Konduktancja
ocena: +10+x

Pod osłoną nocy, w mroku bezgwiezdnego nieba skrytego płaszczem grubych, śmiercionośnych chmur, tajemnicza postać samotnie przemierzała jałowe pustkowie, niosąc na plecach wielką torbę, z której wystawały dwie rury, prowadzące wprost do maski skrywającej twarz. Szła ona dosyć powoli, lecz jednostajnie, jakby wiedząc, dokąd zmierza. Jej ciało było w całości pokryte odzieniem, które trudno nazwać jednoznacznie, lecz najbliżej mu do kombinezonu zrobionego z wielu kawałków tkaniny, gumy i innych tworzyw sztucznych. Dzierżyła ze sobą karabin, który najwyraźniej czasy świetności miał za sobą i był wielokrotnie wykorzystywany, a który wisiał przerzucony przez ramię wędrowca.

Postać przystanęła na chwilę, by odpocząć. Zdjęła mniejszą torbę i wyjęła z niej kawałek papieru i małe pudełko. Po chwili wykonywania nieokreślonych czynności pudełko zaczęło emitować słabe, pomarańczowe światło, w którym dało się dostrzec narysowaną ręcznie mapę z wyraźnie zaznaczonym punktem. Następnie dobyła kompasu i po rozejrzeniu się schowała wszystko, po czym kontynuowała podróż. Chwilę później ponownie przystanęła, gdy dostrzegła w pobliżu ruch. Wędrowiec powoli oddalał się od podejrzanego miejsca, gdy nagle upadł gwałtownie na ziemię, zaatakowany przez nieznanego napastnika. Doszło do szarpaniny, w której oponent dziko próbował zdjąć maskę wędrowcy, bijąc, drapiąc i wyjąc przy tym, niczym opętany. Po krótszej walce wędrowiec pełen adrenaliny zdołał zepchnąć napastnika do pobliskiej dziury i wykorzystując chwilę, dobył karabinu, który był uprzednio załadowany, jakby przygotowany na tego typu zdarzenia. Bez chwili zastanowienia wycelował broń w postać biegnącą już w jego kierunku. Nastąpił huk wystrzału, a ciemny kształt zaorał w grunt i pozostał tak bez ruchu. Wędrowiec usiadł zmęczony, próbując złapać oddech, zapewniany jedynie przez jego maskę, podłączoną do aparatu noszonego na plecach. Gdy zdołał się nieco ogarnąć, podszedł do ciała napastnika. Obrócił truchło, które poddało się niczym worek piachu. Wędrowiec stał chwilę przed zwłokami, po czym po krótkim zorientowaniu się w terenie poszedł dalej.

Gdy otoczenie zdawało się być lepiej widoczne, wędrowiec wiedział, że zbliża się świt. Według przewidywań powinien być już w pobliżu celu. Gdy minął kolejny pagórek, będący w rzeczywistości zawalonymi ruinami jakichś większych zabudowań, dostrzegł na horyzoncie ogromny, ciemny kompleks, z którego biły pojedyncze blaski świateł, przebijające z jego wnętrza. Wędrowiec stał w bezruchu i obserwował budowlę, gdy usłyszał znajomy, mechaniczny dźwięk trąby, grzmiący z bardzo daleka. Niewiele myśląc, ruszył prosto do kompleksu.


W pomieszczeniu oświetlonym gęsto przez liczne lampy elektryczne, pośród bezładu różnych urządzeń, sprzętów, obiektów nieznanego przeznaczenia i po prostu śmieci znajdował się mężczyzna, który stojąc przy jednym z blatów, skrzętnie lutował nieokreślone elementy do płytki elektronicznej. Gdy skończył, podłączył ją do kilku przewodów, po czym po chwili namysłu załączył stojący obok zasilacz. Elementy na płytce jakby zostały natchnione życiem, chociaż wrażenie to odnosił jedynie sam mężczyzna, zwany dawniej Wielkim Konstruktorem. Trzy znajdujące się tam bańki szklane wypełniła jednolita, fioletowa łuna, która po chwili zaczęła gwałtownie pulsować, wydając przy tym charakterystyczne syczenie. Konstruktor nie zdołał się odsunąć, gdy jedna z baniek eksplodowała, powodując tym samym wyłączenie zasilacza, z którego zaczął wydobywać się dym. Mężczyzna wymemłał kilka przekleństw, po czym podrapał się po głowie i zaczął próbować posprzątać resztki szkła, leżące wszędzie na blacie. W tym momencie do pomieszczenia wszedł robot.

— Nicolasie, chciałbym… och, czy nie przeszkadzam? — spytała maszyna.
— Kolejna próba użycia plazmotronów w układzie sterowania kompensacją przestrojenia zakończona niepowodzeniem. — rzucił Konstruktor. — I jeszcze zasilacz spaliłem… co się dzieje Racjonalizatorze?
— Mamy gościa. Wszedł od południa.
— Kolejny nieszczęśnik, opiekunowie się nim… chwila, jak to wszedł?
— Udało mu się przedostać w jakiś sposób pod sam mur i wszedł do wnętrza Warsztatu jedną ze śluz, które niegdyś przygotowałeś dla ewentualnych ocalałych. Nie sprawia wrażenia niebezpiecznego, powiedziałbym wręcz, że wydaje się bardzo zmęczony.
— Pokaż mi go, szybko.

Konstruktor rzucił to, co obecnie robił i pobiegł za Racjonalizatorem. Doszli do specjalnej, wydzielonej części Warsztatu, która była przeznaczona jako jedyne możliwe wejście i jednocześnie wyjście z kompleksu. Niegdyś takich miejsc było więcej, lecz Nicolas stwierdził, że nie przysłużą się one jednak żadnemu żywemu człowiekowi. Składały się one ze śluz, pomieszczeń przygotowawczych i kontrolnych, zapewniających bezpieczną dekontaminację i odseparowanie od śmiercionośnej atmosfery poza budowlą. Właśnie trwała wymiana powietrza. Nicolas spojrzał przez wizjer na oświetlone pomieszczenie, w którym na podłodze siedziała postać, oparta o ścianę. W rogu stał jeden z automatów, pilnujący jegomościa. Uruchomił się całkiem niedawno, gdyż przez większość czasu stał bezczynnie wyłączony, nie mając potrzeby funkcjonowania. Gdy dekontaminacja została zakończona, Wielki Konstruktor dosłownie wparował do pomieszczenia. Postać odwróciła głowę w jego stronę, po czym odezwała się z wyraźnym trudem, próbując przy tym niezdarnie rozpiąć zabezpieczenia kombinezonu.

— Już straciłem… nadzieję… że uda… mi się Ciebie… odnaleźć… — wydyszał gość.
— Czyli jednak ktoś przetrwał, ale jakim cudem po takim czasie… kim jesteś? — Nicolas nie wiedział, jak ma reagować.
— Pomóż mi zdjąć tę… cholerną maskę… zaraz się uduszę… — postać próbowała wziąć głębszy wdech.

Po chwili trudów udało się odblokować zabezpieczenia. Obydwoje zdjęli maskę, przypominającą w zasadzie hełm. Gość wyglądał na około 50 lat, wyglądał na bardzo wymęczonego i nieco niedożywionego. Jego twarz pokryta była zarostem i oblana potem. Po wzięciu wielu głębszych oddechów i uspokojeniu się spojrzał ostatkiem sił na Konstruktora i uśmiechnął się delikatnie.

— Witaj Nicolasie, ładnie się urządziłeś… — wydyszał nieznajomy.
— Nie wierzę… ty żyjesz…



— Augustin Simons, zwany Sygnalistą, przybył do Warsztatu długi czas po zakończeniu wojny. Był ostatnią osobą, jaką Nicolas spodziewał się spotkać jeszcze w swoim życiu. — Racjonalizator pokazał fotografię dwóch mężczyzn stojących na metalowym podeście.
— Skąd ten Sygnalista w ogóle dowiedział się o Warsztacie?
— Warsztat, jako budynek, był znany powszechnie jako własność Nicolasa i jego prywatna pracownia praktycznie od czasu, gdy tylko wszedł w jego posiadanie. Zgliszcza, które widzicie na zewnątrz, stanowiły niegdyś zabudowania miejskie. Molochy zniszczyły wszystko, jednakże z powodu rozmiaru Warsztatu jego pozostawiły w spokoju. Z resztek dawnej miejscowości Nicolas przebrał przy pomocy maszyn wszystko, co dało się w jakikolwiek sposób wykorzystać i posłużył się nimi do rozbudowy pracowni. — Robot zaprezentował kilka fotografii przedstawiających industrialnie estetyczny, duży kompleks przypominający fragment jakiejś fabryki. Dookoła znajdowały się zabudowania różnego przeznaczenia, w tym budynki mieszkalne.
— W jaki sposób Sygnalista w ogóle zdołał przeżyć? Dlaczego zdecydował się na podjęcie tak ryzykownej podróży?
— Z jego opowieści pamiętam, jakoby zdołał się wraz z innymi ludźmi schronić w jakimś miejscu, w którym mogli swobodnie przebywać, bez większych obaw o zagrożenie z zewnątrz. Wiem, że to miejsce znajdowało się pod ziemią.
— Kopalnia?
— Nie jestem tego pewien. Starali się po prostu przeżyć, natomiast sam Augustin w wolnym czasie pracował nad własnymi projektami, studiując je i starając się zrozumieć niewiadome. To, iż był wynalazcą, zawdzięcza byciu jednocześnie doskonale zaznajomionym z tematyką fizyki i biegłością w zaawansowanej matematyce. Wkrótce jego odkrycia przestały pokrywać się z teoretyzowanymi wynikami, przez co każda odpowiedź rodziła kolejne pytania. Z czasem nie był w stanie zrozumieć tego, z czym ma do czynienia, gdyż brakowało mu pewnego ważnego elementu.
— Jakiego?
— Odkrył coś, czego wyjaśnienie nie było możliwe z perspektywy znanej mu wiedzy. Pojęcie, które pozostało niezrozumiałe. Nie mógł kontynuować swoich badań, gdyż wiele z nich wymagało pomiarów. Pomiary wymagały ucieleśnienia teorii. Potrzebował prototypów, mierników, urządzeń. Tegoż nie posiadał i nie miał możliwości zdobycia.
— I wtedy zdecydował się na wyprawę?
— Chęć odnalezienia Wielkiego Konstruktora była podyktowana przez łaknienie odpowiedzi, lecz głównym powodem opuszczenia azylu była samotność. Jego towarzysze zmarli z powodu chorób wywołanych przez gorzkie powietrze lub nie wracali z wypraw na powierzchnię. Decyzja była ciężka, ale przyświecał jej słuszny cel. Postawił na szali własne życie, aby zrozumieć naturę świata, który stworzywszy, istniał na kartkach papieru. Na podstawie posiadanych map wyznaczył trasę i poczynił przygotowania do wyprawy. Wzmocnił kombinezon bezpieczeństwa i udoskonalił automobil, zamieniając go w wóz przypominający te, które dawniej rozgramiały żołnierzy w okopach.
— Znajdował się w posiadaniu samochodu?
— Jak wiele osób, które mogły sobie wówczas na nie pozwolić, a stanowiły doskonały środek transportu. Jeden z jego towarzyszy przed wojną pełnił zawód mechanika, przez co pojazd utrzymywany był w stanie pozwalającym na korzystanie z niego, nawet po upadku świata.
— Jak długo trwała jego podróż?
— W teorii miała nie dłużej niż 10 godzin. Jednakże silnik po nieco ponad połowie trasy uległ nagłej awarii, gdyż nie posiadał dostatecznej mocy, aby wytrzymać ciężar pancerza zamontowanego przez Augustina, w efekcie czego doszło do jego zapłonu i pożaru pojazdu. Dalszą drogę pokonał pieszo, cudem docierając do celu. Przybył osłabiony, odwodniony, wymęczony. Stracił przytomność krótko po przybyciu do Warsztatu.
— Jak zareagował Konstruktor na obecność Sygnalisty?
— Widząc swojego dawnego kompana, wielce się radował. Jego stan psychiczny uległ znacznej poprawie. Odbywali ze sobą wielogodzinne rozmowy na temat tego, jak każdy z nich radził sobie w nowej rzeczywistości.
— Jak wyglądała ich koegzystencja?
— Pracowali wspólnymi siłami, wzajemnie dzieląc się odkryciami i spostrzeżeniami. Sygnalista, mając niemal nieograniczony dostęp do materiałów, wreszcie mógł budować prototypy i odpowiednie urządzenia miernicze. — Robot zaprezentował fotografię przedstawiającą Sygnalistę nachylającego się nad stacją lutowniczą, pracując nad nieokreślonym przedmiotem przypominającym pudełko z wieloma przewodami.
— Jak wyglądały urządzenia budowane przez Sygnalistę?
— Jak bardzo specyficzne lampy oświetleniowe, przy czym niektóre z nich wydawały się działać pomimo braku emisji światła. Badał w nich znane tylko sobie parametry. — Racjonalizator wydobył, a następnie zaprezentował rycinę przedstawiającą lampy wyglądające jak wyjęte z filmu o fantastyce naukowej lub psychodelicznej wizji.

lampy.jpg

— Czy dzięki temu mógł kontynuować swoje badania?
— W rzeczy samej. Odkrył przede wszystkim, że światło emitowane przy pomocy Prądu posiada zupełnie odmienną naturę niż znana dotychczas.
— Co było takiego nietypowego w tym świetle?
— Nie wiem, na czym opierały się dokładne teoretyzowania. Światło stworzone przez Prąd posiada jego naturę, jednakże samo w sobie dzierży nietypowe właściwości. Wiele z nich próbował wykorzystać do konkretnych celów. Pamiętam dwa urządzenia. Jedno z nich po włączeniu emitowało dziwny, bladozielony pulsujący blask, który w jakiś sposób przeraził Sygnalistę. Inne urządzenie po załączeniu spowodowało, iż pomieszczenie coraz bardziej stawało się ciemniejsze, a wewnątrz samej lampy widniał obiekt, przypominający idealnie czarną sferę. Widać było, jak wszystko dookoła zdawało się w dziwnie iluzyjny sposób niszczeć, starzeć, a Sygnalista stał nieruchomo z grymasem przerażenia na twarzy, wpatrzony prosto w czarny obiekt. Po chwili, gdy dało się słyszeć cichy, narastający pisk, nagłym ruchem ręki zrzucił urządzenie na podłogę. To upadając, rozbiło się, wydając dziwny dźwięk i wszystko wróciło do stanu poprzedniego. Sygnalista natychmiastowo zebrał dokumentację tego urządzenia, wrzucił do wiadra i rozniecił w nim ogień, po czym błagał, aby nigdy o tym "okropieństwu" nie wspominać. Nie wiem, co za zdarzenie zaszło tamtego dnia, ale Sygnalista przez tydzień zachowywał się, jakby przeżył coś strasznego.
— Brzmi to dosyć… niepokojąco.
— Na szczęście jest to jedynie poboczne i niepraktyczne wykorzystanie zjawiska. Nazwał je Blaskiem, analogicznie do Prądu. Augustina nadal trapiła nieścisłość związana z wynikami niektórych, specyficznych pomiarów. Określił to w sposób, jako by moc emisji w stosunku do jej promienia i zakrzywienia elementarnego odbiegała znacząco od przyjętej początkowo normy. — wyrecytował Racjonalizator, jakby czytając z kartki.
— Co to wszystko oznacza?
— Część odpowiednio silnego strumienia świetlnego znika w przestrzeni, a Augustin nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Całkowicie zdezorientowało go to zjawisko, jednak po części zauważał jego zbieżność z wielką luką w obliczeniach, jak określił swój stary, ciężki problem. Dzieląc się spostrzeżeniem z Nicolasem, postanowił poświęcić wszystkie siły w zgłębieniu problemu i próbie jego rozwiązania.
— Do jakich wniosków doszli?
— Po kilku miesiącach obliczeń, eksperymentów i niezliczonych pomiarach dokonał odkrycia, które uznał za przełomowe nie tylko dla swoich badań, ale dla całego pojęcia związanego z Blaskiem.
— Czym było to pojęcie, o którym mówisz?
— Nazwał to Eterem. Wszystko wskazywało na istnienie pewnej osobliwości, stojącej za przyczyną znikania części strumienia świetlnego Blasku. Owa osobliwość nigdy nie została dokładnie zrozumiana przez Sygnalistę. Nie określał jej mianem miejsca, nie wiedział nawet, czy jest to coś materialnego. Było to czysto teoretyczne pojęcie, które wydawał się istnieć w samym tego słowa znaczeniu. Światło przedostawało się do Eteru i… tu pojawił się problem.
— Mianowicie?
— Eter to swego rodzaju medium, przewodnik. Tak jak kabel przewodzi prąd, tak Eter przewodzi światło. Jednakże przewodzenie to nie odbywało się w ogólnie rozumianym tego słowa znaczeniu. Z teorii wynikało, jakoby Blask istniał zarówno w odpowiednio uformowanej z góry formie, jak i w całości oraz równomiernie pokrywając się wobec Eteru. Wykraczało to poza matematykę przestrzeni trójwymiarowej, gdyż nie odpowiadało jej założeniu.
— No dobrze, ale rolą przewodnika jest przeniesienie czegoś z jego początku do końca. Jak to miałoby wyglądać w przypadku Eteru?
— Podstawowym elementem musiał być nadajnik. Jego budowa i funkcjonalność powinny pozwolić na niejako przebicie się fali świetlnej Blasku w Eter. Jest to połowa sukcesu, jednakże nadal sygnał musi zostać przez coś odebrany. Odbiornik powinien być zupełnym przeciwieństwem nadajnika, w tym przypadku przeciwieństwem lampy.
— Pozwól, że przerwę. W jaki sposób mamy rozumieć przeciwieństwo lampy?
— Nadajnik emituje Blask, który przedostaje się w Eter. Zadaniem odbiornika jest dostrojenie się do sygnału nadajnika i wywołanie przepływu przez Eter, skąd światło następnie jest odbierane przez urządzenie. Zasada podobna jak w przypadku radiofonii, jednakże w tym przypadku nadajnik jedynie wysyła Blask, a odbiornik musi go znaleźć, nakierować i ściągnąć do siebie. W tym przypadku rolę anten pełnią źródła i pochłaniacze światła.

lampa.jpg

— Czy dysponujesz może urządzeniem będącym odbiornikiem, o którym mówisz?
— Niestety wszystkie uległy zniszczeniu. Poza tym Sygnalista szybko zrozumiał wiele wad takiego rozwiązania i postanowił skonstruować urządzenie pełniące rolę jednocześnie nadajnika jak i odbiornika. Pozwoliło to na lepszą manewrowość jeżeli chodzi o przesyłanie sygnału pomiędzy jednostkami.
— Czyli można powiedzieć, że mrugały do siebie przez Eter.
— Mniej więcej, tak.
— W taki sposób, jak dobrze pamiętamy, porozumiewają się Molochy?
— Cel jest ten sam, sposób teoretyczny podobny, praktycznie różni się bardzo od siebie.
— Skoro doszliśmy już do tego miejsca, chcielibyśmy porozmawiać na temat Latarni Międzywymiarowej. Z tego, co rozumiemy, to urządzenie opiera swoje działanie na podstawie Eteru?
— W rzeczy samej. Elementem wykonawczym jest antena nadawczo-odbiorcza operująca na podstawie Blasku, którego sygnał musi być uprzednio odpowiednio dostrojony i przetworzony. Antenę nietrudno dostrzec, gdyż rozświetla całe swoje otoczenie, będąc wbudowana w strukturę Latarni. Zbudowanie takiego urządzenia jest bardzo czasochłonne i skomplikowane, natomiast każda drobna nieścisłość lub błąd mogą zakończyć się niepoprawną pracą Latarni, skutkując zniekształceniem lub całkowitą utratą sygnału… bądź innymi nieprzewidzianymi skutkami.
— Jakimi?
— Augustin wiedział, że coś może się wydarzyć, ale nie wiedział, co. Nie potrafię w tej chwili odpowiedzieć inaczej na to pytanie. Musiałbym odszukać jego notatki na ten temat, a na to potrzebuję czasu.
— Dlaczego Sygnalista w ogóle zbudował to urządzenie?
— Ponieważ wraz z Wielkim Konstruktorem dokonali szokującego odkrycia, do którego postanowili dotrzeć za wszelką cenę.

W pomieszczeniu na chwilę zapanowała cisza.

Do którego?
— Podczas prób z urządzeniami bardzo dużych mocy odczyty wykazały ponowne wahania wartości odbieranego sygnału względem nadawanego. Zjawisko to miało miejsce, gdy Sygnalista zastosował w konstrukcji jednego z urządzeń cewki wysokiej mocy, czego nigdy dotychczas nie robił. Okazało się, że sygnał Blasku płynący w Eterze… gdzieś zboczył. Wyglądało to tak, jakby część sygnału, która zaginęła, w jakiś sposób wypłynęła z Eteru w nieokreślone miejsce. Nie mogło to mieć miejsca, gdyż do tego potrzebny jest odbiornik.
— A jednak to się stało…
— … i dlatego obydwaj postanowili dowiedzieć się, co jest przyczyną tego nietypowego zjawiska. Postanowili wykluczyć możliwość istnienia "drugiego" odbiornika i było to słuszne, gdyż przyczyna leżała u samej podstawy natury Prądu, gdzie okazało się, że pole magnetyczne wytwarzane przez cewki… dosyć dziwnie oddziałuje na swoje otoczenie.
— W jaki sposób?
— Pozwólcie, że przedstawię wam to w dosyć prosty sposób. Wyobraźcie sobie załączoną zwojnicę, ze środkiem tak dużym, że bezpiecznie możecie włożyć na przykład palec do jego wnętrza. Teraz pomyślcie, że obserwując ten palec, widzicie, jak wydaje się niewyraźnie falować mimo tego, że nim nie poruszacie. Im większe zasilanie zostaje podane na zwojnicę, tym to falowanie jest większe. Dzieje się to z każdym obiektem fizycznym w pobliżu pola magnetycznego zwojnicy zasilonej Prądem. W przypadku światła dzieje się inaczej. Lampa nadawcza w jakiś sposób odebrała to zjawisko i spowodowała mikro… przebicie.
— Czyli?
— Sygnał Blasku przebił się przez Eter i wyszedł samodzielnie, dziko w innym miejscu. Największy problem pojawił się w miejscu, w którym Sygnalista zrozumiał, że ma do czynienia z odkryciem na miarę wręcz światową. Standardowo, sygnał powinien przewędrować od nadajnika do odbiornika. W tym przypadku wobec nas zniknął.
— Co rozumiesz przez zniknięcie "wobec nas"?
— Cóż. Nie muszę przed wami tego ukrywać, bo sami… Sygnalista zdołał przebić się przez Eter do innego świata. Nie istniało inne wyjaśnienie tego fenomenu.

Na sali ponownie przez chwilę zapanowała cisza. Nikt nie wiedział, o co ma zapytać w tym momencie.

— Dalsze badania wykazały, że niewielka część tego sygnału powraca do nadajnika. Gdyby nie podwójna funkcja anteny, nie dałoby się go w żaden sposób wykryć. Wyglądało to tak, jakby część światła podróżującego przez Eter przebijała się przez… okno, szkło, lustro. Większość przenikała na drugą stronę, podczas gdy pozostały ułamek został przez to odbity i powrócił. Sygnalista skupił się na próbie wzmocnienia tego odbitego sygnału, aby móc przebadać go w dostateczny sposób przynajmniej częściowo. Z pomocą Nicolasa zbudowali ogromną, energochłonną maszynę służącą tylko i wyłącznie wzmocnieniu sygnału. Blask lampy nadawczej oślepił swoich stwórców, podczas gdy automaty były na niego niewrażliwe. Wkrótce ukazały się wyniki, niezwykle trudne do interpretacji.
— Co ukazały?
— Że sygnał nie znika z Eteru, lecz przedostaje się do innego miejsca. Tak jakby wychodził w świecie podobnym do naszego, ale nim niebędący.
— Odkryliście nasz świat.
— Zgadza się. Wtedy o tym nie wiedzieliśmy.
— To wszystko było dziełem przypadku?
— Niezwykle szczęśliwego przypadku.
— Co postanowili następnie Nicolas i Augustin?
— Jak każda osoba ciekawa nieznanego, zobaczyć to miejsce. Wiele miesięcy minęło na poszukiwaniu sposobu, któremu towarzyszyło zgłębianie i łączenie ze sobą właściwości Prądu, Blasku i Eteru. Nicolas zaprzestał niemal całkowicie konstruowania nowych wynalazków i automatów, całkowicie poświęcając się jednemu projektowi. Ostatecznie zbudowali urządzenie. Bardzo skomplikowane, ciężkie, wielkie, niepodobne do niczego innego. Konstruktor wcześniej przykuwając uwagę do estetyki, funkcjonalności, całkowicie porzucił swoje przyzwyczajenia na rzecz nieuporządkowanej plątaniny przewodów.
— Co miało za zadanie robić to urządzenie?
— Pomysł wydawał się wręcz szalony. Zgodnie z obliczeniami, sprzężenie wzajemne strumienia Blasku i następnie wykorzystanie owego sprzężenia do manipulacji centralnej pola elektromagnetycznego cewek znajdujących się w stanie wzajemnej synchronizacji oddziaływania przewodnościowego — robot znów wyrecytował, jakby czytając z kartki — powinno spowodować możliwość… przeniesienia obiektu materialnego przez Eter do z góry ustalonego niezwykle skomplikowanymi do wdrożenia parametrami miejsca.
— Chcieli przenieść coś do naszego świata?…
— … oraz wywołać jego powrót do miejsca początkowego. Wymagało to nie tyle, ile ogromnych pokładów energii, lecz podobnego urządzenia, które będzie w stanie spowodować efekt przeniesienia z powrotem w Eter i z niego prosto do lokacji początkowej.
— Brzmi strasznie skomplikowanie.
— I takie jest. Jednakże, po wielu próbach i błędach ostatecznie udało się przenieść pierwszy obiekt, umieszczony w skrzyni funkcjonującej jako samodzielny układ przenoszenia międzywymiarowego.
— Co było tym pionierskim obiektem?
— Stara śruba.
— Och.
— Po uruchomieniu urządzenia lampa nadawcza oślepiająco zabłysła, a cała maszyneria poczęła warczeć, buczeć i wyć, niczym monstrum. Ładunek potrzebny do przeniesienia został uzyskany przy użyciu baterii ogromnych kondensatorów, które w jednym momencie wystrzeliły szalony pokład energii. Powrotny układ przenoszenia musiał zostać załączony szybko i w odpowiednim momencie, gdyż fizycznie przez chwilę po przeniesieniu nadal posiadał w sobie energię uzyskaną od stacji nadawczej, która wymagała jedynie niewielkiego wsparcia ze strony własnego zasilania.
— Jaki był następny przeniesiony przedmiot?
— Kamera fotograficzna.
— Mogli wreszcie zobaczyć, co znajduje się po drugiej stronie.
— W rzeczy samej.
— Udało im się?
— Tak. — Racjonalizator podszedł do niewielkiej, zabrudzonej szkatułki i używając klucza, który wydobył z własnego korpusu, otworzył pudełko, wyjmując z niego stare zdjęcie.
— Co to jest?
— Pierwsze zdjęcie wykonane przez kamerę przesłaną przy pomocy Eteru.

Fotografia była niewyraźna, jakby rozmyta i spodziewając się tego faktu — czarno-biała. Jednak po chwili oglądania można było się domyśleć, co przedstawia.

— Czy to…
— Las. Żywy. Czysty. Prawdziwy. — Robot schował fotografię z powrotem do szkatułki, po czym ponownie ukrył klucz. — Zdjęcie zostało wykonane prawdopodobnie zaraz po przeniesieniu. Musiało być zrobione natychmiast, gdyż według obliczeń układ powinien załączyć się 3 sekundy po przeniesieniu, aby umożliwić powrót.
— Jak zareagowali na to Konstruktor i Sygnalista?
— Szalonym wręcz entuzjazmem. Okazało się, że gdzieś tam, w zasadzie nie wiadomo gdzie i wobec czego znajduje się świat nieskażony goryczą i niezniszczony przez zdziczałe kominy. Wysłali jeszcze 2 próby. Za każdym razem efekt był ten sam.
— Jaki był ich następny ruch?
— To oczywiste. Samemu się tam przedostać.
— W jaki sposób chcieli tego dokonać?
— Ulepszając i stabilizując urządzenie przenoszące, aby było zdolne przenieść ich samych. Wymagało to jeszcze większej energii i całego zespołu elektrycznego odpowiadającego za sterowanie i podtrzymanie całości. Nie chcieli przenosić ze sobą całego urządzenia powrotnego, które byłoby znaczących rozmiarów. Chcieli poczuć trawę, powąchać drzewa, wziąć głęboki wdech bez obawy o śmiertelne następstwa tego czynu. Musieli znaleźć inny sposób.
— Mianowicie?
— Potrzebowali stworzyć stabilne przejście w obydwie strony. Potrzebowali Bramy.

Robot spojrzał za swoich słuchaczy, kierując wzrok przez okno pomieszczenia wprost na pulsującą w oddali błękitną taflę energii, stanowiącej drogę między światami.

nadzieja.png

« Kapacytancja | Konduktancja | Induktancja »

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported