Niniwa
ocena: +2+x

Niniwa płonęła. Zewnętrzne mury zostały przebite a przebicie wewnętrznych było kwestią czasu. Płomienie rozszerzały się do Wewnętrznego Miasta i następowało pośpieszne wycofanie ostatnich regimentów wojska z na wewnętrzne mury. Sin-szarra-iszkun, Władca Wszechświata, spoglądał na nią z swojego pałacu, usytuowanego na wzgórzu, cytadeli która najprawdopodobniej zostanie zdobyta jako ostatnia podczas całego oblężenia. Sin-szarra-iszkun patrzył z swojego wygodnego krzesła, i zastanawiał się ilu ludzi zabił dla ochrony tego miasta. Minęło już siedemnaście lat od śmierci jego brata. Siedemnaście lat wojen, pożogi i zniszczenia. Kiedy patrzył na ciało jego martwego brata obiecał mu i sobie że utrzyma rozpadające się imperium w całości. I teraz Sin-szarra-iszkun patrzył jak to imperium przeżywało ostatnie drgawki swojej agonii.

Z cytadeli dalej było słyszeć krzyki mieszkańców miasta. Teraz gwałconych i mordowanych na jego ulicach. Dziwiło to go. Pokój w którym się znajdował był zdecydowanie zbyt wysoko aby mógł słyszeć cokolwiek. Jednak słyszał.

To co jednakże zdziwiło Sin-szarra-iszkuna, był zupełny brak jakichkolwiek uczuć. Patrząc na swoją ostateczną porażkę, swoje ostatnie dziedzictwo, miasto które było Centrum Wszechświata, nie czuł nic. Nie czuł nic słysząc krzyki jego mieszkańców. Nie czuł nic widząc palące się świątynie Ashura.

Jednakże jego syn, on nie mógł tego znieść. Kiedy po raz pierwszy usłyszał krzyki złamał się i zaczął płakać tak głośno że było to nie do wytrzymania. Zawsze miał w ten pierwiastek niewiasty. Miał dziewczęcą urodę i zawsze bliżej mu było do biblioteki dziadka niż do wojen ojca. Choć prawda była taka, że Ashurbanipal, też wykazywał w młodości pewne „zapędy” o czym plotkowano na dworze. Niestety w przeciwieństwie do jego dziadka on nigdy nie zapanował nad swoimi emocjami i sztuką wojny, przegrywał każdą udawaną bitwę jaką przed nim przedstawiłem nie umiał wygrać nawet jednej gry w Królewską Grę Ur. Urodził się dokładnie w dniu śmierci brata Sin-szarra-iszkuna. Niestety, nie odziedziczył jego zapału. Widać było od razu że Ishtar skorumpowała jego narodziny jako że matka zmarła tuż po nich. Aby przestać słuchać jego płaczu odesłał go do pokoju niedaleko.

Sin-szarra-iszkuna nie czuł też nic kiedy dwie postacie, ubrane w dziwne stroje znikąd zapukały do drzwi cytadeli i się przedstawiły. Było oczywiste po ich strojach, po dziwnym i niezrozumiałym języku którym się posługiwali, oraz nagłym pojawieniem się tuż przed drzwiami cytadeli z całkowitym ominięciem straż i faktem że jeszcze go nie zabili, kim byli i po co przyszli. To że nawet bogowie wysłali swoich wysłanników aby obejrzeć jego porażkę nieco mu schlebiało. Podejrzewał nawet kto go odwiedził, jeden z nich ubrany na czarno, z wieloma niepraktycznymi kieszeniami w jego szacie i całkowicie bladą cerą jak i włosami musiał być Nergalem zgodnie z tym co wiedział Sin-szarra-iszkuna. Jednakże był pewien że nie wyjdzie ze spotkania z nimi żywy. Jego los musiał się dopełnić. Samo to że sam Pan Erṣetu, przyszedł po jego duszę również nieco poprawiło mu nastrój. Jego towarzysz, był również ubrany na czarno jednakże jego szata była zupełnie innego kroju i wyglądała bardziej jak źle zaprojektowana zbroja. Był to najprawdopodobniej jeden z pomocników Nergala, jeden z galla, zaciągający dusze do Erṣetu. Przecież Pan Erṣetu nie będzie przecież niósł jego duszy samemu. Mimo że to po części by go nobilitowało.

Nagle głos Nergala wyrwał go z zamyślenia.

- To już koniec tego miasta - powiedział głośno i dobitnie.

Sinsharishkun nagle złapał się jednej myśli. Wszakże oni są bogami. W takim razie jeśli tylko poprosi, być może będzie w stanie coś zmienić. Cokolwiek, co było warte ocalenia. Cokolwiek co uczyniłoby sytuację chociaż o ziarenko piasku lepszą.

- Wrogowie się zbliżają. Jak mam ocalić największy skarb tego miasta, bibliotekę mego ojca? - spytał Sin-szarra-iszkun nerwowo. Bał się, bał się tego że ostatecznie jedynie zirytuje on Nergala a on zniszczy bibliotekę w wybuchu gniewu. Nergal pomimo bycia znanym z łagodności potrafił być też okrutny jak każdy bóg.

- Kiedy będziesz stąd uciekał, rozkaż swoim sługom ją podpalić - stwierdził Nergal – Ogień wzmocni wypali gliniane tabliczki a płomienie odstraszą żołnierzy od plądrowania. Biblioteka spłonie. Jednakże zostaną dzieła w niej pochowane. I być może twój syn, lub ktoś za sar, odnajdzie to miejsce i znowu jej użyje.


- Piękne, nie uważasz? - spytał Aders, patrzący przez okno wskazując, płonącą Niniwę.

- Być może w Twojej definicji piękna. Ja dalej słyszę krzyki - Odparował Siedemnaście.

- Dalej ma to swój urok, niezależnie od perspektywy - Aders wskazał na miasto – O ile w ostatnich latach, musiałem widzieć dużo takich scen, niemniej jednak dalej zauważam piękno w destrukcji. To już koniec, koniec dla całego tego miasta. Dla tych ludzi już nic nigdy nie będzie takie samo. To definiujący moment w ich życiu. Część z nich, zmieni całe swoje życie w poszukiwaniu nowego celu aby przytulić się do niego jak do ciepłego koca…

- To przerażające. Bo to prawdziwe.

- Być może. Niemniej jednak nie możesz nie docenić, skomplikowanej scenografii przedstawionej pod nami. Wszystko, idealnie ustawione pod ostateczną destrukcję. To jak oglądanie przedstawienia teatralnego, gdzie wszystko płonie w idealnym momencie, w idealny sposób bo jest przygotowane. Ale to nie jest przygotowane aby płonąć. Spójrz na przykład na płonącą świątynię, tuż po nami. Czy nie sądzisz że jej wejście wygląda jak brama do co najmniej, Piekła?

Siedemnaście, na chwilę zamilkł. Ta konwersacja, dotknęła czegoś, czego nie powinna była wewnątrz jego umysłu. Było to niczym to niekomfortowe swędzenie, które niezależnie jak bardzo chcemy się go pozbyć, nigdy nie znika bo wynika z głębi organizmu którego my sami, nie rozumiemy. W jego głowie, pojawiło się całkowicie niechciane pytanie. Czy ja też po paru latach pracy, zmienię się w tego człowieka?

- Właściwie dlaczego tutaj jesteśmy? - Spytał Siedemnaście z nutą irytacji. Z jego punktu widzenia, cała interakcja z cesarzem umierającego imperium była bezwartościową stratą czasu.

- Śledziłem karierę naszego celu na wszelki wypadek jeszcze zanim Cię spotkałem. Dzięki temu mam teraz dużą dozę pewności że znajduje się tutaj.

- A nasz cel, to…?

- Jeden z ludzi na dole – Aders wskazał na łupiących miasto. Z tej wysokości wyglądali jak ołowiane żołnierzyki.

Siedemnaście, spojrzał w kierunku wskazanym przez Adersa, z tym rodzajem odrazy, który pojawia się tylko w wypadku głębokiej niechęci do wykonania pewnego zadania, niemniej jednak bycia zmuszonym do jego wykonania ze względu na wykonywany zawód.

- Właściwie do czego jestem ci potrzebny, jeśli cały Twój plan, został stworzony dawno zanim mnie spotkałeś?

Aders uśmiechnął się. Ponownie wskazał na pobojowisko pod nimi

- Kiedy wejdziemy do oka cyklonu, będziesz zabezpieczał tyły.


Cięcie, Riposta. Cięcie, Riposta. Cięcie, Riposta. Od tego wzoru nie dało się uciec, nie dało się go zmienić. Jedyne co można było zrobić, to poddać się mu, poddać się jego nienawistnemu torowi.

,,Zabij!” - Krzyczały myśli

,,Zabij!” - Krzyczały wnętrzności

,,Zabij!” - Krzyczały ręce

,,Zabij!” - Krzyczeli inni żołnierze

,,ZABIJ!” - Krzyczał dowódca

Tak więc zabił. Ciała Asyryjskich żołnierzy leżały, porozrzucane przed bramą miasta. Zapach dymu i siarki był widoczny. Ciała na szczęście jeszcze nie pachniały trupem, nienawidził tego zapachu. Wolał skupić się na zapachu krwi. Zamknął oczy i odetchnął głęboko, wdychając zapach pola bitwy. Adrenalina powoli znikała z jego żył, ponieważ wiedział że, to koniec zorganizowanego oporu. Nie mieli szans, połączona armia koalicji była zbyt silna, aby mogli jakkolwiek przeciwstawić się natarciu. Więc zostało tylko jedno. Złupić miasto. A jego miłość jeszcze nie wygasła.

Babilon i Medowie, jak i reszta koalicji mogła mówić, co chciała na temat wyzwolenia spod Asyryjskiej opresji, końcu deportacji i masowych mordów czy tolerancji religijnej, niedanej za panowania Niniwy. Medowie mogli ile chcieli, tworzyć swoje propagandowe wizerunki z podpisem „Wyzwolimy was”, obiecując humanitarną wojnę i brak wzięcia jeńców w niewolę.

Niemniej jednak, ludzie tacy jak on wiedzieli, jak i widzieli jedno. Widzieli śmierć, widzieli łatwą śmierć, dostępną bezproblemowo, widzieli śmierć wychodzącą zza rogów palących się Asyryjskich miast, i tańczącą z martwymi szlachcicami. I kochali ją.

Postanowił wybrać się na polowanie na szlachciców, z jego doświadczenia najlepiej krzyczeli. Mieli najwięcej strachu w oczach kiedy zostawali zabijani. Nie byli przygotowani na wojnę, na rzeź. Zwłaszcza ich dzieci, wychowywane w pałacach wybudowanych na szczątkach setek.

Był przyzwyczajony do takich oblężeń, wiedział już jak, mniej więcej one operują. Wiedział, zatem że nie ma sensu szukać arystokracji w ich dzielnicach. Większość już dawno albo schroniła się w cytadeli, zachowując nadzieję w to, że atakujący zagłodzą się na śmierć, zanim zapasy cytadeli się wyczerpią, lub uciekła z miasta dawno przed oblężeniem. Oczywiście, w domach dalej pozostała ich część, chowając się w szafach i pod łóżkami w nadziei, że ich domy zostaną jedynie złupione, a ich dzieci, jeśli zostaną pojmane, to nie zostaną zgwałcone. Problem tkwił w tym, że dzielnice szlachty zawsze były głównym celem większości żołnierzy, jak i dowódców kampanii. Szczególnie Babilończycy chcieli zacząć czyszczenie miasta od dzielnicy arystokratów, aby po pierwsze, sprawić, aby żądza krwi żołnierzy miała pewne zaspokojenie i aby traktowali lepiej zwykłych obywateli, jak i aby zdobyć bogactwa leżące w niej, dowódcy niestety widzieli podbicie miasta jako rzecz metodyczną, skrupulatnie zaplanowaną do akcji każdego, pojedynczego żołnierza. Była więc większa szansa zginąć tam walcząc o to, kto będzie miał honor, zabić właściciela domu i wziąć jego dzieci w niewolę niż walcząc z samym właścicielem.

Była jednakże też inna grupa szlachty. Ci, którzy z jakiegoś powodu zdecydowali się opuścić miasto w ostatnim momencie. Może uważali, że będzie im łatwiej uciec podczas łupieży niż podczas oblężenia albo w ogóle nie zostali wpuszczeni do cytadeli. To, co było ważne, to to, że byli łatwą ofiarą. I często brali ze sobą wartościowy dobytek, choć było to dla niego na drugim miejscu. Najważniejszą jednak rzeczą było to, że większość żołnierzy kompletnie ignorowała tę możliwość i szła prosto w środek miasta, aby trzymać się rozkazu dowódców, ale problem polegał na tym, że nie można nadzorować każdego żołnierza osobno, zarządzając trzema osobnymi armiami.

Cofnął się zatem i zaczął obchodzić mury miasta. Najczęściej takowe rodziny, skakały bądź używały lin drabin, bądź tym podobnych, aby zejść. Było to dobre dla niego, o ile zdążyli już wszyscy zejść, ponieważ mógł wtedy dokonać dzieła, gorzej jednak było, kiedy byli dopiero w połowie schodzenia, lub zeszła ich tylko część. Było to ekstremalnie irytujące, widzieć zdobycz uciekającą po murach, tuż poza zasięgiem ręki. Najlepiej było, kiedy arystokraci w swoim inherentnym lenistwie, postanowili wykopać sekretny tunel służący do ucieczki, kończący się tuż przy murach. Wtedy mógł przejść do polowania natychmiastowo.

W końcu udało mu się zobaczyć jedną postać. Kobieta, wyraźnie czekająca na kogoś, w jednej ręce trzymała złoty świecznik, a w drugiej, uprząż, na której trzymała osła. Niestety nie był w stanie zakończyć jej życia jednym ciosem, pierwszy cios ominął dysk pomiędzy kręgami, w który uderzenie było konieczne, aby oddzielić głowę od ciała. Musiał uderzyć jeszcze raz, na szczęście tym razem trafił. Jego twarz pokryła się, ciepłą, świeżą krwią. Wreszcie na chwilę, poczuł się bezpieczny.


„Upadek Niniwy” to obraz wyrażający doprawdy, koniec ludzkiej cywilizacji i powstanie barbarzyństwa.

Na pierwszym planie można zauważyć zamrożone w strachu kobiety i dzieci, uciekające w stronę cytadeli, wraz ze swoimi dobrami i bogactwami. Niemniej jednak ich los jest przypieczętowany, ponieważ kiedy bliżej się przyjrzymy, zobaczymy legion żołnierzy medyjskich, którzy zdążyli ich okrążyć. To, co jest, zostało idealnie uchwycone, to krzyki kobiet i dzieci, kiedy się do nich zbliżymy, możemy je nawet usłyszeć.

Na drugim planie, możemy zauważyć, uciekających obywateli miasta, jak i korowód kolejnych cywili niosących swój dobytek uciekających w stronę cytadeli, ukazujących nam, że nie każdy obywatel tej przepięknej i ekstremalnie wydajnej cywilizacji stracił nadzieję w jej dalszą egzystencję, i dalej pokłada nadzieję w instytucji monarchii. Ukazuje nam to heroiczność postaci, ponieważ w tym momencie wierzą oni dalej w sprawę straconą. Nie uciekają oni bezmyślnie z miasta a akcie tchórzostwa, a zostają, aby walczyć dalej, pomimo faktu, że upadek miasta jest rzeczą w tym momencie jedynie gwarantowaną. Nie będą oni zatem musieli cierpieć pokuty za swoje czyny oraz poczucia winy przychodzącego z tchórzostwem.

Na trzecim planie z kolei, mamy uchwycone perfekcyjnie resztę płonącego miasta na pustyni, jak i masy jego byłych już obywateli uciekających z niego. Obraz typowy zresztą dla upadającej cywilizacji, jaką w tamtym czasie była cywilizacja Asyryjska. Ich brutalna okupacja Bliskiego Wschodu doprowadziła do antagonizacji większości podbitych terytoriów, jak i zewnętrznych potęg i ostatecznie w momencie słabości, postanowiły one ją zniszczyć. Niestety nagrodą za ich tchórzostwo, nigdy nie będzie spokój, jako że uchodźcy z miasta będą ścigani, i prawdopodobnie nie znajdą schronienia nigdzie. Zastanawiające jest jednakże to czy uda im się odkupić swoje czyny.

Niemniej jednak, na pierwszym planie, zewnętrzny obserwator, mógłby zobaczyć, Króla wraz z jego synem, paroma arystokratami i dwoma nieznajomymi postaciami. Niemniej jednak odrzuciłby on prepozycję, że są oni więcej niż strażnikami czy innego rodzaju personelem orszaku królewskiego, którego większość leżała już dawno w mieście, martwa bądź czekająca na śmierć.

Miasto płonęło przepięknie, był to obraz najwyższej jakości, wszystko co powinno znajdować się na scenie batalistycznej, sterty ciał, maszerujące wojsko, płonące budynki. Niemniej jednak ta wyróżniała się czymś, co sprawiło że naprawdę spodobała mi się jej kompozycja. Destrukcja w jej wypadku, była metodyczna, było widać armię niszczącą miasto dzielnica po dzielnicy, wieża po wieży, wydajnie jak dobrze skalibrowana maszyna. Po widzeniu setek scen batalistycznych, stałem się dość znieczulony na ich widok, większość była równie straszna i okrutna, dopóki wszystkie nie stały się nudne i powtarzalne, niezależnie od epoki.

Niemniej jednak tutaj znajdowało się coś, co mogłem docenić. Tutaj znajdowała się metoda, wojna, która zmieniła się z bezmyślnej rzeźni w wykalkulowaną maszynę, zdolną do pokonania wszystkiego co stało na jej drodze. Babilończycy osiągnęli cud, udało im się sprawić, aby trzy armie działały jako jedna zorganizowana siła, niszcząca dzielnicę po dzielnicy, zostawiająca za sobą jedynie płomień. Była to okrutna maszyna, niemniej jednak w jakiś sposób jednocześnie miłosierna, oszczędzając dużą część dzielnic biedoty.

Było w tym coś pięknego, czego jeszcze nie zobaczyłem. Wzór destrukcji, podobny do szachownicy, układał się, kiedy kwadrat po kwadracie Niniwa płonęła.

Piękne.


Bałem się. Bałem się bardziej niż kiedykolwiek, czegokolwiek. Wszystko, co kiedykolwiek kochałem, zostało zredukowane do niczego. Nikt już nie został. Nic już się nie liczyło, status królewskiej krwi wygasł. Przestałem płakać, kiedy wyszliśmy z pałacu. Spojrzałem na płonące miasto i nie czułem już nic.

Wiedziałem, co stało się z jedyną osobą, którą kochałem, i nie byłem w stanie już nic z tym zrobić. Był niewinny, pochodził z jednego z bardziej upadłych klanów, jako że jego ojciec odpowiadał za stratę Egiptu, jako guberni. Był taki piękny… Ale był martwy. To niestety było już pewne. Jego dom widziany z daleka był płonącą kupą gruzów. Można nawet było zobaczyć sylwetki zwęglonych ciał, na tym, co pozostało ze ścian.

Był jedyną osobą, która kiedykolwiek dotknęła mnie nie z wyrazem obrzydzenia a z czułością.

A teraz był martwy.

Było jasne, że wszyscy podążaliśmy do Erṣetu. Ojciec zresztą na pewno w to wierzył, inaczej nie spaliłby królewskiego pałacu, wraz z największą biblioteką Wszechświata, na żądanie człowieka, którego postrzegał jako Nergala.

A teraz ten człowiek prowadził nas przez ulice Niniwy, jakby idealnie wiedział, gdzie powinien iść, aby uniknąć atakujących ze wszystkich stron żołnierzy. Widoczne było to, że chciał nas wyprowadzić z miasta, za wszelką cenę. Jednakże czy to byłaby najlepsza opcja?

Nie wierzyłem, że jest Nergalem. Gdyby nim był, już dawno zabrałby nas do Erṣetu, i nie przedłużał naszego cierpienia.

Dzięki jego przywództwu unikaliśmy żołnierzy, ale nie unikaliśmy terroru. Martwe ciała piętrzyły się na każdej ulicy, za każdym zakrętem, wydzielając okropny zapach palonego mięsa. Bałem się. Nie było już przyszłości, nie było niczego na co, mogłem już liczyć. Jako członkowie rodziny królewskiej, nie mogliśmy po prostu uciec i liczyć na to, że gdziekolwiek uciekniemy, przyjmą nas dobrze. Każda z trzech potęg okupujących Asyrię wyznaczy najprawdopodobniej tak wysoką nagrodę za nasze głowy, że śmierć jest praktycznie gwarantowana, a nawet gdyby tak się nie stało to niepopularność rządów zarówno Ojca, jak i każdego monarchy Niniwy, sprawiła, że w praktyce większość populacji jest nastawiona wrogo, i tylko czekają, aby nas zniszczyć.

Z każdym krokiem zdawało się, że człowiek, któremu mój Ojciec zaufał, idzie, szybciej i szybciej a Ojciec, ledwo zanim nadążał.

Nagle upadł on na ziemię. Podniosłem go i starałem się go podnieść. Niezależnie od tego, jak bardzo myślał, że nie nadaję się do rządów i jak bardzo nienawidził Ashur-Akh-Iddina, nie mogłem pozwolić mu umrzeć. Był ostatnią osobą, która mi już została. Nie mogłem już płakać, łzy nie wychodziły z moich oczu, było tak gorąco, że byłem pokryty cały potem i sadzą z płomieni, ale to, że człowiek, którego znałem jako ktoś, komu, udało się utrzymać tonący statek od zatopienia przez 20 lat, jest teraz tak słaby, że nie udaje mu się nawet z niego uciec, kiedy on w końcu następuje nieuniknione, a statek tonie, wypełniało mnie połączeniem smutku i przerażenia tak mocnego, że przez chwilę jedyne co mogłem zrobić to patrzeć w jego oczy, które błagały mnie o pomoc.

Całe moje życie żyłem w ciągłym strachu, przed tym, co było nieuniknione. Przed upadkiem wszystkiego, co kochałem. Bo wszędzie było widać znaki tego, co nadejdzie. Moje życie było wypełnione strachem przed upadkiem Asyrii, bo oznaczałby on moją śmierć. Choć czasem w najgorszych momentach chciałem, aby się on wydarzył, abym, mógł w spokoju żyć z Ashur-Akh-Iddinem, bez Ojca. Na samo wspomnienie mojego życzenia wzdrygam się. A jednak, przez 15 lat, całe moje życie, ojciec zdołał utrzymać ten tonący statek, całkowitego zatopienia, pomimo tego, że myślę, że nawet on wiedział, że to jest naprawdę nieuniknione. Niezależnie od tego, kim był osobiście, Ojciec był wielkim strategiem. Większość bitew udawało mu się wygrywać, nawet z większymi armiami. Na co zdaje się strategiczny umysł, kiedy przeciwnicy mnożą się jak mrówki, a jakiekolwiek reformy państwa spotykają się z wrogością ze strony własnego wojska?

Kiedy po długiej szarpaninie, udało mi się pomóc Ojcu wstać, wyszeptał on w moje uszy:

- Bitwa w tym terenie byłaby nie do wygrania, niezależnie od tego, co zrobilibyśmy. Nie sądzę, że Nergal chce, abyśmy umarli, nie wyprowadziłby nas tak daleko tylko po to, aby zabrać nasze dusze przed miastem. Zanim oblężenie na dobre się zaczęło, udało mi się wyprowadzić większość wojska do Harranu, bez informowania wroga. Jeśli Nergal pozwoli nam żyć, weźmiemy nasze armie i okrążę przeciwnika w przesmykach Anatoliskich gór i wymuszę zawieszenie broni. Jeśli zaś pozwoli Ci żyć, proszę Cię o To abyś chociaż spróbował ocalić, to o co walczyłem. Niezależnie od tego, kim dla siebie byliśmy.

Nastąpiła chwila ciszy, chwila takiej ciszy, która zapada jedynie po twierdzeniach zmieniających całkowicie życie człowieka. Milion pytań przeszło przez moją głowę jednocześnie, ale nie chciałem jeszcze zadawać żadnego z nich.

- Tak, Ojcze – pozostało moją jedyną odpowiedzią.

Szliśmy dalej przez płonące miasto, niemniej jednak zbliżaliśmy się do bramy wejściowej, która teraz pozostawała szeroko otwarta, ponieważ została kompletnie zniszczona przez Babilońskich inżynierów.

Udało nam się wyjść, i wreszcie poczułem powietrze nieskażone przez dym i zapach ciał. Nergal jednak nagle się zatrzymał. Ojciec był wyraźnie nerwowy, bo wiedział że w tym momencie ważyły się nie tylko nasze, ale i losy całej Asyrii.

- Na co czekamy? - spytał Ojciec.

- Na pewnego żołnierza, kluczowego w tym co ma się wydarzyć – odparł Nergal niejasno.

Nagle niedaleko zobaczyłem sylwetkę dziwnego żołnierza wroga. Był mocno opalony, ale było widać, że nie pochodzi z żadnego ze znanych mi krajów, jako że jego skóra pomimo opalenia, wyglądała podobnie do skóry Nergala. On też zobaczył nas stojących w pobliżu bramy i zanim zdążyłem to zauważyć, wbiegł w mojego ojca z jego włócznią i nadział go na nią. Jedyne co następnie usłyszałem to Nergal mówiący w świergoczącym języku, którym zwracał się do swojego galla, kiedy byliśmy w pałacu. Od razu, kiedy to się stało, zacząłem biec. Biegłem, dopóki siły mnie nie opuściły, dopóki nie zdarłem sobie stóp.

Biegłem.


- Zbigniew! Dawno się nie widzieliśmy – krzyknął Aders i zaśmiał się.

Zanim to nastąpiło jednak, „Zbigniew” zdołał całkowicie zmasakrować twarz byłego już monarchy Asyrii, tak że Siedemnaście nie mógł odróżnić w niej nic, poza czerwoną, krwawą masą. Siedemnaście był przerażony, tym co się właśnie stało, faktem tego, że człowiek został brutalnie zamordowany na jego oczach, ale też większymi implikacjami śmierci, tego władcy.

Imię, którego użył Aders, najwyraźniej w jakiś sposób pobudziło „Zbigniewa”, ponieważ natychmiast przestał walić końcem włóczni, w to, co pozostało z twarzy króla Niniwy.

- Aders? - Spytał, niepewny kogo właśnie widzi.

- Tak, to ja. Dawno się nie widzieliśmy co?

- Dwadzieścia lat. Minęło dwadzieścia lat - krzyknął Zbigniew – Dwadzieścia lat!

Nagle pogrążył się we łzach.

Aders zgiął kolana i podszedł do niego.

- Spokojnie. Jeśli powiesz mi jedną rzecz, wszystko to może zostać odwrócone.

Nagle, Zbigniew zaczął się maniakalnie śmiać, tak głośno że zagłuszył nawet odległe krzyki.

- Nie ma już nic co mogłoby mi pomóc Aders, nic z Twoich sztuczek. Nic! - Po tym lamencie wrócił do śmiechu – Ale dawno się nie widzieliśmy więc, czego chcesz? Niech zgadnę, kontrakcik wygasł albo warunki przestały się podobać i teraz chcemy bawić się w obrońcę sierot?

Aders nic nie odpowiedział, i zapanowała chwila ciszy.

- Problem polega na tym że ja nic nie wiem. Kiedy użyłem ich formuły na drogę, to miałem pięć lat, i wybacz ale gówno wiedziałem o czymkolwiek czym zajmował się Miecz.

Aders zaczął powoli od niego odchodzić i iść w stronę płonącej Niniwy. Nagle jednak Zbigniew podniósł się, i krzyknął:

- Zaczekaj! Może jednak coś mam. Zgaduję że chcesz wiedzieć jak dostać się do ich wymiaru. Paru z ważniejszych ich, mogłoby coś wiedzieć. I myślę że wiem jak można jednego z nich zlokalizować. Jeden z nich, trenował mnie w używaniu Dróg i na początku wybrał dla mnie bardzo spokojny wymiar. Z historii które słyszałem od innych, zabierano ich w większości do wymiarów przepełnionych wojną, aby pokazać im z czym rzekomo mają walczyć. Kiedy czasem udawało mi się wymykać w sztucznej nocy z dormitoriów, czasem widziałem jak czasem używał on tej samej formuły której mnie nauczył. Jedyny problem z tą formułą jest taki że…

Zbigniew zaczął czkać jakby brakowało mu powietrza.

- Wymaga elektryczności!

Zbigniew wybuchnął ponownie maniakalnym śmiechem.

Aders uśmiechnął się. Siedemnaście nagle wtrącił się do rozmowy

- Nie sądzę że powinno to Cię zatrzymać przed dalej szukaniem wejścia. Mógłbyś pójść z nami, mógłbyś…

- Spytaj się go ile czasu już mu zajęło wrócenie. - szybko odparł Zbigniew zwracając się do Adersa.

Aders milczał patrząc w płonące miasto

- Ale, proszę Cię o jedno, jeśli możesz…

- Jeśli chcesz aby Cię przestrzelił, to powieś się w stajni na lejcach – odpowiedział Aders.

Niniwa już dogasała.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported