Powrót Do Niflheimu


ocena: +4+x

Zazwyczaj spokojne Morze Bałtyckie teraz zamieniło się w istne piekło na ziemi. Dwa krążowniki Fundacji, pilnujące, aby okręty cywilne nie mogły wpłynąć na teren Rowu Bałtyckiego, były teraz niesione przez gigantyczne jak na ten region fale. Osiem metrów, dziesięć metrów, co poniektóre dochodziły nawet do czternastu metrów. Przez niezwykły hałas spowodowany gniewem morza oraz nieba przebijały się co chwila odgłosy błyskawic, które były miotane w stronę tafli wody oraz fundacyjnych krążowników.

Część wprawionych w żegludze marynarzy uznałaby najprawdopodobniej, że to kara boska; że zarówno bogowie nieba jak i morza są niemożebnie zagniewani. Ludzie różnie reagują na to wydarzenie: jedni modlą się do swoich bóstw o uspokojenie morza, inni natomiast wychodzą wprost skonfrontować się z siłą natury. "Tylko na tyle cię stać?" "Dalej jebnij piorunem tutaj!" "Pizdo nie chowaj się za chmurami, tylko zejdź tutaj!" krzyczą, na co inni patrzą albo z przerażeniem, albo po prostu kiwają głową w dezaprobacie.

Pomimo jednak tego piekielnego krajobrazu na powierzchni, Rów Bałtycki był spokojny. W tym momencie fundacyjna łódź podwodna "Megalodon" schodziła z sektoru Delta w stronę zniszczonych ruin dawno temu istniejącego tutaj miasta fae. Były próby przynajmniej oświetlenia ich reflektorami, co częściowo się udało. Spora część reflektorów jednak została zniszczona przez lokalną zwierzynę.

"Megalodon" przewoził w swoim środku dyrektora Ośrodka Jędrzeja Schultza, który to ubrany w kapitańską czapkę i płaszcz siedział przy kwadratowym stole, na którym leżała mapa ruin z zaznaczonymi białym markerem kilkoma punktami. Kolejnym pasażerem łodzi podwodnej był niedawno sprowadzony do ośrodka doktor Clyde XIX Fostergrant, zajmujący się tłumaczeniem tekstów w starym języku Fae, siedział po lewej stronie od dyrektora. Po prawej stronie dyrektora siedział natomiast wyglądający jak żywe zwłoki z powodu niewyspania, doktor Robert Siwiatło, biolog ośrodka PL-69 specjalizujący się w roślinach.

Naprzeciwko dyrektora siedziała ubrana w fioletowy strój ze złotymi elementami doktor Lucretia Deamonne. taumaturg fundacyjny, sprowadzona specjalnie, aby rozwiać pewne wątpliwości w kwestii iluzji rozmieszczonych w ruinach. U jej boku były przypięte jej główne narzędzie pracy, były to drewniane skrzypce z drobnymi elementami z irrilitu. Na jej plecach natomiast znajdowało się drugi przedmiot sztuki taumaturgicznej, bardziej precyzyjne i szybkie, pozwalające na używanie małych pocisków z wygrawerowanymi w nich runami. Jest to specjalnie przystosowany muszkiet, na którym są wyryte napisy w nieznanym dla większości zgromadzonych języku. Obok jej na stole leży również fioletowy kapelusz z ciemniejszym paskiem u podstawie.

— Tak więc do sprawdzenia jest głównie miejsce tutaj oraz miejsce tutaj — powiedział dyrektor Schultz pokazując na mapę gdzie znajdowały się zakreślone punkty.

— Będę próbować naruszyć matrycę rzeczywistości, poprzez połączenie się z falami, na których znajdują się te prawdopodobne iluzje w tamtych miejscach. Dzięki temu będę mogła zmanipulować to, w jaki sposób działają — odpowiedziała doktor Deamonne.

— Jakaś technika Gabriela do tego czy…? — zapytał Jędrzej.

— Nie, znaczy częściowo opierałam to na badaniach ojca na temat potencjalnego opętania Paganiniego, ale głównie moja własna.

— Sorry że się kurwa wtrące ale czy chodzi ci o to że chcesz skrzypcami wpłynąć na te pierdolone ruiny? — wtrącił się milczący do tej pory Siwiatło.

— Tak, dokładnie ta-

— Więc jaka to twoja własna kurwa technika, widziałem podobnych oszust- artystów w tym zasranym Esterbergu. Piju piju na kurwa trąbce i ktoś z widowni nie wiem kurwa, robi fikołka. Może mi ktoś w ogóle powiedzieć, co ja robię tutaj?

— Doktorze Siwiatło, według procedur w łodzi podwodnej oprócz sternika musi być 4 członków załogi, a był pan akurat najbliżej — odpowiedział dyrektor.

— Zatem pierdolić kogokolwiek kto zrobił te procedury.

— Jeśli mnie pamięć nie myli, to ja je pisałem — odpowiedział dyrektor.

— Zdania nie zmienię.

— Mogę dokończyć? — zapytała Deamonne.

— Tak — odpowiedział Siwiatło siadając ze skrzyżowanymi rękoma obrażony, że w ogóle został w to wciągnięty przez wymogi 4 osób.

— Tak więc owszem, muzyka nie jest pierwszy raz używana w tym, jest bardzo wiele technik. Ja spróbuję naruszyć rzeczywistość drganiami muzycznymi, wprost wpływając na te rzekome iluzje. Jeśli to faktycznie iluzje. Zmienić sposób ich działania.

Przypomniało to jeszcze Jędrzejowi wyprawy wędkarskie z Gabrielem Deamonne. Owszem, kiedy jeszcze ten żył większość osób z koła okazjonalnie się dosyć mocno irytowała na Gabriela. Że czaruje pierdolony i podbiera innym większe ryby, że zaklina je. Po jego śmierci jednak nieco brakowało tego, nie było na kogo zrzucić winy nawet. Teraz jak widział jego córkę siedzącą przed nim. Z ubioru jeszcze bardziej magik niż jej ojciec, jednak postura, sposób siedzenia. Niemalże identyczne. Oraz też pierdoli bez ładu i składu o jakichś falach i energii.

W tym czasie łódź znalazła się już w odpowiednim miejscu, nad ruinami. Siwiatło przymknął oczy, a Lucretia wstała ze swoimi skrzypcami, podchodząc bliżej okna. Doktor Deamonne wyjęła smyczek i odpięła skrzypce ze swojego boku. Chwilę później środek łodzi podwodnej zaczęła wypełniać wydobywająca się z nich melodia. Kaprys 24 autorstwa Niccoló Paganiniego, jeden z najbardziej wymagających solowych utworów na skrzypce. To właśnie przez niego krążyły liczne legendy o tym, iż Paganini był opętany przez demona, bądź że podpisał pakt z samym diabłem. Wypełnione taumaturgią dźwięki skrzypiec zaczęły naruszać pole znajdujące się w Rowie Bałtyckim, do tego stopnia, że zafalowania były widoczne gołym okiem. Doktor Siwiatło, doświadczony występami anomalnych "artystów" z Esterbergu pewniej złapał się za kieszeń, gdzie trzymał zazwyczaj swój portfel.

Magiczna muzyka manipulowała, skręcała po czym prostowała tworząc iluzje i niszcząc je od razu. Każdy z załogi obserwował co się dzieje do okoła, jedyny na którego muzyka wydawała się bez żadnego wpływu to Clyde XIX Fostergrant, który to siedział spokojnie na swoim miejscu notując coś. Jedna ze ścian za największym z pałacy w ruinach zaczęła się trząść, opierała się magii doktor Deamonne, walczyła z nią. Starając się za wszelką cenę utrzymać iluzję. Momentami przez kamienie można było zauważyć jaskinię i korytarz. "Megalodon" zaczął się powoli zbliżać w stronę tejże ściany. Doktor Deamonne zamknęła oczy i w pełni skupiła się na manipulacji falami iluzji, która utrzymywała jaskinię w ukryciu. Iluzja falowała niczym flaga na wietrze, zginając się na setki fragmentów po czym prostując. Po czole doktor zaczęły spływać strużki potu, jej ręce były całe czerwone od wysiłku. Wkładała w ten występ całą siebie. Iluzja w końcu zaczęła pękać, Deamonne zacisnęła zęby i ostatnimi pociągnięciami smyczka skruszyła ją. Fala po rozbiciu iluzji rozeszła się po całym Rowie, doktor zaś odwróciła się do reszty w łodzi podwodnej, zrobiła ukłon, przypięła swoje skrzypce i niemalże wywracając się ze zmęczenia, usiadła na swoim miejscu ciężko dysząc.

Kapitan Schultz podszedł do okna bliżej, w miejscu gdzie znajdowała się iluzja była jaskinia z resztkami uszkodzonej ścieżki. Korytarz był spory, spokojnie mieściła się tam łódź jeszcze z zapasem.

— To było wszystko? — zapytał Siwiatło, spoglądając na doktor Deamonne.

— Żartujesz? Iluzja była bardzo silna… Ledwie ją zdjęłam — odpowiedziała zdyszana Lucretia.

W tym czasie kapitan Schultz wydał polecenie sternikowi. Łódź zaczęła wpływać do środka. Skanery zaczęły mapować jaskinie.

— Skanery wykrywają wiele form życia w środku — powiedział spokojnie Clyde zczytując wyniki wstępnego skanu.

— Ryby? — zapytał Schultz.

— Też. Jest trochę sygnatur… Humanoidalnych.

Wszyscy spojrzeli na Clyde'a.

— Humanoidalnych?

— Zgadza się.

Gdy cały "Megalodon" znalazł się w jaskini doktor Deamonne złapała się za głowę i jęknęła z bólu.

— Coś się stało? — zapytał zaniepokojony Schultz.

— Silne pole taumargiczne, albo osoba… Zaraz się przyzwyczaję ale… Dosyć silna obecność.

Zaczęła wykonywać gesty w powietrzu, próbując stworzyć dookoła siebie barierę jednak nie mogła się skupić w pełni. Potężna obecność, czegoś na końcu tej jaskini nie pozwalała jej. Zakłócając jej myśli oraz działania.

— Zaraz… Przywyknę i będzie dobrze…

W pewnym momencie korytarz jaskini zrobił się za wąski dla "Megalodona", kapitan wstał ze swojego miejsca.

— Siwiatło, zostań z doktor. Clyde, ze mną. Weźmiemy kombinezony i wejdziemy głębiej do jaskini.

— Kapitanie, odradzam… — wstała Lucretia dalej trzymając się za głowę — tam coś jest, bardzo silnego. Zaraz się ogarnę i pójdę z panem- — zrobiła krok do przodu prawie się przewracając, kapitan Schultz ją złapał i posadził z powrotem na miejsce.

— Lepiej będzie, jeśli zostaniesz.

Kapitan i Clyde XIX Fostergrant udali się do śluzy po założeniu specjalnych kombinezonów. Następnie opuścili łódź podwodną.

Zaczęli płynąć dalej korytarzem. Na bokach ścian mogli zauważyć resztki płaskorzeźb na ścianie, z runicznymi napisami oraz figurami Fae oraz ludzi.

— Clyde, możesz przeczytać o czym one mówią?

— Nic istotnego, sir — rzucił chłodno Clyde — historia napisana poematem o wikingach, którzy ucztowali z Fae w Niflheimie.

— Ty to nazywasz niczym istotnym? — Zapytał zdziwiony Schultz.

— Zgadza się.

Dalej zobaczyli jeszcze starszy napis, w starym języku Fae.

— Clyde, mógłbyś? — powiedział Schultz, spoglądając na napis.

— Ogrody Królewskie, sir.

Zaraz po słowach Clyde'a ujrzeli coś w oddali. Tajemnicze istoty zbliżające się do nich. Wyglądały niczym duchy, ciemna transparentna skóra pod którą widać świecący się na żółtawy kolor układ nerwowy. Płetwy na plecach przypominające motyle skrzydła oraz włosy o kolorze wodorostów. W rękach trzymali włócznie świecące magiczną, niebieską energią. Schultz zatrzymał się, kładąc powoli rękę na harpunie. Clyde spokojnie obserwował ruchy humanoidów. Te zaczęły mówić do nich słowa w nieznanym Schultzowi języku.

— Co powiedzieli? — zapytał Schultz spoglądając nerwowo, raz na humanoidy, raz na Clyde'a.

Clyde wykonał kilka skomplikowanych gestów dłońmi, po czym wypowiedział tajemnicze słowa w starym języku fae. Te spojrzały na siebie, kolor ich układu nerwowego powoli przeszedł z żółci w niebieski. Humanoidy odpowiedziały znowu tajemniczym językiem i wydały z siebie coś co przypominało śmiech. Pierwsza istota podpłynęła bliżej i wbiła włócznie tuż przed Schultzem.

— Ukłon się. To ich zwyczaj — powiedział Clyde spoglądając na Schultza.

— C…co? Clyde, wyjaśnij mi do choler-

— Kapitanie, nalegam o ukłonienie się, inaczej może nas czekać egzekucja za nieszanowanie ich obyczajów — przerwał Schultzowi Clyde.

Kapitan powoli i ostrożnie ukłonił się przed istotą, ta wyjęła włócznie z ziemi i objęła rękoma kapitana. Schultz niezręcznie zrobił to samo. Układ nerwowy istot zmienił się w intensywny zielony. Clyde powiedział kilka słów do humanoida, po czym znowu do Schultza. Następnie drugi humanoid odbył podobny rytuał z Clydem. Co jednak zauważył Jędrzej, przy przytuleniu humanoida, końcówki palców w kombinezonie Clyde'a zaświeciły na niebiesko po czym zgasły.

— Kapitanie Jędrzeju Schultz, to jest Torbjorn. Teraz on odpowiada za twoje bezpieczeństwo na terenie Księstwa Niflheim.

— Księstwa?

— Tak, jako że już przeszliśmy przez rytuał powitalny, mogę wyjaśnić kapitanowi resztę.

Humanoidy zaczęły płynąć wzdłuż korytarza. Clyde i Schultz za nimi.

— Tak więc, znajdujemy się w korytarzu do Królewskich Ogrodów. Istoty które nas prowadzą to Fae, podgatunek wyewoluowany aby przetrwać w tutejszych warunkach. W Ogrodach znajduje się miasto.

— Co im powiedziałeś?

— Zapytali się czy nie przysyła nas Lugos Jednooki, wnioskując po tym, że wcześniej zaobserwowano runy pochodzące od ludów nordyckich, oraz to, że mieli wikingowie wpływ na ich kulturę, chociażby przez to jak ma na imię Torbjorn, uznałem za najbardziej sensowne powiedzenie, że tak, jesteśmy od Lugosa Jednookiego.

— CO?!

— Kapitanie, spokojnie. Dzięki temu byli bardzo zadowoleni. Powiedzieli, że księżna Hel córa Mab nas oczekuje w komnacie, i właśnie tam zmierzamy.

— Clyde… Płyniemy właśnie w paszczę lwa…

— Kapitanie, wyliczyłem, że dzięki temu ominiemy wszystkie kroki i będziemy w stanie od razu poznać władcę, bądź władczynię w tym wypadku. Wszystko jest pod kontrolą — spokojnie zapewnił kapitana Clyde.

Po wyjściu z korytarza ich oczom ukazała się sporych rozmiarów jaskinia, w której znajdowały się Ogrody Królewskie. Znajdowały się tu sporych rozmiarów poskręcane podwodne drzewa ze świecącymi owocami, liczne domostwa oraz sam pałac księżnej gdzie właśnie się kierowali Schultz oraz Clyde ze swoimi przewodnikami. Większość mieszkańców wyglądała tak samo, jak ci przewodnicy, całą podrasa Fae dostosowana do tutejszego środowiska. W pobliżu pałacu można było zobaczyć jego straż, uzbrojeni we włócznie z irrilitu zasilane energią magiczną. Spoglądając na ścianę jaskini na wprost wejścia z korytarza widoczna była gigantyczna płaskorzeźba, która przedstawiała wysoką Fae w dostojnych szatach podającą rękę jednookiemu wikingowi, za którym stoi drużyna pięciu kolejnych.

— Płaskorzeźba Lugosa Jednookiego, i jego spotkania z księżną… — powiedział spokojnie Clyde.

Prowadzący ich fae zatrzymali się przed pałacem i otworzyli drzwi do środka, po czym rzekli kilka słów w swoim niezrozumiałym języku do Clyde'a. Ten pokiwał głową i wpłynął do środka.

— Księżna nas oczekuje.

Schultz niepewnie wpłynął do środka również, po czym od razu opadł na podłogę. W pałacu znajdowała się magiczna bariera, która zatrzymywała dostawanie się wody do środka. Kapitan z pomocą Clyde'a od razu wstał na równe nogi. Stali w holu głównym pałacu z białego kamienia, który był bogato zdobiony złotymi elementami. Dawniej zapewne pałac letni, teraz główna siedziba. Przed nimi znajdowały się schody na wyższe piętro, ruszyli ku nim wchodząc na górę. Po wejściu schodami na górę ujrzeli kamienny tron z licznymi morskimi zdobieniami, na którym siedziała kobieta, znacznie bardziej podobna do znanym nim Fae, które można zobaczyć choćby w Esterbergu. Skóra blada jak u trupa, czarne tęczówki oczu oraz długie czarne jak noc włosy. Miała na sobie suknię, gdy podeszli bliżej zauważyli, iż była ona uszyta z wyrwanych skrzydeł Fae, skór istot morskich oraz innych części ciała. Kobieta wstała z tronu i rozłożyła ręce.

— Lenge siden sist!

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported