wpakował się na tylne siedzenie Forda. Z jego słuchawek wciąż leciała muzyka.

— Jasna cholera, ależ piździ. — Skomentował beztrosko. Boliwijczyk odwrócił się do nowego pasażera. Temu jeszcze nie miał szansy się przyjrzeć.

Był młody, bardzo młody. Spod czapki wystawały krótko przystrzyżone czarne włosy, a oczy błyskały żywo kolorem zielonym. Do twarzy miał przylepiony zawadiacki uśmieszek. Mówił wysokim tonem, czasem nawet piskliwie. Wyglądał jak mechanik, ale kierowca Forda wiedział, że też jest najemnikiem i należy do grupy ochroniarskiej mężczyzny siedzącego obok niego.

— Co nawaliło? — spytał biznesmen, siedzącego za nim inżyniera.

— Nic, tylko elektryka zamokła, przez co tłoki przestały równo pracować, aż w końcu zgasł na wysokich obrotach. Puściło lutowanie, więc przykryliśmy je izolką, ale pewnie rozkraczy się znowu, jeżeli nie przestanie lać. — Ostatnie słowa skwitował splunięciem na drogę. — Hej jedziemy czy nie? — Spytał po dłuższej chwili. Boliwijczyk zrozumiał, że wciąż patrzy na najemnika. Oprzytomniał zaraz, uruchomił silnik i konwój znów ruszył. Przez chwilę jechali w ciszy.

— U was często pada? — zagaił mężczyzna w garniturze.

Żołnierz przełknął ślinę niepewny swego głosu, ale zaraz odzyskał rezon i odpowiedział.

— Si señor, prawie codziennie.

— Yhm. — Skwitował krótko mężczyzna. Milczeli przez chwilę. — Jak się nazywacie żołnierzu?

— Armin Yerko señor.

— Błagam mów mi Kasper, a jak to ci nie odpowiada to Striker. Odkąd tu przyleciałem, słyszę tylko: señor to, señor tamto. Kasper, po prostu Kasper.

— Dobrze señ- znaczy el Striker.

— Lepiej. — Mężczyzna uśmiechnął się, ale jego oczy w kolorze lodu nadały jego twarzy nieprzyjemny wyraz. — Jeżeli dobrze widzę i identyfikuję twój mundur. — kontynuował. — Jesteście kapitanem?

— Si.

— Ile lat już służycie?

— Osiem. — Striker pokiwał głową w zamyśleniu, rozglądając się na boki. Gęsta ściana lasu pozostała nieprzenikniona.

— Ciekawe miejsce na bazę wojskową. — skomentował. — Z logistyką tu musi być ciężko.

Żołnierz milczał niepewny czy ma odpowiedzieć na to stwierdzenie. Mężczyzna w garniturze kiwał przez chwilę głową i po chwili zapytał.

— Jak dostarczacie zaopatrzenie?

— Śmigłowcami, el Striker. Dżungla jest zbyt gęsta, aby poprowadzić tu dobrą drogę, a jednocześnie zbyt mała, by ukryć lotnisko. Dlatego większość zapasów i sprzętu przylatuje właśnie nimi.

— Ciekawe. — mruknął biznesmen. — To opłacalne? — spytał. Yerko zamyślił się.

— Chyba tak, w końcu baza wciąż istnieje. — odparł po chwili.

— No tak, logiczne. — powiedział Striker, uśmiechając się pod nosem.

Znowu jechali w ciszy. Tym razem to Boliwijczyk ją przerwał.

— Jesteście handlarzem bronią el Striker? — Spytał z lekkim wahaniem w głosie.

— Zgadza się.

— To opłacalna praca? — Biznesmen spojrzał na kierowcę, po czym zaśmiał się krótko.

— Och bracie, handlarz bronią to jeden z niewielu zawodów, który nigdy nie wyginie. — Yerko spojrzał na niego z rodzącym się pytaniem. Striker pospieszył z odpowiedzią. — Ludzie zawsze będą chcieli się zabijać. Nie ważne czym. Einstein kiedyś powiedział: „Nie wiem jaka broń będzie użyta w trzeciej wojnie światowej, ale czwarta będzie na kije i kamienie." Gdy to nastąpi, wszyscy stracą cel, ale handlarze będą sprzedawać zaostrzone patyki oraz najtwardsze kamienie.

Milczenie. Długie milczenie.

— Viktor, byłeś już w Boliwii? — zapytał Striker, a nie doczekawszy się odpowiedzi, odwrócił się. Viktor patrzył w podłogę, tupiąc nogą do rytmu muzyki lecącej ze słuchawek i mrucząc tekst piosenki. Heckmann trzepnął młodego najemnika w głowę. Nie za mocno, ale wystarczający, aby kabel odpiął się i solówka gitary elektrycznej zamilkła. Viktor spojrzał z ukosa na Ćmę.

— Pchła, mówi się do ciebie. — Wychrypiał cicho najemnik, patrząc gniewnie na młodszego mężczyznę. — Następnym razem wyrzucę ten cholerny odtwarzacz. Razem z tobą.

Jego głos wybrzmiał, pozostawiając niepokój w sercu Boliwijczyka. Odwrócił się, aby zobaczyć minę najemnika nazwanego Pchłą. Ku jego zdziwieniu, nie wyglądał na zaniepokojonego, ani przestrasznego. Zdjął tylko słuchawki i zwijając kabel, uniósł pytająco brwi.

— Przepraszam, może pan powtórzyć? — powiedział.

— Naturalne, pytałem, czy byłeś już w Boliwii? — Ponownie zapytał Striker. Pchła podrapał się po głowie i spojrzał na Armina.

— Nie wiem, czy mogę, gdy on tu jest. — Odparł, wskazując na kierowcę. Yerko już chciał zapewnić, że nikomu nie wspomni, o tym co może zaraz usłyszeć, ale ubiegł go Striker.

— Możesz, możesz. — Zapewnił handlarz. — To nie jurysdykcja Brazylii, poza tym przypominam; dopóki Ci płacę masz tak zwany: immunitet. Dlatego mów wreszcie, bo zaczynam się niecierpliwić.

— A jak tak to w porządku. — powiedział najemnik nazwany Pchłą. — No więc tak parę razy już byłem, ale głównie jako pasażer i ochroniarz ciężarówek z narko- z towarem. — Poprawił się szybko. — Nie miałem szans pozwiedzać, ale to jeden z niewielu krajów, w którym można kupić legalną kokę! Niezłe co? No, ale tak ludzie mili, gospodarka jakoś się kręci, jest parę innych "producentów produktów stymulujących", z którymi mieliśmy w Brazylii kontakty za czasów Grinders'ów, a tak poza tym to raczej spokojny kraj, tylko armię mają słabą. Bez obrazy.

Yerko machnął ręką na znak, że nie bierze tego do siebie. W końcu dzieciak miał rację, Armia boliwijska nie miała zbyt silnego wpływu na politykę państw sąsiednich. A i większość sprzętu pochodziła z ubiegłego wieku.

— A ty Heckmann? — Zagadnął Kasper. — Byłeś tu już?

— Nie. — odparł, oschle najemnik.

Pchła, popatrzył to na Ćmę to na Striker'a i nie widząc, aby rozmową miała się ciągnąc dalej, podpiął słuchawki do odtwarzacza, włączając kolejny utwór. Resztę drogi przejechali w ciszy.


Lokalizacja: Boliwia, Rezerwat Narodowy Manuripi Heath National, Amazonka, Tajna baza wojskowa Fuerzas Armadas de Bolivia - Jaguar.

Koordynaty: 11°██′██.██″S 68°██′██.██″W

Data: piątek, 8 maja 2009

Godz.: 18:37 GMT-4


Baza ukazała się nagle. Po jednym z wielu zakrętów pojawiła się stalowa brama z drutem kolczastym i małym posterunkiem obok. Żołnierz w budce wybiegł na zewnątrz i wyprężając się na baczność, zasalutował w stronę Jeepa. Armin Yerko odsalutował niedbale. Żołnierz krzyknął głośno i ciężka brama zaczęła się otwierać. Transporter opancerzony wjechał jako pierwszy i zatrzymując się na poboczu, obok małego dystrybutora paliwa, zgasił silnik. Ford i dwie ciężarówki minęły go, kierując się w głąb bazy.

Kompleks wojskowy zajmował blisko jeden kilometr kwadratowy dżungli i został zbudowany na prostym planie kwadratu, ale wysokie mury z siatkowych pokrowców wypełnionych piaskiem oraz wieżami strażniczymi nie pozostawały wątpliwości co do jego przeznaczenia.

W północno-wschodniej części znajdowała się płyta lądowiska z wymalowaną, żółtą literą H i pojedynczym, pół-owalnym hangarem. Z kolei na północno-zachodniej ćwiartce stały magazyny, zbrojownie oraz wiaty z pojazdami. Od ciężkich ciężarówek i transporterów po quady, i motocykle. Południową część stanowiły baraki żołnierzy, plac ćwiczebny, kantyna, świetlica oraz prostokątne kontenery mieszkalne dla wyższych rangą oficerów i dowódców. Kolumna zajechała właśnie pod jeden z takich mini domków. Był w odcieniach ciemnych szarości i jako jeden z niewielu posiadał klimatyzator przyczepiony do boku zewnętrznej ściany. Deszcz zdążył przestać padać i przez stalowo szare chmury, pokazywały się długie promienie wieczornego słońca, zalewając wszystko w pomarańczowo złotej poświacie.

Gdy Jeep stanął, Kasper wysiadł z niego i otrzepując spodnie, zatupał parę razy nogą, pobudzając krążenie. Odwrócił się w stronę stojących obok ciężarówek. Dając sygnał ręką, polecił znalezienie lepszego miejsca parkingowego. Pojazdy odjechały, zostawiając handlarza z Boliwijczykiem oraz dwoma najemnikami. Armin zgasił silnik, wysiadł i zalecając, pozostanie przy samochodzie, wszedł do budynku strzeżonego przez dwóch wartowników o niezbyt mądrym wyrazie twarzy. Striker został sam ze swoimi ludźmi.

Patrolujące bazę grupki żołnierzy, przyglądały im się z zaciekawieniem. Paru przystanęło i opierając się o przeciwległy barak, zaczęło obserwować przybyłych.

— Sępy cholerne. — skomentował Pchła, spoglądając to na milczących strażników, to na gapiów po drugiej stronie drogi. — Dlaczego musimy czekać? Wiedzieli, że przyjeżdżamy.

— To rodzaj pewnego poczetu powitalnego dla handlarzy bronią. — odpowiedział Striker. — Ma on wzbudzić w nas poczucie, że to my jesteśmy tymi, którzy ubiegają się o zainteresowanie klienteli. W rzeczywistości często jest na odwrót.

Pchła kiwając głową, oparł się o zderzak Forda. Heckmann stojący obok niego, patrzył w stronę, z której właśnie przyjechali. Palec wskazujący błądził w okolicach spustu karabinu.

— Hej Ćma, masz ognia? — zapytał młody z papierosem w ustach wyciągniętym nie wiadomo kiedy. Najemnik bez słowa podał mu spalinową zapalniczkę. Viktor, odpalając lekko zgniecionego szluga, zaciągnął się dymem i oddając mężczyźnie metalowy przedmiot, zapatrzył się w błękitne fragmenty nieba widocznego między szarzejącymi chmurami.

Po pięciu minutach ze środka baraku wyszły cztery osoby. Jednym z nich był Yerko, który wskazując szerokim gestem Striker'a i najemników powiedział coś szybko temu idącemu na przedzie. Cała czwórka zeszła ze stalowych schodków, a strażnicy odklejając się od ścian, podążyli za nimi. Kasper dopiero teraz mógł się przyjrzeć swoim klientom.

Jeden z nich miał oliwkową skórę, był niski i krępy, a odznaczenia wskazywały na stopień podpułkownika. Trzymał się w pewnej odległości, z tyłu grupy co jakiś czas zacierając ręce. Wyglądem oraz zachowaniem przypominał Striker'owi ludzką wersję goblina, którego widział w książce o grze fantasy. Nie przykuwając już zbyt dużej uwagi do krępego żołnierza, przeniósł wzrok na pozostałą dwójkę. Wydawali mu się, bardziej interesującymi osobami.

Na przodzie stał potężnie zbudowany mężczyzna, u którego widoczne były pierwsze oznaki osiadłego trybu życia. Miał typową kolumbijską karnację i ogromne czarne wąsy, które co chwilę poprawiał dłonią. Mundur wskazywał, że Kasper ma do czynienia z samym generałem brygady. Obok niego stał młody oficer. W przeciwieństwie do wszystkich wokół niego był niezwykle wysoki, a jego jasna cera wskazywała na pochodzenie północno amerykańskie lub europejskie. Na barkach widniały trzy srebrne gwiazdy pułkownika Armii Boliwijskiej. Striker nie był niskim człowiekiem, miał blisko metr dziewięćdziesiąt wzrostu, ale ten młody mężczyzna przerastał go o głowę. I to właśnie wysoki pułkownik zainicjował rozmowę.

— Dzień dobry, panu. — powiedział, podając dłoń. Striker odwzajemnił gest, lekko zaskoczony, pewnym uściskiem oficera. — Nazywam się James Harper i jestem podkomendnym generała Andrica La Cruz. — Wskazał na wasącza, który podał swoją dłoń handlarzowi. Kasper przyjął dłoń, skinąwszy lekko głową. — Wszelkie kwestie w czasie pańskiego pobytu można kierować do mnie. — Kontynował pułkownik. — Za mną stoi Nyls Tabatha. W czasie rozmów będzie pełnił funkcję sekretarza. — Przerwał, wskazując na krępego mężczyznę trzymającego się z tyłu. — Generał liczy, że o 19:40 będzie pan gotów do rozpoczęcia rozmów. Czy ma pan jakieś pytania?

— Tak, jedno. — odparł Kasper, przywołując na twarz lekko wymuszony uśmiech. — Czemu generał nic nie mówi? — Spytał z taką niewinnością, że pułkownik nie wiedział, czy handlarz pyta na poważnie, czy nabija się z jego dowódcy. Nim zdążył odpowiedzieć, ubiegł go sam generał.

— Señor Striker. — Powiedział z silnym akcentem. — Angielski nie być wystarczająco dobry. Aby nie mówić złego słowa, rozmowa poprowadzi coronel. Proszę się nie bać. Umiem dobrze, aby wiedzieć o czym będziemy rozmawiać. — odparł, uśmiechając się spod ogromnych wąsów.

— Mój człowiek umie hiszpański. — Striker wskazał na Pchłę stojącego przy samochodzie. — Jeżeli chciałby coś pan powiedzieć w mowie ojczystej, proszę się nie powstrzymywać. — Generał spojrzał na najemnika i skinął głową w jego kierunku. Pchła wyszczerzył zęby i uniósł palce w geście Victorii. Kasper spiorunował mężczyznę wzrokiem. Lekko zmieszany generał zaraz odzyskał rezon i kiwnął na swojego pułkownika.

— Coż skoro to wszystko. — Zaczął Harper. — Czy będziemy mogli zacząć spotkanie o planowanej godzinie?

— Jak najbardziej. — odparł handlarz.

— W takim razie kapitan Yerko odprowadzi pana do kwatery. Proszę zebrać swoich ludzi i do zobaczenia za 45 minut. — powiedział i cała trójka wróciła do środka budynku, zostawiając kapitana z handlarzem. Wartownicy wrócili do swojego zajęcia podpierania ściany.

Striker wyciągnął swoje radio, rzucając w eter krótką komendę. Po chwili, od strony ciężarówek zaparkowanych za rogiem zaczęła się zbliżać grupka czterech osób. Jednym z nich był Góra, którego Boliwijczyk miał szanse zobaczyć wcześniej. Reszty nie widział z bliska, więc teraz nadrabiał stracone szanse.

W oczy od razu rzucili mu się rudzi bliźniacy trzymający zmodyfikowane karabiny M4 z przedłużoną lufą, chwytem przednim, powiększonym magazynkiem i celownikiem siatkowym ACOG 2×1.5. Obaj nosili ubiór podobny do stroju Ćmy. Na kamizelce taktycznej przypięli naszywkę czarno-białej flagi stanów zjednoczonych. Emblemat był odwrócony do góry nogami.1

Za nimi szedł jeszcze jeden najemnik. Młody blondyn z poważną miną i blizną na policzku. Nosił zwykły czarny polar i brązowe spodnie robocze z ochraniaczami na kolanach. Na jego oporządzenie składał się lekki pancerz IBA z magazynkami do kanciastego karabinu L85 i przypięta do uda kabura z opływowym kształtem Berrety M9. Na głowie zatknął czarną patrolówkę, z zestawem radiowym.

Kapitan Armin Yerko, do tej pory stojący z boku i obserwujący mężczyzn zbierających się wokół handlarza, podszedł teraz, i zaprowadził wszystkich do błękitnego kontenera mieszkalnego, stojącego jakieś 200 metrów od siedziby dowódcy. Podłużny barak mieścił dziesięć łóżek, rząd wysokich metalowych szafek oraz skrzynie na rzeczy osobiste przy każdym z posłań. Na końcu mieściła się pojedyncza łazienka z trzema kabinami i toaletą. Najemnicy wnosili swoje torby, zajmując kolejne łóżka oraz aklimatyzując się do swojego tymczasowego lokum. Boliwijczyk nie widząc, by przyboczni Striker'a mieli jakieś uwagi, pożegnał się z handlarzem, informując go, że za czterdzieści minut przyjdzie ich odprowadzić. Gdy wyszedł cisza, która nastała przerywana była tylko stuknięciami oporządzenia i szelestem torb żołnierskich.

— Amatorszczyzna. — powiedział po chwili blondyn z blizną. — Wpuścili właśnie do bazy grupę ciężko zbrojnych, nie dając nawet obstawy przed drzwiami. Albo są bardzo głupi, albo bardzo pewni swoich ludzi.

— Przecież ich nie zaatakujemy, prawda? — odparł biznesmen, odwracając się powoli w stronę najemnika i uśmiechając się przy tym z przekąsem. — Jesteśmy ich dostawcami. Okazali właśnie nam znak zaufania. Wykorzystajmy go.

Blondyn wzruszył ramionami i odkładając karabin do szafki, położył się na wąskim łóżku, wzdychając cicho.

— Louis nie łam się, jeszcze se do kogoś postrzelasz. — Rzucił od niechcenia jeden z bliźniaków. — Wciąż nie możesz sobie wybaczyć tej pannicy z Caracas co? Lwiątko nie zdążyło złapać sukienki.

— A spieprzaj Will! — Will "Ogień" Thompson zarechotał głośnio, szczerząc się przy tym złośliwie i odwrócił się do brata, znanego w oddziale jako "Woda".

— Chodź Bill, zagramy partyjkę. — powiedział i obaj oddalili się w stronę wolnego, łóżka wyjmując po drodze karty i żetony z kieszeń kamizelek.

Reszta zajęła się podobnymi czynnościami. Góra położył na podłodze swój AKM i wyciągając akcesoria do czyszczenia broni, zaczął rozkładać karabin. Pchła z kolei, wciskając swój karabinek pod poduszkę, wyjął z kieszeni pogniecioną obudowę starego telefonu i nakładając słuchawki na uszy, zaczął go rozkręcać. Tylko Heckmann stał z boku i wpatrywał się w Kaspra wyczekująco.

Striker widząc, że jego ludzie zaczynają lekko przesadzać z luzem. Klasnął dłońmi, by zwrócić na siebie uwagę.

— Dobra panowie! Mam parę spraw do omówienia, zanim rozejdziecie się jak stado baranów. Dlatego pięć minut skupienia i słuchać. — Wszystkie sześć głów odwróciło się w jego stronę. — Czuję się przez naszego klienta niedoceniony. — Zaczął, ruszając wolnym krokiem wzdłuż posłań. — Dlatego dzisiaj zrobimy mały wyjątek. — Gdy dotarł do końca, odwrócił się na pięcie, skupiwszy na sobie uwagę wszystkich. — Chcę zrobić na generale i jego pułkownikach wrażenie. Chcę, by wiedzieli, że to korporacja robi wyjątek, nie na odwrót. Liczyłem, na trochę lepsze przywitanie, ale już trudno. Pora odrobić straty. — Zamilkł, budując napięcie.

Striker był dobrym mówcą i strasznym egoistą. Uwielbiał bawić się publiką i wsłuchiwać się w dźwięk własnego głosu.

— Dlatego, dziś prosiłbym was o założeniu stroju "galowego". — Oczy co poniektórych najemników zabłysły. — Viktor, Aleksander! — Pchła i Góra unieśli pytającą brwi. — Zmieńcie broń na coś bardziej w stylu Spec-Ops. Z tymi karabinami wyglądacie jak pieprzona partyzantka. Ogień! — Jeden z bliźniaków podniósł głowę. — Weź brata i przynieście wszystkim mundury. A, weźcie też moją walizkę. Muszę krawat zmienić cholera. — Wywołani podnieśli się, ruszając w stronę wyjścia.

Gdy cała czwórka wyszła. Kasper kiwnął na Louisa i Ćmę. Obaj podeszli do handlarza. Striker otoczył ich ramieniem. Heckmann skrzywił się na ten gest, ale nie powiedział nic.

— Wiecie, z czym tu przyjechaliśmy? — Spytał cicho. Obaj skinęli głową. — Dlatego wiecie, że bardzo zależy mi na sprzedaniu tego jak najszybciej i to w całośći. Nie chcę potem znowu targać się z tym przez ocean. Dlatego wszystko ma być jasno i klarownie dla naszego generała. Ćma zaprezentujesz towar. — Najemnik kiwnął głową, poprawiając kominiarkę. Striker mówił dalej.

— Louis jak wyjdziemy, przynieś jedną skrzynię i trzymaj się z tyłu. Gdy pstryknę, wejdziesz do środka. To powinna zdziałać zamierzony efekt. — Louis ”Lew” Himlin skinął głową na znak, że rozumie. — Standardowe ustawienie na wymiany. — Kontynuował handlarz. — Bliźniacy na zewnątrz. Góra z Pchłą w budynku. Ćma ze mną, a ty Lwie czekasz na znak. Gdy chłopaki wrócą powiedźcie, im o wszystkim. Zapowiada się dochodowa noc.

Powiedział do siebie, odchodząc w stronę łazienki. Na jego twarzy zagościł wilczy uśmiech.


35 minut później…

Armin Yerko podszedł do stalowych drzwi. Zapukał trzykrotnie i odsunął się od wejścia. Po chwili klamka się poruszyła i wejściu pojawiła się czarna sylwetka.

— Dobry wieczór. Czy jest… — Urwał, widząc kto stał w drzwiach. Nieznana postać pochyliła się, by nie uderzyć głową o futrynę i wyszła na zewnątrz prezentując się przed Boliwijczykiem.

Potężnie zbudowany najemnik ubrany był w polar wojskowy, kamizelkę kevlarową i spodnie "bojówki" z ładownicami, wsunięte w czarne wojskowe buty. Na kolanach i łokciach przypiął ochraniacze, a cały ubiór był w czarno-popielatym kamuflażu A-TACS LE. W rękach trzymał potężny karabin maszynowy M239 "Saw" z pudełkowym magazynkiem mieszczącym 200 naboi na kaliber 5.56×45 mm. Twarz zasłaniała mu czarna kominiarka. Oczy osłonił przyciemnianymi goglami balistycznymi ESS, a słuchawki taktyczne z mikrofonem przypięte spiralnym kablem do radia na plecach, pozwalały na kontakt z innymi najemnikami, którzy właśnie wychodzili z baraku. Każdy w identycznym mundurze.

W stojącym przed nim olbrzymie Yerko rozpoznał Górę, a zza jego pleców ujrzał groteskowo małą postać trzymającą rosyjski PM P-90. Boliwijczyk zaczął się domyślać genezy przezwiska Pchły, bo rzeczywiście; Viktor przy potężnym Rosjaninie prezentował się niezbyt okazale. Ale gdy Góra sprawiał wrażenie nieco ospałego, Pchła stał lekko na nogach, obciążając to palce, to pięty i podskakując lekko niczym pchła, po raz drugi udowadniając trafność jego ksywy.

Tylko jeden spośród zebranych żołnierzy wyróżniał się wyglądem. Ćma zamiast kominiarki, założył czarną maskę balistyczną, z jednym otworem na zdrowe oko, zasłaniając krwawe znamię. Zamiast niego, w miejscu, gdzie otwór na gałkę oczną być powinien; na matowej powierzchni maski widniał mały emblemat. Boliwijczyk dostrzegł w nim proste białe linie i kontury tworzące oko. Ze zdziwieniem skonstatował, że inni najemnicy nosili identyczny symbol na swoich ramionach. Samotne oko na błękitnym tle.

Armin rozpoznał logotyp i zrozumiał, że przed nim nie stoi byle grupa najemników, ale członkowie organizacji. Tej Organizacji. Tej otoczonej złą sławą, przemieszaną ze swoistym respektem, o której krążyły plotki i pomówienia.

A.R.G.U.S.

Gdy Yerko chłonął odkryte przed nim karty, z baraku wyszedł handlarz. W czarnym garniturze ze skórzanym neseserem i lekko błękitnym krawacie podkreślającym jego lodowe oczy. Spojrzał nimi na żołnierza, uśmiechając się do niego z lekką nutką złośliwości. Jak gdyby odgadując jego myśli.

— Coś nie tak? — spytał.

— Nie señor Striker. — powiedział Boliwijczyk, przełykając ślinę.

— W takim razie, nie pozwólmy generałowi czekać. — odparł beztrosko Striker, ruszając raźnym krokiem w stronę centrum dowództwa.

Najemnicy ruszyli za nim, otaczając go ciasnym klinem.

Kapitan Armin Yerko pokręcił z niedowierzaniem głową i ruszył za nimi.


O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported