Ostatnie spotkanie
ocena: +9+x

Starszy badacz z upoważnieniem czwartego stopnia zerwał się z drewnianego biurka zaśmieconego pustymi dokumentami. Widocznie musiał przysnąć podczas wypełniania dokumentacji. Nigdy nie był wielkim fanem napojów kofeinowych, prowadził też regularną walkę z fanatykami tego niezdrowego napoju. Nocne koszmary, które dawały mu się silnie we znaki, nie przeszkadzały jednak zasnąć kilka minut po przybyciu do biura. Rozgoryczony włączył komputer i rzucił okiem na listę obiektów do sklasyfikowania. Włączył drukarkę i pozbierał rozrzucone papiery, kiedy maszyna wypluwała kolejną kartkę zapisaną jego odręcznym pismem. Profesor oczywiście nie był jedynym pracownikiem wykorzystującym na własny użytek anomalie, ale jego drukarka uspokajała wyrzuty sumienia. Nie była przecież wibrującym scyzorykiem zdolnym do odkrojenia głowy w trzech ruchach.

Ściany biura przyozdobione były liczną, uszkodzoną infrastrukturą Fundacyjną. Ot, papiery z wyżartą dziurą, połamany pistolet czy szczątki drewnianego stołka. Pobieżnie rozglądający się pracownik mógłby uznać profesora za dziwaka lub wariata.

Pobieżnie rozglądający się pracownik nie wiedziałby, że przed oczami ma całą karierę Stanisława Pułkowskiego. Przeżarta kartka przypominała o problemach z super Kwachem za czasów, kiedy przechowalnie nawet w połowie nie wystarczyły do zabezpieczenia obecnych wewnątrz obiektów. Przez trzy dni podkładał wtedy z doktorem Koźmińskim kolejne opasłe tomiska pod ciągnącą ku ziemi wszystkożerną bryłę. Zniszczona Beretta była pamiątką po agencie Szelawiczu, jedynym śladem jego istnienia po konfrontacji z tamtym manipulatorem rzeczywistości. Odłamki drewna również niosły historię. Tym właśnie stołkiem profesor bronił się w opuszczonych partiach Ośrodka PL-13 do czasu przybycia jakiejś tam MFO. Trzystapiętnastki rzuciły się na operatorów dając mu czas na bezpieczną ucieczkę. Na odchodne trzasnął taboretem jeden z obiektów. Wystarczająco mocno, by pozyskać martwego osobnika do badań.

Jakkolwiek życie w Fundacji profesora nie rozpieszczało, tak profesor takie Fundacyjne życie lubił. Nie sądził, że kiedykolwiek z niego zrezygnuje.


Korytarze Ośrodka 13 były niezwykłe. W niczym nie przypominały ciasnych, okrągłych tuneli Oddziału Głównego, gdzieniegdzie wystrzeliwujących w górę na 10 metrów. Co prawda, początkowo tak wyglądały. Ośrodka 13 nie modernizowano jednak w ten sam standardowy sposób. Był swego rodzaju eksperymentem. Na stare warstwy wykładano świeże, nowsze technologicznie i architektonicznie. Jedyną ingerencją w stare części było ciągłe przedłużanie i naprawianie windy psującej się, ilekroć ktoś zapuszczał się na poziomy sprzed ery najczarniejszego polskiego komunizmu. Sam Ośrodek był oczywiście starszy, powstał prawdopodobnie jeszcze przed wojną. W czasie małych, ciasnych korytarzy.

Szczęśliwie Najbardziej Znienawidzony Komitet uznał kiedyś, że klaustrofobiczna przestrzeń drastycznie zmniejsza efektywność personelu. I tak Stanisław Pułkowski kroczył sobie spokojnie szerokim korytarzem, ze ścianami pomalowanymi na biało z lewej i olbrzymim szklanym panelem z prawej. Choć pierwsze fundamenty wylano kilometr pod ziemią, już w latach sześćdziesiątych Ośrodek PL-13 wyjrzał na powierzchnię. O jego rozwoju… nie, o rozwoju całej Fundacji, najlepiej świadczył fakt, że profesor zmuszony był teraz do zjechania na czterdzieste siódme piętro. Budynek Stalking Corporation Polska bez dwóch zdań był najwyższy.

Samo piętro 47 nie wiązało się dla pana Stanisława z najprzyjemniejszymi przeżyciami. Na tymże piętrze dawno temu mieściło się pewne biuro. Nie wiadomo dokładnie, co się z nim stało. Cała Fundacja zgodnie udawała, że pokój 138 nigdy nie istniał. Błąd w numeracji. Zabrakło tabliczek. Wyburzyli. Zasypali. Nie ma i nigdy nie było. Stary badacz był jednak prawdzie nieco bliższy…


Profesor Stanisław Pułkowski powinien cieszyć się życiem. Praca w Fundacji zapewniała jemu i jego rodzinie wszelkie potrzeby materialne. Ma przecież kochającą go żonę, dwójkę dzieci i nieprawdopodobnie mały zakres obowiązków dający na czysto solidne 10 tysięcy miesięcznie. W tej tajnej, międzynarodowej organizacji przetrzymującej najgroźniejsze istniejące anomalie miał jedynie zajmować się katalogowaniem kolejnych, niegroźnych obiektów.

Oczywiście gdyby ktoś przyjrzał się sprawie uważniej jasne byłoby, że profesorowi ktoś był winien przysługę, albo nawet kilka. Na czyszczenie przechowalni nikt przecież nie wydaje dwustu tysięcy rocznie. Stanisław P. studiował jedynie psychologię, niejasna była zatem historia jego dyplomu z fizyki i kilku orderów "Za długoletnią sumienną pracę". Zazwyczaj to wystarczało, by zmylić potencjalnego gryzipiórka szukającego źródła dziury w budżecie.

Stanisław Pułkowski na początku kariery trafił do Wydziału Wewnętrznego. Nie, żeby chcieli go rekrutować. Ale zaimponował im, gdy sam znalazł ówczesnego zarządcę. Przez lata on i jemu podobni zajmowali się szpiegami, agentami wrogich grup, zdrajcami i sadystami. W końcu dyrektorowi skończył się czas, a Pułkowski zajął jego miejsce.

Kolesie z Wydziału W. mieli swoje tajemnice. Szczerze mówiąc: każdy wydział miał swoje. Komitet ds. Etyki "nigdy" nie słyszał o Strefie 63. Departament Inżynierii nigdy nie zamawiał surowców z zewnątrz, a o nieudanych operacjach Departamentu Medycyny właściwie nie dało się mówić, mimo niejednokrotnie krytycznego stanu pacjentów. Wydział Wewnętrzny wykonał jedną operację bez niczyjej wiedzy. Cała Fundacja co prawda odczuła efekt i dokładnie wiedziała, kto za tym stoi. Dokumenty potwierdzające udział Wydziału W. w tej sprawie zniknęły na zawsze w biurze Rady Nadzorczej O5.

Stanisław Pułkowski nie powinien się martwić tamtą operacją. Zamknęli ją dawno, ponad 20 lat temu. Nikt nigdy niczego nie widział, nikt nigdy niczego nie słyszał. I nie był to powód do zmartwień. Profesor nie brał w tym udziału. Jedynie zezwolił i przysięgał. Nie zrobił nic, co mogło by go dręczyć po nocach. Wziął się w garść, zacisnął zęby. Nie musi się tym martwić. Nie będzie się tym martwić! Skończy szybko robotę. Uzupełni tabelki na arkuszach. Wróci do domu, po drodze kupi córce prezent urodzinowy. Niedługo przejdzie na emeryturę…
Profesor przeczytał pierwsze nazwisko z dzisiejszej listy. Wspomnienia wróciły. Na myśl o operacji po plecach spłynął mu zimny pot.


— Dzień dobry doktorze Fostergrant.
— Witam panie Pułkowski. Miło że pan…
— Do rzeczy. Czas jest cenny a Fundacja ma go najmniej.
— Em… oczywiście. Zapraszam do środka. Trzymamy to w skrzynce, nie potrzebuje nic więcej.
Starszy naukowiec bezceremonialnie zerwał luźną pokrywę skrzyni. W powietrzu unosiła się lekka woń smaru, zawartość jawiła się niczym przeciętny, całkowicie normalny karabin.
— To zwykła spluwa. Na moje oko F2000. Niech zgadnę, robota ARGUS'a?
— Owszem. Zna się pan na broni. Był pan w…
— Doktorze, nie mam całego dnia. Muszę zająć się jeszcze czterdziestoma podobnymi przypadkami i do wieczora mi zejdzie, jeżeli z każdym będę się użerał tak jak z panem.. - Wskazał na karabinek — Co jest z tym cholerstwem nie tak?
— Proszę wystrzelać ogniem ciągłym cały magazynek w tamten cel.
Profesor odbezpieczył anomalię i przytrzymał spust. Szybkostrzelność pozostawiała wiele do życzenia, lecz moc była odczuwalna w odrzucie targającym lufę na wszystkie strony. Mógłby przysiąc, że broń usiłowała wyrwać się z jego objęć.
— Co do jasnej… - Zaczął badacz, gdy po opróżnieniu zawartości magazynek zaczął wsuwać się do wnętrza komory. Pociski wylatywały jeszcze chwilę po ostatecznym zniknięciu metalowej puszki. Wreszcie iglica szczęknęła zwiastując niedobór amunicji. Z wnętrza komory przez wlot amunicji natychmiast wyskoczyły długie, cienkie wielostawowe pajęcze odnóża machające nerwowo.
— Tu zaczyna się te ciekawa część - Uśmiechnął się Clyde, sięgając po leżącą na stole cegłę. Ostrożnie podstawił ją w okolice nóżek. Te natychmiast pochwyciły materiał i z lekkim chrzęstem umieściły go na miejscu magazynka. — Proszę kontynuować.
Karabin wypluł ostatnią ołowianą łuskę i już po chwili wyrzucał z boku jej gliniane odpowiedniki.
— Niesamowite… - powtarzał Pułkowski ładując pod pajęcze chwytaki kolejne przedmioty ze stołu. Na końcu karabin zeżarł nawet sam stół.
— Proszę pomyśleć o wykorzystaniu praktycznym! - Podsuwał młodszy badacz zbierając łuski - Koniec problemów z amunicją! Wystarczy wepchnąć do środka wystrzelone łuski. Lub ziemię. A w ostateczności może ktoś poświęcić nogę.
— Przepraszam? Zamyśliłem się…
— To coś najwyraźniej strzela każdą twardą rzeczą. Lepiej przeżyć bez nogi niż umrzeć, prawda?
— Testował pan już tą teorię?
— Szczerze mówiąc, nie. - Clyde sięgnął po leżącą na stole dokumentację celem nudnego wypełnienia pustych miejsc. — Ale to nie problem, zaraz po klasyfikacji wykorzystamy klasę D… Panie Pułkowski? wszystko w porządku?
Profesor bez odpowiedzi sięgnął po obiekt i raz jeszcze odbezpieczył go motywując chwytaki do wyskoczenia w poszukiwaniu nabojów. Odnóża, jakby rozumiejąc jego zamiary chciwie wyciągnęły się w kierunku doktora Fostergranta. "Dopisze się uzależniające oddziaływanie, jak zwykle…" Pomyślał wpychając młodszego naukowca w objęcia potwornego karabinu.


Wszystko kiedyś się kończy… Westchnąłem wchodząc po niskich marmurowych schodkach. Spojrzałem na twarze ludzi poniżej. Niektórych znałem, innych widziałem pierwszy raz. Wszyscy byli z nim połączeni w szczególny sposób… Odkaszlnąłem lekko, spojrzałem na swoje niewypowiedziane słowa zapisane długo przed całym zdarzeniem. Fundacja ma takie przygotowane na każdego z nas. To nic trudnego. Wystarczy płynnie i smutnym głosem czytać kolejne zdania. Przełknąłem ślinę.

Walczyłem ze sobą. Byli tak blisko. Niemalże na wyciągnięcie ręki. Powinni usłyszeć prawdę. Powinienem był im powiedzieć. Sam nadal nie wiem, co mnie wtedy powstrzymywało. Może pierwotny, uwarunkowany genetycznie szacunek wobec zmarłego? Pewnie tak. Nigdy, nikomu nie wolno zakłócać ostatniej drogi…

— Będziemy tęsknić za panem Stanisławem…

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported