Kapacytancja
ocena: +7+x

Kamery rejestrujące tereny poza Warsztatem, a w zasadzie obecną placówką Fundacji umieszczoną w wymiarze Theta-Rho-14 od wielu dni rejestrowały wzmożoną ilość istot humanoidalnych określanych mianem SCP-PL-293-2, desygnatem pochodzącym jeszcze z dokumentacji odnoszącej się do pierwszego poznania owego wymiaru, jednakże nikt obecnie nie potrafił znaleźć dobre, oficjalnej nazwy będącej praktycznym synonimem tego numeru identyfikacyjnego. Istoty zawsze znajdowały się w dalekiej odległości, każdorazowo wydając się jedynie obserwować kompleks budowli. Często wykonywali gesty sugerujące wskazywanie w stronę zabudowań, niektórzy podchodzili znacząco blisko, pozostali jedynie biernie przyglądali się, sprawiając wrażenie wykutych w kamieniu postaci.

W pomieszczeniu konferencyjnym, będącym w zasadzie pokojem z różnego rodzaju materiału a należącym do Racjonalizatora, któremu pozwolono pozostawić posiadaną część Warsztatu w stanie takim, jakim jest, zbierali się powoli ludzie, gotowi na kolejną porcję informacji, jakie przekaże im maszyna podczas rozmowy. Gdy zjawił się robot wraz ze stosem materiałów, mogli zaczynać.


— Jest jeszcze sporo rzeczy, które chcielibyśmy poznać. — zaczął jeden z zebranych. — Zatrzymaliśmy się na etapie końca wojny. Nie wydaje się nam możliwe, że dosłownie wszyscy ludzie zostali wymordowani przez Molochy lub inne okropności. Co się stało z cywilami, z ocalałymi żołnierzami… gdzie są wszyscy?
— Już w czasie wojny wielu naturalnie postanowiło uciec w poszukiwaniu azylu. W najlepszej sytuacji byli wszyscy, którzy mieszkali w miejscowościach nadmorskich, korzystając z przeprawy za wielką wodę. Z kolei inni, osiedleni wysoko wśród masywów górskich, odnaleźli schronienie w głębinach lasów i jaskiń przed maszerującymi wojskami nieprzyjaciela. Pozostali nie mając tyle szczęścia, ratowali się tułaczkami bądź po prostu pozostawali w domach, oczekując w próżnej nadziei na powrót czasów pokoju. Można się domyślić, jaki los spotkał tych nieszczęśników. Sami żołnierze nigdy oficjalnie nie powrócili do swoich domów i stało się tak po obydwóch stronach konfliktu… jeżeli nie zginęli, to próbowali samodzielnie udać się z dala od pól bezsensownej walki, dezerterując całymi grupami. Oczywiście było to surowo zabronione, ale kto zakaże, gdy dowódca leży martwy, z sinymi oczami zasypanymi piachem? Wszystko było znacznie utrudnione, gdy Molochy zdziczały i atakowały całe tabuny migrantów, próbujące tułaczki w najodleglejsze miejsca świata.

%C5%BCo%C5%82nierze%20po%C5%9Br%C3%B3d%20zgliszcz.jpg

— No dobrze, ale załóżmy, że były takie osoby, które nie uciekły, a mimo to przeżyły. Co się z nimi stało?
— Oczywiście, było takich osób bardzo dużo, jednak spotkał ich… paskudny los.
— Jakiż to?
— Przetrwały całe wsie, w miastach również było wielu ocalałych. Jednak wszystko zniszczył wymysł spaczonych umysłów, już dawno zatruwający ludzkie głowy.
— To znaczy?
— Patron Niczego. Jego kult, niczym już nie ograniczony, urósł w siłę do rangi znaczącej dla resztek świata. Jego wyznawcy pozostający wysoko w hierarchii skupiali wokół siebie nowych wyznawców jak i zwykłych obywateli, szukających schronienia i oparcia w czymkolwiek. Początkowo oferując pomoc, zbierali całe rzesze ludzi, tworząc swego rodzaju społeczności. Jednak pamiętając, co jest głównym założeniem kultu, zaczęła się pożoga. Kultyści mordowali każdego, kto nie chciał przyjąć prawdy o końcu i bezsensu istnienia. Poczęli mordować całe wsie, organizować masowe rzezie ku chwale nieuchronnej zagłady, reprezentowanego przez bożka kości i much… ich symbole były równie okropne, co rytuały. To wszystko, włącznie z ciągłym głoszeniem zagłady i ukazywaniu dowodów na jej zaistnienie spowodowało, że wiele osób traciło zmysły, jeżeli wcześniej się to nie zdarzyło. Gazy, które rozsiewano w czasie wojny, trwale znajdowały się w powietrzu w ilości niezagrażającej bezpośrednio życiu, jednakże w jakiś sposób sprawiające, że umysły ludzkie ulegały zmąceniu, nakazując wykonywanie irracjonalnych czynności. Jest to jeden z powodów, dla których wojna została okrzyknięta dziwną.
— Co się stało z tymi ludźmi?
— Nie wiem wszystkiego, ponieważ od pewnego momentu nie starczyło nam rzetelnych materiałów pozwalających zrozumienie zdarzeń minionych. Wiemy jedno. Przez okropności przyniesione przez wojnę, wszechobecne chemikalia i nieskończenie powtarzane hasła o beznadziei życia stracili całe swoje człowieczeństwo, stając się bezdusznymi, niemalże prymitywnymi stworami. Te postacie, które znacie, odziane w stare, zabrudzone szmaty, uciekające w popłochu i atakujące niczym zwierzęta to Pogorzelcy. To skorupy po ludziach, którymi byli dawniej. Opętani przez własny umysł podążają niczym widma po tych pustkowiach, w oczekiwaniu na nadejście swojego końca. Wśród nich są mężczyźni, kobiety, starzy i młodzi, śmierć nie wybiera i wszyscy są wobec niej równi, a oni trwają, niczym jej ucieleśnienie. Oni są jedynymi żywymi istotami, jakie zasiedlają kontynent.
— Pogorzelcy, oni… chwileczkę. Z tego co nam wiadomo, Liryk wspomniał nieraz o jakichś tajemniczych "nich", którzy obrali sobie za cel zniszczenie dzieł Nicolasa… jednak ze sposobu narracji twojego towarzysza trudno było cokolwiek podłapać…
— Wiedział o wszystkim i doskonale pamiętał, co się stało. Jest to jednak historia o wiele bardziej skomplikowana.
— Wrócimy do niej. Opowiedz jeszcze o samych Pogorzelcach. Jaki był stosunek Nicolasa do nich?
— Początkowo chciał im pomóc i wyciągnąć do nich rękę. Mimo szczelności Warsztatu względem świata zewnętrznego przygotował specjalne miejsca, do których mogli swobodnie wejść, zdjąć swe odzienia ochronne i skorzystać z pomocy. Niestety każda taka próba kończyła się tym, że Nicolas musiał używać ostatecznych środków obronnych. Z czasem poddał się i stwierdził, że tym istotom nie można już pomóc. Wiedziały o Nicolasie, nie mam pojęcia, co sądzili o nim, jednakże widać było ich negatywne nastawienie i zdarzały się niewielkie ataki złożone z grup kilku tych nieszczęśników. Wtedy pierwszy raz w życiu świadomie i bezpośrednio stworzył automaty, które miały na celu zabijanie innych. Broniły Warsztatu przed każdym Pogorzelcem, który próbował podejść w pobliże jego murów.
— Dowiedzieliście się o nich coś więcej? To przecież ludzie, potrzebują snu, schronienia, pożywienia…
— Te rzeczy pozostały w domyśle. Nicolas nie wiedział, gdzie w zasadzie posiadają swoje azyle ani jakim cudem udaje im się przetrwać, mimo upływu lat. Z biegiem czasu jego nastawienie było już całkowicie bierne. Nie zwracał nawet uwagi, gdy dostrzegł krew na którymś z automatów, które powróciły z zewnątrz celem konserwacji.
— Naszym konfrontacją z Pogorzelcami sprzyjały różne okoliczności i praktycznie zawsze chcieli naszych ludzi… no właśnie.
— Cóż się wydarzyło?
— Pierwsza konfrontacja, gdy zaobserwowano grupę Pogorzelców wlokącą jednego ze swoich. Następnie dokonali na nim mordu. Gdy zauważyli naszych, jeden z nich, prawdopodobnie przywódca rozkazał nas zaatakować.
— Hmm… byliście świadkami mordu rytualnego. Tak, zdarza się, że Pogorzelcy zabijają swoich i pozostawiają na pastwę losu. Nie wiem, dlaczego to robią.
— Drugi raz nastąpił, gdy rozstawiliśmy kamery i pozostawiliśmy je, by nagrywały otoczenie. Jeden z Pogorzelców dokładnie ją obejrzał, po czym jakby w niszczycielskim amoku rozbił na kawałeczki.
— Tak jak mówiłem, człowieczeństwo dawno spłynęło z ich umysłów. Najpewniej przeraził się nieznanym i instynktownie zniszczył to, czego się bał.
— Kolejny raz, gdy przeprowadziliśmy ekspedycję w porze nocnej. Uprzednio mieliśmy okazję gościć Molocha, który nie zauważywszy nas, powędrował w dal. Załoga chwilę przed powrotem zaobserwowała, że jeden Pogorzelec nie wiadomo jak długo pozostawał w ukryciu, obserwując naszych ludzi, po czym spłoszony uciekł w dal. W miejsce, z którego biło niewyraźne światło…
— Interesujące to, o czym teraz powiedzieliście… jest to nietypowe zachowanie, muszę przyznać. Wygląda na to, że zaciekawiliście Pogorzelców swoją obecnością. Zapewne technologia, jaką posiadacie oraz sposób, w jaki skutecznie bronicie się przed gorzkim powietrzem, sprawia, że czują przed wami respekt. Jednakowoż nie oznacza to, że są do was nastawieni pozytywnie. Obserwują was, poznają.
— Mhm… Kolejny i ostatni raz nastąpił, gdy przeprowadziliśmy ekspedycję długodystansową. Po drodze nie raz widzieliśmy Pogorzelców, którzy stali w oddali, wpatrując się w nasz pojazd. Wygląda to tak, jakby ukrywali się dosłownie wszędzie i w odpowiednim momencie wyłaniali się znikąd.
— Naprawdę, interesujące…
— Ostatecznie udało nam się osiągnąć ruiny miasteczka, w którym znaleźliśmy kościół. W środku był zabrudzony ołtarz, dostawione ławki i drewniany krzyż z dodatkowymi belkami podtrzymującymi poprzeczną. Znaleźliśmy również kartkę z tekstem przypominającym psychodeliczną modlitwę, skierowaną właśnie do Patrona Niczego. Po chwili nastąpił zmasowany atak, gdy cała zgraja Pogorzelców niemal wdarła się do kościoła.

Racjonalizator przystanął na chwilę i spojrzał w stronę rozmówcy.

— Zbezcześciliście ich miejsce kultu. To, co widzieliście, to ich symbol. Za czasów, gdy społeczeństwo jeszcze istniało, nazywali to Krzyżem Pustki. Symbol zaczerpnięty z wierzeń chrześcijańskich, dodatkowe belki mają symbolizować brak możliwości ingerencji w przesądzony, marny los każdej istoty, gdzie owe belki dodatkowo wzmacniają konstrukcję krzyża jako narzędzia śmierci. Jeżeli chodzi o modlitwę… Cóż, podobne teksty istniały wcześniej, jednak trudno było się do nich dostać… chyba rozumiecie dlaczego. Bądź co bądź, naprawdę mnie zainteresowaliście. Wcześniej, wraz z Nicolasem sądziliśmy, że Pogorzelcy całkowicie zatracili to, kim byli dawniej. Wychodzi na to, że zachowali resztki rozumu, bądź nie są tacy dzicy, na jakich wyglądają… naprawdę, ciekawe…
— Uciekli z popłochem, gdy wszyscy zostali zaatakowani przez nacierające okręty wojenne, sunące po lądzie jakby nic.
— Te okręty… Często po naszych rozmowach próbuję dowiedzieć się, czym są. Nie posiadam w ogóle żadnych informacji mogących, chociaż troszeczkę nakierować na właściwy tor badań… Spotkaliście je kiedykolwiek potem?
— Nie.
— Miały jakieś cechy charakterystyczne?
— W zasadzie… jedynie co, to produkowały ogromne ilości spalin ze swych kominów i widać było, jak wręcz nimi dmuchają, gdy wydobywały dźwięk niemal identyczny do tego, jaki wydają Molochy.

Robot stał przez chwilę, milcząc.

— One są napędzane Dzwonami. Te okręty, o których mówicie, napędzają Dzwony. Te same, które rezonują jako serca Molochów. Jakbym miał, chociaż kilka automatów poszukiwawczych, rozkazałbym im przeszukać to całe pogorzelisko w poszukiwaniu owych okrętów… Czym one są, kurwa!
— Jakich automatów poszukiwawczych?
— Cóż, sądzicie, że w jaki sposób Wielki Konstruktor zdobywał potrzebne materiały, paliwo, jaką drogą pozyskiwaliśmy materiały o świecie na zewnątrz?
— Przynosiły mu je maszyny? W ogóle opowiedz nam dokładnie o całym Warsztacie. Już pomińmy wojnę, Molochy, Pogorzelców… jak Wielki Konstruktor dzień po dniu trwał w tym szczelnym bunkrze?
— Początki były najtrudniejsze, jednak z czasem wszystko się ustabilizowało. Nicolas stworzył pierwsze maszyny, które przy pomocy uczenia maszynowego zaprojektował tak, by próbowały tworzyć swoje własne kopie.
— Udało się to?
— Jak najbardziej. Dzięki temu uzyskał niewielką armię maszyn o własnych, przydzielonych zadaniach. Stworzył automaty budownicze, poszukiwawcze, konserwatorskie…
— No dobrze, ale… Skąd Konstruktor brał materiały? Usłyszeliśmy, że tworzył z odpadów.
— W istocie, można to tak określić. Jak wiadomo, dosyć trudno o dobrej jakości materiały konstrukcyjne, gdy gorzkie powietrze powoduje przyspieszoną korozję i zgorzel niemal wszystkiego. Roboty poszukiwawcze miały za zadanie eksplorować teren zewnętrzny, udając się na coraz to dalsze eskapady i przynosiły różnego rodzaju przedmioty, które następnie były przekazywane Nicolasowi. On wówczas decydował, do czego ich użyje. Z czasem materiałów było tak wiele, że zaczęły zalegać i znaczną część Nicolas umieścił poza Warsztatem. Jeżeli chodzi o traktowanie tych materiałów jako odpady… Tak, używał takowych, jednakże należy pamiętać, iż takie znakomicie współgrają z działaniem Prądu.
— Hmm… Co w zasadzie tworzył Wielki Konstruktor?
— Oprócz nieustannego ulepszania Warsztatu, starał się udoskonalić technologię Prądu, eksperymentując w swej pracowni i budując różnego rodzaju prototypy. Często również budował inne obiekty i maszyny, jednakże w większości pełniły one rolę nie tyle, ile testującą nowe rozwiązania, ale czysto dekoracyjną i pozbawioną większych korzyści praktycznych.
— Podobno wiele dzieł Wielkiego Konstruktora było dosyć specyficznymi.
— W rzeczy samej. Nicolas cierpiał na uzależnienie od substancji oddziaływających na umysł, z czego na pierwszym miejscu znalazło się zażywanie eteru. Nie ukrywam, iż lubił sobie popić i zgromadził spory zapas różnorakich alkoholi, zwłaszcza zielonego trunku zwanego absyntem.
— Czyli… Nicolas tworzył dziwne rzeczy, ponieważ po prostu… naćpał się?
— Nie rozumiem.
— Był pod wpływem substancji odurzających.
— W rzeczy samej. Jednakże w pełni go rozumiem, jego mózg musiał często znaleźć odskocznię od marnej rzeczywistości.
Co Konstruktor robił, gdy skończył dany wynalazek?
— To zależy. Jeżeli był to automat taki, jak ja, to zazwyczaj od razu zaczynał wykonywanie swoich obowiązków zgodnie z zaleceniem programu. W przypadku innych najczęściej pozostawiał je, aż nie zostały nadszarpnięte korozją, wówczas jeszcze bardziej uszlachetniały się wobec skuteczności Prądu.
— A skąd Nicolas pozyskiwał energię zasilającą?
— Z generatorów i stosów wytwarzających napięcie.
Stosował prąd stały, przemienny?
— Wszystko, czego potrzebował dla danego urządzenia.
— Czy stosował tylko i wyłącznie Prąd?
— Wiele urządzeń nie wymagało zasilenia tą cudowną energią, wystarczała zwyczajna elektryczność.
— Zadam takie dosyć głupie pytanie. Ty jako maszyna nie wymagasz pożywienia, jednak czym żywił się Nicolas?
— Z początku tym, co zmagazynował w swojej pracowni, czyli trwałymi produktami spożywczymi, konserwami, suszonym mięsem… Z czasem to nie wystarczało i automaty przynosiły niewielkie ilości pokarmu, jednakże ostatecznie Nicolasowi udało się wytworzyć coś na kształt funkcjonującej hodowli roślin, którymi się żywił. Wodę pozyskiwał ze studni drążonych głęboko w gruncie, tam, gdzie ziemia nie była skażona przez gorycz, natomiast świeże powietrze przeprowadzane było przez specjalne urządzenia oczyszczające.
— Interesujące. Czy znajdziemy gdzieś pozostałości tych hodowli?
— Niestety, ale ta część uległa całkowitemu zawaleniu.
— Och, szkoda. Mamy jeszcze jedno pytanie i możemy kończyć w zasadzie na dzisiaj. Powiedz mi… czy Nicolasowi, jako jedynemu ocalałemu człowiekowi, pozostałemu o zdrowych zmysłach, nie doskwierała samotność?
— Z początku nie dawała się tak we znaki, jednak z czasem stan Nicolasa ulegał pogorszeniu. Widać było, że sam zaczął się zatracać w tym, co robi, odreagowując podczas budowy coraz to dziwniejszych obiektów, natomiast samodzielnie tworzeni kompani do rozmowy nigdy nie były w stanie zastąpić mu ciepła drugiego człowieka. Nie miał co liczyć na Pogorzelców, gdyż każdy z nich zapewne jedynie czekał, by skrócić go o głowę. Był całkowicie sam… do czasu.
— Coś się wydarzyło?
— Owszem. Bardzo długo czas od zakończenia wojny wydarzyła się rzecz, której nikt się nie spodziewał. Ktoś zapukał do bram Warsztatu. Do jednego z wejść podeszła postać, której cudem udało się uniknąć zauważenia przez stróżujące automaty. Postać ta wyglądała niczym Pogorzelec, jednak zachowywała się spokojnie i umiarkowanie. Gdy tylko przeszła do pomieszczenia oczyszczającego, Nicolas nie mógł uwierzyć własnym oczom. Jego szok był znacznie większy, gdy dostrzegł, kto skrywał się pod okryciem, gdy gość zdjął maskę.
— Kim była ta postać?

Racjonalizator przeszukał stos swoich materiałów w poszukiwaniu konkretnej kliszy rzutnika, którą następnie wyświetlił na ekranie. Przedstawiała nienagannie odzianego mężczyznę bez zarostu, triumfalnie trzymającego przed sobą żarówkę wielkości jego głowy, podłączonej niezliczoną ilością przewodów do czegoś poza kadrem.

— To jeden z Wielkich Wynalazców. Sygnalista.


« Reaktancja | Kapacytancja | Konduktancja »

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported