Przeżyłem terminację
ocena: +27+x

Chwila ciemności, a po niej słabe światło i sufit.

Obudziłem się.

Nie wiem, która godzina. Straciłem rachubę czasu już dawno temu.

Przecieram oczy, pozbywam się śpiochów.

Pamiętam jak w dzieciństwie miałem zapalenie spojówek, mama zakraplała mi oczy. Ona umiała to robić.

Kochana mama.

Podnoszę się z łóżka. Dłońmi ocieram całą twarz, po czym ziewam. Wkładam rękę pod szarą dresową bluzę z naszywką ''klasa D''. Drapię się po brzuchu.

Robiłem tak przed szkołą. Codziennie. Mimowolnie.

Rozglądam się po pokoju. Małe, surowe pomieszczenie. Typowa cela więzienna. Co ja tu kurwa robię…

Nagle myśli wracają. Marzenia senne odsuwane do schowków wyobraźni kończą przesłaniać rzeczywistość.

Dzisiaj jest ten dzień. Kończy się miesięczny etat w tak zwanej ''Fundacji''. Za kilka godzin będę wolny. Zacznę z obiecanym, aczkolwiek niewielkim, zasiłkiem. Znajdę pracę. Wynajmę mieszkanie. Wrócę do normalności. Zmyję grzechy przeszłości.

Ledwo świecąca jarzeniówka wskazuje, że obudziłem się przedwcześnie. Wstaję z łóżka, podchodzę do zlewu. Obmywam twarz. Pozwalam aby letnia woda obmywała policzek. Biorę łyk.

Zawsze tak robiłem.

Gdy chodziłem do liceum.

Wycieram się o pościel, powrót do normalności udany. Powiedzmy.

Siadam i czekam. Czytam jeszcze raz kopię dokumentu o moim zatrudnieniu. Tak, to będzie dzisiaj. Mimo że nie wiem, jaki dziś dzień. To na pewno dzisiaj.

Światło nagle staje się mocniejsze. Zza drzwi słychać kroki. Ktoś rozsuwa judasza, a następnie słychać dźwięk czytnika kart.

Pierwsza zasuwa zdjęta.

Brzęk kluczy i otwieranego zamka skupia moją uwagę.

Druga zasuwa zdjęta.

Dwa pokrętła po kolei usuwają ostanie zabezpieczenia drzwi.

Klamka na zewnątrz się przekręca. Drzwi się otwierają.

''D-6887, idziesz ze mną'', mówi ochroniarz wciśnięty w lekki pancerz. Pistolet znajdujący się w jego kaburze w każdej chwili może wystrzelić.

We mnie.

Przyzwyczaiłem się, są tu bardzo zapobiegawczy i bojaźliwi.

Wychodzę po raz ostatni z celi. Odwracam się po raz ostatni. ''Dalej, nie mam całego dnia''.

Do widzenia, pokoiku.

Przechodzę przez korytarz urządzony w surowym stylu. Kratownica dzieląca go na dwie części zostaje otwarta przez innego osobnika. Kierujemy się w stronę bardziej urokliwej części.

To wygląda jak komisariat. Wygląda. Zupełnie jak wtedy.

Kiedy mnie złapali. Zmieniłem się, na szczęście.

Wchodzę do biura. Ochroniarz w dalszym ciągu nie odstępuje mnie na krok. Za biurkiem siedzi jakiś facet w koszuli. Powiedziałbym żartobliwie że wygląda jak komunistyczny działacz partyjny.

Mężczyzna przegląda jakieś papiery, po czym za pomocą myszki ze zdartą farbą robi coś na komputerze.

''No, D-6887, dobrze się sprawowaliście. Wasza praca dla Fundacji była nieoceniona. Zgodnie z zawartą miesiąc temu umową jesteście wolni. Podpiszcie tylko tu. Parafka wystarczy.''

Zadowolony z siebie podpisuję. Facet nawet gada jak partyjniak. Brakowało tylko ''towarzyszu''.

''Idźcie do poczekalni. Zajmiemy się tylko papierami, i was zawołamy.''

Ochroniarz wprowadza mnie do niewielkiego pomieszczenia. Zamyka za mną drzwi. Dziwnie wyglądają.

Wewnątrz jest jeszcze 5 osób. Witam się z nimi i siadam na jednej z ławek. Z nudów bawię się palcami. Długo jeszcze?

Nagle wszyscy podskakujemy ze strachu. Charczący, mechaniczny dźwięk syreny rozlega się w pokoju. O co chodzi?

Syrena wyje przez chwilę. Milknie tak samo nagle jak ryknęła.

Cisza. Chwila, niepokojącej ciszy. Oglądamy się na siebie. Wszyscy zdziwieni. Ja też.

Dziwny dźwięk dobiega z sufitu. Kilka otworów nagle pojawiło się na, wydawałoby się, jednolitej powierzchni. W nich jakieś obiekty.

Rury?

Syk powietrza pod ciśnieniem dobiega z otworów. Wtłaczają coś do pomieszczenia. Skok adrenaliny opanowuje moje ciało.

Czuję migdały. Gorzkie migdały. Kurwa mać, gazują nas!

Czuję złość, smutek, strach. Wszystko w jednym. Oszukali mnie. Oszukali ich.

Zaraz umrę.

Rzucam się na ziemię, biorę ostatni haust czystego powietrza, i skulam się na podłodze.

Słyszę serce, syk gazu i krzyki.

Zaraz zemdleję.

Nie mogę zemdleć.

Gorzkie migdały, no tak, Cyklon B. Jednocześnie okropne a jednocześnie żałosne.

To wchłania się przez całe ciało.

Zakryć się całego, najwyżej zatruję się, ale może przeżyje.

Mroczki przed oczami, muszę wziąć oddech.

Gaz dalej jest pompowany. Kątem oka spoglądam na pomieszczenie.

Ostatni z moich towarzyszy niedoli osuwa się ze ściany, widać drapał ją paznokciami.

Gdzieś to już widziałem.

Ciemność, pisk. Cholera. Odruch powoduje zaczerpnięcie powietrza. Palący ból w płucach pozbawia mnie przytomności. Ostatnie co pamiętam to zapach.

Gorzkie migdały.

Mama zawsze je wyrzucała, są niezdrowe.


Chwila ciemności a po niej słabe światło i podłoga.

Obudziłem się.

Nie wiem która godzina.

Ledwo wyczuwalny zapach gorzkich migdałów opuszcza powoli moje otoczenie.

Coś głośno huczy, czuję przewiew. Świeże powietrze.

Przypomina mi się wszystko.

Mężczyzna-komunista, ochroniarz, poczekalnia, gaz.

Powinienem już nie żyć.

Wszystko mnie boli, ledwo oddycham.

Ale wydaje się, że przeżyłem.

Przeżyłem terminację.

Co robić? Wstać? Ruszać się? Wołać o pomoc?

Czemu o tym pomyślałem? Dla nich jestem martwy.

Lekko odwracam głowę, prawie nie widać ruchu.

Wszyscy leżą. Otwory w suficie teraz jednocześnie zasysają i wdmuchują powietrze. Wentylują pomieszczenie.

Nagle wszystko milknie. Rury się zamykają.

Syrena, ta sama która zwiastowała naszą śmierć, znowu zawyła. Tym razem się nie wystraszyłem.

Adrenalina. Jak wtedy, gdy musiałem bronić się po zmroku przed dresami.

Syrena wyła krócej, po czym umilkła. Nic się nie wydarzyło.

Słychać dźwięk czytnika kart. Ktoś majstruje przy drugich drzwiach.

Pierwsza zasuwa zdjęta.

Brzęk kluczy i otwieranego zamka nie zwracają mojej uwagi.

Druga zasuwa zdjęta.

Dwa pokrętła po kolei usuwają ostanie zabezpieczenia drzwi.

Klamka na zewnątrz się przekręca. Drzwi się otwierają.

Udaję martwego. Zamykam oczy i zaczynam oddychać prawie niezauważalnie. Jeżeli to potrzebne, wstrzymam go całkowicie.

Jak tamtego wieczora, kiedy przestali po mnie skakać.

Do pokoju wchodzi kilka osobników. Nie widzę ich przez zamknięte powieki. Słyszę tylko głęboki męski głos. Głos mówi: ''ruszać się''.

Słyszę dźwięk przesuwania czegoś po podłodze. Nagle ktoś łapie mnie za nogi, czuję cztery dłonie. Jest ich dwóch.

Ciągną mnie po podłodze. Udaję martwego. Staram się utrzymać ciało we wiotkości.

Gdy stałem na rękach na wuefie w szkole, pan kazał usztywnić ramiona.

Zostawiają mnie na zimnej posadzce. Coś robią. Zaczynam się bać. Strzelą mi w głowę dla pewności, że nie żyję? Chwila ciszy.

Postanawiam lekko uchylić powieki. Nie wiem co zobaczę.

Sufit? Albo uśmiechniętego strażnika nachylającego się nade mną z bronią wycelowaną w moje czoło…

Moja powieka lekko zadrgała. Sufit. Szybko zamykam ją ponownie.

Nagle ktoś ponownie łapie mnie za nogi. Tym razem i za ręce. Zauważyli?

Wrzucają mnie na coś miękkiego. Nie, jednak twarde. I ciepłe. Cholera, na czym ja leżę?

Wrzucili mnie na szczęście twarzą w dół. Otwieram oczy. Widzę szary dres.

Leżę na stosie ciał.

Czuję jeszcze większy strach.

Nagle to w czym leżę rusza. Powoli, ale rusza.

Jestem na wózku.

Jedziemy przez chwilę, po czym podmuch powietrza i echo dają mi do zrozumienia, że wjechaliśmy w nowe miejsce.

Lekko podnoszę głowę i obracam w bok.

Jakiś słabo oświetlony betonowy tunel.

Nie widzę kamer, nikogo. Podnoszę się.

Wózek jest niewielki. Jestem w przyczepie, z przodu w pojeździe siedzi kierowca.

Obezwładnić go?

Ani to klasa D, ani ochroniarz. I tak lepiej nie dawać do zrozumienia że żyję.

Jeszcze bym to przerwał.

Wózek robi dużo hałasu, powoli przemieszczam się w tył. Jedziemy dosyć wolno.

Teraz albo nigdy.

Zsuwam się z przyczepy i upadam na betonowe płyty.

Kierowca usłyszał?

Siadam, widzę oddalający się wózek.

Ulga napełnia moje ciało.

Korytarz jest niewielki, widzę niedaleko rozwidlenie.

Wózek odjechał, skręcając w prawą część.

Wstaję, otrzepuję się.

Ciało mnie boli, płuca też.

Mam nadzieję że tu nie umrę. Nie tu.

Stoję, nasłuchując. W oddali słychać silnik wózka, po czym odgłos jakiejś maszyny i huk metalu.

Cisza.

Jestem tu sam.

Idę w stronę rozwidlenia. Za mną nie ma nic, tylko zamknięta brama.

Drogowskaz.

''Krematorium'', ''Sektor 1''

Wózek jechał w stronę krematorium. Nieźle. W chuj.

Ważne że ja tam nie trafię.

A gdybym nie zszedł? Wpakowaliby mnie żywcem do pieca? A gdybym się upomniał? W sumie i tak bym finalnie skończył w piecu.

Idę w stronę Sektora 1. Nigdzie nie ma kamer bezpieczeństwa. Jakby nikomu nie zależało na pilnowaniu tego miejsca.

A może nie trzeba…

W oddali widzę bramę. Jakieś dwieście metrów.

Podchodzę. Lita stal. Obok bramy drzwi. Zwykłe, pieprzone drzwi.

Klamka. Klamka zwykłych pieprzonych drzwi. Naciskam lekko.

Pot spływa po czole.

Zwykłe pieprzone drzwi ustąpiły. Za nimi mały korytarz, lepiej oświetlony, urządzony w surowym stylu.

Czy oni nie mają gustu do estetyki?

Powoli idę przez korytarz.

Zaraz wyskoczy ochroniarz ze strzelbą i krzyknie ''tu cie mamy ptaszku!!!''.

Nie ma ochroniarza.

Tylko jakieś drzwi, za nimi okna.

Wszystkie pomieszczenia puste.

Jednak nie.

Za jednym z okien widzę gołego mężczyznę przypiętego do stołu. Obok niego dwa osobniki w szczelnych kombinezonach aplikują coś pechowcowi w ramię.

Czekają, ja przykucnięty obserwuję scenę. Ciekawe co się wydarzy.

Nagle mężczyzna zaczyna krzyczeć. Nie można tego nazwać krzykiem.

To agonia. Nie wiem co mu wstrzyknęli.

Niedoszli kaci obserwują obojętnie cierpiącego mężczyznę. Nagle zaprzestaje krzyku. Z jego uszu zaczyna sączyć się krew. Oczy zapadają się w tył, żeby zamienić się w czerwoną substancję wylewającą się z oczodołu.

Osobniki coś notują.

Widok jak z horroru.

Tylko że to nie film, a rzeczywistość kilka metrów ode mnie.

Mam dosyć tego miejsca.

Idę dalej. Znowu puste pokoje. Zaraz koniec.

Ostanie pomieszczenie jest jednak użytkowane.

Jakaś komora. Coś na kształt komory zostało umieszczone na kołach i stoi w pomieszczeniu. W środku siedzi inny goły mężczyzna. Wygląda na przestraszonego.

Osobniki identyczne z widzianymi przeze mnie w poprzednim pomieszczeniu obsługują jakąś aparaturę.

Słychać buczenie. Brzmi znajomo.

Mężczyzna niepokoi się coraz mocniej. Nagle zaczyna krzyczeć.

Dopiero teraz zauważam że jest związany.

Ofiara pseudo naukowców krzyczy i miota głową we wszystkie strony.

Nagle skóra mężczyzny zaczyna się zaczerwieniać. Pojawiają się pęcherze.

Pęcherze pojawiają się i znikają. Mężczyzna krzyczy dalej.

Skóra zaczyna pękać. Widzę mięśnie, tłuszcz się topi. Mięśnie zmieniają kolor na szarawy.

Oni go tu gotują.

Dźwięk… wsadzili go do mikrofalówki?

Mężczyzna zauważa mnie, mina wielkiego przerażenia jest przerwana przez eksplozję twarzy.

Mam dość, spierdalam stąd!

Szukam wyjścia, nic.

Zdenerwowanie całkowicie mną zawładnęło.

Nigdzie nie ma strażników ani kamer.

Dziwne.

Znajduję drzwi podobne do tych, jakimi tu wszedłem.

Naciskam klamkę. Znowu otwarte.

Naprawdę dziwne.

Jakiś przedsionek. Oszklone drzwi, rozsuwane automatycznie.

Podchodzę.

Zepsute, nie otwierają się. Kurwa.

Widzę w oddali płot, za nim las.

Wolność.

Pierdolone kurwa drzwi!!!

Wkurzam się na wszystko. Nienawidzę tego miejsca. Nienawidzę tej organizacji.

Nienawidzę Fundacji.

W napływie emocji rozbijam szybę.

Rozlega się alarm.

Kurwa. Kurwa kurwa!

Uciekam stąd, jebać wszystko.

Przeżyłem terminację.

Dlaczego mam nie przeżyć ucieczki.

Kątem oka przemyka mi tekst na murze.

''Broniona Strefa PL-68''.

Dobrze że nie Strefa 51.

Uciekam w stronę płotu.

Przeskakuję go. Nie jest pod napięciem, drut kolczasty dawno skorodował.

Wolność!

Biegnę przed siebie.

Biegnę.

Biegnę.

Nie przestaję biec.

Rzucam się na runo leśne. Szczęśliwy tarzam się w liściach i mchu. Wdycham powietrze.

Jestem wolny.

Chwila. Widziałem wszystko, co ta organizacja robi. Testy na ludziach, morderstwa na skalę przemysłową.

Świat musi się o tym dowiedzieć.

Wstaję, otrzepuję się. Idę dalej.

Dochodzę do skraju lasu.

Nigdzie nie ma pościgu, nic.

Naprawdę dziwne.

Widzę jakieś gospodarstwo.

Zatrzymam się tam na chwilę. Potem ruszę uświadamiać społeczeństwo.

Bo przeżyłem terminację.

Podchodzę do drzwi i pukam.

Jak coś jestem biegaczem i zgubiłem się.

Na szybko poprawiam dresy i włosy.

Otwiera mi jakaś starsza kobieta. Na mój widok uśmiecha się.

Zaprasza mnie gestem do środka.

W niewielkim salonie siedzi staruszek. Pyka sobie z fajeczki, także uśmiecha się na mój widok.

Kobieta zaprasza mnie do sypialni, gestem pokazując łóżko. Idealnie posłane.

Siadam na skraju. Dziadek przynosi tacę z jedzeniem.

Pachnie znakomicie.

I znajomo.

Babka pokazuje abym się położył.

O tak, padam z wyczerpania.

Jak przytulnie, miło…

Chce mi się spać.

Starsza kobieta uśmiecha się stojąc obok łóżka. Patrzy wprost na mnie.

Miła osoba.

Oczy mi się same zamykają. Chyba się prześpię.

Wchodzi dziadek. Trzyma jakąś rzecz.

Dziwne, ale Ci państwo wydają mi się znajomi.

Powieki same mi opadają. Ciemność zalewa powoli widok na pokój.

On też jest znajomy.

Starszy pan ustawia się na drugim końcu pokoju. Powoli przybliża się do mnie. Obiekt rozbłysnął mocnym światłem. Dziadek w dalszym ciągu do mnie podchodzi.

Ciemność zalewa się ze światłem. Staruszek trzyma lampę. Znajomą.

Widzę tylko ciemność, głębokie światło i dwie postacie.

Nim zasnę, postanawiam zadać jeszcze jedno pytanie.

''Mamo, co tata robi z moją ulubioną lampką?''

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported