krekwin 17/04/11 (Nd) 23:14 #22701102
Ze wszystkich możliwych tragedii chyba najbardziej intrygują mnie te związane z transportem. Weźmy na przykład morderstwa, nawet te niewyjaśnione. Zawsze jedno pozostawiają pewnym - ktoś chciał kogoś zabić. Natomiast w katastrofach kolejowych, drogowych czy lotniczych czynników jest znacznie więcej. Trudniej jest ustalić bieg wydarzeń i wobec tego samo śledztwo jest dużo ciekawsze. Chyba najbardziej uwagę przykuwa wyróżniająca się pozycja maszynisty, kierowcy czy pilota. To osoby, które zawsze siedzą całkiem z przodu i mają najlepszy opis sytuacji. Decydują o ostatnich manewrach pojazdu, próbując go wyprowadzić z opresji, a czasami nawet w nią wprowadzić. Przez swoją pozycję są jednak najbardziej narażeni, wobec czego często nie można się dowiedzieć, na jakie pytania odpowiada ich perspektywa. Jak wyglądały te ostatnie chwile? Jakie decyzje w ogóle wpłynęły na ich powstanie? Dla większości takich sytuacji, większości wypadków będą to pytania pozostawione bez odpowiedzi i pozostaje nam tylko spekulacja.
Był 20 lipca 1980 roku, środek wakacji, środek lipcowej fali strajków. PRL to PRL i znaczna część Polaków nie mogła pozwolić sobie na dalsze i dłuższe wyjazdy dla samej rekreacji, choć nie znaczyło to, że turystyka krajowa nie istniała. O godzinie 19:45 z dworca autobusowego na placu Kolejowym wyruszał ostatni tego dnia PKS bezpośrednio do Krynicy-Zdrój, który dotrzeć miał po zmroku, około 23:00. Późna godzina wyjazdu i dotarcia oznaczała niedużą liczbę pasażerów, bo do żółtego Autosana H9 wsiadło tylko siedmiu. Autobus planowo o 19:45 wyruszył ze swojego peronu i kierował się na południowy wschód, w kierunku Krynicy.
Już parę minut po 23:00 personel dworca autobusowego pod stacją kolejową w Krynicy-Zdrój spodziewał się przyjazdu PKSa z Krakowa. Tamtejszy wieczór w Małopolsce był mglisty i przejawiał się przelotnymi opadami deszczu, i z uwagi na te co najwyżej średnie warunki atmosferyczne, dyżurujący oczekiwali kilkunastominutowego spóźnienia. Próbowali się porozumieć z kierowcą przez radio, by określić jego lokalizację, lecz żadna z prób nie doczekała się odpowiedzi. Próby uzyskania kontaktu trwały jeszcze po północy, choć stawały się coraz rzadsze przez brak jakiegokolwiek odzewu. Niecałe 30 minut przed 1:00 z dworca autobusowo-kolejowego w Krynicy-Zdrój wybiegło połączenie telefonicznie do milicji.
Poszukiwania autobusu rozpoczęły się chwilę po dotarciu służb na miejsce i rozeznaniu ich w sytuacji. Nocą z 20 na 21 lipca rozpoczęto przeszukanie całej trasy, jaką przejeżdżał autobus. Spodziewano się, że musiał zatrzymać się na poboczu w wyniku awarii, a radio przestało z jakiegoś powodu działać lub zwyczajnie nie odbierało. Poszukiwania w nocy okazały się bezowocne i próby ustalenia co się stało były kontynuowane następnego dnia. Szukając na postojach, stacjach benzynowych, w noclegowniach i pytając możliwych świadków, ustalono jedynie tyle, że ostatni raz autobus widziano w Nowym Sączu między 22:10 a 22:30, po czym ślad zaginął. Mimo ewidentnego braku PKSa czy jakiegokolwiek tropu poszukiwania jednak kontynuowano. Przecież autobus nie może tak po prostu zniknąć wraz z pasażerami, prawda?
krekwin 17/04/11 (Nd) 23:16 #22701103
22 lipca PRL obchodził święto odrodzenia Polski, jednak nie wszystkim sympatykom ustroju dane było świętować. Przed południem w dyżurce milicji w Nowym Sączu dyspozytor odebrał telefon. Ze słuchawki odezwał się starszy mężczyzna z podsądeckiej wsi Barnowiec, który oznajmił, że podczas powrotu z lasu zauważył wrak żółtego autobusu, a w nim ciała.
Służby ruszyły w miejsce wskazane przez mężczyznę i, rzeczywiście, odnaleźli zaginionego dwa dni wcześniej żółtego Autosana. Był całkowicie roztrzaskany. Wyglądało na to, że stoczył się ze zbocza w lesie z dużej wysokości i kilka razy uderzył w drzewa podczas drogi na dół. Znaleziono i rozpoznano zwłoki wszystkich siedmiu pasażerów autobusu oraz kierowcy.
Wrak Autosana wydobyto oraz poinformowano rodziny zmarłych, które urządziły pogrzeby ofiar. Ich imiona znalazły się na tablicy pamięci, na pierwszym od Nowego Sącza zjeździe z DK75 w kierunku Barnowca. Do tego momentu zdawałoby się, że wypadek w żaden sposób nie jest nadzwyczajny. W słabych warunkach do jazdy panujących tamtego wieczoru nie byłoby bardzo dziwne, gdyby kierowca zwyczajnie wziął zły zjazd, orientując się, dopiero gdy było już za późno. Z braku kogokolwiek, kto mógłby wytłumaczyć sytuację lub dać jakiś trop sprawa tragicznego wypadku pod Barnowcem wydawała się być w zasadzie zamknięta. Mimo to, kilkanaście lat później wątpliwe będzie, czy ten wypadek w ogóle się zdarzył.
krekwin 17/04/11 (Nd) 23:21 #22701105
12 listopada 1981 roku 43-letni mężczyzna podszedł do okienka w Urzędzie Miasta Krakowa na ulicy Wielickiej. Co miał do załatwienia nie jest ważne, ponieważ cokolwiek to było, nie mógł tego dokonać. W okienku dowiedział się bowiem, że 22 lipca 1980 roku na jego osobę wystawiony został akt zgonu. Krótko po wizycie dowiedziały się o niej służby PRL i mężczyzna, który powinien być pochowany ponad rok temu został wzięty na przesłuchanie, i to przez samą Służbę Bezpieczeństwa.
Rozpoczęło to bieg kilku podobnych sytuacji, w których administracja lub służby mundurowe dowiadywały się, że ofiary śmiertelne wypadku z 20 lipca 1980 w niewyjaśniony sposób wciąż żyły. Każda z ofiar była przesłuchiwana, by wyjaśnić sytuację. Z efektów tych przesłuchań wynika, że wszyscy z nich żyli, jakby tak naprawdę w dniu wypadku nic się nie wydarzyło. Poszkodowani mieli wspomnienia wydarzeń zaistniałych po wypadku, który miał ich uśmiercić: spotkań, wydarzeń rodzinnych, zatrudnień, ślubów i wszystkich innych. Autentyczność każdego ze wspominanych pośmiertnych zdarzeń była sprawdzana poprzez przesłuchania osób współuczestniczących czy szukanie odpowiednich dokumentów i wszystko wskazywało na to, że rzeczywiście miały miejsce.
Rodziny i znajomi ofiar również byli poddawani przesłuchaniom. Nie reagowali twierdząco na żadne pytania dotyczące pogrzebu, śmierci bliskich w wypadku czy ich podróży do Krynicy-Zdrój w 1980 roku. Sami poszkodowani także nie mieli żadnych właściwych wspomnień z feralnego dnia. Każda ofiara wypadku powiązywała jednak pewne uczucie niepokoju, strachu, zdziwienia, złości lub ”spadku w dół” z okresem lata 1980 czy jazdą PKSem lub wyrażała wyraźną niechęć spoglądania na fotografie autobusów takich samych jak ten, który wiózł je do Krynicy tamtego wieczoru. Ostatnia, siódma z ofiar wypadku ”pojawiła się” 28 czerwca 1996 roku. Był to 19-latek zatrzymany przez Straż Miejską za spożywanie alkoholu ze znajomymi w miejscu publicznym. Znajomych poznać miał w liceum, kilkanaście lat po swojej śmierci.
W sytuacji, w której ofiary domniemanego wypadku ewidentnie są żywe kilka czy kilkanaście lat po nim nie mając żadnych właściwych wspomnień z wydarzenia, czy wypadek rzeczywiście miał miejsce? Kiedy wydarzenie jest całkowicie poza ludzką pamięcią i świadomością i widać, że jego skutki zostały odwrócone lub nigdy nie miały miejsca, jak można stwierdzić, że dokumentacja je opisująca nie opisuje wydarzenia wprost fałszywego? Na swoim miejscu od lat są groby zmarłych, dokumenty służb, wrak pojazdu, a jednak z perspektywy ofiar to te obiekty są rozbieżnością w rzeczywistości, w której żaden wypadek nie miał miejsca, a nie na odwrót.
Na drodze do całkowitego odwrócenia skutków omawianego wieczoru stoi tylko jedna osoba. Ze wszystkich ofiar widocznie wskazanych jako żywe, po 15 latach od ostatniej brakuje tylko kierowcy. Jeżeli katastrofa miała miejsce, to wciąż nic nie dowiemy się od osoby, która miała na nią najlepszy wgląd i wiedziała najwięcej. Każda przesłuchana ofiara w jakiś sposób zachowała szczątki pamięci czy korelacji związanych z tamtym wieczorem, jednak wszystkie miały tą samą perspektywę. Więc jeżeli ponowne pojawienie się kierowcy autobusu nie będzie stanowić wymazania wypadku z historii, co mogłyby udowodnić jego szczątki wspomnień, jeżeli są odmienne od pasażerów?
Początkowo zdarzenie nie wzbudzało większych podejrzeń co do tego, w jaki sposób zaszło. Wieczór 20 lipca był w Małopolsce wieczorem mglistym i deszczowym. Przy takich warunkach nie wydawała się niemożliwa sytuacja, w której kierowca zwyczajnie zgubił się na trasie zbaczając z niej i w końcu, prawdopodobnie podczas wycofywania z błotnistej leśnej drogi, stoczył się ze zbocza. Jednak kierowca PKSu z Krakowa do Krynicy-Zdrój, Rafał Jerzmanowski, nie był w żaden sposób nowicjuszem, bo miał ponad 30 lat doświadczenia. Przejechał tą i inne trasy wielokrotnie i w różnorakich warunkach, więc nawet bez obecnych ułatwień takich jak nawigacja, czy kierowca z takim doświadczeniem mógłby się po prostu zgubić i zboczyć z dobrze znanej trasy w las? Jeżeli się nie zgubił, co spowodowało, że celowo zjechał z drogi? Jak już w wielu takich wypadkach, co do odpowiedzi na pytania na temat tego, co się stało, i czy stało się cokolwiek, na razie możemy tylko się domyślać.