05-12 wziął do ręki raport obiektu SCP-PL-178. Człowiek będący tak wysoko w hierarchii Fundacji jak on, zajmował się zwykle podejmowaniem decyzji odnośnie najgroźniejszych i najbardziej nieprzewidywalnych obiektów, których klasy wahały się zwykle między keter, a thaumiel. Dlatego zdziwił się kiedy zobaczył, że przedstawiony mu podmiot jest jedynie zwykłym euclidem. Mając nadzieję, że nie straci godziny z powodu czyjejś pomyłki, zaczął czytać.
„Dnia 11.06.2015r. o godz. 12.00, w Ośrodku numer PL-12, wszystkie znajdujące się tam drukarki, zaczęły drukować dokument zatytułowany: ,,Kod”. Zjawisko trwało dwanaście minut i niemożliwe było jego powstrzymanie, nawet po odłączeniu urządzeń od zasilania. Nie pozostał także żaden ślad ingerencji na Fundacyjnych komputerach, co sugeruje, że plik pojawił się od razu w pamięci drukarek. Poniżej znajduje się jego treść:
KOD
Szanowni Pracownicy Ośrodka numer PL-12
Od dawna obserwuje wasze chwalebne poświęcenie na polu zaprowadzania ładu w tym szalonym świecie. Dlatego też, aby wam to wynagrodzić i urozmaicić, zapraszam was do wzięcia udziału w niezwykłej grze, jaką jest KOD. Od wytypowanego spośród was uczestnika wymagać ona będzie niezwykłej bystrości umysłu i wytrwałości. W zamian dostarczy mu jednak niezapomnianych wrażeń i widoków. A także zagwarantuje, w razie zwycięstwa, spotkanie ze mną. Życzę powodzenia i proszę zapoznać się z załączonym regulaminem.
Z poważaniem
Kreator
Załączony do listu regulamin nakazywał wyłonienie jednego pracownika Ośrodka numer PL-12, mającego reprezentować placówkę w grze, poprzez wręczenie mu kartki z napisem ,,gracz”, podpisanej przez odpowiedniego dyrektora. Według regulaminu, uczestnik zabawy miał prawo informować o swoich postępach i pokonanych przeciwnościach. Wolno było też obserwować go na wszystkie możliwe sposoby. Surowo zabraniał jednak poddawania graczowi jakichkolwiek podpowiedzi przez pracowników Fundacji. Wykluczał także udział osób nieorientujących się dobrze w sprawach i charakterze działań Fundacji. Dokument zaznaczał też, że złamanie regulaminu lub nie wytypowanie zawodnika miało być karane w „najbardziej dotkliwy z możliwych sposobów”."
Trzy tygodnie wcześniej, nim raport trafił na biurko O5-12, te same słowa skończył czytać doktor Robert Pasierb. Odłożył dokumenty na biurko i zwrócił się do siedzącego przed nim dyrektora ośrodka:
-Jak rozumiem to ja mam być tym graczem.
-Tak. Ma pan, doktorze, jedno z najwyższych IQ spośród wszystkich naszych pracowników, a także słynie ze swojego zamiłowania do zagadek i gier logicznych. Biorąc pod uwagę treść listu zapraszającego do gry, a także jej nazwę, można śmiało założyć, że taki zestaw cech będzie do niej najlepiej pasował.
-Rozumiem. Jednak czy mam to traktować jako służbowe polecenie?
-Może pan odmówić doktorze, jeśli o to chodzi. Ale proszę wziąć pod uwagę, że naraża pan w ten sposób któregoś ze swoich kolegów. I personel naukowy innych placówek jeśli osobie biorącej udział się nie powiedzie. Ponieważ zjawisko może się wtedy powtórzyć.
-I uważa pan dyrektorze, że to ja mam największe szanse powodzenia.Tak?
-Jak już mówiłem. Jak jest pańska decyzja?
Robert przez chwilę bił się z myślami. Z jednej strony czekała go pewnie wspaniała zagadka do rozwiązania. Jednak z drugiej, zgodzenie się było łatwą drogą do końca ziemskiej egzystencji. Przez chwilę rozważał wszystkie argumenty za i przeciw w kompletnej ciszy. W końcu odparł:
-Zgadzam się, panie dyrektorze.
-Świetnie. Proszę pamiętać, że na czas zdarzenia otrzyma pan dostęp do wszystkich potrzebnych zasobów, którymi dysponuje Fundacja.
Po wypowiedzeniu tych słów, dyrektor wręczył Robertowi, podpisany przez siebie, elegancko wykonany kartonik.
Przez kilkanaście następnych godzin nie wydarzyło się nic godnego uwagi i Pasierb zaczął się już zastanawiać czy to jednak nie był czyjś wyrafinowany dowcip, kiedy równo w południe, drukarka w jego biurze niespodziewanie się uruchomiła i wypluła z siebie kartkę z wiadomością o treści:
Informacji gdzie zacząć grę szukaj u szefa, którego każdy się boi, choć nikt go nie widział, który zna wszystkie ich wady, a mało kto zna jego numer.
Czas na wykonanie zadania: 24h.
Ps. Od teraz zaczyna obowiązywać regulamin.
Robert przeczytał uważnie wskazówkę, a potem szybko wykonał wszystkie czynności wymagane przez procedurę. Następnie usiadł w swoim fotelu i zaczął analizować zagadkę:
Oczywistym ważnym elementem jest tutaj słowo szef-myślał- ale o kogo chodzi? Nie może to być jakiś dyrektor fundacji, bo ich widziała niejedna osoba. To może ktoś spoza fundacji. Ale kto? Bóg?- Przez chwilę myślał o tym, ale odrzucił ten wątek-Nie, to musi być jakoś związane z Fundacją. W sumie rzadko widzi się przedstawicieli Rady 05. Ale ich też się widzi. To może któryś z obiektów? – Wtedy Pasierb przypomniał sobie o pewnym podmiocie, o którym czytał przeglądając kiedyś stare akta. Szybko upewnił się, że pamięć go nie myli, sprawdzając ten trop w Fundacyjnej sieci, po czym powiedział do siebie na głos:
-Wygląda na to, że szybko się przekonam jak duży dostęp do zasobów mi gwarantują.
Kilka godzin później szedł już korytarzem kwatery dowodzenia numer 3, prowadzony przez pracownika ochrony. Po przedstawieniu sprawy dyrektorowi Ośrodka numer PL-12, ten w rekordowym czasie załatwił wszystkie pozwolenia i transport. Wyglądało na to, że naprawdę ufał Robertowi i jego Fundacyjnemu doświadczeniu jak i temu związanemu z zagadkami, choć do tej pory było ono raczej czysto teoretyczne. Niezależnie od tego na czym opierał swoje zaufanie dyrektor, Pasierb wraz z funkcjonariuszem ochrony, przystanęli przed właściwymi drzwiami, po kilku minutach marszu. Otwierając je, pracownik powiedział do Roberta:
-Wszystko zostało przygotowane do manifestacji. Proszę pamiętać doktorze, że ma pan najwyżej dziesięć minut, potem pana wyciągam.
-Rozumiem.
Po tych słowach stanął na progu.
Tak jak się spodziewał, w pomieszczeniu było kompletnie ciemno. Światło padające na biurko pozwoliło mu zobaczyć jedynie ciemny zarys siedzącej przy nim postaci, która kryła się w mroku. Poza tym nie był w stanie dostrzec żadnych szczegół wyglądu postaci, która siedziała przed nim w milczeniu. Choć osoba ta jeszcze nic nie powiedziała, Robert od razu poczuł do niej duży szacunek, a nawet lekki strach toteż nie śmiał się odezwać. W końcu, po chwili przeciągającego się milczenia postać siedząca przy biurku powiedziała:
-Doktorze Pasierb, zamierza Pan tak cały dzień stać bez słowa, w moich drzwiach?
-Nie. Ja jestem tu w sprawie zagadki. Chwila, pokarzę panu.
-Nie trzeba. Wiem o co chodzi. Tak między nami to nie popisał się pan, doktorze.
-To znaczy?
-To pierwsza, a więc pewnie najprostsza zagadka, a pan zaczął myśleć czy nie udać się do Boga. Jak to panu w ogóle przyszło do głowy?
-Wie pan, z obiektami paranormalnymi nigdy nie wiadomo…
-I co łaziłby pan po wszystkich kościołach w mieście, szukając Boga, żeby dał panu zagadkę? Trochę więcej skupienia. Przecież dla pracownika Fundacji i ,,eksperta” od zagadek powinno być to oczywiste po pierwszych pięciu minutach, że trzeba szukać wśród obiektów. A pan wymyślił Boga. To tak bezsensowne, że sam fakt zaistnienia w pana głowie tej myśli, powinien być zbadany przez Fundację.
-Ma pan rację. Trochę się wygłupiłem.
-Trochę? I to nie tylko w tej kwestii…. Zresztą, powiem panu o tym kiedy indziej. Prosił by przy pierwszym zadaniu trochę panu odpuścić.
-Kreator? Wie pan kto to lub co to?
-W tym biurze tylko ja mogą pytać, doktorze. Niech pan bierze bilet ze stołu na prawo od pana i znika mi z oczu. Przynajmniej na razie.
Robert spojrzał w kierunku wskazanym przez rozmówcę i dostrzegł mały, metalowy stoliczek, stojący tuż przy nim, na którym leżał mały prostokąt, wykonany ze śliskiego papieru. Pasierb wziął go i powiedział:
-Dziękuję. To do widzenia.
-Do widzenia. Proszę przyjść jak skończy pan swoją grę to dokończymy tą rozmowę tak jak trzeba. O ile w ogóle będzie miał pan możliwość by przyjść.
Po wysłuchaniu słów obiektu doktor wyszedł z pomieszczenia, wpadając na zdumionego funkcjonariusza ochrony, który stał tuż za nim. Nieco zmieszany Robert, powiedział:
-Przepraszam. Nie sądziłem, że stoi pan tak blisko.
-Nic się nie stało. Zaskoczył mnie pan. Jeszcze nikt nie zakończył manifestacji o własnych siłach. Wszystkich trzeba było wyciągnąć by uniknąć przykrych konsekwencji. Właśnie miałem to zrobić z panem. Minęło dziesięć minut.
-Rzeczywiście. Możemy już iść.
-Jeszcze nie. Trzeba powiadomić osobę odpowiedzialną za badania nad obiektem. Mam rozkaz by robić tak jeśli stanie się coś nietypowego. A pański przypadek taki jest.
-Dobrze, ale niech im pan powie, że nie mam czasu na długie przesłuchanie.
-Spieszy się pan gdzieś, doktorze?
-Tak. Idę do kina na dziesiątą, a trzeba jeszcze wrócić do miasta.
Mówiąc te słowa doktor patrzył na otrzymany od obiektu bilet.
Kilka godzin później Robert siedział już w sali kinowej i z wielką uwagą oglądał puszczane przed filmem reklamy, notując w przyniesionym notatniku wszystkie ich elementy mogące stanowić jakąś wskazówkę, co wywołało zdziwienie u osób siedzących po jego bokach, które obserwowały go ukradkiem. Pasierb był jednak pewien, że jeszcze dokładniej obserwuje go, któraś z jednostek MFO, która została przydzielona do jego obserwacji i ochrony, po tym jak przełożeni dowiedzieli się o zachowaniu artefaktu, z którym Robert wszedł w interakcję. Doktor ponownie skupił swoją uwagę na ekranie, ponieważ reklamy dobiegły już końca. Pasierb odetchnął w duchu, że nie będzie musiał analizować z całą dokładnością, które ciastko da rodzinie najwięcej radości. I wtedy salę wypełnił potężny rozbłysk, który oślepił Roberta na kilka sekund. Zdecydowanie przesadzili z tym efektem log-a kina-pomyślał i wtedy zorientował się, że chyba już nie obejrzy filmu.
Pasierb znajdował się w wąskim korytarzu, wykonanym z mokrego, szarego kamienia, po którego obu bokach znajdowały się stalowe, więzienne drzwi, pozbawione jakiegokolwiek wizjera i rozmieszczone w równych odstępach, co cztery metry. Całość była słabo oświetlana, przez stare, elektryczne lampy, umieszczone na ścianach w nieregularnych odstępach, z których część nie działa. Robert wstał i zauważył, że nie siedział w kinowym fotelu, ale na lekko zbutwiałym, drewnianym krześle, za którym znajdowała się tylko ściana. Doktor podszedł do najbliższych drzwi i spróbował je otworzyć, ale były zamknięte. Podobnie jak kilka następnych. Pasierb zrezygnował wiec z dalszych prób i ostrożnie ruszył dalej. Kamienna posadzka była pokryta wodą i śliska. Gdzieś w oddali słychać było dźwięk przywodzący na myśl cieknący kran. Przechodząc obok, któryś z drzwi Robert usłyszał przytłumiony głos, który powtarzał coś nieustanie. Nie był w stanie zrozumieć co, nawet po przyłożeniu ucha do drzwi. Pociągnął za klamkę, ale stawiły opór tak samo jak pozostałe. Już miał ruszyć dalej, kiedy zorientował się, że na drzwiach znajduje się czarnobiałe zdjęcie kobiety, w średnim wieku. Robert przystanął i przyjrzał mu się uważnie.
Szybko stało się jasne, że wszystkie drzwi znakowane są w ten sposób. Jego uwagę zwrócił fakt, że z początku osoby na zdjęciach ubrane były w stroje przypominające te noszone w XIX w., ale im dalej szedł na przód tym ich ubiór stawał się coraz nowocześniejszy, a obrazy coraz lepszej jakości. W końcu ubrania ludzi na fotografiach stały się całkiem nowoczesne i normalne, pomijając jedno, na którym widniał ktoś, kto ubiorem przypominał astronautę. Niemniej Robert domyślał się, że w takim razie musi się zbliżać do końca korytarza. Szedł tak już od dłuższego czasu i miał szczerą nadzieję, że gdzieś go to zaprowadzi, ponieważ nie sądził, żeby spece z MFO byli mu w stanie teraz pomóc. Nagle w oddali dostrzegł lampę zawieszoną na ścianie dokładnie na wprost siebie, co jasno dawało do zrozumienia, że korytarz się kończy. Modląc się w duchu żeby jego zadaniem nie było znalezienie otwartych drzwi wśród setki zamkniętych, Robert przeszedł do przodu jeszcze kilka metrów. Wtedy zorientował się, że pod ścianą znajduję się jakiś kamienny podest. Przyspieszył kroku jednocześnie zerkając na otaczające go drzwi. Zanim dotarł do celu zaobserwował, że kilka ostatnich pozbawionych jest jakichkolwiek zdjęć. W końcu staną przed podwyższeniem na którym leżał jedynie zwitek papieru. W słabym świetle Pasierb miał problem z jego odczytaniem, więc przysunął się jak najbliżej lampy. W końcu udało mu się odczytać słowa, które brzmiały:
Nawet on się czasem myli. Fundacja to nie wszystko.
„Na stoku (…) poniósł śmierć okrutną…
Nie ginie, kto za wiarę i wolność umiera;
A jednak grób zarasta pamięć się zaciera,
To smutno
(..)
Okropne idą czasy, okropne… och, czuję
Tu w sercu!
Dokończą pieśń przedzgonną ostatnie łabędzie-
I ścichnie na wiek cały. Powiedz, ta ich Polska,
Ona ewangeliczna, ona apostolska,
Czy będzie?On rzekł: Jeżeli z wiernych trzech tylko zostanie,
Tylko trzech napełnionych dawnym ideałem,
To Polska z tych trzech wyjdzie, oblecze się ciałem,
I będzie!
- A jeżeli nie znajdzie i trzech, co się stanie?
On rzekł: To duchy zmarłych jeszcze raz powtórzą
Przebyte już żywota i Polskę wysłużą,
I będzie!1872
Czas na rozwiązanie: 18h.
Kiedy tylko skończył czytać zgasło światło w całym korytarzu.
Robert zastanawiał się jak uda mu się znaleźć wyjście w tej ciemności, kiedy wszystkie światła zapaliły się ponownie. Pasierb zorientował się, ze nie stoi już w wilgotnym korytarzu, ale siedzi w kinowym fotelu. Jednak trzymana przez niego w ręku kartka była dowodem, że nic mu się nie przyśniło. Na razie będzie musiał zdać relację dowódcy MFO z tego co się stało. Jeśli zauważyli jego zniknięcie to na pewno szukają go już od jakiegoś czasu. W końcu przegapił dwugodzinny film. Niemniej postanowił, że zrobi to szybko i powie tylko tyle ile trzeba. Miał niewiele czasu, a musiał rozszyfrować zagadkę i dotrzeć gdzie trzeba.
Niedługo potem Robert siedział już w samochodzie, zmierzającym do cytadeli warszawskiej. Określenie, że to tam odnajdzie następną wskazówkę nie sprawiło mu większego problemu. Po prostu wpisał kilka linijek znalezionego utworu do przeglądarki internetowej i poznał jego pełną treść, a także tytuł i autora. Był to wiersz Kornela Ujejskiego pt. ,,Pamięci Traugutta”. Aluzja była aż nadto oczywista. Dlatego też podejrzewał, że tym razem samo dotarcie we właściwe miejsce nie wystarczy. Z tego powodu, poprosił o kierowcę, by samemu móc dokładniej przyjrzeć się wiadomości z miejsca pasażera. Był pewien, że przedstawione strofy nie zostały wybrane przypadkowo i stanowią instrukcję co ma zrobić. Choć jeszcze jej nie rozumiał. Tak samo jak niewyjaśnione pozostawały wydarzenia z kina. Okazało się bowiem, że nikt z MFO nie zauważył jego zniknięcia. Z ich perspektywy siedział przez cały czas na swoim miejscu i wpatrywał się w ekran. A pod koniec filmu w jego ręku pojawiła się znikąd kartka papieru. Ta sama, którą teraz trzymał. Pasierb spojrzał na nią z zamyśleniem. Po czym kilka razy obejrzał ją z obu stron. Wydawała się być jednak zapisana tylko z jednej. Już miał odwrócić ją i wrócić do analizy tekstu, kiedy nagle słońce schowane dotąd za chmurami, wyłoniło się i oświetliło kartkę przez szybę samochodu. Robert natychmiast dostrzegł niewyraźny znak wodny. Przyłożył więc papier do szkła, dzięki czemu stał się on wyraźny. 52.75N-odczytał-Wygląda mi to na połowę współrzędnych geograficznych. Prawdopodobnie u celu znajdę drugą. Pasierb obawiał się jednak, że może to nie być zbyt łatwe.
Kiedy Robert dotarł na miejsce, cytadela była już zamknięta. Na szczęście dzięki pomocy jaką gwarantowała mu Fundacja, dostanie się do środka nie stanowiło problemu. Jednak ceną jaką przyszło mu za to zapłacić było otrzymanie miniaturowego nadajnika od MFO, którzy powiedzieli, że po wydarzeniach w kinie to niezbędne zabezpieczenie. W końcu po dziesięciu minutach czekania, wrota bramy ozdobionej dwiema tarczami z krzyżującymi się toporami zostały rozwarte, a doktor wszedł do środka.
Po kilku godzinach daremnych prób Pasierb zaczął tracić nadzieję. Było już kompletnie ciemno, a on obejrzał dokładnie wszystkie znajdujące się tam budynki, wykonane ze starej, czerwonej cegły i zgromadzone tam eksponaty. Podjął także kilka prób interakcji, ale ani drewniana budka strażnicza, ani poustawiane gdzieniegdzie armaty, nie wykazały jakiejkolwiek reakcji. Jedyną rzeczą godną uwagi było to, że funkcjonariusze MFO kilkukrotnie wymieniali jego nadajniki, twierdząc, że wskazują one niewłaściwą pozycję. Poza tym nie wydarzyło się nic niezwykłego. Zrezygnowany Robert szybko policzył w myślach, że jeśli się pomylił, a wszystko na to wskazywało, zostało mu jedynie 8 godzin na znalezienie właściwego miejsca i dotarcie do niego. Zasępiony zwrócił się w stronę wyjścia, zerkając jeszcze na zamieszczony na pobliskim murze, plan obiektu. Nagle otworzył szerzej oczy i podszedł bliżej do słabo oświetlonej mapy. Przyglądał się jej przez chwilę, po czym żwawym krokiem ruszył w stronę wyjścia, zastanawiając się jak mógł wcześniej nie pomyśleć o tak oczywistej rzeczy.
Chwilę później Robert stał już przed bramą składającą się z trzech łuków, wykonanych z czerwonej cegły i zakończonej u góry małym panteonem zbudowanym z szarego kamienia. Z tyłu znajdował się wykonany z tego samego materiału, co reszta umocnień, półokrągły mur, na którym umieszczona został czarna, marmurowa tablica, widoczna doskonale, przez środkowe przejście. Pozostałe dwa były zagrodzone stalowymi kratami. Całość była dobrze oświetlona przez lampy elektryczne. Pasierb przeczytał na głos umieszczoną na niej nazwę:
-Brama straceń.
Ostrożnie wszedł do środka i przyjrzał się zawieszonej tam płycie. Opatrzona była napisem -,,Pamięci Bojowników Wolności”. Poniżej zaś znajdowała się lista nazwisk. Robert przeczytał ją uważnie jednak nic to nie dało. Przeszedł więc wzdłuż muru, ale to także nie przyniosło żadnych rezultatów. Pasierb wyciągnął kartkę z wierszem i przeczytał go po raz setny. Był pewien, że nie znajdzie tu ani jednej żywej duszy, chyba, że zatrzyma, któryś z przejeżdżających poniżej samochodów. Chyba, że żyjących miały symbolizować trzy łuki. Może trzeba więc zmusić umarłych do mówienia?- pomyślał. Ponieważ tablica nic mu nie dała, postanowił przyjrzeć się rosnącym pod murem krzewom. Pomyślał, że w końcu rosną w ziemi, gdzie trafią wszyscy po śmierci. Przyznał sobie w duchu, że jest to naciągane, ale nic innego mu nie zostało.
Po krótkich oględzinach, zauważył, że w ziemi, pod jednym z krzaków, coś jest zakopane. Sądząc po kształcie i kolorze mógł to być zwykły kamień ale postanowił spróbować. Przedmiot sprawiał mu problemy z wyciągnięciem, jednak po krótkim kopaniu udało się go wydobyć. Robert spojrzał na niego i zorientował się, że patrzy prosto w puste oczodoły ludzkiej czaszki. Zanim zdążył zareagować w jakikolwiek sposób, czaszka wystrzeliła mu z rąk prosto w czoło, przez co utracił przytomność.
Kiedy wreszcie odzyskał świadomość, zorientował się, że siedzi oparty o wewnętrzną stronę muru cytadeli. Ponadto było już kompletnie jasno, więc musiał przeleżeć kilka godzin. Zastanawiał się czy przynieśli go tutaj agenci MFO, ale po chwili stwierdził, że to kompletnie bez sensu. Dziwiło go też, że pomimo niewątpliwie mocnego uderzenia zdawał się nie ponieść żadnych większych obrażeń. W zasadzie nie bolała go nawet głowa. Z dalszych rozważań wyrwało go gwałtowne pociągnięcie w górę, połączone z wstrząsem tak silnym, że aż mu zadzwoniło w uszach i gniewnym okrzykiem:
- Vstavat' p'yanchuzhka! Pora!
Kiedy Robert stanął już na nogi, dotarło do niego, że źródłem dźwięku jest nie najlepiej wyglądający mężczyzna w średnim wieku, ubrany w stary mundur, najpewniej z dziewiętnastego wieku. Doktor przypomniał sobie, że widział podobny na wystawie w cytadeli, czyli najpewniej miał przed sobą rosyjskiego żołdaka lub osobę go odgrywającą. Jednak nim zdążył coś powiedzieć, jego nowo poznany znajomy oznajmił:
- Poydem.
Po czym ruszył w stronę pobliskiej bramy. Rober stał jednak oniemiały. Czyżby naprawdę rzuciło go do XIX wieku? Czy też to kolejne złudzenie? Pasierb był pewien jednego. Facet gadał po rosyjsku, którego Robert co prawda uczył się w szkole, ale teraz już niewiele pamiętał. Zresztą ten używany przez żołnierza odbiegał od tego, który mu wykładano. Ponownie z zamyślenia wyrwał go gniewny krzyk:
- Chego ty zhdesh' !
Wzrok stojącego przy bramie żołdaka wyraźnie wskazywał, że jeśli Robert się nie ruszy, to zostanie doprowadzony na miejsce siłą. Gdziekolwiek to miało być. Ruszył więc przed siebie. Najwyraźniej zadowoliło to czekającego przy bramie mężczyznę, bo jego spojrzenie stało się mniej wrogie. Idąc zauważył, że jego ubranie dziwnie mu ciąży. I wtedy dotarło do niego, że nosi ten sam mundur, co jego nerwowy kolega. Zanim dotarł do bramy zdążył jeszcze tylko wyrazić nadzieję, że do Rosjanina nie upodobniła się także jego aparycja. Następnie ogłuszył go niezwykły hałas.
Doktor czuł się jakby stanął obok startującej rakiety. U podnóża cytadeli znajdował się olbrzymi tłum. Robert nie był w stanie ocenić dokładnie jego wielkości, ale mogło być tam kilkadziesiąt tysięcy osób. Na dodatek wszyscy śpiewali, niestety Robert nie był w stanie zrozumieć słów, ponieważ stojąca nieopodal wojskowa orkiestra, grała z całych sił tworząc w ten sposób nieopisany harmider. Pasierb zauważył też pięć szubienic, zmontowanych na zboczu, wykonanych z jasnego drewna. Przez chwilę miał nadzieję, że jego przewodnik z konieczności pójdzie uspokajać tłum, ale on skręcił wprost na narzędzia egzekucji. Doktor zorientował się, że brama przez którą przechodzi to brama straceńców. Pozbawiona była jednak wszystkich tabliczek i znajdującego się za nią muru. Myśl ta jednak nie podniosła go na duchu, gdyż tylko potwierdzała, że ma stać się katem. I to nie byle kogo sądząc po tłumie. Stając przy ostatniej z szubienic pozbawionej obsługi, Pasierb miał szczerą nadzieję, że powtórzy się sytuacja z kina.
Robert stał przy szubienicy i patrzył na Wisłę, myśląc jak bardzo to miejsce zmieni się w przyszłości. Starał się w ten sposób odwrócić swoje myśli od hałasu, który po dziesięciu minutach stania doprowadzał go już do szaleństwa. Kiedy zaczął już się zastanawiać czy może powinien jakoś zadziałać, coś przyciągnęło uwagę znajdującego się wokół tłumu. Zwrócił wzrok w tamtą stronę i zobaczył pięciu skazańców z zawiązanymi oczami, prowadzonych przez żołnierzy w rosyjskich mundurach. Z jednym z nich bez przerwy rozmawiał ksiądz. Do Roberta dotarło, że to Romuald Traugutt.
Pasierb bez słowa przyglądał się jak ostatni dyktator powstania styczniowego całuje krzyż, po czym składa w ręce trzymającego go księdza, jakiś przedmiot. Robert nie był jednak w stanie dostrzec co to. Następnie Traugutt, pilnowany przez rosyjskich żołnierzy, podszedł i stanął przed drewnianymi schodkami szubienicy. Tuż obok doktora.
Robert poczuł, że robi mu się słabo. Było oczywiste, że za chwilę będzie musiał zabić jednego z bohaterów narodowych. Z ciężkim sercem obserwował, jak wchodzi on na podest narzędzia śmierci, krok za krokiem. Następnie staje, a rosyjscy żołdacy nakładają mu pętlę na szyję. Pasierb zaś nie mógł nic zrobić. Obecni wokół żołnierze powstrzymaliby go z łatwością lub dotkliwe ukarali za niewykonanie polecenia. Zresztą prawdopodobnie przegrałby wtedy też grę. Pozostało mu więc jedynie wierzyć, że to tylko iluzja. Musiał to zrobić, ponieważ żołnierze odsłonili już oczy Trauguttowi i zeszli z podwyższenia. Teraz Robert miał pociągnąć, za znajdującą się obok wajchę i pozbawić go życia. Chwycił ją drżącą ręką i spojrzał na skazańca. Był dziwienie spokojny, tak jakby nie widział tego co się dzieje. Tak jakby wcale go tam nie było.
Do wciąż wahającego się Roberta dotarł jakiś gniewny, okrzyk, po czym zobaczył, jak czterech pozostałych skazańców spada i zawisa na linach. Jednak Romuald Traugutt wciąż żył. Nie uszło to uwadze Rosjan, którzy zaczęli kierować się w stronę Pasierba. Stało się jasne, że musi podjąć decyzję. Spojrzał ostatni raz na dyktatora, po czym pociągnął za wajchę, zamykając jednocześnie oczy. Usłyszał jak otwiera się mechanizm zapadni, a hałas wokół staje się większy. Do jego uszu dotarły też słowa, padające od strony szubienicy:
-21.04E. 12 godzin.
Sekundę później rozbrzmiał dźwięk naprężającej się liny, a Robert poczuł, że opuszczają go wszystkie sił, po czym stracił przytomność.
Kiedy się ocknął, znów znajdował się wewnątrz Bramy Straceń. Powrócił łukowaty mur i marmurowa tablica, a światło ponownie pochodziło z elektrycznych lamp. Robert ostrożnie podniósł się z ziemi i wtedy dostrzegł, że w jego stronę biegnie jeden z funkcjonariuszy MFO. Kiedy tylko do niego dotarł, zapytał się:
-Wszystko w porządku doktorze?
-Tak, doświadczyłem powtórki z kina.
-Nie, tym razem było inaczej. Zniknął pan nagle i nie mogliśmy doktora odnaleźć.
-Jak to? A co z nadajnikiem?
-Znaleźliśmy go zagrzebanego w ziemi, przy murze.
Po tych słowach funkcjonariusz pokazał nadajnik Robertowi. Ten dokładnie go obejrzał i powiedział:
-Jesteście pewni, że to mój? Wygląda jakby długo leżał w ziemi.
-Zgadza się, ale jesteśmy tego pewni. Został specjalnie oznakowany.
-Dobrze. Wracajmy do auta, trzeba jechać.
-Ale nie powiedział nam pan co się stało. Musimy też pana przebadać.
-Niech będzie, byle szybko. Chcę to mieć za sobą.
Po tych słowach Robert ruszył przybity w stronę samochodu. Już wiedział, co tak zadzwoniło, kiedy potrząsnął nim Rosjanin.
Kilka godzin później, po przeprowadzeniu wszystkich badań i złożeniu wyjaśnień, Robert stanął przed budynkiem wskazanym przez zdobyte współrzędne. A raczej tym co z niego zostało. Była to podłużna budowla, wykonana z betonu. W pobliżu stały jeszcze takie trzy i mały ceglany budyneczek. Jednak z pewnością były to od dawna nieużywana miejsca. Wszystkie, z wyjątkiem tego przed którym stał doktor, miały zawalone dachy i porastała je od środka gęsta roślinność. O ich dawnym przeznaczeniu świadczyła jedynie nazwa ulicy, przy której stały-,,Przykoszarowa”. Pasierb zajrzał do ciemnego wnętrza, jednak nie dostrzegł niczego niezwykłego. W końcu powiedział do stojących obok niego, dwóch, uzbrojonych funkcjonariuszy MFO:
-Wchodzimy. Zapalcie latarki i trzymajcie się blisko mnie.
Przez kilka minut szli korytarzem typowym dla pustostanów. Wszędzie walały się śmieci, resztki jedzenia, plastikowe butelki i tym podobne rzeczy. Po bokach ciągnął się rząd wejść do pokoi, w których można było znaleźć jedynie podobne rzeczy. W końcu latarki oświetliły stary, zgniły stołek na którym leżała kartka. Jeden z funkcjonariuszy ostrożnie ją podniósł i dokładnie obejrzał ze wszystkich stron. Następnie podał ją doktorowi, który przeczytał wiadomość na głos:
-,,Zapisz kluczową liczbę. 10 minut.”
Robert zaczął więc myśleć. Był pewien, że taka liczba musiała się wiązać z grą i tym co przeżył. Tylko nie wiedział co to mogło by być konkretnie. Rok egzekucji Traugutta? Numer jego miejsca w kinie? Artefaktu z którym rozmawiał? Pasierb nie wiedział. Spojrzał na zegarek. Zostało mu tylko pięć minut. Musiał się skupić, tak jak na samym początku radził mu obiekt. I nagle dotarło do niego rozwiązanie tak oczywiste, że podświadomie je odrzucał. Tą liczbą było 12. Taki był numer Ośrodka, w którym się wszystko zaczęło. O tej godzinie wydrukowano w niej wszystkie wiadomości. Dwunastego otrzymał też pierwszą wskazówkę. I tyle wynosił czas na znalezienie ostatniej. To z pewnością była kluczowa liczba dla całej sprawy. Robert wyjął z kieszeni długopis i zapisał liczbę 12 na kartce z zagadką. I natychmiast zniknął na oczach zdziwionych funkcjonariuszy.
,,Poszukiwania doktora Roberta Pasierba trwały do 12.07.2015 roku. Nie przyniosły one jednak żadnego rezultatu. Niemożliwe było też zlokalizowanie doktora za pomocą posiadanego przez niego nadajnika, ponieważ został on w budynku po jego zniknięciu. Z tego powodu obecna lokalizacja zaginionego pozostaje nieznana. Wydarzenie to było jednak niewątpliwie końcem manifestacji SCP-PL-178.
Uwagi końcowe
Ze względu na ryzyko powtórzenia się zjawiska, wynikające z niezabezpieczenia obiektu i niepełnej znajomość jego natury, powinno się utworzyć zespół osób przeszkolonych pod kontem manifestacji SCP-PL-178. W każdej Fundacyjnej placówce powinna znajdować się co najmniej jedna taka osoba. Pozwoliłoby to na sprawniejsze przeprowadzenie manifestacji i zmniejszenie ryzyka powtórzenia się zniknięcia cennego pracownika Fundacji. Jednak ze względu na swoją skalę projekt będzie wymagał najprawdopodobniej zgody Rady 05.”
05-12 skończył lekturę i zamknął raport. Przez chwilę rozmyślał w milczeniu po czym wcisną przycisk stojącego na biurku interkomu i powiedział:
-Proszę wezwać do mojego biura zespół badający SCP-PL-178. Mają się stawić jutro o godzinie 11.30. Proszę im też przekazać żeby przygotowali wstępne informacje o projekcie specjalnego zespołu, którego utworzenie zaproponowali w swoim raporcie. Chcę też wiedzieć jak według nich miałoby wyglądać szkolenie, ile by trwało i kosztowało. To wszystko.
05-12 zdjął palec z urządzenia i wyprostował się w fotelu. Obiekt zdawał się groźny i zastanawiał się czy nie podnieść jego klasy do keter. W końcu sięgnął po następny raport na jego biurku i pomyślał jeszcze, że nawet specjalne szkolenie może nie być wystarczającym atutem by uniknąć losu doktora Roberta Pasierba.
Robert dłubał nożem w stalowych drzwiach swojej celi już od kilku godzin. Stanowił on jeden z elementów wyposażenia małego pomieszczenia o wymiarach cztery metry na trzy, wykonanego z śliskiego kamienia, oświetlanego nieustanie słabą lampą elektryczną zawieszoną na płaskim suficie. Oprócz niego Pasierb miał do dyspozycji także łóżko, niski stołek, drewniany stolik, widelec, talerz i miskę, które dwa razy dziennie napełniały się automatycznie jedzeniem i piciem. Doktor pracował przy drzwiach od samego rana i przerwał swoją czynność dopiero kiedy usłyszał kroki na korytarzu i nieliczne przytłumione krzyki odzywające się na ich dźwięk. Robert dziwił się, że jeszcze komuś chce się krzyczeć. Spędził tu wystarczająco dużo czasu by wiedzieć, że nie ma to sensu. Cela była skonstruowana tak by doskonale było słychać dźwięki z zewnątrz, ale za to od strony korytarza nie można było dosłyszeć prawie niczego. Jednak te odgłosy przypomniały mu ostatnią rozmowę, którą odbył poza murami swojego więzienia. I choć analizował tą sytuację setki razy, postanowił zrobić to ponownie.
Po tym jak rozwiązał zagadkę, pojawił się w pomieszczeniu pomalowanym w całości na biało. Przed nim przy czarnym biurku siedział mężczyzna ubrany w mnisi strój z kapturem zaciągniętym na głowę tak, że nie było widać twarzy. Robert próbował do niego podejść, ale zorientował się, że tylko ślizga się w miejscu. Siedząca przy biurku postać obserwowała jego próby przez chwilę, po czym się odezwała:
-Spokojnie 1212. Podest na którym stoisz jest pozbawiony jakiegokolwiek tarcia. Nie jesteś w stanie dokądkolwiek pójść.
-Dlaczego nazywasz mnie 1212? I czemu mnie więzisz? Przecież wygrałem grę.
Słowa te brzmiały dla Roberta wręcz głupio i naiwnie, ale nie był w stanie wymyślić nic lepszego. Przyszło mu do głowy, że podobnie muszą się czuć fundacyjni pracownicy klasy D.
-To normalna procedura 1212. Ale gratuluję ci zwycięstwa.
Kiedy tylko rozmówca wypowiedział te słowa, Robert zorientował się, że nie jest on już ubrany w zakonny strój, a ma na sobie kitel laboratoryjny i jest łysym mężczyzną w średnim wieku. Postać przy biurku musiała zauważyć jego zdziwienie bo powiedziała:
-Mój wygląd zależy od tego jak mnie postrzegasz w danej chwili. Można powiedzieć, że jest wizualizacją twojego stosunku do mnie.
-Rozumiem. Czy to kolejna zagadka?
-Nie. Ale to twoja nagroda. Rozmawiasz z kreatorem.
-Świetnie. Może mi w takim razie powiesz, o co chodziło w tej grze?
-Aż tak trudno zgadnąć? - zapytał wysoki mężczyzna pod pięćdziesiątkę - To moja praca.
- Zajmujesz się robieniem gier?
-W pewny sensie. To część większych badań. - odparł lekko otyły mężczyzna w koszuli w kratkę.
-Jakich badań? Czyli byłem świnką doświadczalną?
-Skoro tak to widzisz. – odparł łysy karzeł.
-Tak, właśnie tak! Zmusiłeś mnie do zabicia człowieka!
-A nie robiłeś już tego w pracy? Nie stawiałeś ludzi w śmiertelnym niebezpieczeństwie, w imię nauki? Zresztą nie zmuszałem cię do niczego. Sam podjąłeś decyzję. - kontynuował karzeł
-Nie bezpośrednio, ale jednak zmuszałeś.
-To nie prawda. Naprawdę chcesz się ze mną kłócić? - Zapytał starzec z długą siwą brodą.
-Nie. To co tutaj badacie?
-To samo co ty i Fundacja SCP.-odparł siwobrody starzec.
-Czyli?
-Anomalne byty, które niszczą naturalny porządek naszego świata. - odparł łysy mężczyzna w białym kitlu.
-Chwila. Przecież z nas dwóch, to ty jesteś paranormalny. Najpewniej nie jesteś nawet człowiekiem.
-Nie, ale od kiedy jest to jednoznaczne z byciem anomalny? - zapytał łysy mężczyzna w kitlu, na którego twarzy pojawiły się brązowe plamy z chityny.
-Przecież, to czym jesteś i co robisz jest kwintesencją paranormalności. Łamiesz wszystkie znane ludzkości zasady i definicje normalności.
-A kto wam powiedział, że są one tymi właściwymi? - kontynuował łysy mężczyzna w kitlu, którego twarz była już w całości zakryta chitynowym pancerzem.
-Nie rozumiem.
-A mieli przecież wystawić do gry tego najbystrzejszego. Odesłać go do punktu archiwizacyjnego. – powiedział dwumetrowy robak z głową mrówki i sześcioma odnóżami.
Kiedy wypowiadał te słowa przesunął się lekko na bok i Robert zdążył zobaczyć jeszcze logo umieszczone na ścianie za nim, na które składała się złota, otwarta brama z literami E.U.N w środku. Później oślepiło go światło, po którym nastąpił nieopuszczający go od tego czasu, półmrok celi.
Kroki za drzwiami ucichły. Przez chwilę Robertowi wydawało się, że postać w korytarzu, przystanęła na krótki moment przed jego drzwiami. Ale mogło to być złudzenie. Powrócił więc do przerwanego zajęcia. Pracując myślał, że jego rozmówca miał rację mówiąc, że praca E.U.N jest niezwykle podobna do tej wykonywanej przez Fundację. Obie organizacje były wręcz identyczne. Z jednym wyjątkiem. Jego dawny pracodawca potrafił znacznie lepiej oznaczać pomieszczenia. Ale on pomoże im to nadrobić. Już wkrótce ukończy stosowne oznaczenie, napis
P R Z E C H O W A L N I A 1 2 1 2