Nowy przybysz

18%2Blogo.png

Ze względu na znajdujące tutaj treści, poniższa strona przeznaczona jest dla dorosłych czytelników. Jeżeli nie jesteś osobą pełnoletnią, prosimy o opuszczenie tej strony.

Tagi kontentu: Brutalność



ocena: +5+x

<< Poprzednia opowieść

Gwiazdy rozpościerały się po ciemnym sklepieniu, dla niewprawnego oka wręcz losowo. Jednakże oni wiedzieli, że układają się one we wzory, gromady i inne skupiska, upiększając ludzkości widok na nocne niebo.

Po bokach swojej wizji widniała wysoka trawa, lekko powiewająca przez chłodny letni wietrzyk ze wschodu. Ugnieciona pod nimi trawa dawała miękki materac dla amatorów oglądania nocnego nieba, lekko też łaskocząc w niektórych miejscach, co równie dobrze mogło być spowodowane niewielkimi towarzyszami w postaci stawonogów, którzy nazywali tę łąkę swoim domem, przemierzając go i śpiewając swoje owadzie pieśni. Aczkolwiek nie zwracali na to uwagi, wręcz zahipnotyzowani patrzyli tylko przed siebie. W gwiazdy.

– Piękne są dziś gwiazdy – oznajmił łagodny, dziewczęcy głos z jego lewej.

– One zawsze są piękne – odpowiedział chłopiec, odwracając się ku zielonookiej koleżance.

– Ale dzisiaj to zwłaszcza – zaśmiała się ta – Niedźwiedzica świeci bardziej niż zwykle.

– Zabawna jesteś – bryknął chłopak – Gwiazda nie może stać się jaśniejsza ot, tak.

– Tak tylko mówię ty głupku – powiedziała z uśmiechem dziewczynka, lekko się podnosząc z ziemi, opierając lewą rękę o podłoże – Nie możesz brać wszystkiego, co ludzie mówią na poważnie!

– Ha, ha… zabawne – jąknął.

– Myślisz, że coś tam jest?

– To znaczy?

– Że są tam… inni… jak my, patrzący w gwiazdy i zastanawiający się nad ich pięknem.

– Kij wie… – warknął z trudem.

– A co jeśli są? – westchnęła dziewczyna, spoglądając na chłopaka – Co jeśli przyjdą nas skrzywdzić?

– To wtedy będę ratować ludzi!

– Naprawdę?

– Tak! Uratuję tylu, ile się da! Taki obowiązek mężczyzny!

– Naprawdę byś to zrobił? – echo obiło się po jego uszach, zniekształcając coraz bardziej z każdą sekundą – Naprawdę będziesz ratować ludzi?

Wtedy to spostrzegł, że jego oddech staje się cięższy, następne wdechy przychodziły z trudem. Świeży i przyjemny zapach łąki zaczął przemieniać się w zgniliznę i odór tak ciężki, że zatykał mu wręcz nos, krtań i płuca. Pieśni owadów zaczynały głuchnąć, powoli zastępowane piskiem w uszach, głośnym dudnieniem. Dudnienie, skąd ono pochodziło? Było tak blisko, wręcz pod nim i nad nim. Szybko zrozumiał. Jego serce waliło jak młot, pompując jak najwięcej krwi, jak najwięcej tlenu po organizmie, starając się go uratować.

Po ciele zaczął spływać pot, ręce i nogi drżały bez jakiejkolwiek kontroli. Jego własny mózg krzyczał do siebie samego w swej podświadomości, “walcz, walcz… uciekaj”.

Jego wzrok, teraz dający ostrzejszy obraz niż kiedykolwiek, zwrócił się ku dziewczynce, która zaczęła się wręcz topić przed jego oczami. Jej słodka twarz przemieniła się w płynną abominację, skóra i mięso powoli spływało z kości, wnętrzności wydostawały się z ciała jak para, znikając gdzieś nad jej głową. Trawa wokół niej zaczynała falować, wić się i wyginać tworząc niezróżnicowaną masę, pochłaniająca samą siebie i tą zdrową trawę wokół. Masa, jaka powstała zaczęła pochłaniać i jego i kogoś, kogo nazywał przyjaciółką, miłością nawet.

Wtem to coś rzuciło się na niego, chwytając go za barki, wulgarnie nim potrząsając w górę i dół. Jej niby usta otworzyły się szeroko, wykrzykując:

– Wstawaj… Wstawaj… KURWA REX WSTAWAJ!

Jej ręka zrobiła zamach i wylądowała na policzku chłopaka.

Jakby martwy obudził się w piekle, które otaczało go wokół. Beznamiętna maska wpatrywała się to w niego, to w co innego. Chyba inne osoby, które były wokół, otaczając ich w półkręgu, ostrzeliwując coś, co wydawało wręcz diabelskie piski i krzyki. Coś, co żadna istota żywa nie mogła nigdy wydać.

Wtedy zrozumiał, że nie trafił do piekła. Jakimś cudem udało mu się przeżyć.

– Rex, kurwa, wstawaj! – wykrzyczał po angielsku trep nad nim.

– Bertrand… Jak… jak ja żyję… Granat… – starał się wykrztusić mężczyzna. Wtedy jego głowa mimowolnie obróciła się na lewo. Inny operator, Szwab, desperacko starał się dokonać reanimacji funkcji życiowych ich dowódcy.

Boss leżał bez ruchu, jego ciało i kombinezon rozerwany przez liczne kryształy i masę porastającą jego ciało. Granat, przypominało mu się. Uciekali przed tymi stworami. Przedzierali się przez tą kamienną dżunglę, o mało nie kalecząc się o byle jaką krawędź tych wszystkich struktur. Wtedy jeden z tych kurwi rzucił w niego “granat krzemowy”, jak to lubili zwać. Powinien był oberwać, ale coś go odepchnęło, potem była eksplozja. Powstała fala ciśnieniowa musiała go na chwilę pozbawić przytomności.

Ze łzami w oczach wpatrywał się teraz w swojego towarzysza, który był na tyle głupi, by poświęcić się dla niego. Na tyle głupi, by zginąć w najbliższym do piekła miejscu. W jebanym środku tej jebanej kolonii tych jebanych stworów w tym jebanym miejscu zaledwie kilka metrów od punktu ewakuacji.

Wtem obok nich nastąpiła kolejna mała eksplozja. Kolejny granat krzemowy zdetonował się przy impakcie z wytworzonym z plechy łuku. Jego zawartość gwałtownie reagująca z powietrzem, rozrosła się w mgnieniu oka po powierzchni ula, formując duże, ostre i wytrzymałe krzemiany, które gdyby trafiły w któregoś z nich, z łatwością przedarłyby się przez kombinezon, penetrując i rozrywając metal, skórę, mięśnie i kości.

Heavy był najbliżej eksplozji. Wielki, masywny chłop nawet nie zareagował, nadal zaporowo ostrzeliwując nacierające na nich Marudery ze swojej broni maszynowej PK. Szybko dołączył do niego Bertand, ostrzeliwując je ze swojego, miernego w sile ognia w porównaniu do broni Heaviego, kałasznikowa.

Rex powoli wstał, ze stłumionym przez maskę jękiem i po sekundzie wycelował w doskakującego do niego Marudera. Kałach wystrzelił serię trzech pocisków, które odbiły się od pancerza bestii, która zatraciła swój pęd. Maruder z gracją wylądował na ziemi, po czym z tą samą gracją odskoczył gdzieś za zasłonę, ścigany przez kolejną serię z kałasznikowa Rexa.

– Kurwa! – jęknął po angielsku Szwab z niemieckim akcentem – Patrz, gdzie strzelasz!

– Mam większe problemy, niż czy ujebie Ci łeb! – wykrzyczał sierżant, będący teraz w maksymalnym trybie przetrwania – Za ile ten jebany śmigłowiec będzie! Zaczynają nas otaczać! – krzyknął, ostrzeliwując kolejne Marudery dookoła nich.

– Uwaga! – krzyknął Heavy, który po krótkiej serii przesunął swoje ciało w bok, kierując lufę swojej broni ku zachmurzonemu niebu.

– Kurwa! – rzucił po francusku Bertrand, odskakując na bok.

Masywny Miejsnik zrobił kilka fikołków w powietrzu po inicjalnym impakcie z glebą. Ciało rzucone prosto w grupę, przez sam pęd, jaki bestia zgromadziła, zanim została rozszarpana przez serię z KM-u Heaviego.

– Zaczynają na nas rzucać te kurwy! – wysyczał po rosyjsku Heavy, wracając do zaporowego ostrzeliwania przeciwników.

Żołnierze jeszcze przez chwilę ostrzeliwali wroga, zanim do ich uszu trafił stłumiony odgłos nadciągającego śmigłowca.

– Uda nam się! Kurwa uda nam się! – krzyknął Bertrand, odstrzeliwując kark kolejnemu Maruderowi.

– Zaraz skończy mi się amu-

Heavy urwał w środku zdania, cofając się o kilka kroków ku drużynie.

– Szlag, szlag, szlag! Goliat! GOLIAT!

– Kurwa, gdzie?! – wykrzyczał przerażony Rex. Wtedy to i ujrzał potwora na jedenastej, spokojnie zmierzającego ku ich pozycji między formami plechy, jakieś sto lub pięćdziesiąt metrów od nich.

Rex wiedział, że jeżeli śmigłowiec nie zjawi się teraz natychmiast, to zostanie z nich miazga. Heavy nawet nie marnował amunicji na tego kolosa. Wszyscy wiedzieli, że nawet kaliber broni Heaviego nie przebije się przez pancerz i wytrzymałą skórę tego czegoś. Ledwo dwadzieścia i trzydzieści milimetrów robiło coś przeciwko tej żywej broni przeciwpancernej.

Rex mógł tylko wpatrywać się w Goliata, którego semiposegmentowany pancerz płynnie przesuwał się lekko po ciele, dając stawom szeroki zakres ruchów i zwiększając mobilność żywego czołgu na dwóch nogach, które mogłyby utrzymać cztery takie potwory na sobie.

Goliat ustawił jedną nogę przed siebie, pochylając swoje ciało ku przodowi, jedna ręka przed sobą, druga wysoko z tyłu ciała. Jak jakiś atleta szykujący się do wyścigu po złoty medal olimpijski w kategorii jak najlepszej masakrze ludzkiej. Już bestia miała startować, gdy uderzyły w nią pierwsze kule.

Żołnierze odwrócili się za siebie, wpatrując się w obracający się radziecki śmigłowiec Mig ósemkę, ostrzeliwujący Goliata. Śmigłowiec szybko wylądował na plesze, w miejscu, gdzie nie było obaw o zahaczenie śmigłami o żadną strukturę ula.

Szwab szybko zerwał się na nogi, po przerzuceniu ciała ich dowódcy na ramię, w mgnieniu oka dobiegając do maszyny, która otworzyła swoją tylną klapę, gdzie żołnierz powitał olbrzyma serią ognia, wypluwaną z lufy zamontowanego PK.

Stwór zauważając biegnącego trepa, wręcz skoczył w pościg, rozpędzając się prawie że od razu do prędkości, która zaprzeczała rozmiarowi tej bestii.

– Kurwa, biegiem, biegiem! – wykrzyczał Rex, rzucając się do biegu ku ich zbawieniu. Heavy krzyknął i tuląc do siebie karabin maszynowy, zaczął biec, na ile jego nogi mu pozwalały. Bertrand jeszcze oddał kilka serii we wroga, w tym w Miejsnika, który po dostaniu kulą wylądował zaraz za nogami Heaviego, który teraz prześcigał lekko kulejącego Rexa.

– Kurwa – jęknął Rex – Bertrandt, kurwa rusz dupę!

Francuz wrzucił piąty bieg i już po chwili wyprzedził obu trepów, dobiegając do Szwaba, któremu pomógł z wrzuceniem ciała Bossa do śmigłowca.

Nad głową Rexa świstały pociski, które żałośnie odbijały się od pancerza Goliata, zmniejszającego dystans między nimi.

Heavy rzucając swoją broń do środka transportu, rzucił się ku jego wnętrzu, teraz z przerażeniem wpatrując się na Rexa wciąż biegnącego ku śmigłowcowi, z Goliatem, którego oddech mógł już praktycznie czuć na karku. Jeszcze większe przerażenie spowodował lekki wstrząs maszyny, po którym nastąpiło widoczne, powolne podnoszenie się z ziemi.

– Kurwa! – krzyknął Rex, rzucając swój własny piąty bieg, nie zwracając uwagi na swoją nogę.

Przez zaparowane wizjery swojej maski widział Heaviego stojącego na rampie, z jedną ręką chwytającą się ramy maszyny, a drugą wyciągniętą ku niemu. Bertand rzucił się ku kabinie pilota, znikając gdzieś za zaparowaną częścią wizjera.

Rampa śmigłowca już była na wysokości jego pasa, gdy to skoczył przed siebie, desperacko chwytając się ręki ruska, który z jękiem wręcz rzucił go do środka.

Goliat wydał głęboki ryk, po czym sam skoczył ku desperacko zwiększającym wysokość śmigłowcu. Wielkie łapy i pazury wbiły się w rampę, ale tylko na ułamek sekundy, zanim grawitacja zrzuciła bestię na ziemię, na której to ten wylądował z wielkim impetem na zgięte nogi. Pył i igły uniosły się w powietrze, a Goliat oparł jedną rękę na ziemi.

Rex i Heavy jeszcze przez chwilę wpatrywali się w bestię, która przez kilka sekund utrzymywała się w tej pozycji bez ruchu. Wtem, doszedł do nich trzask i spomiędzy płyt potwora zaczęła wydobywać się para. Stwór uniósł lekko głowę przed siebie, otwierając swoją skamieniałą paszczę, wyrzucając jeszcze większe ilości pary do atmosfery.

Heavy zrobił kilka ciężkich oddechów, po czym zwrócił swój wielki łeb ku Rexowi.

– Jak myślisz, czemu chuje to robią? – spytał.

– C-co? – spytał zdezorientowany Rex – Prawie zginęliśmy, a ty się zastanawiasz, czemu te wielkie kurwy wydzielają parę wodną na zewnątrz?!

– Ej – jęknął rusek między ciężkimi oddechami – Może jestem tu tylko specem od broni ciężkiej i materiałów wybuchowych… – tu musiał złapać kolejny oddech – ale bycie w tym MFO do czegoś zobowiązuje.

– Skąd mam to wiedzieć? – rzucił Rex siadający na bardzo niewygodne siedzenie, zamontowane na boku śmigłowca. Jego ciało desperacko starało się wrzucić jak najwięcej powietrza do płuc, co utrudniała mu maska na głowie – Kurwa mam filtry zapchane tymi jebanymi igłami…

– Ta… Bez kitu – syknął Heavy po rusku – W końcu byliśmy w jądrze tego jebanego ula… Nie powinno ich tu tyle być! Nie, kiedy mamy pięć klików do linii frontu.

– Jebane rozmnażają się coraz szybciej i szybciej…

– Kurwa nie kracz, przeku!

– Tak tylko rzucam, kacapie jeden…

Heavy lekko się uśmiał pod maską i już miał coś powiedzieć, gdy to podszedł do nich Szwab.

– Chłopaki – jęknął wręcz przez łzy – Boss nie żyje…

– Co… – syknął Heavy, rzucając się w kierunku ciała dowódcy.

Rex zgiął się ku nogom, opierając głowę na ramionach utrzymywanych na kolanach.

– KURWA! – wykrzyczał w swojej narodowej polszczyźnie Rex – JA PIERDOLĘ!

Czuł, jak jego ciało wybucha w płacz, jak łzy lecą po policzkach, a głos się mimowolnie załamuje.

– To powinienem być ja! – wykrzyczał przez łzy – To ja powinienem był oberwać tym jebanym granatem!

– Nie jest teraz ważne kto miał oberwać – jęknął Szwab – bądź mu wdzięczny, że zdecydował się to wziąć na siebie…

– To, co teraz z nim będzie? – rzucił Rex, spoglądając spod między palców na leżące ciało dowódcy, nad którym modlili się Heavy i Bertrand – Trumna z tymi jebanymi kryształami?

– Znając standardy operacji, to dokonają sekcji na nim, by lepiej zbadać reakcję ciała na tę masę… – odpowiedział chłodno Szwab.

– KURWA – wykrzyczał Rex – To go rozszarpało! Koniec opowieści! Co tam więcej badać?! Niech dadzą mu święty spoczynek już!

– Też bym chciał, ale pamiętaj, że my mamy tu dowiedzieć się jak najwięcej o obiekcie, by wspomóc naszych sojuszników w walce z nim.

– Powinni byli nas przypisać dzisiaj do patrolowania tego jebanego miasta… – wykrztusił Rex, opierając się o zimny metal ramy śmigłowca, spoglądając na zewnątrz przez otwarte tylne wyjście ze śmigłowca, pod którym rozpościerał się zajęty przez czarną głodną masę.

– Uwaga, zbliżamy się do linii frontu! – wykrzyczał jeden z pilotów, wychylając się z kabiny sterującej.

Jak na sygnał pod nimi pokazało się niekończące się pole bitwy. Do ich uszu dochodziły nieprzerwane serie z broni palnej, dudnienie z dział czołgów i innych pojazdów pancernych, ryki tych wszystkich stworzeń budujących swój dom na dawnym ludzkim raju. Dym ulatywał z płomieni i innych źródeł ku niebu, jak kadzidło w kościele, niosąc śmierć, cierpienie i błagania o życie ludzi i potworów, ku Bogowi, jeśli ten w ogóle nawet dbał o to miejsce.

Ponury widok zastąpiony jeszcze bardziej depresyjnym widokiem miasta pochłanianego przez swoistą mini wojnę, jaką Fundacja prowadziła na jego terenie, starając się jak najszybciej złamać tajemnice ich przeciwnika i zapobiec najgorszemu. I tu przywitał ich dym, zgnilizna i śmierć. Stały towarzysz ich niedoli w tym przeklętym miejscu.

Rex ten ostatni raz rzucił okiem w punkt w oddali. Na Kolonię tak masywną, że mógł dostrzec ją nawet stąd, która jak cierń wbijała się w jego umysł i psychikę. Pokazując swą potęgę, pokazując, że się ich nie boją, że się nie muszą ukrywać. Pluła mu na twarz, śmiejąc się z Roztrzyna. Drwiąc z ludzkości poprzez odzienie się w masywną koronę stworzoną z uformowanych trójkątnych kominów.

Rex wziął kolejny głęboki wdech i na uginających się glinianych nogach podszedł do martwego towarzysza.

Spoglądał na ciało przykryte jakąś dowolną, brudną od błota i krwi, która wsiąknęła w materiał, podartą, starą płachtą. Ledwo potrafił powstrzymać formowanie się strużek łez z kątów jego oczu, czuł, jak jego gardło boleśnie się zaciska. Ręce i nogi niekontrolowanie się trzęsły i uginały, utrudniając mu stanie, zmuszając go do przyklęknięcia przy ciele.

– I co my teraz bez ciebie zrobimy, przyjacielu? – mruknął z bólem swoim załamującym się głosem, powoli kładąc dłoń na płachcie, licząc na poczucie miękkiego ciała kolegi, czując jednak, jak nakrycie ugina się pod siłą jego dłoni, wpadając do jamy na kilka centymetrów, zanim palce napotkały na twardą, ostrą i nierówną przeszkodę.

– Kurwa – jęknął pod nosem, zaciskając dłoń w pięść.

– Tak. Mamy jednego martwego. – z żałoby wyrwał go głos jednego z operatorów śmigłowca. – Reszta cała.

Wtem poczuł, jak śmigłowiec zaczyna lądować na miękkim błocie na polu. W końcu zaczęły do niego dochodzić dźwięki hałasu i szumu wciąż obracających się wokół osi łopat śmigła, rozmowę Szwaba z Bertrandem i dudnienie o metalową podłogę ciężkiej stopy siedzącego Heaviego.

Rex obrócił się za siebie, spoglądając na rozświetlające wnętrze zewnątrz, po którego tle szarych i brudnych namiotów przechodziły to wciąż jakieś sylwetki ludzi ubranych w różne odzienie.

Mężczyzna wziął głęboki wdech i po szybkim zerwaniu się na nogi, ruszył przed siebie.

– A ty gdzie?! – ryknął zaskoczony francuz.

– Wyruchać ci matkę! – syknął Rex – A gdzie kurwa niby? Idę się dowiedzieć, co dalej. Zajmijcie się Bossem i dajcie tym jajogłowym ich paczkę.

– A w niego co-

– Zostaw go… – przerwał Bertandowi Heavy. – Musi zwalczyć swoje demony.

Francuz chyba kontynuował rozmowę, rzucając pewnie przekleństwa i obelgi w swoim rodowitym języku. Heavy chyba nadal starał się uspokoić ich ślimakożernego towarzysza, jednakże ich rozmowa zaczęła być zagłuszana przez otaczający go harmider mięsa, metalu i natury.

***

Nie patrzył dokładnie gdzie biegnie. Obraz rozmazywał się po bokach wizji przez łzy i pęd. Drzewa rozpływały się, krzaki stawały niezrozumiałymi bohomazami na skraju jego oczu, ziemia z leśną ściółką stała się jednolitą brązową masą.

W jego uszach słyszał, jak jego własne serce bije w jego piersi, starając się wydostać z klatki mięsa i kości. Uciec na wolność, popychane przez strach i adrenalinę buzującą w każdej kropli krwi. Niezrozumiałe dla niego echa starały się przebić przez łomot serca, dotrzeć do jego wnętrza i zagnieździć się w jego psychice, która była powoli rozbierana na czynniki pierwsze przez jego własną podświadomość, kierowaną obcym mu instynktem. “Uciekaj, uciekaj”, wołały nieustannie. Roznosiły się po jego uszach, jak po górach, które odpowiadały śmiałkom, którzy odważyli się wykrzyczeć coś śpiącej masie skał, licząc na odpowiedź.

Jednakże on nie biegł, by uciec. Tym bliżej był celu, tym bliżej był źródła tych wszystkich ech, rozbrzmiewający w jego uszach, tym bardziej czuł, że świat zaczyna zwalniać wokół niego, albo może to był on?

Powietrze stawało się coraz gęstsze. Z każdym krokiem oddech był coraz trudniejszy, a kończyny coraz ciężej przeciwstawiały się oporowi masie otaczającej ich każdy fragment, krzycząc o pomoc, krzycząc o ruch. Obraz stawał się coraz ciemniejszy i bardziej wyraźny. Był w stanie dostrzec każdy niewielki szczegół otaczającego go miejsca. Każda fałdka na korze, każdy listek i igła leżąca na glebie. Każdy niewielki kamyczek walający się między drzewami, krzewami i między sobą. Każdego owada, jaki jego mózg był w stanie sobie zwizualizować i zrozumieć. Te chodzące po drzewach, te lecące w tej zupie zwanej powietrzem, jak i te wijące się na ziemi i pod nią.

Strach powoli zaciskał swoje szpony na nim, zabierając mu wizję, ruch, czucie i inne zmysły. Upośledzał jego ciało coraz bardziej, tym bliżej był miejsca, do którego biegł. Jak drapieżnik, który wiedział, że już ma swoją ofiarę w swoich łapskach i paszczy. Gotowy do rozerwania nieszczęśnika na czynniki pierwsze, by tylko się pożywić tymi słodkimi chwilami, kiedy to zdobycz jeszcze przez chwilę szamotała się w uścisku śmierci, starając się zwalczyć swoje tragiczne przeznaczenie.

A może był to jego ratunek? Coś, co chciało go uchronić przed tym, co mógł zobaczyć, przed dramatem, jaki miałby się zaraz ukazać jego oczom i kruchej psychice. Troskliwy opiekun, chcący ochronić osobę przed złem tego świata, chowając go pośród chmur ignorancji. Chowając przed nim prawdę o tym świecie. Starając się stworzyć iluzję perfekcyjnego, dobrego świata, gdzie zło pochodziło tylko od ludzi, a nie od samego serca tego zepsutego miejsca, jakim był wszechświat.

Jednakże on się nie poddawał. Nie mógł. Obiecał sobie, że go uratuje, jak on uratował jego. Brnął dalej w ciemność, aż do momentu, gdy ta otaczała go wokół i zaczynała wlewać się ku jego wnętrzu, jak do topielca topiącego się pośrodku niezmierzonego oceanu. Ale on biegł i biegł i biegł i biegł…

Wtem w oddali zaczęło coś się pokazywać. Coś leżało na niewidocznym podłożu, coś czego nie potrafił zidentyfikować. Rzucił szósty bieg, na który jego nogi odpowiedziały z bólem, jakiego nigdy wcześniej nie poczuł, ale on starał się nie zwracać na to uwagi. Tym bliżej był tym lepiej widział, co tam leżało. Widział go leżącego w szkarłatnej kałuży, rozlewającej się podłużnych otworów w jego ciele, których nie powinno być. Jego ręka podniesiona ku górze, jakby starał się coś złapać.

Kiedy już dzielił go metr od celu swojego szaleńczego biegu, coś go wyrwało z tego koszmaru.

Cały w pocie wybudził się nagle, podskakując lekko, na i tak podskakującej ławce ich transportu. Jego wzrok spoczął na ciemnowłosym chłopaku w jego wieku, w takim samym wojskowym mundurze.

– Wszystko gra, Łukasz? – zapytał chłopak.

– Co? – zająknął się Łukasz, po chwili rejestrując, co jego kolega do niego powiedział – Ah… nie, nie. Wszystko gra, to tylko taki jeden koszmar.

– Coś często masz ten jeden koszmar – wytknął inny trep siedzący przed nim.

– Znowu krzyczałeś to imię… Bartek… Bartek… – rzucił inny, z lekką drwiną w jego stronę.

– Dajcie mu spokój – syknął ciemnowłosy, rzucając swoją rękawiczką w żołnierza.

Mężczyźni wdali się w dyskusję, w trakcie, gdy Łukasz odwrócił głowę w lewo, starając się coś dostrzec spomiędzy płacht ciężarówki, która transportowała ich gdzieś do niewiadomego im miejsca. Mało co mógł zobaczyć, jednakże od czasu do czasu złapał moment, gdy to mógł zobaczyć inną, podobną wojskową ciężarówkę, jednakże poza tym nic więcej.

– Ale ja mówię wam… – oznajmił zielonooki trep, wstając z miejsca i gestykulując rękoma, jak w jakimś tanim dramacie – To inwazja! Czemu mieliby mobilizować wojsko?

– Spierdalaj, Tomek… Jaka kurwa inwazja!

– Że co, jankesi zaatakowaliby akurat jebany środek Polski?

– Ktoś w ogóle wie, gdzie my kurwa jedziemy?

– A bo ja wiem? Nie mówili…

– Siadaj Tom, bo jeszcze spadniesz na ten głupi ryj…

– Co, nie chciałbyś, by taka przystojna twarz się popsuła, nie?

– Niczego więcej nie chcę, ty warszawski chuju…

– Uuu… jesteśmy dzisiaj zadziorni, co Ze-

Nagle pojazd podskoczył i chłopak mimowolnie wylądował na jednym z żołnierzy, który odpowiedział mu kopem w brzuch. Trep z impetem wleciał na swoje miejsce, trzymając się za twarz i brzuch jednocześnie.

– Mówiłem, że tak się stanie.

– No kurwa rzeczywiście… Może powinniśmy na Ciebie mówić Prorok!

– Podoba mi się to…

– A spierdalaj… A ty co myślisz, Łukasz?

Chłopak przez chwilę nie zareagował na pytanie znajomego, zamyślając się w bladym świetle dobijającym się zza płacht. Dopiero gdy ktoś go szturchnął w kolano, wyrwał się z zamyśleń i spojrzał na resztę trepów.

– Co? – spytał niezręcznie.

– Jak myślisz, czemu jedziemy tam, gdzie jedziemy?

– Bo ja wiem? – wzruszył ramionami Łukasz – Może kolejna epidemia odry jest. Wiesz, jak to kurestwo się szybko roznosi.

– To ma sens – przytaknął szeregowy – Najwyraźniej jest to poważne, skoro wojsko wysyłają.

– Nieważne co to jest, oby to szybko minęło – rzucił inny.

Łukasz pokiwał lekko głową, przytakując znajomemu, po czym na powrót wrócił do zamyśleń, z odgłosami rozmów w tle.

Po kilku minutach przemierzania ich transportu przez nierówne drogi leśne, w końcu się zatrzymał pośród licznych dźwięków rozmów i huku silników różnych pojazdów, od ciężarówek, po ciężkie wozy pancerne i śmigłowce w tle.

Jak jeden organizm wszyscy wyszli ze swoimi torbami zarzuconymi na plecy. Wzrok młodzieńca skakał między maszynami i licznymi zebranymi żołnierzami, którzy albo tak samo, jak oni mieli torby w rękach lub stare dobre kałasznikowy. W końcu spotkał się ze skołowanym wzrokiem jego towarzyszy, którzy marszczyli brwi i robili dziwne grymasy na zastaną przez nich sytuację.

Pogoda była pochmurna i ponura. Lekki deszcz opadał na nich z chmur, dając im naturalny prysznic matki natury, który jednak sprawiał, że błoto było mokre, lepkie i zaczynało przylepiać się do ich dopiero co wyczyszczonych butów. Okolica zasłonięta była przez mgłę, dając im zobaczyć tylko niecałe pięć lub sześć metrów przed siebie. Temperatura również pozostawała wiele do życzenia, przy gęstej parze, uciekającej z ust i nozdrzy żołnierzy przy każdym wydechu.

Nagle zza namiotów wyłonił się radziecki czołg T-55, który ledwo pokonywał kolejne metry. Wielką metalową maszyną non stop szarpał jej własny silnik, który z dużym hałasem ledwo co potrafią ruszyć do przodu trzydziesto siedmiotomową maszynę przez to błoto. Stwierdzenie, że pojazd był w kiepskim stanie, było niedopowiedzeniem. Masywne jamy rozciągały się po jego boku, jakby coś masywnego przecięło wręcz metal, jak papier. Lewa strona wieżyczki nie istniała, wyrwana, wypalona lub wręcz roztopiona przez coś, co nawet nie przychodziło trepom do głowy. Czołgiści siedzieli na resztkach ich pojazdu, wpatrując się martwym wzrokiem w ludzi, jakby szukając pomocy i nadziei w ich oczach.

Wtem, gąsienica pojazdu w końcu puściła, poddając się obrażeniom i obciążeniom. Operatorzy czołgu syknęli pod nosem coś po ukraińsku, schodząc ze swojej bestii i przyglądając się gąsienicy, jakby to była teraz największa usterka czołgu, który wręcz rozpadał się na czynniki pierwsze.

Łukasz wraz ze swoją grupą powoli przechodził obok martwej maszyny, przyglądając się jej uważnie. Był pewny, że na klapie silnika, pomiędzy rozszarpanym metalem, mógł zobaczyć ciemną skałę i jasne, prawie przezroczyste kryształy.

– Ja pierdolę. – wyrwał chłopaka z zamyśleń głos Michała. – Co tak mogło rozpierdolić czołg?!

– Odra kurwa… Odra – syknął inny chłopak, spoglądając na Łukasza, który skierował wzrok na ziemię.

Grupa stanęła przed jednym z podoficerów, który przewracał jakieś to podpięte do siebie kartki, spoglądając na młodzików.

– Imię? – odparł przełożony.

– Anton.

– Nazwisko?

– Murewski.

– Kierujesz się na prawo, piąty, szósty i siódmy namiot po prawej to waszej kompani, towarzyszu. Znajdź dowolne łóżko i czekaj na dalsze rozkazy.

– Tak jest.

Chłopak zaczął wykonywać rozkaz, litościwie spoglądając na resztę trepów, oczekujących na swój przydział. Żołnierz za żołnierzem był przypisywany gdziekolwiek mogli zostać przydzieleni. Na szczęście wielu było przypisanych do jednej kompani i oddziałów, przez co nie były łamane powstałe podczas szkolenia więzi. W końcu przyszła kolej na Łukasza. Wtem do podoficera podbiegł młody szeregowy, który wręczył mężczyźnie kartkę.

Ten spojrzał na szeregowego i z grymasem na twarzy szepnął coś do niego, wymachując świstkiem. Trep tylko wzruszył ramionami, spoglądając na podoficera i szeregowców czekających na przydział.

– To z góry, zatem nic nie mogę zrobić! – krzyknął żołnierz, odbiegając.

– Psia krew… te zjeby z oddziałów specjalnych. Dawać nagłe rozkazy bez ostrzeżenia…

Podoficer wziął kilka głębokich wdechów, opanowując swój gniew, po czym zwrócił się do Łukasza, który był następnym trepem czekającym na trumnę:

– Imię?

– Łukasz.

Podoficer spojrzał na chłopaka rozbierającym i wdzierającym się w jego duszę wzrokiem. Ciemne oczy mężczyzny bacznie wpatrywały się w lekko przerażony wzrok chłopaka.

– Nazwisko?

– Nowak.

Mężczyzna z jeszcze większym grymasem spoglądał to na trepa, to na kartki przed nim, postukując sobie długopisem po palcach lewej dłoni. Dokładniej przyjrzał się karteczce danej mu przez posłańca. Coś zasyczał pod nosem i spojrzał na Nowaka.

– Idziesz na lewo, dopóki nie trafisz na dupków w ciemnych mundurach. Popytaj kogokolwiek o jakiś oddział Delta pięć dwa. Wpakowali cię w niezłe gówno.

– Delta pięć co..?

– Dobrze słyszałeś! A teraz spierdalaj, bo mam jeszcze prawie stu młodzików jak ty do oddelegowania! JUŻ!

Łukasz niezręcznie odszedł od żołnierza i zaczął przedzierać się przez śliskie błoto w głąb obozu wojskowego. Przechodził obok namiotów, w których przesiadywali żołnierze, wyraźnie wycieńczeni i pozbawieni życia. Zabijającym smutki poprzez alkohol lub papierosy, a często i dziewki, z którymi igraszyli nie zwracając uwagi na to, że byli wśród innych żołnierzy i przechodzących ludzi na zewnątrz.

W pewnym momencie przeszedł obok namiotu medycznego, z którego wydostawały się jęki i pojękiwania rannych. Jedna z pielęgniarek szybko wyszła z namiotu, trzymając w rękach dużą miskę pełną płynów, które wylały się na błoto karmazynowym potokiem. Krew zmieszała się z deszczem i błotem, tworząc ciemnoczerwoną papkę, która była cały czas ugniatana przez ciężkie buty żołnierzy, którzy nawet nie zwracali uwagi na nią.

Po kolejnych pięciu minutach chodzenia i pytania się o drogę trep natrafił na swego rodzaju punkt kontrolny, na którym stacjonowało dwóch żołnierzy w ciemnych, grubych mundurach zahaczających wręcz o jakieś stroje hazmatyczne, z maskami gazowymi, które bez dwóch zdań były pochodzenia zachodniego, z ciemnymi wizjerami, przez które nie dało się zobaczyć oczu strażnika. Na ramionach przyszyte były nieznane mu naszywki, których nie mógł w jakikolwiek żaden sposób przypisać do czegokolwiek, nawet jednostek zachodnich wrogich armii zza żelaznej kurtyny.

Jeden ze strażników skrzyżował ręce na piersi i stanął przed chłopcem, nad którym górował dobre dwie lub trzy głowy.

– A ty gdzie? Zgubiłeś się dziewczynko? – spytał stłumionym przez maskę głębokim i chrapliwym głosem mężczyzna.

– Uh… Ja- ten no…

Inny strażnik coś jęknął pod nosem. Bez dwóch zdań jednak Łukasz wiedział, że ten drugi to był rodowity anglik.

– Ucinają wam teraz języki w armii polskiej?

– Wysłano mnie, by znaleźć… uh… kogoś z oddziału Delta pięć trzy- NIE - dwa. Delta pięć dwa!

Obaj żołnierze spojrzeli po sobie. Pierwszy zaczął tłumaczyć drugiemu sytuację w szkoku. Trep stojący przed nim jeszcze parę razy zeskanował moknącego w deszczu chłopaka i przecinając się wzrokiem ze swoim towarzyszem służby.

– Możesz powtórzyć?

– No podobno przydzielono mnie do tego oddziału Delta pięć dwa…

– Kto ci to kurwa powiedział? Co za cep?!

– Podoficer z listą…

Polak ponownie wytłumaczył swojemu koledze słowa Łukasza.

Oba trepy jeszcze raz spojrzały na siebie. Spoglądali w milczeniu przez kilka sekund, po czym anglik tylko wzruszył beznamiętnie ramionami, a Polak coś kiwnął głową.

– No dobra młody… Nie wiem, po jakiego chuja cię posyłają do naszych chłopaków, ale z pewnością wyjaśnisz to z nimi. Zaprowadzę Cię – mruknął trep, po czym zwrócił się do kompana po angielsku – Zaraz będę. Wytrzymasz raczej kilka minut bez mojej osobowości.

– Ha ha… pierdol się – syknął sarkastycznie anglik z iście londyńskim akcentem.

Trep machnął ręką i zaczął kierować się w głąb oddzielonej strefy obozu z Łukaszem drepczącym zaraz za nim. Wysoki i mocno zbudowany trep sprawnie przełaził po błocie, jakby był to najzwyklejszy asfalt, podczas gdy Łukasz nieraz prawie potykał się i poślizgiwał na śliskim gruncie uciekającym mu spod nóg.

Chłopak znów zaczął rozglądać się po namiotach, w których znajdowali się żołnierze, jacyś inni ludzie w białych fartuchach. Również widział sprzęt, którego nie mógł określić, do czego mógł służyć i jakie było jego pochodzenie. Żołnierze wydawali się być lepiej ułożeni i mieć wysoką dyscyplinę. Palili tylko w wydzielonych miejscach, a widok alkoholu był tu chyba jedynie marzeniem.

Oboje przeszli przez bardziej otwarty obszar, na którym ustawione były nieliczne czołgi typu T-72 oraz T-64, o których wojsko polskie mogło pomarzyć. Stały również pojazdy piechoty typu BMP-1, a także coś, co przypominało bardziej zaawansowaną wersję tegoż pojazdu. Przy każdej z maszyn stało i pracowało nad nimi kilku techników, którzy dokonywali przeglądu i serwisu stalowych bestii, by te były w jak najlepszym stanie.

W końcu po kilku minutach marszu trep przed Łukaszem machnął ręką i krzyknął do innego trepa przechodzącego między namiotami, z kaskiem i maską gazową w dłoni.

– REX!

Żołnierz zatrzymał się i spojrzał na obu mężczyzn zbliżających się do niego.

– Nie jestem teraz w nastroju i nie mam czasu. Muszę-

– Gdzie jest Boss? Mam sprawę do niego.

Rex wziął głęboki wdech, po czym uwalniając go, spojrzał na trepa górującego nad nim o pół głowy.

– Nie żyje… Dorwał go granat krzemowy, a teraz, jeśli wybaczysz to-

– Serio? Kurwa… To w takim razie muszę to omówić z tobą. A raczej ten tu o – mruknął trep w masce, wskazując na Łukasza stojącego za nim.

Rex zeskanował niższego od niego chłopaka o krótkich włosach i nieszczególnym kształcie twarzy, który nie wyróżniał się na tle innych młodzików wysyłanych tu na front. Jego jasnozielone oczy spoglądały z lekkim przerażeniem i zagubieniem w jego własne, skanując go tak, jak on skanował jego.

Łukasz spoglądał na wysokiego mężczyznę, skupiając się na jego kruczym nosie, lekkim zaroście i pobrudzonym mundurze, który był taki sam jak trepa, który go tu zaprowadził.

– Ty se kurwa jaja robisz…

– Chciałbym. To ja was zostawiam… – odparł ten, odchodząc do punktu kontrolnego.

Rex po szybkim rzuceniu okiem na odchodzącego kolegę, ponownie zwrócił się ku chłopakowi.

– Nie wiem, co to za jebany żart robisz, ale wypierdalaj. Nie mam czasu! – ryknął Rex, odchodząc od chłopaka.

– Sir, niestety chyba nie mogę… wypierdalać.

Trep zatrzymał się, lekko odwracając się w stronę Łukasza.

– TA?! Jak kopnę cię w ten zad, to zaraz będziesz!

– Sir… – jęknął Łukasz, robiąc krok w tył – Chciałbym, naprawdę!

– To, czemu tego nie robisz, do kurwy nędzy?! – syknął Rex, robiąc grymas na twarzy i marszcząc brwi.

– Pod- Podoficer powiedział mi, bym się stawił do pana, sir…

– Jaki podoficer?!

– Taki z listą…

Mężczyzna spojrzał na chłopaka wzrokiem pełnym furii, jakiej Łukasz nie doświadczył nigdy w swoim życiu.

– KURWA! Ja pierdolę!

Rex rzucił ramiona na biodra, biorąc głębokie wdechy. Złość i furia powoli schodziły z mężczyzny, spływając wraz z deszczem na błoto pod nimi. Łukasz mógł przysiąc, że tym dłużej patrzył na masywnego chłopa przed nim, tym bardziej dostrzegał w nim smutek, żal i miłosierdzie.

– Ile masz lat?

– Dzie- dziewiętnaście, sir.

Żołnierz wziął kolejny głęboki wdech i spojrzał na chłopaka z jeszcze większym politowaniem.

– Ile jesteś w armii?

– Pół roku jakoś?

Rex spojrzał w górę, po czym poprawiając zsuniętą na szyję zasłonę na nos i usta, ponownie spojrzał na Łukasza.

– Jak cię zwą młody?

– Łukasz, sir… Łukasz Nowak. – jęknął młodzik.

– W porządku Łukasz… popytaj ludzi o Heaviego lub Szwaba. Powinni ci wskazać nasz namiot. Wejdź tam, spokojnie wyjaśnij kim jesteś i że czekasz na mnie, ok? Wyjaśnię sprawę z moimi przełożonymi i będzie po wszystkim. Wrócisz do swoich kolegów z wojska i jutro pójdziesz na front…

– Jaki front-

– To super! – odparł Rex, odchodząc od chłopaka – A i nie wdawaj się zbytnio w dyskusję z nimi… Heavy i Bertrand potrafią być dupkami i zjadać młodych na śniadanie. Powodzenia!

Łukasz jeszcze przez kilka chwil spoglądał skołowany na odchodzącego trepa, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Po kilku głębszych wdechach zdecydował się postąpić, jak mu nakazano. Wyruszył więc pytać ludzi o wspomnianych wcześniej “Heavim” i “Bertrandzie”.

***


Rex zgrabnie przebrnął między namiotami przez ostatnie metry błota, który stał się jeszcze bardziej grząski przez deszcz, który przybrał na sile. Również i spokojny wiaterek zmienił się w silny powiew, który szarpał luźnym materiałem namiotów.

Rex szybko zorientował się w swojej pozycji do północy i używając kierunku, z którego trafiały go krople deszczu, popychane tak ochoczo przez wiatr, udało mu się zdeterminować jego kierunek.

– Dobrze… – odetchnął z ulgą, gdy zorientował się, że powiew idzie na północny zachód – Mniej igieł w płucach ludzi.

Po kilku następnych krokach znalazł się przy dużym namiocie dowództwa, pilnowanego przez dwóch strażników z kałasznikowami przytulonymi do piersi.

Rex z dużą prędkością wmaszerował do środka, po czym zaczął skanować środek. Liczne stoły z rozwalonymi mapami i papierami uzupełniane były przez sprzęt nowszy i starszy, pochodzenia radzieckiego, jak i zachodniego. Liczni oficerowie krążyli wokół siebie, cały czas potwierdzając to jakieś rozkazy z góry i komunikując się z aktywnymi w terenie oddziałami, starając się znaleźć złoty środek w ich powolnej transformacji działań bojowych typowo radzieckiego do zachodniego. Ciężka i bolesna przeprawa przez systemy przystosowawcze do nowych realiów ich działań. Cena, jaką musieli ponieść, jeśli chcieli być częścią Fundacji.

Jego wzrok szukał jednej osoby, na której chciał się skupić. Po zaledwie kilku sekundach udało mu się go zlokalizować. Szybko podszedł do jednego niskiego mężczyzny o lekko siwych włosach i pojawiających się już zmarszczkach na czole.

– Podpułkowniku Iłów – westchnął Rex. Mężczyzna z lekko podstarzałą twarzą i siwymi włosami oderwał wzrok od dokumentów.

– Ah, sierżant Reks. Słyszałem, co się stało. Przykro mi. – oznajmił oficer – Zgaduję, że już przekazaliście paczkę zespołowi naukowemu?

– Pewnie Szwab już to robi, ale co do kurwy!? – syknął Rex, odpowiadając z gniewnym grymasem – Ze wszystkich ludzi, wy chcecie zastąpić Bossa jakimś zwykłym trepem z gówna polskiego?!

– Sierżancie, proszę się uspokoić.

– Facet przeżył dwie wojny Fundacji z sarkistami w Iraku, operację militarną przeciwko mekhanitom na Syberii! – kontynuował Rex – Kiedy w końcu O5 zatwierdziło istnienie naszej filii, był jednym z pierwszych swojej rangi, co zgłosił się do naszych sił zbrojnych! A wy go kurwa zastępujecie… chłopakiem, co nawet ledwo co przestał ssać cycka swojej matki?!

– Zdaję sobie sprawę z tego, ile przeszedł starszy sierżant William Swap.

– Tak?! Bo mi się wydaje, że nie!

Starszy oficer wziął głęboki wdech, zaciągając się zwiniętym przez niego papierosem, który palił mu się w dłoni.

– Doskonale wiesz, jak wygląda u nas sytuacja. Musiałem coś zrobić, by zachować was w jakimkolwiek stanie operacyjnym. Myślisz, że jesteście jedynym oddziałem, co tak ma?

– Nie mamy kogokolwiek od nas, by to zrobił za tego trepa?!

– Wszyscy są potrzebni gdzie indziej. To na patrole w mieście, to do operacji wewnątrz strefy wroga, to wsparcie linii frontu, to asysta zespołów naukowych przy badaniach w strefach zagrożenia – westchnął starzec – Nie miałem wyjścia. Jak mówiłem, musiałem tak zrobić u wielu innych oddziałów Kwarcowego Kastetu.

– Gówno prawda!

– Reks, chyba oboje jesteśmy świadomi, jak wygląda sytuacja z nami. Oficjalnie jesteśmy filią od ilu… pięciu lat? Nie byłoby nas tu, gdyby nasi rodacy nie przysłużyli się Fundacji. W tym ty i inni nasi wojacy w wojnach z sarkistami w pięćdziesiątym siódmym i sześćdziesiątym trzecim. Do tego wstawiennictwo zarządców filii brytyjskiej i francuskiej, a także przychylność amerykanów pozwoliła nam ponownie zaistnieć od czasu międzywojennego.

Rex stał w milczeniu, zatem Iłów po wzięciu kolejnego bucha papierosa i głębokim westchnieniu kontynuował:

– Pomimo tego nadal borykamy się z problemami logistycznymi – zaczął – Brakuje nam odpowiedniej siły ludzkiej. Mamy na swoim karku jebanych komunistów z Rosji i rząd PRL. Inne filie zgodziły się nam pomóc w kwestiach kadr MFO i dali nam szansę rozegrać to po naszemu. Jeśli zawiedziemy… to koniec. Nie tylko tego miasta, ale też i tego, co staraliśmy się zbudować od czasu zakończenia wojny. Pewnie wpieprzy tu się amerykańska filia i jak grzyb rozrośnie się po Polsce, zaczynając od tego Ośrodka w Częstochowie. Od tej operacji zależy nasze istnienie.

Rex spojrzał poddanie na ziemię, wydychając potężne ilości powietrza z nozdrzy.

– Swap oddał swoje życie, wierząc w naszą sprawę. W nasze istnienie – kontynuował monolog Iłów – Nie będzie mu to zapomniane. Potrzebujemy jednak czasu i więcej sił, zatem musimy jak najwięcej korzystać z… jak to określiłeś? Ah tak, polskiego gówna.

– Tak jest, sir… – odpowiedział powoli Rex.

– Serio chciałbyś posłać tego chłopaka na front? Gdzie tacy jak on są zjadani codziennie przez potworności, jakie wysyłane są tam? Czy Swap by tego chciał?

– Nie, sir – odparł sierżant.

– Pięć dni.

Rex spojrzał ze zdziwieniem na Iłowa, starając się rozszyfrować słowa oficera.

– Słucham?

– Pięć dni. Za tyle przybędą odpowiedniej ilości siły, bym mógł zastąpić Bossa kogoś od nas. Utrzymajcie tego… – tu Iłów poszperał w jakiś kartkach, skupiając się na jednej – Łukasza Nowak… przez ten czas przy życiu. Kiedy przybędą posiłki, chłopak wróci do swojej oryginalnej kompani i zostanie wysłany pewnie na front, a ty dostaniesz jakiegoś amerykańskiego operatora.

– Sir, jak mam utrzymać go przy życiu? On nic nie wie, a sytuacja tutaj jest gorsza niż w Iraku! Zginie przy pierwszym spotkaniu z byle Maruderem! Ledwo widzę swoje dowodzenie chłopakami, a co dopiero z bobasem, co nie wie nic!

– Sprawdzałem raporty i wiem, że nadajesz się na dowódcę – oznajmił Iłów – Przeszedłeś przez piekło wraz z resztą chłopaków w Iraku i tutaj. Wy macie doświadczenie. Użyjcie tego, by go wprowadzić w ten dziki świat. Mentorujcie go i nawet trzymajcie za rączkę jeśli trzeba.

– I co? Poślesz nas do ula? Do kolonii? Prosto w paszcze tych stworów!?

– Broń Boże, nie – zamruczał Iłów – Jutro będziecie mieli zwykły patrol po Roztrzynie aż do strefy pomarańczowej. Chyba że dojdą nowe rozkazy. Potem zobaczymy. Jak mówiłem, potrzebujemy teraz każdych rąk do wszystkiego. Wszystko jasne?

– Tak jest, sir – oznajmił Rex, prostując się i powoli odchodząc od Iłowa. Przed płachtą jeszcze na chwilę się odwrócił do starca ponownie zajmującego się dokumentami, trzymając w swoich wargach wciąż palący się papieros.

– Kurwa.

***

Szybko udało mu się zlokalizować namiot oddziału, do którego został przydzielony. Spytani po drodze żołnierze spojrzeli na niego krzywo i czuł jak wiercą jego osobę chłodnym i ostrym wzrokiem, ale wskazali mu kierunek.

Deszcz padał coraz mocniej, a krople licznie spływały po jego głowie i wsiąkały w przemoknięte już ubrania. Stanął przed namiotem w błocie brudzącym jego buty i nogawki. Serce mocno uderzało mu w piersi, a oddech przychodził z lekkim trudem. Łukasz uspokoił trochę swoje myśli i po kilku głębszych wdechach i wydechach, powoli odsunął jedną z zasłon, zaglądając do środka.

W środku zobaczył dwóch mężczyzn, którzy zdawali się rozmawiać między sobą po angielsku z wyraźnymi akcentami Francuza i Rosjanina.

– Ok, ale czemu tak jest? – odparł jeden z mężczyzn. Był on zdecydowanie większy od tego drugiego. Z akcentu Rosjanin przewyższał Francuza o dobre kilka głów, pewnie mając nawet ok. 2 metrów wysokości. Pomimo tego, że zazwyczaj takie osoby objawiają się szczupłą, wręcz nawet chudą sylwetką, tego faceta nie można było nazwać żadnym z tych. Masywny, dobrze zbudowany facet był szerszy niż jakikolwiek facet, jakiego Łukasz widział, a jego biceps mógł być równie dobrze wielkości głowy chłopaka. Mężczyzna stał plecami do Łukasza, zdejmując z siebie jakiegoś rodzaju gruby skafander.

– Jeśli serio są z krzemu, jak twierdzi zespół doktor Majak, to wytworzona temperatura przy takiej aktywności nie stanowiłaby problemu – odpowiedział Francuz. Ten siedział na polowym łóżku, ze skafandrem zdjętym tylko z górnej części ciała, zwisając z wysokości pasa i opadając na poszewkę. Zdawał się być prawie tak samo wysoki, jednakże o wiele drobniej zbudowany od potwora, jakim był rosjanin. Wyróżniała go ciemna skóra, oczy koloru brązu i krótko przycięte włosy, które równie dobrze mógłby zgolić na łyso jak rusek.

– No dobra, jeśli wzrost temperatury nie byłby im tak straszny z chemicznego punktu widzenia, to czemu to robią? – kontynuował pytanie Rusek.

– Bo ja wiem, Heavy? – zaparł się Francuz – Ja się uczyłem geologii, nie biologii. Może tak naprawdę życie krzemowe nie odbiega tak daleko od naszego? Na Allaha nie wiem! Nie wiem, czemu miałyby kontrolować do tego stopnia temperaturę! Jeśli na serio muszą, to co mogłoby to powodować?

– Ja tu jestem od bum bum i dużych spluw. Dlatego zapytałem Ciebie.

– Ekhm, czy możemy w czymś tobie pomóc?

Z podsłuchiwania rozmowy wyrwał go głos mężczyzny niemieckiego pochodzenia. Łukasz gwałtownie odwrócił się za siebie, spoglądając na wyższego od niego o głowę trepa w podobnym kombinezonie, jaki miała pozostała dwójka.

Tamci spojrzeli w źródło zamieszania, w końcu spostrzegając zmokniętego chłopaka.

– Przepraszam – westchnął tak zwany “Heavy” – męska prostytutka nie była za- przepraszam, damska prostytutka. – zaśmiał się po dokładniejszym przyjrzeniu się chłopakowi.

– Zostaw chłopaka – syknął Francuz – Też kiedyś taki byłeś.

– Ta… jak miałem czternaście lat może.

– Zgubiłeś się stary? W ogóle rozumiesz, co mówimy? – spytał Niemiec.

– Uh- tak, tak! – odparł niezręcznie Łukasz – Miałem się tutaj wstawić…

– Co? – parsknął Heavy – Kto tak powiedział?

– Jakiś podoficer i ten… jak on miał? Rex? – odpowiedział Łukasz podchodzącemu coraz bliżej do niego olbrzymowi.

– Rex? Na chuj on Cię tu przysłał? – warknął Francuz, podnosząc się z łóżka – Ty z armii, tak?

– Tak… Nie wiem, co tu się dzieje. Po prostu zrobiłem, co mi kazano. Ja- ja nie powinienem tu być!

– No – westchnął Niemiec.

– W ogóle wiesz, czym jesteśmy? – spytał Francuz.

– Uh… Jakimiś oddziałami specjalnymi?

– Można tak powiedzieć – warknął Niemiec, zdejmując maskę i odsłaniając swoje blond włosy spod skafandra, które komponowały się z jego błękitnymi oczami – Spokojnie, Rex pewnie już załatwia ten problem i –

Wtem do namiotu z impetem wszedł Rex, zaklinając coś pod nosem.

– O wilku mowa.

– O co chodzi z młodym? – spytał ciemnoskóry mężczyzna.

– Później wyjaśnię, Bertrand – rzucił Rex – Zanieśliście te próbki?

– Ja, dostarczyłem je oddziałowi Majak – odpowiedział Niemiec.

– Znając Ciebie Szwab, to jeszcze pewnie uciąłeś pogawętkę z nimi – odparł Rex, krzyżując ręce na klatce.

“Szwab” już miał odpowiadać, ale Rex przerwał mu, wskazując na Łukasza palcem.

– Ty, za mną. Pogadamy gdzieś na spokojnie. Jak polak z polakiem.

Odparł wychodząc z namiotu, równie szybkim tempem. Łukasz przez króciutką chwilkę stał między trzema innymi trepami.

– No już idź, bo go zgubisz i wkurwisz jednocześnie – odparł Szwab – Nie chcesz tego, uwierz mi. Zostaw graty i pędź. Przypilnuję Ci.

Łukasz kiwnął głową i wręczając Niemcowi swój bagaż, ruszył pędem za Rexem. Chłopak ledwo co nadążał za żołnierzem, ślizgając się po błotnej nawierzchni. Minęli kilka namiotów i wielu innych żołnierzy i naukowców, zanim Rex zatrzymał się przy jednym namiocie, po czym zerkając do środka, machnął ręką Łukaszowi, by ten wszedł za nim.

W środku namiotu stało wiele ław w pięciu rzędach, jeden duży stół, na którym stał rzutnik, a także stojak z białą wielką kartką, na którą mógł być rzucany obraz z rzutnika. Trep szybko przeszedł obok ław, podchodząc do stołu, na którym powoli się oparł.

Łukasz ostrożnie i powoli podszedł do pierwszego rzędu ławek, wpatrując się niepewnie w żołnierza, który teraz przeszywał go wzrokiem, krzyżując swoje ręce na piersi.

Nastała niezręczna cisza między dwoma żołnierzami, która z perspektywy chłopaka rozciągała się w nieskończoność. Już nie wiedział, czy to, co spływa po nim to deszcz, czy jego własny pot. Serce waliło mu w klatce, starając się uciec z jej ciasnych, sztywno ustalonych przez żebra granic. Płuca powoli nabierały i uwalniały powietrze. Ręce i nogi były na skraju niekontrolowanego drgania. W ustach i w gardle zaczynało brakować śliny, tworząc istną Saharę w środku niego.

Minęło kilka sekund, a oboje stali w milczeniu. Co ten typ robił? Sprawdzał go? Obczajał? Po grymasie zdawał się ciężko nad czymś rozmyślać. Czyżby nie udało mu się ugadać z dowództwem? Szukał słów na złą nowinę?

Łukasz już otwierał usta, starając się wykrztusić literki lub słowa, ale Rex go ubiegł w tym.

– Zapewne się zastanawiasz, kim dokładnie jesteśmy – odparł spokojnym i monotonnym głosem trep. Łukasz kiwnął głową, dając sygnał Rexowi do kontynuowania wypowiedzi. – Jesteśmy członkami specjalnych oddziałów polowych nazywanych MFO. Mobilna Formacja Operacyjna Upsilon dwanaście. Kryptonim “Kwarcowy Kastet”. Formacja stworzona w wyniku trwającej tu operacji prowadzonej przez wasz rząd i sowietów, a także moich przełożonych. Musisz wiedzieć tyle, że zajmujemy się zabezpieczaniem, przechowywaniem i chronieniem obiektów, które wykraczają poza ludzką normę.

Łukasz starał się przetworzyć dawane mu informacje najszybciej, jak mógł, z wyraźnym grymasem na twarzy. Rex chyba to zauważając zrobił krótką przerwę, dając chłopakowi czas na przyswojenie jego wykładu.

– Mobilne Formacje Operacyjne? – zapytał niechętnie chłopak.

– Zmobilizowane jednostki specjalne organizacji, dla której pracuję. Nasze zadania zależą od przydziału i celu formacji.

– I co tutaj robicie? Czemu tu jest ta armia?

– Cóż… my tu jesteśmy od dowiedzenia się jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, o obiekcie, który twoi koledzy starają się spowolnić na linii obronnej numer trzynaście. Zaraz pod drzwiami do tego jebanego miasta.

– Co badacie? Co do cholery staracie się spowolnić?! – spytał Łukasz, podnosząc ton głosu i robiąc większy grymas na twarzy.

– Dobre pytanie! – zaśmiał się Rex – Sam chciałbym to kurwa wiedzieć. Czymkolwiek te kurwy są, to mnożą się szybko, adaptują się szybciej, niż byśmy chcieli i nieubłaganie pochłoną całe miasto, jeśli zjebiemy naszą robotę tutaj. A jeśli to się stanie, to zginie wielu ludzi i możemy się pożegnać z tym, co staraliśmy się zbudować zaraz po wojnie.

– Czyli jesteśmy w środku inwazji… czegoś – jęknął Łukasz.

– Mhm – mruknął Rex – Odpieramy inwazję wroga… i jak na razie przegrywamy. Powoli, ale nieubłaganie to nadchodzi. Za niedługo cała ta okolica może stać się jedną wielką pożywką skalnego grzyba i tych stworów. Ale po to jesteśmy tu my wszyscy, by temu zaradzić.

– Dobrze i- i jaka jest moja rola tutaj? – zapytał jąkającym się głosem chłopak.

– Cóż. Można powiedzieć, że masz szczęście w nieszczęściu – zarechotał Rex. Łukasz zrobił na twarzy grymas, skupiając wzrok jeszcze bardziej na trepie – Zostałeś przydzielony do nas. Na jakieś pięć dni, póki nie dostaniemy posiłków z innych filii.

– Super – machnął niechętnie Łukasz.

– Powinieneś się cieszyć. Inaczej trafiłbyś jutro na front, a stamtąd duża część was wraca w worku, jeśli w ogóle.

Łukasz wyłupił oczy, przełykając ślinę przez gardło, które nagle zaschło i zwęziło się w wyniku słów opierającego się o stół mężczyzny.

– J-jak to nie wracają?

– A no… Można to nazwać swoistą niewielką wojną. Walki praktycznie trwają bez końca w wielu miejscach na linii obronnej, która ma za zadanie spowolnić te stwory. Gorzej z tym grzybem.

– Jak dużo ludzi nie wraca?

– Hm… – Rex przyłożył palce na brodę, myśląc przez chwilę i szukając odpowiedzi w głowie – Nie znam dokładnych liczb, jednakże pewnie śmiertelność sięga w granicach czterdziestu procent. Może czterdzieści pięć. Nie ma to teraz znaczenia.

– Ale-

– Jesteś z nami teraz. Niestety nie mamy czasu na szkolenia i tym podobnych, zatem muszę szybko wyjaśnić Ci kilka zasad. Jeden, trzymasz się nas blisko. Nie odchodzisz nigdzie bez mojego jebanego słowa! Jutro może i robimy tylko patrol po mieście, ale nadal jest duża szansa, że zaatakują nas te kurwy.

Łukasz kiwnął wyraźnie głową, słuchając słów Rexa.

– Dobrze – oznajmił ten – Dwa, słuchasz się każdego mojego, bądź innych członków oddziału rozkazów. My mamy doświadczenie, ty nie. Zatem każde nasze słowo traktujesz jak słowo od samego Boga, jasne?

Łukasz po raz kolejny kiwnął głową.

– Dobrze – potwierdził kiwnięcie Łukasza Rex – I po trzecie, nie pytasz się szczegółów o naszą organizację. Oficjalnie nie istniejemy i tym mniej wiesz tym lepiej dla Ciebie. Uwierz mi, to gówno co używają do wysysania tej informacji z twojego łba, nie robi dobrze dla twoich szarych komórek. To, co dostałeś to minimum, które potrzebujesz, by w ogóle ogarnąć, co się dzieje.

Rex powoli odszedł od stołu, mijając chłopaka, który niepewnie się odwrócił w jego stronę.

– Idziesz? – mruknął Rex, przy machnięciu ręki zachęcającej młodego do podążenia za nim – Od dzisiaj żyjesz z nami.

– Ta- tak… – jęknął Łukasz, startując z miejsca, z trudem nadążając za Rexem.

Przez całą drogę był zamyślony, starając się przetrawić powierzone mu informacje. Inwazja? Jakieś stwory? Tajne organizacje rządowe? Co tu się dokładnie działo i czemu utrzymywali to w tajemnicy? By ochronić jakąś normę? To jest jakaś ustalona norma dla ludzkiego społeczeństwa? I dlaczego chcieli ją utrzymać za wszelką cenę?

Czuł, że potrzebuje odpowiedzi, jednakże na dokładniejsze odpowiedzi przyjdzie czas. Będzie dopytywać się powoli i by nie zwracać zbytnio uwagi. Tak, to był plan na teraz.

Szybko znaleźli się z powrotem w namiocie. Po szybkim przeskanowaniu okolicy Łukasz znalazł swoją wojskową torbę leżącą na jednym z polowych łóżek.

– Nic Ci nie zabrali – oznajmił leżący Szwab, który zaczytywał się w jakiejś książce. Prawdopodobnie biologicznej sądząc po tytule “Tajemnice świata komórkowego, czyli jak powstało życie”. – To co ustaliliście? – zapytał, zwracając się do Rexa.

Ten stanął pośrodku i wskazując na Łukasza zaczął mówić:

– Ten oto nicpoń przez pięć dni będzie pod naszymi skrzydłami. Podobno mamy deficyt aktywnych operatorów terenowych, których można przypisać gdziekolwiek.

– Zastępują Bossa nim?! – ryknął Heavy – Toż to bardziej babka niż facet! Chudziutki taki i mizerny.

Ciemnoskóry chłop gwałtownie podniósł łeb nad wysokość łóżka i spoglądając na Heaviego, który swoją wypowiedzią przerwał mu szukanie czegoś w torbie. Spojrzał na ruska, potem na siebie.

– Mam się teraz czuć urażony? – spytał Francuz, rozglądając się po reszcie.

Łukasz na spokojnie podszedł do swojej torby, zdejmując ją z łóżka na ziemię. Spojrzał na trepa, starając się przypomnieć jego imię. Coś na B… Ber- Bert… Bełt?

– Spokojnie ślimakożerco! – zaśmiał się Heavy – Ty to przynajmniej wysoki jesteś, Bertrand!

– Wiesz, że nie lubię ślimaków… – mruknął pod nosem “Bertrand”.

– Dobra Heavy, spokój – warknął Rex – Młody jest z nami, czy tego chcemy lub nie. Wszyscy macie go chronić jak siebie nawzajem, jasne?

– Jahwol…

– Oui…

– Da…

Mruknęli wszyscy z grymasami na twarzy.

Łukasz powoli usiadł na łóżko, wycierając mokrą twarz swoją dłonią. Spojrzał na Rexa, który zaczął coś szperać w swojej torbie, stojąc odwrócony tyłem do reszty.

– Więc – zaczął Heavy – jak mamy się do was zwracać?

– Nazywam się Łu-

– Nie nie – powstrzymał Łukasza Heavy.

– Na kij nam twoje imię, skoro i tak po pięciu dniach znikniesz? – rzekł Bertrand, wstając na równe nogi –Może wcześniej.

– Uh… – wyjąkał Łukasz, wpatrując się w dwóch trepów.

– Uh to kiepskie imię – wtrącił się Szwab.

– Chwilkę się oswoi i będzie mówić jak porządny żołnierz! – zaśmiał się Heavy – Co nie, Newbie?

–A zatem Newbie – przytaknął Szwab.

Newbie. Znał to angielskie słowo oznaczające nowego, początkującego. Widzieli w nim kogoś niedoświadczonego, pisklaka, który ledwo co wykluł się z jajka i nieświadomy horroru życia poza nim. W sumie mieli rację.

Łukasz niepewnie kiwnął głową. Rusek wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym podszedł do chłopaka, klepiąc go z całej siły na ramieniu, o mało nie wywalając go z wyra. Łukasz złapał się za ramię, zaskoczony siłą Heaviego.

– Spokojnie, Newbie. Z nami będziesz żył! – oznajmił Heavy.

– Patrząc na obecną kolej rzeczy, mogło być u Ciebie gorzej – dodał Szwab.

– Ta. Rex mi już powiedział trochę… – westchnął Newbie, jak to teraz zwano Łukasza.

– Ile Ci powiedział? – zapytał Rusek.

Nagle Rex odłożył coś do torby i zaczął iść ku wyjściu. Szwab i Bertrand spojrzeli po sobie, po czym na ich przyjaciela.

– A ty gdzie? – zapytał Szwab, podnosząc się.

– Idę do zbrojowni! – rzucił Rex – Muszę sprawdzić, czy jest sprzęt dla młodego! Przyprowadź go za kilka minut!

– Tak, tak, sir – syknął Szwab odkładając książkę na ziemię i ocierając oczy.

Gdy Rex zniknął gdzieś na zewnątrz namiotu, w powoli rosnącej czerni nocy, Łukasz odczekał jeszcze kilka minut, zanim zwrócił się do reszty.

– Uh… mogę coś zapytać?

Wszyscy spojrzeli na chłopaka.

– Wal! – rzucił Heavy odkładający jakiś dzienniczek do torby.

– Z czym my dokładniej walczymy? – kontynuował Łukasz.

– Nie mówił Ci? – spytał skołowany Szwab.

– Tylko coś o jakiś stworach i… uh… grzybie?

– Oczy-kurwa-wiście – syknął Szwab.

– Ha, cały Rex! – oznajmił Rusek.

– Czemu mnie to nie dziwi – mruknął Niemiec.

– Chcesz wiedzieć? – spytał Heavy, siadając na łóżku.

Łukasz kiwnął głową, przysiadając się bliżej trepów.

– Nie wiemy do końca, czym jest obiekt – zaczął Szwab, przybliżając się do chłopaka – Pojawiło się to kilka tygodni temu, po incydencie, które ludzie określili jako trąby.

– Trąby? – spytał zaskoczony Łukasz.

– Miejska legenda, Newbie – westchnął Heavy – Katolickie przesądy rodem z Biblii.

– Wracając – wtrącił się Szwab – zaraz po tym doszło do kolejnego incydentu, w którego trakcie na miasto i jej okolicy na północ spadł deszcz meteorów-

– Meteorytów… – wtrącił się Bertrand, jednakże Szwab zdawał się go nie słyszeć lub ignorować.

– Pierwsze doniesienia o obiekcie, który cię interesuje, pojawiły się następnego dnia. Od tamtego czasu sytuacja się tylko pogarszała.

Łukasz kiwnął głową, po czym zapytał:

– Okej, ale czym to coś jest i skąd to pochodzi?

Szwab lekko się zamyślił, podczas gdy reszta siedziała cicho.

– A wy nic nie wiecie? – zwrócił się do dwójki Łukasz.

– Wolimy to zostawić Szwabowi do wytłumaczenia… to on tu jest od biologicznych rzeczy.

– Biologicznych?

– Jest… są to pewnego rodzaju organizmy – wyjaśniał Szwab – Z obserwacji i próbek wynika, iż mamy do czynienia z krzemowym organizmem.

– Gówno, nie krzemowy organizm! – parsknął Bertrand – Doskonale wiesz, że to niemożliwe!

– Ja mu mówię, w co ja i wiele ludzi z zespołów naukowych wierzy – objaśniał dalej Szwab – I tak, równie dobrze może to być organizm węglowy, co wykorzystuje krzem do ochrony, czy inny do specyficznych przemian metabolicznych.

– Organizm? Wcześniej mówiłeś, że to organizmy.

Szwab zająknął się na chwilę, przecierając oczy dwoma palcami.

– To skomplikowane. Większość ci powie, że to organizmy, które organizują się w specyficzny według naszej ogólnej wiedzy sposób. Wydzielają tę plechę i z niej tworzą inne elementy tegoż roju, które przystosowują się do danych warunków, czyli w tym wypadku do nas. Jednakże są też tacy, co uważają, że mamy do czynienia z jednym organizmem.

Łukasz wpatrywał się martwo w Niemca, starając się przetwarzać jak najwięcej informacji, które były mu dawane. Szwab nie był zwyczajnym trepem. On miał wiedzę, zbyt dużą wiedzę na niektóre tematy jak na zwykłego trepa.

– A ty co uważasz? – spytał nieśmiało Łukasz.

Zanim Szwab mógł cokolwiek powiedzieć, Heavy usiadł zaraz obok Niemca i objął go ramieniem z uśmiechem się śmiejąc:

– Nasz kochany naziolek myśli, że ta druga opcja jest prawdopodobna!

– Odwal się i nie nazywaj mnie nazistą – warknął Szwab, wyrywając się z ramienia ruska.

– Kolejna rzecz, co nie ma sensu – westchnął Bertrand.

– Ta hipoteza ma trochę racji w sobie – parsknął Szwab, odwracając się do francuza.

– Technicznie rój to już jeden organizm! – warknął Bertrand.

– Nie w tym sensie! Rój działa jak jeden organizm, ale de facto np. mrówki mają nadal osobne umysły, które są kontrolowane przez feromony. Tu możemy mieć do czynienia z czymś innym! – kontynuował Szwab, starając się odeprzeć kontrargument kolegi.

– Bertrand, tu akurat przystałbym przy Szwabie… – westchnął Heavy – Te wszystkie historie z miasta. Jak to na przykład oddział Marowa chciał przejąć żywcem jednego z tych stworów, ale ta po prostu… padła.

– Co? – wykrztusił zdziwiony Łukasz.

– Instancje, które starano się pochwycić żywcem, przyparte do muru bez drogi ucieczki, dokonywały samoodcięcia. Jakby lalkarz nagle odciął linki do swych marionetek. Po prostu ktoś wyciągał im wtyczkę – wyjaśniał Szwab.

– Ale czemu?

– By nie dać nam jak ich zbadać. Zostawić nam nic więcej niż masę z biomasy, która nie zachowywała tkanek, lub czegokolwiek, co pozwoliłoby nam poznać dokładniej naturę ich działania. Dając nam nic więcej jak bezsensowne dyskusje, czy to coś jest z krzemu, czy może go tylko wykorzystuje w dużych ilościach – kontynuował Niemiec.

– Są one jak marionetki – dołączył się Heavy – Uwierz mi, jeśli będziemy mieć szczęście, to się przekonasz.

– Czyli ten grzyb… i te stwory to jedno. A te stwory są niczym więcej niż… marionetkami.

– Mniej więcej, tak – westchnął Szwab.

– Spokojnie, ja też nie ogarniam tego zbytnio – zaśmiał się Heavy, podchodząc do swojej szafeczki przy łóżku.

Łukasz przetarł oczy i zaczął masować skroń, kierując wzrok na ziemię. Starał się jeszcze bardziej zrozumieć coś, co dla niego było naukowym bełkotem rodem z dyskusji naukowych. Zajęło mu to kilka sekund, zanim sformułował kolejne pytanie.

– A-a skąd to coś pochodzi? Jak się tu znalazł.

– Czy cię zaskoczę Newbie, mówiąc, że nie wiemy? – wykrzyczał Heavy szperający w swoich rzeczach, po czym wyciągający małą piersiówkę.

– Chyba nie – westchnął Łukasz.

– To coś pojawiło się po dwóch większych znanych nam incydentach – oznajmił Bertrand – Po tych trąbach i po deszczu meteorów. Zatem to któreś z tych musiało to coś tu przytargać. Ja stawiam na meteory.

– Dlaczego? – spytał Łukasz, starając się utrzymać rozmowę z francuzem.

– Meteory to przewoźniki życia po kosmosie! – odparł żywo Bertrand – Są one w stanie przenosić w sobie elementy, które możemy znaleźć w naszych własnych komórkach! Te stworzenia równie dobrze mogły przybyć tu w ten sposób.

– Byłoby to możliwe? – odparł Łukasz.

– Przy niskim szczęściu. – rzekł Szwab – Równie dobrze może to być fałszywa hipoteza, bo nie mamy, jak sprawdzić czy serio życie tak się przenosi po kosmosie i czy nasz obiekt tak zrobił. Ciężko stwierdzić jak w ogóle pojawiliśmy się na świecie.

– Są jeszcze dwie możliwości – wtrącił Heavy, biorąc głębokie duszki ze swojej piersiówki.

– A, wiem co chcesz powiedzieć… – westchnął Szwab.

– Słyszałem, że to coś powstało w jakimś tajnym projekcie, który był tu prowadzony przez ZSRR i wasz rząd – wyjaśniał Heavy, biorąc kolejne łyki i wskazując na Łukasza.

– A to jednak słyszałem co innego – odparł zaskoczony Szwab – Od profesora Natsula słyszałem, że jest hipoteza… szalona hipoteza, która uważa, iż to coś jest natywne do naszej planety.

– To coś jest z Ziemi? – wręcz wykrzyczał Łukasz, prostując się na łóżku.

– Ta. Niby to coś powstało na długo przed powstaniem węglowego życia. Żyło w warunkach bez tlenu, kiedy to Ziemia niby była jednym wielkim piekłem.

– Morzem magmy – wtrącił Bertrand, poprawiając Szwaba. Ten tylko westchnął i kontynuował wypowiedź.

– Jednakże warunki potem zaczęły się zmieniać i to coś musiało pójść w hibernację lub coś w tym stylu. Albo żyć w skałach, które pękły, kiedy te meteoryty uderzyły w okolicę i wyjść na powierzchnię.

– Ale czemu tu? – spytał Łukasz.

– Nie-

– Ponieważ, Newbie, stoimy na skałach poprzedzających kambr – oznajmił Bertrand, przerywając Szwabowi – skały starsze niż znane nam życie! Płyta wschodnioeuropejska złożona jest z ciasta skalnego pamiętającego czasy, gdy nie było tu nic poza oceanem lawy i kilkoma wysepkami z lżejszej materii.

Łukasz siedział tak i się zastanawiał. Wyglądało na to, że podczas gdy ten Niemiec posiadał wiedzę biologiczną, to Francuz dobrze orientował się w sprawach dotyczących kamieni tych na Ziemi, jak i w kosmosie. Heavy siedział przez większość czasu cicho, nie wnosząc zbytnio do tej dyskusji naukowej. Być może on był tylko zwykłym trepem tutaj? Jakim cudem dwóch ludzi o ich wiedzy mogli być w tym samym oddziale, co zwykli żołnierze?

– Więc tak się mają rzeczy – oznajmił niepewnie Łukasz, masując się po lewym ramieniu.

– Spokojnie, młody! – rzekł Heavy, odkładający piersiówkę do torby – Nie zawracaj sobie głowy tym wszystkim. My tu jesteśmy od tego – zaśmiał się Rosjanin. Łukasz odwzajemnił mu uśmiechem, a raczej grymasem, co miał ukazywać uśmiech w jego niepewności i niezrozumieniu rzeczy, które działy się wokół jego osoby.

– Czyli po prostu słuchać się rozkazów… Okej. Może to nie będzie tak inne od zwykłej służby w armii – westchnął chłopak.

– Nah, będzie lepiej – zaprzeczył Heavy – Uwierz mi, że u nas to wygląda trochę inaczej jeśli chodzi o pracę w terenie. Nie jesteśmy tak zależni od tych debili, co zwą siebie generałami w rosyjskiej, czy tam polskiej armii.

– Jakkolwiek by nie było… po prostu trzymaj się nas, to żadna kreatura cię nie poszatkuje – rzucił Bertrand – Przynajmniej nie tak jakbyś był z armią polską i rosyjską.

Łukasz lekko pokiwał głową z wymuszonym uśmiechem.

– Uh… – zaczął niepewnie – jakie to kreatury możemy spotkać tam?

– Hm… – zamyślił się rusek – Raczej głównie poza Maruderami i Zwiadowcami dużo nie zobaczysz w samym mieście.

– Maru- co? – zapytał skołowany trep.

– Marudery – odpowiedział Heavy, po czym kontynuował po westchnieniu – zabójcze kreatury. Przypominają sylwetką człowieka, ale są szybsze, silniejsze, zwinniejsze i wytrzymalsze. Masz niecałe sto siedemdziesiąt centymetrów, nie?

Łukasz kiwnął głową.

– No… to teraz wyobraź sobie, że taki jeden twojego wzrostu z łatwością by mnie podniósł! Tak silne są!

– Wow… na serio muszą być silne w takim razie – westchnął zaskoczony Łukasz.

– Ja bym się bardziej przejmował ich zwinnością – wskazał Szwab – Marudery potrafią niezwykle szybko przeskakiwać z miejsca na miejsce i wykonywać takie akrobacje, które byś uważał za niemożliwe…

– No – zaczął Bertrand – taki doskoczy do ciebie i zanim się zorientujesz… BAM… jesteś w kawałkach, a twoja krew spływa po ich ostrzach!

Łukasz ciężko przełknął ślinę w gardle, a po skroni zaczął spływać zimny pot na słowa jego nowych towarzyszy.

– Jaki jest obecnie rekord? – zapytał Bertrand reszty trepów.

– Dwanaście? – odpowiedział niepewnie Szwab.

– Nie… nie – wtrącił się Heavy, wymachując ręką – Dwa dni temu jeden wybił oddział Eggmana i pół oddziału Morszewika.

– Ilu? – spytał francuz spogladając na Heaviego.

– Piętnastu niby.

– A zatem piętnaście… – westchnął Szwab. Niemiec spojrzał na spoglądającego na nich ze zdziwieniem chłopaka, szukającego odpowiedzi na obecną rozmowę – Taki system, młody. Stwierdzamy tak, jak niebezpieczne może być spotkanie z choć jedną instancją. Praktycznie każda konfrontacja może być twoją ostatnią.

– Aż piętnaście?! – wymamrotał zaniepokojony Łukasz – To- to bardzo dużo…

Heavy wpadł w lekki śmiech na słowa chłopaka, które speszony spojrzał to na ruska to na resztę.

– Jeśli myślisz, że to dużo, to lepiej byś nie spotkał innych bestii – oznajmił francuz.

– To są jakieś bardziej niebezpieczne istoty? – zapytał Łukasz.

– A no – westchnął Heavy – Te psy…

– Miejsniki – wtrącił się Szwab.

– Ja ci kurwa dam miejsniki! – warknął Heavy – Nie używaj tej spolszczonej nazwy, blyat. Obrażasz mój piękny język!

– Tak piękny, jak twoja morda o poranku… – syknął niemiec.

Łukasz już zamierzał dopytywać dalej, o jakiej to kreaturze teraz rozmawiali jednakże, zanim słowa uciekły mu z gardła, Heavy zaczął znów zwracać się do chłopaka:

– Wracając… Psy, a i Behemoty – oznajmił rusek, wzdrygając całym swoim ciałem – Jeśli zobaczysz jednego to wiedz, że masz przejebane. Bydle wielkie jak dom, opancerzone tak w chuj, że nawet nasze czołgi mają problemy przebić się przez głębsze warstwy skóry, a i szybkie na tyle, by cię dorwać w kilka sekund i rozszarpać! Nie spotkasz gorszego gówna!

– Cóż… są jeszcze Pretoriany – mruknął Bertrand.

Heavy i Szwab jakby zamarli, powoli spoglądając na francuza. Atmosfera nagle stała się lodowata i nieswoja, jakby byli w jakieś kostnicy. Wyraźnie mógł zobaczyć w oczach strach. Noga ruska zaczęła niekontrolowanie drgać, tupiąc o glebę. Niemcowi lepiej udawało się ukryć drgania, jednakże nadal można było zobaczyć, jak jego palce drgają, a po ciele spływa zimny pot.

– Nie mówimy o nich! – syknął Heavy – Raczej nie wyślą nas z nim tam, gdzie mogą być!

– Ale powinien wiedzieć – argumentował Francuz, wskazując na chłopaka.

– Nie musi-

– Heavy, Bertrand ma rację – oznajmił Szwab – Jest tak samo w tym gównie, jak my i istnieje szansa, że wyślą nas do uli spoza obszaru miasta.

Nastała chwilowa cisza, która trwała wręcz wieki.

– Czym są te pretoriany? – zapytał Łukasz, przerywając ciszę.

– Jeśli przy spotkaniu z Behemotem jesteś martwy, to przy pretorianach jesteś podwójnie martwy – rzekł Szwab – Wyobraź sobie Marudera, ale na sterydach. Jeszcze szybszy, silniejszy, zwinniejszy… Szczyt tego, co biologia może stworzyć. Najniebezpieczniejszy szczytowy drapieżnik chodzący na tej planecie! Zanim w ogóle zrozumiesz, że oddałeś strzał, pretorian już zarejestruje tor pocisków, odpowiednio je uniknie i w tym samym czasie zacznie kierować się w twoją stronę. Zanim zareagujesz, że doskakuje do Ciebie, jesteś martwy!

Łukasz siedział w ciszy słuchając niemca, który drżącym głosem opowiadał mu o tym “szczytowym drapieżniku”.

– Raz odbyła się operacja, podczas której mieliśmy przejąć ul – zaczął Heavy – Posłaliśmy w sumie pięćdziesięciu ludzi i dwie sztuki czołgów. Spotkali w nim jednego Pretoriana. Nikt nie wrócił.

– Od tamtego czasu nie wykonywaliśmy kolejnych takich prób, by nie stracić więcej ludzi i sprzętu – oznajmił Bertrand – nie z tymi gównami pilnującymi uli tych pokrak.

– I ludzie walczą z tymi czymś na tym froncie? – mruknął Łukasz pod nosem.

– Nie – zaprzeczył Szwab – Zbyt długo dojrzewają i są zbyt cenne, by je wysyłać na front. Służą jako ochrona dla uli i innych struktur w przejętym przez obiekt obszarze.

– Zatem spokojnie młody! – zaśmiał się Heavy – Włos z głowy Ci nie spadnie przez nie! HA!

Łukasz niezręcznie pokiwał głową, wyszczerzając zęby, jednocześnie ściskając swoje dłonie, starając się ukryć stres i strach spowodowany historyjką swoich nowych towarzyszy niedoli. Ciężko mu było uwierzyć, że cokolwiek takiego mogłoby istnieć. Coś, co potrafiłoby stawić czoła tylu żołnierzom i ich pokonać, wzbudzając totalne przerażenie u innych. Stając się wręcz legendą.

Wtem do namiotu wskoczył jednym susem Rex, który natychmiast bez zastanowienia wskazał na Łukasza i Szwaba.

– Ty i ty, za mną – rzekł Rex, odwracając się ku wyjściu i ponownie znikając gdzieś na zewnątrz.

– Ta jest… – westchnął od niechcenia, powoli podnosząc się ze swojego polowego łóżka – Dajesz, Newbie. Nie każmy mu czekać.

Łukasz kiwnął głową, powoli prostując się na swoich nogach. Oboje żwawo ruszyli za trepem. Przechodzili przez objęty już wieczornymi ciemnościami obozem, który był ledwo co rozświetlany przez różne lampy zawieszone na wbitych w błoto palach. Deszcz nie przestawał spadać z zachmurzonego nieba, obmywając okolicę licznymi kroplami.

Przez ciało Łukasza przechodziły drgawki, a na całej skórze pojawiła mu się gęsia skórka, w wyniku zimna objawiającego się dodatkowo wydychaną parą, przy pomocy której za dzieciaka lubił udawać, że pali papierosy jak dorośli. Chłopak skrzyżował ręce na piersi, chowając dłonie pod pachami, by choć trochę je ocieplić.

Spoglądając na Rexa i Szwaba nie był w stanie zauważyć po nich ani sygnału, że mogłoby im być zimno. Z czystym profesjonalizmem ukrywali fakt, że jest zimno, albo po prostu przestali odczuwać takie drobnostki jak temperatura. Któraś z tych opcji była poprawna. Szli niewzruszeni przed siebie, dyskutując o czymś tam na tyle cicho, by on nie mógł usłyszeć dokładnie ich rozmowy.

W końcu po iluś tam krokach dotarli do dużego namiotu, wypełnionego skrzyniami, torbami, amunicją i różnego rodzaju uzbrojenia.

Rex głośno gwizdnął, wyrywając mężczyznę ze swojej czynności przebierania w rzeczach z listą w lewej dłoni. Ten po zobaczeniu trzech ludzi idących w jego stronę, podniósł dłoń na przywitanie, wracając do sprawdzania listy, póki jeszcze miał okazję.

– To ten szkrab, o którym Ci mówiłem – powiedział po polsku Rex, wskazując na Łukasza.

– Mhm – mruknął trep z listą – Trochę podkoloryzowałeś z jego wzrostem – zaśmiał się pod nosem.

– Masz ten sprzęt? – zapytał Rex.

– Ta… ta.. Jest tutaj – odpowiedział mężczyzna, wskazując na ułożone w kupkę przedmioty.

Rex kiwnął głową, podchodząc do sterty, po czym machnął ręką w kierunku Łukasza, by ten podszedł. Łukasz powoli podszedł do górującego nad nim żołnierza, wyglądając zza jego masywnej framugi, co to były za przedmioty ich zainteresowania.

– Zatem ta… wpierw to – oznajmił Rex, rzucając Łukaszowi bojowe spodnie, koszulę i sweter z grubego materiału – To ubierzesz jutro przed patrolem. Niby zwykłe ubranie, ale zmniejszy ryzyko wbicia się igieł w twoją skórę.

– Igieł? Co-

Wymamrotał Łukasz, ale przerwał mu Rex, który kontynuował:

– Teraz to. To musimy tu przymierzyć, by zobaczyć czy dobre – rzekł, biorąc w dłonie przypominające bezrękawnik ubranie, wykonane z jakiegoś materiału z licznymi metalowymi punkcikami – Zakładaj.

Łukasz niepewnie wziął odzież w ręce, zauważając, że wnętrze ubrania pokryte jest licznymi cienkimi płytkami z metalu.

– Co to jest? – spytał zdziwiony Łukasz.

– Brygantyna – oznajmił chłodno Rex.

– Co? – zapytał jeszcze raz chłopak.

– Taki typ pancerza – syknął Rex – zakładaj, nie marudź.

Speszony Łukasz nałożył na siebie odzież, przekładając ręce przez otwory na ręce, po czym starał się bezskutecznie zacisnąć paski na przodzie. Szwab szybko zareagował, pokazując Łukaszowi jak to zrobić poprawnie, podczas gdy Rex szykował kolejną rzecz do założenia.

– Tak to się robi – oznajmił Szwab.

– Czuję się jak debil… – mruknął Łukasz.

– Przynajmniej da ci to większe szanse na przeżycie spotkania z Maruderem – rzekł Szwab, starając się przekonać Łukasza do nietypowego sprzętu, jak na żołnierza XX wieku – No, jeśli zdołasz uniknąć większości ostrza i dasz się trafić tylko końcówką. Tak to na spokojnie przebije i przetnie metalowe płytki.

– Super – mruknął pod nosem Łukasz, poprawiając pancerz na sobie – pocieszyłeś mnie tym!

Szwab wyszczerzył zęby, dalej pomagając Łukaszowi w poprawianiu pasów pancerza. Niemiec mocno naciągnął skórę, przyciskając brygantynę jeszcze bliżej do skóry.

– I jak, Newbie? – zapytał.

Łukasz starał się wziąć na spokojnie kilka wdechów, które koniec końców przychodziły z trudem.

– Trochę ciasno – odpowiedział.

– Poluzuj te dwa pasy – oznajmił Szwab, wskazując Łukaszowi na jego klatkę piersiową. Chłopak niepewnie wskazał dwa pasy, które poluźnił przy potwierdzeniu Niemca, że to były te, o które mu chodziło. Kolejne wdechy i wydechy zaczęły przychodził łatwiej – I jak?

– Lepiej – odpowiedział z ulgą Łukasz.

– No i pięknie. Jutro założysz to na ciuchy, co Ci dałem, to nie będzie tak ci przeszkadzać – oznajmił Rex – Teraz to.

Łukasz spojrzał na Rexa, który trzymał w rękach swego rodzaju kombinezon na całe ciało od szyi w dół wykonane z ciemnego, grubego, sztucznego materiału, ze skórzanymi nakładkami na ramionach, łokciach i kolanach. Środek ubioru zajmował długi zamek błyskawiczny, który zaczynając się od okolic pępowiny, ciągnął się ku szyi, schodząc lekko na prawą stronę. Łukasz przez chwilę przyglądał się dziwnemu kombinezonowi, który znajdował się w rękach trepa.

– Dobra. Zakładaj – powiedział Rex, podając Łukaszowi kombinezon.

Chłopak lekko speszony odebrał ubiór od żołnierza, utrzymując grymas na twarzy. Łukasz spoglądał to na kombinezon to na Rexa, który ze skrzyżowanymi na piersi rękoma przyglądał się chłopakowi.

– No zakładaj, a nie modlisz się nad tym! – warknął Rex.

Łukasz lekko podskoczył, słysząc podniesiony głos trepa, po czym zaczął zakładać strój, wpierw ściągając buty. Chłopakowi udało się dość szybko rozwiązać wysokie buty wojskowe i je ściągnąć, po czym jego prawa noga zaczęła penetrować wnętrze prawej nogawki kombinezonu, przebijając się na drugą stronę nogawki. Potem nadszedł czas na lewą nogę, która równie łatwo przedostała się na drugą stronę dziury.

Łukasz zauważył wtedy dwie gumki w nogawkach, przez które szybko przełożył stopy, które naciągnęły ją, sprawiając, że całość lepiej zaczęła się utrzymywać na nogach. Szybko włożył z powrotem buty na nogi, zakładając je na nogawki kombinezonu. Następnie zarzucił górną część na barki, wrzucając swoje ręce w rękawy, po czym zapinając zamek aż do szyi. Na końcu nałożył na dłonie grube rękawice wojskowe, które zacisnął za nadgarstkiem.

– Zapnij do końca – wskazał Rex – Musisz zapiąć całość.

– Będzie uwierało – oznajmił Łukasz, pocierając palcem o szorstki materiał.

– Jutro będziesz miał założoną kominiarkę i gruby sweter z kominem na szyję – odpowiedział na skomlenie Łukasza Rex.

– To dla twojego dobra, uwierz nam – powiedział Szwab, który podszedł koło Rexa, przyglądając się Łukaszowi. Łukasz niechętnie wykonał polecenie bardziej doświadczonych od niego żołnierzy.

– No i pięknie – syknął Rex – Teraz zapnij pasy na szyi, rękawach i nogawkach. Mocno, by odcinały Ci przepływ powietrza.

Łukasz niezręcznie dłonią poszukał paska na szyi, po czym zacisnął go na tyle, by kombinezon przylegał w tym miejscu do skóry, ale, żeby nie zaczynało go dusić. Następnie znalazł paski w okolicach nadgarstka, oraz nad linią butów na nodze.

– Czemu coś takiego? – zapytał Łukasz – Używają jakiejś broni chemicznej?

– Coś w tym stylu – odpowiedział Rex.

– Obiekt używa drobnych fragmentów skalnych, przypominających igły. Martwa tkanka krzemowa, która ma za zadanie wbić Ci się w skórę, lub w błonę śluzową układu oddechowego i pokarmowego – zaczął wykład Szwab – Zaczyna się od podrażnień, a kończy na zapaleniu płuc i krwotokom z przełyku.

– A tego nie chcemy – mruknął Rex, podając Łukaszowi maskę gazową – Zanim założysz ten kapturek na głowę, to musisz założyć to.

Maska posiadała dwa filtry, po obu stronach, oraz obszerny wizjer, który dawał większą widoczność od typowych masek gazowych, jakie posiadało wojsko. Również w przeciwieństwie do wojskowych, które nakładano na całą głowę, maska zasłaniała głównie tylko obszar nosa i ust, z wizjerem w gumowej obramówce zasłaniającym oczy.

– Masz lekki upgrade – wskazał Rex – nasze są starszego typu. Ciężko w nich coś zobaczyć i mają tylko jeden filtr, zatem szybko się zapycha…

Łukasz kiwnął głową i niepewnie nałożył maskę, zaciskając na potylicy paski.

– I jak? – spytał Szwab – Jakieś problemy z oddychaniem?

Łukasz kiwnął głową w odpowiedzi.

– No i dobrze – oznajmił Rex – To zakładaj kaptur i lecimy dalej.

Łukasz wykonał polecenie, nakładając na głowę kaptur i oczekując dalszych działań.

– Musisz go zacisnąć – wskazał Szwab, wskazując na dwa sznurki – Naciągnij je i nałóż je wokół szyi, po czym zawiąż.

Chłopak powoli wykonał polecenie, słuchając porad Szwaba jak to dobrze zrobić. Niemiec szybko jeszcze sprawdził, czy udało mu się to dobrze zrobić, dając sygnał Rexowi kciukiem w górę, że wszystko było w porządku.

– To teraz hełm – odparł Rex, nakładając hełm na głowę Łukasza.

Chłopak lekko się wzdrygnął nagłym ruchem Rexa, powoli zapinając po fakcie paski do brody. W tym samym czasie trep wziął w swoje ręce dalsze elementy pancerza.

– Serio? – mruknął Łukasz, jakby zrobiono mu właśnie jakiś kawał.

– Nie, na niby. Oczywiście, że serio – warknął Rex, podając Łukaszowi przedmioty.

Ten zaczął przyglądać się dalszym elementom stroju. Naramienniki wykonane były w podobnym stylu, co napierśnik, który nosił pod kombinezonem. Na zewnątrz widoczny był materiał z powbijanymi metalowymi elementami, które trzymały ukryte wewnątrz liczne metalowe płytki. Także otrzymał karwasze na przedramiona, wykonane z jednej solidnej metalowej płyty, które nie były zakryte żadnym materiałem.

– Jesteśmy żołnierzami, czy jakimiś rycerzami? – zapytał lekko zirytowany chłopak.

– Panie marudo, nie marudź, tylko zakładaj – odparł Rex.

Łukasz niechętnie założył elementy zbroi na ręce, przy pomocy Szwaba, który pokazał mu gdzie i jak zacisnąć pasy.

Po chwili walki, Łukasz miał założoną na siebie dziwną kombinację współczesności ze średniowieczem. Oba trepy przyglądały mu się, obchodząc go dookoła, szukając jakichkolwiek problemów.

– Wszystko wydaje się okej – odparł Szwab po inspekcji.

– Nie ma większych niedociągnięć – potwierdził Rex – Gratulacje młody! Ubierasz się już jak prawdziwy członek Kwarcowego kastetu!

– Trochę ciężkie to wszystko – wskazał Łukasz, starając się poruszać w swojej zbroi.

– Takie nasze życie. Ma ci to ocalić dupę i ochronić przed igłami. Na razie nie ma innego rozwiązania – odparł Rex.

– Na pocieszenie Ci powiem, że kiedy ty będziesz zmagał się z masą stroju, to twoi towarzysze na froncie będą zmagać się z kłopotliwym kaszlem i ciągłym doskwieraniem wrażliwej skóry, którą będą zdrapywać, drapiąc się – dodał chłodnym i monotonnym tonem Szwab.

– Zatem ciesz się tym, co masz – dokończył Rex, powoli zbierając się w drogę – Weź ciuchy i idziemy. Rozbierzesz się już w naszym namiocie.

Obaj Rex i Szwab rzucili piąty bieg, idąc szybkim krokiem w stronę wyjścia. Łukasz ruszył za nimi, starając się nadążyć za ich szybkim chodem, któremu ciężko było dorównać w tym kombinezonie, który nosił na sobie.

W mgnieniu oka wszyscy trzej znaleźli się na zewnątrz namiotu, wychodząc na lodowate powietrze, spowite w lekkiej mgle. W wyniku chłodu całe błoto pełne wody od deszczu zamarzło, stając się twardym jak skała. Mogłoby to ułatwić przechodzenie po nim, gdyby nie fakt, iż powierzchnia przypominała niewielkie łuki górskie, które swoim istnieniem zniekształcały okolicę, utrudniając zachowanie równowagi przy niektórych krokach.

Jednakże Rex i Szwab nie zdawali się zwracać na to uwagi. Tak jak wcześniej, zgrabnie i z wojskową gracją przechodzili po zamarzniętym błocie, jak to robili na mokrym, podczas gdy Łukasz starał się nie upaść i upuścić ciuchów, które nosił na rękach.

Obóz wydawał się teraz opustoszały. Większość ludzi schowała się w namiotach, kryjąc się przed mroźnym powietrzem, z nielicznym personelem stojącym na zewnątrz, lub przechodzącym z jednego miejsca w drugie. Część patrolowała okolicę, inna wracała z terenu, a jeszcze inni zastępowali tych, co wracali.

W niezwykle krótkim czasie doszli oni do namiotu, do którego wszedli bez chwili wahania. Wnętrze namiotu było słabo rozświetlone przez jedną dyndającą na sznurku małą latarnię naftową, świecącą bladym żółtawym płomykiem. W środku poza nimi był jedynie Bertrand, który siedząc na swoim łóżku, rozkładał i czyścił swój osobisty francuski pistolecik.

– Gdzie Heavy? – zapytał Rex, rozglądając się za Rosjaninem.

– Powiedział, że idzie na panienki. – wzruszył ramionami Francuz.

– Ja pierdolę… kurwa. – Rex przetarł swoje oczy ze zmęczenia i nerwów, chwytając się biodra drugą ręką – Mogłem się tego po nim spodziewać.

W tym czasie Łukasz i Szwab podeszli do swoich łóżek. Niemiec wygodnie się na nim ułożył i po szybkim przeleceniu palcem po kilkunastu kartkach swojej książki, wrócił do swojej lektury, podczas gdy Łukasz rzucił swoje nowo otrzymane ubranie na swoją pościel.

– To teraz ładnie poskładaj swoje ubrania i resztę rzeczy i postaraj się odpocząć. Jutro rano zacznie się chrzest – rzucił Rex, przechodząc obok Łukasza do swojego łóżka.

– Tak jest – niepewnie odparł chłopak, zabierając się do roboty.

***

Łukasz spoglądał na długie kolejki do punktu rozdawania żywności. Przygnębieni ludzi stali, tupali nogami i krzyżowali ręce, klnąc na los i Boga za tą sytuację. Wtem, spojrzał na przejeżdżającą ciężarówkę po jego lewej. Pewnie, gdyby nie maska to by poczuł rozchodzący się w powietrzu odór zmasakrowanych stert ciał, ułożonych niechlujnie jedno na drugim, które udało mu się zauważyć kątem oka.

Spojrzał wtedy na miasto, którego duże bloki wspinały się ku niebu, ku gęstym ciemnym chmurom. Nie wiedział czemu, ale tym dłużej patrzył w serce miasta, tym mocniej biło jego serce, a płuca nieregularnie nabierały całymi garściami powietrze filtrowane przez maskę. Jego instynkt wchodził na wyższy bieg, starając się odciągnąć go od tego miejsca, jakby czekała tam go pewna śmierć.

Nagle coś go szturchnęło w ramię, powodując jego nagły zwrot głowy do tyłu. Szwab stał za chłopakiem, tuląc do piersi lufą w dół swojego prototypowego AK-74.

— Młody, idziemy — mruknął pod nosem po angielsku z mocnym, niemieckim akcentem. Trep również kiwnął głową w kierunku reszty, która powoli zmierzała do wnętrza miasta.

Łukasz niechętnie ruszył za resztą, omijając ludzi, czekających na posiłek.

Heavy idący przed Łukaszem, odwrócił się do niego i idąc tyłem, rozłożył ramiona:

— Witamy w Roztrzynie! Witamy w sercu ciemności!

I tu Łukasz mógł przysiąc i odciąć sobie za to rękę, że tam gdzieś z serca miasta mógł usłyszeć cichy, rozchodzący się po uszach ryk. Ryk wzywający go do tańca ze Śmiercią.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported