KND
ocena: +12+x

Pod ścianami podłużnego pomieszczenia, oświetlonego jedynie słabymi jarzeniówkami, ciągnął się rząd plastikowych krzeseł. Na jednym z nich, obok szarych metalowych drzwi, w mrocznym kącie, siedział samotny mężczyzna, średniego wzrostu, ubrany w granitowy garnitur przyobleczony płaszczem tego samego koloru, o czarnych włosach i ciemnej karnacji. Garbił się, międląc trzymaną w rękach plastikową siatkę jednocześnie nerwowo przygryzając zgaszoną fajkę. W końcu wyjął ją z ust i odezwał się sam do siebie:

- Nie wierzę… Zostałem ojcem. Ojcem! Jak to możliwe… Mam ledwie 35 lat i już zostaję ojcem. Nie mam odpowiedniego doświadczenia… nie jestem gotowy!

Być może wynurzenia te trwały by dłużej gdyby nie dostrzegł idącego w jego stronę mężczyzny w białym kitlu. Ten odezwał się już z daleka:

- Witam panie Ojcze! Proszę się tak nie chować – w pierwszej chwili wziąłem pana za żywy cień!

Po tych słowach roześmiał się. Jednakże dowcip nie znalazł uznania w oczach podnoszącego się mężczyzny, który odparł:

- Doktorze, niech mi pan mówi Wojciech. Naprawdę nie sądzę bym nadawał się na Ojca.

- Bzdura Ojcze Wojciechu – odrzekł doktor, wciskając jednocześnie przycisk na lewo od stalowych wrót – Nadaje się pan jak nikt. Uprzedzę pańskie pytania – zero pomyłek i zero możliwości wycofania się.

Drzwi rozsunęły się powoli na boki odsłaniając małe, oświetlone pomieszczenie, wyłożone tania boazerią, na którego jednej ze ścian znajdowały się dwa przyciski. Gdy mężczyźni weszli do środka, doktor nacisnął ten u góry, a drzwi się zamknęły po czym rozległo się ciche buczenie.

- Ale zapewniam, że to nie tragedia a wręcz wielkie szczęście. Niezwykłe doświadczenie, jedyne w swoim rodzaju, zresztą przekona się pan gdy pozna swoją rozkoszną gromadkę.

- Długo jedziemy.

-W końcu to domek na drzewie. – zaśmiał się doktor

- Dość eufemistyczne określenie jak dla bunkra na szczycie wieżowca.

- A, jeszcze jedno. Niech pan nie używa przy nich imienia Wojciech. Jest pan Ojcem i koniec kropka.

- Niestety to już zdążyłem zapamiętać.

Buczenie ustało a drzwi ponownie się rozsunęły. Po czym 10 sekund później zasunęły, a winda szybko pojechała w dół. Jednak nim to nastąpiło Wojciech został z niej wypchnięty.

Rozejrzał się po pomieszczeniu do którego trafił. Było sporych rozmiarów, a po jego bokach znajdowały się trzy pary drzwi. Pomijając umeblowanie, na które składały się dwa duże stoły, krzesła, kanapa, parę panoramicznych ekranów, konsol i komputerów, zawalone było wszelakiego rodzaju sprzętami, a raczej gratami – zabawkami, pluszakami, książkami, ubraniami i wieloma innymi rzeczami. Jedyną przestrzenią względnie wolną o tych rzeczy były okolice stołu laboratoryjnego, umieszczonego na samym końcu pokoju, pod ścianą z wymalowanym nań dobrze znanym mu hasłem.

Ponadto w pomieszczeniu znajdowała się piątka dzieci, w wieku około 9 lat – trzech chłopców i dwie dziewczynki. Przybycie Wojciecha nie zrobiło najwyraźniej na nich wrażenia, gdyż większość z nich nie oderwała się od swoich zajęć.

Jedynie łysy chłopak w czerwonej koszulce i okularach przeciw słonecznych, podszedł do rozglądającego się bezradnie mężczyzny, mówiąc:

- Ojcze, witamy w oddziale 5 KND! Jestem numer 1, dowódca tej jednostki.

- Witaj jestem… Znaczy, jak masz na imię?

- Z przyczyn bezpieczeństwa, nie używamy tu imion. Czy chce Ojciec bym przedstawił go reszcie oddziału?

- Wyluzuj numer 1 - Powiedziała czarnoskóra dziewczynka, która podeszła do nich niezauważenie – To nie wojskowy, przecież widać. Daruj sobie te formalności. Hej, jestem numer 5!

To ostatnie było skierowane do skołowanego Wojciecha. Widok murzynki go zaskoczył, w końcu Polska nie była zbytnio zróżnicowanym etnicznie krajem. Opanował jednak kłębiące się w głowie myśli i odpowiedział:

- Witaj, miło cię poznać. To… mogę poznać pozostałych?

- Jasne, chodź ze mną… chyba, że pan służbista woli zrobić to sam.

Chłopak w okularach zmarszczył gniewnie brwi, ale odrzekł:

- Muszę dokończyć trening, ale zostawiam Ojca w rękach numer 5, która od teraz przejmuje za ojca odpowiedzialność.

Po tych słowach zasiadł do najbliższego komputera.

Gdy Wojciech odchodził wraz z dziewczynką zauważył, że uruchamia on program o nazwie „TABS”.

12345

- Numer 1 strasznie poważnie bierze rolę dowódcy – powiedziała dziewczynka – Czasami aż do przesady.

- Podpatrzył to od naszego ostatniego nauczyciela – do rozmowy włączył się krępy chłopak w niebieskiej koszuli, z goglami na oczach i czapką pilotką na głowie – Koleś musiał mieć wszystko uporządkowane, ale i tak mu się to nie przydało. Zamiast zasad powinien ćwiczyć bieganie.

Wojciech zauważył, że dzieciak stoi obok dziwnego podajnika, który bez przerwy posypuje podsuwane przez chłopaka kawałki chleba, posypką o kolorze bursztynu. Na trzymanym przez niego talerzu znajdowało się ich już co najmniej 7.

Murzynka też zwróciła na to uwagę i rzekła:

- Numer 2, jak zjesz to wszystko to tobie nawet wóz nie pomoże. Mówiłam Ci byś miało na niego oko – mrugnęła do urządzenia.

I wtedy Ojciec zorientował się, że to to wcale nie był podajnik, a zawieszone na ścianie, wielkie ropiejące oko. Odraza na jego twarzy musiała malować się dość wyraźnie, bo chłopak powiedział:

- Ej, to jest naprawdę dobre -wziął gryza położonej najwyżej kromki, więc dalej mówił z pełnymi ustami – I jest bardzo zdrowe. Sam to badałem.

- Ale… Skąd to macie?

- A, był taki barek „stokrotka”. Tani jak barszcz, gorzej, że jedzenie produkowali z jakiegoś wielkiego cielska, które natychmiast odrastało. No i jak się okazywało, ożywiało jedzenie, więc na pamiątkę wziąłem tylko oko. Ale zadanie było pyszne.

- Ty to byś nawet kamień zjadł – zauważyła dziewczynka

- Ej, gdyby nie ja te żarcie by was zawaliło. Jestem bohaterem – mówiąc ostatnie słowa przejął się na tyle, że rzekoma kruszonka rozmazała mu się na twarzy – No rzesz…

- Dobrze, bohaterze… Przyjmij więc chusteczkę w ramach wdzięczności. Ej, numer 4, rzuć chusteczkę!

Niski chłopak w pomarańczowej bluzie z kapturem, zwlekł się z kanapy i spojrzał gniewnie.

- Sama weź! Co ja – sługa?!

- Twoja kolej, przegrałeś losowanie!

- Dobra… Zawsze to na mnie zwalają…

Mamroczą gniewnie numer 4 podszedł do czegoś, co przypominało szkolną szafkę. Wstukał kombinację i otworzył ją, krzycząc:

- Chustkoletor, daj no parę chusteczek!

W środku znajdowało się coś co przypominało człowieka owiniętego w papier toaletowy. Jednak sposób w jaki był ściśnięty sugerował, że daleko mu od istoty ludzkiej, a przynajmniej do takiej posiadającej kręgosłup. Obrzucił dzieciaka nieprzyjemnym spojrzeniem, po czym rzekł:

- Jam jest wielki i potężny! Największy ze wszystkich! Najsprytniejszy! Najprzebieglejszy! Jak śmiesz tak się do mnie zwracać?!

- Dawaj ten papier albo znów będziesz toaletorem!

- Co? Tylko nie to! Co ja widziałem… Dobra… masz.

Z miejsca gdzie najpewniej znajdowała się ręka stwora, wysunął się pasek papieru toaletowego, długi na metr. Numer cztery oderwał go, na co stwór zareagował słowami:

- Pamiętaj, że dar ten darował ci największy, najwspanialszy, naj…!

Ostatnie słowa zostały przytłumione przez szybko zatrzaśnięte drzwi. Numer cztery podszedł do chłopaka w pilotce, wręczając mu „chustkę”, mówiąc do murzynki:

- Jak ten gościu mnie wkurza! Czemu nie kupimy po prostu pudełka zwykłych chusteczek?

- Jeśli tylko chce ci się zjeżdżać te 20 pięter i zasuwać do sklepu, to proszę bardzo.

- Dobra, nieważne.

Chłopak w pomarańczowej bluzie machnął ręką i rzucił się z powrotem na kanapę.

Wojciech zorientował się, że od dłuższego czasu stoi bez słowa, a przecież powinien coś zrobić. A przynajmniej sądził, że powinien coś zrobić. Dlatego zwrócił się do numer 5.

- To… Czy to wszyscy?

- Nie. Widzisz tego wielkiego pufa, na tle jasnego światła?

- Tak – odparł gotując się na najgorsze

- Tam siedzi numer 3 i ogląda swoją kreskówkę. Ale ostrzegam, nikt normalny nie zniesie takich widoków, wiec albo czekasz aż skończy albo idziesz sam.

Wojciech zerknął na wciąż ropiejące oko, chłopaka, który zjadał tę ropę wycierając twarz papierem toaletowym i stwierdził, że jednak zaryzykuje.

Szybkim krokiem ruszył w stronę ostatniego dziecka.

12345

Od 5 minut wpatrywał się z niedowierzaniem w ekran. Dla pewności przetarł kilka razy oczy, ale obraz pozostawał bez zmian. Podobnie jak logo stacji w prawym, górnym rogu. Nie mógł uwierzyć, że nadaje to zwykła stacja telewizyjna, działająca zupełnie legalnie. Taka ilość kolorowych, skaczących zwierzaków, z tęczami wytatuowanymi na różnych częściach ciała, powinna jego zdaniem być zakazana jako zagrożenie dla zdrowia psychicznego.

W końcu przeniósł spojrzenie na małą, czarnowłosą azjatkę, ubraną w zielony sweter, która pogodnym głosem śpiewała zabójczo słodką piosenkę wraz z bohaterami animacji. Gdy skończyła, Wojciech zdecydował się odezwać:

- Cześć… Możemy pogadać?

- Jasne – odparła wesoło, wyciszając telewizor – Kim pan jest? Przyszedł pan pooglądać ze mną?

Ponieważ był gotowy na najgorsze, serdeczność i ufne spojrzenie dziewczynki zbiły go z tropu, tak, że na chwilę zaniemówił. Po chwili odchrząknął i powiedział:

- Nie. Jestem waszym Ojcem.

- Suupeerr! Hej wszyscy, wiecie, że mamy już Ojca?! - wykrzyknęła dziewczynka, wskazując na speszonego Wojciecha.

- Taa - mruknęły w odpowiedzi pozostałe dzieciaki. Niezrażona numer 3 kontynuowała:

-Będziesz nas zabierał na wycieczki? Pokażesz nowe zabawy? Pójdziemy na lody? O, a co masz w torbie?

Przywalony wysypem pytań Wojciech, przypomniał sobie o plastikowej siatce, którą przyciska do piersi odkąd tylko wszedł:

- A tak, przyniosłem wam małe upominki na powitanie.

Radosny pisk, który wydała dziewczynka był ogłuszający:

- Hej wszyscy, Ojciec ma dla nas prezenty!

Po tym okrzyku Wojciech został dosłownie otoczony przez tą rozkoszna gromadkę. Nawet numer 1 oderwał się od treningu, choć wciąż próbował zachować powagę. Z kolei numer 3 wykazywała dokładnie odwrotne zachowanie:

- Co to? Co to? Lalka? Ooo, a może pluszak? Uwielbiam pluszaki!

- W takim razie masz szczęście – odparł Wojciech, próbując uśmiechać się jak najszczerzej, co dawało niepokojący efekt – Mam tu kolorową małpkę.

-Jeej! Jak z mojego serialu! Trzeba tylko domalować jej tęcze na brzuszku!

Po tych słowach numer 3 wbiegła do jednego z pokojów przyległych do pomieszczenia, rzucając szybkie „dzięęęękuję”.

- E, co tam masz jeszcze? – powiedział nieco agresywnie numer 4 – Najlepiej coś do rozwalnia.

- Mam rękawice bokserskie.

- Dobra, mogą być. Przydadzą się do rozbijania szyb.

Wojciech nie zdążył wyrazić swoich wątpliwości, bo już za rękaw szarpał go numer 2:

- A masz może jakieś narzędzia?

- Nie, wybacz. Ale mam fajną grę planszową.

Chłopak obejrzał krytycznie podane pudełko, po czym powiedział:

- Dużo małych elementów, metalowe pionki, trochę kart… Dobra, nada się jako amunicja i cele do działa na wszystko nad którym pracuje. Dzięki.

- Jeśli tym razem nie wybuchnie – rzekła numer 5 – No, to co masz dla mnie?

- Może chcesz skakankę?

- Mocna lina… Przyda się, dzięki.

Wojciech spróbował sobie wyobrazić do czego może się przydać i od razu pożałował. Zerknął na stojącego obok numer 1:

- Dla ciebie został zestaw dowcipnisia. Ale jak Ci się nie podoba to mogę przynieść coś innego.

- Skąd Ojcze! Podarek jest doskonały. Elementy takie jak bomby śmierdziuszki przydadzą się podczas akcji dywersyjnych, zaś sprzęt taki jak sztuczne palce będzie przydatny przy tworzeniu kamuflażu. Serdecznie dziękuję Ojcze, teraz zdeponuje to w bezpiecznym punkcie!

Łysy dzieciak obrócił się na pięcie po czym wszedł do pokoju będącego najbliżej nich.

Wojciech został sam. Nie wiedział za bardzo co robić, wiec włożył ręce w kieszenie, pogwizdał, pooglądał podejrzanie czysty stół laboratoryjny i dziwny sprzęt leżący obok wyglądający jakby był zrobiony ze śmieci.

W końcu uratowały go otwierające się drzwi pustej windy. Najwyraźniej dzień zapoznawczy dobiegł końca.

12345

Przeglądając akta swoich podopiecznych, Wojciech zastanawiał się czemu przysłali mu je dopiero pod wieczór, choć wystąpił o nie od razu jak się dowiedział jaką funkcje ma pełnić.

Oficjalnie opóźnienie wynikało z konieczności utworzenia bezpiecznego łącza i powrotu z chorobowego naczelnego informatyka, ale jakoś nie wierzył w te tłumaczenia. W Fundacji nic nie dzieje się przypadkiem.

Niemniej akta nie pozwoliły mus się dowiedzieć wiele nowego, oprócz tego, że przed nim z dziećmi pracowało trzech ludzi, a ostatni miał „wypadek podczas pracy”. Co ciekawe nie nosili oni tytułu Ojca, tylko odpowiednio: „Przystosowywacz”, „Oceniacz” i „Nauczyciel”.

Ponadto, okazało się, że pomimo młodego wieku, odział 5 KND, odbył już 39 misji, z czego 30 zakończone sukcesem i 9 względnym sukcesem.

Udało mu się także wyczytać, że dzieci mają prawo zachowywać niektóre anomalne przedmioty zdobyte podczas misji, jeśli tylko osoba za nich odpowiedzialna się nie sprzeciwi.

- Czyli będę musiał zrobić im przeszukanie pokoi – westchnął Wojciech – Dobra, nic się już nie dowiem. Muszę się zrelaksować.

Zwykle w takich momentach ludzie na filmach robią sobie drinka, a Ci prawdziwi otwierają piwo. Jednak Wojciech był niepijący, dlatego też i sposób ogłupiania się miał inny, teoretycznie zdrowszy.

Zamknął wszystkie pliki, wylogował się ze służbowego konta i odpalił prywatny laptop. Następnie otworzył przeglądarkę, szukając głupiej komedii, która jednak nie opiera się na odgłosach, do wydawania których zdolne jest ludzkie ciało.

12345

Zdenerwowany Wojciech siedział w trzęsącym się pojeździe. Był to standardowy Fundacyjny transporter opancerzony, jednak mocno przerobiony. Z zewnątrz obłożono go dziwnymi panelami, wyglądającymi jakby części do nich szukano na szrocie. Oprócz tego na górze zamontowano podejrzanie wyglądający, stary kontener.

W środku też dokonano zmian. Pojazd zwykle mógł przewozić do 50 ludzi. Jednak w tym wymontowano większość siedzeń, a w ich miejsce wstawiono sprzęt wyglądający jak konsole do gier, odtwarzacz płyt z telewizorem, a nawet kosz wypełniony starymi butelkami po przyprawach.

Jednak to nie wygląd auta stresował Ojca, choć jedynym powodem czemu nie trafili jeszcze na nagłówki portali informacyjnych, były zapewne wpływy Fundacji. Prawdziwą przyczyną był numer 2, który siedział w wielkim fotelu, kierując pojazdem. Co prawda wszystko dostosowano tak by mógł robić to bez problemów, niemniej nie pocieszało to Wojciecha.

Z rozmyślań wyrwał go głos numeru 1, stojącego obok wspomnianego telewizora:

- Dobra, ludzie! Za niedługo dotrzemy na miejsce akcji. To nasze zadanie. - wcisnął guzik, a ekran posłusznie wyświetlił obraz starego, pirackiego żaglowca, lewitującego nad rynkiem jakiegoś małego miasteczka.

Wojciech, któremu nikt nic nie powiedział gdy na parkingu kazali mu wsiadać do wozu, zamiast do windy, był najbardziej zaskoczony ze wszystkich. Numer 1 kontynuował:

- Wiemy, że to piraci – ekran wyświetlił obraz najbardziej stereotypowego pirata, z XVI wieku – I że kradną słodycze.

- Nieee! Potwory! – wykrzyknęła numer 3

- Tak, ale jak im przywalę to sami poproszą by ich zamknąć – dodał numer 4, wypinając się dumnie

- Taa, bo będę mieli dość tego łaskotania – powiedział numer 2, lekko się nachylając zza kierownicy, co wywołało śmiech u niektórych, ale nie spodobało się chłopcu w pomarańczowej bluzie:

- Ej, bo zaraz ciebie połaskoczę.

- Ludzie, spokój – przerwał im numer 1 – Obecnie statek znajduje się w Józefowie. Naszym zadaniem jest go uziemić i obezwładnić piratów, a w razie potrzeby zneutralizować. Działamy standardowo, komunikacja radiem na 5 kanale. Jakieś pytania?

W pojeździe zapanowała cisza. Wojciech miał co prawda więcej niż jedno pytanie, ale stwierdził, że jako osobie dorosłej nie wypada mu wykazywać się niewiedzą.

Parę minut później pojazd gwałtownie zahamował i znaleźli się na pustym rynku, który widzieli wcześniej na ekranie. Znajdował się tam też lewitujący nad budynkami statek, jednak brak było piratów.

Nagle z jednego ze sklepów wybiegła krzycząca kobieta, najpewniej sprzedawczyni, jak można było sądzić po stroju. Natychmiast wyskoczył za nią pirat z szablą w ręku. Momentalnie ją dogonił i przeszył ostrzem.

Jednak broń zdawała się być eteryczna, gdyż po prostu przeniknęła przez ciało nie czyniąc kobiecie żadnej krzywdy. A przynajmniej z pozoru.

Kobieta bowiem nagle stanęła i zaczęła się nerwowo rozglądać z szeroko otwartymi oczami, a jej ciało zalał pot. Paręnaście sekund później upadła na kolana i zwymiotowała, jednocześnie wciąż próbując się rozglądać. Gdy skończyła próbowała się podnieść, jednak zachwiała się i upadła, coraz bardziej chaotycznie rozglądając się na boki. W końcu przewróciła się bezwładnie na plecy, a jej ciałem wstrząsnęły gwałtowne drgawki.

- Okay, ludzie. Brać sprzęt – wydał polecenie numer 1 – Standardowe uzbrojenie. Numer 3 ty weź także medskan i sprawdź co z tamtą kobietą. Numer 4, 5 i ja ściągniemy na siebie uwagę i spróbujemy go obezwładnić w razie możliwości. Numer 2 ty zostań w pojeździe i bądź gotowy do szybkiej akcji. No ludzie – ruchy!

Dzieci kiwnęły głowami i podbiegły do kosza z butelkami. Okazało się, że pojemniki przyczepione były do dziwnych metalowych stelaży z dużą rurką z tyłu butelki.

Także medskan, typowy sprzęt Fundacji, nie był tutaj normalny. Do standardowej owalnej bryły, po bokach przyczepione zostały, dwie tajemnicze skrzyneczki.

Gdy cały odział zabrał już sprzęt, duże drzwi z tyłu pojazdu się rozwarły, a dzieciaki wybiegły z krzykiem na ulicę.

Całość działa się tak szybko, że Wojciech zdążył tylko krzyknąć za wybiegającymi:

- Świetny plan, to ja zostanę tutaj i będę nadzorował!

Jednak nie doczekał się żadnej odpowiedzi.

Zgodnie z planem każdy zajął się przydzielonym mu zadaniem.

Numer 3 podbiegła do leżącej bez zmysłów kobiety i zaczęła badanie przy użyciu medskanu.

W tej samej chwili pozostałe dzieci dopadły pirata i unikając jego szabli, z całej siły uderzyły go w twarz.

Ten cofnął się i upadł. Jednak w tym samym momencie przybył drugi pirat dźwigający ciężką torbę wypełnioną wszelakiej maści słodyczami. Spojrzał na leżącego towarzysza i krzyknął:

- Józef?! Co z tobą?!

- Te smarkacze mnie napadły – odparł leżący – Nos mnie teraz boli. Zero szacunku.

- To go ich nauczmy!

- Poważnie? Nie maiłeś może jakiegoś bardziej oklepanego tekstu?

Dorzucił jeszcze stojący teraz pirat nim rzucili się na dzieci. Tymczasem numer 3 skończyła badania i powiedziała:

- Ta kobieta straciła cały cukier z organizmu. Raczej nie da się jej uratować.

- Dobra robota – odparł walczący numer 1 – Wyciągnij miotacz i podejdź tu.

Po czym odezwał się do wszystkich:

- Dobra ludzie, nie da się ich obezwładnić. Potraktujcie ich miotaczami.

Wojciech przymrużył oczy spodziewając się albo fali ognia albo bardzo przykrych widoków. I nie pomylił się.

Z broni trzymanych przez dzieciaki wystrzeliły silne strumienie cieczy, czerwonych i żółtych, odpowiednio do koloru butelek.

Kiedy tylko zetknęły się one z piratami rozległ się donośny syk, a chwilę potem pojawił się nad nimi gęsty dym. Wijąc się z bólu padli na ziemię. Po paru chwilach została z nich tylko dymiąca się kałuża.

- Co to był za kwas? – zapytał się sam siebie Wojciech, ale odpowiedział mu numer 2:

- Moje substancje. Jak nad nimi pracowałem, to raz wypaliłem dziurę aż do parkingu.

W radiu zatrzeszczał głos numeru 1:

- Dobra, ludzie. Piraci zneutralizowani. Szykujcie się, włazimy na statek i patrzymy czy nie ma ich tam więcej.

- Nigdy nie wejdziecie na nasz statek szczury lądowe – zakrzyknął pirat, który wszedł na rufę statku. Miał on drewniana nogę, rudą brodę oblepioną słodyczami, kapitański kapelusz na głowie i szablę w wyciągniętej ręce – Zapłacicie za znieważenie moich ludzi!

- To ty zapłacisz za słodycze! I to na pewno słono – krzyknęła numer 3

- Nie to wy zapłacicie – odrzekł pirat

- Właśnie, że ty – odparła numer 3

Wyliczanka ta trwała parę minut, aż w końcu pirat rzekł:

- Wy zapłacicie, zaklepane i kropka.

Numer 3 mruknęła gniewnie, ale nic nie powiedziała.

- Dobrze – rzekł pirat – Teraz oddajcie mi swój cukier!

- A kto nas zmusi – odkrzyknął numer 4 – Ty i twoja armia?!

- Tak - odrzekł pirat, a za jego plecami pojawiło się co najmniej dwudziestu innych – Brać ich!

- Numer 4! – krzyknęła murzynka – Ile razy mam powtarzać, byś nie rzucał tego tekstu?!

Dalsza rozmowa została przerwana gdyż piraci zeskoczyli ze statku i biegli na nich.

Akcja przerodziła się w regularną bitwę. Początkowo, dzięki miotaczom, przewagę miały dzieci, ale wraz z powiększaniem się dymiącej kałuży ich siły zaczęły słabnąć. Potok piratów zdawał się nie mieć końca i zdawało się, że najzwyczajniej zadepczą oddział swoimi, pokrytymi pozostałościami pobratymców, stopami.

Niespodziewanie, napływ piratów wyraźnie osłabł. Stojący na rufie brodaty pirat zareagował na to okrzykiem:

- Co z wami leniwe szczury? Nie przestawać!

Na to podszedł do niego jeden z piratów, mówiąc:

- Kapitanie, kończą się nam zapasy cukru!

- Załoga! Niech połowa z was bierze cukier, a reszta wykończy w końcu te dzieciaki!

Piraci natychmiast wykonali polecenie kapitana. Jeden z nich rzucił się na leżącą na ziemi torbę ze słodyczami i wielokroć ciął ja szablą. Nim w końcu zmienił postać na ciekłą, ze słodyczy została już tylko bezkształtna, szara masa.

W tej samej chwili inni traktowali swoja bronią rosnące na rynku drzewa i krzewy, co wyraźnie im szkodziło.

Odział KND próbował wykorzystać fakt, że atak na nich chwilowo osłabł. Jednak gdy już zaczęli odzyskiwać przewagę rozległ się radosny okrzyk wielu gardeł:

-Cuuukier!

Po czym ze statku wyskoczyła kolejna fala piratów.

Widząc to numer 1 skontaktował się z numerem 2:

- Co sądzisz o tej sytuacji?

- Najwyraźniej używają cukru by w jakiś sposób regenerować się na statku. Tak ich nigdy nie wykończymy, trzeba pozbyć się źródła odnawiającego na statku.

- Możesz to zrobić?

- Jeśli tylko będę wiedział z czego tak właściwe składają się piraci. Próby na ślepo będą zbyt niebezpieczne.

- Dobra szykuj sprzęt, zaraz dostaniesz dane. – odparł dowódca – Numer 3, zbadaj nam piratów.

- Tak szefie – odparła dziewczynka i zaczęła manipulować przy medskanie.

Gdy skończyła rzuciła się w stronę stojącego najbliżej pirata, jednak ten zauważył ją i zamachną się szablą. W ostatniej chwili uniknęła cięcia, jednak upadał, a medskan odleciał na bok. A pirat już wymierzał kolejny cios.

Widząc to Wojciech wyskoczył z wozu z okrzykiem:

-Trzymaj się!

Sam nie wiedział czemu to robił. Nie wiedział w zasadzie jaka jest rola Ojca, ale był za nich odpowiedzialny. Nie wiedział czy pomoc im nie łamie jakiś zasad, ale uważał, że tak po prostu trzeba. Bądź co bądź to mała dziewczynka.

Jednak nim do niej dopadł, pirat został trafiony strumieniem wystrzelonym przez numer pięć i dołączył do grona dymiących towarzyszy, a numer 3 momentalnie się podniosła.

Wojciech przystanął zdezorientowany. Zauważył, że obok jego nogi leży upuszczony medskan, więc go podniósł lecz teraz gdy dziewczynka znów była względnie bezpieczna, uświadomił sobie, że nie ma pojęcia co dalej robić.

Stanie pośrodku pola bitwy nigdy nie jest dobrym pomysłem, a będący w pobliżu pirat postanowił go o tym uświadomić.

Skołowany ojciec, w odruchu obronnym uderzył go bezmyślnie, jedyną dostępną rzeczą. I wtedy urządzenie wydało donośny pisk.

Zamocowane po bokach skrzynki rozwarły się i z ich wnętrza wystrzeliła plątanina rurek, igieł, ostrzy a nawet mały palnik. Po czym wszczepiły się w twarz zaskoczonego pirata.

Przez parę minut Wojciech stał z głupia miną i wyciągniętą ręką, trzymając w niej urządzenie, po którego drugiej stronie znajdował się krzyczący i wijący się z bólu korsarz. Wszystko przy akompaniamencie wrzasków, syku, bulgotu, a także odgłosów wiertła i palnika.

W końcu urządzenie wypuściło swą ofiarę i wydało donośny pisk. Pirat zaś bezwładnie osunął się na ziemię. Nawet jeśli żył, stan jego twarzy sugerował, że do końca życia będzie unikał luster.

Ojciec podskoczył, gdy z konsternacji wyrwał go okrzyk numeru 2:

- Brawo, mam dane od numeru 3. Już je analizuje!

- Dobra, ludzie! – krzyknął numer 1 – Wycofujemy się do wozu, migiem!

Nic nie rozumiejący Wojciech patrzył na biegnące dzieciaki. Oprzytomniał dopiero gdy chłopak w pomarańczowej bluzie pociągnął go za rękaw, krzycząc:

- Rusz się, Ojciec!

Gdy tylko wbiegł do środka, zatrzasnęły się za nim drzwi.

Piraci okrążyli pojazd, ale ich szable czy uderzenia nie wyrządzały mu żadnych szkód.

Widząc to pirat w kapitańskiej czapce zakrzyknął:

- Co do czorta?! Jak my teraz ich wyciągniemy z tego powozu?!

Stojący obok pirat, odpowiedział:

- Kapitanie, a czemu nie użyjemy armat i naszych wybuchających kul?

- Właśnie miałem wydać taki rozkaz! Załoga, przygotować armaty! – po czym nachylił się do rozmówcy i rzekł szeptem – Konrad, od kiedy my mamy takie kule?

- Zwędziliśmy je z fabryki słodyczy Słodkie Czekoladowe Pychotki.

- I nikt mi o tym nie powiedział?! – jego krzyk zwrócił uwagę załogi, więc dał im znak by obracali statek i wrócił do szeptu – Czemu o tym nie wiem?

- Myśleliśmy, że to czekoladki. Dopiero gdy jedna z nich wysadziła Jankowi głowę w nocy, zorientowaliśmy się co to.

- Czyli to on podjadał. Później go ukarzę, bo statek się obrócił i chyba trzeba wracać do bitwy, nie?

- Dobry pomysł.

Kapitan wyciągnął rękę, odchrząknął i wykrzyknął:

-Ognia!

Gdy tylko piraci wystrzelili, Wojciech od razu rozpoznał bomby termiczne, których Fundacja używała do sterylizacji mocno skażonych budynków. Wiedział, że ten typ pojazdu nie wytrzyma zbyt wielu wybuchów. Pogodzony z losem zamknął oczy i…

Poczuł jedynie lekki wstrząs, a wybuchu nie było nawet słychać. Wyjrzał przez okno i zorientował się, że ocalenie zawdzięczają dziwnym panelom, które pochłaniały całą energie wybuchu. Obiecał sobie, że jak to przeżyje przejrzy dokładnie wszystkie plany techniczne KND.

Osłona nie była jednak doskonała, wstrząsy zaczynały stawać się coraz bardziej odczuwalne. Zauważył to numer 1 i powiedział:

- Długo jeszcze numer 2?

- Już prawie skończyłem – odparł krępy dzieciak – Jeszcze chwila… Dobra już wiem, co je załatwi. Numer 5 odpal w nich ładunek golasowy!

Ojciec obejrzał się i zobaczył, że nie wiadomo kiedy murzynka zasiadł przy rzekomej konsoli. Odpaliła program o nazwie „shooter”, w opcjach wybrała broń oznaczoną jako: bomba golasowa.

Nagle częściowo otworzył się zamocowany na dachu kontener, a na ekranie pojawił się celownik zza którym widać było obraz z kamery.

Dziewczynka wycelowała w stronę statku pirackiego, na którym siedział lekko znudzony kapitan, machając nogami i odpaliła pocisk.

Dziesięć sekund później po okolicy rozległ się potężny grzmot i wszystko zlało jasne światło.

Gdy Wojciech odzyskał wzrok, zauważył, że lewitujący statek zaczyna opadać na ziemię. Sami piraci zniknęli, a jedynym śladem po nich były porozrzucane wszędzie ubrania i szable.

Załoga pojazdu wydała odgłos radości i zaczęła żwawo dyskutować.

Ojciec uśmiechnął się obserwując tą scenę, podchodząc do szyby i opierając się o nią tak by zasłonić leżącą na ziemi kobietę. Bomba golasowa bez dwóch zdań była skuteczna.

12345

Nim Wojciech skończył składać raport Fundacji dzieciaki zdążyły już odjechać.

Sam także zaczął rozglądać się za jakimś środkiem transportu gdy nagle podszedł do niego jakiś mężczyzna, mówiąc:

- Gratulacje, panie Ojciec. Świetna robota.

- Dziękuje – odparł obserwując jak ludzie Fundacji zbierali pozostałości piratów, do czego używali głównie pojemników na ciecze żrące – Czy my się znamy?

- Nie. Jestem Clyde Fostergrant. Pomysłodawca projektu KND.

- Czyli to panu zawdzięczam dzisiejsze przeżycia.

- Tak, jak mówiłem dobrze się pan spisał.

- W zasadzie… - odrzekł patrząc jak pracownicy Fundacji próbują wyciągnąć okręt zaklinowany między dachami budynków – Te dzieciaki wszystko zrobiły same. Nie byłem im potrzebny, chyba nawet trochę przeszkadzałem.

- W akcji? Oczywiście, byłeś jak worek kamieni przywiązany do szyi nurka.

- Ale, skoro tak… Czemu nie wyślecie tu profesjonalnego wojskowego.

- Po pierwsze, po co skoro oni są równie skuteczni co taki facet. Ale mimo wszystko to dzieci, więc ciężej pociągnąć je do odpowiedzialności gdy zrobią coś głupiego. A ktoś musi ją ponieść.

- Czyli jestem kozłem ofiarnym? – odrzekł przerażony Wojciech

- Nie. Nie do końca… - zaśmiał się Clyde – Jak widzisz zwykle im się udaje. Poza tym masz jednak jakieś zadanie do wykonania. W Fundacji nawet kozioł ofiarny nie może być bezużyteczny.

- A jaka to rola? Niech mnie pan oświeci.

- Przed panem byli inni, jak widzisz nauczyli te dzieciaki kreatywności, sprawności w walce, strategii, współpracy i wielu innych rzeczy. Teraz pan ich uczy. I właśnie to świetnie panu wychodzi.

- Ale czego niby ich uczę? Niech pan przestanie odstawiać tu wszechwiedzącego jak palacz ze starego serialu! – zdenerwował się Wojciech.

- Spokojnie… Uczy ich pan dbać o innych. Tego co ładnie nazywa się empatią.

-Co?

- Walczą, zabijają, widzieli nie jednego trupa. Prosta droga do zostania psychopatą. Dlatego musi być ktoś o kogo będą dbali. Na przykładzie kogo nauczą się, że warto chronić ludzi.

- A nie boi się pan, że pomyślą, że inni ludzie to po prostu mięczaki, którymi można pomiatać?

- Ojcze, twoja głowa w tym by tak się nie stało. Zresztą – dodał kierując wzrok na powoli opuszczany statek – Jak pan zawiedzie, to ja z pewnością się z nimi dogadam. To raczej ci z Rady 05 będą wkurzeni.

Po tych słowach wyłączył się z rozmowy. Nawet nie odszedł czy zrobił groźny gest. Po prostu nie reagował na działania rozmówcy jakby go nie było. Stał i patrzył jak specjalnie przygotowana naczepa, posłusznie przyjmuje nakładany na nią ciężar.

12345

Jadąc windą Wojciech obracał w rękach talie kart z superbohaterami. Z akt udało mu się dowiedzieć, że dla chłopców z oddziału to najlepsza waluta. Potwierdzał to fakt, że jego poprzednik zginął właśnie, bo sprowadzili sobie na głowę hordę zombi-nerdów tylko po to by zdobyć rzadką kartę.

Gdy winda się zatrzymała schował je do kieszeni. Wychodząc z niej nie wiedział czego się spodziewać, jak dzieciaki zareagują na wczorajszą akcję.

Gdy znalazł się w pomieszczeniu od razu w oczy rzuciła mu się piracka bandera rozciągnięta na ścianie. Zauważył też, że na stole laboratoryjnym leży jedna z pirackich szabli, do której przypięto parę kabli. Pod stołem znajdowało się parę podejrzanie sztywnych chomików.

Tradycyjnie już na powitanie wyszedł mu numer 1. Wyciągnął rękę i powiedział:

- Ojcze, dziękuję za pomoc we wczorajszej akcji. Dzięki Ojca działaniom udało nam się pozyskać informacje kluczowe dla zakończenia jej sukcesem.

- Wiesz, to nic takiego… -zaczął zmieszany Wojciech jednak przerwał mu pisk wesołej dziewczynki.

Numer 3 podbiegła do niego i mocno uścisnęła mówiąc:

- Dzięki Ojcze, wiem, że wczoraj chciałeś mi pomóc. To było wspaniałe.

- No, to nic takiego. Tak rola Ojca.

-Mam coś dla ciebie, zaczekaj – powiedziała dziewczynka i pobiegła w stronę stołu laboratoryjnego.

Wojciech wzdrygnął się gdy zobaczył, że podnosi leżącego tam chomika i szybko do niego wraca.

-Proszę, to dla ciebie - rzekła, wyciągając rękę z nieruchomym zwierzątkiem.

Wojciech wziął je by nie robić przykrości dziewczynce i zorientował się, że to po prostu pluszak z namalowaną tęczą na brzuchu. Uśmiechnął się i odparł:

- Dziękuję, jest bardzo ładny.

- To pan brzusio. Lubi dużo jeść, więc karm go często.

- Będę, ze mną nie zginie.

Numer 3 roześmiała się i ponownie, mocno go przytuliła.

Wojciech pogłaskał ją po głowie i podniósł wzrok. Miał mieszane uczucia, nie wiedział co o tym wszystkim sądzić. Z pewnością jednak miał w sobie teraz znacznie więcej optymizmu niż gdy po raz pierwszy spojrzał na wymalowane dziecięcymi kredkami hasło:

Kitraj, Nie pokazuj, Dozoruj


KONIEC
(Odcinka Pilotażowego KND)

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported