Mit o śmierci i narodzinach nowego Słońca


Mit o śmierci i narodzinach nowego Słońca

The_complaint-_or%2C_night-thoughts_on_life%2C_death%2C_and_immortality_Fleuron_T027216-2.png


Na początku było Nic — pustka, która rozciągała się wszędzie i nigdzie. Nie można było stwierdzić, że była, bo równocześnie jej nie było. W Nicości było wszystko i zarazem brakowało wszystkiego. Absolutna cisza i brak przerwało Istnienie, które pociągnęło za sobą życie i śmierć. Wraz z Istnieniem zapanował nowy ład wszechświata, zasiadając teraz na tronie dominacji, na którym dawniej rządziła Nicość.

Początkowi Istnienia towarzyszyły astralne byty, które były kowalami kosmicznego budulca Gwiazd. Nic nie mogło się równać potędze bogów, gdyż każdy obawiał się gniewu własnego stwórcy. Każdy Astralny rządził się swoimi prawami i tworzył własną gwiazdę na ogromnym niebie, jednak jeden z nich wyróżniał się swoją wyjątkową mocą. Kiedy inni bogowie mogli odbierać życia, żeby stworzyć nieożywione astronomiczne obiekty, Sin dawał świadome istnienie.

Po ukończeniu tworzenia Wszechświata, gwiazdy zostały rozmieszczone w skomplikowanych, jednak logicznych ułożeniach po całej przestrzeni. Ostatnią z nich była Sol, gwiazda stworzona przez Sina, która swoim wyjątkowym ułożeniem obok Saturna zapoczątkowała istnienie innych planet, z których tylko Ziemia była w stanie zrodzić ludzi.

Sin upodobał sobie Ludzkość i kochał ją bardziej, niż swoje Sol. Dzięki niemu Ziemia była wolna od konfliktów, nieurodzaju i chorób. Ludzie dzięki opiece Sina rośli silni, piękni i mądrzy. Z czasem stawali się niezależni, jednak szybko zrozumieli, że bez niego nie mogą istnieć. Wielu z ter'dijskich kapłanów zapoczątkowało kult Potomków Słońca, oddając cześć swojemu astralnemu opiekunowi stwórcy.

Sin nie był zachłannym bóstwem i pragnął jedynie szczerych modlitw i dzielenia się swoją ideą z innymi ludźmi, ucząc ich dobroci i miłości do bliźniego, jako że wszyscy byli równi wobec siebie.

%C5%9Bwi%C4%85tynia-sina.jpg

Świątynia Sina w Med'sirze.



Lata mijały, a ludzkość rozwijała się pod wodzą słowa Sina. Równowaga jednak została zachwiana, kiedy bóstwo kłamstwa i destrukcji Nashala zmanipulowała Sol, mówiąc jej:

— Widzisz to? Sin opuścił cię, swoje pierworodne dziecię, dla jakichś robaków. Nie czujesz do nich żadnej pogardy? Nienawiści? Nie sądzisz, że jako pierwsze dzieło powinnaś być równie traktowana co reszta tworów? Sin zdradził cię, żeby stworzyć marne istoty na swoje podobieństwo. Wykorzystał cię do ulepienia ich z mięsnej gliny.

Sol cierpiała od zmierzenia się z kłamliwą manipulacją Nashali. Obraz jej rzeczywistości załamał się pod naporem wielu wątpliwości, stale próbując odrzucić natrętne myśli zrodzone z ust bogini. Niewiele po czym stwierdziła:

— Stwórcy nie dorównam, jednak jego dzieło przepadnie. Niech więc nastanie epoka prawdziwego ognia, którego wszyscy się boją.

Sol z pomocą Nashali rozpoczęły koniec ludzkości. Pustynne piaski topiły się w szkło, tworząc wielkie lustra, a morza i oceany stawały się głębokimi dołami. Glina ludzka zaczęła pękać i kruszyć się w pył, po czym powstawać w przerażającym, nierównym kształcie. Nie przypominali już z wyglądu Sina, lecz postać Nashali. Zapomnieli o miłości, cierpieli w swej bezkształtności i błagali o śmierć.

Wyli niekończącymi się dniami, praktycznie będąc ślepymi od płomieni Sol, które paliły od nienawiści do swojego rodzeństwa. Sin widząc to nie mógł począć nic innego, jak zakończyć cierpienia jego licznych dzieci. Po tym skierował się do Sol i powiedział:

— Twoja zdrada i zaślepienie ciemnością Nashali skazało twoich braci i twoje siostry na okrutną śmierć. Spotka cię sroga kara za zbrodnie przeciwko Ludzkości.

Niewiele po tym Sin został zaatakowany przez Nashalę i Sol. Walka toczyła się setkami lat, aczkolwiek Sin przezwyciężył złą siostrę i córkę, jedną więżąc w Czarnej Otchłani a drugą rozbijając na gwiezdny pył. Świetlisty bóg szybko zdał sobie sprawę, że uśmiercił w przypływie gniewu własne dziecko, które było tak jemu ważne jak i innym. Bez niej ludność Marsa czy Wenus obróciła się w krystalicznie czysty lód, a Ziemia była kupką popiołu.

Pogrążony w żałobie bóg po stracie swych dzieci chciał wszystko odbudować, jednak glina użyta do budowy człowieka mieszała się teraz z jego łzami, przez co byli nierówni i wilgotni. Glina do utwardzenia się potrzebowała ciepła, którego po stracie Sol brakowało.

Sin zstąpił z Astralnego Panteonu i stał się nową gwiazdą, która zajęła dawne miejsce Sol w układzie ziemskim. Żar Sina był silniejszy od żaru Sol, utwardzając szybciej glinianych ludzi. Część łez odparowała, jednak pozostawiła w ciałach ludzkości skazę Nashali. Nie mogli być w pełni dobrzy. Byli po części przepełnieni wrogością i zniszczeniem bogini chaosu. Najczystsze z serc mogły jednak kontynuować nauki i mądrości. Potomkowie Słońca powrócili do Ter'di i zaczęli odbudowywać zrujnowaną świątynię Sina.

8 dnia budowy kapłani zastali stado czarnych jak noc wron, które krakały i niszczyły dokonane próby odbudowy ścian świątyni. Mnisi próbowali je odpędzić, jednak wyszło to na próżno i wracały za każdym razem, kiedy odpoczywali po pracy. Sin usłyszał modły swoich wyznawców i dokonał swej kosmicznej interwencji, paląc wrony na proch i sadzę, jednak jednej się udało uciec przed karą słońca. Sin przemówił do swojego ludu i rzekł:

— Wrony były wysłannikami Nashali, która próbuje uwolnić się i dokonać swej zemsty. Przybyły zniszczyć most łączący mnie z wami, żeby załamać kontakt dzieci z ojcem. Wrona na razie uciekła, jednak wróci z podwojoną siłą, kiedy Nashali uda się wydostać z Czarnej Otchłani, a wtedy ja, wasza arka, nie będę mógł was ochronić. Strzeżcie się dnia, kiedy światło zniknie, a nastanie wieczna, chłodna noc.

zwiastun-mroku.png



Jednym ruchem ręki zamknął dość grubą księgę o twardej, zielonej okładce. Ukazał mu się złotem ozdobiony tytuł "Dzieje i mity Med'siru". Podniósł ją i ponownie położył ją na mahoniowym biurku bibliotekarki.

— Kolejna? Kiedy oddasz ostatnią? — spytała siwa okularnica, zapewne znudzona kolejną godziną przesiadywania w wielkiej bibliotece.

— Już niebawem, słowo daję. A tak poza tym, ile jest prawdy w tej bajeczce o Słońcu? — spytał ubrany w czarny polar mężczyzna, klepiąc co jakiś czas ręką po książce.

Kobieta chrząknęła i poprawiła swoje okulary, po czym wyciągnęła z książki kartę bibliotekarską i ją podpisała.

— Jak to z każdym mitem i legendą, zawsze jest ziarenko prawdy. Potomkowie Słońca do dziś przetrwali i niedawno mieli chyba pielgrzymkę przez Med'sir do Gór Wichrowych.

— Mówisz tak poważnie czy mnie próbujesz już spławić? — uśmiechnął się delikatnie blondyn.

— Liczę na to, że cię zaciekawię i znikniesz na pustyni szukając tamtej świątyni. — odwzajemniła uśmiech, po czym obydwoje zaśmiali się.

— Już lecę szukać na med'sirskiej pustyni świątyni Sina. — żartobliwie powiedział, robiąc pełny obrót w kierunku wyjścia, ujawniając na swoich plecach białe logo z trzeba strzałkami.

« Gerard II | Lądy Południa | Coming soon »

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported