Jak wprowadzić monarchię w 3 prostych krokach
ocena: +13+x

Termin: 6 godzin
Priorytet: 3/7
Lokalizacja: Polska, województwo łódzkie, powiat łódzki wschodni, wieś Moskwa.


Starszy Agencie Janie Kowalski, otrzymaliśmy wiadomość o niespodziewanej i nagłej manifestacji we wsi Moskwa. Mamy do czynienia z istotami duchowymi, do czego potrzebna jest pańska ekspertyza w polu działań z bytami niematerialnymi. Zezwalamy na użycie arsenału niestandardowego ze względu na skalę zagrożenia, jego charakter, pański status, jak i wystąpienie w pobliżu gęstego siedliska ludzkiego.
Kopia powyższej wiadomości została wysłana do Agenta Zwyczajnego Artura Nowaka.


Przystań "Ryba".

***

No cóż… taka praca, trzeba będzie się zbierać. Zapakować co potrzebne i wyruszyć na misję, która nie miała pójść tak, jak wszyscy by tego chcieli bądź się spodziewali. Tak krótki termin może oznaczać tylko jedno: Ktoś już tam był, ale ten ktoś nie wrócił. Nie ma czasu na żadne pytania bądź zawahania, Agent bierze więc te części ekwipunku, które z jednostkami duchowymi sprawdzają się jak żadne inne. Dwudziestocentymetrowa lufa rewolweru Kowalskiego wystająca z aktówki, w której Agent trzymał swój standardowy ekwipunek, odbiła kilka promyków światła, które dostały się do pokoju przez lekko uchyloną żaluzję. Standard nie był jednak wystarczający, jeżeli miał stanąć w szranki z większą ilością duchów niż trzema.

***

Jan dotarł na miejsce w czasie dającym mu jeszcze 3,5 godziny na zatrzymanie duchów i zdanie raportu do Przystani. Agent, szybko rozplanowując swój czas, wyliczył więc, że na samą walkę zostanie mu aż godzina, a fakt przydzielenia mu partnera napawał go dodatkowym optymizmem. Słońce miało zaczynać już zachodzić, kiedy Agent zbliżył się do jednego z niewielu domów w okolicy, w którym jeszcze nie paliło się światło. Obecność osoby, z budzącą respekt posturą w koszuli w kratę, krótkimi dżinsowymi spodniami i okularami ze szkłami fotochromowymi, noszącej aktówkę dała mu znać, że jest już na miejscu. Zauważył, że w kieszonce na piersi Agenta Nowaka znajdowała się karteczka z napisanymi inskrypcjami w łacinie, która przypomniała mu o wymogach dla Agentów znajdujących się w sytuacji walki z duchami. Szybko wyciągnął swoją kartkę, pożółkłą i pogniecioną od służby, jak i warunków, w których była jeszcze przed chwilą trzymana. Wsadził ją szybkim ruchem do kieszonki po prawej stronie klatki piersiowej i podszedł do Nowaka.

Uścisnęli sobie dłonie, choć ich oczy skupione były na penetrowaniu osoby po drugiej stronie ich wzroku, kim był, dlaczego Ci na górze wybrali właśnie jego i czemu wybrali go do mnie? Przez krótki czas uścisku dłoni na żadne z tych pytań nie została zaproponowana odpowiedź. Agenci, jakby na rozkaz, otworzyli swoje aktówki i wyjęli z nich najpotrzebniejsze rzeczy. Kowalski położył na ziemi swojego zasłużonego i zaprawionego w walce z duchami ośmiocalowego Colta Anacondę. Z kalibrem Magnum .44 broń ta była postrzegana za jeden z lepszych wyborów do zwalczania zagrożenia spoza świata materialnego. Nowak zaś został przy dobrze sprawdzającym się pistolecie kompaktowym. Choć był to świetny wybór przy walce w zamkniętej przestrzeni, to jeżeli miałoby dojść do walki na otwartym polu, Colt miałby zdecydowaną przewagę. Ze względu na rangę Agenta Kowalskiego, miał on również większą swobodę w dostosowywaniu swojego ekwipunku, więc zabrał ze sobą parę z ciekawszych Agencyjnych gadżetów, które mogą się przydać.

— Zawiadomiłeś miejscowych? — Zabrzmiał twardym, zimnym tonem głos Kowalskiego.

— Tak, ale i tak będziemy musieli im powiedzieć, żeby posprzątali im w głowach. — Powiedział Nowak, z nutą znudzenia w głosie. — Niektórzy pewnie poszli spać, a my nie mamy przyjemności wchodzenia ludziom do domu kiedykolwiek chcemy.

— Taki urok misji w nocy, masz wszystko?

— Ta, zaraz, tylko założę kamizelkę, sprawdzę ochraniacze na uszy i możemy wchodzić.

Obydwaj mężczyźni wyjęli kamizelki taktyczne ze swoich aktówek i nałożyli je na koszule, skonfigurowali radio i założyli ochraniacze douszne. Kowalski zdjął swoje okulary przeciwsłoneczne i odbezpieczył broń.

— Pamiętaj, żelazo, ja będę strzelał poświęconą. Jeżeli poświęcona będzie je dosłownie "znikać", to się przesiądź, będzie łatwiej, dam ci znać przez radio. Jeżeli nie, też dostaniesz znak. Ważne je…

— Spokojnie, walczyłem już kiedyś z duchami, wiem co robię. — odpowiedział mu Nowak.

"Świeżak" — pomyślał Kowalski — "Czyli wzięli go tu, aby go czegoś nauczyć?"

— Też z nimi walczyłem. Wolisz wejść frontem czy tyłem? Mnie to obojętne.

— W takim razie wezmę front.

— Dobra, wchodzimy na sygnał od mnie, odbezpiecz broń.

Powiedzieć, że mężczyźni do końca sobie nie ufali, to jakby powiedzieć, że wrocławskie MPK się czasem spóźnia. Po tym, jak tylko zniknął za ścianą opuszczonego domu, Kowalski pomyślał o tym, że ani trochę mu nie ufa, za bardzo jest przesiąknięty "Agencją", zbyt indywidualny i zbyt lekkomyślny. Idealny cel dla Agencyjnej propagandy. Jedyne czego o nim nie wiedział, to to, że Nowak myślał w tym momencie dokładnie to samo. Kowalski był zbyt wtopiony, mechaniczny i zimny, aby mógł mu zawierzyć swoje życie, był zbytnio Agencyjny. Przesiąkł sterylnymi, białymi korytarzami Przystani.

— Wchodź! — Rozległ się krzyk Kowalskiego przez radio, teraz nie było już odwrotu.

Drzwi tylne Agent wyważył, strzelając w zamek, który po chwili nie był już problemem.

***

Strzał był słyszalny również po drugiej stronie radia.
— Wszedłem do pomieszczenia, czysto, wygląda jak bardzo zaniedbany i stary pokój gościnny. — zabrzmiał głos młodego Agenta.

— Przyjąłem, jestem na razie w jakiejś plątaninie korytarzy, na ścianach jest kilka zdjęć, czarnobiałe pamiątki rodzinne, co starsze zdjęcia są w sepii…

Z tylnej części domu wydobyły się chichoty kilku mężczyzn w wieku średnim. Ich głosy były wyraźnie ochrypłe i suche, a także, choć to mogło się Nowakowi zdawać, jakby każdy głos to było kilka głosów nałożonych na siebie.

— Bogusław, polej mi jeszcze gorzały! Ha ha ha! — Zaśmiał się tonem godnym filmowego Zagłoby jeden z duchów.

— Ależ panie, nie jesteśmy tu przecież sami. — Odrzekł wyraźnie młodszy w głosie osobnik.

Kowalski i Nowak wiedzieli, co ich czeka, a to wcale im się nie podobało. W szczególnie niefartownej pozycji był Kowalski, który w trakcie tej konwersacji był w zamkniętej po obydwu stronach przestrzeni. Nowak szybko ustawił się ze swoim kompakcyjniakem, złapał go obydwoma rękoma i trzymał w gotowości do strzału. Kowalski ze względu na swoją sytuację szybko przebiegł przez korytarz, potykając się o półbut, co jednak nie wytrąciło jego wytrenowanego w biegu w pomieszczeniach ciała z rytmu biegu. Po kilku metrach znalazł pokój, natychmiastowo wyciągnął mały wykrywacz Pola Kowalczyka i wykrył, że jeden z duchów zmierza w jego stronę. Rzucił wykrywaczem o ziemię i przygotował dwuakcyjniaka do strzału w stronę, w którą zmierzał duch.

— Hej, ty! Odłóż tego czarno prochowca i zawalcz ze mną jak prawdziwy mężczyzna! — Odezwał się głos obok lewego ucha Agenta Kowalskiego.

— Zgaduję, że mi się nie pokażesz, jeżeli nie przyjmę pojedynku i po prostu mnie udusisz?

— Hola hola, nie trza od razu tak drastycznie. Jestem Gabriel Skoszewski, herbu Dołęga, jak waść się nazywasz? — odrzekł tenże głos, tym razem jednak od frontu Agenta.

— Jan Kowalski, pochodzenia chłopskiego.

— Hmm, a więc to tak się sprawy mają. — Przed Agentem pojawiła się postać wąsatego mężczyzny o podobnej do niego aparycji, przywdzianego w czerwony kontusz ze złotymi akcentami z białą opaską na poziomie miednicy. Z lewego boku zwisała bogato zdobiona pochwa ofiarująca mu tańszą, lecz nadal bogato zdobioną szablę — W takim razie, czy mógłby pan z łaski swojej? — Wskazuje na pistolet

Agent włożył pistolet za pasek, na co zjawa zdała się przystać. Wziął on szablę od ducha, który, po krótce tłumacząc mu zasady, notorycznie doznawał czkawki, choć z tego, co Agent dowiedział się przez ponad dziesięć lat pracy z istotami nadnaturalnymi, wynikałoby, że duchy czkawki raczej nie doznają.

— Waść gotów?

— Tak, myślę, że możemy zaczynać.

Agent był pod wrażeniem gracji i wdzięku ruchów szlachcica, który to wydawał się nie być zbytnio skupiony na walce, co Kowalski chętnie wykorzystywał. Pierwszy cios należał do szlachetnie urodzonego, szybki i zwinny atak od góry, który, gdyby nie niematerialność szlachcica, pewnie zawadziłby o jego kołpaczek ozdobiony okazałym pawim piórem, strącając go z jego głowy. Atakowi nie brakowało również siły, przez co mniej wprawiony Kowalski nie utrzymał szabli w jednym miejscu podczas bloku, a ta odleciała trochę w bok, co natomiast dało mu szansę na bardzo efektowny atak od dołu. Szlachcic przejrzał zamiar Kowalskiego, ledwo jednak tylko zdążając z blokiem. Walka miała jednak dopiero się zacząć.

Chodzili w kole, patrząc sobie w oczy, próbując przejrzeć następny ruch swojego przeciwnika. Stan ten przełamał Agent płytkim cięciem, które miało tylko musnąć szablę oponenta i po niej pchnąć w ciało. Szlachcic jednak znał się na takich psich ruchach.

— Giń, psia jucho! — Wyrzekło jego zachrypnięte gardło, kiedy gotował się do następnego ruchu.

Czyste pchnięcie, wybronione przez Agenta już obroną na dłoń. Wiedział, że nie mógł tak dalej walczyć, a musiał przechytrzyć swojego oponenta w normalnej walce. Pchnięcie za pchnięciem, szlachcic tylko czekał na pomyłkę (mylnie) uznawanego za niewytrenowane ciała. Kowalski jednak już przed dołączeniem do Agencji parał się szermierką i uważał ją za swoje najważniejsze hobby. Choć na żywe żelazo walczyło się zgoła inaczej, Agent mógł wykorzystać niektóre ze swoich nawyków. Szybka wymiana na poziomie obrzmiałego szlacheckiego brzucha mogła zakończyć się inaczej przez to, że Gabriel przy jednym ze swoich ataków zawahał się i nie włożył w niego wystarczającej siły, przez co, gdyby Jan uderzył trochę mocniej, a nie po to tylko, aby wywalczyć przewagę w starciu, sarmata pozostałby bezbronny.

— Waćpan się nie oszczędza, tu chodzi o pańskie życie po życiu. — Powiedział Agent, zauważywszy to — Skup się!

Słowa Kowalskiego były pokryte przez jego wzmożoną precyzję ruchów, dzięki której szlachcic zdał się na nowo skupić na pojedynku. Pokrzywione końce ich szabli ścierały się pod wszystkimi kątami, jednak było w tym coś bardzo… mechanicznego, jakby Agent dostawał bodźce i na nie natychmiastowo odpowiadał, pomijając krok interpretacji.

Blok, atak, kontra i tak w kółko. Szybkie ataki, do których szlachcic używał całego swojego prawego ramienia, okazały się trudne do obrony, w szczególności, że nie walczyli oni do upadłego, lecz ten, kto trafił rywala choć raz w ciało, miał możliwość go zabić. Czyste, mocno techniczne ataki Kowalskiego stawały się dla szlachcica coraz bardziej nieczytelne, do momentu, że jeden atak prawie uderzył go w projekcję lewej nogi. I nagle Agent miał przed oczami zdobioną stal szlachcica. Szybko odchylił on głowę i zadał mu decydujące i mocne, ale przede wszystkim podręcznikowe (choć tutaj podręcznik byłby do nauki walki na szpady) pchnięcie w tchawicę Gabriela.

Oczywiście dla ducha to nie był żaden problem, lecz, jak sam przyznał na początku, każda rana, która w normalnych okolicznościach byłaby śmiertelna, miała kończyć pojedynek, a więc, choć bolało to serce sarmaty, musiał on ustąpić przed stylem Kowalskiego.

— No dobra, panie Skoszewski, zanim cię zabiję — Agent wyciągnął swoją Anacondę i wycelował ją w gardło zmory — odpowiesz mi na kilka nurtujących mnie kwestii, dobrze?

— Ależ oczywiście, mości szermierzu. Czymże jest ta wiedza, której pożądasz?

— Po pierwsze, czemu tu straszycie? Jeżeli mi odpowiesz, to znajdę sposób aby ciebie i kolegę bezboleśnie odegnać z tego miejsca, abyście wrócili do zaświatów.

— Hah, nie pojąłeś w takim razie tego, czemu tu jesteśmy, prawda? My tu nie straszymy, tylko jesteśmy tu na przerwie. Co po niektóre gadatliwe duszyczki gadają, że sam Konstanty Plichta herbu Półkozic wszystkiemu przewodzi.

— Nie znam go, możesz mi powiedzieć o nim coś więcej?

— Waćpan nie słyszał o Plichtach! Ha, a to dobre! — Skonfrontowany przez zimne spojrzenie Kowalskiego, które to powiedziało mu dosadnie, że się myli, szlachcic zmienił ton na poważniejszy — Ah tak, przepraszam. Więc, Konstanty Plichta był członkiem jednej z wielu rodzin magnackich na terenie ziemi Łęczycko-Sieradzkiej, czyli rodziny Plichtów. Wojewoda Mazowiecki, Gostyński, Lipiński, Nieszowski starosta, marszałek Władysława Królewicza, a potem i Króla Polskiego, rotmistrz sławny i regimentarz w Prusiech i Wołoszech. Nieprawdą byłoby stwierdzenie, że nie jest on w przedświatach sławny, dlatego udało mu się zebrać małe pospolite ruszenie i wyruszyć… tutaj. Ja z Bogusławem mieliśmy zająć Moskwę, stolicę Rosji to jest, ale wylądowaliśmy tu. Mieliśmy ruszyć dopiero jutro a dziś się odprężyć.

— Mówisz, że akurat wy byliście wysłani na Moskwę, czy to znaczy, że jest takich ekspedycji więcej?

— Yyy, tego niestety nie wiem, choć honor nakazuje mi mówić. Azaliż byłoby wam na rękę powstrzymanie go?

— Ta, coś w ten deseń. Wiem już wystarczająco, dzięki.

Gdzieś w oddali słyszany jest odgłos wystrzału z rewolwera, po chwili przez radio docierał ochrypnięty głos Kowalskiego. Walka w takiej małej przestrzeni nie należy do najłatwiejszych, Nowak starał się więc nie stracić czujności. Sygnał radia jednak mu w zachowaniu pełnego skupienia przeszkodził.

— Odbiór, tu Kowalski, poświęcona działa, a ja wiem wszystko, co chciałem, strzelaj bez wahania.

Przez ścianę w jego stronę wysunęła się jakby… ręka? Ciężko mu było określić co to, Agent oddał strzał w kierunku obiektu, nie zważając na nic, ze względu na zawiadomienie starszego stopniem. A duch tylko na to czekał. Szybko schował rękę w ścianę i rzucił się na tył Agenta Nowaka, który to zauważył go za późno, aby cokolwiek zrobić. Czuł, jakby jego noga od środka płonęła, a od zewnątrz jęła się żywym lodem. Ból był nie do zniesienia nawet dla wyćwiczonego i otępiałego ciała Agenta.

— Aaa, kurwa, przyjąłem. — powiedział przez radio.

— Zrozumiałem, idę po ciebie.

Nowak nie mógł jednak dopuścić do siebie myśli, że byle widmo go pokona. Zacisnął różaniec wokół swojej lewej ręki, złapał pistolet do prawej i przygotował się, aby wyłożyć temu czemuś, że arsenał, na który się nie zapracowało, nic nie znaczy w niegodnych rękach. Wziął głęboki oddech i wystrzelił w ścianę. Nie trafił go, oczywiście, ale wcale nie to było jego celem. Nowak wywabił go z niej i pokazał mu, że w ścianie też może go zranić. Więc zjawa pokazała mu się w całej okazałości. Kiedy tylko zobaczył on tradycyjny szlachecki strój ozdobiony w klejnoty błyszczące w pozostałym jeszcze świetle wpadającym przez okno zlokalizowane centralnie nad Agentem, Nowak nawet nie rozważył opcji innej niż wystrzał. Ze względu na typ amunicji, zjawa oczywiście nie wyparowała, ale czuła to tak, jakby dostała zwykłą kulą, a to było wystarczające, aby zakłócić jej dematerializację i wybić ją z rytmu bitwy. Nie zastanawiając się, w momencie, w którym fantom leżał na lekko zbutwiałych deskach, oddał on ostateczny strzał, uwalniając duszę z tułaczki po ziemskim padole.

To zrobiwszy jednak, ból dał o sobie znać, a zanim sięgnął do aktówki, było już za późno. Leżał nieprzytomny może z dwie minuty, zanim nie znalazł go Kowalski.

— Nowak, kurwa, obudź się.

Oczywiście nadal leżał, był w końcu nieprzytomny i byle bluzg nie przywróciłby go do stanu trzeźwo myślącego. "No nic", pomyślał Kowalski, "będę miał brudy w raporcie".

***

Drogi Nadzorco,


Misja została zakończona sukcesem. W obiekcie były dwa byty niematerialne, jeden z nich przedstawił się jako Gabriel Skoszewski, szlachcic. Drugi byt nie wyjawił swojego imienia, podejrzewa się, że był to jeden z jego służących. Dzięki informacjom zdobytym po wygranej z duchami zawiadamiam o potencjalnym zagrożeniu o charakterystyce duchowej priorytetu 6/7.

Konstanty Plichta, bo o nim mowa, jest niematerialną manifestacją pewnego szlachcica żyjącego według Agencyjnych źródeł między rokiem 1580 a rokiem 1631 rokiem, czyniąc go 51 latkiem w dniu śmierci. Sam Konstantyn za życia był od roku 1606 do dnia śmierci senatorem I RP i, od 1630 do 1631, wojewodą Mazowsza. Według historyków z Uniwersytetu Faustyńskiego i mediów z Kręgów żywił i nadal żywi wielką urazę do Władysława IV Wazy za oddanie tronu rosyjskiego słabej, według niego, dynastii Romanowów, która upadła podczas rewolucji komunistycznej. Po rewolucji październikowej przekierował swoją nienawiść na komunistów i rewolucjonistów, a po założeniu II RP jako republiki bez króla uznał, że to ich sprawka i trzeba wprowadzić monarchię. W tym celu przez ostatnie 127 lat opracowywał plan i wygląda na to, że dziś jest dzień, w którym ma go wprowadzić w życie. Warto zauważyć, że około roku 1948 niektóre z bytów nadnaturalnych, które znały Konstantyna, zauważyły znaczącą zmianę w jego zachowaniu.

Agent Artur Nowak został ranny w prawą nogę i aktualnie przebywa w skrzydle medycznym Przystani "Ryba". Obyło się bez strat w ludziach, cywile zostali poinformowani o tym, że budynek, w którym doszło do manifestacji, był nielegalnie działającą strzelnicą, zamkniętą przez policję następnego dnia.


Agent Starszy Jan Kowalski

***

Agent obudził się około pierwszej w nocy przypięty do swojego łóżka niewidzialnymi pętami, które zaciskały się na jego ramionach i nogach na wysokości kolejno nadgarstków i kostek. Za każdym razem, gdy Agent chciał wykorzystać swoją wiedzę z uwalniania się z więzów, te jedynie zaciskały się bardziej, co uniemożliwiło mu uwolnienie się z nich. Wtenczas, Agent spostrzegł postać w rogu jego pokoju, która nie mogła zostać przez niego zidentyfikowana z racji ciemności, w której pogrążona była ta istota. Po pewnym czasie od obserwacji osoba ta wyszła z cienia.

Ciemnozielone szlacheckie ubranie dało się zauważyć od momentu, kiedy osoba, która więziła Agenta, zrobiła w jego stronę krok. Jego półprzezroczyste ciało wskazywało na to, że był to byt niematerialny. Poprawił on swój pasek, na którym zawieszoną miał szablę i wziął głęboki oddech.

— Jam jest Konstanty Plichta, syn Abrahama, ongiś marszałek dworu królewskiego, kasztelan sochaczewski. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego cię nawiedzam, nieprawdaż? Hah, — zaśmiał się szlachcic — oczywiście, że wiesz, prawda?

Agent próbował mu odburknąć coś, co w jego obecnej sytuacji najprawdopodobniej byłoby tylko przyspieszeniem jego śmierci, ale na szczęście coś powstrzymywało jego gardło od wydania choćby najcichszego z cichych odgłosów.

— Hmm, wezmę to za 'tak', — odpowiedział na jego próby wyduszenia z siebie czegokolwiek — choć i tak nie jest to ważne, nikt nie byłby tak głupi, aby tego nie zauważyć. — Duch zmienił ton swojego głosu, co Agent zauważył dość wyraźnie.

— Czymże byłoby zaprowadzanie porządku bez tych, którzy mieliby mi się sprzeciwiać? Oczywiście, byłoby to co najmniej nudne i nierealistyczne. Trzeba wam jednak dać szansę, nieprawdaż? Więc zróbmy to tak, że będziecie wiedzieć czego się spodziewać, a w zamian wy dostarczycie mi zabawy. Oczywiście, nie możesz tego zanegować, hah. Przez ostatnie dwanaście i pół dekady snułem pewien plan, który miał przywrócić rządy króla z bożej łaski na całym świecie, zamiast tego… czegoś, co zwiecie republiką. System korupcji i ignorancji. Mój plan jest prosty, ale skuteczny, mam zamiar zrównać do dna morskiego Kubę, Jukatan i Florydę. Odkryłem, że obszary te były mocno powiązane z rządami monarchów. Nie będę wchodził w szczegóły, ale nigdy cię nie zastanowiło, że państwo, które odkryło wszystkie te lokacje to Hiszpania, będąca jednocześnie jednym z niewielu państw europejskich, które przekazują władzę systemem dziedzicznym? Ani to, że obecnie władają tymi terenami republiki?

Powiedzieć, że Kowalski kompletnie nie widział sensu w tym, co robił duch, to nic nie powiedzieć. Dla niego szlachcic gadał od rzeczy, ale przynajmniej zwierzał się mu ze swojego planu, co było mu na rękę, choć, najprawdopodobniej mógł tę tajemnicę zabrać do grobu.

— Ale na mnie już pora, oddaję ci to mieszkanie.

Agent obudził się około pierwszej w nocy z potem lejącym mu się po twarzy. Został nawiedzony, co zdarzało mu się niezwykle rzadko przez jego wrodzoną siłę woli. Plichta był jednym z dwóch duchów, którym kiedykolwiek się to udało, a jego poprzednik mało Kowalskiego nie zabił, a z walki wyszedł cało tylko dzięki czystemu szczęściu. Co oznaczało, że Plichta naprawdę jest tak potężny, jak mówili o nim jego poddani.

***

Kowalski przemierzał białe korytarze przystani "Ryba" przyśpieszonym krokiem, próbując znaleźć Agenta Nowaka. Natknął się on jednak na jednego z techników pracujących nad detektorami pola Kowalczyka, a, jako że jego detektor się zepsuł, podał mu go.

— Jak to się stało? Detektor nadaje się praktycznie na złom — powiedział jeden z przedstawicieli departamentu inżynieryjnego.

— Właśnie ty mi powiedz, rzuciłem nim lekko o ziemię, w międzyczasie może przez przypadek na niego nadepnąłem, ale i tak chyba powinny wytrzymywać więcej, nie?

— Taa, powiem chłopakom z oddziału, popracujemy nad tym. To była nówka, huh? — powiedział, patrząc na numer seryjny detektora — To… tym bardziej dziwne.

— A tak jeszcze przy okazji, wiesz, gdzie spotkam Agenta Nowaka? Nadal siedzi w skrzydle szpitalnym?

— Uhh, z tego co mi wiadomo to tak, możesz go tam poszukać, na pewno nie zaszkodzi.

— Dzięki.

Agent starszy oddalił się w kierunku skrzydła szpitalnego, aby spotkać się z Agentem Nowakiem. Nie można było powiedzieć, że w Przystani panował tłok, ale zupełnie pusto też nie było. Po korytarzach wałęsali się różni technicy i kilku Agentów, Kowalski zauważył nawet jednego Inspektora. Skrzydło medyczne było jednak zupełnie innym miejscem, co chwilę można było zauważyć różnych, mocno pokiereszowanych, pracowników, lub nawet takich bez kończyn przenoszonych przez medyków z innych zakątków Przystani i między pokojami w samym skrzydle. Agent po jakimś czasie zlokalizował pokój, który miał papiery Nowaka. Wszedł do pokoju i zobaczył Agenta Artura Nowaka stojącego przed łóżkiem szpitalnym, robiącego przysiady.

— Huh? Chciałeś coś ode mnie, Kowalski? — powiedział Nowak, nie przerywając rehabilitacji.

— No w sumie to tak, jestem raczej osobą, która nie pamięta swoich snów, wiesz, a dzisiejszej no…

— Ta, — przerwał mu Nowak — też mi się to śniło.

— Posłuchaj mnie, opętywały mnie już duchy, ale żaden nie wywołał we mnie paraliżu, wiesz, co to znaczy?

— Może to, że nasz Plichta jest dość silny?

— Nie, nie jest "silny", jest jebanym potworem. Ostatnio jak mnie coś opętało to potem, w moim własnym śnie, prawie mnie to zabiło. Zabiło mnie prawie, kiedy miałem pełną kontrolę nad sobą i otoczeniem.

— Spoko spoko, rozumiem. Co wiesz?

— Wiem, gdzie chce zaatakować i co chce zrobić. Chce zniszczyć całe: Jukatan, Florydę i Kubę, naturalne bariery Zatoki Meksykańskiej. Ale nie wiem, jak niby chce to zrobić, mówił ci coś na ten temat? Takie typy z poczuciem wyższości często mają luźny język.

— Znaczy, wspominał coś o Kubie, że jest dla niego ważna i w ogóle coś, że stamtąd ma wyprowadzić swój plan, czy coś.

— Nie, on…

— Co, coś się stało?

— On chce użyć bomb atomowych z depozytu na Kubie.

***

"Znowu z tym Nowakiem? Dowództwo sobie robi ze mnie jakieś żarty?" miał pomyśleć Kowalski po otrzymaniu misji w Pomorskim, według którego duchy przejęły kontrolę nad posterunkiem policji w małym mieście i zaczęły terroryzować jego mieszkańców. Kowalski miał tam znowu pójść w akompaniamencie Nowaka, co niezbyt przypadało mu do gustu. Przed komisariatem stał mężczyzna w dresie, ubrany identycznie jak Kowalski.

— Dobra, Nowak, masz wszystko? Jak ostatnio, tym razem od razu święcona, działa cuda. Znowu jakieś pospolite ruszenie się zebrało, trzeba to ukrócić.

— Nie ma sprawy. Wchodzimy, wychodzimy, szybka sprawa.

— Zawsze można mieć marzenia.

Agenci znów weszli do budynku na sygnał z jednego wejścia. Przed ich oczami było rozdzielenie na pokoje, Nowak poszedł do pokoju po lewej, a Kowalski zajął ten po prawej. W pokojach było przejście do dalszej części komisariatu, Nowak trafił do miejsca z mnóstwem papierów, a Kowalski do biura jakiegoś pracownika. Nagle słyszany był lekko stłumiony głos dwóch mężczyzn w szczycie swojego wieku.

— Walenty, masz pewność, że mają ten klucz?

— No, muszą go tu mieć, nie ma innej możliwości. Franciszku, sprawdź u komendanta, proszę.

— Już się robi.

Przed oczami Kowalskiego ukazał się duch, który zdawał się nie zwracać na niego uwagi. Duch zaczął szperać w szafkach pokoju, do którego wszedł Agent. Był on bardzo pośpieszny, co sugerowało, że klucz był czymś ważnym. Starszy Agent powoli i cicho odbezpieczył swój rewolwer i wystrzelił w stronę ducha, który uniknął strzału jak gdyby nigdy nic i nadal przeszukiwał półki.

— Walenty, pozwól no tu na chwilę.

— A co, masz go?

— Nie, ale chyba ktoś do ciebie.

Kowalski wyciągnął radio i zaczął przez nie mówić do Nowaka.

— Słyszałeś to, nie? To chodź tu do mnie, bo mam małe kłopoty.

Duch jednak, ze względu na brak przeszkód takich jak ściany czy prawa fizyki, był pierwszy.

— Czego od nas chcesz, Janie? — powiedział Walenty.

— Powiem prosto, znasz Konstantego Plichtę? — Agent zauważył zmianę w oczach bytu — No właśnie, a nam się to, co robi, zbytnio nie podoba.

— Hmm, rozumiem. W takim razie ja, Walenty Plichta, bratanek Konstantyna Plichty będę musiał cię… nie, was, unicestwić.

Nowak… — Agent zaczął mówić przez radio — szybciej.

Fantom mieniący się Walentym Plichtą wyjął szablę ze swojej pochwy ze złotymi zdobieniami i wyraźnym wygięciem. Franciszek poczynił podobnie, jednak obydwaj przez chwilę czekali, co było Agentowi całkiem na rękę, jak w zasadzie wszystkie sarmackie zwyczaje w jego obecnej sytuacji. Agent pośpiesznie założył swoje gogle, które z pozoru nieodróżnialne były od zwykłych gogli narciarskich, jednak reagowały na zaburzenia w polu Kowalczyka, co umożliwiało mu zauważenie położenia bytów niematerialnych po dematerializacji. Agent na całe szczęście nie zauważył prezencji większej ilości duchów i odetchnął z ulgą.

Drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Nowak, który miał wokół siebie zaburzenia pola, co oznaczało, że był opętany. Kowalski musiał w moment obmyślić strategię i wyegzekwować ją, zanim będzie za późno. Wziął swojego Colta, wystrzelił w kierunku duchów całe sześć strzałów i podbiegł do Nowaka.

— Nowak, kurwa mać.

Szybko uderzył w nadgarstek Agenta zwyczajnego kaburą swojego rewolweru, co wytrąciło mu broń z ręki ze względu na osłabienie wynikające z opętania. Wyciągnął z kieszonki kamizelki załadowany magazynek bębnowy do Cobry i walnął nim o głowę Nowaka z całej siły. Widząc cień, który na niego zmierza z ciała Nowaka, załadował bęben i wystrzelił w jego stronę.

— Dobra, teraz mi pomożesz?

— C… co? A, jasne, tak.

Duch rozpłynął się, a Agenci odwrócili się w kierunku szlacheckich zjaw, celując w nich swoimi pistoletami. Po rozpłynięciu się ducha w pokoju zrobiło się jakby cieplej, ale też sam akt był dość budujący. Duchy jednak są istotami zdolnymi do nagłej teleportacji, co w obecnym momencie wykorzystały, w mgnieniu oka pojawiając się za Agentami. Kowalski ze względu na swoją ekspertyzę szybko zlokalizował nowe miejsce pojawienia się duchów, odwracając się i zwracając Nowakowi uwagę. Plichta był szybszy od swoich przeciwników i alianta, przez co szybko wyprowadził cios, raniąc zewnętrzną część lewego przedramienia Kowalskiego.

Nowak zdążył odskoczyć przed atakiem wyprowadzonym przez Franciszka, który przeleciał po rękawie jego dresowej bluzy. Agenci oddalili się, nabierając dystansu od zjaw i robiąc sobie okazję do strzału. Zjawy jednak nie tak rzadko miały używać swoich umiejętności błyskawicznej zmiany miejsca przebywania. Co chwilę Agenci musieli lokalizować nowe miejsca, w których pojawiały się duchy, unikać ich ataków, co jakiś czas kontratakując. Stanęli plecami do siebie i zaczęli wzajemnie się zasłaniać. Ekspertyza Kowalskiego nie była jednak idealna, nie zauważył on Walentego, deportującego się praktycznie przed miejsce, gdzie Agent miał stopę, co kosztowało go lufę swojego pistoletu.

Bez lufy, pistolet był bezużyteczny, a więc Kowalski wyciągnął urządzenia mające celowo zaburzać pole Kowalczyka w stopniu przeciwnym do duchów, zerując cały efekt i uniemożliwiając zjawom teleportację, jak i nagłą demanifestację, przez co były wrażliwe na broń palną. Nowakowi, świetnemu strzelcowi została podarowana piękna okazja, której nie mógł zmarnować. Kowalski odbiegł na dwa kroki od Nowaka z urządzeniem w dłoni, aby umożliwić Nowakowi większą swobodę ruchów i większe pole widzenia. Pierwszy strzał, nietrafiony. Pocisk przeleciał obok Franciszka w jego żółtym kontuszu i trafił w biurko. Drugi strzał, nietrafiony. Duch zasłonił się za półką z dokumentami. Nowak wziął głęboki oddech, poczekał, aż całe powietrze pójdzie do płuc i zatrzymał swój oddech. Oddał trzeci strzał, trafiając w lewą rękę służącego Plichtów, a jego świetlista poświata zaczęła znikać. Na Walentego zostało mu 7 naboi.

W międzyczasie Kowalski wyciągnął swój nóż umieszczony z lewej strony kamizelki, jednocześnie stawiając na ziemi stabilizator. Popchnął go do przodu i próbował odwieść Walentego od atakowania Nowaka, kiedy oddawał on strzały. Szabla oferowała nieznacznie tylko mniejszą szybkość od noża, lecz nadrabiała długością ostrza i samą siłą, jaką można było w nią włożyć nawet w najprostsze cięcia. Kowalski jedynie przekierowywał potężne uderzenia małym ostrzem swojego noża na boki, próbując się obronić i aby duch go nie trafił. Widząc, że Nowak odesłał z powrotem do zaświatów domniemanego Franciszka, krzyknął do niego "Jeszcze ten ci został!". Nowak obrócił się na pięcie, zostawiając konającego ducha w tyle i wcelował w Walentego swoim kompaktowym pistoletem.

Kiedy Nowak wcelował w niego pistolet, Plichta wiedział, że to może być już jego koniec, lecz widząc konającego swojego towarzysza, wpadł na pomysł. Starał się Kowalskiego odwieść w stronę w którą leżał stabilizator, oferując mu cięcie za cięciem i zmierzając w jego stronę jednocześnie. Kiedy byli dostatecznie blisko, dał kompanowi znak głową, aby zajął się Nowakiem. Walenty natomiast okrążył Kowalskiego i wbił szablę w serce urządzenia. Kowalski spostrzegł to i, angażując w to całe swoje płuca, krzyknął.

— Nowak uważaj, za tobą!

Było już jednak za późno, duch… opętał ciało Nowaka. Teraz Agent miał na karku dwa duchy z szablami i Nowaka z pistoletem, samemu nie mając nawet broni palnej.

Wtedy Agent przypomniał sobie, że może on wystrzelić rewolwer bez kawałka lufy, co jednak byłoby ekstremalnie niebezpieczne i głupie. Jednak duchy o tym nie wiedzą, więc można będzie wykorzystać jako element zaskoczenia, jeśli nie, można będzie znaleźć jakieś żeliwne narzędzie, na przykład łom, w który to każdy posterunek jest zabezpieczony, albo gaśnica, która była… w pokoju, w którym się znajdowali. Kowalski ze swoim nożem szybko przemyślał sytuację i ułożył sobie w głowie plan. Nadal parował on ataki Walentego, jednak za jego plecami znajdował się znacznie bardziej niebezpieczny przeciwnik w osobie Nowaka, który to mógł go w każdym momencie zastrzelić i zatrzymać tę grę.

Szybko odskoczył w lewo i miał mniej-więcej za sobą gaśnicę, a drogę do Nowaka zagradzał mu Walenty, do której, według taktyki obranej przez Walentego, jak i przez niego, zmierzał. Uderzenie za uderzeniem było coraz trudniej parować szablę Plichty, co odczuwał powoli nadgarstek Kowalskiego. Uderzenia wyżej urodzonego nie zwalniały, a nawet przyśpieszały i zjawa zaczęła się nawet teleportować na nieznaczne odległości. Duch głównie teleportował się, aby zmienić trajektorię cięć i zmylić Agenta, który jednak miał sytuację pod względną kontrolą.

Kowalski wyciągnął magazyn bębenkowy z załadowanymi poświęconymi pociskami z kamizelki lewą ręką i rzucił nim w bratanka Konstantego. Rzut był celny i spowolnił ducha, który miał inny priorytet, co pozwoliło Agentowi Starszemu wyciągnąć gaśnicę, wyjąć zawleczkę, wziąć głęboki oddech i wystrzelić w ducha chmurę proszku ABC. Następnie, z gaśnicą w lewej ręce i nożem w prawej pobiegł on do Nowaka, strzelił chmurą w twarz i jeszcze raz uderzył go gaśnicą w głowę. Wysokie stężenie żelaza w materiale, z którego wykonana była gaśnica, pozwoliło Kowalskiemu wypędzić ducha Franciszka z ciała Nowaka. Nie czekając na nic, wyrwał Agentowi pistolet z rąk i wystrzelił w ducha opuszczającego jego ciało, upuszczając wcześniej gaśnicę i nóż.

Wycelował w białą chmurę w rogu pokoju i oddał dwa strzały "na ślepo". Z czterema pozostałymi nabojami w magazynku szybko zlokalizował swój przycięty rewolwer i stanął, przygniatając go prawą stopą.

— Wyłaź, przecież wiem, że cię nie trafiłem.

Duch momentalnie pojawił się koło Kowalskiego i próbował ciąć, lecz Kowalski odchylił się przed atakiem. Jego ręka automatycznie wycelowała w ducha, który był odsłonięty, tak samo automatycznie palec pociągnął za spust. Duch jednak szybko zdematerializował się i popędził koło Agenta Nowaka.

— Słuchaj waść, — dobiegł go głos — oddaj broń, a nikomu nie stanie się krzywda.

Kowalski powoli odłożył broń na ziemię i został w pozycji odkładania broni tak długo, aby zjawa spróbowała go zaatakować. W momencie, w którym duch chciał oddać cięcie, Agent wysunął spod swojej stopy rewolwer z uciętą lufą i oddał strzał.

—Padnij! — krzyknął tylko do swojego współpracownika, bo wiedział, że jeżeli rewolwer nie skręci mu nadgarstka, to poleci w kierunku Nowaka, kręcąc się.

Rewolwer odleciał do tyłu, mijając Nowaka i uderzając w ścianę. Jan szybko wziął do ręki pistolet Nowaka i oddał trzy strzały, opróżniając magazynek.

— Uhh, Nowak, nic ci nie jest? Mogłem cię trochę mocno uderzyć tą gaśnicą, ale byłeś opętany, więc nie masz do mnie żalu, nie?

— Nie no co ty, tylko zaraz stracę przytomność, za co miałbym mieć do ciebie żal?

***

Termin: 24 godziny
Priorytet: 7/7
Lokalizacja: Kuba, Villa Clara, Santa Clara.


Starszy Agencie Janie Kowalski, zgodnie z twoim raportem zgłaszamy potrzebę natychmiastowej interwencji w Santa Clara, kubańskim mieście, w którym znajduje się sowiecki magazyn broni atomowej. Dokładna lokalizacja została ci przesłana przez GPS. Od teraz jesteś członkiem Oddziału Reakcyjnego Foxtrot-4, która ma za zadanie powstrzymać Konstantego Plichtę i rozbroić pociski balistyczne.

W skład Oddziału Reakcyjnego wchodzą:

  • Agent Zwyczajny Artur Nowak,
  • Agent Zwyczajny Jacek Czerniecki,
  • Agent Starszy Jan Kowalski,
  • Agent Starszy Krystyna Wiśniewska.

Agent Zwyczajny Artur Nowak i Agent Starszy Jan Kowalski mają za zadanie pokonać i powstrzymać Konstantego Plichtę, natomiast Agent Zwyczajny Jacek Czerniecki i Agent Starszy Krystyna Wiśniewska mają za zadanie rozbroić pociski balistyczne.

Widzimy się na lotnisku Chopina za 2 godziny.

Powodzenia,


Nadzorca Przystani "Ryba", Major

***

Kowalski, Wiśniewska, Czerniecki i Nowak lecieli na pokładzie jednego samolotu, lecz wcześniej mieli audiencję u Nadzorcy Przystani, do której byli przydzieleni. Major, bo takim przydomkiem mienił się ów przedstawiciel Trzonu Nadzorczego, powiedział im, że będą współpracować z jedną z Przystani znajdujących się na terenie USA, aby zminimalizować szkody w razie niepowodzenia. Ponadto, Kowalski i Wiśniewska zapamiętali to, że Nadzorca chciał, aby szczególnie uważali na Agentów Zwyczajnych, bo Plichta nie jest ograniczony przez nic i sam jest bardzo potężny, a media z Kręgów udostępniły Majorowi informację o tym, że szlachcic padł ofiarą bardzo złośliwego typu paranormalnego wirusa mentalnego, który jako cel obiera sobie istoty niematerialne.

Lot przebiegł sprawnie, bez żadnych zakłóceń, jako że lecieli prywatnym samolotem, podlecieli oni do samego miasta. Agenci wyszli z samolotu, rozdzielając się na dwie grupy: Kowalski-Nowak i Wiśniewska-Czerniewski. Potem już rozeszli się w swoją stronę, aby rozejrzeć się po okolicy.

— Dobra, Nowak, wszystko tam masz? — Agent wskazał teczkę swojego młodszego stopniem kolegi.

— Ta, możemy ruszać choćby teraz.

***

Po wejściu do tajnej rządowej placówki, Agenci Kowalski i Nowak podążyli przyśpieszonym krokiem do pokoju, który wykazywał zakłócenia mówiące o istocie niematerialnej. Agent Kowalski wyposażony był w inny egzemplarz Colta Anacondy, który kupił po misji w komisariacie, gogle, stabilizator pola Kowalczyka, nóż taktyczny z wysokożelazowej stali, tabletki ze środkiem amnestycznym i poświęconą amunicję. Nowak miał poświęconą amunicję, wysokożelazowy nóż taktyczny, gogle i pistolet kompaktowy. Ubrani byli w krótkie spodnie i T-shirty.

Weszli do pokoju zajmowanego przez Plichtę i jego podwładnych wyważając zamek i oddając celny strzał w kilku podwładnych. Padli oni na ziemię i zniknęli. Plichta szybko ich zauważył i, samemu grzebiąc przy kontrolkach, nakazał innym zjawom zaatakować Agentów. Kowalski wyciągnął z aktówki stabilizator i oparł go o ścianę, po czym wyeliminował większość służących Plichcie przedstawicieli biednej szlachty.

W miarę jak pokój tracił swój ziąb i duchy Agenci zauważyli, że Plichta był coraz bardziej zirytowany, aż w końcu przestał interesować się kontrolkami. Agenci zauważyli, jak Konstanty wyciąga z pochwy szablę i, nie zważając na efekt stabilizatora, teleportował się za Agentów, zniszczył stabilizator i zdematerializował się, aby po chwili pomóc swoim kolegom z Agentami. Ze względu na przewagę technologiczną, jaką mieli Agenci i rozmiary pokoju, duchy dematerializowały się dość szybko, zostało ich około tuzina, kiedy magnat przestał kompletnie zwracać uwagę na panel kontrolny i zaczął aktywnie atakować Agencyjnych.

Kiedy inne duchy nawet nie miały szansy dostać się blisko Agentów, Konstanty mógł kilka razy nawet ich zranić, co doprowadziło do sytuacji, w której Nowak i Kowalski, kiwając do siebie głowami, stanęli do siebie plecami i wyciągnęli z kamizelek noże taktyczne, które trzymali w pogotowiu. Każdy atak Konstantyna był z innego kierunku, a on sam potrafił się teleportować, kiedy już atakował, aby zwiększyć szanse. Atak od góry trafił Kowalskiego w obojczyk, co jednak nie zatrzymało go, lecz sprawiło, że wcelował w niego i oddał strzał, trafiając w ścianę przez dematerializację punktową. Poddani też nie próżnowali, uderzając Agentów ze wszystkich stron, teleportując się i utrudniając trafienie samych siebie.

Nowak zauważył, że z tyłu głowy Konstantyna jest coś na wzór małego odcinka kręgosłupa, tak jakby jego kręgosłup wychodził spod jego skóry, ale to było jakby… przyczepione do niego.

— Kowalski, z tyłu głowy tego ich przywódcy!

— Aha, widzę, co to?

— Nie mam pojęcia.

Konstanty miał wyprowadzić kolejny atak, lecz w jego połowie zatrzymał swą dłoń i skupił się jeszcze raz na panelu kontrolnym. Agenci próbowali w niego strzelać, lecz bez skutku.

— Osłaniaj mnie, przeładowuję.

— Przyjąłem.

Duchy atakowały, lecz bezskutecznie, ich ataki albo rozpływały się w powietrzu poprzez anihilację zbłąkanych dusz, albo trafiały na unik lub sparowany atak nożem. Kiedy duchy przestały być problemem, a sam Konstanty zdawał się tego nie zauważyć, przez umysły Agentów, jakby naraz, przeszła dokładnie taka sama myśl. "Mamy teraz szansę". Obydwaj wystrzelili swoimi pistoletami w przedstawiciela rodu Plichtów. Nagła dematerializacja była pożądanym efektem, który zwabił szlachcica do Agentów.

Agenci teraz mieli większą swobodę ruchów i zapewnioną celność, co pozwoliło im nawet na szybkie i starannie wykalkulowane ataki nożami taktycznymi wyprowadzane przez Kowalskiego mające zmylić szlachcica. Ataki te nie miały zrobić mu krzywdy, tylko zmusić go do szybkiej teleportacji, preferowanie pod lufę jednego z nich.

I wtedy szabla ducha złamała się.

Przez niedokładność w teleportacji spowodowaną wcześniejszym przeniesieniem przed lufę Nowaka, przeniósł się on tak, że jego szabla w stanie zmaterializowany pojawiła się zaraz przy betonowej podłodze, kiedy był w poziomie. Zamachnął się i szabla przestała być jednością.

Agenci nie szukali teraz dobrego momentu, błyskawicznie wystrzelili w ducha, który był przez chwilę zdezorientowany. Ale moment to czasem za krótki okres, aby kula przemierzyła drogę do celu. Wysoko urodzony teleportował się zaraz w porze, w której Agenci myśleli, że wygrali.

— Kowalski, to coś na jego głowie!

— Widzę, Nowak, widzę.

Wyrastająca spod jego głowy część kręgosłupa zaczęła mienić się słabym, jasnoniebieskim, światłem, co zostało przez Agentów zauważone. Kasztelan podrapał się po mieniącej się części ciała, po czym Kowalski poczuł w miejscu, gdzie Plichta wcześniej go trafił, ból porównywalny do wypalania znaku krowom rozgrzanym do czerwoności stemplem. Padł na kolana i wypuścił z rąk swój pistolet i nóż. Duch teleportował się za Nowaka, nie zwracając uwagi na Kowalskiego, który wtedy już praktycznie leżał pogrążony w bólu, i próbował wyrwać mu broń. Agent celował w ręce obiektu, jako że wiedział, że będą one zmaterializowane i będzie mógł je trafić.

Kowalski uczepił się ostatniej deski ratunku. Nie widział on żadnego odchylenia w polu Kowalczyka wokół dziwnego wyrostka za jego głową, więc uznał, że teraz, gdy jest wokół niego poświata, może on bez problemu wyrostek ten trafić i potencjalnie wyeliminować ducha. Wezbrał siły, zacisnął zęby i powoli, ale pewnie, ruszył w kierunku Nowaka, wokół którego ciągle pojawiał się i znikał szlachcic. Szlachcic nie zwracał na niego uwagi, gdyż jego priorytetem było zdobycie jakiejkolwiek broni i tym samym przewagi.

Agent starszy podszedł za Nowaka na około 4 metry, przyklęknął na jedno kolano i chwycił nóż. Zapierając się, aby nie krzyknąć z bólu, czekał, czekał na moment, kiedy szlachcic zmaterializuje się przed nim. Nowak bronił się swoim nożem i pistoletem dzielnie, lecz Kowalski wiedział, że defensywą nie wygra się przeciwko wrogowi, który się nie męczy.

I wtedy nadszedł moment, na który Kowalski czekał, duch pojawił się przed nim, a on z chirurgiczną wręcz precyzją cisnął w jego wyrostek nożem.

***

— Tu KN, udało się wam, WC?

— Udało się — rozbrzmiał żeński głos — nie bez komplikacji, ale jesteśmy cali. Jak u was sytuacja?

— Zabiliśmy skurwysyna. — powiedział z przekonaniem i ulgą w swoim głosie Kowalski.

***

— Pewnie wiesz, po co cię tu sprowadziłem, prawda?

— Tak, domyśliłem się.

— Starszy Agencie Janie Kowalski, od dziś nie masz imienia ani nazwiska, nie masz odcisków palców i nie masz pasującej do ciebie siatkówki, czy bierzesz na siebie odpowiedzialność nieistnienia?

— Tak, biorę.

— Witamy wśród Operatorów.


— Trójka, pierdolisz. Kowalski jest Agentem Zwyczajnym, do tego niezbyt obiecującym, to nie mogło się wydarzyć.

— Wiem co mówię, poza tym, przecież to jeszcze się nie wydarzyło.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported