My z Księżyca

ocena: +11+x

Jel Ulies Varno wkroczył do głównej hali obserwatorium niczym sztorm nad Północnym Kwadramorzem Oceanu Adantickiego, wpuszczając przez zamykające się drzwi wieczorny szum pary i maszyn z najbliższej okolicy. Jego podeszłe wiekiem ciało nadal żwawe i wypełnione niemal młodzieńczą werwą. Jego oczy wyraźnie błyszczące szczerą irytacją, a twarz wykrzywiona w mocno zaakcentowanym przez zmarszczki wyrazie niezadowolenia, graniczącego z emocjonalną złością.

— Co szef taki poturbowany, jakby go nieomal parociąg szynowy minął o szerokość szlinga? — Tak gwałtowne wejście dyrektora Obserwatorium Astronomicznego Val-Vardeou oczywiście od razu zwróciło uwagę jego podwładnych i podopiecznych, siedzących i stojących w całej hali, dokonujących obserwacji, obliczeń i analiz. Pytanie padające z ust jego asystenta Vico Shallu, syna osławionej biomistrzyni i medyczki Mory Shallu, nie było więc czymś niespodziewanym.

Na to pytanie Jel machnął szeroko ręką i zdejmując płaszcz, wyrzucił z siebie tubalnie.

— Ci przeklęci antropologowie zaczęli od nowa odkopywać tę teorię Starej Techniki! Pomimo tego, że od stu lat bezsprzecznie znajdowano ślady, które nie wskazywały na istnienie zaawansowanej industrialnie cywilizacji dawniej niż tysiąc lat temu! — Przerwał na moment swój wypełniony delikatną żółcią wywód, przeklinając donośnie na szal, który się zasupłał. — Nie mniej oni znowu wracają do tej wartej mniej niż ścieki w rynsztokach teorii… HIPOTEZY bardziej nawet, że już dziesięć tysięcy lat temu ludzie stworzyli maszyny parowe, a nawet bardziej zaawansowane, o których nasi automatonomistrzowie mogliby tylko śnić! Ich dowód?! Nędzne kryształki krzemu, które rzekomo mają mieć regularne, ledwo widoczne pod mikrooptonem ryty! Czy jakaś zardzewiała sztaba stali mająca po prostu lepszą odporność na kwas niż zwykle! Już kamienie z Washinote w Republice Zachodniego Wybrzeża Meriky odkryte dwieście lat temu były bardziej wiarygodne! A i tak zostały zdyskredytowane przez brak dowodów na to, że te fragmenty rysunków i tekstów w staropiśmie faktycznie przedstawiają jakąś zaawansowaną technologię!

Jego tyrada trwała tak jeszcze dobrych kilka chwil, podczas których wielokrotnie wspomniał, jak bardzo podziwia liczące piętnaście tysięcy lat kamienne struktury stożkowe z pustyni na północy Flicy, czy te z Południowej Kumbii. Nawet marmury rozsiane po południowych Republikach, czy kamienne świątynie z różnych regionów były dla niego bardziej imponującymi dowodami zdolności technicznych dawnych ludzi. Choć podkreślając przy tym, że to nadal nie świadczyło o przejściu z agraryzmu do industrializmu.

Po tym czasie zdołał się on nieco uspokoić i zabrał się za przeglądanie podsuniętych mu dokumentów, w międzyczasie parząc swoją ulubioną herbatę. Kiedy uporządkował wszystkie sprawy, zarządził odpowiednie zmiany w postępowaniu dwóch zespołów i odpowiedział na wszystkie pytania swoich studentów, ruszył w kierunku schodów do pokoju wizjera jednego z teleoptonów firmamentowych.

— Cia, mam nadzieję, że teleopton siódmy jest już ustawiony na pozycję kalibracyjną! — tylko szybko po drodze rzucił do techniczki, która jedynie pokazała mu kciuk w górę ze swojej platformy do napraw, całkowicie zaabsorbowana dziesiątkami rur i rozmową ze swoją koleżanką, która akurat miała przerwę.

W ten sposób Varno znalazł się w swoim względnie cichym zakątku.

Położył herbatę na blacie i chwycił z wigorem gałki do regulacji soczewek oraz sigili wrytych w elementy teleoptonu. Pochylił głowę do okularu i spojrzał na błyszczącą powierzchnię księżyca. Dokładnie na krawędź jednego z jego kraterów. Za jego plecami ramiona rejestratora fal światła ożyły, zaczynając szybciej, niż potrafi jakikolwiek człowiek, spisywać każdy detal w formę suchej informacji. Szybko dołączyło do niego klikanie najnowszego modelu kamery obskury oraz ciche gwiżdżenie kilku rurek wiodących parę i energię taumiczną do komponentów.

Teleopton siódmy zaczynał swoją pracę po gruntownym remoncie i unowocześnieniu, więc zgodnie z procedurą Varno regulował jego parametry na najbliższym ciele niebieskim.

Jednak im dłużej się wpatrywał w wyłaniające się nieregularności, tym bardziej wydawało mu się, że widzi coś nie tak. Wpierw sądził, że to kwestia tego, że obok tego krateru, który zna niemal na pamięć, pojawił się nowy, mniejszy krater. Szczególnie że ten nowy krater widocznie uszkodził krawędź starego i większego wgłębienia…

Po chwili zerwał się i zbiegł na sam dół, z powrotem do hali głównej. Tylko po to, by z siłą niespodziewaną u osiemdziesięciolatka ciągnąć po schodach swojego asystenta i jedną z bardziej spostrzegawczych studentek.

— Powiedzcie mi, co widzicie. — Nakazał, sadzając ich gwałtownie przed wizjerem, rozlewając z chlupotem zimną już herbatę na blat i trzy kartki.

Oboje spojrzeli na niego z zaskoczeniem, masując swoje poobijane od stopni schodów nogi, po czym po kolei pochylili się nad wizjerem. Kiedy ich wzrok finalnie się oderwał od widoku w teleoptonie, ich oczy były szeroko otwarte.

Varno ponownie wypełniony adrenaliną, ale tym razem przez zaskoczenie i niepewność, aniżeli złości, szybko skorzystał z okazji i sam pochylił się do wolnego wizjera. Jeszcze raz spojrzał na specyficzną, zbyt regularną i błyszczącą strukturę, która do tej pory była skryta za ścianą krateru, lub możliwe, że nawet zakopana w samym regolicie.

— To wygląda jak… — zaczął Vico.

— Sztuczna struktura wielkości budynku. — dokończyła Merione.


Niespodziewane odkrycie Obserwatorium Astronomicznego Val-Vardeou!

Czy księżyc skrywa nową tajemnicę?

Ślady inteligentnego życia, czy zwykły naturalny kryształ niespotykanych rozmiarów?

Wizyta spoza planety? A może relikt 500-letniego programu badawczego?


Tak mniej więcej brzmiały nagłówki w gazetach, kiedy dyrektor Varno i jego zespół ogłosili swoje obserwacje, a inne obserwatoria na świecie je potwierdziły. Ludzie szybko podchwycili temat i zaangażowali się weń z ekscytacją, choć większość akademicka, wliczając w to Varno i jego zespół, tonowała wszelkie zbyt nieprawdopodobne i sensacyjne dywagacje.

Nie powstrzymało to jednak gorącej dysputy na temat tego, czym to może być. Pojawiły się setki esejów i rycin mających przedstawiać jak hipotetycznie wyglądaliby mieszkańcy księżyca i jak wyglądałoby ich życie, z dwoma frontami w dyskusji. Pierwszy stwierdzał, że są TO wytwory inteligentnego życia, które rozwinęło się w nieznanych jaskiniach i ukrytych głębinach pod regolitem księżyca. Wiadomym było, że powierzchnia była zarówno bez atmosfery jak i wystawiona na silniejsze działanie promieni słońca czy kosmicznych skał. Inni stwierdzali, że równie dobrze struktura ta może być dziełem księżycowych krabów lub specyficznych żuków, jako iż zwierzęta te znane są z budowy własnych domów z wykorzystaniem własnych wydzielin lub otaczających ich elementów nieożywionych.

Z bardziej racjonalnych, i nie aż tak wybuchowych, rozważań można wymienić te, które zakładały, że struktura ta to naturalnie powstały kryształ, czy inne rozważania, które przypomniały projekt południowych Republik sprzed pięciuset lat, podczas którego wysłano dosyć znacznych rozmiarów taumiczno-fizyczne sondy badawcze mające przeanalizować księżyc i jego warunki.

Kontrargumentami do tej ostatniej tezy było to, że sondy z tego projektu nie były takich rozmiarów, a także to, że projekt był bardzo dobrze udokumentowany i nie było w jego ramach śladów czegoś podobnego.

Pojawiały się również liczne inne rozważania, jednak te były już zbyt oderwane od rzeczywistości dla większości populacji. Dlatego ledwo można było znaleźć na ich temat dyskusję nie tylko w środowisku naukowym, ale również tym powszechnym.

Wszystko to dawało paliwa do zapytania, czym jest ta struktura, zwiększając pomoc finansową i techniczną dla projektu, który Varno podjął, by zaspokoić odnowioną w sobie, nieomal dziecięcą ciekawość…


Dyrektor Varno z bębniącym sercem siedział za kapitanem, ledwo czując ciasny dyskomfort swojego ubioru oraz ściskając z niepewnością podłokietniki.

Już kilkanaście minut mija od jego przemowy i pożegnania z ostatnimi bliskimi oraz tymi członkami jego zespołu, którzy mogli się pojawić lub nie byli w stanie mu towarzyszyć.

Przez ściany ledwo było słychać echo donośnego głosu z zewnątrz i rezonujące syczenie pary, czy buczenie sigili stopniowo napełnianych energią taumiczną.

By po chwili odczuć gwałtowne wgniecenie w siedzenie, czemu towarzyszył nieziemski huk, a za wizjerami ze szkła trwalszego niż metale zobaczyć gwałtowną zmianę scenerii. Walcząc z całą siłą przyciągania, zdołał on jeszcze obrócić swoją głowę i złapać w swoim spojrzeniu ostatnie sekundy widoczności majestatycznej armaty, z której właśnie wystrzelono ich pojazd.

Moment później otoczyła go niesamowita ciemność, która wypełniona była niezliczonymi jasnymi punktami, w całej swojej powierzchni.

Varno i część załogi wzięła głęboki wdech, wkrótce tracąc poczucie przyśpieszenia, zaczynając odczuwać nieważkość.

Byli w kosmosie.

Pierwsi od trzystu lat, kiedy to skończono finansowanie projektu stacji orbitalnej.

Varno podniósł wzrok i tym razem spojrzał przed siebie. Siedząc praktycznie w ciszy i bezruchu, wpatrywał się w zbliżającą się powierzchnię księżyca. Nie uczestniczył w żadnych dyskusjach czy posiłkach, z wyjątkiem dwóch przerw na herbatę.

Co mogło tak podchwycić starego naukowca? Sam tego nie rozumiał. Dawno minęły czasy młodzieńczości, gdy sekrety świata fascynowały go do obsesyjnego stopnia. Może właśnie to przedwczesne w porównaniu do innych osób w jego wieku stracenie zainteresowania spowodowało u niego teraz odnowę tego uczucia, które ostatni raz czuł ponad sześćdziesiąt lat temu.

— Za dwie godziny podejmiemy próbę lądowania w odległości około 300 darów od celu. — Ogłosił kapitan, który cały czas razem z drugim pilotem i asystą wicekapitana ostrożnie regulował sigilami i solwrzącymi-gazami stabilizował, oraz nakierowywał lot na krater.

— Pierwszy raz od ponad czterystu lat człowiek stanie na naszym satelicie. — Szepnął ktoś z tyłu, wypełniając swoje słowa niemal czcią dla tej oszałamiającej przestrzeni. Tak cichej i spokojnej. Tak pustej i ogromnej.

Tak pełnej sekretów takich, jak ta niespotykanie regularna struktura, będąca tylko o połowę mniejsza niż główna hala Obserwatorium w Val-Vardeou.

I tak powoli, z narastającym napięciem i oczekiwaniem zbliżali się do srebrzystej powierzchni, która wkrótce zajmowała cały widok przednich wizjerów. Odbite światło zaczynało odznaczać się prawie bolesną jasnością.

Kapitan ogłosił podejście do lądowania. Dziennikarz i kamero-reporterzy znajdujący się w załodze zaczęli pisać notatki i wykonywać obrazorzuty wraz z filmobrazami ze zwiększonym zainteresowaniem, które przymarło kilka godzin po znalezieniu się w kosmosie…

Zgrzyt, huk i wstrząs przeszły przez kapsułę, gdy z wyhamowaniem dotknęła ona powierzchni.

Byli na księżycu.

Potrzebowali chwili, by przyjąć tę informację. Chwili, po której natychmiast wszyscy oprócz wciąż niedowierzającego Varno ruszyli w kierunku kapsuł ze strojami do spaceru po srebrnym globie.

W końcu i on ruszył się ze swojego miejsca i ubrał toporny, mosiężny i trwały skafander. Wszedł do śluzy, gdzie wszyscy za nim czekali, z wyjątkiem kapitana i drugiego pilota, którzy mieli za zadanie pilnować pojazdu do ich powrotu. Śluza wewnętrzna zamknęła się z sykiem, pompy szybko opróżniły przedział i zewnętrzna śluza bezdźwięcznie już otworzyła się, odsłaniając pełen widok na krater, który stary dyrektor znał ze swoich obserwacji kalibracyjnych.

Kiedy tylko drżenia kompartmentów zakończyły się, wszyscy czekający wylali się gromadą na powierzchnię. Spora część zatrzymała się, rozglądając się z błyskiem w oczach po powierzchni, lub podziwiając z odległości kilkudziesięciu darów widok wyglądającego jak wykonany z mosiądzu pocisk, pojazdu spoczywającego na regolicie i otoczonego drobnymi chmurami wzburzonego, księżycowego pyłu.

Inni od razu zaczęli ustawiać aparaturę badawczą i pobierać próbki. Ta ekspedycja była w końcu nie tylko okazją, by odkryć odkryty przez meteor sekret księżyca, ale też pozwalała na przeprowadzenie dodatkowych analiz, które przedwieczny już projekt południowych Republik nie byłby w stanie.

Jednak spośród całej tej gromady tylko trzy osoby ruszyły w kierunku wyrwy w ścianie krateru.

Varno, upadający co kilka kroków, powoli przyzwyczajał się do wyuczonych podczas przygotowań ruchów, koniecznych do sprawnego przemierzania powierzchni. Za nim podążał nieco wolniej i ostrożniej Vico, a jeszcze bardziej z tyłu i jeszcze bardziej ostrożnie kroczyła w lekkich podskokach oraz ślizgach jedna z kamero-reporterek.

Walcząc z mniejszym przyciąganiem niż na globie, trzej podróżnicy w kosmos w biało-szarych skafandrach z elementami błyszczącymi srebrem i mosiądzem wytrzymałych metali, wędrowali. Ciągnęli nieustannie powietrze ze zbiorników na plecach i udach.

Varno zdecydowanie wyprzedził swoich dwóch kompanów, znikając z ich pola widzenia po skręceniu za ścianą regolitu, w kierunku struktury.

Po paru dłuższych momentach Vico i będąca przy nim kobieta w końcu również znaleźli się w tym samym miejscu. W końcu będąc w stanie zobaczyć na własne oczy potężną strukturę, która miejscami wyglądała jak metal lub jakieś inne tworzywo, a miejscami przypominała nieco skrystalizowane szkło…

Gwałtownie się zatrzymali, widząc Varno, który stał kilka darów od nich z ręką wyciągniętą nad czymś leżącym na powierzchni, by po chwili zerwać się do niego księżycowym biegiem, gdy ten upadł na kolana i podparł się ramionami.

Gdy tylko zbliżyli się do niego, Vico stanął w szoku, a reporterka szybko podniosła kamerę, upewniając się, że filmobraz jak najlepiej ujmie to, co znajdowało się przed nimi.

Varno za to z niedowierzaniem mierzył od stóp do hełmu, spoczywający przed nim biały skafander z wyblakłymi oznaczeniami i elementami. Z najbardziej rzucającym się w oczy, umieszczonym na lewej piersi i na ramionach, symbolem wykonanym z czarnego stopu.

W zmatowiałym od czasu i gnilnych wytrysków wizjerze skafandra widoczna czaszka z resztkami tkanek zanurzona w płynie pozostałym po rozkładzie. Na lewym przedramieniu błyskająca dziwna, świecąca powierzchnia, zasilana dziwnym przyrządem w plecaku skafandra.

Stary naukowiec cały czas próbował zaprzeczyć temu, co widział, jednocześnie czytając na tej dziwnej, błyskającej powierzchni te same słowa w wymarłym języku, zapisane w staropiśmie.













Zgodnie z Fundacyjnym Zarządzeniem O7-999*K
Dyrekcja Księżycowej Strefy 6 ogłasza całkowitą izolację...


Sygnał stracono... ponawianie połączenia... brak sygnału.


Wykrywanie alternatywnych sygnałów... brak sygnału.


Ostatni kontakt ze Strefą... 9 896 lat 11 miesięcy
30 dni 23 godziny 59 minut 59 sekund temu


...


Odtwarzanie corocznej wiadomości.
Szczęśliwego Nowego Roku 11 921.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported