Najczęściej pomijanym grzechem głównym jest według mnie obżarstwo, dla wielu łakomstwo w porównaniu do rozpusty, chciwości, gniewu, pychy, lenistwa i zazdrości, jest niczym grzech mniejszy. Zapominają jednak oni, że jest to jeden z najbardziej niebezpiecznych grzechów, bo nawet z najbardziej niewinnej i przyjemnej rzeczy, z czasem może się zrodzić uzależnienie i zależność. - Galopus
Identyfikator #: SCP-PL-192 | Poziom 4/192 |
Klasa podmiotu: Euclid | Ściśle Tajne |
Specjalne Czynności Przechowawcze: Cała produkcja SCP-PL-192 odbywa się aktualnie w Strefie PL-33, produkcja danej substancji poza tą strefą, jest aktualnie nie wymagana z powodów niskiej praktykalności podmiotu. Propozycja przydzielania środka personelowi jako lek na zaburzenia psychiczne uzyskane poprzez traumę w przeszłości,1 tylko i wyłącznie na terenie Fundacji była kilkukrotnie złożona i jest aktualnie rozpatrywane ponownie.
W wypadku manifestacji instancji SCP-PL-192-1 przedmiot jest trzymany w pojemnikach zawierających jedynie po 30 litrów podmiotu na zbiornik. Na korytarzu do tych zbiorników znajduje się dostępna dla anomalii rura z SCP-PL-192 w formie cieczy, prowadzącą do pomieszczenia, który wyposażony jest w zmodyfikowaną prasę hydrauliczną, która równocześnie naciska tłokami na anomalię i tnie ją na ok. 24 części. W przechowalniach preparatu znajdują się również, zraszacze wodne, aktywowane w razie wykrycia ognia.
Jeżeli powyższe procedury zawiodą, lub ta instancja zostanie stworzona poza przechowalnią, terminacja anomalii jest zalecana poprzez użycie urazów mechanicznych, rozdrabniającej SCP-PL-192-1 na pomniejsze części.
W wypadku, w którym substancja ta zostanie utworzona, lub znaleziona poza placówkami Fundacji, należy wszystkim osobom, które skorzystały z podmiotu, lub zaobserwowały SCP-PL-192-1, natychmiastowo podać preparaty amnezyjne Klasy C i wszelkie wyprodukowane anomalie przeprowadzić do przechowalni Strefy PL-33.
Opis: SCP-PL-192 to anomalna substancja amnogenna w stanie płynnym o składzie podobnym do piwa, z wyjątkiem takim, że w trakcie fermentacji, podmiot strąca zawartość alkoholu do 0,2%, mimo, iż w nieanormalnych przypadkach byłby substancją o procencie stężenia alkoholowego 59,7%. Biorąc pod uwagę, że w odróżnieniu od większości innych tworzonych fabrycznie preparatów amnezyjnych nie zawierających anomalnych komponentów, działanie podmiotu nie jest w pełni zrozumiane, obiekt posiada klasyfikacje SCP. Poza typologią, SCP-PL-192 różni się od innych preparatów amnezyjnych tym, że zamiast kasować wspomnienia z określonych ram, instancja obejmuje jako priorytet wspomnienia aktualnie uważane poprzez biorcę jako najbardziej negatywne lub „nieprzyjemne". Potwierdzono również, że substancja ta posiada również różnorodne skutki uboczne, poza właściwościami amnezjogennymi takie jak:
SKUTKI UBOCZNE KRÓTKOTRWAŁE
- Osłabienie funkcji neuropoznawych, kognitywnych i motorycznych
- Wymioty
- Nudności
- Zawroty głowy
- Kac
- Tymczasowa euforia
- Anksjolityczne
- Sedacja
- Właściwości depresantów
- Własciwości odurzające
- Podwyższenie stężenia w organizmie substancji neuroprzekaźnikowych takich jak endogenne opiody i dopamina dopamina w mezolimbiczny szlaku dopaminergiczny.
SKUTKI UBOCZNE DŁUGOTRWAŁE
- Hepatotoksyczność
- Neurotoksyczność
- Narkomania
- Zespół abstynencyjny
- Permamentne zablokowanie neurologiczne dostępu do wspomnień, nawet tych uważanych poprzez biorcę za „przyjemne", lub „neutralne"
Z niewyjaśnionych przyczyn podczas procesu spalania anomalii, ciecz przestanie przyjmować kształt naczynia i w zamian zacznie przybierać kształt quasi-humanoidalny, stan ten jest nazywany SCP-PL-192-1. W stanie tym ciecz z której podmiot jest utworzony, posiada również silniejsze właściwości amnogenne o ok. 4700%. Zmiana w stan stały lub gazowy tej instancji sprawia, że anomalia powraca do swoich anomalnych właściwości przed procesem spalania2 Nie wiadomo, czy instancja ta jest rozumna, albowiem wszystkie akcje podmiotu działają za pomocą ustalonego wzoru.3 Anomalia ta zostanie jedynie utworzona po spaleniu co najmniej 235 ml cieczy4. Podmiot natychmiastowo się rozpadnie po tym jak ciało główne anomalii będzie posiadało pojemność poniżej tej wartości. Podmiot porusza się zawsze ze stałą prędkością 8 km/h.

Graf 192-1.A
Potwierdzono, również, że wszystkie instancje działają wobec jednego dzielonego schematu blokowego oraz dzielą swoje priorytety i wybór ofiar.
Medyczną i używaną poza tym dokumentem nazwą na SCP-PL-192 obiekt jest Preparat Amnezyjny Klasy B12. Podmiotu tego jednak nie używa się w operacjach, lub procedurach medycznych często, mimo relatywnie prostego procesu produkcji i aplikacji. Powodem jest tego prosty brak praktyczności i potrzeby użycia tej substancji. Podmiot został jednak przydzielony ██ razy dla personelu Fundacji w niewielkich ilościach, w celu leczenia traumy psychologicznej, wywołanej poprzez wyłom anomalii, lub nieudaną operację przechowania anomalii. Były to przypadki wyjątkowe, jako, iż dani pacjenci, byli personelem o wysokim rankingu. Decyzja za wdrożeniem procedury z użyciem tej anomalii dla personelu, z niewielkim poziomem upoważnień, jest aktualnie pod debatą Komitetu ds. Etyki (KE) i Departament Zarządzania (DZ).
Log audio 192.1
SKRZYDŁO SZPITALNE OŚRODKA PL-62 — 11.11.2017
Konwersacja ta odbyła się pomiędzy O5-█ i członkiem MFO Alfa-1 ("Red Right Hand"), kilka godzin przed śmiercią O5-█.
«POCZĄTEK LOGU»
O5-█: Chłopcze? Czy to ty?
MFO Alfa-1-██: Tak proszę pana, jestem tutaj.
05-█: Dobrze, dobrze. Słuchajże chłopcze, zostało mi zaledwie kilka godzin życia, jestem w stanie to wyczuć, zostań ze mną na moje ostatnie chwilę, nie mówię tego jako rozkaz, tylko jako prośbę, od przyjaciela do przyjaciela. Byłem praktycznie królem tego miejsca, a patrz gdzie teraz skończyłem, na końcu zostałeś tylko ty, nikt inny. Słuchaj chłopcze, jako moją ostatnią prośbę -widzisz ten worek po mojej prawej? Wyjmij z niego książkę i przeczytaj mi ją na głos, chcę przejść przez to jeszcze jeden ostatni raz, nie sprawdzaj całego worka, to co jest na samym dole, pod papierem w choinki, to jest coś w rodzaju mojego memento dla ciebie.
MFO Alfa-1-██: Co to za książka?
O5-█: Czy jesteś zaznajomiony z tym jak powstały preparaty amnezyjne?
MFO Alfa-1-██: Chodzi panu o protokół Atzak 151-Hollister?
O5-█: Wydzielina tego węgorza jest jedynie substancją wzmacniającą amnezjaki, ja mówię o tym jak powstały one, nie jak są tworzone, zresztą nie odpowiadaj, było to i tak pytanie retoryczne, nikt żywy poza mną nie wie skąd one się wywodzą.
MFO Alfa-1-██: chrząka A więc zaczynam czytać. Matko bosko, ale okropne pismo, kto to pisał?
O5-█: Ja.
MFO Alfa-1██: Przepraszam bardzo. Czytam „Cała ta historia wydarzyła się w lato roku ██-ego, ma ona koniec, ale nie ma ona początku, wierzę, że wszystko co się stało w to lato, nie było skutkiem jednej akcji lub dnia, lecz skutkiem wszystkiego co się działo od momentu kiedy przyszedłem na świat. Nie, nawet wcześniej, historia ta zaczęła się jeszcze przed tym zanim przyszedłem na świat, zaczęła się moim dziadkiem, może nawet wcześniej. Ale nie jest to dla mnie możliwe, żebym zapisałam całą historię. zacznę więc historię od czytania testamentu dziadka Czesława, mojego najlepszego kolegi, jego dziadek był znany na całej wsi z jego napojów alkoholowych, każdego one rzucały na ziemię. Wiele osób, zastanawiało się czemu Dziadek nie postanowił sprzedać swojego przepisu jakiejś firmie, mogłyby one spokojnie podbić rynek, lecz Dziadek nigdy nie chciał produkować swojego sekretnego przepisu masowo. Dużo osób uważało, że rozumie powód tej akcji, że Dziadek jest fanem wiejskiego życia i że jest przeciwnikiem bogactwa itp. Ale tak na prawdę nikt nie wiedział prawdy za tym czemu on nie sprzedał swojego przepisu. Jak zmarł, wiele osób popadło w rozpacz, wiedząc, że przepis ten zostanie wzięty do grobu.
Testament, był ostatnią latarnią nadziei na to, że jednak może przepis nie przepadł i tak też się nie wydarzyło. Dokładnie opisany dokument z przepisem, składnikami i kilkoma innymi informacjami przypadł mi. Dziwne może się wydawać, że przepis na najlepsze piwo na świecie zostało dane mi - 12 letniemu chłopcu, który technicznie rzecz mówiąc nie jest w stanie jeszcze legalnie pić. Każdy na wsi wiedział, że zajmuje się piwowarstwem, że jest to moje solidne hobby, mimo, iż nie jestem wielce chętny do jego spożywania.
Razem z przepisem, została mi podarowana dokładna lokacja z wielkim okseftem5 piwa, który dziadek sfermentował przed śmiercią. Obok tej wielkiej beki leżało w cholerę wiader wody, a na jednej z obręczy gigantycznej beki przyklejona była kartka z napisem «Nie ważne co. Trzymać z dala od ognia!» Zanim skończyłem czytać, Czesiu już zaczął sobie nalewać do kieliszka (który nosił ze sobą w kieszeni «na wszelki wypadek») piwo dziadka. Napój alkoholowy musiał mu naprawdę smakować, bo kilkanaście razy brał sobie dolewkę, po czym po prostu się upił i upadł na ziemię.” Myślałem, że SCP-PL-192 nie ma w sobie alkoholu?
O5-█: Nie ma takich ilości, żeby się upić, ma mniej w sobie alkoholu, niż niektóre napoje bezalkoholowe, urąbał się najprawdopodobniej poprzez efekty odurzające lub po prostu placebo, bo nie zdawał sobie sprawy, że ma w sobie tyle alkoholu co sok winogronowy.
MFO Alfa-1██: Aha, czytam dalej „Jak się już Czesław wybudził, wpadliśmy na pomysł sprzedaży tego piwa, w końcu jak chcieliśmy zacząć produkować napój na przyszłość, a nie tylko polegać na tym, co mamy tu i teraz, to potrzebowaliśmy wyposażenia i składników, a to pierwsze ukradli dziadku Ukraińcy chwilę przed tym jak zmarł. Sprzedaż napojów alkoholowych na własną rękę była niestety karalna, więc zmuszeni byliśmy podjąć się specjalnych metod, otworzyliśmy stanowisko z lemoniadą i jak przechodził ktoś kto wiedzieliśmy, że nie jest z policji to po prostu wyjmowaliśmy spod lady trunki i próbowaliśmy je sprzedawać. Nie mam zielonego pojęcia czemu, ale po prostu z jakiś powodów się one nie sprzedawały, jak myślę o tym teraz mogło nam po prostu brakować cierpliwości do tego. Próbowaliśmy też sprzedawać piwo niczym upierdliwy sprzedawca próbujący sprzedać starą mikrofalówkę, chodziliśmy od drzwi do drzwi z nadzieją, że ktoś kupi i potem rozprowadzi dobre słowo o tym jak dobre nasze piwo jest. Nikt jednak nie chciał kupić alkoholu od osoby która dopiero co się nauczyła wzoru na pole trójkąta, zresztą każdy i jego matka pędził na własną rękę w domu bimber używając jako aparatury baniaka po mleku, więc alkohol jest jednym z niewielu produktów w Polsce, na który nie ma deficytu. Sprzedawanie naszym rówieśnikom alkoholu również było problematyczne, bo większość nielegalnie pracowała przez lato w pobliskiej warzelni zarządzanej przez mafię, najprawdopodobniej używanej do prania pieniędzy.
Czesław jednak, nie jest głupi, wpadł on na pomysł i zdecydowaliśmy się odbyć nasz plan w najbliższą niedziele. Kiedy tego dnia znaleźliśmy się jak co tydzień w kościele jako ministranci zakradliśmy się pod tabernakulum i zanurzyliśmy hostie w alkoholu dziadka, na nasze szczęście ksiądz był zajęty krzyczeniem na Rafała i Jacka, którzy nawalali w siebie prętami schodowymi stojąc na balustradzie empory, podczas, gdy Rysiek recytował trzech muszkieterów poniżej.
Plan Czesława zadziałał, po prostu znakomicie, bałem się że nie osiągniemy nic poprzez po prostu zanurzenie lekko opłatka w piwie i zostawienia ich w tabernakulum na 40 minut, ale wywołało ono ogromną wrzawę podczas komunii świętej. Jak płakałem jak pies ze strachu, jak to zresztą zawsze robię kiedy jestem w najmniejszym zagrożeniu, w pewnym momencie Czesław popchnął księdza próbującego uspokoić tłum, zrzucając go z sedilii i ogłosił o naszym małym przewinieniu, nie pomijając faktu o tym jak świetnym piwowarem jestem i że zaczynamy sprzedawać alkohol regularnie. Zrobiło mi się głupio, bo w sumie jeszcze żadnego piwa w oparciu na recepturę Dziadka nie warzyłem, plus miałem cichą nadzieje, że Czesław weźmie na siebie całą swoją uwagę. Nie lubię zmian, więc zawsze próbowałem unikać wszelakiego rodzaju akcji, które mogłyby sprawić, że moja rutyna i styl życia się zmieni.
Po mszy zaczęliśmy sprzedawać nie małe ilości piwa, napój dziadka był zawsze towarem chcianym jak narkotyk, którym zresztą był i wreszcie, była możliwość kupna, go za psie pieniądze (wcześniej Dziadek, dawał pić innym jedynie na okazje, ale nigdy napoju na sprzedaż nie wystawił). Niestety, Czesław zaczął się solidnie uzależniać od napoju, przestał ze sobą nosić kieliszek w kieszeni i zaczął nosić całe butelki piwa ze sobą. Tak butelki, liczba mnoga. Nie na tym skończył się problem, mniej więcej w tym momencie zacząłem zauważać, że coś jest nie tak, że pamięć wszystkich co piją napój dziadka zaczyna słabnąć. Ludzie ci najprawdopodobniej sobie z tego sprawy nawet nie zdawali, bo jednak trudno pamiętać o tym, że coś zapomniałeś, wydawało mi się że tylko ja to zauważyłem, bo tylko ja nie piłem napoju.
Po tym wszystkim nastąpił największy problem, opróżniliśmy zbiornik do dna, całą kilkumetrową beczkę. Czesław wpadł w szał, zaczął przewracać wiadra z wodą i nawet złamał jeden stół, był on już na tym stopniu, że dla niego nawet najdroższe piwo to były szczyny. Od razu zaczęliśmy produkcje na własną rękę, na szczęście składniki typu zboże, chmiel itp. najtrudniej było zdobyć pszenicę, co limitowało naszą produkcję, z aparaturą nie było problemu, było nas stać na nią ze sprzedaży, produkcja po prostu zajmowała długą chwilę i dużo eksperymentów. Sprawa ta poruszyła całą wsią ogromnie, znowu zaczęło im brakować ich ulubionej marki trunków. Niestety nawet po odczekaniu nie krótkiej chwili na fermentacje piwa i zdobycia nowych trunków, to nadal popyt był za duży na nasze możliwości, nawet po podniesieniu ceny, mieliśmy po prostu za mało alkoholu na sprzedaż, potrzebowaliśmy fabryki i pracowników. Pierwsze było praktycznie niemożliwe dla nas dla zdobycia, a Czesław nie był w stanie wyprodukować piwa, nawet po poznaniu w głębi przepisu. Prawdopodobnie też jego dziadek to przewidział i dlatego nie dał mu przepisu.
Jedyne co dobrego wyszło jak na razie z całej tej sytuacji, to że odkryłem niektóre alternatywy piwa, które wpływają nie tylko na te najbardziej nieprzyjemne wspomnienia, lecz tylko i wyłącznie na te najnowsze. Czesiu jednak spróbował mojego nowego preparatu i jeśli chodzi o smak i efekty to nie równa się on z preparatem dziadka. Napój też jak na razie usuwa ok. 18 minut wspomnień na 50 ml, co też nie jest zadowalającym wynikiem, ale miałem przeczucie, że prędzej czy później przyda nam się to.
Kilka dni po zrozumieniu, że jest limit na ile jesteśmy w stanie wyprodukować trunków, upity Czesław wyjął przed moimi oczami dumnie sierp «Czemu on wybrał ciebie? Czemu Dziadek wołał ciebie niż własnego wnuka. Czy wiedziałeś, że ród Kurpiewskich się specjalizował w trunkach, już kilkanaście wieków? Ten sierp, zawsze był dawany najlepszemu piwowarowi w rodzinie, ma on już więcej lat niż cała ta wieś, a patrz jak świetnie się trzyma. Szymon! Nie obchodzi mnie czy mojego dziadka już dopadła demencja, czy co, ale nie oddam ci nigdy mojego sierpa, jest on symbolem tego, że nadal mam szanse, być lepszym warzelnikiem od ciebie!» Monolog ten, był tak nie na temat, że kompletnie nie wiedziałem co powiedzieć, na moje szczęście, od razu po tym Czesław zasnął, nie czekając na moją odpowiedź. Jednak, nie byłem w stanie ukryć tego, że źle się czułem z tym, że osobą, o którą zawsze byłem zazdrosny, posiada uczucie zazdrości do jedynej rzeczy, w której jestem dobry.
Trzy dni po monologu Czesława, do mojej pracowni wpadł Czesław razem z pryszczatym facetem zaraz po osiemnastce i przedstawił go jako Pawła, był on nawet spoko koleś, ale gdzie tylko nie był, to szpanował swoim samochodem i o niczym innym nie gadał więc trochę mnie irytował poprzez jego bzika na punkcie swojego pojazdu. Czesław powiedział mi co planuje, stwierdziłem, że oszalał od alkoholu, jednakże ten pierwszy raz od dawna był (pół)trzeźwy. Planem było stworzenie oficjalnej firmy piwa w imieniu Pawła, która będzie w 100% zarządzana przez nas. Zapytałem go gdzie to będziemy produkować wszystko, odpowiedział on w warzelni mafii.
Następnego dnia zakradliśmy się do warzelni poprzez zmieszanie się z innymi rówieśnikami wchodzącymi do zakładu, w poprzedniej nocy na placu za warzelnią schowaliśmy aparat i farbki. Ukryliśmy się w zakładzie na kilkanaście godzin do zamknięcia zakładu i po tym jak wszyscy wyszli zaczęliśmy fotografować różnego rodzaju nielegalne aktywności, które się w fabryce odbywały, takie jak porozrzucane po kątach puszki po piwie, wyrzucane do rzeki odpady i jako wisienka na torcie zrobiliśmy kilka antykomunistycznych malunków (palcami, bo zapomnieliśmy pędzli) na murach. Wtedy usłyszeliśmy walnięcie drzwiami. Ktoś wrócił do warzelni, nie wiem czemu ale wrócił. Czesławowi nie starczyło, chciał więcej, chciał zrobić jeszcze zdjęcie dokumentów z gabinetu dyrektora warzelni. Schowaliśmy się więc w pustym kotle warzelnym i zaczęliśmy czekać, aż usłyszymy wyjście faceta z zakładu, takiego odgłosu nigdy nie usłyszeliśmy. Nie wiedzieliśmy czy zasnął czy co. Musieliśmy się ruszyć tu i teraz, bo jeśli byśmy przeczekali do rana to by zalali nas brzeczką piwną. Zacząłem wychodzić z budynku, Czesław nadal chciał iść po dokumenty. Nie zgodziłem się, więc po tym jak uciekliśmy dostałem spory ochrzan od Czesława, który nazwał mnie pizdą. Trudno się mówi, zadowolony byłem z faktu, że wyszliśmy z tego miejsca cali."
O5-█: Pamiętam tą fabrykę dobrze, kiedyś była pusta i spotykali się tam wszyscy chłopcy z 6 klasy, nie mieliśmy tam pozwolenia wchodzić, ale pamiętam jak raz tam się wkradałem, zlali nas nieźle, prawdopodobnie przez to, że byłem straszna trzęsidupa w tamtych czasach i się bali, że nagadam na nich, że tam palą. A więc dlatego przestaliśmy tam chodzić, mafia to przejęła.
MFO Alfa-1██: Nie pamiętał pan? Myślałem, że to pan napisał całą tą książkę.
O5-█: Jeszcze się nie domyśliłeś o co biega? Samemu brałem kilka razy SCP-PL-192, raz zaraz po tym jak skończyłem to pisać i kilka razy po tym jak znalazłem tą książkę po ukryciu ją na strychu, w którym znalazłem okseft piwa. Dopiero nie dawno z powrotem powołałem jakiegoś gońca, by mi ją znalazł z powrotem.
MFO Alfa-1██: Czy chcesz w takim razie przestać?
O5-█: Nie bardzo, to jest moja ostatnia szansa na przypomnienie sobie tej historii. Pośpiesz się więc i czytaj, jak umrę na cliffhangerze to zacznę ciebie nawiedzać zza grobu.
MFO Alfa-1██: „W następną noc zakradliśmy się znowu pod budynek i zostawiliśmy kopię naszych zdjęć przed warzelnią razem z groźbą oddania zdjęć władzom i wiadomością, że spotkamy się jutro o 8 rano z pieniędzmi, a mafiozi mają przynieść mamonę. Jedyne co zostało nam do zadecydowania, było kto idzie z Pawłem odwiedzić fabrykę, rzuciliśmy monetą i padło oczywiście na mnie. Czesław próbował przekonać mnie, że może rzucamy monetą do 3 wygranych, ale zdecydowałem się że chcę się na coś więcej przydać niż tylko na robienie piwa.
Następnego dnia, już od 7, faceci w czerni stali przed fabryką, Paweł i ja wyglądaliśmy śmiesznie przy nich, gdyby nie plecak z pieniędzmi zdobytymi z sprzedaży piwa to prawdopodobnie, by nas wzięli jeszcze mniej na poważnie niż, już nas brali. Nie byliśmy doświadczeni w tym jak działają systemy wymiany pomiędzy członkami podziemia, nie tylko nie bali się policji, bo mieli z nimi kontakt, do tego stopnia, że mogli robić co tylko chcą i władzę zawsze będą na to przymykały oczy, ale też nie wiedzieliśmy, że w tego typu przypadkach, powinno się pieniądze podzielić na pół, lub chociaż zrobić zdjęcie pieniędzy i schować je gdzie indziej, gdzie wspólnik będzie trzymał na nie zwarte oko, by mieć pewność, że interes się powiedzie pomyślnie. Poprzez całe lato wszystko szło nam jak po maśle, więc czuliśmy się odważnie, tak jakbyśmy byli w stanie wszystko zrobić. Niestety tak nie było.
Faceci w czerni sobie świetnie zdawali sprawę z tego kim jesteśmy, wiedzieli co produkujemy i z czego wypełniamy sobie kieszenie, dali nam nową propozycje, wzięli nas do budynku i pod bronią złożyli interes, chcieli poznać przepis na trunek. Piwo bezalkoholowe dziadka, wchodziło już na poziom narkotyków pod względem efektów i właściwości uzależniających, więc nie było to zaskakujące. Pokazanie przepisu było ostatnią nadzieją na to, że mafiozi pozwolą nam ujść z życiem i w spokoju, więc zakasałem rękawy i bez zastanowienia się zacząłem tłumaczyć proces.
W warzelni było cicho, jedyne co przerywało tą ciszę to co jakiś czas przejeżdżający pociąg przez zakład, zacząłem produkcje, uważając, żeby przypadkiem nie upuścić łez cieknących mi po policzkach do mieszanki. Jestem wielkim tchórzem, więc kiedy tylko znajdę się w jakimkolwiek zagrożeniu, zawsze zaczyna mi się lać woda z oczu. Ich aparatura była znacznie lepsza od naszej, ich baniaki były masywne i czyste jak łza i skoro były takie duże to wpadłem na pomysł, wlałem cały preparat to jednego ogromnego baniaka i ustawiłem go do gorącego ognia, po czym się odsunąłem i oznajmiłem «teraz tylko jeszcze trzeba chwilę poczekać».
Spodziewałem się wybuchu, ale żaden wybuch nie nastał. Zamiast tego z baniaka wyłoniła się ręka, a zaraz po niej cała postać, zrobiona tylko i wyłącznie z piwa, była ona gigantyczna, większa od samego baniaka, miała ona z 5, może nawet 6 metrów, od razu skupiła się na pierwszym facecie w czerni i wskoczyła do niego, wchodząc do środka niego poprzez usta, nos, uszy i nawet oczy. Po tym jak straciła z półtora metra, zaczęła się zbliżać do drugiego faceta w czerni, ten spróbował zastrzelić postać, ta po kontakcie z kulą straciła co najwyżej kilka mililitrów cieczy, które wystrzeliły na podłogę od uderzenia. Drugi mafioza spotkał ten sam los co pierwszy, który patrzył się teraz głupio na sufit, ostatni mafioza zaczął uciekać, ale nie zdążył uciec, wszystkie drzwi i okna w koło były zamknięte, na wypadek, gdybym ja i Paweł (który krył się w pokoju obok) próbowali uciec. Kiedy trzeci mafioza, był już atakowany mocowałem się z oknem, próbując chociaż uciec z pomieszczenia. Kiedy wyszedłem na zewnątrz zauważyłem, że człekokształtny potwór człapał już za mną, miał on już z 2-3 metra, nie zatrzymywał się on na niczym, nie licząc kilka kropel piwa które pozostały na ziemi po wystrzeleniu pistoletu. Jak debil oczywiście otworzyłem w panice okno, nie zważając na to, że byłem na jakoś tak 2 piętrze. Trochę pod oknem znajdowały się mostki kierujące do kilkanaście metrowych silosów, na tych zbiornikach znajdowały się drabinki prowadzące na ziemię więc skoczyłem na most (nadal rycząc) i zacząłem biec w kierunku silosa. Widząc ile metrów jestem nad ziemią zaczęło mi się kręcić w głowie, a moje dłonie zaczęły się pocić, nie pomagało to w schodzeniu z drabiny, ale miałem wybór pomiędzy potworem, niemałych rozmiarów, zrobionym w pełni z piwa bezalkoholowego, albo pomiędzy zejściem z drabiny kilkanaście metrów. Wybrałem to drugie, chociaż nie będę kłamał, że zastanawiałem się nad spotkaniem z potworem, ale szczyt silosa nie był idealnie płaski i bałem się, że gdy będę patrzył głupio na chmury to mogę się zsunąć z zbiornika. Kiedy prawie byłem już na ziemi, zauważyłem, że na stacji kolejowej w fabryce właśnie startuje pociąg. Spojrzałem do góry i zauważyłem, że drabina nie zatrzyma potwora, biorąc pod uwagę, że on po prostu skoczył z tej wysokości, stracił przy tym trochę swojego ciała ale był nie przejęty. Kiedy wskoczyłem do wagonu przewożącego piach, pociąg już praktycznie wystartował, miałem nadzieję, że potwór nie zdążył wejść do pociągu i zostanie w okolicach warzelni, zostając problemem kogoś innego, ale na moje nieszczęście uczepił się na mnie.
Trzymał on się poręczy ostatniego wagonu, próbując wciągnąć się na pokład pociągu, równocześnie ciągnąć swoimi mokrymi nogami po szybko poruszających się i tnących torach. W końcu, wciągnął się na pokład pociągu, wyglądając jak amputowany weteran na krótką chwilę, po czym poświęcił trochę swojej całej wielkości na odrośnięcie nóg. Zaczął powoli ale zwarcie poruszać się w moją stronę. Zaczął on się wspinać na wagon, było to dla niego szybsza droga, niż poruszanie się bokiem wagonu, prawdopodobnie potwór ten zawsze wybiera najkrótszą możliwą drogę. Szybko po tym pociąg wjechał do tunelu, ścinając stwora, zostały po nim same nogi, ale szybko z powrotem zamieniły się z powrotem w ciecz i rozlały po bokach wagonu. Kryzys został zażegnany, przynajmniej tymczasowo.
Wróciłem do warzelni dopiero późnym wieczorem, biorąc pod uwagę, że pociąg prawie się nie zatrzymywał. Cała sytuacja, która dopiero co zaszła zdawała się być nierealna, czułem się jakby nie wydarzyła się w ogóle. Wracając bardziej sobie myślałem «Noż kurna, tyle wracać trzeba», niż «mało brakowało i nie wiem czy bym uszedł z życiem».
Jak już wróciłem, dowiedziałem się że wszyscy mafiozy są kompletnie «puści», patrzą się ślepo przed siebie, nic nie mówią. Skontaktowaliśmy się z najbliższym szpitalem, ale nie byli w stanie wiele dla nich zrobić, poza co najwyżej karmieniem i opróżnianiem spodni z moczu.
Policja oczywiście miała swoje pytania co do naszej sytuacji, biorąc pod uwagę, że podrobiliśmy podpis mafiozy na dokumencie kupna w oparciu na dokumenty, które miał na sobie facet w czerni, ale policja miała skute ręce, bo jakby próbowała więcej się dowiedzieć o sytuacji, prawdopodobnie wyszłoby to, że robili interesy pod stołem z mafią.
Tego dnia uzyskaliśmy oficjalną kontrolę nad warzelnią. Po tym wszystkim zapytałem się Czesława, jak właściwie on to robi, że się niczego nie boi, biorąc pod uwagę, że nadal ryczałem i trzęsły mi się ręce, po całej tej akcji, on odparł na to, że każdy człowiek na ziemi się boi i że to nie jest coś czego powinniśmy się bać oraz, ze dumny jest ze mnie, że nie sprzedałem przepisu Dziadka mafiozom i że nawet byłem ich w stanie uciszyć. Nie miałem serca powiedzieć Czesławowi, że to wszystko było przypadkowe i że planowałem sprzedać przepis i po prostu pozwolić wszystkiemu wrócić do normy.
To nie był koniec moich zmartwień, trochę po tym incydencie zaczęliśmy zatrudniać ludzi z wioski do pracy w warzelni, podczas gdy Paweł zajmował się papierami, próbując dać nam opcje sprzedaży piwa w pobliskich wsiach. Zauważyliśmy też, że nie mamy nazwy firmy, więc po prostu zdecydowaliśmy się ułożyć nazwę z złączenia naszych trzech imion: Szymon, Czesław i Paweł - «SCP».
Zaczęliśmy po zdobyciu warzelni zbierać ogromne ilości waluty, z tych pieniędzy zacząłem pracować nad moimi eksperymentami alternatyw piwa dziadka. Byłem w stanie zwiększyć zasięg wymazanych najbliższych wspomnień. Oraz udało mi się stworzyć preparat, który zamiast kasować wspomnienia, wspomnienia te podmienia na wspomnienia innej osoby. Procedura ta była skomplikowana i nie miałbym szans opracowania jej, bez gigantycznego budżetu, który dostawałem poprzez nasze trunki. Oszczędzaliśmy na kosztach personelu poprzez płacenie w piwie. Prawie każdy na wsi pracował u nas. Jedna z niewielu osób, które u nas nie pracowały pewnego dnia przyszła do mnie w dniu w którym wiedział, że nie pracuje i zaprosił mnie do jego domu.
Nigdy nie byłem jeszcze w domu Marcela (nazywany często przez rówieśników Drakulą), więc miałem sporawe mniemania w oparciu na opowieści o nim. Cierpiał on na skórę pergaminową, znaną też jako xeroderma pigmentosum, w skrócie musiał unikać promieni UV najbardziej jak to tylko możliwe. Jego pokój był prawdziwie czymś niezwykłym. Było w nim ciemno jak w grobie (mimo, iż okna miały ochronę przed promieniami UV), a w miejscach w których świeciły lampy widać było tubki kremu do opalania. Kiedy zobaczył, że wszedłem do jego domu poprosił mnie, żebym nie zdejmował butów i nałożył na siebie coś w rodzaju czapki połączonej z przeźroczystą folią, krzyknął kilka zdań do zmartwionej mamy i wyszedł z domu i wsiadł na rower i kazał mi zrobić to samo.
Zapytałem go co się dzieje, ten wyjaśnił, że ja i Czesław maczamy palce w czymś większym od nas, nie zrozumiałem o co mu chodzi. Więc ten zabrał mnie do lasu. Po którym szlajaliśmy się ponad godzinę, po czym pokazał mi «to», gigantycznego kamiennego 6 metrowego golema. Szybko uciekliśmy z powrotem w głąb lasu, mając nadzieje, że to coś nas nie zobaczyło. «Co to kurna było?!» zapytałem, po kilku minut biegania przez krzaki. «Świat jest wypełniony zjawiskami paranormalnymi, Szymon, kiedy jeden raz jechałem na rowerze widziałem jak Mundek palił sobie papierosy zaraz pod drabiną wielkiego silosa, popijając waszej marki piwem, w pewnym momencie rzucił papierosa na ziemię zdając sobie sprawę, że skończyła mu się przerwa. Nagle z kałuży na której stał pojawiła się jakby kilku centymetrowa istota stworzona z piwa, skoczyła mu do butelki, w której już prawie nic nie zostało, wypijając najpierw cały jego alkohol, a potem wlazła mu do ust, nie była ta istota za duża, ale nadal Mundek stał jak wryty dobrą chwilę.» Przypomniałem sobie kałużę, zrobioną poprzez potwora podczas, gdy od niego uciekałem i ten zdecydował się nie korzystać z drabiny i w zamian zeskoczył z silosa. <Chwilę po tym zdobyłem sobie trochę tego alkoholu i zrobiłem kilka testów nad nim, wlałem trochę do słoika i wrzuciłem do środka odpaloną zapałkę, nawet ćwiartki słoika nie zapełniłem, a mam już potwora w słoiku o ok. 20 cm. Przesłuchałem Mundka, facet zapomniał połowy swojego życia poprzez potwora jeszcze mniejszego niż mojego domowego. Jak myślisz co się stanie jak wasza warzelnia złapie płomień, ile ludzi straci przez was całe swoje wspomnienia, nie tylko te dobre i te złe? Szymon, to jest jeden z wielu powodów dla którego uważam, że nie powinieneś maczać palców w czymś co jest potężniejsze od nas, czymś czego nie rozumiemy. Czy warto jest zarobić trochę pieniądza, za kompletne uzależnienie od jednej substancji całej wsi i za te potencjalne ryzyko?»
Odpowiedziałem na to wszystko jedyną odpowiedzią jaka mi przyszła do głowy «o kurna», zdając sobie sprawę, że jeśli papieros jest w stanie utworzyć piwnego potwora, to równie dobrze mogą to zrobić iskry z torów, a akurat się składa, że kilka litrów piwa znajduję się na torach ze zwłok ubitego potwora.
Zaczęliśmy biec jak szaleni do naszych rowerów z nadzieją, że może jakimś cudem, żaden pociąg nie utworzył żadnych iskier akurat przejeżdżając nad torami, na którym piwo się rozlało.
Oczywiście tak nie było, jak byliśmy na miejscu, całe tory były kompletnie suche. Tego jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, ale przez to, że stracił nogi na szybko poruszającym się pojeździe, to zamiast się złączyć w jednego Behemota, to z kałuż piwa powstało kilka małych stworków. Spojrzeliśmy na trawę, była jeszcze mokra, w odległościach po 15-50 metrów od siebie, na trawie tworzyło się coś w rodzaju mokrych szlaków. Każdy z tych szlaków prowadził w jednym kierunku. Kierunku warzelni.
Mniej więcej w tym samym czasie do warzelni w której biesiadował Czesiek, zawitał mój ojciec, był on jednym z niewielu dorosłych, którzy nie pracowali w warzelni, chciał rozmawiać ze mną. Jestem pewien, że gdybym był na miejscu to bym się zdziwił i może nawet nie zgodził, nie miałem za dobrych relacji z moim ojcem, uważał mnie za bezużytecznego i na okrągło porównywał do moich kolegów, zastanawiając się czemu nie mogę być tacy jak oni, odważni, szeroki w barach, mądrzy i z nie nielegalnym hobby. Jestem pewien, że chciał dla mnie jak najlepiej i dla tego porównywał mnie do innych, ale tak czy siak nie znosiłem tego. Podczas gdy na mnie czekał, pojawiły się piwne stwory chwilę przed tym jak dostaliśmy się do fabryki, w warzelni odbyła się wielka wojna z nimi, zabarykadowali się oni na najwyższym piętrze, używając do tego wszystkiego czego znaleźli wokół siebie, krzeseł, worków itp. Niestety, wiele im to nie dało, koniec końców, były łącznie 4 ofiary, jedną z nich był mój ojciec.
Jak wróciłem, to pojechałem z nim samemu do szpitala, ale wiedzieliśmy, że to nic nie da, był on teraz niczym więcej niż pustą skorupą człowieka, którym kiedyś on był. Powinienem czuć większy dla niego żal, ale czułem się jakbym miał większy problem na swojej głowie, było nim zmuszenie Pawła albo jeszcze lepiej Czesława, do zamknięcia biznesu.
Jak wróciliśmy do wsi powiedziałem Czesławowi o wszystkim czego się dowiedziałem, o tym, że mamy już wystarczająco pieniędzy na spokojne życie do końca naszych dni, oraz, że nie stracimy nic na zamknięciu biznesu. Czesław milczał przez całą tą rozmowę patrząc na mnie ślepo, słuchając całej mojej przemowy, mając nadzieje, że może powiem na końcu, «nie no żart, nabrałeś się co?». Nie powiedziałem tego. W odpowiedzi powiedział do mnie prosto «lezie za mną», złapał łopatę opartą o warzelni i zaczął iść w stronę lasu i po znalezieniu grudki ziemi bez trawy, zaczął kopać. Po machnięciu kilkanaście razy szpadlem, uderzył w coś co nie miało konsystencji ziemi. Uderzył on w ludzką twarz.
Nie czekając, zaczął wymawiać te słowa «Pamiętasz Burka? Psa sąsiadki, rzucał się na wszystkich jak szczerbaty na suchara. Pewnego dnia zaatakował nas obu jak się próbowaliśmy zrobić nasz obóz w lesie, zaczął on niszczyć nasz namiot, nasze ognisko, nasze plecaki. Więc go udupiłem, zamachnąłem się na niego nożem harcerskim i dźgnąłem go kilkanaście razy, po czym razem pochowaliśmy tego psa pod ziemią nieopodal. Ten pies był ważny dla naszej sąsiadki, podobno miał w domu nawet własne miejsce przy stole, więc baliśmy się, że sąsiadka się na nas wyżyje jeśli odkryje kto zaszlachtował jej kundla. A tak zupełnie z innej beczki, przyszedł do nas dzisiaj sanepid, udało nam się ukryć większość rzeczy typu, nieletni pracownicy, niebezpieczne warunki pracy itp. Głównie był przejęty tym, że mafia nagle zdecydowała się sprzedać gówniarzowi z samochodem i pryszczami, tak ogromną warzelnie, a sami skończyli w szpitalach, gdzie doktorzy się drapią po głowach i zastanawiają co tu się właściwie odwaliło. Prawie udało nam się wszystko zataić, koniec, końców jesteśmy praktycznie legalną firmą, nie miał on nic przeciwko nam, ale trafił on na szturm tych małych stworków, próbował uciekać więc go zadźgaliśmy. Prawie tak jak cezara, każdy pracownik w fabryce dźgnął go chociaż raz, by się upewnić, że wszyscy jesteśmy w tym samym gównie razem. Zakopaliśmy go jak byłeś w szpitalu. Szymon, jesteś najlepszym warzelnikiem jakiego znam, zostałbyś najbogatszym człowiekiem na świecie, gdyby tylko nie twoja osobowość. Dałeś nam twój przepis i my za nim podążamy. W związku z tym zrobię ci usługę, od dnia dzisiejszego nie musisz przychodzić do pracy, nie musisz się przyjmować niczym, a nadal pieniądze będą iść do twojej kieszeni. Teraz spływaj, muszę zakopać to z powrotem.» Tak też zrobiłem, spłynąłem do domu płacząc.
Nie widziałem Czesława przez długi czas, po prostu zamykałem się w domu, czytałem książki, płakałem i spędzałem samotnie czas, nie brakowało mi szczerze mojego ojca, brakowało mi mojej mamy, która siedziała w warzelni pracując za psie grosze, zapomniała ona już kompletnie o swoim mężu.
Pewnego dnia przyszedł do mnie facet z krawatem, zdawało się że wreszcie ktoś się zainteresował dużą częstotliwością osób, które zostały zamienione w puste skorupy poprzez piwo i zaginięciem człowieka z sanepidu. Najwyraźniej detektyw był już w fabryce i po przesłuchaniu pracowników skierował się do niepracujących, żeby się upewnić czy może nikt nic nie zobaczył. Gdyby nie prezentacja Czesława moje spotkanie z detektywem, by się na tym skończyło, ale prawdopodobnie zobaczył mój niepokój, którego nie byłem w stanie ukryć, w związku z poczuciem, że moja cisza w sprawię, praktycznie czyni mnie winnym. Jednak nie byłem w stanie z jakiegoś powodu wydać Czesia.
Po tym jak wyszedł detektyw z mojego domu, pod drzwiami w swojej foliowanej czapce zjawił się Marcel «Mamy problem», powiedział po tym jak zauważył, że detektyw sobie poszedł. Okazało się, że piwny potwór, którego Marcel trzymał w słoiku zwiał, po prostu przewrócił słoik, ten się rozbił i ten wyszedł przez drzwi, podczas gdy Marcela nie było w domu. Zaczęło się robić ciemno, ale wiedzieliśmy, że musimy się zająć piwnym stworem, zanim komuś się stanie krzywda, wzięliśmy więc latarki (równocześnie uważając, żeby przypadkiem nie skierować tej latarki w nieochronioną skórę Marcela) wiadro, maczetę i weszliśmy na rowery, zaczynając podążać za mokrym szlakiem piwa. Tym razem szlak ten nie kierował się w stronę warzelni, więc nie musieliśmy się bać o to, że złączy on się z większą ilością alkoholu i udupi nas wszystkich. Faktem jednak pozostawało, że największą dotychczas instancję udało się zabić praktycznie samym szczęściem oraz każde mieszkanie miało w domu chociaż jedną butelkę. A każda jedna butelka to jest potencjalnie każda jedna ofiara, może nawet dwie ofiary, może nawet więcej, nawet teraz nie wiem jaką «wartość» ma jeden litr cieczy.
Piwny potworek, zdawał się chodzić losowo bez żadnego kierunku, jego szlaki chodziły praktycznie w kółko. Po dwóch godzinach pościgu, zaczęło padać, więc byliśmy zmuszeni wrócić do domu. Mieliśmy nadzieję, że może deszcz zniszczy małego stwora, poprzez rozwodnienie go do śmierci, ale wychodzi na to, że nie.
Następnego dnia, ulicę dalej, kot sąsiada, zamienił się w pustą skorupę i ktoś mu wypił całą butelkę piwa SCP6 podczas, gdy go nie było w mieszkaniu.
Następnego dnia z rana, od razu z Marcelem wyruszyliśmy, żeby spróbować znaleźć małego stwora, szukaliśmy go przez prawie cały dzień i nic nie znaleźliśmy. W drodze powrotnej, jednak znowu natrafiliśmy na mokry szlak niedaleko od domu Marcela, ten szlak prowadził prosto do tylnego wejścia jego domu. Piwny stworek, praktycznie zrobił kółko po całym sąsiedztwie wypijając trunki zwiększając swoją wielkość, po czym wrócił do miejsca w którym powstał. Wparowaliśmy do domu, bojąc się o rodzinę Marcela, którzy na szczęście nie wrócili jeszcze do domu z pracy w warzelni.
W korytarzu stał już 2 metrowy człekokształtny potwór poszukujący nieskończenie trunków. Marcel rzucił się na niego Maczetą, która utknęła bez prawie żadnych obrażeń w płynnym ciele anomalii. Potwór próbował złapał Marcela swoją śliską ręką, by spróbować wejść do jego organizmu. Zamachnąłem się kijem bejsbolowym na nogi potwora, wiedząc z obserwacji postrzelenia stwora kulą od pistoletu, że jest limit z jaką siłą obiekt jest w stanie zachować formę i że po przekroczeniu tego limitu, stwór po prostu traci trochę swojej konsystencji. Potwór potknął się i upuścił Marcela, który był w stanie się wycofać w ciasnym korytarzu. Złapał on szybko za wiadro, które przygotowaliśmy i zamachnął on się nim w stronę głowy, przygotowaliśmy to wiadro wcześniej, by uwięzić potwora z powrotem pod nim, kiedy go już znajdziemy, ale był on na to już za duży. Zagarnęliśmy mu prawię całą głowę co go już kompletnie przewróciło. Myśleliśmy, że już wygraliśmy tą sprawę, ale podczas gdy nie patrzyliśmy, potwór poświęcił większość swojej wielkości w zamian za zregenerowanie swojej głowy. Nie wiem czemu uważaliśmy, że humanoidalny-stwór-piwo, będzie podążał za zasadą, że nic nie jest w stanie żyć bez głowy. Po wstaniu stwór rzucił się na twarz Marcela i zaczął próbować wejść do niego przez nos, uszy i usta. Nie było to dla niego jednak proste poprzez ubranie ochronne na głowie Marcela. Zaczął się on wycofywać przez drzwi i aż do ogrodu, próbując zdjąć potwora z twarzy. Na ogródku, potknął się o cegłę i zrzucił stwora do otwartej studni. Pobiegłem za Marcelem i pomogłem mu wstać. Popatrzyliśmy na siebie, kiwnęliśmy głowami i bez słów zaczęliśmy zrzucać cegłówki i kamienie do studni, rozrywając piwnego stwora na małe kawałki do momentu, w którym nie widać go było spod gruzu.
Wróciłem po tym wszystkim do swojego domu, praktycznie nie rozmawiając w ogóle z Marcelem. W połowie drogi do mojego domu, spotkałem Czesława, stał na środku drogi i patrzył on się zdezorientowanie ślepo w księżyc. Zapytałem go czy wszystko dobrze. «Chyba tak Szymon, ale ostatnio mam straszne problemy z pamięcią. Nie jestem już praktycznie w stanie powiedzieć co zapomniałem, bo nawet to zapomniałem. Szymon, gdzie ja właściwie mieszkam? Jedyne już co pamiętam, to twoje imię i to jak robić piwo, błąkam się po nocach od kąta do kąta, próbując przypomnieć sobie gdzie ja w ogóle śpię i te dzwony- ciągle kościół w nie bije, nie da się przez to skupić.» «Nic nie słyszę Czesław, nie słyszałem żadnych dzwonów już od tygodni, prawie miesiąca, wszyscy opuścili kościół. Każda ich chwila jest spędzana pod wpływem nasze-» przerwałem poprzez wypowiedź Czesława «O! Anioł pański biją dzwony, ksiądz nas znowu będzie ciągnął za uszy jak się spóźnimy.» Zostawiłem go samego, miałem dość słuchania tego, zamknąłem za sobą drzwi i zacząłem płakać zaraz pod nimi. Nie miałem czasu, żeby się wypłakać, bo ktoś zaczął pukać do moich drzwi, zaraz po nim. Był to wcześniejszy detektyw, wszedł do środka, jakby wchodził do siebie. Zauważył mój niepokój wokół niego wcześniej i domyślił się że coś wiem na temat zaginięcia inspektora. Wiedział, że to nie ja się go pozbyłem, bo uważał, że posiada oko do ludzi i był w stanie powiedzieć, że nie byłbym w stanie tego zrobić, ale najwyraźniej miał nadal obawy, wobec mojego ojca, sądził, że mogłem odurzyć swojego ojca. Normalnie to bym się wkurzył na takie stwierdzenie, ale teraz nie miałem na to czasu. Zdecydowałem się mu powiedzieć o wszystkim co wiem, o wszystkim co się dzieje i o moich alternatywach piwa utworzonych z przepisu dziadka. Opowiedziałem mu o moich relacjach z ojcem, o tym jak ten zaczął się na mnie wyżywać po tym jak zaczął pić i że jedynym sposobem, jak mogłem sprawić, żeby ten mnie uznał jako syna, było robienie mu nowego alkoholu. Powiedziałem mu, że chcę pomóc Czesławowi i że jestem w stanie zapłacić za to każdą cenę. Rozmawialiśmy przez kilka godzin, po czym skonstruowaliśmy nasz ostatni plan. Piszę to teraz, jako mój testament. Jak teraz o tym myślę to na początku skłamałem, ta historia nie ma początku i nie ma końca, nie jest ona tak prosta jak ten zeszyt, gdzie początek to jest pierwsza strona, a koniec jest stroną ostatnią. Nie ważne czy mój plan się uda czy nie, nie ważne czy będę w ogóle jeszcze żył po tym wszystkim, nawet jakbyśmy przeszli na postawę prohibicyjną z tym napojem, to jego wpływ był po prostu za duży na nas i na najbliższe społeczeństwo, by to tak prosto zakończyć. Jeżeli to jest mój ostatni wpis to znaczy, że zawiodłem, że Czesław już postradał zmysły i zaszlachtował nawet mnie. Jeżeli to czytasz, ostatnia trzeźwa osobo, której zostawiam moją ostatnią wolę - wznów dzwony w kościołach." …
O5-█: Czemu przestałeś czytać?
MFO Alfa-1██: Proszę pana, to była ostatnia strona.
O5-█: Rozumiem… Czy mógłbyś zmienić to na dziewiątkę?
MFO Alfa-1██: Nie próbuje pan się zabić poprzez przedawkowanie środku przeciwbólowego co nie?
O5-█: Zauważyłeś może, że mam do siebie podłączone dwie kroplówki? Jedna jest standardowa medyczna kroplówka. Druga jest wypełniona preparatem antymnetycznym. Podbij ją do dziewiątki. Obiecałem sobie, że nie ruszę już nigdy więcej preparatu amnezyjnego, ale to nie tak jakbym mógł się uzależnić już na długo, biorąc pod uwagę, że kopnę w kalendarz za kilka godzin, może nawet krócej.
MFO Alfa-1██: Proszę tak nie mówić.
Mija 6 minut.
O5-█: Powoli wraca do mnie wszystko, słuchaj więc dobrze, bo zawsze jedyne co ludzie wiedzieli na temat historii tego podmiotu to „został wynaleziony przypadkowo przez nawet jeszcze nie gimnazjalistę i uzależnił od tego całą wieś. Alternatywy tego preparatu są używane teraz od wieków poprzez Fundacje". Zamierzam jednak uczynić ciebie pierwszą osobą, która pozna tą historię w całości.
MFO Alfa-1██: Z wszelkim szacunkiem. Ale czy przypadkiem rada O5 nie powinna usłyszeć tego przede mną?
O5-█: Te dziady? Gdzie, nic nie wiedzą. Są oni jak politycy, koniec końców tymi, co sprawiają, że trybiki się tutaj ruszają, nie są dziady, które od czasu do czasu powiedzą, coś w stylu „zgodnie z decyzją komitetu O5, od teraz eksperymenty tego typu są zabronione”, lecz osoby, które badają i walczą z tym, co anomalne. Jak już jesteśmy na tym temacie, chłopcze, od momentu, w którym wydam swój ostatni dech, będziesz się znany pod pseudonimem O5-█.
MFO Alfa-1██: Zaraz, zaraz, zaraz co? Przepraszam proszę pana, ale panu chyba leki uderzyły do głowy? Ja? Taki przydupas jak ja?
O5-█: Tak. Taki przydupas jak ty. Spójrz na mnie, pracowałem z Fundacją już od jej początków, kiedy jeszcze nawet nie skończyłem 18 lat. Gdyby nie ja, prawdopodobnie, by nie funkcjonowała nawet na światową skalę. Jednak zobacz na ten szpital. Pusty, nikt z Komitetu O5 nie przyszedł mnie odwiedzić, nikt z reszty Red Right Hand, tylko ty. Zawsze tak było, wszyscy podążali za mną ślepo, tylko ciebie mogłem widzieć jako przyjaciela. Tylko ciebie i Szymona.
MFO Alfa-1██: Szymona? Myślałem, że to pańska notatka.
O5-█: Też tak myślałem, ale teraz jak antymemetyki już są w moim krwiobiegu to już pamiętam dokładnie co się stało w tą noc podczas najazdu na warzelnie. Szymon razem z detektywem i Marcelem, po prostu nas zaatakowali w nocy i próbowali zniszczyć całą warzelnie. Nie udało im się to. Marcela odurzyli SCP-PL-192 po czym, przywiązali gołego gdzieś na zadupiu, gdzie parzył się na słońcu przez 6 dni, po czym został uratowany poprzez przejeżdżającego zbieracza grzybów. Prawie umarł z głodu. Nie był w stanie wrócić do wsi przez długi czas, zmieniła mu się kompletnie karnacja twarzy i miał przez długi czas kompletną głuchotę i ruszał się jak, by był pod prądem, majaczył, rzucał się poprzez swoją pląsawicę i miał mięśnie napięte do tego stopnia, że podobno wyglądało to tak jakby jego żyły miały mu zaraz pęknąć. Patrząc na jego oczy nie byłeś w stanie powiedzieć czy w ogóle jeszcze nie oślepł, bo były tak zmasakrowane poprzez słońce. Kilka lat po tym zmarł z powodu raka kolczystokomórkowego skóry. Szymon i Detektyw sami zjawili się przed Warzelnią, bez Marcela, którego nie byli w stanie znaleźć w domu. Podczas, gdy mocowali się z kłódką do warzelni, po ich lewej nagle zaświeciły się 2 reflektory, świecące niczym oczy w ciemności. Szymon wparował do fabryki, ale detektyw nie zdążył, dwojga oczu się zaczęły zbliżać z ogromną prędkością w jego stronę. Był to Paweł w swoim kompletnie nowym i wypucowanym samochodzie, potrącił Detektywa, zaledwie kątem samochodu, wywracając go na ziemię i plamiąc sobie maskę pojazdu. Zanim detektyw zdążył wstać, Paweł zaczął wycofywać samochód, który podskoczył jak na progu zwalniającym, po czym zmienił z powrotem bieg i znowu wystartował w przód, po czym znowu na wsteczny, po czym znowu w przód, po czym znowu na wsteczny i tak powtarzał, dopóty przejeżdżanie detektywa nie było jak po progu, ale jak po worku zostawionym na drodze.
W placówce nie było w sumie nikogo, poprosiłem osobiście innych, by zostawili tylko nas dwóch. Nie wiem czemu to zrobiłem, byłem narąbany na SCP-PL-192, nie myślałem prosto, chciałem z niego zrobić przykład, że się nie boje jakiegoś tam dobrego chrześcijanina, który nie miał jaj, żeby się napić.
Przyszedł do mnie frontalnie i wycelował we mnie swoją kreacją. Była to jego „broń" domowej roboty, zrobionej z metalowej rury, wypełniona od środka petardą i metalową kulką. Zamierzeniem tej broni, było, że jak się odpali petardę, to kulka powinna wystrzelić z wystarczającą prędkością, że raczej człowieka to nie zabiję, ale pewnie wystarczająco zaboli, żeby chociaż dać chwilę, żeby solidnie przyłożyć atakowanemu metalową rurą w głowę. Kiedy wszedł do pokoju w którym siedziałem na ziemi i upijałem się anomalią, zapytałem go szczerze „Kim ty kurna jesteś i za kogo się uważasz, że myślisz, że możesz zakończyć moją firmę". Byłem już w takim momencie, że nie pamiętałem nawet już o Szymonie, zapomniałem nawet o tym jak się nazywam. Nie byłem też daleko od stanu, nazywanego przez Szymona, jako zamiana w pustą skorupę, gdzie ofiara jest pod efektami równocześnie preparatu amnezyjnego klasy H i I, blokując ofierze, zdolność do dostępu do swoich wspomnień i zdolność do tworzenia nowych wspomnień.
Spojrzał na mnie nie dowierzając, otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko je zamknął i wziął zamach swoją metalową rurą. Zanim zdążył opuścić rękę, machnąłem szybko sierpem, zatrzymując na stałe sierp w jego wątrobie. Upuścił rurę i spojrzał na mnie, mówiąc „Zawsze tobie zazdrościłem. Czesław, byłeś dla mnie przykładem, dorośli zawsze uważali ciebie za hultaja i chuligana, któremu jedynie pieniądz na głowie, ale ja widziałem w tobie przykład. Byłeś dla mnie jedynym, który widział mnie za to we mnie dobre, a nie to co we mnie najgorsze", odpowiedziałem mu na to monotoniczne, że nie mam pojęcia kim on jest, ale go to nie obchodziło, kontynuował. „Wiem, że nie zapamiętasz moich słów, że nie zmienią one twojego zdania, że jestem dla ciebie nieznajomym, ale mam nadzieje, że Czesiek, którego ja znam, jest nadal gdzieś tam w środku. Proszę, jeśli tam nada-" Przerwałem mu, poprzez wyjęcie sierpa z wątroby i wbicie go mu w głowę, uciszając go na zawsze.
Zacząłem przemieszczać się do innego pomieszczenia, metaliczny zapach krwi, psuł mi piwo, potknąłem się jednak o butelkę. Wziąłem ją do rąk i przechyliłem.
Chwilę po tym, byłem przekonany, że nazywam się Szymon Kutwa i że ciało, które leży przede mną, to Czesiek, którego zamordowałem, poprzez zabranie mu jego sierpa i zaszlachtowanie go nim. Zwymiotowałem na ziemię i straciłem przytomność. Jak się obudziłem wieśniacy, ciągle widzieli mnie jako Czesława, ale nie było to dla nich problemem, bo i tak byli tak narąbani, że dla nich równie dobrze mogłem być Napoleonem.
Przez cholernie długi czas, moja rutyna składała się tylko i wyłącznie z podawania różnych rodzajów preparatów amnezyjnych, próbując powstrzymać wieśniaków przed ich uzależnieniami i rozprowadzeniem alkoholu poza wieś póki mogę. Nie było to proste, zajęło mi to kilka lat i większości uzależnień nie dało się uleczyć, przez co działali oni na identycznej zasadzie jak ja przez większość mojego życia, poszukując tego „czegoś", ale nie wiedząc czym „to" jest.
Kilka lat później na pogrzebie Marcela, który mnie zresztą unikał do końca swoich dni, czego nie rozumiałem, myślałem, że mnie unika, bo go zostawiliśmy i nie najechaliśmy fabryki z nim. Spotkałem kilku facetów w czerni. Najwyraźniej Marcel przed śmiercią spotykał się z jakąś grupą, która próbowała zachować istnienie anomalii w sekrecie. Jak się za pewne domyślasz, z nich się wyłoniła Fundacja, jaką znamy dzisiaj, nie jako Fundacja sprzedająca piwo, ale jako sekretna podziemna Fundacja. Nie będę cię zanudzał na temat tego co było po tym, bo jednak to już jest bardziej sprawa powiązana z SCP-001, a nie o tym jak zostałem O5. Chociaż między nami nie wszystko co zrobiłem, żeby się dostać na mój stołek było wyjątkowo moralne. Mogę tylko się przyznać teraz, bo i tak nic mi nie zrobią jak już będę martwy.
Zasnąłeś już? Wiem, że może to nie była bardzo interesująca historia, ale jest ona jako jest. Mam dla ciebie też ostatnią prośbę, pójdź na koordynaty ██ ° ██ ' ██ '' N, ██ ° ██ ' ██ '' W, na strychu znajdziesz ode mnie małą buteleczkę z SCP-PL-192, które tam stoi, już od kilku dekad.
MFO Alfa-1██: Myślałem, że pan opowiedział mi o tej historii, by pokazać, że trzeba uważać z użyciem mnestyków, biorąc pod uwagę jak uzależniające i proste do produkcji one są.
O5-█: Chłopcze, wszystko w umiarze jest dobre, w szczególności dla ciebie. Widziałeś wiele rzeczy już w tej Fundacji, o których lepiej byłoby ci zapomnieć, nie dla twojego bezpieczeństwa, ale dla komfortu psychicznego. Zresztą, zaraz umrę więc to chyba naturalne, że zamierzam poczęstować cię najlepszym trunkiem na świecie, czyż nie? Właśnie zapomniałem o moim ostatnim prezencie, o moim memento.
O5-█ wyjmuje z torby sierp.
O5-█: Nawet nie wiesz jakim bólem dupy było tego przetrzymania wobec Wydziałowi Wewnętrznemu, oni mogą nawet ci skonfiskować zbyt zaostrzony ołówek, więc uważaj jak się z tym obnosisz. Domyślam się, że wiesz do kogo należał ten sierp i co ten przedmiot oraz podarowanie ci go znaczy?
MFO Alfa-1██: Chyba tak. Dziękuje proszę pana.
«KONIEC LOGU»
« SCP-PL-191 | SCP-PL-192| SCP-PL-193 »