Ostatni dzień października
ocena: +23+x

Dzień 31 października w małej wiosce o niepozornej nazwie Klukówki, nieopodal granicy z Ukrainą, nie mógł być nazwany mianem słynnej "złotej polskiej jesieni''. Ulewny deszcz łączył się ze żwirem i piachem na drodze, tworząc rozmokłe i nieprzyjaźnie wyglądające błocko. Domieszały się do tego opadłe z drzew liście, które proces rozkładu w połączeniu z deszczówką zamienił w roślinną, brudną, brązową z domieszką mdłej pomarańczy, śliską pulpę. Pola znajdujące się wokół tego skupiska kilku starych chat pamiętających czasy I wojny światowej zakryte były kurtyną wyżej wspomnianych opadów. Jednak ta nieprzyjemna sceneria, która każdego mieszczucha zatrzymałaby w ciepłym mieszkaniu, oglądając kolejne niskobudżetowe seriale paradokumentalne, zdawała się nie robić wrażenia na mieszkańcach Klukówek, którzy od rana byli wyraźnie czymś podnieceni. Od samego rana przygotowali najróżniejsze dania porównywalne do jadła uczty wigilijnej. Odlewali także najprzedniejsze alkohole pędzone bez nadzoru krajowych władz do ręcznie robionych, starych wiekiem dzbanów z wypalonej gliny. Każdy obcy przebywający w tym czasie we wsi domyśliłby się, że szykuje się coś wielkiego.


Ośrodek Magazynowy PL-12, będący następcą niegdysiejszego Ośrodka Badawczego PL-05, był pieczołowicie ukrytą, niewielką budowlą znajdującą się w lesie kilkanaście kilometrów na północ od Chełmna. Nie był on zbyt ważną dla Polskiej Filii Fundacji SCP lokalizacją, gdyż służył jedynie przejściowemu przechowywaniu anomalii nieautonomicznych do czasu, aż znalazło się dla nich inne, stałe miejsce pobytu. Mimo to, w tym miejscu stacjonowała Mobilna Formacja Operacyjna Omega-04, której celem jest przechwytywanie wszelkich anomalii na granicy Polsko-Ukraińskiej oraz w jej okolicach. Na formacje tą składa się 7 osób, które całe dnie przesiadują w swoich dwóch połączonych ze sobą pokojach w Ośrodku. Zazwyczaj, jeżeli nie była potrzeba ich reagowania, spędzają czas na telewizji, graniu w karty lub szachy oraz spaniu. Wiele innych Mobilnych Formacji Operacyjnych mogłoby pozazdrościć Omedze-4. Jednakże byli to bardzo dobrze wyszkoleni i sprawdzeni ludzie, mogący bez problemu porównywać się z komandosami-weteranami. Po prostu, nie mieli wiele do roboty… Nawet ostatni dzień dziesiątego miesiąca był prawie że rutynowo bezczynny. Kapral Sikorski degustował kolejno napoje z nowego automatu w Ośrodku, sierżant Ręczyn po raz kolejny ogrywał starszego kaprala Ziębę w "wojnę'', natomiast reszta ekipy była skupiona na oglądaniu powtórki meczu na umieszczonym pod sufitem starym telewizorze z lat 90 emitującym w tle donośny, wysokotonowy pisk, do którego wszyscy byli przyzwyczajeni. Tak, ten dzień zapowiadał się całkowicie normalnie.


Pachnący stęchlizną i obornikiem pokój na poddaszu wyposażony był w wiszącą pod sufitem gołą żarówkę z przewodem o podejrzanie wyglądającej izolacji, stylowy stół z dwoma krzesłami prosto spod rąk nieznanego rzemieślnika, znającego się bardzo dobrze na swoim fachu, 40-letnią szafę na ubrania z całkowicie złuszczoną farbą na drzwiach oraz rozklekotaną pryczę wyposażoną w niepasujący do otoczenia, nowiusieńki materac z białym prześcieradłem oraz porządnie upraną pościel wypełnioną kurzym pierzem. Na tym królewskim wśród otoczenia łożu spał 20 letni Józek Stasiak, młodzieniec świeżo przed studiami humanistycznymi, oraz przykładny ateista. Pytanie, co robił w tak obskurnej norze? Otóż przyjechał w odwiedziny do dziadka niewidzianego od ponad 10 lat. Nie warto wspominać, o co stary był skłócony z ojcem przyszłego żaka. Nagle do pokoju wbił naznaczony plamami wątrobowymi, szczerbaty staruch z kasetą złotych zębów i wrednym uśmieszkiem.
— Wstawaj młody! Za moich czasów o tej porze jadło się obiad!!
— Mhmm.. Dziadku, dopiero 9 rano… — Stwierdził Józek spoglądając na ekran Iphone'a.
— Tak tak, a mój ostatni ząb wypadł 6 lat temu, tyle mnie to obchodzi, no już, wstawaj, umyj się i ubierz, śniadanie ci zrobiłem.
— Za chwilę… — Młody powoli zsunął z siebie kołdrę, wstał i poczłapał po skrzypiących deskach podłogi w stronę schodów prowadzących na parter budynku. Na dole, w kuchni na stole oczekiwały na niego dzbanek mleka, pajda chleba oraz plasterki tłustej szynki i sera starannie ułożone naprzemiennie na bogato zdobionym talerzu. Józek pierwszy raz miał okazję skosztować świeżych, wiejskich wyrobów. Zjadł ze smakiem i obtarł usta kawałkiem serwety. Po chwili zjawił się dziadek Józka.
— No, młody, pojadłeś?
— Znakomite. Zupełnie inne niż to, co można dostać w sklepie!
— Inne? Bez porównania lepsze! — Stary wyjął z kredensu mały gąsiorek wypełniony do połowy klarowną cieczą. — Chcesz łyka na zapitkę?
— W sumie, czemu nie, dawaj!
— Na zdrowie! — Oboje wypili jednocześnie z musztardówek.
— Uch! Jakie to mocne! Co to, spirytus?
— Nie, gorzałka na ziemniakach, sam robiłem.
— Brr… Ile to to ma procent?
— Hmm… 70? Tak, coś około tego. A co, nie pasi?
— Nie nie, wszystko w porządku…
— Bo widzisz, jak ruskie robili księżycówkę, to jak nie wyszedł tym imbecylom metanol, to to miało z 80 procent, a i waliło starą skarpetą, nie mówiąc już o świństwach w samym destylacie… W latach 50 Zbyszek, ten co mieszka dwa domy dalej, znalazł 3 ruskich sołdatów martwych przy wyłączonej aparaturze, ci debile zaprawili gorzałkę trutką na szczury "dla smaku''. — Stary splunął w kąt i wypił na drugą nogę.
— Możemy zmienić temat? Co będziemy dzisiaj robić? Obiecałeś wczoraj, że mamy w brud roboty.
— O, tak. Za chwilę pomożesz mi rozstawiać paleniska wzdłuż drogi.
— Niby po co?
— Dowiesz się w odpowiednim momencie…


Po południu melancholia Ośrodka Magazynowego PL-12 była nieprzerwanie mieszana z aurą deszczowego, jesiennego dnia. Kilkoro pracowników placówki oraz funkcjonariusze ochrony tułali się po pomalowanych białą farbą korytarzach. Gdzieniegdzie sprzątaczka podlewała znajdujące się w doniczkach rośliny. Automat z napojami dyszał (dosłownie) po wielokrotnym używaniu każdego ze swoich pozycji napitku, łączonych z różnymi kombinacjami zawartości cukru. Do pomieszczenia MFO wszedł kapral Sikorski
— Panowie, wiem już co i jak!
— Co jest, jakaś nowa misja?
— O wiele lepiej! Stwierdzam, że najlepszy jest krem czekoladowy z 3 poziomem cukru, biała kawa z 2 poziomem, lecz jeżeli chcecie szybko wydalić waszą zawartość żołądka, wypijcie shake bananowy z 5 poziomem cukru!
— Kurwa mać, Sikora, Ty to masz naprawdę nie powiem co! — Odpowiedział mu starszy kapral Molicki.
— Po co te nerwy? Stwierdzam tylko fakty!
— A z resztą, od miesiąca nie mieliśmy nic do roboty… Dziwię się, że nie rozwiązali nas jeszcze. Poza tym, jesteśmy chyba jedyną na całą organizację jednostką przydzieloną do Ośrodka Magazynowego! Magazynowego!!!
— Najwyraźniej nie ma powodu. — Obudził się dotychczas drzemiący na kanapie podporucznik Dębowski.
— Za niedługo dowództwo znajdzie go i papa status MFO. — Odpowiedział Molicki.
— Nie pasuje wam coś, panowie? — Dołączył się kapral Zięba. — Cieszcie się, że nie musicie ganiać za śmiertelnie groźnymi keterami albo podróżować w popieprzonych wymiarach alternatywnych czy Bóg jeden wie jakich.
— A to nie po to jesteśmy przypadkiem? W sumie… nie wiem, pieprzę to. I tak nas kiedyś rozwiążą, i nic nie poradzimy. No chyba, że nagle coś się stanie na naszym terytorium to może wtedy potoczy się wszystko inaczej.
— Przerabialiśmy ten temat wiele razy. — Wtrącił się Dębowski. — Będą nas mieli rozwiązać, trudno. Jedni całymi dniami ganiają za anomaliami, a inni, jak my, siedzą i czekają na cokolwiek. Jest jak jest, jesteśmy Mobilną Formacją Operacyjną, i to coś znaczy.
— Znaczy nie znaczy… E, dzisiaj te, no, Halloween. Może zapalimy se lampion z dyni? — Zaproponował Sikora.
— A po kiego grzyba? Halloween to dziwny zwyczaj i nigdy mnie nie jarał. — Wtrącił się Ręczyn. — Słyszeliście w ogóle o naszych Słowiańskich Dziadach?
— "Dziady'' Mickiewicza? Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie? — Rzucił Sikora.
— Nie, Dziady jako zwyczaj! Szło się na groby i szykowało uczty, zostawiając część jedzenia dla dusz zmarłych. Kapujesz?
— Chyba że takie coś… Rozumiem.
— Panowie… — Powiedział Dębowski — Widzieliście Kuźniara i Nawrata? — Zapanowała cisza. Wszyscy poszli do drugiego pomieszczenia, gdzie dwójka komandosów spała przy włączonym filmie na małym telewizorze.
— A to ci dopiero… — Stwierdził Molicki.


Wieczorem po zapadnięciu zmroku mieszkańcy Klukówek udali się pod cmentarną kryptę, gdzie ułożony w kształt litery "C'' stał stół biesiadny obficie obłożony jedzeniem. Na krańcach drogi przebiegającej przez wieś oraz prowadzącej na cmentarz ułożone były paleniska otulone tańczącymi językami żółtawego ognia. Zaciekawiony Józek nie mógł powstrzymać entuzjazmu i miał w głowie przygotowaną listę pytań.
— Dziadku, po co to wszystko? Obchodzimy jakiś dziwny rodzaj Halloween?
— Ty mi tu nie wyskakuj z tym idiotycznym zachodnim świętem! Dzisiaj, mój drogi wnuku, obchodzimy Dziady!
— Dziady? To nie ta książka Mickiewicza?
— Też, ale Dziady są tradycyjnym Słowiańskim świętem! Będziemy ucztować z duszami, aby zapewnić im lepszą drogę do osiągnięcia wiecznego spokoju!
— Będziemy wywoływać duchy? — Józek zaśmiał się cicho. — Jesteś stary, dziadku, ale naiwny jak małe dziecko! Duchy nie istnieją!
— Nie istnieją? Kto ci takich bzdur nagadał?! Jak to mawia Zdzichu ze wzgórza, błogosławieni ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli! Ale tej nocy zobaczysz na własne oczy.
— Ducha?
— Nie, moje zdrowe zęby! — Stary ryknął śmiechem i wlał w gardło pół butelki bimbru. — Oczywiście że ducha, czyśćcową duszyczkę! — Dziadek Józka odwrócił się w stronę dwóch wieśniaków prowadzących ze sobą żebraka ubranego w wytarte łachy. — Jest i nasz guślarz!
— A no jest, jest. — Żebrak podrapał się po głowie, po czym uniósł dłoń pod nos i zaciągnął się zapachem łoju z dawno nie mytych włosów, zezując przy tym zbieżnie. — To tak jak w zeszłym roku? Jedzenie i trochę grosza za prowadzenie obrzędów?
— Oczywiście. Obmów pan jeszcze to z Gomułą. — Dziadek odwrócił się do zebranych ludzi — Chodźmy już do krypty, zaraz zaczynamy! Józek, szykuj się, nie każdy mieszczuch ma okazję uczestniczyć w Dziadach!
— Baju baju, ale chętnie zobaczę to przedstawienie — Młodzieniec w dalszym ciągu był sceptyczny.
Około 15 osób weszło do krypty, reszta obserwowała zza drzwi. Żebrak wziął odrobinę jedzenia i napitku, po czym postawił na środku budynku i zaczął recytować formułkę rodem z Mickiewiczowych dzieł. Następnie wziął małą pochodnię i ją zapalił, po czym uniósł nad głowę kontynuując recytację.

Nagle popiół wylatujący z pochodni zakręcił się w powietrzu, po czym na środku krypty pojawiła się mlecznobiała, prześwitująca postać w szlacheckim kontuszu.
— Widzisz Józek — Szepnął dziadek — To jest duch. Nie jakieś prześcieradło na linkach z filmów.
— Taaaa — Przeciągle odpowiedział młody.
— Jaka twoja godność, duszo zbłąkana? — Zapytał żebrak ducha.
— Jam jest Kazimierz z rodu Jastrzębiec! — Zjawa mówiła donośnym, głuchym głosem przypominającym echo. — Cóż tudzież dla mnie macie, waćpanowie?
— To co widzisz, jest twoje, Kazimierzu. Wybierz co chcesz, i zezwalam ci na towarzyszenie nam w uczcie!
— Ni to, wezmę dla umilenia mej duszy cząstkę chleba.
— Taki wielce urodzony i kawałek chleba wziął? — Zapytał Józek.
— Dusze nie muszą się obżerać, im starczy jedynie mały kawałeczek tego, co dla nas jest, jak to się mówi u was, w mieście, przystawką. — Odpowiedział dziadek.
— Idź, duchu, stój przy kącie przybytku i nie zakłócaj spokoju biesiadnikom. — Zjawa posłuchała i udała się w kąt pomieszczenia, by obserwować poczynania żywych. Żebrak kontynuował. — Jadła mamy dosyć, chodźcie do nas, nie obawiajcie się! — Kolejna zjawa zmaterializowała się z popiołu pochodni. Duch był podobny do poprzedniego, lecz miał bardziej krzaczasty wąs. — Kim jesteście, duszo czyśćcowa?
— Ma godność Zygmunt z rodu Kołodziej — Zjawa odpowiedziała podobnym tonem co poprzednia, gładząc przy tym swój zarost.
— Zygmuncie, weź sobie co chcesz z tego skromnego podarku, i jeżeli chcesz, zostań z nami, lecz nie przeszkadzaj w obchodach.
— Tak też uczynię. — Zaczął duch. — Lecz wstrzymajcie się, cóż to za szelma stoi tam, w rogu przybytku?! — Zjawa podniosła ton i spojrzała w stronę ducha Kazimierza.
— Któż mnie od szelm… chwilę… Zygmunt, ta stara beczka wina, która buntowała ludzi przeciw mnie, jest tu?! — Duch zaczął donośnie krzyczeć — Nawet po śmierci lepszego udaje!
— Nie muszę udawać, ażeby to wiedzieć co prawdą jest, iż jestem od Ciebie we wszystek lepszy! Nawet twoja ukochana, co była ino nierządnicą oddająca się całej wszystkim, miała cię dosyć! — Odpowiedział duch Zygmunta.
— Ty kanalio!! Stań do walki, czartowski pomiocie, niech szable rozstrzygną zwadę!
— Chodź tu, bydlaku!!!
Zaczęło się. Obydwa duchy wyciągnęły szable, które wyrzuciły kilkadziesiąt języków ognia po wydostaniu zza pasów kontuszów. Wszyscy zebrani uciekli z cmentarza i schronili się w bezpiecznej odległości, natomiast duchy wybiegły na pole, po czym w świetle błyskawic powstających ze zderzających się widmowych ostrz szabli zwaśnione zjawy urosły do wysokości większej od pobliskiej stodoły. Ogniste kule miotane były we wszystkie strony podpalając suche jesienne trawy. Tymczasem jeden z mieszkańców wsi nagle zapadł się pod ziemię…


— Panowie, alarm! — Sikorski wleciał do pomieszczenia MFO, prawie wybijając drzwi z zawiasów.
— Co, kolejny bardzo ważny wykład o napojach z automatu? — Zażartował kapral Kuźniar.
— Co? Nie! Alarm! Mamy misje panowie! — Zdyszany Sikorski ledwo co wykrzyczał ostanie słowa.
— Misja? — Włączył się porucznik Dębowski. — Dobra, koniec tej sielanki, tu jest porządek i dyscyplina! W szeregu zbiórka! Kolejno odlicz! Wszyscy marsz do magazynu, ja idę po namiary i wytyczne.
Oddział oddalił się do magazynu po uzbrojenie, natomiast dowódca zniknął gdzieś w głębi placówki. Po pięciu minutach wszyscy zebrali się w garażu.
— Panowie — zaczął Dębowski — mamy do czynienia z niecodziennym zdarzeniem: jeden z tajnych agentów doniósł nam, że we wsi Klukówki odbywały się obchody Dziadów, mieszkańcy przyzwali dwa zwaśnione duchy szlachciców, które urosły do ponad 8 metrów i strzelając kulami ognia i piorunami walczą na podpalonym polu. Mamy za zadanie zabezpieczyć całą sytuację, ewentualnie zneutralizować widma i rutynowo zająć się wieśniakami. Z Ośrodka PL-06 przyjedzie wsparcie z piachem, piorunochronami oraz dużym zapasem wody święconej w razie W.
— A to nie można ich od razu wodą? — Wtrącił się sierżant Nawrat.
— Nie, ponieważ ogień zaczyna docierać do wsi i pobliskiego lasu. Mamy to zrobić cicho i skutecznie. Może te duchy same się zneutralizują. Dobra, do rzeczy, w związku z zagrożeniem jedziemy tam małym transporterem.
— Chcę prowadzić! — Nieoczekiwanie głośno powiedział starszy kapral Zięba.
— Nie, nie będziecie prowadzić. Prowadzić będzie…
— Ale dlaczego nie? — Kapral kontynuował zagadywanie.
— ZIĘBA!!! — Dębowski się wściekł — Problem jest w tym, jak jeździsz. Rozbiłeś już dwa vany, a tu jest transporter. Ciężka kupa metalu, która w twoich rękach skasowałaby wiele drzew i samochodów. Zrozumiano?
— Mhm…
— No, więc zbieramy się panowie. Prowadzi Ręczyn. Do wozu!


— To chyba nie miało tak wyglądać, prawda? — Józek przyglądał się bitwie duchów-szlachciców z wyraźnym niedowierzaniem i strachem w oczach.
— Nie, zwykle jeśli ktoś się bije, od razu go wypędzamy. W pewnym sensie, mamy władzę nad tym, czy duchy pozostają tu, czy nie. Te najwyraźniej są wyjątkami i przez nienawiść do siebie mogą swobodnie… napieprzać się na polu. Nawet woda święcona tu nie pomoże, no chyba że wylalibyśmy na nich cysternę. — Dziadek podrapał się po głowie.
— Ja tu chyba nie będę przeszkadzał… — Żebrak zmył się podobnie szybko, jak się pojawił.
Reszta wsi z ubolewaniem patrzała na płonące pole i ogień zbliżający się do pokrytych strzechą stodół oraz lasu. Jak na ironię, inna najbliższa wieś znajdowała się ponad 20 kilometrów od Klukówek, więc obyło się bez większej liczby gapiów.

Tymczasem niedaleko, mały wojskowy transporter podskakiwał na nierównej i podziurawionej asfaltowej drodze na skraju lasu.
— Kurwa mać, Ręczyn, uważaj! Znowu potrąciłbyś jelenia!!! — Dębowski krzyczał na kierowcę pojazdu, natomiast reszta formacji MFO siedziała w milczeniu z tyłu pojazdu, modląc się o dotarcie na miejsce w jednym kawałku.
— A moja wina, że te bydlaki ciągle mi na drogę wyskakują?! — Ręczyn starał się przekrzyczeć dowódcę, co spowodowane było głośną pracą silnika pojazdu, skutecznie zagłuszającą kłótnię.
— Panowie, moglibyście nie dyskutować a prowadzić po linii prostej?! — Z tyłu pojazdu odezwał się Molicki. — Mam wrażenie, że jedziemy zygzakiem.
— I tak zaraz będziemy na miej… o cholera jasna, poruczniku widzi pan to? — Ręczyn wpatrywał się w coś w oddali. Były to dwie świetliste postacie, wyraźnie wykraczające poza normalną wysokość człowieka, walczące na środku polu szlacheckimi szablami miotając przy tym ogień.
— Widzę. Oddział, szykować się. Za chwilę wkraczamy. — Dowódca wydał rozkaz, po czym reszta drogi przebiegła w milczeniu.


Walka trwała nadal, natomiast tłum gapiów stanowiący wszystkich mieszkańców wioski nie zmniejszył się nawet o jedną osobę. Tymczasem do wsi z rykiem wjechał "zwyczajnie'' wyglądający transporter. Wszyscy odwrócili się w stronę maszyny, wypytując się nawzajem o dziwną obecność wojska.
— A ci tu po kiego grzyba? — Dziadek Józka był równie zdziwiony jak reszta Klukówek. Pojazd wjechał przed tłum i wysiadło z niego 7 żołnierzy ubranych w czarne mundury w żadnym stopniu nie przypominające odzienia Wojska Polskiego.
— Nie robić zbędnego zbiorowiska! Oddział, zabezpieczyć teren i zebrać cywilów w bezpieczne miejsce. Za chwilę przyjadą posiłki! — Trep wyglądający na dowódcę wydał rozkazy oddziałowi.
— Coście za jedni? — Zapytał jeden z wieśniaków.
— Oddział specjalny do spraw takich jak ta na polu. Coś jeszcze?
— Tak, co…
— Nie zadawać zbędnych pytań, naszym zadaniem jest zapewnienie wam bezpieczeństwa i pozbycie się tego czegoś za waszymi plecami. — Porucznik Dębowski starał się być jak najbardziej tajemniczy i stanowczy. — Niech wszyscy mieszkańcy wsi nie zbliżają się do tego wybryku natury, za chwilę rozpoczniemy działanie. Wykonujcie to, co wam mówimy, dla waszego bezpieczeństwa. — W tej samej chwili do wsi podjechały dwa samochody towarowe i cysterna bez oznaczenia rodzaju ładunku w zbiorniku. Za nimi wjechał inny wóz, z którego wysiadło 15 żołnierzy skromniej wyposażonych niż pierwsi na miejscu, wyglądający bardziej na inżynierów i saperów. Dębowski przeprowadził krótką rozmowę z dowódcą tegoż oddziału, który natychmiast zajął się opanowywaniem pożaru i instalacją odgromników wokół pola. Po 10 minutach instalacje zawierające długie pręty przechwytywały wytwarzane przez dwa niestrudzenie walczące (i przy okazji wyzywające się najgorszymi, staropolskimi wyzwiskami) widma szlachciców, natomiast piach skutecznie stłamsił pożar ograniczając go do niewielkiego kawałka wokół wyznaczonej strefy bezpieczeństwa wokół walki duchów. Zgromadzeni w jednym miejscu wieśniacy pilnowani przez MFO Omega-04 obserwowali niecodzienne działania dziwnych oddziałów wojskowych. Była 3:00 nad ranem, a duchy dalej walczyły.
— Poruczniku Wiśniewski, proponuję użycie wody święconej. Te widma mogą chyba bez końca walczyć, a za niedługo zacznie świtać. — Dębowski zwrócił się do dowódcy oddziału inżynierów.
— To chyba najlepsze, co możemy zrobić. — Powiedział Wiśniewski. — Panowie, przygotować armatki wodne, cel: dwa widma na polu! — Porucznik wydał rozkaz, po czym wszyscy czekali na wystrzał.
Przez chwilę przygotowywano cysternę z trzema armatkami, po czym wielkie strugi wody święconej wystrzeliły prosto w widmowych szlachciców, którzy krzycząc nieludzkimi rykami rzucili swoje szable na ziemię dematerializując je przy tym. Agonia dusz trwała krótko, gdyż po mniej niż 10 sekundach podmuch powietrza przewracający wszystkich i oblewający odbitymi strugami wody zasygnalizował unicestwienie widm.
— Wracajcie skąd przybyliście, gnidy… — Wyszeptał Wiśniewski. — Panowie, zbieramy sprzęt i dogaszamy pożar. Ruchy!
— Drodzy mieszkańcy Klukówek — zaczął Dębowski — Przepraszamy za wszystko, ale sytuacja została zażegnana i jesteście bezpieczni. Udajcie się teraz pod tamten wóz, gdzie otrzymacie wodę i środki uspokajające, jeśli potrzebujecie ich.
Mieszkańcy w popłochu podbiegali do samochodu transportowego, gdzie nieświadomie zażywali preparat amnezyjny. Lecz mała część wioski nie chciała tabletek-preparatu amnezyjnego. Czy stanowiło to jakiś problem? W żadnym wypadku. Dlaczego? Substancję umieszczono także w wodzie, którą nikt nie pogardził. A w związku z tym, iż był w niej pomyślnie przetestowany nowy preparat amnezyjny klasy E, który samoczynnie po jakimś czasie rozkładał się na nieszkodliwe substancje, woda przestawała mieć wymazujące pamięć działanie, w przypadku gdy ktoś zechciał zostawić część napoju na później. Lecz nie przewidziano jednej sytuacji…
— Ej panowie! — Dziadek Józka zadowolony zbliżył się do szykujących powrót funkcjonariuszy Omegi-04. — Ta woda nieźle daje po bańce! Co w niej jest?
— Czy nie odczuwa pan niczego niezwykłego? — Zdziwiony Dębowski nie mógł uwierzyć w odporność starucha na preparat amnezyjny.
— Co? Nie! Dajcie mi tego więcej! Na pewno da się z tego wyciągnąć wspaniałą zaprawę do bimbru!
— Niech pan wypije to… — Zszokowany dowódca podał awaryjną fiolkę preparatu, który w ciągu kilku sekund powinien wymazać pamięć. Na próżno.
— A to jest lepsze! Niech mnie! — Stary zapił gorzałką. — Niebo w gębie! Chłopie, ubijemy interes, co?
— Nie… Lepiej… Nie…
— Szkoda, bo to jest najlepsze co piłem kiedykolwiek!!! — Dziad zamachnął butelką i stłukł ją o kadłub transportera. W zamierzeniu. Butelka rozpadła się na odkrytej głowie wyglądającego z pojazdu Sikorskiego, chcącego poznać przyczynę tej barwnej rozmowy. Nieprzytomny funkcjonariusz wyprostował się na kadłubie maszyny.
— Jasny gwint, mamy rannego! — Dębowski zaczął krzyczeć, po czym podbiegł do niego Kuźniar. — Nie żyje? — Spytał dowódca.
— Skąd, stracił tylko przytomność. Będzie miał guza i tyle. Może kilka rozcięć, nie wygląda to poważnie.
— Teraz nie, ale w raporcie… uuu… A miało być szybko i bez ofiar. A co do pana… — Zwrócił się do starego. — Nieźle pan narobił. Niech pan wypije to. Jest to co mamy najlepsze, może pan dodać to do swojego bimbru. Zapomnijmy, co się tu stało.
— Dzięki chłopie! — Dziadek Józka oddalił się, biorąc zamaszysty łyk klarownego płynu, po czym runął na żwir drogi.
— Co pan mu dał?! Chyba nie truciznę! — Spytał Kuźniar.
— Preparat amnezyjny klasy G. Powoduje utratę przytomności, oraz ta dawka na pewno powinna zadziałać na ten wybryk natury… — I co się miało okazać 2 minuty później, zadziałała.
Pożar został ugaszony, a instalacje odgromowe zebrane. Wszyscy mieszkańcy Klukówek, włącznie z dziadem odpornym na preparaty amnezyjne, nie wiedział, co się działo. Wmówiono im wersję z wybuchem niewypału miny obok starego zbiornika z paliwem pod ziemią, co wywołało wybuch i pożar. Wieśniacy uwierzyli, i nie bacząc na transporter wojska oraz odjeżdżających (niby)saperów udali się do domów, wcześniej zbierając resztki po nieudanych obchodach Dziadów. Siły Fundacji spisały się na medal. Znowu.


W Ośrodku PL-30 porucznik Dębowski składał raport przełożonemu, pułkownikowi Kosowi.
— Więc tak, Dębowski. Podsumowując, spisaliście się wyśmienicie. Misja przebiegła sprawnie, i nie mamy żadnych wycieków w opinii publicznej. Wieśniacy także niczego nie pamiętają. Szkoda tylko, że nie obyło się bez ofiar. Dobrze, że to tylko niewielki uszczerbek na zdrowiu. No, a co do waszego oddziału, poruczniku, do tygodnia powinniście otrzymać wiadomość o awansie dla każdego członka formacji.
— Dziękuję, panie pułkowniku. — Powiedział Dębowski.
— Odmaszerować, i wracajcie do siebie. — Dębowski wyszedł, po czym do pomieszczenia przyszedł inny wysokiej rangi pracownik Fundacji, podpułkownik Furgas.
— A co ze zniesieniem statusu MFO dla tego oddziału? — Spytał.
— Zastanowię się, ale na pewno nie teraz. To dobrzy żołnierze. — Tajemniczo powiedział pułkownik Kos.
— Więc kiedy?
— Kiedyś, Furgas, kiedyś.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported