Krew, proch i wrzosy
ocena: +5+x

03.09.2031 | Niepodległe Królestwo Szkocji | 572 dzień wojny.

Image Unavailable

Niepodległe Królestwo Szkocji Nowe Imperium Brytyjskie Zjednoczona Republika Irlandii Obszary objęte walkami podczas powstania szkockiego.

Zatopione w porannej rosie mgliste wrzosowiska na wzgórzach Pentland były ostatnią ostoją lokalnej flory, a zarazem istnym naturalnym bastionem fauny w tutejszym regionie. Jeszcze przed wybuchem wojny i powstaniem Nowego Imperium Brytyjskiego — na którego czele stała Imperatorowa Meghan Markle — okoliczne tereny zostały objęte narodowym dziedzictwem UNESCO, gdzie każdego roku jesienią purpurowe oceany wrzosów przyciągały turystów z całego kraju, a mieszkańcom Edynburga zapewniały przepiękne miejsce ucieczki od codziennego przebywania w portowej metropolii. O dziwo, walki prowadzone w pobliskim mieście nie zakłóciły kręgu życia mieszkających tutaj zwierząt. Odległe kanonady artylerii i podniebne rozbłyski moździerzy wtopiły się okoliczny krajobraz niczym cętkowany zaskroniec w gęsto zarośniętej ściółce.

Bowiem jak na co dzień, szpak ogłaszał swym śpiewem nastanie srebrzystego poranka, a norki i kuny po udanym nocnym polowaniu udawały się do swych den ziemnych na zasłużony odpoczynek. Jaszczurki zaspokoiwszy swe pragnienie małymi kropelkami rosy udawały się na poszukiwania głazu, na którym mogłyby spędzić popołudnie wygrzewając się w ciepłych promieniach słońca.

Szary zając powoli wysunął się z ciemnej nory, drgając swym różowym nosem. Strachliwe zwierzę zamierało na sekundę w bezruchu za każdym razem, gdy po wrzosowiskach niosła się fala dźwiękowa właśnie detonowanego pocisku kasetowego niszczącego domy i zabijającego mieszkańców betonowej dżungli. Jednak gdy huk milkł, bury skoczek znów przesuwał się o metr czy dwa tylko po to by wspomnianą czynność powtórzyć jak gdyby honorując tym ofiary odległych ataków.

Po paru minutach zając dotarł na skraj czarnej asfaltowej drogi i zatrzymał się. Nieruchome oczy przeczesywały senną jeszcze okolicę w poszukiwaniu zagrożenia. Powoli, w małych skokach zwierzę wyszło na otwartą przestrzeń opuszczając bezpieczne osłonę fioletowych wrzosów. Gdy dotarło do przerywanej lini białego pasa zatrzymało się znów, jak gdyby wiedzione przeczuciem. Położone po sobie uszy teraz poderwały się na sztorc. Zadziałał instynkt, które w przypadku wielu gatunków ważył o tym czy ofiara przeżyje czy też nie.

"Zagrożenie! Zagrożenie! Zagrożony? Nie? Uciekać? NIE! Tak? Znaleźć kierunek ataku! TAK, TAK! Uciekać?"

Niezdecydowanie przypieczętowało los małego skoczka.

Drobne ciałko zostało zmiażdżone, gdy "coś", co wykraczało poza pojęcie zwykłych zwierząt, przemknęło po drodze i zostawiło za sobą czarną plamę posoki i różową kupkę czegoś, co jeszcze chwilę temu oddychało i cieszyło się zajęczym życiem.

— Kurwa mać — zaklął kierowca, gdy samochód podskoczył lekko do góry. — To już trzeci dzisiaj! Jak tak dalej pójdzie to zanim nas zobaczą to na pewno poczują smród flaków.

— Jak chcesz wyłączyć "maskowanie" to pogadaj z Wiedźmą. Śmiało, nawet włączę ci radio — odparł pasażer wyciągając krótkofalówkę. Siedzący za kierownicą brodaty Szkot zbladł.

— N-nie, nie trzeba — wydukał cicho. Jadący obok kierowcy najemnik prychnął, chowając urządzenie z powrotem do kieszeni kamizelki.

— Tak myślałem. A poza tym, czy wy przypadkiem nie jecie takich rzeczy? Haggis czy jakoś tak?

— To kompletnie co innego — odburknął Szkot poprawiając wełnianą czapkę. — Tradycyjnie haggisy to pudding w owczym żołądku, ale dzisiaj owija się go w plastikową osłonkę.

— To z tego, co rozjechałeś zrobisz sobie pasztet — skwitował odpowiedź najemnik.

— Czy wszyscy Amerykanie są tacy… protekcjonalni?

— Yhm, a teraz przyjechaliśmy w odwiedziny do jedzących wnętrzności Szkotów, w darze ofiarowując trochę amerykańskiej wolności.

Żołnierz uśmiechnął się, półgębkiem poprawiając swoje oporządzenie taktyczne. Składało się na nie czarno-popielaty mundur typu A-TACS, polarowa czapka w burym kamuflażu, cienka czarna wełniana kominiarka oraz kamizelka w tym samym kolorze chowająca kanciaste magazynki do AK-308.

Rosyjski karabin szturmowy z lekką polimerową kolbą zasilany amunicją 7,62×51 mm NATO oraz posiadający zasięg skuteczny rzędu 300 metrów stał się popularnym wyborem wśród najemników zastępując drogi pistolet maszynowy KRISS Vector, który pozostał na wyposażeniu co bardziej elitarnych jednostek firmy.

Rosyjska konstrukcja opracowana na podzespołach AK-12 brała udział w aktualnych terenach zmagań militarnych, jakimi były walki w miastach południowej Szkocji, stając się godnym przeciwnikiem wobec karabinów oraz PM’ów amerykańskiego pochodzenia, również mających swój udział w konflikcie na wyspie. Łatwo dostępna amunicja sprawiła, że korporacja A.R.G.U.S. Inc. ponownie uruchomiła swoje kontakty na zachodzie Europy, aby w przyszłości pozyskać dodatkowe zyski ze sprzedaży nadmiarowych pocisków.

Najemnik poklepał zimny metalowy korpus karabinu i przesunął palcem po kanciastym magazynku mieszczącym do 20 naboi.

— Amerykański sen się skończył Yankee — powiedział Szkot wykorzystując rozkojarzenie rozmówcy. — Czy tego chcesz czy nie, Ameryka jaką wszyscy znamy odchodzi w niepamięć.

Najemnik przerwał inspekcję broni i spojrzał z ukosa na kierowcę.

— I kto to mówi? Bez naszej pomocy Szkocja już dawno miałaby czerwony krzyż na swojej fladze. Ile utrzymaliście granice? Tydzień?

— Dwa dni — wymamrotał cicho rebeliant.

— Ha! Dwa? Serio? Znaczy nie chcę umniejszać waszej armii, ale mogliście się lepiej przygotować.

— Przygotować?! A na co?! — wybuchnął nagle Szkot. — Skąd mieliśmy wiedzieć, że Anglicy podepczą kilkusetletnie traktaty, umowy, tradycje w chwili gdy u władzy stanie kobieta, która postradała zmysły.

— Mówisz o tej, no jak jej tam… Markle?

— Tak. Imperatorowa Meghan Markle — kierowca wymówił to imię tak jadowitym tonem, że siedzący obok najemnik zamilkł.

— No, no. Ktoś tu nie lubi tego imienia — powiedział po dłuższej chwili milczenia.

Szkot wyglądał jakby miał zaraz splunąć, ale powstrzymał odruch.

— Oj i to bardzo — odpowiedział poważnym tonem. — Zabiła setki jeśli nie tysiące osób, żeby znaleźć się na tronie. Nawet swojej rodziny nie oszczędziła. Oczywiście wszystko starannie zatuszowała, ale każdy znał prawdę tylko nie chciał jej zaakceptować. Te jej wypowiedzi w mediach, że za wszystkim stały ugrupowania terrorystyczne, albo wrogie mocarstwa. Ja się pytam jakie? IRA? Rosjanie? Błagam — partyzant przerwał na moment, gdy przed samochodem pojawił się ostry zakręt. Kierowca zwolnił i bez pośpiechu pokonał łuk. — Chwała bogu, że Irlandia się zjednoczyła gdy u nas wszystko szlag trafił. — kontynuował prostując kierownicę. — Gdyby nie ich dostawy zaopatrzenia, już dawno byśmy zapierdalali w obozach pracy, a tak mamy realną szansę odbić park Gallowaya.

— Z tego co mi mówisz, to Imperatorowa nie za bardzo dba o swój pijar.1 — Powiedział najemnik na co Szkot skinął głową.

— A żebyś wiedział. Na biurku tej kobiety codziennie ląduje sterta dokumentów, a wśród nich rozkazy zbombardowania kolejnych celów czyli naszych magazynów, baz, posterunków, ale też szpitali, szkół i elektrowni. Niszczą wszystko co ma jakąkolwiek wartość strategiczną czy taktyczną.

— Co mam ci powiedzieć? Tak to jest na wojnie. Wszystkie chwyty dozwolone.

— Mówisz tak jakby było to coś normalnego — zauważył naburmuszony Szkot, a najemnik wybuchnął nagle szczerym niepohamowanym śmiechem. Kierujący samochodem rebeliant poczuł się dotknięty reakcją rozmówcy — Powiedziałem coś zabawnego? — spytał, a śmiech żołnierza zelżał nieco na sile.

— Och i to bardzo — odparł zamaskowany mężczyzna łapiąc oddech. — Ile masz misji bojowych na swoim koncie? Tak ogólnie. Nie musisz być dokładny — Szkot zastanowił się przez chwilę nie pewny w jakim kierunku zmierza ta rozmowa.

— Chyba jedenaście? — powiedział bez przekonania. — Tak. Ta będzie dwunasta.

— A to moja trzydziesta czwarta na tej wyspie, co oznacza, że zrobiłem więcej dla twojego kraju niż ty, kolego. Nie chcę się tu przechwalać, ale to moja praca. Kim byłeś, zanim się zaciągnąłeś? — Szkocki rebeliant otworzył usta by odpowiedzieć, ale po chwili zamknął je z powrotem. — No mów, nie wstydź się. — Zachęcił przyjaźnie najemnik.

— R-rybakiem — odpowiedział w końcu kierowca.

— Rybakiem! — podchwycił od razu żołnierz. — Byłeś rybakiem. Zacne zajęcie. Pływasz po morzach, łowisz co ci do sieci wpadnie i tak dalej. Ja od dwudziestego roku życia jeżdzę tam gdzie trwa wojna. Gdy odszedłem z armii, nie umiałem nic poza obsługą karabinu, więc postanowiłem kontynuować tę ścieżkę kariery. Zaczęło się niewinnie. Ot parę zleceń ochroniarskich. Raz ambasada, raz jakiś VIP. Po paru latach wylądowałem w PMC. Myślałem, że wiedziałem już wszystko o firmach paramilitarnych, ale dopiero pracując w Firmie zrozumiałem, co to znaczy być najemnikiem. W wojsku masz ideały, zasady, honor. Gdy robisz to dla korporacji wszystko sprowadza się do jednego. Ty zabijesz ich, albo oni zabiją ciebie. Do wojny podchodzisz mniej emocjonalnie. Wróg to tylko cel i tyle. Przeciwnik nic dla ciebie nie znaczy. Po pewnym czasie przestajesz go nienawidzić.

— Co chcesz przez to powiedzieć? — najemnik wzruszył ramionami.

— Nie wiem. Chyba to, że ja i moi kumple nie różnimy się zbytnio od tej Markle. Każdy z nas ma na koncie paskudne zlecenie, które poźniej śni ci się po nocach.

— Ale przynajmniej teraz walczycie dla dobrej strony.

— Nawet nie wiesz ile razy słyszałem ten tekst — rebeliant umilkł, zamyślając się nad słowami najemnika.

— Pracowałeś kiedyś dla… — zaczął niepewnie partyzant. — No nie wiem, dla terrorystów?

— Czy naprawdę chcesz znać odpowiedź na to pytanie? Tak miło nam się rozmawia.

— Yyy, to może wiesz jak to działa? — spytał Szkot zmieniając temat. Pasażer spojrzał na niego z ukosa.

— Co takiego? — kierowca wykonał niezdecydowany ruch ręką.

— To wszystko, ta magia, ta tauma… Tauma…

— Taumaturgia?

— Właśnie. Wiesz jak to działa?

— Nie. Za wysokie progi jak na moje nogi.

— I nie przeszkadza ci to? Nie chciałbyś wiedzieć jak… No jak to jest możliwe — Najemnik ponownie wzruszył ramionami.

— Bo ja wiem. Chyba nie. Płacę mam niezłą i robię to co lubię. Jestem w stanie wyżywić rodzinę, wysłać dzieciaki na studia. Poza tym, jak to mówią: "Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz." — Brodaty mężczyzna nie był usatysfakcjonowany odpowiedzią.

— Ale chyba musisz coś wiedzieć. Cokolwiek. Chociażby podstawy. Przecież nie możesz…

Żołnierz przerwał mu i zmusił kierowcę do nawiązania kontaktu wzrokowego. Piwne oczy zalśniły złowrogo.

— Słuchaj koleś, udzielę ci teraz bardzo dobrej rady. Nie wtykaj kutasa pomiędzy drzwi. — Wzrok kierowcy skakał z miejsca na miejsce, patrząc to na wąską drogę, to na zamaskowanego żołnierza trzymającego karabin na kolanach. — Masz naprawdę ogromne szczęście, że załapałeś się na ten transport. Chociaż nie, to chyba jednak jest pech. Zwłaszcza dla ciebie. Jesteś tu tylko dlatego, że potrzebujemy przewodnika. Poradzilibyśmy sobie sami gdyby nie to, że wróg mógłby wyśledzić nas w sekundę, gdybyśmy włączyli nawigację. A wtedy jedna rakieta w punkt i bum. Wszyscy zginęlibyśmy. To na co tak wybrzydzasz — Żołnierz wskazał na dziwne znaki namalowane oleistą substancją na całym Land Roverze. — Sprawia, że jesteśmy niewidzialni i bezgłośni. Jesteśmy mirażem na drodze. Niewidoczni dla oka, zmysłów, a zwłaszcza sensorów Brytoli. I nie zapominaj, że nie walczymy dla waszej sprawy. Walczymy dopóki pieniądz płynie. Gdy ten konflikt się skończy, to my ot tak — najemnik pstryknął donośnie palcami. — znikniemy, jakbyśmy nigdy nie istnieli. Będziemy kolejnymi niepotwierdzonymi oddziałami partyzantów widzianych tego i tamtego dnia. Niczym więcej. Znasz nasze motto? — kierowca pokręcił przecząco głową. — Brzmi ono: "Nie zadajemy pytań. Wykonujemy tylko swoją robotę." Niewielu ludzi wpada na to, że ta zasada działa w obie strony, dlatego skończ te bezsensowne pytania, bo odpowiedź brzmi: nie.

Szkot, chcący właśnie zadać kolejne pytanie, zrezygnował z tego pomysłu i na powrót skupił się na prowadzeniu terenówki. Z powodu działającej magii nie dostrzegał on maski jak i samego silnika, więc wrażenia z jazdy były dość nietypowe. Przez częściowo niewidzialny dach kierowca dostrzegł dwa czarne kruki lecące nad samochodem, jakby podróżujące razem z nimi.

Image Unavailable

Najemnik widząc, że ostre słowa przyniosły zamierzony skutek oparł się o szybę, próbując jeszcze odpocząć, nim wjadą do ogarniętego walkami Edynburga. Dziwnie pokręcony symbol drzewa namalowany na szkle, zadrżał pod wpływem dotyku ciała żołnierza. Amerykanin niechętnie zmienił pozycję unikając kontaktu ze znakiem.

Cień 2 do Cienia 1, odbiór.

— I to by było tyle z odpoczynku — mruknął najemnik sięgając po trzeszczące radio — Nadawaj, Cień 2.

Cień 1, może przyspieszylibyście trochę? Jeśli sensory zbliżeniowe jeszcze się nie rozkalibrowały, to z odczytów wynika, że siedzę wam na zderzaku. Widzę wasz ping w odległości mniejszej niż 10 metrów. Nie chcę wam wjechać w dupę. W tej mgle i tak gówno widać, a aktywny kamuflaż w tym nie pomaga.

Żołnierz spojrzał w wsteczne lusterko, na próżno próbując zobaczyć zamaskowany pojazd. Wiedział tylko, że gdzieś za nimi jechała czarna 8 tonowa pół ciężarówka International MXT-MV, za którą z kolei jechały dwie kolejne prawie 18 tonowe ciężarówki wojskowe HEMTT M985. Jedna wiozła kanciasty kontener z nową wersją działa kinetycznego wynajętego przez rebeliantów, druga na swej wydłużonej platformie posiadała specjalny moduł transportowy dla 30 osobowego oddziału żołnierzy pełniącego rolę ochrony ładunku wysokiego znaczenia. Konwój zamykała druga pół ciężarówka MXT-MV przez tutejszych nazywana Husky.

— Jasne, Cień 2, już odjeżdżamy — odpowiedział najemnik poganiając kierowcę Land Rovera. Szkot posłusznie przyspieszył.

Dzięki Cień 1, Cień 2 bez odbioru.

— Czy ta broń zadziała? — spytał z wahaniem kierowca.

— Kurwa, kolejne pytania? — Szkot zamilkł unikając wzroku żołnierza. W końcu to najemnik nie wytrzymał głuchej ciszy. — Dobra, bo będziemy tu siedzieć jak te dwa chuje. Czemu niby NIE miałaby działać?

— Nie wiem. To chyba delikatne urządzenie.

— Tak, jest delikatne, drogie, cholernie trudne w obsłudze i mało poręczne, ale potrafi z opancerzonego transportera przeciwnika zrobić ser szwajcarski. Kurde, jak teraz o tym myślę, to bunkier też pewnie rozwali. W końcu to działo kinetyczne, wyrzutnia elektromagnetyczna, railgun, jak zwał tak zwał. Ta ślicznotka — żołnierz wskazał za siebie kciukiem kontynuując już spokojniejszym głosem. — Wystrzeliwuje pociski z prędkością 7 Machów, a po konfiguracji strzela każdym kalibrem i każdym rodzajem amunicji. Poza sporadycznymi wyjątkami oczywiście. 7,62? Nic prostszego. BMG .50 cala? Ależ oczywiście. 120 milimetrowy pocisk przeciwpancerny? Nie ma problemu. I ta lista się ciągnie i ciągnie.

Brodaty mężczyzna drapał się przez chwilę w ucho.

— A wystrzeli coś innego?

— Hę? — najemnik spojrzał zdziwiony na Szkota. — Co masz na myśli?

— No wiesz. Na przykład cegłę, albo pręt zbrojeniowy?

— A po cholerę?

— Pytam z ciekawości — żołnierz zasępił się w drogę przed sobą.

— Bo ja wiem… Pewnie tak. Tylko nie jestem pewien po co chcesz to robić? Możesz tylko zepsuć wyrzutnię. Poza tym kto ci znajdzie idealnie symetryczny pręt zbrojeniowy? Nie, lepiej używać zwykłej amunicji. Mniejsze ryzyko utraty ręki i— UWAŻAJ!

Najemnik krzyknął takim tonem, że kierowca nie zastanawiając się wdepnął pedał hamulca do oporu. Jednak jadący samochodem mężczyźni zbyt późno dostrzegli zagrożenie. Land Rover został trafiony od frontu pociskiem rakietowym z siłą która przewróciła go na dach, a bezwładność zrobiła resztę.

Terenówka niesiona siłą rozpędu, szorowała metalowym poszyciem o podłoże wzniecając deszcz iskier oraz pozostawiając jasne bruzdy w czarnym asfalcie drogi. Pojazd zamigotał gdy układ symboli tworzących aktywny kamuflaż został zniszczony, aż w końcu w rozbłysku niebieskiego światła, zielony Land Rover na powrót trafił do świata ograniczanego znanymi prawami fizyki.

Samochód nie zwalniał jednak, lecz zbliżał się szybko do następnego zakrętu. Pozbawiony możliwości skrętu pojazd wyleciał z drogi i koziołkując poleciał w dół zbocza, ryjąc w kolorowych wrzosach czarne blizny wyrzuconej ziemi. Po krótkiej chwili terenówka zatrzymała się przewrócona na bok i oparta o wystający pień ściętego kiedyś drzewa.

— JASNA CHOLERA! — kierowca jadącego za Land Roverem transportera ostro zahamował próbując uniknąć losu jaki spotkał pojazd prowadzący. Inny najemnik, jeden z sześciu pasażerów pół ciężarówki rzucił się w stronę krótkofalówki wciskając przycisk nadawania tak mocno, że klawisz złamał się pod palcami.

— KONWÓJ STOP! KONWÓJ STOP! — wydarł się do radia chwytając się uchwytów bezpieczeństwa gdy prowadzący wóz żołnierz próbował wyjść z poślizgu w jaki wpadł samochód po zablokowaniu się hamulców.

Złe warunki pogodowe, niespodziewany atak, a może właśnie aktywny kamuflaż mający ukryć kolumnę pojazdów sprawił, że na odosobnionej drodze A702 pośród niskich wzgórz Pentland doszło do prawdziwego chaosu.

Najemnicy w kabinie ośmiokołowej ciężarówki HEMTT wiozącej kontener z cennym ładunkiem zostali kompletnie zaskoczeni na widok sunącego bokiem Internationala, którego kanciasty kształt zaczął prześwitywać zza zasłony taumaturgicznej uszkodzonej przez nagłe manewry kierowcy.

Siedzący za kierownicą samochodu ciężarowego żołnierz odbił ostro w lewo unikając zderzenia z 8 tonowym transporterem. Manewr ten agresywnie wykonany sprawił, że lewe przednie koło ciężarówki wpadło do przydrożnego rowu i odbiło się od jego wewnętrznej ściany. Reaktywne zawieszenie podbiło pojazdem do góry, który przeleciał nad kanałem wylatując z drogi.

Samochód zdołał utrzymać się w pionie sunąc wprost na łagodne wzniesienie. Morze purpurowych wrzosów wyhamowało HEMTT’a, którego trójkątny przód zarył w miękką glebę zbocza 70 metrów od szosy. Jego silnik zdławiony wyboistą jazdą zgasł, a wyszarpane z podłoża błoto naruszyło misterną symetrię znaków magicznych i pojazd w rozbłysku błękitu pojawił się na środku wrzosowiska.

Dwójka najemników w kokpicie ciężarówki spojrzała po sobie, niedowierzając aktualnej sytuacji. Płynąca we krwi adrenalina szybko jednak przywróciła ich do rzeczywistości.

— Jesteś cały, Aiden?

— Tak mi się wydaje. A ty, Tyler?

— Też. Co się stało, do cholery?

— Nie mam pojęcia. Chyba Cień 1 najechał na minę.

— Przecież trasa miała być czysta. To jakim cudem…

Próba dojścia do przyczyny wypadku została przerwana przez grad pocisków średniego kalibru, który spadł na kabinę ciężarówki. Najemnicy skulili się w siedzeniach próbując uniknąć trafienia.

— Cień 3, do wszystkich Cieni! Jesteśmy pod ostrzałem, powtarzam, jesteśmy pod ostrzałem! Potrzebujemy wsparcia! Potrzebu— — tyle zdołał przekazać przez radio Aiden, nim amunicja przeciwpancerna przedarła się przez wzmocnione szkło przedniej szyby, a potem przebiła jego kamizelkę. Wzrok żołnierza rozmył się, a bezwładne ciało osunęło się na kierownicę. Głośny dźwięk klaksonu poniósł się echem po wrzosowisku.

— Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa! — syknął przez zęby Tyler odpinając pas i wciskając się w przestrzeń na nogi, chcąc w ten sposób uniknąć losu kolegi, który wpatrywał się nie widzącymi już oczyma na purpurowe kwiaty.

Po paru sekundach żołnierz usłyszał nadchodzącą transmisję w swoim zestawie słuchawkowym. To był Cień 4, drugi HEMTT z konwoju. Nadawał on informacje o aktualnej sytuacji oraz przekazywał rozkazy.

Uwaga do wszystkich Cieni, wyłączyć maskowanie. Zdezaktywować maskowanie! Wróg na szczytach, wróg na szczytach. Cień 5 oraz Cień 2 ruszać do Cienia 1 i ewakuujcie ich załogę. Macie pozwolenie na otwarcie ognia. Cień 3, czy możesz cofnąć się na drogę? Cień 3, czy możesz wycofać?

Tyler wcisnął przycisk nadawania.

— Nie, Cień 4. Pojazd unieruchomiony, powtarzam, pojazd UNIERUCHOMIONY. Kierowca nie żyje! Kierowca zabity w akcji! — wydzierał się najemnik próbując przekrzyczeć huk padanych strzałów i ogłuszający dźwięk klaksonu ciężarówki, który z czasem zaczął zmieniać swoją częstotliwość. — Jesteśmy— jestem pod ciągłym ostrzałem. Wróg ma amunicję przeciwpancerną. Przyjęliście, Cień 4? Czy przyjęliście, Cień 4? Odbiór.

Przyjęliśmy, Cień 3. Zostań na pozycji i ją utrzymaj. Spróbujemy zabezpieczyć teren.

Radio zamilkło by po chwili znów wypełnić się komunikacją pomiędzy pozostałymi Cieniami, jednak Tylera to już nie obchodziło. Kule wciąż spadały na jego ciężarówkę raz za razem waląc we wzmocnioną karoserią, rozrywając pancerne szyby i sypiąc dookoła drobinkami szkła lub trafiając w ciało Aidena, które poruszało się szarpane przez pociski.

Żołnierz oparł głowę o zimne metalowe drzwi czując jak naboje rykoszetowały bądź grzęzły w głębszych warstwach powłok kuloodpornych. "Błagam, pospieszcie się, Cień 4." — pomyślał najemnik kładąc odbezpieczony karabin obok siebie na podłodze i obejmując nogi ramionami. — "Szybciej chłopaki, szybciej."

Przez podziurawione okna kabiny sączyło się zimne powietrze mglistego poranka.

Tyler zadrżał wydychając obłoczek pary i zaczął odliczać sekundy w nadziei, że po odliczeniu którejś z nich nadejdzie pomoc.


W tym samym czasie Cień 4 zatrzymał się w poprzek drogi na wysokości ostrzeliwanego HEMTT’a uprzednio usunąwszy swoją zasłonę kamuflującą w pięknym pokazie niebieskiego światła. Szpakowaty mężczyzna pełniący rolę dowódcy tego konwoju spojrzał na swój gotujący się do obrony oddział.

Dwudziestu ośmiu mężczyzn właśnie wstało z wąskich siedzeń odbezpieczając karabiny lub wkładając dodatkowe płyty balistyczne do swych kamizelek. W końcu wróg używał amunicji przeciwpancernej, więc dodatkowa osłona nie mogła zaszkodzić. Jeden z nich podszedł do dowódcy, trzymając przenośny aparat radiowy najnowszej generacji.

— Wsparcie powietrzne będzie za 40 minut, sir — zaraportował żołnierz. — Przyślą nam dwa Mi-35 razem z desantem.

— Długo. O wiele za długo — mruknął mężczyzna wyglądając przez małe okienko obserwacyjne na oddaloną o mniej niż 100 metrów drugą ciężarówkę. — Równie dobrze mogłaby być po drugiej stronie doliny — stwierdził.

Widok na zakopanego HEMTT’a przesłonił mu Cień 5, który przemknął poboczem, kierując się w stronę drugiego Internationala MXT-MV w celu przeprowadzeni akcji ratowniczej Cienia 1. Mając do swojej dyspozycji karabin M2 Browninga zasilanego taśmowo amunicją 12,7 milimetra, strzelec na wieży pół ciężarówki postanowił przetrzebić nieco szeregi wroga ciągnąc długą serią po wierzchołku prawego zbocza. Co prawda sam naraził się przy tym na ostrzał, lecz grube na 10 centymetrów płyty pancerne umiejscowione wokół stanowiska strzeleckiego skutecznie chroniły operującego broń maszynową żołnierza. Samochód zbliżając się do bliźniaczej pół ciężarówki zostawiał za sobą wąski paseczek ołowianych łusek.

— Mam nadzieję, że uda im się dotrzeć do Cienia 1. My musimy jakoś wyciągnąć Cienia 3 — powiedział do siebie szpakowaty mężczyzny.

Po chwili pokręcił z frustracją głową.

Niewiarygodne, że zdołali mnie tak podejść. MNIE?! Jacka Rydera. Dowódcę Cieni. Mnie? Black Jacka?! Kto to jest? Brytyjczycy? Niemożliwie, nikt nie wiedział o tym konwoju. Nikt poza…

— Sir? — żołnierz wyrwał dowódcę z rozważań. Mężczyzna spojrzał z ukosa na podkomendnego.

— Słucham?

— Nasza załoga w kabinie informuje, że z powodzeniem zabezpieczyła się przed ostrzałem. Zdołali opuścić płyty pancerne na wszystkie okna, więc w każdej chwili możemy stąd odjechać. Nasza naczepa również wytrzyma ostrzał wroga — najemnik wskazał na grube ścianie modułu transportowego. — Na tą chwilę jesteśmy tu bezpieczni, jednak kierowca ostrzega, że po dłuższym czasie w bezruchu systemy naprawcze mogą nie być w stanie zrekompensować uszkodzeń. Wspominał głownie o wrażliwych na ataki oponach. Pianka uzupełniające jeszcze wytrzymuje, ale tak jak mówię, nie wiemy ile jeszcze zostało nam czasu nim zostaniemy unieruchomieni. — I jakby na potwierdzenie słów mężczyzny kule znów zaczęły stukać w obie ściany przyczepy.

— Dziękuję Ethan, bądź gotowy. — materiał kominiarki poruszył się gdy żołnierz uśmiechnął się lekko.

— Zawsze, sir — odparł dołączając do reszty oddziału.

Ryder przebiegł szybkim spojrzeniem po wnętrzu pojazdu, aż jego wzrok padł na przykurczoną postać w długim czarnym płaszczu siedzącą tuż przy drzwiach, na samym końcu rzędu siedzeń.

W mrocznej kolorystyce ubrania jedynym elementem odbiegającym od reszty była niewielka opaska przewiązana na lewym ramieniu. Dwa poziome pasy bieli i czerwieni zostały złączone szybko namalowanym symbolem, którego zeschła farba zdążyła odpaść w pojedynczych miejscach. Znak w postaci dużej litery P, u doły rozbiegający się na kształt kotwicy morskiej niemalże emanował dawną historią i wspomnieniami zdarzeń minionych.

Pomimo ograniczonej przestrzeni każdy z trepów trzymał się od przygarbionej osóbki najdalej jak tylko mógł. Jack podszedł do dziwnego pasażera i stanął tuż przed nim.

— No, pani Anno, teraz jest dobry czas na wyjaśnienia.

Drobna kobieta powoli uniosła głowa, odsłaniając dolną część twarzy. Biała jak śnieg skóra poznaczona bliznami i znamionami, których pochodzenia można było się tylko domyślać w akompaniamencie wąskich szorstkich warg tworzyły obraz wzbudzający odczucia niepewności i wrażenia nieokreślonego mroku. Reszta pozostała ukryta wsród cieni kaptura.

Kobieta uśmiechnęła się.

— Jakie to wyjaśnienia ma pan dowódca na myśli? — spytała głosem młodym i pełnym werwy, z lekką chrypą i ledwo słyszalnym wschodnim akcentem. Ryder założył ręce na pierś i sapnął złowrogo ledwo hamując swój gniew.

— Hmm, może zacznijmy od tego, że jakby pani nie zauważyła, to wjechaliśmy w pułapkę. Mam już jedną potwierdzoną ofiarę, a dwie wkrótce mogą do tego raportu dołączyć. W najbliższych minutach ta liczba będzie się tylko zwiększyć. — kobieta przechyliła z zaciekawieniem głowę.

— I co to ma wspólnego ze mną? — Ryder nie zdoławszy powstrzymać narastającego gniewu wywołanym protekcjonalnym tonem rozmówczyni huknął dłońmi w oparcia fotela i nachylił się nad małą osóbką zbliżając swoją twarz na odległość centymetrów od głowy pasażerki.

— TO ŻE WPADLIŚMY W ZASADZKĘ BĘDĄC WYSMAROWANI TWOIMI BAZGROŁAMI, WIEDŹMO! — Krzyknął z pełną furią Black Jack pryskając śliną na twarz kobiety.

Ta z kolei powoli, niemalże szyderczo uniosła rąbek swojego rękawa wycierając nagle mokre policzki.

— Kultury, dowódco Ryder. Przecież nie chce pan wyjść na chama przed swoim ludźmi, prawda?

Jack tracąc wszelką cierpliwość uderzył pięścią w wolną przestrzeń siedzenia koło głowy kobiety zostawiając głębokie zagłębienie w metalowym oparciu. Ku jego narastającej złości, Wiedźma całkowicie zignorowała cios. Co gorsza, zaczęła się nawet śmiać.

Ryder wycofał się na wcześniejszą pozycję klnąc przy tym pod nosem, widząc, że przegrał tą konfrontację.

— Cudownie, po prostu kurwa cudownie. — mężczyzna przeczesał dłonią włosy. — Ethan!

— Tak, sir?

— Za ile będzie to wsparcie? — najemnik spojrzał na zegarek.

— 37 minut.

— Ja pierdolę.

W międzyczasie kobieta przestała się śmiać. Wstała, poprawiła swój płaszcz i sięgnęła po długą laskę wykonaną z czarnego drewna. Następnie zdecydowanymi, ciężkimi, niemalże metalicznym krokami skierowała się w stronę drzwi modułu transportowego.

— A pani dokąd? — spytał Ryder teraz już oczyszczonym z emocji głosem.

— O! Przypomniało się dowódcy jak należy zwracać się do pań? — kobieta odwróciła się do żołnierza. — Na zewnątrz, a gdzie?

— Po co?

— Po co? Po co? Po twojego człowieka uwięzionego w transporterze — powiedziała Wiedźma wskazując laską przez okno. — Biedaczysko przecież tam umiera ze strachu.

— Sama? — kobieta rozejrzała się teatralnie dookoła.

— Najwyraźniej nikt się nie ruszy.

— Panno Świtoń nie może tam pani wyjść — powiedział z naciskiem Jack dziwnie akcentując nazwisko rozmówczyni — Zabiją panią.

— Wielu próbowało w ciągu dwóch Wojen Okultystycznych i nadal, cholera, żyję. Ba, przed chwilą pan dowódca też chciał mnie zabić — zauważyła kobieta. Stwierdzenie to wymówiła żartobliwym tonem. Kąciki ust Rydera zadrgały mimowolnie.

— Racja, ale to co innego — dodał opanowując wyraz twarz. — Twoja magia tu nie działa. Ci Brytyjczycy mają coś co pozwala im widzieć nas w promieniowaniu EVE.

Kobieta pokręciła głową.

— Nie dowódco, nie mają czegoś, lecz kogoś. — Ryder wbił w zakapturzoną postać uważny wzrok.

— Jest pani pewna?

Image Unavailable

— Całkowicie. Praktykuję taumaturgię od przeszło 200 lat. Od 70 z nich szczycę się mistrzostwem w tej dziedzinie, dlatego dopuszczanie możliwości wykrycia moich znaków przez standardowe czujniki jest niemożliwa. Więc pozostają tylko dwa wyjaśnienia — kobieta uniosła parę palców zakrytych białą rękawiczką — albo Angole zrobili to co cała jebana Obskura nie była w stanie i opracowali technologię sensoryczną nowej generacji, w co śmiem szczerze, wątpić, albo…

— …albo znaleźli kogoś z zewnątrz — dokończył Jack. Wiedźma pokiwała głową.

— Zgadza się. Prawdopodobnie sukinsyny posiadają w swoich szeregach kogoś zaznajomionego z arkanami magii, będącego tak dobrym taumaturgiem jak ja. Może nawet i lepszym.

— Więc co pani zamierza?

— Zamierzam ich wywabić. — Ryder uniósł brwi ze zdziwienia.

— A w jaki to sposób jeśli można by wiedzieć?

— Och to doprawdy proste. Zamierzam zabrać im to po co tu przyjechali. W końcu nie fatygowali się kawał takiej drogi tylko po to by nas zirytować. Prawda, dowódco Ryder?

— Działo kinetyczne — wyszeptał mężczyzna odbiegając wzrokiem w stronę uwięzionego HEMTT’a, na którego naczepie wciąż stał kontener transportowy z zawartością wartą miliony dolarów. Kobieta pokiwała głową.

— Wyciągając pojazd prawdopodobnie zmusimy naszych adwersarzy do podjęcia frontalnego ataku. A kto wie? — Wiedźma wzruszyła ramionami. — Może zdołamy ich pokonać w otwartej walce.

— Niech pani poczeka jeszcze chwilę — odpowiedział Ryder, podchwyciwszy pomysł kobiety.

Zakapturzona postać oparła dłonie w białych rękawiczkach na lasce, zamierając w bezruchu i czekając cierpliwie na to co wymyśli szpakowaty mężczyzna.

W głowie Black Jacka zaczął kiełkować zalążek planu. W końcu pstryknął nad głową palcami i wskazał na potężnie zbudowanego mężczyznę.

— Ivan! — krzyknął Ryder. Wywołany najemnik wyprężył się na baczność oczekując rozkazów. — Zakładaj ciężkie opancerzenie, masz zadanie do wykonania.

— Tak toczna — odpowiedział po rosyjsku żołnierz skinąwszy dwóm kolegom, którzy razem z nim udali się do szafy pancernej zawierającej dodatkowe wyposażenie. Jack nachylił się do swojego zestawu radiowego.

— Dowódca do załogi Cienia 4. Odbiór?

Tu Cień 4, słucham sir.

— Czy przednia wyciągarka jest sprawna? — Po krótkiej chwili ciszy Ryder usłyszał lekko skonsternowany głos kierowcy HEMTT’a.

Potwierdzam, sir. Wszystkie odczyty są na zielonym.

— Dobrze, na mój znak podjedziecie do Cienia 3 najbliżej jak tylko zdołacie. Nie pozwólcie się nam zakopać. Powtarzam: Nie możemy ugrzęznąć. Potwierdź?

Potwierdzam, sir. Czekamy na sygnał.

Zadowolony z odpowiedzi kierowcy, Ryder zmienił szybko kanał łącząc się z Cieniem 5 oraz 2.

— Tu Dowódca Cieni, dawać mi tu sit-rep! Odbiór.

Odpowiedź przesłał kapitan Cienia 2, którego wypowiadane szybko słowa były zagłuszane przez głośny terkot Browninga.

Cień 2 do Dowódcy Cieni. Jesteśmy pod ciężkim ostrzałem. Brak oznak— Szlag!

Nadający wiadomość żołnierz przerwał gdy seria przeciwnika zastukotała o opancerzone ściany transportera. Jack usłyszał wizg obracanej wieżyczki, gdy strzelec zmienił cel priorytetowy. Huk posyłanych pocisków karabinu maszynowego zagłuszył transmisję.

— Powtórz, Cień 2! — Rozkazał Ryder. Wywołany najemnik posłusznie wypełnił polecenie dowódcy.

Powtarzam: Brak oznak platform wielkokalibrowych jak i granatników! Stop. Razem ze strzelcem Cienia 5 formujemy zaporę ogniową dla 6 osobowej drużyny z naszych transporterów. Drużyna dotarła do Cienia 1, powtarzam: Drużyna dotarła do Cienia 1! Mamy dwójkę rannych. Oddział próbuje wrócić do pojazdów, ale są pod ciężkim ostrzałem. Jak przyjęliście Dowódco Cieni? Odbiór.

— Zrozumiano Cień 2. Po zakończonej akcji przegrupujcie się i dołączcie do nas. Wspólnymi siłami spróbujemy wyciągnąć Cienia 3. Bez odbioru.

Jack skończył mówić i wyjrzał przez malutkie okienko obserwacyjne w stronę wzgórz otaczających dolinę. Nie widział wroga, dostrzegał tylko nagłe rozbłyski gazów wylotowych uwalnianych przez broń przeciwnika. Jeden z najemników podszedł do dowódcy.

— Sir, Ivan melduje, że Ponurak jest gotów.

Ryder odwrócił się w stronę głębi komory transportowej. Na samym jej końcu ujrzał ogromną postać Rosjanina, teraz zamkniętą w czarnym skafandrze bombowym. Dwójka innych żołnierzy dopinała do kombinezonu ostatnie elementy dodatkowego wyposażenia.

Pancerz, wcześniej zaprojektowany do ochrony użytkownika przed IED, został zmodyfikowany tak, by grube warstwy nomexu, kevlaru, polimeru oraz włókien węglowych wytrzymały ostrzał z broni palnej do czwartej kategorii włącznie.

Twarz żołnierza zasłaniał przyciemniany wizjer kuloodpornego hełmu, dodatkowo wzmocnionego grubą płytą balistyczną z wyżłobionymi otworami na oczy. Na szorstkim metalu ktoś namalował czaszkę z makabrycznie rozwartą szczęką, nadając pancerzowi agresywniejszego wyglądu.

Ponadto dla komfortu jak i podwyższenia zdolności bojowej kombinezonu, w środku zamontowano niewielki system regulacji temperatury, który dostosowywał warunki wewnątrz stroju, nie pozwalając na przegrzanie organizmu bądź zaparowanie elementów szklanych hełmu. Umieszczona na prawym ramieniu kamera zapewniała obraz dla programu rozszerzonego HUD’u, wyświetlanego na ekranie po wewnętrznej stronie wizjera.

Na piersi kombinezonu została umieszczona naszywka z imieniem jaki otrzymał pancerz: Ponurak.

Niewielu ludzi potrafiło ustać w w ważącym ponad 80 kilogramów kombinezonie, a jeszcze mniej umiało się w nim poruszać. Ogromny Rosjanin jednak radził sobie z ciężkim opancerzeniem bez większego problemu.

— Słyszysz mnie, Ivan? — spytał Ryder, machając ręką przed niewidoczną twarzą najemnika. Hełm poruszył się nieznacznie, a z głośnika umocowanego po środku pasów nośnych opinających skafander Jack usłyszał zniekształcony głos najemnika.

Głośno i wyraźnie, sir.

— Słuchajcie uważnie, żołnierzu. Za chwilę podjedziemy do Cienia 3 z zamiarem wyciągnięcia go. Waszym zadaniem będzie podłączenie liny wyciągarki do zakopanej maszyny. Spróbujemy podjechać najbliżej jak się da, ale liczcie się z tym, że będziecie musieli wyjść na zewnątrz i ostatnie metry przejść sami. — Ponurak stał nie poruszony. — Udzielimy wam ognia osłonowego ze wszystkiego co mamy byście mogli wykonać zadanie. O ile się nie mylimy, wróg zaatakuje gdy tylko spróbujemy wydostać Cienia 3 z tych wrzosów. Po wykonaniu zadania będziecie poruszać się wraz z holowaną ciężarówkę. Wykorzystajcie ją jako osłonę. I nie bierzcie karabinu. Tylko was spowolni. Jakieś pytania?

Nie, sir.

— Powodzenia, Ivan — powiedział zadowolony Ryder klepnąwszy Rosjanina w ramię. Szczerze wątpił by mężczyzna poczuł gest. Zrobił to bardziej dla oglądających odprawę żołnierzy. — Gdy wróciszm wszyscy stawiamy ci kolejkę. Prawdam chłopaki?

Przedział transportowy wypełnił się gromkimi okrzykami.

— Ta jest!

— Ponuraka nic nie pokona!

— Pokażemy skurwysynom, że nie zadziera się z Cieniami!

Ryder odczekał chwilę, by głosy przycichły po czym zwrócił się do swoich najemników.

— Nie myślcie, że będziecie tylko patrzeć i podziwiać to przedstawienie, miernoty! — zagrzmiał groźnym tonem. — Wszyscy na pozycje! Przecież będziemy go osłaniać, do kurwy nędzy — żołnierze ruszyli na swoje stanowiska. — Jeśli Ponurak wróci choć z jedną raną postrzałową, osobiście dopilnuję byście do bazy wracali pieszo.

Mężczyźni ustawili się przy dwudziestu ośmiu rozsuwanych ekranach wbudowanych w ścianę modułu transportowego, usytuowanych na wysokości głowy stojącego człowieka. Umożliwiały one widok z wnętrza HEMTT’a każdemu uzbrojonemu pasażerowi maszyny. Dziesięć centymetrów niżej znajdował się niewielki otwór strzelecki otwierany pobliskim przyciskiem, który rozsuwał owalne klapy z kuloodpornego metalu na jaki składała się naczepa. Umieszczając broń w wyznaczonych miejscach, najemnicy przyjęli pozycję strzelecką, gotowi do otwarcia ognia. Z pozoru niemrawa i bezbronna ciężarówka zmieniła się teraz w mobilne gniazdo karabinów maszynowych gotowych do wysłania zatrważającej ilości ołowianych aniołów śmierci.

Widząc, że każdy z jego ludzi jest gotowy do akcji, Ryder spojrzał na Ivana, który zajął pozycję przy tylnych drzwiach, ostrożnie przesuwając kobietę z drogi. Ta tylko omiotła wielkiego mężczyznę wzrokiem po czym usiadła z lekkim westchnieniem na swoim poprzednim miejscu. Black Jack usłyszał nadchodzącą transmisję w swoim lewym uchu.

Cień 5 do dowódcy Cieni, Cień 5 do dowódcy Cieni, odbiór.

— Mów dla Dowódcy Cieni.

Udało nam się zabezpieczyć personel Cienia 1, dowódco. Nasz człowiek jest w ciężkim stanie, ale przeżyje. Nie mogę tego samego powiedzieć o lokalsie. — Ryder wyjrzał przez okno dostrzegając tylne światła Internationala, który właśnie przesyłał raport o rannych do sanitariusza pokładowego Cienia 4. — Jesteśmy jakieś 15 metrów przed wami. Wróg z powrotem skupił swój ogień na Cieniu 3. Cień 2 stoi koło nas. Zostało nam trzy czwarte amunicji. Jakie rozkazy sir?

— Cień 5 i Cień 2, za chwilę ruszymy w stronę Cienia 3. Gdy się do niego zbliżymy Ponurak podepnie linę holowniczą, byśmy wyciągnęli go z tego błota. Macie mu zapewnić zaporę ogniową godną VIP’a. Niebo ma mieć kolor ołowiu naszych pocisków, zrozumiano?

Zrozumiano, dowódco. Zrobimy tym chujom z dupy jesień średniowiecza.

— Dowódca Cieni, do wszystkich zaczynamy przedstawienie. Cieniu 3, jedziemy po ciebie. Cień 4! Jazda, jazda, jazda! — Jack krzyknął do mikrofonu, chwytając się ręką za mocowania konstrukcji naczepy.

Potężny silnik diesla wyrzucił ogromną chmurę czarnych spalin. Delikatnie operując gazem, kierowca HEMTT’a najechał prostopadle na rów, pozwalając nowoczesnemu zawieszeniu wykonać swoją robotę.

Ośmiokołowy pojazd z napędem na wszystkie koła pokonał głęboki kanał bez większego problemu i zaczął powoli sunąć w stronę stojącego dalej Cienia 3, rozjeżdżając po drodze setki fioletowych kwiatów. W ślad za HEMTT’em podążył obie pół-ciężarówki, które brawurowo pokonały rów melioracyjny.

Zaalarmowany nagłym ruchem maszyn, nieznany przeciwnik skupił swój ostrzał na długiej ciężarówce.

Kule zabębniły o pancerz modułu. Najemnicy poprawili swoje pozycje gdy wyboiste podłoże podrzuciło samochodem do góry. Niektórzy nieprzygotowani, powpadali na swoich kolegów z oddziału. Popędzani siarczystymi przekleństwami wracali na stanowiska, teraz bogatsi o nowo pozyskaną wiedzę z jazdy w terenie.

60 metrów — przekazał kierowca zbliżając się do HEMTT’a. Ostrzał nasilił się.

— Czas zarobić na żołd, co nie, ludzie? — zawołał ktoś, a pytaniu odpowiedziały liczne nerwowe śmiechy.

50 metrów — kontynuował mężczyzna w kabinie. Żołnierze położyli dłonie na przyciskach zwalniających klapy, gotowi do otwarcia ognia.

— Włączyć stopery! — krzyknął Ryder.

Szybko zmieniając ustawienie w swoich zestawach słuchawkowych, najemnicy uruchomili opcję tłumienia dźwięków z otoczenia. Za chwilę w zamkniętej przestrzeni mogło się zrobić naprawdę głośno, a nikomu nie podobała się wizja utraty słuchu podczas strzelaniny. Jack podał gumową parę zatyczek do uszu siedzącej w kącie kobiecie.

— Nie trzeba — odparła grzecznie, wykonując dziwny ruch ręką. Powietrze wokół niej zafalowało. Ryder zamknął dłoń chowając jej zawartość do kieszeni, wzruszając ramionami.

40 metrów, 30, 25… 20! — Black Jack poczuł wibrację zatrzymującego się wała napędowego pod swoim stopami. — Dalej nie pojedziemy dowódco. Przed nami grunt jest niestabilny. Do Cienia 3 zostało 20 metrów!

Słysząc ostatni komunikat, Rosjanin otworzył drzwi, i nie czekając na rozkaz Jacka zeskoczył na położoną metr niżej trawę. Wraz z trzaskiem zamykanego się wejścia Ryder wydarł się na cały głos.

— OGNIA!

Dwadzieścia osiem ekranów rozsunęło się. Dwadzieścia osiem małych okienek pancernych wpuściło szarówkę późnego poranka do wnętrza ciemnej naczepy. Dwadzieścia osiem przycisków zostało wciśniętych. Dwadzieścia osiem luf znalazło się w otworach strzelniczych wyściełanych specjalnym materiałem chłodzącym broń. Dwadzieścia osiem zrzucanych bezpieczników kliknęło głośno i tyleż samo karabinów ryknęło pieśnią śmierci, zalewając pomieszczenie ogłuszającym hukiem.

W ciągu zaledwie sekundy, żółwiowaty pojazd zmienił się w bunkier na kołach. Celując w oddalone o 250 metrów szczyty gór, żołnierze posyłali kule za kulę próbując trafić przeciwnika. Podłoga modułu szybko wypełniła się stygnącymi łuskami. Do tej kakofonii ognistego inferna wkrótce dołączyły dwa klekoczące karabiny Browninga, których pół calowa amunicja wyrywała ziemię ze grzbietów wzniesień otaczających dolinę.

Z kolei wróg, zasypany ołowianymi pociskami pędzącymi w jego kierunku z prędkością ponaddźwiękową, zmuszony był przerwać atak swojej dotychczasowej ofiary.

Korzystając z przerwy w ostrzale, Ivan ruszył w stronę przodu HEMTT’a, sadząc tak długie i powolne kroki na jakie pozwalał kombinezon. Nad jego głową rozlegała się istna kanonada wystrzałów, gdy cała ściana modułu plunęła ogniem maszynowym osłaniając go przed strzelcami przeciwnika. W środku pancerza Inteligentny System Komunikacyjny wygłuszał groźne hałasy otoczenia o kilkadziesiąt decybeli.

Ivan odniósł wrażenie, że zamiast głośnej serii ogniowej Cieni, jego koledzy uderzają młotkami o metalową ścianę pojazdu. Żołnierz nie zaprzątając sobie jednak głowy doznaniami dźwiękowymi przyspieszył kroku wkrótce docierając do drzwi kokpitu.

Załoga po ataku na Cienia 1 zdołała opuścić osłony balistyczne na szyby swojej ciężarówki tym samym ograniczając też duże pole swojego widzenia, dlatego ciężko opancerzony najemnik walnął parę razy w skośną maskę pojazdu dając znak siedzącym w środku operatorom, że jest już na miejscu.

Kierowca, czekający na tego typu dźwięk zwolnił blokadę haka, który wbił się w miękką ziemię. Ponurak podniósł czerwony zaczep obierając na cel wciąż trąbiącego HEMTT’a. Buty ciężkiego kombinezonu zapadały się we wrzosowisku jeszcze bardziej utrudniając wędrówkę.

W połowie drogi Ivana musnęła kula, która zrykoszetowała od jego hełmu. Mężczyzna przykląkł na jedno kolano, ale od razu powstał nie pozwalając by taka błahostka przeszkodziła mu w misji. Jednak Rosjanin pomimo potężnej budowy ciała wciąż był tylko człowiekiem. A ostrzał wroga coraz bardziej zbliżał się do jego pozycji znacząc przed nim drogę małymi odpryskami czarnej ziemi. Najemnik zignorował nadlatujące pocisku, stawiając kolejny nadludzki krok. I kolejny, i kolejny…

W końcu dysząc ciężko, z kilogramami błota na butach, dotarł do zderzaka uwięzionego HEMTT’a.

Owijając żelazną belkę grubą stalową liną i wzmacniając powstałą konstrukcję ciężkim zapinanym karabińczykiem, Ivan machnął ręką w stronę załogi Cienia 4, nie mając tchu, by poinformować drużynę o wykonaniu zadania. Na szczęście siedzący w kabinie mężczyzna dostrzegł gest i wciskając parę przycisków na tablicy rozdzielczej uruchomił wyciągarkę. Metalowy przewód zaczął się powoli nawijać na cylindryczny podajnik.

Ponurak przycupnął w osłonie tylnego zawieszenia zakopanej ciężarówki. Widział jak lina wyprostowała się całkowicie, a podwozie jęknęło przeciągle gdy zbawcze urządzenie zaczęło wyciągać ogromną maszynę z gęstego błota.

Na początku szło dobrze; najpierw pojawiły się dwie z czterech tylnych opon, a po chwili światło dzienne ujrzała oś dzieląca tylne zawieszenie. Jednak gdy przyszła pora na drugą parę kół, czarne gumy wyszły w połowie po czym zagrzęzły dokumentnie w mokrej glebie.

Operator wyciągarki zwiększył obroty silnika podwajając moc dostarczaną do mechanizmu holowniczego, ale HEMTT stał w bezruchu, za nic mając starania mężczyzny. Zdeterminowany najemnik wrzucił wsteczny i wdepnął gaz spuszczając z wodzy 445 koni mechanicznych ze stajni diesla.

Koła ciężarówki zaczęły buksować w miejscu wyrzucając w powietrze hałdy mokrego piasku. Silnik wył, a lina drżała napięta. Ivan odsunął się w obawie, że gdy ziemia raczy wypuścić ze swych objęć zakopany pojazd może on zostać przez niego stratowany co w przypadku 18 tonowej ciężarówki nie sprzyjało pozytywnym obrazom.

Jednak HEMTT pozostał na swym miejscu spoczynku nieporuszony. Prowadzący drugi wóz najemnik zmuszony był odpuścić pedał gazu widząc nagły skok temperatury wewnątrz komory napędowej.

To na nic, Ivan — wykrztusił ciężkim tonem kierowca. — Nigdy go z tego gówna nie wyciągniemy.

Ponurak stał w bezruchu wsród falującego morza fioletowych kwiatów. Mężczyzna czuł ich delikatny zapach wewnątrz opancerzonego kombinezonu.

— Idę po niego — rzucił do mikrofonu najemnik, wychodząc zza osłony i ruszając w stronę kokpitu uwięzionej ciężarówki. — Cienie! Skupić ostrzał na lewym zboczu! — rozkazał żołnierz poruszając się tak szybko na ile pozwalał ciężki skafander.

Zrozumiano! — odpowiedział strzelec Cienia 5, obracając wieżyczkę i posyłając na szczyt przeciwnego zbocza kilka kilogramów amunicji smugowej, która rozbłysła jasną zieloną poświatą.

Wizjer wewnątrz hełmu najemnika przygasł, chroniąc oczy mężczyzny przed jaskrawymi punkcikami światła. Rosjanin nie zwrócił na to uwagi skupiając się na aktualnym zadaniu. Czuł jak pojedyncze kule przeciwnika rozpadają pod wpływem uderzenia w warstwy kuloodpornego materiału jego pancerza. Odniósł wrażenie, że do środka kombinezonu dostała się osa, która żądląc go raz za razem pozastawiała po sobie szeroki obszar tępego bólu. Mała ikonka HUD’a poinformowała go o zaaplikowania środków przeciwbólowych. Do celu zostało jeszcze cztery metry, trzy, dwa, jeden…

Ivan załomotał w boczny panel kabiny.

Swój! — krzyknął przez zestaw nagłośnieniowy.

Obawiał się, że oczekujący na ewakuację żołnierz, zaskoczony nagłym wtargnięciem do kokpitu może strzelić mu w twarz. Najemnik pomimo pewności, że metalowa osłona hełmu zatrzyma nadlatujący pocisk jakoś nie miał ochoty sprawdzać granic wytrzymałości swojego sprzętu.

Rosjanin powoli uchylił drzwi od strony pasażera. Najpierw zobaczył pogrążone w chaosie wnętrze szoferki, a chwilę potem odwróconą w jego stronę młodą twarz Tylera zastygłą w wyrazie kompletnego zdumienia.

— To ty, Ivan? — spytał, wpatrując się jak zahipnotyzowany w małe czarne otwory maski.

A kto inny? Soldata wroga się spodziewałeś? — odpowiedział potężny mężczyzna, zwiększając głośność radioodbiornika na swojej piersi. Po chwili kontynuował przekrzykując huk padających strzałów — Posłuchaj Tyler, nie wyciągniemy cię sami. Musisz uruchomić pojazd! Inaczej nigdy się stąd nie ruszymy!

— A jakim kurwa cudem mam to zrobić w tych warunkach?! — odparł schowany pod deską rozdzielczą najemnik wskazując na naznaczoną kulami tylną ścianę kabiny, na której raz za razem pojawiał się nowy odprysk.

Resztki przedniej szyby trzymały się na gumowej uszczelce lub co mocniejszych fragmentach pleksiglasu. Podłoga szoferki usłana była drobinkami szkła i zdeformowanymi odłamkami pocisków wroga. Rosjanin był zdumiony, że żołnierz nie zginął trafiony przypadkowym rykoszetem.

Dobra, bierz — powiedział Ponurak odpinając ciężką kamizelkę z płytami kuloodpornymi w środku i podał ją najemnikowi. Mężczyzna przyjrzał się pancerzowi, obracając go niepewnie w rękach.

— Ty wiesz, że tu jest dziura?

Wiem… Nakładaj i wsiadaj za kierownicę — żołnierz będący właśnie w trakcie zapinania zatrzasków dodatkowego oporządzenia spojrzał z niedowierzaniem na potężnego mężczyznę.

— Żartujesz sobie?!

Czy ja wyglądam jakbym żartował?

— Przecież tam jest Aiden! — krzyknął łamiącym się głosem najemnik.

Rosjanin podniósł wzrok dopiero teraz dostrzegając ciało kierowcy Cienia 3. Aiden został niemalże rozerwany na strzępy przez zmasowany ostrzał przeciwnika.

Żołnierz, leżący na kierownicy i wciąż oparty łokciem na ledwo już słyszalnym klaksonie HEMTT’a, zwrócony był plecami do kłócącej się dwójki. Głowa mężczyzny, kompletnie zmasakrowana przez amunicję przeciwpancerną wroga sączyła ciemną posokę na zegary prędkościomierza, która płynąc w zagłębieniach przycisków i przełączników skapywała wąziutką stróżką na zimny metal podłogi ciężarówki.

Mózg Aidena — niemalże wypchnięty z czaski — znaczył sztywne siedzenie nieregularnymi czerwonymi plamami tworząc na zagłówku kierowcy straszliwą mozaikę różowej tkanki oraz osocza. Podziurawiona kamizelka zdewastowana przez karabiny adwersarzy jak i popielaty mundur całkowicie przesiąkniętym brunatnym kolorem krwi składał się na ponury obraz realiów aktualnie prowadzonej przez najemników defensywy.

Ivan spojrzał z powrotem na młodszego mężczyznę. Wizja zbliżenia się do skatowanego trupa sparaliżowała Tylera, który wpatrzony w martwe ciało towarzysza widocznie zbladł pomimo założonej kominiarki. W końcu Rosjanin podjął inicjatywę.

Dobra, suń się! — rozkazał chwytając się ramy drzwi.

Amortyzatory zatrzeszczały w cichym proteście, gdy prawie 200 kilogramowy osobnik stanął na pierwszym stopniu progu ciężarówki.

Rosjanin wgramolił się do kokpitu.

— Co ty wyrabiasz?! — krzyknął Tyler, zmuszony do zrobienia miejsca dla ogromnej postaci.

Ratuję nam życie — odparował Ponurak, nachylając się nad najemnikiem i chwytając ręką za kołnierz munduru Aidena.

Ivan szarpnął mocno oswobadzając ciało z pasów. Klakson zamilkł i na sekundę wrzosowiska Pentland znów pogrążyły się w ciszy. Nagłą zmianę zauważył również wróg, który podwoił wysiłki w zlikwidowaniu załogi HEMTT’a.

Najemnik, nie bacząc na świszczące wokół kule, przeciągnął Aidena przez kabinę.

Wybacz, bracie — wyszeptał rozluźniając chwyt. Martwy żołnierz uderzył głucho o zimną ziemię. — Dobra, twoja kolej! — zawołał Ponurak. — Wsiadaj za kierownicę, albo obaj skończymy jak on.

— Niech to wszystko kurwa jasny szlag trafi! — warknął Tyler, ale posłusznie wykonał polecenie przeczołgując się po brudnej od krwi podłodze. Ivan zajął dotychczasowe miejsce najemnika.

Młodszy mężczyzna dotarł do siedzenia kierowcy uważnie pilnując by nie wychylać głowy. Na oślep zaczął obmacywać zakrwawioną deskę rozdzielczą w poszukiwaniu zapłonu.

Pospiesz się, Tyler! — zawołał Ponurak przyjmując kolejne kule w swój kombinezon. Ogromna sylwetka pancerza stanowiła doskonale widoczny cel dla strzelców, którzy z radością oddawali strzały w stronę czarnego skafandra.

— A jebać to! — krzyknął młodszy mężczyzna wstając, uprzednio zasłoniwszy twarz oraz górną część ciała ciężką kamizelką kuloodporną. Najemnik poczuł jak w płyty balistyczne trafiają ołowianie pociski, które odkształciły gruby metal.

Żołnierz prędko odnalazł zapłon. Rozrusznik zaterkotał głośno, a spod maski uniósł się mały obłoczek siwego dymu.

— No dalej mała, dalej… — mruczał Tyler delikatnie dodając gazu.

Czemu nie odpalasz?! Zabierajmy się stąd! TERAZ!

— A myślisz, że co kurwa próbuję zrobić! — warknął w odpowiedzi żołnierz ponownie próbując odpalić silnik. — Wiem, że dasz radę… No błagam cię… Dajesz maleńka… NOSZ DO KURWY NĘDZY ZAPAL TY PIERDOLONO STERTO GÓWNA! — ryknął Tyler ,sprzedając potężnego kopniaka głównej konsoli. Maszyna jak na komendę uruchomiła jednostkę diesla wypluwając z długich rur wydechowych czarną mgłę spalin. — Boże, dzięki, piękna — szepnął najemnik, prędko wrzucając wsteczny i wciskając gaz do oporu.

Zakleszczone opony zaczęły się obracać, a spod przednich błotników wynurzył się biały obłoczek pary wodnej, spowodowany ciepłem wynikającym z tarcia gum o wilgotne błoto podłoża.

Widząc, że Cień 3 zdołał jednak uruchomić pojazd, kierowca drugiej ciężarówki zwolnił hamulce i ponownie spróbował wyciągnąć zakopanego HEMTT’a.

Dodatkowe 445 koni sprawiło kolosalną różnicę. 18 tonowy pojazd niemalże od razu uwolnił się spod grubej warstwy ziemi zostawiając za sobą głęboki dół.

Czując, że koła złapały twardszy grunt, Tyler zręcznie obrócił maszynę o 180 stopni, wjeżdzając w środek trójkąta uformowanego z trzech pozostałych wozów konwoju. HEMTT znalazł się w strefie ognia osłonowego Cieni, który po czasie zelżał na sile.

Odpuszczając gaz, mężczyzna pozwolił maszynie na przejechanie ostatnich metrów, nim wycieńczony nerwami osunął się na naznaczone krwią siedzisko kompletnie ignorując istnienie świata zewnętrznego.

— Boże, jaka błoga cisza — powiedział do siebie Tyler, wodząc dookoła nieobecnym wzrokiem.

Ponurak, który również jakby oklapł zmęczony wyczerpującą misją, podniósł ciężką głowę, gdy HUD wizjera rozjarzył się jaskrawą czerwienią.

To jeszcze nie koniec — mruknął najemnik spoglądając w stronę wznoszącego się przed nim zbocza i dostrzegając to przed czym ostrzegał go Ryder. Rosjanin otworzył kanał komunikacyjny z dowódcą. — Do Dowódcy Cieni, wróg naciera.

Słysząc komunikat, Black Jack obrócił się w stronę, w którą patrzył Ivan, widząc nadciągające zagrożenie.

Z prawego szczytu góry wypadło dwadzieścia beczułkowatych kształtów, które pędząc w dół zbocza zbliżały się w zastraszającym tempie to uformowanego kordonu pojazdów wojskowych. Ryder kątem oka dostrzegł podobny widok na przeciwnym wzniesieniu.

Image Unavailable

Jack przez długą chwilę miał problem z określeniem na co tak właściwie patrzy. Najpierw pomyślał, że adwersarze nacierają na niego niczym stara kawaleria wykorzystując przy tym małe wierzchowce, lecz gdy postacie zbliżyły się ze zdziwieniem zauważył, że w miejscu zwierzęcego pyska znajdował się tors uzbrojonego żołnierza. To co wcześniej wziął za konia, okazało się być metalowym korpusem beczułkowatego robota, który osiągał niewiarygodną wprost prędkość na swoich czterech patyczkowatych nogach pędząc na spotkanie ostrzałowi najemników ARGUS-a. Strzelcy stojący za karabinami Browninga z trudem dawali radę trafiać w szybko poruszające się cele, które w ciągu sekundy potrafiły zmienić kierunek biegu. Odległość pomiędzy nimi prędko zaczęła topnieć.

— Co to jest, do diabła? — spytał Ethan wpatrując się w nadciągający oddział wroga rodem z powieści Science Fiction. Ryder nie zwrócił uwagi na pytanie podwładnego.

— Wstrzymać ogień! — rozkazał przekrzykując aktualnie prowadzoną salwę ogniową.

Żołnierze przerwali ostrzał i z trzaskiem metalowych szyn zamknęli ekrany obserwacyjne oraz okna strzelnicze. Jack włączył radio przekazując nowe polecenia.

— Do wszystkich Cieni. Cienie opuszczają pojazd, zmierzymy się z nacierającym wrogiem na otwartej przestrzeni. Drużyna Alfa! Zabezpieczyć lewą flankę. Drużyna Brawo, ruszać do Cienia 3 i utrzymać pozycję. Wykonać!

Nie ociągając się, najemnicy przeładowali broń gotowi do wykonania nowego zadania. Ryder otworzył drzwi transportera przepuszczając żołnierzy, którzy jeden po drugim zeskakiwali z naczepy. Mężczyźni ruszyli w stronę wyznaczonych pozycji po drodze dzieląc się na dwa mniejsze oddziały.

Black Jack pobieżnie sprawdził magazynki do swojego zmodyfikowanego SIG Spear i zręcznym ruchem odsuwanego suwadła wprowadził nabój do komory nowoczesnego karabinu szturmowego. W międzyczasie poprawił mocowania hełmu typu RONIN z zintegrowaną maską balistyczną, u podstawy której znajdował się niewielki pochłaniacz toksyn. Ciemno granatowe soczewki gogli zostały wyposażone w uproszczoną wersję systemu rozszerzonego HUD’u działającego na zasadzie krótkich pingów pomiędzy urządzeniami skanującymi na pobliskich pojazdach oraz raportów kamer obserwacyjnych noszonych przez co poniektórych żołnierzy.

Po uruchomieniu się programu, Ryder dostrzegł swoich ludzi w odcieniach bladego błękitu, a nadciągających wrogów w wściekle czerwonej purpurze. Zauważył, że przy ciemnej postaci kobiety oprogramowanie dodało żółtawy pasek: Nie zidentyfikowano.

— Wychodzi pani? — spytał zniekształconym przez maskę głosem. Wiedźma pokręciła głową.

— Pan przodem, dowódco. Służę pomocą, jeśli okaże się potrzebna.

Jack wzruszył ramionami i wyszedł z modułu zatrzaskując za sobą drzwi. Kobieta została sama w pustej przyczepie.

— Ale nie zaszkodzi się przygotować — mruknęła, wstając ze swojego siedzenie i kierując się w głąb przedziału transportowego.

Puste łuski zgrzytały pod jej ciężkimi krokami, gdy zbliżała się do otwartej szafy pancernej, teraz sprawiającej wrażenie niekompletnej z powodu brakującego skafandra Ponuraka. Kobieta — nie zrażona licznymi znakami z czaszką oraz wykrzyknikami — zaczęła przetrząsać pozostawione w tyle wyposażenie, na chybił-trafił otwierając szuflady oraz zaglądając do licznych przegród mieszczących w swoich zagłębieniach magazynki, granaty, noże, latarki, materiały wybuchowe i wiele innych mniej lub bardziej niebezpiecznych przedmiotów oraz akcesoriów bojowych.

— Nie, nie, też nie… — szemrała do siebie oglądając pobieżnie dostępny arsenał najemników ARGUS-a.

Gdy zrezygnowana miała właśnie odejść, jej uwagę przykuł błysk wypolerowanego drewna. Podniosła wzrok, lekko zsuwając kaptur.

— Cześć piękny — szepnęła, sięgając po niemalże antyczny w dzisiejszych czasach granatnik M79.

Wyprodukowana w ubiegłym wieku wyrzutnia, która swój chrzest bojowy przeszła na wojnie w Korei wisiała teraz pod sufitem, schowana w swym pokrowcu. Wystająca wypolerowana kolba była naznaczona licznymi bliznami minionych starć oraz wyrytymi ostrzem liniami. Każda oznaczała udane zniszczenie celu.

Kobieta z namaszczeniem wyjęła broń z futerału. Ostrożnie przesuwając otwartą dłonią po ciemno brązowym drewnie wyobrażała sobie wydarzenia, które kiedyś rozegrały się przed obliczem ówczesnego właściciela granatnika.

— Gdybym tylko mogła cię mieć w 44. Naziści srali by pod siebie na sam twój widok — stwierdziła kończąc inspekcję. — Ale to smęcenie starej wiedźmy. Dziś masz zadanie do wykonania.

Odłożyła broń na podłogę sięgając teraz po naboje kalibru 40 milimetrów, leżące w piankowych wytłoczkach w jednej z szuflad szafy podpisanej wdzięczną nazwą "Rozpierdol Ostateczny 4-0 mm."

Kobieta wyjęła pięć masywnych pocisków, kładąc je w koło granatnika i usiadła przed nimi po turecku. Z kieszeni płaszcza wyciągnęła niewielką płócienną torbę. Powoli i systematycznie zaczęła wyciągać jej zawartość, układając przedmioty przed sobą.

Słoiczek z dziwną śluzowatą cieczą w kolorze krwistej czerwieni, nadszarpany zębem czasu skórzany dziennik, zestaw pędzelków oraz mała czarna świeczka.

Wiedźma zabrała się do pracy, otwierając zapieczętowane wieczko. Zaczęła od namalowania misternych wzorów na podłodze które swoją wężowatą, szkarłatną linią owijały się wokół broni jak i ułożonej obok amunicji. Raptem kobieta szybkim ruchem pędzelka połączyła pięć pocisków tworząc pentagram. Cienie w naczepie poczerniały.

Anna kontynuowała pradawny obrzęd święcenia broni mający swe początki jeszcze zza czasów Pierwszej Wojny Okultystycznej. Zapaliwszy świeczkę i położywszy ją przed sobą, pochyliła pokornie głowę w przód, zaczynając odczytywać inkantację z dziennika zapisaną wyblakłym atramentem.

Słowa z początku ciche coraz bardziej nabierały na mocy. Z każdym kolejnym zdaniem ich toksyna wypełniała pomieszczenie spaczając przestrzeń i trując czas. Z ust kobiety sączył się kwasowy jad, który niemalże skapywał na pożółkłe strony zeszytu.

Nagle światła modułu zamrugały i ewidentne przygasły. Broń leżąca przed wiedźmą zadrżała i uniosła się na parę centymetrów. Z wnętrza gwintowanej lufy dobiegł ohydny, oślizgły, pełen nienawiści skrzekliwy głos.

Który z Pradawnych śmie mnie przyzywać? — Anna pochyliła głowa jeszcze niżej.

— Nëzgulu, Panie trzeciej płaszczyzny, przyzywam cię byś wypełnił swój kontrakt.

Kontrakt?

— Zgadza się, Panie. Zgodnie z umową zawartą przez śmiertelnika w czasie 36 krwawego księżyca nowiu zgodziłeś się raz na sto pięćdziesiąt dni użyczyć fragmentu swej przepotężnej mocy. Jest to moje drugie z pięciu wynegocjowanych wezwań.

Twe miano to Anna?

— Zgadza się, Panie.

W czym potrzebna jest mam moc dla jednej z Pradawnych

— Uniżenie proszę, Panie, byś szczyptą swego honoru pobłogosławił tą broń w imieniu jednego z 11 Lordów.

Głos zamilkł po czym Wiedźma usłyszała mrożący krew w żyłach śmiech.

Oto twoje błogosławieństwo! — wysyczał demon po czym broń upadła bez życia na podłogę.

Mrok opuścił pomieszczenie. Anna podniosła wzrok na świeczkę, która teraz stała się kupką stygnących popiołów.

Hunter jak zwykle nie zawiódł — mruknęła, pakując przedmioty i biorąc broń do ręki.

Granatnik niemalże iskrzył energią. Wiedźma podniosła 40 milimetrowe naboje, czując zmianę, którą zauważyć mógł tylko taumaturg.

— Zdecydowanie nie zawiódł — powtórzyła.


Co za popierdolony dzień! — pomyślał z wściekłością Ryder, biegnąc w kierunku pozycji oddziału Alfa i oddając kilka celnych strzałów w stronę najbliższego napastnika. Jeden z mechanicznych centaurów padł potykając się o własne nogi, a kierujący nim żołnierz zniknął pod korpusem, zmiażdżony przez ciężkie cielsko robota. Jack nie zwracając na to uwagi prędko zmienił cel. — Najpierw sukinsyny zaatakowali mi konwój, a teraz urządzają cholerną rekonstrukcję bitwy o Alamo. — Trzy kliknięcia spustu i kolejny wróg gryzł glebę wrzosowiska. Black Jack przebiegł ostatnie metry zatrzymując się za plecami jednego z najemników.

— Dobrze pana widzieć, dowódco — powiedział żołnierz, nie przerywając ostrzału zza osłony opancerzonego transportera Cienia 5.

— Jak wygląda sytuacja?

— Nie za wesoło, chuje biegają w koło nas, a osłony tu praktycznej żadnej. Jedyne co na razie ich powstrzymuje to .50 calówki.

Ryder podniósł wzrok prędko analizując aktualne pole bitwy. Adwersarze przeprowadzali szarżę za szarżą, jednak zawsze hamowali jakieś 50 metrów przed kordonem by uciec w lewą bądź prawą stronę i zacząć krążyć naokoło skupiska pojazdów Cieni. Po przegrupowaniu się wrogowie ponawiali natarcie, tylko po to by znów na ostatnich metrach rozbić się na mniejsze grupy niczym fala rozbijana o wały nadbrzeżne. Taktyka z pozoru bezsensowna stawała się niezwykle skuteczną bronią w rękach operatorów przeciwnika, którzy mogli zużytkować cały potencjał ogromnej mobilności zapewnianej przez czworonożny egzoszkielet.

Wróg systematycznie ponawiał manewr, a żołnierze uzbrojeni w pistolety maszynowe oddawali pojedyncze strzały wykorzystując ukształtowanie terenu oraz niedogodną pozycję najemników.

Po obu stronach zaczęły pojawiać się ofiary.

— Ile amunicji zostało Kaemom? — spytał Ryder.

Zapytany najemnik skrzywił się, wystrzeliwując długą serię w stronę najbliższego centaura. Kule zrykoszetowały od metalowego ciała z donośnym brzdękiem. Żołnierz splunął widząc rezultat i odpowiedział po chwili.

— Niewiele. Jeffersonowi zostało ćwierć taśmy — mężczyzna wskazał głową na strzelca obsługującego browninga. Lufa karabinu zamontowanego na pobliskim pojeździe zdążyła się już rozgrzać do ciemnej czerwieni. — Podejrzewam, że u Maxa również jest podobnie, ale hej! Granatów mamy pod dostatkiem — zauważył wyciągając zawleczkę.

Z rozmachem cisnął odłamkowym w stronę pędzącego wzdłuż kordonu najemników wroga. Ten nie zatrzymując się wbiegł wprost na odbezpieczony ładunek, który zdetonował się dokładnie pod brzuchem tytanowego ogiera. Siła wybuchu podrzuciła robotem do góry, a metalowe szczątki przebiły ciało trepa.

— Dobry rzut, oby tak dalej! — pochwalił Ryder.

Była to ostatnia pozytywna uwaga, jaką Jack wygłosił podczas tego starcia. Sekundę po wypowiedzeniu swych słów ujrzał jak stojąca za sąsiednim pojazdem czwórka mężczyzn z załogi Cienia 2 zostaje skoszona przez serię przeciwnika.

W przypływie adrenaliny i najzwyklejszego odruchu, który nie raz uratował mu życie, Ryder rzucił się na klęczącego obok najemnika, przyszpilając go do ziemi. Po chwili usłyszał, jak kule uderzają o ściany pancerne transportera w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą obaj stali. Klekoczące dźwięki Browninga urwały się nagle.

Jack domyślając się co właśnie zaszło, prędko podniósł się z ziemi, i pomógł wstać oszołomionemu żołnierzowi.

— Wycofaj się, już! — rozkazał, a najemnik posłusznie wykonał polecenie odbiegając na jeszcze miękkich nogach w stronę głębokiej koleiny, pełniącego rolę prowizorycznego okopu dla innych żołnierzy oddziału Alfy. — Żyjesz Jeff?! — krzyknął, otwierając drzwi transportera.

Strzelec leżał na podłodze obrotowego stelaża wieży. Wyciągniętą przed siebie dłonią próbował złapać coś co widział tylko on. Ryder przypadł do rannego przeciskając się przez rząd siedzeń.

— Hej! Jeff, jesteś cały? Mów do mnie, żołnierzu! — wzrok najemnika wyostrzył się rozpoznając charakterystyczną maskę dowódcy.

— T-t-trafili mnie… — wyszeptał cicho.

— To akurat widzę, gdzie dokładnie? — spytał Jack analizując mundur mężczyzny w poszukiwaniu rany postrzałowej, ale jej nie znalazł. — Jeff, gdzie dostałeś, do cholery?

— Boli mnie głowa…

Jack dopiero teraz spojrzał na twarz żołnierza, dostrzegając szkarłatną plamę na kominiarce. Odpiął hełm rannego i delikatnie podwinął lepiący się od krwi materiał maski.

W lewej kości policzkowej Ryder dostrzegł zniekształcony nabój, który roztrzaskał górną część szczęki i w niej ugrzązł. Black Jack był w szoku, że mężczyzna jest jeszcze w stanie wymawiać zdania.

— Dobra, widzę problem. Od tej chwili staraj się nie gadać, jasne? — żołnierz nieznacznie poruszył głową. — Będzie w porządku, na tę bliznę wyrwiesz każdą laskę — dodał pocieszającym tonem. W oczach rannego Ryder zobaczył ogniki rozbawienia.

Dowódca Cieni pochylił się nad urządzeniem transmisyjnym mężczyzny, w które wyposażeni byli wszyscy najemnicy.

Niewielki tablet umieszczony w gumowej obudowie pełnił również rolę tak zwanego automatycznego Przycisku Paniki; włączał sygnał alarmowy w chwili gdy system wykrywał, że zdolności życiowe użytkownika zanikają lub ulegają drastycznemu pogorszeniu. Wysyłane przez program powiadomienie trafiało do znajdujących się w pobliżu żołnierzy oraz do najbliższego sanitariusza medycznego.

Ryder uruchomił opisaną procedurę ręcznie i po chwili ujrzał na swoim wizjerze, że status mężczyzny zmienił się z rannego na niezdatnego do walki i oczekującego pomocy medycznej. Otwierając swoją apteczkę, Jack szybko odnalazł igłę z gotowymi ampułkami środka przeciwbólowego. Nie tracąc czasu, zaaplikował medykament mężczyźnie.

— Będzie w porządku — powtórzył, klepiąc najemnika po ramieniu. Ten w odpowiedzi niemrawo uniósł kciuk. Ryder uśmiechnął się widząc słaby gest. — A teraz pozwolisz, że odpłacę skurwysynom pięknym za nadobne. — powiedział wstając i zajął pozycje za karabinem.

Oczom Jacka ukazała się nadciągająca fala przeciwników, którzy wykorzystali brak ognia osłonowego Browninga do przeprowadzenia natarcia. Nie zwlekając ani chwili, Ryder przeładował KM i wcisnął spust, celując w sam środek ugrupowania wroga.

Szpica adwersarzy runęła jak gdyby zmieciona uderzeniem giganta. Padające pod nawałnicą pocisków centaury pociągały za sobą biegnących za nimi towarzyszy i w ciągu sekundy cały oddział wroga poszedł w rozsypkę, zmieniając się w kłębowisko metalowych nóg, tytanowych korpusów i ludzkich kończyn. Black Jack jak przez mgłę usłyszał zawodzenie rannych żołnierzy.

Nie dane mu było jednak cieszyć się tym zwycięstwem bo nagle, długa na pół metra stalowa strzała przyszpiliła go do tylnej ściany wieżyczki przebijając jego lewe ramię i grzęznąć w ścianie pancernej jakby była wykonana z miękkiego drewna.

Najemnik ryknął z bólu, odruchowo chwytając za wystający z ciała metalowy pocisk, który zarył głęboko w mięśnie i pogruchotał mu w kość. Ryder ze wściekłością rannego zwierzęcia spojrzał w kierunku, z którego padł niespodziewany strzał, po chwili dostrzegając strzelca.

Stał on jakieś 50 metrów za nieudaną szarżą. Ubrany był w ciemny cętkowany płaszcz, który zlewał się z pobliskim otoczeniem, przez co osobnik zdawał się falować na tle fioletowych wrzosów. Na głowie założony miał kaptur jednak nawet z tak dużej odległości Jack dostrzegł jasny owal twarzy naznaczony niebieskimi malunkami. W prawej ręce dzierżył nowoczesną kuszę kompozytową, na którą właśnie ładował kolejny bełt.

— Niech to szlag! — syknął Ryder i podwoił wysiłek w próbie uwolnienia się od ściany, jednak strzała ani drgnęła. Najemnik przyszpilony do wieży stanowił doskonale widoczny cel dla strzelca stojącego na wzniesieniu.

Zakapturzony kusznik niespiesznie podniósł broń do oka, a Jackowi wydawało się, że dostrzegł błysk ostrego grotu, który zaraz miał przebić jego klatkę piersiową.

Jednak Ryder zamiast świstu lotek usłyszał charakterystyczne "fump" i gwizd lecącego pocisku burzącego. Ziemia koło zakapturzonego mężczyzny wybuchła piekielnym ogniem przemieniając fragment zbocza w płonące pogorzelisko. Kusznik zniknął w czarnym dymie, rzucony w czerń przez falę uderzeniową naboju termo-barycznego niczym szmaciana lalka przez niefrasobliwe dziecko.

Black Jack podążając wzrokiem za wąską strużką szarego dymu, który zostawił na niebie pocisk zobaczył stojącą obok transportera Wiedźmę.

Ta pozbyła się wcześniej ciężkiego czarnego płaszcza, ujawniając wąską talię oraz smukłe ciało zamknięte w niewielki egzoszkielet klasy I.

Wszystkie kończyny kombinezonu połączone tytanowymi mocowaniami, poruszały się w idealnej synchronizacji z układem kostnym kobiety. Siłowniki zasilające systemy motoryczne posapywały cichutko w rytm działania kompresorów hydraulicznych ulokowanych wzdłuż stalowego kręgosłupa. Drobna sylwetka Anny zdawała się mieć siłę ustać tylko dzięki nowoczesnemu skafandrowi.

Mleczno-białe włosy poprzetykane pojedynczymi kruczoczarnymi pasmami zostały związane w krótki warkocz, a blada, młoda i na swój sposób piękna twarz naznaczona licznymi bliznami teraz rozszerzyła się w wyrazie zadowolenia. Oczy kobiety, granatowe jak morska toń, pojaśniały na widok dokonanych zniszczeń.

Z lufy trzymanego przez nią granatnika sączył się gęsty obłoczek gazów wylotowych. Wiedźma przeładowała broń wprowadzając do cylindrycznej komory nowy 40 milimetrowy pocisk. Następne "fump" i kolejny oddział wroga został starty z powierzchni ziemi.

Jack wpatrywał się w ognisty pokaz z zapartym tchem. Nie wiedział, jak kobieta dokonała takich zniszczeń, mając do dyspozycji stary granatnik, ale nie obchodziło go to. Czerpał niemalże zwierzęcą satysfakcję, na widok szarży przeciwnika, która straciła impet i wpadła w kompletny chaos gdy pod nogami mechanicznych centaurów otwierały się piekielne szczeliny.

"Fump… Fump… Fump…" i pokaz dobiegł końca.

Ryder wyczuł ruch za sobą. Kolejna umiejętność nabyta w czasie niezliczonych godzin zadań bojowych. Spojrzał przez ramię, rozpoznając postać swojego zastępcy, który właśnie wdrapywał się na dach pół-ciężarówki.

— Jest pan cały, sir? — spytał Ethan chowając się za pancerną osłoną wieży.

— Tak, w porządku — odpowiedział Black Jack — Sukinsyn tylko mnie drasnął… i wkurwił.

— Właśnie widzę — odparł najemnik zeskakując do wieżyczki i stając przodem do dowódcy — Miał pan farta, nie ma śladów obfitego krwawienie czyli nic poważnego, ale bez przecinaka się tu nie obejdzie — zauważył analizując stalowy bełt wciąż tkwiący w lewym obojczyku Rydera. Dowódca popatrzył ze złością na podkomendnego.

— To jakieś załatw, do cholery! Nie będę tu sterczał jak cholerny krucyfiks.

— Pomóc?

Obaj mężczyźni podnieśli wzrok gdy na ich zamaskowane twarze padł nieregularny cień kobiety. Lufa jej granatnika, teraz przerzuconego przez plecy, wciąż ziała siwym dymem.

Ryder nie wiedział czy to jego zmysły zawodzą; otępiałe opuszczającą organizm adrenaliną czy kobieta znów posłużyła się swymi tajemniczymi znakami by bezdźwięcznie przemieszczać się w swym pancerzu. W każdym razie, stała teraz nad nimi, nic sobie nie robiąc z chaotycznego ostrzału wycofujących się wrogów, którzy po doświadczeniu ogromnych strat ze strony zaklętej broni Wiedźmy wracali na szczyty doliny rezygnując z dalszych ataków i zostawiając za sobą zabitych oraz rannych towarzyszy. Niektórzy najemnicy wiwatowali na ten widok, inni wykorzystywali okazję by jeszcze bardziej przetrzebić szeregi przeciwnika.

Ryder patrzył na pustoszejące pole bitwy poprzetykane lejami po ładunkach wybuchowych, a także porozrzucane groteskowo ciała żołnierzy wroga jak i swoich ludzi.

— Poradzimy sobie — odpowiedział po dłuższej chwili ponownie ciągnąc dłonią za stalową strzałę w nadziei uwolnienia się od ściany. Anna przewróciła ze znużeniem oczami na ten widok.

— Głupi i cholernie dumni mężczyźni. Nigdy nie chcą pomocy od kobiety — sarknęła, zdejmując białe rękawiczki.

Twarze obydwu najemników rozciągnęły się w wyrazie kompletnego zdumienia, bowiem zamiast ludzkich dłoni ujrzeli mechaniczne wszczepy protezowe. Długie metalowe palce złączone zębatkami poruszały się zwinnie niczym chitynowe kończyny małych owadów. Biegnące wzdłuż miedzianych mocowań rurki z płynem surowiczym oraz kablem biotycznym niknęły pod skórą przedramion Wiedźmy łącząc się z jej układem nerwowym i pozwalając kobiecie na pełną kontrolę funkcji motorycznych swoich tytanowych przegubów.

Anna nachyliła się nad Jackiem łapiąc bełt w miejscu, w którym wniknął w ciało i usztywniając go. Drugą wolną rękę przyłożyła do miejsca obok zamkniętej dłoni, wzdłuż stalowej brzechwy tworząc prostą dźwignę. Dowódca domyślił się co kobieta chce zrobić.

— Gotowy? — spytała. Ryder pokiwał głową nabierając powietrza i przygotowując się na falę nieuniknionego bólu. — To na trzy. Raz… — Stalowy trzask wypełnił uszy najemnika.

— AAAaaa, kuurrrwaaa! — wrzasnął Black Jack, czując jak przez jego zmaltretowane ramię przebiegają zimne niczym lód wibracje właśnie złamanej strzały. — Miałaś to zrobić na trzy! — warknął.

— Wtedy ból byłby dwa razy gorszy — stwierdziła beznamiętnie kobieta, odrzucając metalową brzechwę. — Musimy cię teraz uwolnić od tego cholerstwa. Ethan, pomóż mi.

— Się robi.

— Dobra to teraz naprawdę na trzy; lekko cię podniesiemy, a ty zrobisz krok w przód. Nic prostszego. I raz, i dwa, i trzy…

Ryder wykonał polecenie, czując jak tętniący ból zapiera mu dech w piersiach. Powoli wydostał się z objęć zimnej stali i krew chlupnęła na zewnątrz gdy zsunął się z ostatnich fragmentów bełtu. Ethan — zawczasu przygotowawszy bandaże oraz gazę — prędko zatamował krwotok. Po chwili ramię Jacka znalazło się w prowizorycznym temblaku. Najemnik spojrzał spode łba na kobietę.

— Dziękuję — powiedział grobowym głosem. Kobieta kiwnęła głową nie zwracając uwagi na gniewny ton.

— Nie ma o czym mówić, dowódco Ryder. Mam nadzieję, że w przyszłości… — jej wypowiedź przerwał pełny nienawiści krzyk zrodzony z bólu i cierpienia, który poniósł się echem po wrzosowisku.

— HEKS! Hvor er Heksen!2

Cała trójka obróciła się w stronę krzyczącej postaci.

Niedoszły zabójca Rydera stał na zboczu otoczony czarnym dymem pożaru jaki wybuchł po zdetonowaniu się pocisku termo-barycznego. Jego płaszcz nosił ślady zajęcia się ogniem, bowiem wciąż tlił się, lekko rozsypując dookoła pomarańczowe iskierki dopalającej się tkaniny. Kaptur stopiony wysoką temperaturą przylgnął do głowy strzelca niczym czarna smoła groteskowo znacząc bladą twarz mężczyzny ciemnymi pasmami materiału ubrania. W swej prawej ręce wciąż trzymał strzaskaną kolbę kuszy, którą teraz wykorzystywał do uderzania w uciekających żołnierzy.

— Feiginger! Dere Feiginger!3 — krzyczał do mijających go ludzi. — Hvis du flykter nå, vil du være i skam for alltid!4

Ryder nie wiedział co powiedział kusznik, ale ewidentnie przyniosło to skutek, bowiem niektóre centaury wyhamowały i zawróciły ponownie formując się w oddział za plecami oszpeconego mężczyzny. Ten odwrócił się w stronę pozycji Cieni.

— Heks! Stå opp for kampen!5 — Anna wyprostowała się odpinając paski trzymające granatnik. Broń huknęła o dach pół-ciężarówki.

— Co się dzieje? — spytał Ethan patrząc to na swojego dowódcę, to na zeskakującą z transportera kobietę. — Czy on mówi po niemiecku?

— Nie, to norweski — odpowiedziała Anna naciągając białe rękawiczki na metalowe dłonie. — Znaleźliśmy naszego taumaturga.

Krzyczący mężczyzna przerwał kwiecistą wiązankę obelg dostrzegając niewielką postać kobiety idącą wolnym krokiem w jego kierunku.

— Hun er min6 — warknął do swych ludzi ruszając jej naprzeciw — Vente på signalet mitt.7

Anna uspokoiła oddech spoglądając spod przymrużonych powiek na rozsierdzonego maga ledwo hamującego chęć pognania w stronę kobiety z zamiarem wyprucia jej gardła. Wiedźma minęła jednego z martwych wrogów uważnie mu się przyglądając.

Mechaniczny centaur przypominał jedną z starszych wersji robota załadunkowego wprowadzonego w połowie lat dwudziestych. W przebitym przez granat korpusie Anna zauważyła skomplikowane systemy żyroskopowe umożliwiające mu swobodne poruszanie się w dowolnym terenie. Metalowe żebra wzmacniały całą konstrukcję, która od wewnątrz sprawiała wrażenie niezwykle delikatnej i kruchej.

W miejscu gdzie typowy robot miałby zamontowane kamery sensoryczne znajdowało się owalne siedzenia osoby pilotującej egzoszkielet. Ciało żołnierza wciąż było przymocowane pasami do maszyny, która leżała na boku poruszając jedną z metalowych kończyn niczym prawdziwe zwierzę w pośmiertnych drgawkach. Wzdłuż burt robota widniało jedno słowo zapisane białymi, drukowanymi liniami: Chiron-3.

Anna zauważyła, że operujący centaura żołnierz nie miał nóg, a kikuty mężczyzny zostały otoczone nakładkami sensorycznymi, które idealnie wpasowywały się w otwory owalnego siedzenia, łącząc się okablowaniem biotycznym z systemami robota. — Zaawansowana technologia — pomyślała Wiedźma nie zaprzątając sobie głowy jak to idea musiała stać za stworzeniem tego typu czworonożnego skafandra. Ponownie skupiła się na postaci zbliżającego się mężczyzny.

Będacy już 40 metrów od niej taumaturg odrzucił nadpalone rękawy płaszcza, ujawniając obcisłe gumowe rękawice sięgające jego łokci. One również były pokryte skomplikowanymi malunkami, jednak w przeciwieństwie do finezyjnych znaków Anny symbole mężczyzny przypominały bardziej nordyckie runy, a ich ostre i nadszarpnięte brzegi niemalże emanowały gniewem i nienawiścią.

To kusznik wykonał pierwszy ruch; złączył knykcie obydwu pięści wykrzykując zaklęcie. Ułamek sekundy poźniej wśród jego palców zatańczyły iskierki wyładowań elektrycznych, po chwili łącząc się w coś, co Annie przypominało podręcznikową imitację pioruna kulistego.

Mag rzucił kulą nagromadzonej energii jak gdyby była piłką zmuszając kobietę do skoku w bok. Zaklęcie mignęło koło głowy Wiedźmy pozostawiając żółte powidoki pod powiekami i eksplodując gdzieś w tyle za nią.

Anna rzuciła się w przód w próbie zmniejszenia dystansu od przeciwnika. Sama wykonała skomplikowany gest, który na krótką chwilę zakrzywił lekko grawitację jej ciała, pozwalając na zmniejszenie ciężaru pancerza tym samym znacząco poprawiając jego mobilność. Odległość między taumaturgami zmniejszyła się o połowę.

Widząc szybkość z jaką poruszała się wątłą kobieta, mężczyzna wykonał parę kroków w tył i złączył swoje przedramiona. Symbole na rękawicach połączyły się w okrągłą pieczęć, a grunt wokół kusznika zamigotał bladym światłem. Wiedźma, która zbyt późno dostrzegła zaklęcie stanęła dokładnie na zaczarowanej ziemi. Błysk wyładowania elektrycznego oślepił kobietę, a różnica potencjałów wytworzyła silne pole elektromagnetyczne, które wyrzuciło egzoszkielet Anny na parę metrów w górę.

Kobieta poczuła jak jej skafander wbija się w zbocze rozrzucając dookoła purpurowe kwiaty. Niewielki ekran umiejscowiony w metalowym kołnierzu tuż pod jej brodą ukazał szereg błędów i nieprawidłowości systemu. Pancerz na powrót stał się wolny i ociężały.

Ignorując ból i niedowład mięśni spowodowany porażeniem prądem, Anna podniosła się niepewnie na nogi ze zgrzytem robo-tycznych stawów tylko po to by dostrzec zbliżającego się wolnym krokiem maga. Mężczyzna uśmiechał się złowieszczo, odsłaniając rząd śnieżnobiałych zębów kontrastujących z czarną plamą na jego twarzy. Błękitne malunki już dawno zniknęły pod warstwą błota i brudu.

— Wstyd — powiedział po angielsku z ciężkim chrapliwym akcentem. — Liczyłem na dłuższą walkę. — Anna splunęła gęstą flegmą.

— Walki magów zawsze są krótkie — odparła. Mężczyzna pokiwał głową w udawanym zrozumieniu.

— Też prawda, ale tak wiele o tobie słyszałem. Zawiodłaś mnie. — Wiedźma uniosła brew ukradkiem wciskając mały przełącznik.

— Słyszałeś o mnie? — spytała grając na czas. — A niby skąd konkretnie?

— Och, doprawdy nie wiesz? O Aniele z Martwego Miasta słyszał każdy kto choć trochę zna się na historii Wojen Okultystycznych. Twoja zajadła walka z Obskurą przeszła już do legendy. Żywiłem głęboką nadzieję na bycie godnym przeciwnikiem dla tak znamienitej postaci jaką jesteś… a raczej byłaś. Ale chyba młoda krew to coś czego nie da się zastąpić egzoszkieletem. Prawda? — Anna spróbowała wstać, ale skafander wydał tylko głośny jęk mechanicznych stawów. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Rzeczywiście, ostatnio jestem już nieco tym wszystkim zmęczona.

— Jak na jedną z tych pradawnych, nadal wyglądasz świetnie — zauważył mag siląc się na uprzejmy ton. — będziesz musiała mi zdradzić ten sekret.

— Dziękuję, doprawdy schlebiasz mi. Ty za to wyglądasz paskudnie — Uśmieszek mężczyzny znikł momentalnie. Opuszkami palców dotknął poparzenia, na którym zaczęły się pojawiać pierwsze bąble wypełnione żółtawym płynem surowiczym. Na jego twarz wypłynął paskudny grymas.

— Nie sposób się nie zgodzić. Wiesz co? Zmieniłem zdanie. Możesz sobie zabrać do grobu te wszystkie tajemnice — syknął ze złością, ustawiając się na wprost kobiety. — Dziękuję za przypomnienie mi powodu dlaczego zabicie cię sprawi mi taką przyjemność — Taumaturg uniósł pięści na powrót łącząc je knykciami. Na jego przedramionach zatańczyły pioruny. — Ostatnie słowo?

Anna pochyliła głowę pozwalając sobie na ostatni krzywy uśmiech.

— Za dużo gadasz — powiedziała wciskając przycisk zwalniający sprężyny amortyzatorów nóg skafandra, które od kilku chwil z premedytacją przeciążała.

Egzoszkielet wyskoczył w przód z oszałamiającą prędkością. Kusznik został niemalże zmieciony przez stukilogramowy pancerz, który pogruchotał mu dłonie i roztrzaskał żebra. Gotowe do użycia zaklęcia eksplodowało tuż przy głowie mężczyzny zadając jeszcze poważniejsze obrażenia. Mężczyzna ryknął trawiony agonią, a jego głos urwał się, gdy skafander przygniótł go do ziemi. Anna również trafiona magią krzyknęła z bólu gdy oboje zaryli w zbocze góry pozostawiając w nim czarną szramę. Świat dla obydwu taumaturgów zgasł w akompaniamencie błękitnych iskierek tańczących na siatkówkach ich niewidzących już oczu.

— Jasna cholera!

Ryder, który przyglądał się starciu z zapartym tchem, nie znalazł słów, aby skomentować wypowiedź Ethana. Zamiast tego ujął zdrową ręką swój karabin i wyszedł z transportera.

— Sir? Sir! Dowódco Ryder! Nie może tam pan iść — zawołał najemnik chwytając Jacka za mundur. Szpakowaty mężczyzna wyrwał się z uścisku podkomendnego.

— Chcecie dostać rozkaz, żołnierzu?! — spytał ze złością. — Oto on: ewakuować naszego człowieka.

— Z całym szacunkiem sir, wróg już tam jest — odpowiedział spokojnie Ethan wskazując na centaury biegnące w stronę miejsca starcia obydwu magów. — Nigdy ich nie złapiemy.

Jack odwrócił się w stronę zbocza góry wskazywanego przez mężczyznę. Żołnierze w czworonożnych egzoszkieletach właśnie docierali do rannych taumaturgów. Ryder dostrzegł jak postacie nachylają się nad ciałami umieszczając je na grzbietach swoich robotów. Po chwili oddział zaczął wycofywać się w stronę szczytu.

— Kurwa! Kurwa kurwa kurwa — ryknął Ryder kopiąc bogu ducha winną oponę. — Niech to szlag! — Najemnik wiedząc, że bitwa właśnie się skończyła wydał jedyny sensowny rozkaz jaki przyszedł mu do głowy. — Do wszystkich Cieni: wstrzymać ogień, powtarzam, wstrzymać ogień!

Karabiny umilkły momentalnie. Ogłuszająca cisza uderzyła w obydwu mężczyzn, gdy wrzosowiska Pentland na powrót zapadły w senny jesienny poranek.

Black Jack patrzył z frustracją na oddalającego się wroga, żałując że nie może zrobić więcej dla kobiety. Nie mogąc dłużej znieść widoku swojej porażki odwrócił się kierując swoje kroki w stronę ciężarówek wojskowych.

— Co oni kurwa robią? — zdziwiony głos jednego z żołnierzy zmusił Rydera do obejrzenia się przez ramię.

Wróg, który właśnie dotarł na szczyt wzniesienia zatrzymał się. Sylwetki metalowych centaurów były doskonale widoczne na tle szarego nieba. Nawet z tak dużej odległości Jack dostrzegł w postawie przeciwnika panikę i niezdecydowanie. Po chwili cały oddział zawrócił i zaczął biec z powrotem w stronę pozycji Cieni szybko nabierając prędkości.

Ryder zobaczył pomarańczowe rozbłyski na stalowych chmurach za plecami szarżującego wroga. Narastający huk poniósł się po dolinie.

— Atakują! Przygotować się! — krzyknął Jack, biegnąc z powrotem do transportera. Oparł lufę a naczepę pół-ciężarówki niezdolny do utrzymania broni w stabilnej pozycji. Wodząc celownikiem po grani próbował wypatrzyć nadciągające zagrożenie. Nagle słuchawka w jego uchu zawibrowała.

Tu Żmija 1-1, do wszystkich Cieni. Otwieram ogień zaporowy.

Przez szczyt wzniesienia przewalił się ciężki śmigłowiec bojowy Mi-35M „Hind” odpalając tuzin rakiet niekierowanych ze swoich zasobników B-13. Ziemia zadrżała gdy pociski uderzyły w ziemię na około przetrzebionego i zdezorientowanego oddziału wroga. Niektórzy pechowcy odrzuceni falą uderzeniową nie podnieśli się już więcej. Pilot odbił w górą robiąc miejsce dla swojego skrzydłowego.

Żmija 1-2, rakiety poszły.

Po chwili Ryder ujrzał cielsko drugiej, bliźniaczej machiny wojennej lecącej tuż za pierwszym śmigłowcem. Hind przemknął lotem koszącym kilkadziesiąt metrów nad ziemią zbocza. Ostre łopaty wirnika cięły powietrze wypełniając dolinę rytmicznym dudnieniem. Złowrogi warkot potężnych silników skandował pieśń mordu i zniszczenia. Malunek jadowitego gada namalowanego na matowo czarnym dziobie zalśnił prezentując kły gdy śmigłowiec opróżnił śmiercionośny ładunek swoich zasobników rakietowych.

Jack zauważył, że piloci nabierają wysokości w celu przeprowadzenia kolejnego uderzenia. Krew odpłynęła mu z twarzy gdy zrozumiał w jakim niebezpieczeństwie znalazła się nieprzytomna Anna. Nie tracąc czasu wcisnął przycisk nadawania.

— Dowódca Cieni do Żmij. Przerwać nalot! Na pozycji wroga znajduje się ranny sojusznik! Powtarzam: przerwać atak! Możliwy ostrzał sojusznicy.

Po długiej, pełnej napięcia ciszy Ryder usłyszał odpowiedź.

Przyjęliśmy, Dowódco Cieni. Zabezpieczamy teren i rozpoczynamy desant. — Mężczyzna westchnął z ulgą.

— Zrozumiano.

Obie maszyny zamiast wystrzelić kolejne rakiety zatoczyły duży okrąg i po chwili zawisły nad oddziałem wroga. Jeden z śmigłowców uruchomił reflektor, który oślepił zdezorientowane centaury.

Do wszystkich żołnierzy oddziału wroga. Zaatakowaliście pracowników prywatnej firmy paramilitarnej A.R.G.U.S. Inc. Macie w tej chwili zdezaktywować pancerze i rzucić broń. W przeciwnym wypadku otworzymy ogień. To pierwsze i ostatnie ostrzeżenie. Poddajcie się. NATYCHMIAST!

Wiadomość wypowiedziana nienawistnym, stalowym głosem została przesłana przez system nagłaśniający zamontowany pod brzuchem latającego potwora.

Centaury stały niezdecydowane spoglądając rozbieganym wzrokiem na wiszący nad nimi śmigłowiec. Żołnierze popatrzyli po sobie niepewni co zrobić. Jeden z nich z emblematem kruka na piersi, wystąpił z kordonu ludzi ruszając wolnym krokiem w stronę ryczącej machiny wojennej, która szczerzyła zębiska na widok bezbronnej ofiary. Najemnik niewzruszony tym widokiem odpiął klamry pasów trzymających karabin i odrzucił go w bok. Broń zniknęła wśród fioletowych kwiatów.

Żołnierz wciskając mały przycisk wyłączył zasilanie Chirona. Maszyna kucnęła, kuląc nogi pod swój kłąb gdy mężczyzna unosił ręce nad pochyloną głową.

Najpierw jeden, a poźniej dwa kolejne centaury dołączyły do poddającego się towarzysza. Po chwili całe zbocze zasyczało gasnącymi systemami hydraulicznymi kilkudziesięciu czworonożnych skafandrów.

Oba śmigłowce obniżyły wysokość, a drzwi ich luków transportowych otworzyły się z głośnym trzaskiem. Z obydwu stron opadły grube liny, po których zaczęli zjeżdżać najemnicy w czarnym mundurach. Matowe gogle dopasowane do ich hełmów balistycznych typu Fast zalśniły w promieniach słońca przebijającego się przez chmury. Mężczyźni po dotarciu na ziemię prędko otoczyli oddział przeciwnika zbliżających się do niego tyralierą i wrzeszcząc na co bardziej nieuległych żołnierzy, którzy nie byli skorzy do współpracy.

— NIE RUSZAĆ SIĘ!

— Ani mi tu kurwa drgnij.

— Nie patrz na mnie! POWIEDZIAŁEM: NIE PATRZ, DO CHOLERY!

— Głowa w dół, głowa w dół! Ja pierdolę, zaraz urwę ci ten jebany łeb.

Po kilku chwilach szarpaniny z przeciwnikami, Jack usłyszał nowy komunikat jednej ze Żmij.

Teren zabezpieczony. Możecie lądować, dowódco Myers.

— Myers? Ten Myers? — spytał Ethan, który również usłyszał transmisję.

— Tak ten Myers, a teraz znajdź sanitariuszy i leć przejąć Wiedźmę. Chcę raportu gdy do niej dotrzecie — rozkazał Ryder odwracając się w stronę nadciągającego śmigłowca.

Trzecia maszyna nadlatywała od zachodniego wejścia doliny. Ogromny MH-47 Chinook w matowo czarnym malowaniu przebijał się przez chmury godząc rzadkie obłoki pylonem przesyłowym służącym do tankowania w powietrzu jak gdyby był włócznią pradawnego wojownika. Dwa potężne silniki przecinały śmigłami cienką warstwę mgły niczym sztylety wyrachowanego zabójcy.

W czasie gdy grupa desantowa rozbrajała pozostałe centaury Ryder zbliżył się do lądującego śmigłowca, który posadził swoje cielsko na czarnej drodze. Tylna rampa opadła hukiem, a z transportowca wysypał się 30 osobowy oddział najemników A.R.G.U.S.-a.

Jack zszedł z drogi wybiegającym żołnierzom, którzy ruszyli w stronę pozycji desantu Żmij z rozkazem udzielenie wsparcia przy pacyfikacji wroga oraz zabezpieczenia terenu. Na ramionach ich mundurów Ryder dostrzegł charakterystyczną nadszarpniętą trzynastkę.

— Nie spodziewałem się 13. Kompanii! — krzyknął w głąb zaciemnionego luku transportowego przekrzykując wyłączane właśnie silniki.

— To dlatego, że robimy tak umyślnie, młody. Wtedy wróg też się nas nie spodziewa — niski i poważny głos z charakterystycznym amerykańskim akcentem przebił się przez wszechobecny hałas. Po chwili Jack ujrzał jego właściciela.

— Dobrze pana widzieć, Majorze — powiedział zdejmując swój hełm.

— Ciebie również mło—, przepraszam, dowódco Ryder.

Jonathan Myers — blisko 70 letni weteran wojen na bliskim wschodzie — nigdy nie stracił werwy i ducha walki, nawet kiedy stare kolano odmówiło mu posłuszeństwa a siwizna przyprószyła bielą jego brodę oraz przerzedzone włosy, które skrzętnie chował pod błękitnym beretem wojskowym. Jako zatwardziały przeciwnik jakichkolwiek modyfikacji ciała odmówił wszczepu protezowego wybierając staroświecką laskę. Jak lubił mawiać: "Jedyny metal z jakim chciałbym umrzeć to ten, który dostałem od talibów w ’99".

Od ponad 20 lat stał na czele swojej 13 Kompanii jako ich dowódca. Ryder, który w dawnych czasach również należał do oddziału nigdy nie stracił szacunku dla starego weterana i pomimo upływu lat wciąż zwracał się do Myersa Majorze mimo, że obaj piastowali teraz ten sam stopień dowódczy w Firmie.

Obok starego dowódcy szedł drugi, wyższy mężczyzna. Nosił prosty, czarny mundur oficerski bez jakichkolwiek odznaczeń. Przy pasie miał przypiętą kaburę z twardego plastiku wyprofilowaną pod austriackiego Glocka 17 piątej generacji, a także radio oraz krótki nóż. Na przystrzyżone brązowe włosy zatknął czarny beret ozdobiony małą trzynastką. Wielokrotnie złamany nos oraz bystre zielone oczy sprawiały, że wokół mężczyzny roztaczała się aura doświadczenia i profesjonalizmu. Były to cechy godne zastępcy dowódcy 13 Kompanii.

— Shawn — przywitał się Jack skinąwszy żołnierzowi głową.

— Ryder. Widzę, że dzisiejszy poranek nie był dla ciebie łaskawy — zauważył, wskazując na zakrwawiony bandaż. Najemnik skrzywił się.

— Rzeczywiście, nie jest to mój najlepszy dzień.

— Dobra, koniec uprzejmości, mamy robotę do wykonania — wtrącił Myers burkliwym tonem. — Shawn, podziel ludzi niech zamkną dolinę i rozkaż Żmijom poszukać maruderów, pojedynczy wróg mógł już spierdolić w tym całym zamieszaniu. Ryder zbierz rannych i szykuj się do drogi powrotnej. Wasza misja zostaje przełożona. Wracacie z ładunkiem do Glasgow. 13 Kompania zapewni wam dodatkowo eskortę i amunicję.

— Ale Majorze, jesteśmy godzinę drogi od celu, może przy wsparciu śmigłowców i waszym…

— Dowódco Ryder — powiedział z naciskiem Myers patrząc swojemu byłemu zastępcy w oczy. — Jest pan pod wpływem leków i adrenaliny, dlatego wybaczę ten rażący brak rozeznania sytuacji. Straciliście element zaskoczenia, ponadto ponieśliście dotkliwe straty. Skąd pewność, że 20 kilometrów stąd wróg nie przygotował kolejnej zasadzki? Jeśli nie jesteście w stanie odpowiedzieć radzę posłuchać moich rozkazów i przygotować swój oddział do odwrotu. Jasne?

Nie mogąc się nie zgodzić z Myersem, Jack posępnie pokiwał głową.

— Tak jest, Majorze — odparł po chwili.

— Dobrze. Shawn, dostałeś polecenie. Wykonać.

— Rozkaz, dowódco.

— A teraz pójdę się przywitać z tymi idiotami, którzy postanowili zaatakować moich chłopców — powiedział na odchodne stary weteran ruszając wolnym krokiem w stronę pozycji pierwszego desantu.

Po chwili Shawn ruszył za nim prędko skacząc po kanałach swojego radia i przekazując rozkazy dowódcy. Ryder z kolei odwrócił się i pomaszerował w stronę swojego konwoju.

Parę chwil później, Myers dotarł na miejsce. Śmigłowce odleciały w poszukiwaniu zbiegów więc rolę strażników nad jeńcami przejęła piechota. Operatorzy Centaurów zostali posadzeni na ziemi i zbici w ciasną grupę. Wokoło nich stało sześciu najemników z odbezpieczonymi karabinami w rękach. Reszta oddziału skierowała się w stronę szczytu, aby zabezpieczyć większy teren. Jeden z obecnych ludzi zauważył Jonathana i zasalutował przełożonemu.

— Raportuj — rzekł krótko stary dowódca przedzierając się przez wrzosy.

— Sir, melduję, że pojmaliśmy czternastu żołnierzy wroga. Większość z nich jest lekko ranna. Ponadto zabezpieczyliśmy ciało taumaturga — mężczyzna wskazał na czarny worek. — Nie przeżył. Nie wiemy jeszcze, co go zabiło.

— Ja się domyślam — odparł Myers wskazując na grupę ludzi klęczących wokół nieprzytomnej Anny. Wśród pracujących sanitariuszy Jonathan dostrzegł zastępcę Rydera.

— Jest w stanie krytycznym — dodał żołnierz. — Potrzebuje natychmiastowej ewakuacji.

Stary weteran pokiwał ze zrozumieniem głową i odwrócił się w stronę swojego zastępcy. Mężczyzna wciąż trzymał radio przysłuchując się raportom swoich ludzi.

— Shawn! Posadź jedną ze Żmij. Mamy tu ciężko ranną Wiedźmę. Niech lecą z nią do bazy jak najszybciej i nadaj jej priorytet. Migiem!

— Tak jest.

— Dobra, to zabieramy tych sukinsynów i do maszyn.

— Sir, może być z tym mały problem — Myers uniósł jedną brew, a żołnierz przestąpił niepewnie z nogi na nogę.

— A mianowicie? — spytał.

— Oni nie mają… dolnych kończyn.

— Co?

— Proszę spojrzeć — powiedział trep wskazując na jeńców.

Żołnierze wroga nosili popielato szare mundury i w przeciwieństwie do jednolitej czerni A.R.G.U.S.-a, odznaczały się nieregularnością typową dla wzorów maskujących typu Pencott. Twarze mieli osłonięte wełnianymi kominiarkami, a ich oczy chroniły grube gogle balistyczne. Większość pojmanych posiadała standardowe hełmy wojskowe lecz niektórzy nosili zwykłe czapki z doczepionym zestawem radiowym.

Jak wspomniał najemnik, każdy z siedzącym przed nimi mężczyzn nie posiadał nóg. Tylko kikuty zakończone okładkami sensorycznymi tuż pod kolanem.

Jonathan zwrócił uwagę na jednego z nich. W przeciwieństwie do reszty nie unikał jego wzroku, a wręcz przeciwnie; rzucał mu nieme wyzwanie.

— Jak się nazywacie, synu? — zapytał Myers wskazując mężczyznę końcem laski. — Tylko wy posiadacie fikuśny dekal kruka na swej piersi, więc musicie być dowódcą, albo kimś ważnym w oddziale. Prawda? — żołnierz nie zareagował tylko dalej świdrował wzrokiem starego weterana. — Mam nadzieję, że znacie angielski bo nie mam zamiaru szukać wam teraz tłumacza. Wasza sytuacja nie wygląda za wesoło biorąc pod uwagę, że jesteście cholernymi inwalidami.

— A pan to niby okaz zdrowia — zauważył z przekąsem pojmany najemnik. Mówił szybko i z ledwo słyszalnym wschodnim akcentem.

— No proszę, jednak potrafimy artykułować odpowiedzi — odparł Myers — Już myślałem, że jesteście niemową. Skoro doskonale się rozumiemy, może odpowiedzielibyście na pytanie? Jak się nazywacie?

— Aleksiej, ale dla jankesów to będzie Alex.

— W porządku Alex, dla kogo pracujecie?

— W tej chwili dla Brytyjczyków.

— Och, to zdążyłem już zauważyć, chodziło mi bardziej dla jakiego PMC pracujecie na codzień?

Dusk Light Company — odpowiedział bez wahania najemnik.

— A teraz kłamiecie — stwierdził beznamiętnie weteran. Żołnierz poruszył się niespokojnie, a Jonathan kontynuował. — Widzicie, ja już znałem odpowiedź na to pytanie. Wiem, że robicie dla Valravnu. Chciałem tylko sprawdzić, czy jesteście gotowi kłamać w tak beznadziejnej sytuacji, ale jak słyszę, to nie macie skrupułów, żołnierzu. — Major przerwał na chwilę świdrując mężczyznę oczami. — Domyślam się, że bardzo wam zależy na powrocie do domu, dlatego oferuję ci dwie opcje. Albo przestaniesz robić ze mnie głupka i podasz swój przydział, abym mógł zacząć paktować z waszym dowódcą albo… — Myers zawiesił głos.

— Albo co? — spytał butnie żołnierz.

— Albo każę zastrzelić połowę z was. Nie potrzebuję czternastu jeńców. W zupełności zadowolę się siedmioma. Nasi doktorzy z radością przyjmą dodatkowe szczury laboratoryjne.

Jak na komendę, podwładni Myersa unieśli karabiny i wycelowali w pojmanych żołnierzy. Nawet Shawn wyciągnął pistolet i przyłożył zimną lufę do skroni związanego najemnika. Mężczyzna zbladł. Z jakiegoś powodu domyślał się, że stary weteran nie blefuje. Wiedział również, że wokół A.R.G.U.S.-a panuje niechlubna reputacja wykorzystywania ludzi do badań nad substancjami psychotropowymi o użytku wojskowym. Aleksiej spojrzał na nieruchomą twarz majora bijąc się z własnymi myślami. Po chwili podjął decyzję.

— Dobra, sukinsynie. Trzymam cię za słowo.

— Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy — dodał poważnie Myers.

— Nazywam się Aleksiej Nowoczenko. Jestem zastępcą dowódcy trzeciego oddziału szturmowego "Kosa".

— A kto jest waszym dowódcą?

— Taumaturg, którego zabiliście jest… a raczej był moim przełożonym od wczorajszego wieczora. Dołączył do nas w ostatniej chwili jako wsparcie na potrzeby akcji.

— Wiesz może jak się nazywał? — Aleks pokręcił głową

— Nie przedstawił się.

— Na pewno?

— Przysięgam! Zwracaliśmy się do niego po prostu kapitanie, albo dowódco. Rozkaz przekazania mu dowodzenia przyszedł tuż przed atakiem. — Myers przez parę sekund wpatrywał się w oczy mężczyzny. Po chwili spojrzał na swojego zastępcę.

— Shawn! Zbierz paru chłopców i niech zaczną znosić to ścierwo to śmigłowca.

— Rozkaz.

— Aha, i poproś Rydera, żeby zorganizował trochę miejsca na ich pancerze — Major wskazał na egzoszkielety Chironów stojących w wysokiej trawie. — Chcę trzy sztuki w jak najlepszym stanie. Resztę zniszczyć.

— Oczywiście dowódco.

— Dzięki Alex. Może się jeszcze spotkamy — najemnik splunął.

— Wolałbym nie.

Myers rzucił ostatnie badawcze spojrzenie żołnierzowi po czym odwrócił się i odszedł w kierunku Chinooka. Zatrzymał go jednak głos jego zastępcy.

— Dowódco.

— O co chodzi, Shawn? — spytał Jonathan nie odwracając się.

— Co zrobić z ciałami ludzi Alexa?

— Zrobić zdjęcia i spalić — odparł Myers.

— Rozkaz.


Ryder siedział na ziemi oparty o zderzak jednego z transporterów i obserwował właśnie lądującego Hinda. Drugi śmigłowiec zataczał powolne kręgi wokół doliny chroniąc swojego skrzydłowego, który w trakcie podejścia był wystawiony na atak.

Żmija 1-2, gotowi do transportu.

Przyjąłem, Żmija, nie gaście silników. Ranni już w drodze. E.T.A. jedna minuta. Macie priorytet. Baza poinformowana.

Tu Żmija, zrozumiano. Czekamy.

Jack poczuł jak mały tablet na jego lewym nadgarstku zawibrował, a na ekranie urządzenia pojawiła się krótka wiadomość od Ethana: Wiedźma w stanie krytycznym. Wraca z innymi. Właśnie ją przenoszą.

Ryder wstał z jękiem czując, że rana znów się otwarła.

— Środki przeciwbólowe przestają działać sir. Zalecam udanie się do Cienia 4 i odpoczynek — powiedział stojący obok niego sanitariusz medyczny w swoim charakterystycznym białym hełmie, który zajmował się rannym operatorem Browninga.

— Nie prosiłem o diagnozę.

— Oczywiście sir, ale na samej morfinie długo pan nie pociągnie — odparł medyk otwierając już usta do wygłoszenia kolejnej rady, ale zamilkł widząc groźny wzrok dowódcy.

Nie tracąc czasu, Ryder ruszył w stronę śmigłowca. Paru najemników dotarło już do maszyny i otwarło drzwi luku transportowego czekając na tych najciężej rannych. Sanitariusze medyczni Cieni oraz 13. Kompanii zaczęli znosić nosze, na których leżeli konający żołnierze. Wśród nich Jack dostrzegł wiotkie ciało Anny.

Ethan, który zauważył dowódcę, prędko opuścił kolejkę ewakuacyjną i podszedł do przełożonego.

— Co z nią?! — spytał Ryder przekrzykują rytmiczny huk wirnika. Wciąż wpatrywał się w nieprzytomną kobietę wokół której kręcili się medycy i żołnierze, którzy właśnie wnosili Wiedźmę na pokład.

— Ciężko powiedzieć! — stwierdził mężczyzna, również krzycząc. — Widziałem groźne ranny po których ludzie wychodzili z bliznami, a widziałem też te na pozór powierzchowne, potrafiące zabić zdrowego chłopa. To magia. Równie dobrze może mieć już roztopione wnętrzności.

Ryder pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Dobra dzięki.

— Do usług.

Żmija 1-2, ranni na pokładzie. Wieziecie osiem dusz. Możecie startować i powodzenia.

Na dźwięk komunikatu śmigłowiec zadygotał, a ryk silników znacząco nabrał na sile. Mi-35 uniósł się powoli nabierając wysokości. Gdy Hind znalazł się około 30 metrów nad ziemię, pilot pochylił wolant w przód i maszyna zaczęła sunąć w głąb doliny lotem koszącym. Parę sekund później śmigłowiec znikł za wzniesieniem pędząc z zawrotną prędkością.

Zastępca spojrzał z ukosa na dowódcę, który odprowadzał śmigłowiec wzrokiem.

— Mów — powiedział Jack, czując spojrzenia podwładnego. Ethan westchnął.

— Shawn prosił mnie o zorganizowanie miejsca na pancerze wroga. Chce je wziąć do analizy inżynieryjnej.

— Może je załadować na Cienia 3.

— Przekażę — Ryder wyłapał nie wypowiedziane zdanie.

— I? — mężczyzna westchnął ponownie.

— Trzeba zabrać chłopaków do domu — Jack nie odpowiedział od razu, zamyślając nad słowami Ethana.

— Owszem, trzeba — powiedział w końcu.

— Zbiorę żołnierzy, sir — mężczyzna zasalutował służbiście i odszedł.

Ryder wpatrywał się tempo w przestrzeń przed sobą pogrążony we własnych myślach. Z rozważań wyrwał go William Shawn, który podszedł cicho i stanął obok najemnika.

— Chcesz? — spytał wyciągać w jego stronę otwartą paczkę papierosów z zachęcająco wyglądającym wyrobem tytoniowym. Jack przyjął propozycję.

— Dzięki.

— Spoko.

Mężczyzna w mundurze oficerskim wyjął paczkę zapałek i pomógł zapalić rannemu koledze. Po chwili obaj cieszyli się nikotynowym rauszem gdy obok nich krzątali się żołnierze z obydwu oddziałów.

Cienie jak i 13-nastki dostały rozkaz przygotowania się do drogi. Jedni wyprowadzali pojazdy z gęstych wrzosów na utwardzony asfalt i organizowali kolejność konwoju, drudzy w parach znosili jeńców do Chinooka, który ponownie odpalał swoje jednostki napędowe szykując się do lotu powrotnego.

— Zjebało się dokumentnie — stwierdził Shaw wydmuchując dym. Ryder pokiwał smętnie głową.

— No… zjebało się.

— Wiesz może…

— Ilu?

— Tak, ilu straciliśmy? — Jack zezował przez chwilę oczami na końcówkę trzymanego w ustach papierosa.

— Dziewiętnastu z czterdziestu sześciu — powiedział martwym tonem. Shawn trawił przez chwilę odpowiedź.

— Mniej niż połowa — zauważył — Mieli przewagę liczebną, efekt zaskoczenia, dogodny teren. Na moje oko nieźle sobie poradziliście.

— Powinienem to przewidzieć.

— Bzdura. Informatorzy powinni to przewidzieć — stwierdził ze złością Shawn zaciągając się papierosem. — To nie pierwsza i pewnie nie ostatnia sytuacja, w której Psy wojny znowu skaczą sobie do gardeł gdy zatrudnieni poborowi siedzą w barakach armii swojego państwa. Ostatnie czego w tej chwili chce Firma to walki z Valravnem.

— Valravnem? — spytał Ryder, patrząc mężczyźnie prosto w oczy. Shawn poważnie skinął głową.

— Tak. Zanim tu przylecieliśmy Koordynator dał nam znać, że w rejonie widziano żołnierzy PMC.

— Czemu mnie nie poinformowano?

— Informacje przekazano godzinę przed atakiem. W dodatku nie została ona potwierdzona. Równie dobrze mogli to być zwykli Brytyjczycy na patrolu. Jakby nie patrzeć, to wciąż ich wyspa.

Jack przetarł oczy dłonią zdrowej ręki. Już od dawna nie zdarzyło mu się stracić człowieka na misji i prawie zdołał zapomnieć o uczuciu towarzyszącym każdemu dowódcy gdy ginie żołnierz pod jego komendą.

Sir?

Komunikat wyrwał Rydera z rozważań. Sięgnął po radio lekko je pogłaśniając.

— Mów.

Jesteśmy gotowi, czekamy już tylko na pana.

Jack rozejrzał się zaskoczony dookoła dopiero teraz odnotowując fakt, że kręcący się koło niego żołnierze zniknęli. Przeniósł wzrok na kolumnę pojazdów stojących teraz w idealnym porządku na czarnej asfaltowej drodze. Przed prowadzącym konwój transporterem stał MH-47, którego śmigła obracały się leniwie na zamkniętej jeszcze przepustnicy.

— Chyba powinieneś iść — zauważył Shawn.

— Tak, tak… Idę, dzięki za papierosa — powiedział w końcu ruszając skrajem drogi w stronę punktu zbornego.

Minął pół-ciężarówkę załogi Cienia 5, a następnie HEMTT’a z modułem transportowym. Gdy dotarł do ostrzelanej ciężarówki Cienia 3 z przypiętymi do naczepy pancerzami centaurów, skręcił idąc teraz prostopadle do ulicy. Chwilę potem poczuł miękką ziemię wrzosowiska pod swoimi butami. Ryder zatrzymał.

Pięć metrów przed nim w równym rzędzie stali wszyscy najemnicy z jego oddziału, włącznie z rannymi, którzy wspierali się na ramionach swoich kolegów.

— Baczność! — zawołał ktoś.

Żołnierze jak jeden mąż wyprężyli się i zamarli w bezruchu. Ryder przez chwilę przyglądał się zamaskowanym twarzom. Na każdej z nich dostrzegł inne emocje; gniew, zmęczenie, rezygnację, smutek…

Znał każdego ze swoich ludzi; Ethan, Tyler, Ivan, Jeff, Max, Ian, Robert, Henry, Jake, Peter, Theo, Ambrose…

W kartotekach Firmy formacja złożona z tych czterdziestu sześciu mężczyzn widniała jako Grupa Eskortowa 3-7, jednak wszyscy używali prostszej nazwy: Grupa Cieni.

Znaczącą większość swojego zespołu znał za czasów swojego przydziału w 13 Kompanii. Stopień dowódcy zawdzięczał tym, którzy to parę lat temu razem z nim odeszli z elitarnego oddziału by utworzyć nowy rodzaj jednostki jaką stały się Grupy Eskortowe.

— Spocznij — powiedział.

Najemnicy rozluźnili się, a Ryder spojrzał na leżące miedzy nim a jego ludźmi czarne podłużne worki. 19 ciał. 19 dusz. 19 ludzi, którzy oddali życie za jego oddział; Aiden, Charlie, Mark, …

— Żołnierze! — krzyknął zwracając na siebie uwagę — Dobrze słyszeliście. Żołnierze. Nie psy wojny, nie najemnicy, żadne PMC. Jesteśmy pierdolonymi ŻOŁNIERZAMI! — wśród mężczyzn przeszedł cichy pomruk aprobaty. — Walczymy, krwawimy, zwyciężamy i umieramy na polu walki. Robimy to co do nas należy. Zabijamy. Na taką służbę skazał nas Bóg i każdy z nas jest świadom, że nie dla nas bramy raju. Robimy to dla naszych rodzin, żon, kochanek. Jeśli jesteśmy dobrzy w zabijaniu, to czemu sprzedawać to za darmo w jakiejś podrzędnej armii.

— Tak jest!

— Jesteśmy żołnierzami. Ci ludzie również nimi byli — Ryder wskazał na czarne worki. — Przysięgam, że jeśli, któryś z was o tym zapomni osobiście go zabiję. Jasne?

— Tak jest!

— Baczność!

Mężczyźni na powrót się wyprostowali. Ryder zasalutował zamaszyście oddając hołd poległym. Żołnierze przed nim pochylili głowy dziękując swoim kolegom za ich ofiarę, niektórzy uklękli inni wykonali znaki krzyża.

Po minucie ciszy jeden z mężczyzn wstał po czym zaczął na zmianę klaskać i uderzać obiema rękami o w swoją pierś. Po chwili do towarzysza dołączył stojący obok żołnierz. Po kilku sekundach cały oddział zaczął wybijać prosty rytm. Ryder przerwał salut. Jak na komendę mężczyźni zaczęli skandować prostą piosenkę.

You can run on for a long time
Run on for a long time
Run on for a long time

Sooner or later God'll cut you down
Sooner or later God'll cut you down

Go tell that long tongue liar
Go and tell that midnight rider
Tell the rambler, the gambler, the back biter
Tell 'em that God's gonna cut 'em down
Tell 'em that God's gonna cut 'em down

Paru mężczyzn wyszło przed szereg i zaczęło zabierać ciała do modułu Cienia 4. Śpiew nie ustawał.

Well my goodness gracious let me tell you the news
My head's been wet with the midnight dew
I've been down on bended knee
Talkin' to the man from Galilee
He spoke to me in the voice so sweet
I thought I heard the shuffle of the angel's feet
He called my name and my heart stood still
When he said, "John, go do my will!"

Go tell that long tongue liar
Go and tell that midnight rider
Tell the rambler, the gambler, the back biter
Tell 'em that God's gonna cut 'em down
Tell 'em that God's gonna cut 'em down

Głosy cichły powoli. Niektórzy już tylko nucili melodię.

You can run on for a long time
Run on for a long time
Run on for a long time

Sooner or later God'll cut you down
Sooner or later God'll cut you down

Prosty utwór pewnego śpiewaka z dawnych czasów stał się przybranym hymnem Cieni. Idealnie opisywał ich niedolę jako najemników, których jedynym zadaniem było wszczynanie wojen i zabijanie.

Gdy ostatni ze zmarłych został przeniesiony, Ryder rozkazał, by żołnierze udali się do swoich pojazdów. Właśnie w tym momencie podszedł do niego Shawn, który obserwował ceremonię z pewnej odległości.

— Major prosi, byś poleciał razem z nami do bazy — Jack wbił uważne spojrzenie w wyższego mężczyznę.

— Po co? — spytał.

— Dowództwo chce jak najszybciej wyjaśnić ten incydent — wyjaśnił Shawn — To nie pierwszy nasz konwój, który wpadł w podobnie zastawioną pułapkę. Miesiąc temu straciliśmy Grupę 2-2, jeszcze wcześniej 1-8.

— Co chcesz przez to powiedzieć?

— To, że twój oddział jako jedyny przetrwał atak i przerwał dobrą passę wroga. Czy twój skaner taktyczny zapisał całe starcie?

Ryder spojrzał na kamerę zamontowaną z boku jego hełmie. Dostarczany przez nią obraz zapewniał projekcję terenu, na którym działało oprogramowanie rozszerzonego HUD’u. Mała czerwona kropka mrugała powoli.

— Wygląda na to, że tak.

— Dobrze, zaczekam na ciebie w śmigłowcu — powiedział William odchodząc.

Jack westchnął. Nie uśmiechało mu się opuszczanie swoich ludzi. Zwłaszcza w takiej chwili kiedy morale są dość niskie, ale prośba Majora brzmiała jak rozkaz, nie sugestia.

— Ethan! — zawołał.

— Tak, dowódco?

— Przejmujesz dowodzenia. Góra ściga moją dupę, więc wracacie do bazy beze mnie. Dopilnuj by wszystko przebiegło bez zakłóceń.

— Oczywiście sir.

— Aha, Ethan.

— Tak sir?

— Dobra robota — żołnierz uśmiechnął się pod mokrą od potu maską. Dowodu jego ciężkiej pracy.

— Dziękuję, sir. Proszę na siebie uważać. Ta rana może przysporzyć kłopotów — Ryder uśmiechnął się krzywo.

— Masz rację. Weź też to — powiedział Jack podając mu swój karabin Spear — mi się już dziś nie przyda.

Ethan wziął broń do ręki, zasalutował i odszedł.

Ryder po chwili wahania pomaszerował szybkim w stronę śmigłowca. Gdy dotarł na miejsce, maszyna była już gotowa do startu. Jeden z operatorów pokładowych zamknął za nim rampę i wskazał jedno z pustych miejsc ustawionych pod boczną ścianą.

Latający transportowiec został wyludniony gdy większość 13 Kompanii został na ziemi jako uzupełnienie na stanowiska zabitych w akcji Cieni. Teraz jedynymi pasażerami śmigłowca byli jeńcy ściśnięci i skuci do siedzeń oraz niewielka eskorta składającą się z trzech uzbrojonych żołnierzy siedzących na przeciwko więźniów. Najdalej od głównej rampy, tuż za kabiną pilotów siedzieli Myers i Shawn.

Ryder usiadł obok nich i zapiął się pasami. Żołnierz obsługujący pokład podał mu słuchawki.

— Zapewnią komunikację — wyjaśnił wskazując na swój zestaw wbudowany w hełm śmigłowcowy. — W środku może być głośno.

— Wiem, dzięki.

Operator skinął głową i odszedł zajmując swoją pozycję za karabinem M249 zamontowanym pod jednym z dwóch okien obserwacyjnych. Lampy pod sufitem przygasły i zmieniły kolor z zielonego na czerwony. Ryder poczuł narastając wibracje, które przebiegły przez całą maszynę gdy pilot otworzył przepustnicę. Behemot szarpnął się po czym wzniósł się w przestworza.

Jack odwrócił się przez ramię, aby wyjrzeć przez małe okrągłe okienko. W dole ujrzał malejącą dolinę, która jeszcze parę minut temu była polem bitwy.

W miejscach detonacji ładunków wybuchowych wrzosowisko krwawiło czarną glebą. Wśród kwiatów błyskały iskry małych pożarów. To dopalały się zwłoki zabitych przeciwników.

Taktyka spalonej ziemi — pomyślał. — A.R.G.U.S. nigdy nie zostawiał za sobą śladów. Nigdy.

— Żmija 1-1, zniszczyć cel — Ryder usłyszał rozkaz wydany przez Shawn’a. Po chwili ujrzał jak krążący do tej pory Hind zmienia kierunek lotu i odpala pojedynczą rakietę.

Głowica została wycelowana w zdezaktywowane pancerze, które zniknęły zmiecione przez potężną eksplozję pocisku odłamkowo-burzącego. Jack zobaczył fruwające w powietrzu szczątki Chironów, które spadały na ziemię niczym stalowy deszcz. Mężczyzna odwrócił się od okna zostawiając za sobą wydarzenia dzisiejszego poranka.

— Żmija 1-1, dobry strzał. Formacja eskortująca. Potwierdź.

Potwierdzam dowódco.

— Dobrze, Myers bez odbioru — po raz pierwszy od paru godzin nastała cisza radiowa — Słuchaj, Ryder teraz jest dobra, aby… — weteran umilkł na widok zamkniętych oczu mężczyzny. Jego klatka unosiła się miarowo w rytm płytkiego oddechu.

Dowódca Grupy Eskortowej 3-7 Jack "Black Jack" Ryder spał.


09.09.2031 | Ośrodek Hunter Industries, okolice Oslo | 577 dzień wojny.

— Więc, podsumujmy — Po zaciemnionej sali operacyjnej rozległ się cichy głos starszego już chirurga, który trzymając przezroczysty tablet zaczął odczytywać z niego informacje. — Klatka piersiowa została wzmocniona za pomocą paru milimetrów stopu wolframowego. Miała pani wielkie szczęście, że rozbite żebra nie przebiły ważniejszych organów. Udało nam się wszystko zebrać i bezpiecznie ułożyć na swoje miejsce. W miejscu zniszczonego mostka wstawiliśmy nowy. Cały pani tors został pokryty metalową warstwą, można powiedzieć że ma pani pod pancerzem jeszcze jeden pancerz. — Mężczyzna podniósł wzrok znad urządzenia i spojrzał na nagą kobietę leżącą na stole operacyjnym, której ciało w znaczącej większości pokrywały metalowe substytuty.

Anna słysząc ostatnią uwagę uśmiechnęła się lekko. Jej dolna szczęka została zastąpiona mechanicznym zamiennikiem. Dla utrzymania walorów estetycznych proteza została pokryta sztuczną skórą, jednak przy szybkich ruchach można było usłyszeć ciche "kliknięcia".

— Coś jeszcze doktorze Kot? — spytała, dotykając językiem metalowych zębów.

Lekarz założył okulary i spojrzał jeszcze raz na tablet.

— Mam tu jeszcze informację od techników, którzy zajmowali się dolnymi kończynami. Nogi zostały całkowicie wymienione. Pani "oryginalny" układ kostny zostały kompletnie zmiażdżony. Korzystając z okazji w czasie zabiegu dokończyliśmy operację, którą pani kapitan zaczęła jeszcze kilka lat temu. Teraz już praktycznie każda kość w pani ciele została wymieniona oraz wzmocniona specjalną powłoką pancerną. — stary chirurg odłożył tablet na bok i zdjął okulary — Mam wrażenie, że będę panią coraz rzadziej widział, a bardziej się pani zapozna z zespołem technicznym. — Doktor machnął ręką odganiając tą myśl. — W każdym razie całość jest zasilana EZAWem. Na zlecenie zaopatrzyliśmy panią w egzemplarze prototypowe o małym zużyciu energii. Przy aktualnym załadowaniu powinna starczyć na około dwóch lat, jednak zalecam kontrolę za 6 miesięcy. Też na pani prośbę część protez rąk została wzbogacona o irrylyt żeby łatwiej przewodziło energię. Aha, niedługo będziemy musieli znaleźć miejsce na zbiornik surowicy biotycznej zasilającej syntetyczne nerwy.

— Sugeruję pan coś, doktorze? — Lekarz wzruszył ramionami.

— To temat na później, proszę się ubrać — powiedział wskazując na leżące obok złożone ubrania.

— Coś się zmieniło na froncie? — zapytała Anna, siadając na łóżku i naciągając czarną wełnianą koszulkę. Jej ramiona zgrzytnęły głośno gdy uniosła ręce nad głowę. Doktor patrzył przez chwilę na pacjentkę czekając aż dźwięk się powtórzy, ale nic takiego nie nastąpiło. Mężczyzna odchrząknął głośno.

— Nie wiele mi wiadomo — przyznał chirurg szczerze. — Oficjalne wiadomości bez zmian. Główne siły angielskiej marynarki dalej stacjonują w Edynburgu, aby uniemożliwić jego odbicie. Pojedyncze krążowniki zostały wysłane do zatoki Morza Irlandzkiego, blokując w ten sposób dostawy zaopatrzenia Zjednoczonej Republiki Irlandii dla Szkotów. Co jakiś czas wybucha bomba w jednym z większych miast, a potem obie strony winią siebie nawzajem. Gdzieś zbombardują, tam gdzieś strzeli. Po staremu. Inne kraje nie dołączyły do wojny i dalej stoją z boku, obserwując jak rozwinie się sytuacja. Bądź co bądź to wewnętrzny konflikt starej Wielkiej Brytanii. Swoją drogą, pan Hunter dalej oczekuje pani powrotu w nasze szeregi. Wprost nie może się doczekać końca tej wojny. Herbaciarze nie są tak chętni na kupno jego broni jak się spodziewał. — ostatnie zdanie doktor powiedział jakby do siebie.

Anna, która skończyła się ubierać wstała pewnie i zaczęła iść ciężkim, stanowczym krokiem w stronę wyjścia po drodze naciągając swój czarny płaszcz. Na jednym z ramion miała przepaskę z kotwicą powstańczą, a na drugim wciąż jeszcze widniało oko A.R.G.U.S.-a

— A dokąd to się pani wybiera na litość boską? Powinna pani leżeć w łóżku jeszcze przynajmniej przez tydzień.

— Do Edynburga — odparła kobieta otwierając drzwi sali operacyjnej. — W końcu tego chce Hunter. Końca wojny. Czyż nie?

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported