Poranna kawa
ocena: +8+x

Nie podoba mi się to. Pusta ulica, żywej duszy. Gdzie się nagle wszyscy podziali? Poszedłem w dół, w kierunku parku. To był błąd. Z oddali zauważyłem gęstą ścianę ciemnej mgły, która nagle zaczęła pochłaniać wszystko dookoła. Zacząłem uciekać. Gdy się odwróciłem, usłyszałem przeraźliwie głośny, mechaniczny ryk.

Ciemność była wszędzie, a ryk stał się cichszy i przerywany. Otworzyłem oczy i spojrzałem na budzik. Czwarta rano? Cholera jasna, źle nastawiłem to dziadostwo… jeszcze dwie godziny spania. Nie, nie zasnę już.

Wstałem, przetarłem oczy. Ziewnąłem, rozwierając przy tym usta, jak do ugryzienia wielkiego burgera. Co tu robić? W telewizji o tej porze puszczają albo powtórki, albo telemarkety. No nic, zbiorę się i pojadę wcześniej do pracy.

Szybka kawa i jedziemy… Tak, już się napiłem. Pojemnik był pusty, a ja idiota zapomniałem jak zwykle kupić nową paczkę. No nic, wypiję w robocie. Umyłem się, ubrałem i poszedłem do auta. Słońce jeszcze nie wstało, czuć było typowy letni, nocny chłód.

Gdy zaczęło lekko jaśnieć, dojechałem do zjazdu w głąb lasu. Przejechałem kawałek, zatrzymując się przy szlabanie z dobitnym znakiem ''Baczność! Teren wojskowy''. Strażnik siedzący w stróżówce na mój widok odsunął szybkę.
— O, a pan co tak w czas rano?
— Witam panie Zbyszku, źle nastawiłem budzik i nie zasnąłbym już.
Zbyszek był jednym z pracowników z poziomem upoważnienia 0. Wszyscy w Fundacji skupiają się na nieziemskich sprawach, nie zwracając uwagi na nic, co nie jest oznaczone przynajmniej klauzulą tajne, zapominając, że wiele rzeczy opiera się na pracy prostych ludzi, nieświadomych tego, gdzie tak naprawdę pracują. Jedynym zadaniem Zbyszka było monitorowanie okolicznego terenu oraz kontrola pojazdów i osób wjeżdżających i wyjeżdżających z placówki. Wyglądał jak stereotypowy meksykanin. Niski, krępy, duża głowa, lekko pociemniała cera i bulwiasty nos, zwieńczony gęstym wąsem. W sumie mógłby się nazywać Pablo…
— Rozumiem, rozumiem, zdarza się. Miłego dnia!
— Dziękuję i wzajemnie!
Dźwięk otwieranego szlabanu i silnika samochodowego przełamał leśną głuszę. Zbyszek zamknął przejazd i wrócił do oglądania powtórki meczu jakichś zagranicznych drużyn na swoim małym telewizorku. Ja natomiast dojechałem na parking, zostawiłem auto, po czym udałem się do swojego małego biura.

Na korytarzach pustki, połowa lamp była zgaszona. Praca w Ośrodku Magazynowym jest dosyć przyjemna i nawet spokojna, przynajmniej w moim. To tak, jakby być badaczem w jakimś muzeum, tylko eksponaty są nie do końca takie, jakby człowiek oczekiwał. Większość ludzi przychodzi dopiero o wpół do ósmej. Na noc zostaje tylko niewielka część pracowników, głównie dyżurujący personel techniczny i niewielka część badaczy zajęta projektami. Doszedłem do drzwi, użyłem karty i wszedłem do pomieszczenia.

Po włączeniu komputera i ogarnięciu małego systemu przechowywania dokumentów typu bałagan otwarłem szafkę z gratami kuchennymi. Tu też nie ma kawy? Kurwa, gdzie ja mam głowę? No nic, idziemy do automatu.

Gdy podszedłem do maszyny, zauważyłem napis świadczący o tym, iż automat ma awarię. Kurwa. No nic, pójdę do drugiego w innym skrzydle. Po paru minutach drogi i przywitaniu się z kilkoma osobami doszedłem do automatu. Nacisnąłem przycisk ''kawa czarna''. Coś tu nie gra. Gdzie kubek?

Nim zdołałem cokolwiek zrobić, chociaż niewiele by to dało, automat zaczął dozować napój wprost do kratki na zlewki, która po krótkiej chwili przepełniła się, tworząc strumień gorącej cieczy spływający na podłogę. Czy te złomy nie powinny mieć blokady na wypadek wyczerpania się zapasów kubków?

Udałem się do skrzydła C, gdzie rzadko się zapuszczałem. W rogu korytarza stał kolejny automat. Bez emocji nacisnąłem przycisk i poczekałem na napój. Tak, to była kawa, taka jak chciałem. Wracając, natknąłem się na jednego z tych nowych młodzików. Koleś ledwo skończył studia, już go tu zwerbowali. Spał na ławce. Nie mów tego, kurwa.
— Ej kolego, wstawaj, zesrałeś się!
— Co? Nie spałem…
Chłopak oddalił się, opierając ciało o ścianę. Chyba był daleko stąd.

Kiedy zbliżałem się do biura, coś zielonego błysło mi zza rogu.
— Z drogi!!! — Krzyknęło coś zielonego.
Poczułem uderzenie i po chwili gorąco na prawej nogawce. Powiem tyle: nie często sprowadzają do nas pracowników klasy D, bo po prostu nie ma takiej potrzeby, ale temu najwidoczniej niezbyt się tu podobało. Zaraz po tym trzech ochroniarzy pojawiło się w korytarzu, gotowych do wystrzału z paralizatorów. Jeden z funkcjonariuszy podszedł do mnie.
— Nic panu nie jest? — Zapytał.
— Nie, w porządku. — Odpowiedziałem, po chwili usłyszałem głuche uderzenie, jakby coś ciężkiego upadło na podłogę.
— Mamy go. — zaszumiała krótkofalówka ochroniarza.
— Już biegnę, z doktorem wszystko w porządku. — Odpowiedział. — Takiego sukinkota przysłali. Przepraszam za problem. — Spojrzał na moją nogę, całą mokrą od kawy. Dobrze, że trochę przestygła.

Zakuty D był ciągnięty przez korytarz, a ja tymczasem ubolewałem nad kałużą brązowego płynu.

Przypomniało mi się, że znajomy mający biuro w tym samym korytarzu co ja, powinien być dzisiaj na nocnej zmianie. Poszedłem do niego. Drzwi były uchylone, więc nie pukałem. Wszedłem do środka. Bronek spał na biurku, śliniąc przy tym rękaw. Na dźwięk skrzypnięcia drzwi podniósł się gwałtownie. Tego ruchu krzesło nie wytrzymało, rozpadając się na kawałeczki, fundując Bronkowi szybką przewrotkę przez plecy.
— Jezus Maria, człowieku! Puka się! — Powiedział zdenerwowany, podnosząc się nieporadnie z podłogi.
— Drzwi się zamyka. Nie masz może kawy?
— Kawy? A tak mam. Co, automat nie działa?
— Awaria. W innym skończyły się kubki i dozuje na posadzkę.
— A poszedłeś do innego?
— Też.
— I co?
— Nawet nie pytaj. Czemu przysłali nam klasę D?
— Po południu mają coś testować, nie pamiętam dokładnie, co. Na mailu jest informacja.
— Prawie spierdolił, nie wiem, czy będą mieli z niego pożytek. Co z tą kawą?
— W szafce mam pół paczki. Jacobs może być?
— Czemu nie?
Bronek wstał sprzed biurka, otworzył szafkę i wyjął paczuszkę.
— Obsłużę się sam, jeżeli to nie problem.
— Tak, oczywiście.
Nasypałem dużą łyżeczkę i zalałem wodą. Dosypałem trochę cukru i poszedłem do swojego biura. Dobrze, że miał papierowe kubki.

Kiedy miałem otworzyć drzwi, poczułem mocne uderzenie w plecy. Z łzami w oczach oglądałem mokrą plamę na drzwiach biura.
— Chłopie, co tak wcześnie rano w pracy?
Odwróciłem się zrezygnowany i ujrzałem zadowolonego doktora Matthewa Nine. To mój stary znajomy, pracujący w szeregach filii angielskiej. Nic nie mówił, że przyjechał.
— Po prostu kocham tę pracę, tak samo jak fakt, że od godziny próbuję napić się pierdolonej kawy. — Spojrzałem na brązową plamę zdobiącą drzwi mojego biura. — Co Ty tu właściwie robisz?
— Przyjechałem w nocy wraz z kilkoma innymi osobami. Musimy tu przeczekać, aż nie załatwią do końca jakiejś papierologi.
— Mogłeś dać znać, wyszlibyśmy na jakieś piwo albo coś.
— Nie nie nie, długo w kraju nie zabawimy. To się naprawdę często nie zdarza, ale transportujemy jeden obiekt, który będzie wykorzystany w ramach krzyżówek.
— Co to za obiekt? — Spytałem zaciekawiony. Nieczęsto artefakty pod pieczą innych oddziałów Fundacji są wykorzystywane gdzieś dalej.
— Do czego konkretnie, powiedzieć nie mogę. Ale że się znamy szmat czasu, to zdradzę, co przewozimy.
— Nom?
— Kojarzysz 294?
— Niezbyt.
— Automat do kawy, który produkuje, co tylko chcesz.
— Poważnie, jest takie coś? I nie obawiacie się, że coś się obiektowi stanie?
— Było wiele negatywnych odzewów, ale ostatecznie zgodzili się na tranzyt. Co do reszty, wolę jednak nie zawracać sobie tym głowy. Chodź ze mną.
Przeszliśmy spory kawałek na poziom podziemny, gdzie znajdowały się magazyny. Jeden z nich, bardziej chroniony, był celem naszej krótkiej podróży.
— I nie obawiasz się o reprymendę? A co, jak nas ktoś przyłapie?
— Spokojnie.
Użył karty, którą najwyraźniej otrzymał na czas pobytu w kraju. Drzwi się otworzyły, w środku niewielkiego pomieszczenia, najwyraźniej niedawno uporządkowanego, siedziało dwóch mężczyzn.
— Kto to jest? — Spytał jeden po angielsku.
— Mój dobry znajomy. Ma pewien problem i zaproponowałem rozwiązanie. — Odpowiedział Matthew. Wymienił jeszcze krótki dialog.
— Nic nie widzieliśmy. — Uśmiechnął się mężczyzna i wrócił do przeglądania czegoś na smartfonie.
— Dobra, to działa tak. — zaczął Matthew — Wsadzasz pięćdziesiąt centów… — włożył monety — I wystukujesz, co chcesz, żeby ci automat wydał.
— Cokolwiek? — Spytałem.
— W granicach rozsądku.
Podszedłem do maszyny. Klawiatura jak u komputera i wyświetlacz.
— To mam tu wpisać?
— Sure.
Matthew zawołany przez jednego ze swoich towarzyszy odwrócił się do nich. Przypomniało mi się jeszcze, że muszę zrobić porządek na działce. Szybko wpisałem pożądany napój, po czym maszyna zabrzęczała. Wypadł kubek, który zaczął zapełniać się cieczą. Odebrałem.
— No to smacznego. Jak coś, nie było cię tu. — Spojrzał na napój — Co to takie zielone?
— Faktycznie — W kubku była ciepła ciecz koloru ciemnozielonego. — Może kawa zielona, słyszałem, że robi się ją z niepalonych ziaren. A zresztą, dzięki jeszcze raz. Zgadamy się?
— Pewnie.

Poszedłem do swojego biura. Napój zdążył już przestygnąć, pachniał odrobinę jak łąka. Otwieram ubrudzone drzwi.

W kącie biura stoi jakaś wysoka, ciemna postać. Zatrzaskuję drzwi i po chwili otwieram znowu. Pusto. Pewnie z nadmiaru emocji przywidziało mi się. Nie przejmując się tym, siadam przed komputerem, wyłączam wygaszacz ekranu i biorę duży łyk napoju. Drugi wyplułem z powrotem do kubka. Smakuje okropnie, jak wywar z parkowych chaszczy. Oglądam napar dokładnie i dostrzegam kilka ździebeł trawy.

— Ty pierdolony idioto. — Mówię sam do siebie. Zamyśliłem się i zamiast wpisać kawa, zażądałem od automatu trawy!

Ale było już za późno. Trzask zamykanych drzwi WC odbił się echem w pustym korytarzu.

6:40. Niewiele ludzi było w tym czasie w Ośrodku, ale ci, którzy mieli to nieszczęście, mogli usłyszeć ciche, żałosne pojękiwanie dochodzące z kabiny toalety. Po dłuższej chwili pojękiwanie umilkło i zwolniło miejsce soczystemu, ludowemu ''kurwa''.

Skończył się papier. Upewniając się, że nikogo oprócz mnie w toalecie nie ma, wyszedłem z opuszczonymi spodniami i brudnym tyłkiem z kabiny, aby podkraść rolkę z następnej. Podsumujmy: brak kubków w automatach, brak papieru w toalecie… ktoś dostanie po premii.

Wróciłem do biura. Bez kawy, z podrażnionym żołądkiem. Spojrzałem na zegar.

Siódma. O siódmej otwierają bufet!

Poszedłem do owego miejsca, które w zasadzie wyglądało, jak szkolny sklepik.

Przywitałem się i zamówiłem. Po chwili odebrałem parujący napój. Ile to człowiek musi wycierpieć, aby napić się kawy?

Ludzie zaczęli zjeżdżać do pracy, więc korytarze powoli zaczęły tętnić życiem. Sprzątaczka pojawiła się, aby usunąć liczne plamy brązowego napoju. Wróciłem do biura, usiadłem przed komputerem i zadowolony uznałem dzień pracy za oficjalnie rozpoczęty.

Gdy miałem już wziąć łyk, poczułem powiew chłodnego, wywołującego niezdrowe dreszcze powietrza. Spojrzałem na kratkę wentylacyjną, dokładnie na lekko widoczne białe oczy, które na mnie spoglądały. Powoli wstałem, jakby nigdy nic i skierowałem się ostrożnie do wyjścia.

Niechcący potrąciłem stojący kubek z kawą.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported