Na południe
ocena: +8+x

Zmęczony i znudzony kasjer na stacji benzynowej ponownie spojrzał na zegar, do końca jego zmiany pozostało pół godziny. Ciemność na zewnątrz potęgowała uczucie zmęczenia, ale mała kawa, którą niedawno wypił dawała mu wystarczająco siły, by nie poddać się powieką, które chcąc opaść robiły się coraz cięższe. Czas mijał, a kasjer zaczął zastanawiać się, czy zimno jakie odczuwa jest efektem warunków atmosferycznych, jakie aktualnie panują, czy po prostu brak energii sprawiał takie odczucie. Nagle z przemyśleń wyrwał go podjeżdżający na stację samochód. Nie dziwiło go to, w końcu sporo osób wolało rozpocząć podróż do odległych zakątków kraju, by uhonorować zmarłych o wiele wcześniej, by zdążyć przed korkami. Z czarnego Volkswagena wysiadł przygarbiony mężczyzna ubrany w sportową zimową kurtkę o ciemnoszarym odcieniu i czarne materiałowe spodnie. Otworzył bagażnik i wyjął czerwony kanister o pojemności piętnastu litrów. Wziął jeden z pistoletów przyczepiony do dystrybutora i zaczął lać paliwo do zbiornika.

Po kilku chwilach zaprzestał tej czynności, odstawił wszystko na miejsca sprzed swojej ingerencji i skierował się do wnętrza dobrze zaopatrzonej stacji. Kiedy przekroczył automatyczne drzwi od razu skierował się do kasy, kasjer przyglądając się mężczyźnie zauważył, że ten miał około czterdziestu lat, jednak trudno to było stwierdzić, gdyż na twarzy klienta malowały się rysy tworzące obraz niemal depresyjny. Na głowie miał przerzedzone, krótkie włosy w odcieniu orzecha włoskiego. Podszedł do kasy, następnie wziął zapalarkę do zniczy, która zajmowała zaszczytne miejsce na ladzie jako produkt na promocji.
— To oraz paliwo z jedynki.
Kasjer jakby od niechcenia przystąpił do rutynowych czynności, które wykonywał bez myślenia, jego pamięć mięśniowa wykonywała ruchy przy kasie fiskalnej nawet bez jego świadomego udziału. Jednak przypomniał sobie co to jest za dzień i postanowił, że na koniec dnia pracy spróbuje być trochę ambitny(Jak na poziomie tej pracy.).
— Oczywiście, czy mogę zaproponować wkłady do zniczy, średnica pięć i pół centymetra, różne wysokości, za dwa dziewięćdziesiąt dziewięć.
— Nie potrzebuje, tylko to.
— W takim razie dziesięć litrów dziewięćdziesiątki piątki oraz zapalarka do zniczy. To będą pięćdziesiąt dwa złote i sześćdziesiąt groszy.
Mężczyzna bez słowa wyjął ciemnobrązowy skórzany portfel, z jego wnętrza do kasy fiskalnej przekazano należną kwotę w postaci błękitnego banknotu oraz czterech monet. Odebrał paragon, który niemal natychmiast skończył w tylnej kieszeni spodni, by przepaść w zapomnienie. Kiedy transakcja została zakończona odwrócił się i ruszył do auta. Chwilę później samochód odjechał oświetlając sobie drogę krótkimi światłami. Kasjer ponownie spojrzał na zegar, do końca zmiany pozostało mu niecałe dwadzieścia minut.


Sierżant Werwa wraz ze swoim partnerem popijali gorącą kawę w styropianowych kubkach zakupioną w jednej z wielu całodobowych sieciówek, których w ostatnich latach wyrosło jak grzybów po deszczu. Wsłuchiwali się w cicho grające radio nadające jakieś najnowsze hity, jednocześnie bacznie uważali na policyjną radiostację w oczekiwaniu na jakieś wezwanie. Jednak noc, a właściwie wczesny poranek przed dniem świat. Było bardzo spokojnie, żadnych zgłoszeń, jedynie przejeżdżające co jakiś czas samochody, których nie mieli ochoty zatrzymywać za jakiś pierdoły. Ustawili swój radiowóz przy pętli tramwajowej koło cmentarza Wolskiego, gdzie czasem zdarza się uderzyć złodziejom miedzianych fragmentów różnych instalacji elektrycznych.

Wsłuchując się w głos prezentera ogłaszającego pierwsze wiadomości dnia oznaczające wybicie pełnej godziny dokończyli rozgrzewające napoję. W samą porę, gdyż obaj znacznie ożywili się po zakończeniu informacyjnej części radiowej audycji, jednak nie była to wina niezwykłych wieści ze świata, lecz wezwanie dobiegające z ich policyjnego sprzętu.
Sto czternaście, zgłoś się.
— Tu sto czternaście, o co chodzi centrala?
W Parku Edwarda Szymańskiego zauważono podejrzanego mężczyznę.
— Przyjęliśmy zgłoszenie, ruszamy. Bez odbioru.
Bez odbioru.
Dobrze zbudowany trzydziestoletni mężczyzna z pasem czarnego zarostu biegnącym wzdłuż szczęki poprawił pozycję na fotelu kierowcy i zapiął pas. Otyły mężczyzna, któremu na wygolonej twarzy zaczął się kształtować drugi podbródek siedzący na fotelu pasażera lekko go szturchnął.
— Werwa weź się pośpiesz. Na reszcie coś się dzieje.
— Wiesz, że jak w naszej robocie coś się dzieje to nie jest to nic dobrego?
— Ta wiem, a teraz nie moralizuj mi tu tylko wrzucaj bieg, bo nam zwieją.
— Nie zwieją.
Płynnym ruchem wrzucił bieg, radiowóz wyjechał ze swojego ukrycia, potem bez włączania jakichkolwiek sygnałów pośpiesznie ruszył na miejsce wezwania.


Mężczyzna w szarej kurtce odkręcił kanister i zaczął ostrożnie wylewać zawartość pojemnika. Mimo iż wiedział dokładnie co ma zrobić oraz jaki to przyniesie efekt, to wciąż się stresował. Jednak nie tym, że może zostać złapany, ale tym, iż mogłoby to doprowadzić do złamania danego słowa. Miał świadomość, że biegacz, którego zobaczył zareagował jakoś na niego, pewnie wezwał policję, jednak w tej chwili to nie miało znaczenia.
— Zrobię to, co obiecałem. Minął już prawie rok i myślę, że to dobra pora, nie powinno być za późno. Muszę być dobrej myśli, ilość paliwa, którą kupiłem powinna starczyć na wykonanie tej ostatniej rzeczy.
Miał świadomość, że to będzie koniec pewnej epoki, był z tego powodu smutny, ale też radosny, gdyż mógł zamknąć w końcu rozdział swojego życia, który wyżera jego wnętrze niczym jakiś pasożyt. Najgorsze jest to, że w głębi duszy czuł, iż jest odpowiedzialny za tego pasożyta, jednak jego analityczna strona próbowała pozbyć się tej iluzji, nie tylko ze względu na siebie, ale też wszystkich, którzy próbowali pomóc mu rozwiać ten bolesny miraż. Na chwilę przestał lać benzynę i spojrzał na lekko jaśniejącą łunę nieba na wschodzie, która sygnalizowała zbliżanie się wschodu słońca.


Radiowóz z dużą prędkością zbliżał się do skrzyżowania znajdującego się obok parku. Podjeżdżając zauważyli ubranego w strój do biegania mężczyznę, który na pewno chciał zwrócić ich uwagę. Werwa nie tracąc czasu na szukanie miejsca parkingowego wjechał na szeroki chodnik przy ulicy i zatrzymał pojazd. Pobudzeni stróże prawa wyskoczyli z pojazdu zatrzaskując za sobą drzwi, od razu doskoczyli do mężczyzny próbującego wcześnie zwrócić ich uwagę.
— Sierżant Werwa, a to mój partner, Starszy Posterunkowy Mikołajczyk. Czy to pan wykonał zgłoszenie?
— Tak, wykonywałem poranny jogging i wtedy zobaczyłem tego faceta. Było ciemno, ale jestem pewien, że miał ze sobą kanister i dużą plastikową miskę.
— Miskę? Zresztą to nie ważne, gdzie poszedł ten człowiek?
Mężczyzna pokazał palcem na okolice drewnianego podestu na strumyku biegnącym przez park.
— Cholera! Mikołajczyk, wezwij SP z jakimś wsparciem i spisz zeznania, możliwe, że mamy podpalacza.
Nie czekając na odpowiedź swojego partnera Werwa rzucił się sprintem na poszukiwania piromana licząc, że znajdzie go, zanim poranne niebo zostanie ozdobione śladami dymu z płonącej instalacji.

Powietrze wypełniło się odgłosem rytmicznego oddechu sierżanta Werwy, ciągle czuł na swojej twarzy drobne igiełki zimnego wiatru ciągle kłujące go w twarz. Po chwili dotarł niemal pod sam podest, ale nie widział ani podpalacza, ani ognia, poczuł lekką ulgę, ale wciąż musiał znaleźć niebezpiecznego mężczyznę. Zdyszany przy każdym oddechu wypuszczał z ust parę sprawiającą wrażenie, jakby przed każdym wydechem zaciągać się cygarem tworzącym smolisty dym. Zaczął lustrować okolicę w poszukiwaniu możliwego położenia mężczyzny. Wytrenowany wzrok pozwolił mu zauważyć szarą kurtkę ukrywającą się w szuwarach, znając położenie celu zaczął się skradać.

Starał się to robić najszybciej jak mógł, jednak wiedział jak ważny jest element zaskoczenia, dlatego mimo świadomości całej sytuacji zachował wszelką możliwą ostrożność. Kiedy zbliżył się do samych zarośli i poza kurtką mógł zobaczyć też resztę osoby, która ją nosi wyciągnął z kabury broń, gdyż dostrzegł czerwony kanister, a do jego uszu doszedł cichy dźwięk rozlewania płynu.
— Rzuć kanister i ręce do góry! Policja!
Mężczyzna wzdrygnął się na usłyszany za sobą wrzask, zastosował się do poleceń. Najpierw powoli odłożył prawie całkiem opróżniony kanister, a następnie podniósł ręce do góry.
— Teraz wyjdź z zarośli i uklęknij z rękami za głową.
Kiedy niedoszły podpalacz wychodził z zarośli Werwa poczuł subtelną woń benzyny, następnie zobaczył jak wygląda człowiek, którego powstrzymał. Oni zawsze tak wyglądają, nie pomyślałbyś, że mogliby zabić muchę, ale to właśnie tacy niepozornie zawsze byli najgroźniejsi, ukrywając swoje prawdziwe oblicze czekali na swój moment, by dokonać czegoś, co wyląduje na nagłówkach lokalnych gazet, to był dokładnie ten typ. Kiedy tylko uklęknął z rąk policjanta zniknęła broń, a pojawiły się kajdanki, wprawnym ruchem przygniótł go do ziemi, a w uszach obu kliknął zatrzask kajdanek. Z satysfakcją policjant włączył krótkofalówkę, by powiadomić swojego partnera o sukcesie.
— Tu Werwa, mam skurwiela. Odwołaj wsparcie. Bez odbioru.
Jeśli tak mówisz, tylko później nie płacz jak zostaniesz na lodzie. Bez odbioru.
— To nie tak jak myślisz. Muszę skończyć to, co zacząłem, dla niej.
Lekko poirytowany potrzebą nawiązania dialogu z tym człowiekiem docisnął go nieznacznie do ziemi.
— Nic nie skończysz. Jesteś aresztowany za próbę podpalenia. A jeśli się zakochałeś to są inne sposoby, by to okazać.
— Nic nie rozumiesz.
— Ja nic nie rozumiem!?
Werwa zaczął przeszukiwać kieszenie właśnie zaaresztowanego mężczyzny. Już w pierwszej z kieszeni kurtki znalazł nowiutką zapalarkę do zniczy.
— Pachniesz benzyną i masz urządzenie zdolne do wytwarzania ognia. Więc jeśli czegoś tu nie rozumiem to mnie oświeć. I oszczędź sobie tłumaczenia związanego z tym, że przygotowywałeś się na groby.
— Zapalarka jest na groby, to prawda. A jeśli chodzi o benzynę to potrzebowałem jej do spełnienia obietnicy danej żonie.
— Nie kupuje tego, rusz się. Później dotrą tu technicy.
Pyr Pyr Pyr Pyr
Werwa usłyszał z krzaków dziwne pyrkotanie, któremu towarzysz szelest szuwarów. Zaciekawiony odgarnął roślinność, zaś to, co zobaczył na chwilę go zaszokowało.

Przed nim znajdowała się okrągła plastikowa miska w kolorze czerwonym z płynem, którym sądząc po zapachu była benzyna. Płynu ciągle ubywało za sprawą dziesięciu dziwnych kaczek otaczających naczynie z każdej strony. Jednak nie były to kaczki, to były maszyny wzorowane kaczki krzyżówki z tym jednym wyjątkiem, iż wyglądały jak małe silniki spalinowe, które ktoś nieumiejętnie upodobnił do zwierząt. Pomimo że nie wyglądały podobnie to zachowaniem nie można ich było odróżnić, ale w tej chwili nie robiły nic poza opróżnianiem naczynia pełnym paliwa. Wiedząc co ma zrobić w danej sytuacji wyciągnął telefon, po czym zaczął wybierać numer, jednocześnie zaczął wypytywać skutego mężczyznę.
— Co to jest?
— Spalinowe kaczki.
— Spalinowe kaczki?
W tym momencie animalistyczne maszyny wysuszyły naczynie, z którego czerpały. Natychmiast zaczęły kwakać, może wyglądem nie przypominały prawdziwych zwierząt, jednak dźwięk, jaki wydawały był nie do odróżnienia od tego żywych okazów. Trwało to krótką chwilę, ale nie ucichły, zamiast wydawania dźwięku kaczek zaczęły wydawać dźwięk silnika niemalże identyczny do tego, jaki wydaje ten montowany w spalinowych piłach mechanicznych. Z rur ukształtowanych na kuper poleciał siwy dym, a maszyny wzbiły się w powietrze.

Na porannym niebie pełnym kontrastów zjawiska przemiany nocy w dzień powstała widoczna linia, a właściwie dziesięć równo rozłożonych linii. Nie ważne, że to były maszyny, ptasi klucz stworzony przez nie wydawał się idealny pod każdym względem. Jednak sierżant Werwa nie mógł się nim napawać za długo, gdyż formacja zaczęła w znacznym tempie oddalać się na południe. Wiedząc, że lepszy wróbel w garści niż kaczka na dachu skupił się na człowieku mającym jakąś wiedzę o tych maszynach.
— To co? Teraz mi powiesz, o co z tym chodzi czy wolisz zostać przy zarzutach za podpalenie?
— Mogę spróbować coś powiedzieć, ale nie wiem za dużo. Kaczkami zajmowała się moja żona. Jednak w zeszłym roku miała wypadek. Wszyscy mówili "to niczyja wina" ale ja we wnętrzu czułem, że to wszystko jest spowodowane przeze mnie. Wtedy dostałem jej ostatnią wolę. Pisała tam o tych kaczkach, jednak było tylko jak się nimi zajmować. Nie wiem skąd pochodzą lub kto jest stworzył, ale mogę powiedzieć, że już nie wrócą.
— Skąd ta pewność?
— One nie są głupie, może i są podróbkami zwierząt, ale one wiedzą, czułem to. Od dnia, kiedy moja żona przestała je pielęgnować. Z drugiej strony dzięki tym kaczkom mogłem się z tym pogodzić, długo mi to zajęło, ale w końcu zrozumiałem, że muszę ruszyć do przodu. Tak samo te kaczki, może to migracja na zimę, bo ich budowanie nie pozwala im przetrwać takich warunków, jednak ja sądzę, iż one też ruszyły do przodu. To znak do oficjalnego zamknięcia rozdziału. By to dokończyć muszę zrobić ostatnią rzecz. Pożegnać się z żoną.
— To wszystko?
— Tak. Co teraz ze mną będzie?
— Nikogo tu nie ma, nie ma materiałów łatwopalnych, a zapalarka jest moja, więc nic na ciebie nie mamy.
— Wypuszczasz mnie?
— Nie mogę tego zrobić, odpowiesz na kilka pytań, ale nie zostaniesz aresztowany, a w drodze na komisariat kilka minut w jedną lub drugą nie sprawi różnicy.
— Dziękuje.
— Policjanci to też ludzie, poza tym każdy powinien mieć prawo zamknąć rozdział, jeśli jest na jego końcu.
Werwa rozkuł mężczyznę, z którym podążył w stronę radiowozu. Jednak przed tym popatrzył na telefon z wybranym numerem do "Serwisu Czyszczenia Podłóg", postanowił poczekać te kilka minut, zanim zacznie się cały ten cyrk z anomaliami, przesłuchaniami i próbą namierzenia wszystkiego, co z nią związane. Bo w tym wszystkim zwykły człowiek nie miałby szans zająć się swoimi sprawami, przytłaczający ogrom świata sprawiający, iż czujemy się nieistotni, a to właśnie pojedynczy ludzie przerzucający strony książek swojego życia tworzą świat, który nie przestaje się kręcić.

Idąc powoli przez park przepełniony zapachem roślin oraz porywiste podmuchy wiatru zapach benzyny szybko wywietrzał. Werwa poszukał w jednej ze swoich kieszeni małego opakowania ze sprayem w aerozolu na opakowaniu, którego widniała litera "A". Miał pewność, że ponownie będzie musiał użyć specyfiku, który już wielokrotnie aplikował swojemu partnerowi.

Nad Warszawą w końcu wstało słońce zwiastujące kolejny dzień.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported