Kroniki Kolubryny Ultra Omega 3000™ — Ocean Niespokojny

ocena: +17+x



PROLOG

Badum, badum, badum. Bicie serca wypełniało przechowalnię SCP-PL-106, powoli doprowadzając do utraty rozumu ochroniarza. Był on jednak zbyt dumny ze swojej pracy, by założyć na siebie słuchawki na czas obserwowania przechowalni. Wyjął jednak kanapkę z szynką, sałatą i jajkiem, wypełniając pomieszczenie zapachem porównywalnym do ścieków. Spojrzał na zegarek. Wiedział, że zaraz wybije następny dzień, a z nim nowy numer machiny. Ugryzł kanapkę i monochromowy ekran anomalii wykasował numer, by móc zacząć losować cyfry. Kanapka upadła na ziemię, a w całej placówce zabrzmiał alarm rozpoczęty przez bezimiennego ochroniarza.

— No Przemek, jak to mawiają — mój ojciec rzucił na stół gazetkę Kuriera Anomalnego Warszawy. W tym przypadku preferował to medium jako źródło informacji od Parawatcha, czy gazetki internetowej Simbuna. Potrzebował szybkiego źródło informacji, które nie poświęcało czasu na tłumaczenie swoich gazetek. — Kto rano wstaje, ten w dupę może nie dostanie. Pakuj graty, ja odpalam KOLUBRYNĘ ULTRA OMEGA 3000™.

— Co? — zapytałem podnosząc rzuconą gazetę. — Czemu? Co się stało? Deathstar się odpalił?! — Krzyknąłem, spoglądając na gazetę. Wbiegłem po schodach do swojego pokoju, by spakować wszystkie swoje najważniejsze graty.

Zbiegłem zaledwie dziesięć minut później z plecakiem szkolnym pełnym bielizny, ubrań oraz elektroniki. Wyszedłem szybko przed dom, by znaleźć mojego ojca rozpalającego silnik KOLUBRYNY ULTRA OMEGA 3000™, na który mój rodzic wydał niemałe pieniądze, by kupić. Podczas gdy mój tata jeszcze pakował walizkę, samochód wyglądał wtedy jeszcze jak najzwyczajniejszy niebieski Polonez, z pojedynczymi żółtymi drzwiami, lecz po tym, jak wsiadłem i mój ojciec kopnął w maskę samochodową czerwonym kroksem, samochód wystrzelił kilka metrów wprost z tyłu i przodu tabliczkę rejestracyjną, ukazując zardzewiałą, lecz nadal w jakiś sposób połyskującą na słońcu nową tabliczkę z logiem Szwagrów. Bagażnik się samowolnie otworzył, wyjmując z siebie przekombinowany, niepasujący do koloru samochodu spojler. Za spojlerem pojawiły się dwa równie czerwone skrzydła, które zaczęły podjeżdżać ku bokom pojazdu.

— Zabrałeś wszystko, Przemek? Bo ten świat się skończy niczym Polska w trzydziestym dziewiątym. Nie zostanie kamień na kamieniu. — Powiedział podczas walenia pięścią w deskę rozdzielczą, by ta wypluła ciąg numerów, które by go zadowoliły. — No to co lecimy, Przemuś.

Przycisnął do podłogi pedał samochodu, wypluwając z rury wydechowej tyle dymu, że gdyby ten świat nie był zgubiony to, zniszczyłoby go globalne ocieplenie, za które ten samochód byłby najbardziej odpowiedzialny. Rozpędził pojazd i potrącił drewniany płot naszego podwórka. Samochód zaczął się powoli rozpędzać do znaczącej prędkości, po czym wzniósł swoje koła znad ziemi.

— Lecimy! — krzyknąłem, lecz zostałem zatrzymany głośnym uderzeniem po mojej prawej.

— Jebane niemieckie części! — odpowiedział głośniejszym krzykiem mój ojciec, spoglądając na zwisające na pojedynczym kablu skrzydło.

Zaczęliśmy drastycznie spadać w stronę asfaltu. Zacząłem krzyczeć, lecz zadławiłem się swoją śliną. Podniosłem ręce, zakrywając widok łokciami. Chwilę przed uderzeniem zmieniłem swoją wiarę z ateizmu na chrześcijaństwo oraz spojrzałem w stronę kierownicy, by zobaczyć, z jaką prędkością spadamy. Następnie poczułem uderzenie i widziałem przebłysk.

Obudziłem się ze słonym smakiem na moim języku. Otworzyłem oczy, w które uderzyło gorące słońce. Szybko je przymrużyłem i rozejrzałem się wokół siebie. Samochód był pusty. Dryfowaliśmy na środku oceanu. Podniosłem głowę i spojrzałem przez wycięty piłą kawałek dachu, który mój ojciec miał czelność nazywać „szyberdachem”. Kierowca samochodu znajdował się na dachu Poloneza. Spojrzałem pod nogi i zauważyłem rozbebeszony przez wystającą blachę plecak, który przyniosłem z sobą. Złapałem go oburącz, próbując sprawdzić co z jego zawartości przetrwało, w wyniku czego torba się rozwaliła na kolejne dwa kawałki. Wypadł z niej mój telefon z rozbitą szybką. Próbowałem go włączyć, ale ukazał się znak, że bateria była rozładowana. Nie zaskoczyło mnie to, w końcu źle podłączyłem telefon na noc, w której musieliśmy uciekać z naszego wymiaru, by uniknąć SCP-PL-106. Rozejrzałem się szybko po resztkach mojego plecaka, by znaleźć kabel i powerbanka. Znalazłem kabel, lecz moja przenośna bateria była poważnie uszkodzona. Niestety ten samochód nie miał wejścia na USB, które pozwoliłoby mi podładować telefon. Schowałem wszystko do szafki przy desce rozdzielczej i wdrapałem się przez „szyberdach” na dach samochodu. Jak wyszedłem na górę, zauważyłem, że pojazd wysunął coś w stylu poduszek powietrznych spod drzwi, najwyraźniej była to jedna z wielu funkcji KOLUBRYNY ULTRA OMEGA 3000™.

— Gdzie my jesteśmy? — zapytałem ojca.

— Środek Oceanu Spokojnego. — Odpowiedział, spoglądając na bezkresny błękit wód przed nim. — Trafiliśmy do planowanego wymiaru, ale jak pierdolnęliśmy o asfalt niczym łysy grzywką o cement, to wywaliło nas w losową lokację.

— Nie możemy skoczyć jeszcze raz? — zapytałem ponownie.

— A masz jak się rozpędzić tutaj do prędkości 145 km/h, byśmy mogli wykonać skok? Nie ma też szans, byśmy wznieśli się z tym złamanym skrzydłem — zaczął odpowiadać z powagą. Zacząłem się bać, ojciec zaczyna być straszny, jak nie posiada kilku promili alkoholu w krwiobiegu, więc wiedziałem, że trzeba go jak najszybciej dostarczyć do cywilizacji. Nie mam na myśli, że zaczyna być agresywny, czy że mnie leje jak jest trzeźwy. To byłoby lepsze. Zaczynają się dziać straszniejsze rzeczy. Jak mój tata jest trzeźwy, zaczyna być, nazwijmy to w ten sposób z braku lepszego słownictwa, „napalony”. Przełknąłem ślinę i spojrzałem na walizkę ojca z nadzieją, że przyniósł ze sobą coś, co by nas uratowało. Zauważyłem, że trzymał w niej jednak wyłącznie dwa kieliszki obłożone wokół poduszkami, złożoną wędkę bez przynęty, oraz słoik bigosu. Miał też przy sobie oczywiście przepasaną pod koszulką linkę hamulcową, którą trzymał przy sobie zawsze jako metoda samoobrony.

— A co z KOLUBRYNĄ ULTRA OMEGA 3000™? Nie ma ona jakiejś funkcji, która by nas uratowała?

— Właśnie! Eureka! — krzyknął, przynosząc mi nadzieje i uśmiech. Podbiegł do przodu samochodu i otworzył zamaszyście maskę samochodu, wyjmując z niej plastikową dwumetrową rurkę, którą włożył do jednego z kieliszków i krzyknął specjalne hasło "Fundacja ssie drąga", by zacząć wlewać półprzeźroczysty płyn do kielicha — Nieskończony dozownik samogonu!

— Ma może jeszcze inne funkcje? — zapytałem mimo znania odpowiedzi. Dostałem to czego oczekiwałem, w formie potrząśnięcia głową przez mojego ojca. Wydałem z siebie głośny oddech. Byłem jednak na wpół szczęśliwy, że może mimo wszystko mój rodzic będzie mógł zachować nieco promili w krwiobiegu. Przykucnąłem na krańcu dachu i opierając stopy na szybie drzwi, zacząłem rozmyślać, jak możemy stąd zwiać. Nie mamy przy sobie wody pitnej, jedzenia czy też przynęty na wędkę, która takowe jedzenie by nam dała. Drugim problemem było to, że aktualnie pogoda była świetna, ale w każdej chwili mógł się rozpocząć sztorm, który samochód by przewrócił. Trzecim i według mnie większym jeszcze problemem było skala naszej „łódki”. Ocean Spokojny jest, mimo iż nazwa tego nie sugeruje, nie bardzo spokojny. Jest pełny morskich anomalii, które polują na ludzi w sytuacjach takich jak ta, w której właśnie jesteśmy.

Spojrzałem na skierowaną ku chmurom maskę pojazdu i nagle dostałem olśnienia. Wstałem i podszedłem dwa kroki do przodu, lekko przykucając. Samochód ten miał funkcje niwelowania fal i bujania, przez co można było nawet postawić walizkę na szczycie samochodu, ale nadal bałem się poślizgnięcia i upadku na tylne siedzenie przez „szyberdach” lub też upadku za burtę. Złapałem się dłoniami za kraniec maski samochodowej i ze strachem przełożyłem nogę na drugą stronę. Spojrzałem na części KOLUBRYNY ULTRA OMEGA 3000™, które ciągle działały. Nie znałem się świetnie na samochodach, jednak od czasu do czasu pomagałem ojcu przy tym i poprzednim pojeździe, jaki mieliśmy. Dlatego byłem w stanie chociaż rozpoznać co jest czym i czy na pierwszy rzut oka powinno działać. Tak jak miałem nadzieje, środek machiny zdawał się być w dobrym stanie. W szczególności to, co mnie zainteresowało najbardziej, czyli akumulator. Wróciłem na dach samochodu i przeczołgałem się przez dziurę w dachu z powrotem do przedniego siedzenia, by wyciągnąć z niej ładowarkę do telefonu. Następnie krzyknąłem do mojego ojca mój plan. Ten zrozumiał, że człowiek, jak bardzo tego by tego nie chciał, na samym bimbrze nie pociągnie kilku tygodni i w końcu zgłodnieje. Dlatego wziął ostatniego (na ten moment) szota samogonu i na zaledwie kilka kęsów szybko zjadł cały słoik bigosu, po czym z powrotem odstawił, i zabezpieczył w walizce kieliszek i podszedł mi pomóc.

— Myślisz, że to zadziała? — zacząłem mieć wątpliwości, spoglądając na kabel USB, zmasakrowany przez haczyk od wędki, by dało się go wcisnąć do akumulatora, pokryty bokserkami i tym podobnym, by uniknąć słonego powietrza oraz pryśnięć wody niszczących naszą McGyverową machinę. Nie spodziewaliśmy się, że moje bokserki będą dobrą ochroną dla kabla, biorąc pod uwagę, że takie gacie nie ukryłyby nawet faktu, że ktoś się zlał w gacie. to co dopiero zatrzymały wodę, jakby przyszła duża fala, ale było to lepsze niż nic. — Może lepiej po prostu się upić i odejść stąd, używając SCP-PL-119.

— Przemuś. Ta anomalia odeśle cię z powrotem tam, skąd przybyliśmy po tym jak promile ci zejdą. Gołego i na środku oceanu, bo samochód odpłynie dalej. Zresztą co ty tak wątpisz w moje zdolności z maszynami? Czy opowiadałem ci, gdzie się nauczyłem o mechanice wszystkiego, co jest na świecie? — rozpoczął historię. Zdając sobie sprawę, że trochę to zajmie, by nie marnować czasu, złapałem za prowizoryczną korbę akumulatora i zacząłem kręcić, by zacząć wytwarzać prąd. — Było to w pamiętnym roku sześćdziesiątym ósmym. Mieliśmy wtedy w szkole woźnego imieniem świętej pamięci Freddy Kr-coś tam. Jakieś niepolskie imię, nie wiem, skąd on był. Miał on tam swoją kanciapę w kotłowni tej szkoły, którą przerobił na swoją bimbrownię. Tam też nauczyłem się sekretnego przepisu rodu Lechów, który mamy w domach do dziś. Wracając do tematu, ta kanciapa-bimbrownia funkcjonowała również jako szulernia. Bardzo kiepska szulernia, bo każdy kantował jak szalony i konkursem tam było sprawdzić, kto był lepszy w oszukiwaniu w karty. Raz jak obrobiłem woźnego z jego roweru i pensji, ten się jakoś podekscytował i powiedział chyba, że mi zapłaci ciałem czy coś, ale chuj z tym, nie byłem zainteresowany jego nerkami. Bardziej obchodziły mnie jego zdolności spawania. Miał nawet taką zajebistą rękawicę do krojenia warzyw, że ciągle nie znalazłem nigdzie tak efektywnej aparatury. Ciągle żałuję, że nie wydoiłem z niego tej rękawicy w tej szulerni, ale biedak niestety zmarł w ogniu. No ale spawanie, silniki, kable i tym podobne, on to wszystko był w stanie zrobić i wszystkiego właśnie mnie nauczył. Aż wiesz co? Pożyczę jego słowa: razem z nim byliśmy w stanie osiągnąć kosmos i jeszcze dalej. Ahh… Czasami ciągle jestem w stanie go widzieć w moich snach.

— Tato, on ciebie chyba próbował molestować — odpowiedziałem już zadyszany od kręcenia korby akumulatora.

— E tam pierdolisz, fajnie było — machnął ręką — kręć wajchę, a nie gadaj.

Poważnie nie doceniłem wysiłku fizycznego wymaganego, by naładować telefon korbką. Było mi teraz już łatwiej, bo słońce wreszcie przestało mnie grzać prosto w plecy i w zamian okrążyło mnie ciemnością. Nie wiedziałem, która jest godzina ani tym bardziej, w jakiej strefie czasowej jesteśmy. Jedynym plusem jest to, że dzisiaj księżyc wyjątkowo silnie odbijał światło. Aktualnym minusem jednak jest to, że uspokajanie ojca alkoholem miało swoje konsekwencje. Od kilku godzin nie czuje swojej ręki i nie mam nikogo kto, by mnie zamienił.

Usłyszałem cichy śpiew zza samochodu. Żeński głos. Brzmiał on jednak jak głos osoby miłej i niewinnej. Odłożyłem telefon i łapiąc się za ramie z bólu przeszedłem z powrotem na dach pojazdu zza maski. Spojrzałem przed siebie i zobaczyłem olśnioną przez księżyc kobietę. Zaczerwieniłem się i zacząłem pocierać swoje paznokcie. Podniosłem lekko głowę i zauważyłem, że ta kobieta ma ogon niczym ryba poniżej talii. Nie trzeba było osoby wyedukowanej, by wiedzieć, kim była ta niewiasta. „Syrena” powiedziałem w głowie, zdając sobie sprawę, że właśnie zostałem zauroczony przez jej czar. Nie będę jednak krzyczał. Nie mam i tak gdzie uciec. Jak mamy umrzeć samotni na morzu, to czemu nie mam zrobić tego w sposób, jaki chce. Grzmocąc kobiet-

— Kto tam na górze! — dobiegł głos z tylnego siedzenia samochodu. Po krótkiej chwili, zanim byłem w stanie wymyślić wymówkę, by ojciec mnie zostawił, wyłonił on swoją głowę z „szyberdachu” po czym rozglądając się spod pijanego i pół śpiącego przymrużonego oka, zanurkował z powrotem do samochodu tylko po to, by wyczołgać się z już pustym słoikiem bigosu. Przyłożył rękę do czoła i się przeżegnał. — W imię ojca i syna i ducha świętego… wypierdalaj duszo nieczysta. — Syrena krzyknęła i zaczęła się zwijać z bólem. Zaczęła się kompresować do półprzeźroczystej jasnoniebieskiej kulki wielkości ściśniętej pięści. Mój tata szybkim zgrabnym ruchem ręki złapał duszę kreatury za ogon i wcisnął do słoika po bigosie.

Upadłem na ziemię i spojrzałem się przez nogi mojego ojca na znajdującą się za nim walizkę, która ciągle się nie zsunęła z dachu przez funkcje niwelowania bujania KOLUBRYNY ULTRA OMEGA 3000™. Przekląłem pod nosem, że Szwagry dodali takową funkcję do machiny, ale nie pomyśleli o dodaniu funkcji silnika wodnego czy czegoś podobnego. Wypuściłem z nosa powietrze i z trudem poprosiłem tatę o podanie mi kieliszka.

— Fundacja ssie drąga — powiedzieliśmy obaj, ja ze zmęczeniem, a tata krzycząc, był zadowolony, że wreszcie ma możliwość wypicia z synem. W przeciągu następnej godziny powiedziałem to hasło kilka razy, zapełniając jeden kieliszek po drugi. Zacząłem powoli dryfować pomiędzy jawą a snem.

— Był kiedyś taki zwyczaj! — krzyknął falsetem i fałszem równocześnie mój ojciec jeszcze bardziej pod wpływem alkoholu.

— Nie tym razem tato — odbiłem.

— Że żeglarze na żaglowce
Jak nie mogli zabrać żon — odczekał na chwilę, bym dokończył szantę. Nie odpowiedziałem.
— To zabierali owce.

— Hej ha kolejkę nalej — kontynuował.
Hej ha kielichy wznieśmy
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom! — krzyknął najgłośniej ze wszystkich linijek pieśni.

Pływał z nami raz szantymen — zdecydowałem się wreszcie na odpowiedzenie śpiewom godowym taty.
Śpiewał bardzo niskim basem
W rękach zawsze miał gitarę
Ster trzymał kutasem.

Hej ha kolejkę nalej! — Krzyknęliśmy razem
Hej ha kielichy wznieśmy,
To zrobi doskonale
Morskim opowieściom.

Kiedy boczny szkwał przywiał — dodał mój ojciec.
Ster mu w jaja tak przywalił
Już nie basem, a sopranem
W porcie walił — zarechotał mój tata wniebogłosy.

— Tato? — przerwałem mu, zanim ten był gotowy zaśpiewać kolejny refren. — Myślisz, że mama z nami też dołączyłaby do śpiewania szant?

— Hmmm… — zamyślił się. — Wątpię. Zresztą ktoś musiałby siedzieć w samochodzie, nie zmieścilibyśmy się wszyscy na dachu.

— Pewnie ja lub ty byśmy siedzieli. Może nawet obaj — uśmiechnąłem się do siebie, spoglądając na pięknie świecące niesplugawione miastem niebo. — Jestem pewien, że spodobałby się jej ten widok. Dlaczego się z nią rozstałeś?

— A czemu ty wybrałeś mnie w sądzie zamiast niej mądry gnojku? — zripostował. — Może i jesteś ciotą, ale jednak jesteś moim synem. Jest wiele „mnie” i jest też wiele „Przemków” na przestrzeni wielu wymiarów, lecz ciągle tylko ty i wyłącznie ty jesteś w połowie mną, tylko ty jesteś dokładną połową człowieka przygód, marzeń i odkrycia. Gdzie ja bym znalazł kompana takiego jak ty. Twoja matka jednak chciała spokojnego normalnego życia, chciała, żebyś był w stanie normalnie chodzić do szkoły, znalazł sobie dziewczynę, chodził z nią na randki i sam miał w końcu dzieci.

Poczułem na sobie nagły powiew wiatru, złapałem się za głowę i zauważyłem, jak po mojej lewej jedna para bokserek odleciała. Podniosłem się z trudem i złapałem za ciągle postawioną na szpic maskę samochodową. Czułem się, jakby cały świat się kręcił. Złapałem z trudem leżący pod maską telefon i nacisnąłem z całej siły na włącznik. Zaskoczony zauważyłem, że ekran się włączył. Sprowadziłem pośpiesznie wzrok w prawy górny róg.

— Brak zasięgu. — Zaśmiałem się. — Nawet nie jestem zaskoczony.

Zostałem ponownie obudzony poprzez blask słońca, walący prosto w moje oczy. Różnicą tym razem było, że znajdowałem się na tylnym siedzeniu machiny, bolała mnie głowa jak chuj, miałem pod sobą poduszkę z walizki, pić mi się chciało niemiłosiernie oraz nie pamiętałem całego ostatniego wieczoru. Spojrzałem za „szyberdach” i wyczołgałem się na szczyt KOLUBRYNY ULTRA OMEGA 3000™. Spojrzałem na mojego rodzica, który łowił ryby zza burty.

— Myślałem, że nie wziąłeś przynęt — powiedziałem, masując czoło i zasłaniając piekące i oślepiające słońce, które świeciło zza szarych chmur. Zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie w najbliższym czasie pogoda się znacznie pogorszy.

— Bo nie wziąłem — odpowiedział ojciec, który prawie nie czuł kaca. Był doświadczony.

Zauważyłem anormalnie dużą falę uderzającą lewą burtę Poloneza. Następnie zabrzmiał z wód ryk okropnej kreatury, który echem zaczął się odbijać w mojej spitej czaszce. Spojrzałem szybko ze strachem przez dziurę w dachu KOLUBRYNY ULTRA OMEGA 3000™ szukając słoika po bigosie, domyślając się, co mój tata zrobił. Tak jak się tego bałem, słoik był pusty.

— Użyłeś pierdolonej duszy syreny jako przynęty? — krzyknąłem, spoglądając na to, jak z wód zaczyna powoli się wynurzać gigantyczna kreatura. — Tato! — próbowałem przekrzyczeć płacz kolosalnego węża morskiego. — To jest kurwa Jörmungandr!

Mój ojciec zaczął się śmiać — Ty się ze mnie nabijałeś, jak mówiłem, że ze znajomymi zrobimy Polski Związek Wędkarzy Anomalnych! Mówiłeś, że niby wystarczająco zdobyczy i popytu by nie było!

— Czy ty kurna już się schlałeś?! Dopiero co ranek wstał! — krzyknąłem, wskakując za kierownicę, zastanawiając się, czy moje stwierdzenie było prawdziwe. Równie dobrze mogło być już późne popołudnie. Nie wiem, ile spałem. Stwór wodny zaczął ciągnąć pojazd za wędkę mojego ojca. Została ona wzmocniona w sposób anomalny, by była w stanie wytrzymać takie siły. Mimo wszystko wędka byłaby wyrwana z jego rąk, gdyby nie obwiązał sobie dłoni do wędki linką hamulcową. Mój ojciec próbował wskoczyć do samochodu, by nie spaść z machiny, lecz się potknął. Odwróciłem się szybkim ruchem za siedzenie i złapałem go za kołnierz, ściągając go z powrotem do pojazdu, mimo niemiłosiernego bólu w ramieniu po kręceniu korby dnia poprzedniego. Mój tata posadził gruby pośladek na tylnym siedzeniu Poloneza i nogami zaparł się o przednie siedzenia kopiąc mnie przy tym w głowę. Ciągle jednak trzymał on wędkę wystawioną przez „szyberdach” w dłoniach. Zaczęliśmy przyśpieszać. 80 km/h, 90 km/h, 100 km/h, 110 km/h, 120 km/h, 130 km/h, 140 km/k. Zapiąłem pośpiesznie pasy i uderzyłem pięścią w deskę rozdzielczą zdając sobie sprawę, że zapomniałem wybrać wymiaru, do którego trafimy. Następnie zauważyłem przebłysk.

EPILOG

— Niezłą historię żeście mieli, co? — powiedział do nas głośno, lecz nie krzycząc „mój” rodzic z wymiaru, w którym się aktualnie znajdowaliśmy.

— Możemy więc zostać w waszym wymiarze do czasu napraw? — zapytałem, spoglądając przez ramię ojca z tego wymiaru na rozrytą drogę oraz przyciągnięty na krawężnik rozbity samochód.

— Jasne — odpowiedział bez zastanowienia. — Chociaż w porównaniu do mojego Przemusia zdajesz mi się być pizdą.

— Twój Przemuś? — zapytał mój zaciekawiony tata.

— Ba, że mój. Czyj inny by miał być — odpowiedział z dumą — samemu mnie prosi, żebym go zabierał na swoje wycieczki i tym podobne. W szczególności jak robimy cokolwiek z kultem Zepsutego Boga czy Mekhane. Mój chłop zainteresował się Mekhane tak bardzo, że nawet ze znalezionych części i z tego, co znaleźliśmy na Allegro zrobił własnego robota!

— Robota?! — krzyknął mój tata. — Możemy zobaczyć?

— Nie widzę problemu. Przy okazji nasze Przemki się poznają — zaprowadził nas ręką do schodów, po czym czekając na nas u ich szczytu powoli otworzył drzwi do pokoju. Spojrzałem przez znajome mi drzwi, by ujrzeć znajomy mi pokój pokryty nieznajomymi mi plakatami, których opis pominę, bo, broń panie Boże, nie zamierzam przywrócić ich do swojej pamięci.

Przełknąłem ślinę i spojrzałem na wyjątkowo dokładnie skonstruowanego robota znajdującego się na łóżku podnoszącego koc, by przykryć swoje nagie części od przodu. Robot przemówił.

— Witaj, Przemek-san.

— CO DO KURW-

H7ntiFt.png
O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported