Specjalne Czynności Przechowawcze: Aktualnie nie ma żadnej efektywnej metody zniszczenia lub kontroli SCP-PL-270. Na tę chwilę jedyną znaną metodą powstrzymania SCP-PL-270 jest wykorzystanie ostatniego życzenia SCP-PL-275. Anomalia ta jednak jest chwilowo poza zasięgiem faktycznej Fundacji.
Wszyscy ciągle żywi członkowie Departamentu Mykologii oraz MFO Alfa-32 ("Big Fungus"), którzy na ten moment ukrywają się przed jednostkami Fundacji, muszą być zlokalizowani i uratowani pod warunkiem, że dana akcja nie skompromituje lokacji Ośrodka PL-343.
Opis: SCP-PL-270 to 73-metrowy krwistoborowik szatański (Rubroboletus satanas) o 400-metrowym w średnicy kapeluszu. Anomalia ta pojawiła się w lesie ████████ w Polsce, w roku 2███, gdy SCP-PL-275 został użyty drugi raz. Ze względu na wielkość anomalii, przemieszczenie aberracji jest najprawdopodobniej niemożliwe. Główna atypia SCP-PL-270 pochodzi z sporangiosporów bytu. Zarodniki sporangialne grzyba są wielkości 20 do 10 φ na skali phi Krumbeina3 oraz nie są one w stanie zaowocować w nowy dorosły egzemplarz SCP-PL-270, co sugeruje, iż dany grzyb nie jest zdatny do rozmnażania się w żadnej formie. Zarodniki podmiotu są w stanie przenosić się drogą powietrzną na wyjątkowo długie dystansy, co pozwala na przekroczenie nawet oceanów, czyniąc anomalię wysoce zaraźliwą od osoby do osoby.4
Sporangiospory posiadają dwie funkcje anomalne:
- W kontakcie z jakimikolwiek innymi grzybami, zarodniki przyłączą się do grzyba, znacznie przyśpieszając jego dojrzewanie, najczęściej do skali, która byłaby niemożliwa ze standardowymi metodami. Dodatkowo razem z drugim użyciem SCP-PL-275 wróciła do obiegu ekologicznego niepoliczalna ilość gatunków grzybów, które były uznawane za wymarłe lub zostały poddane selekcji sztucznej w celu wybicia gatunku.
- Po dostaniu się do dróg oddechowych organizmu człowieka, osoba ta zostanie podłączona do biernej inteligencji kolektywnej. Dana osoba nie będzie sobie najczęściej z tego zdawała sprawę, gdyż jedyna zmiana w neurologii osoby zarażonej infekcją jest utrata zainteresowania oraz zwiększenie akceptacji wobec pojęcia niestandardowości i anomalności. Objaw ten znacznie pomógł akceptacji przez społeczeństwo wszystkich konotacji powiązanych ze Scenariuszem "Zepsutej Maskarady" klasy BK oraz przysposobieniu się do życia otoczonym anormalnymi bytami. Nawet jeśli sobie członkowie inteligencji kolektywnej z tego sprawy nie zdają, stale dostarczają one informacje do głowy struktury PZGA, który jest również w stanie wymuszać proste komendy osobom zainfekowanym. Po wykonaniu polecenia, osoby zarażone tracą wszystkie wspomnienia z momentu wykonywania danych im rozkazów.
Odporność na sporangiospory SCP-PL-270 mają wszystkie osoby, które w życiu miały częsty kontakt z grzybami.
Dodatek Ⅰ/PL-270: Pierwsze 72 godziny
Fundacja dokładnie 48 godzin po powstaniu SCP-PL-270 skontaktowała się z PZGA, które prawie natychmiastowo objęło kontrolę nad całokształtem Fundacji, wliczając w to Radę O5 zainfekowaną zarodnikami sporangionalnymi. Komitet ten nadal pełni funkcję administracyjną nad organizacją, by zapobiec absolutnemu wymarciu rasy ludzkiej. Mimo to kontrolę de facto nad Fundacją sprawuje aktualnie głowa PZGA. Większość agentów organizacji ciągle zajmuje się wyłącznie kolekcją i zbieraniem atypowych grzybów oraz nie jest powiązana z rządzeniem strukturą Fundacji.
Filie Fundacji znajdujące się na innych kontynentach niż Europa przez kilka godzin od tego incydentu próbowały polemizować z decyzją złączenia się obu organizacji, jednak zostali zignorowani aż do momentu zmiany zdania, najprawdopodobniej pod wpływem SCP-PL-270.
Około 6 godzin po objęciu kontroli PZGA nad Fundacją nastąpił scenariusz "Zepsutej Maskarady" klasy BK, zainicjowany oficjalnie poprzez komunikat aktualnej „Fundacji”. Wiadomość została zaakceptowana bez zbytniego skandalu społecznego ze względu na właściwości zarodników sporangionalnych. Niecałe 12 godzin po objęciu kontroli PZGA nad Fundacją obie organizacje, które scaliły się w jeden byt, wydały dekret mordu na wszystkich pracownikach mykologicznych Fundacji. Akcja ta została podjęta przez MFO Alfa-33 ("Pestycyd"). W ciągu następnych 12 godzin rozpoczęła się masowa imigracja byłych pracowników departamentów i mobilnych formacji operacyjnych powiązanych z mykologią. Większość danych pracowników została szybko znaleziona przez agentów „Fundacji” i poddana egzekucji. W procesie tym siły Fundacji zostały wspomożone wykupionym wyposażeniem oraz agentami A.R.G.U.S. Inc. wykupionych za pomocą budżetu Fundacji. Według obliczeń budżetowych Fundacji kupienie przysługi danej skali znacznie osłabiłoby zdolność administracyjno-ekonomiczną tej organizacji, chyba że pracownicy Fundacji byliby zmuszani do pracy za wyłącznie symboliczną stawkę poprzez efekt sporangiosporów anomalii.5
Dodatek Ⅱ/PL-270: Pierwszy tydzień
(Dokument napisany przez członka projektu Eden oraz Departamentu Mykologii — Godzimira H. Mroza).
Najważniejsze w ucieczce od PZGA były dwie rzeczy: jak szybko się dowiesz o tym, że twój kolega z biurka został zamordowany i to, w którą stronę zacząłeś uciekać. Straciliśmy kontakt ze wszystkimi, którzy uciekali w stronę przeciwną od Polski. Granica jest strefą śmierci wypełnioną agentami z rozkazem do strzału bez próby wzięcia żywcem. Zebranie większości mykologów Fundacji dla projektu Eden w Polsce zadziałało przeciwko nam. Przeżyły wyłącznie osoby, które były na tyle głupie, by uciekać w losową stronę i skończyły gdzieś w górach, mimo iż pod względem ekologicznym są to teraz w sumie najniebezpieczniejsze tereny, ze względu na anomalne, drapieżne grzyby.
Miałem na tyle szczęścia, że kiedy byłem goniony przez chodzącego na dwóch tylnych nogach grzybko-konia wpadłem do wejścia jakiejś kopalni śląskiej. Okazało się, że ludzie ciągle tu żyją relatywnie normalnie, bez wpływu anomalii. Spotkałem się tutaj z członkiem Anderson Robotics. Zbadał mnie jakimś urządzeniem, po czym wręczył mi maskę gazową w kształcie dziobu sokoła. Wyjaśnił, że jest to na wszelki przypadek, gdybym jednak ewentualnie złapał efekt SCP-PL-270. Zaprowadził mnie pośpiesznie w głąb kopalni. Objaśnił, że sporangiospory nie dostały się jeszcze tutaj ze względu na stężenie dwutlenku węgla w powietrzu, jednak ewentualnie chociaż jeden zarodnik się tutaj dostanie. Po wepchnięciu mnie na siłę do szybu pozwolił mi zapoznać się z innymi niezainfekowanymi sporangiosporami górnikami. Była tutaj też niewielka rodzina dwóch rodziców oraz syna. Później dowiedziałem się, że odwiedzali męża w pracy, który zapomniał telefonu oraz śniadania. Było tam łącznie z siedem osób, plus kilku, znajdujących się głębiej w jaskiniach. Co zabawne, jakimś cudem znalazł się tam nawet jakiś jeden członek Personelu Klasy D, który tak samo jak ja miał naturalną odporność na SCP-PL-270. Nie wiem jak się wydostał z celi, ale mieliśmy teraz większe problemy niż przejmowanie się tym, że prawdopodobnie gościmy mordercę czy gwałciciela. Zastanawiam się nad wyrzuceniem go z kopalni, póki mamy szansę, ale jak na razie jest pokorny i słucha wszystkich moich poleceń bez narzekania, więc nie możemy wyrzucić skorej do pracy rąk. Dostęp do wody mieliśmy, ale był większy problem z jedzeniem. Ci z nas mający odporność na sporangiospory mogli polować na wcześniej wspomniane atakujące nas grzyby. Gatunkowi temu jest nieco bliżej do zwierząt niż grzybów: mają puls, organy oraz skórę. Można więc je zjeść, chociaż smakują wyjątkowo gąbczasto. Górnicy jednak odporności przeciwko zarodnikom nie mieli, więc trzeba było znaleźć dla nich jakąś inną alternatywę.
Używamy na ten moment gazetek internetowych utrzymywanych przez osoby z innych wymiarów, by dowiedzieć się, jaka jest sytuacja na zewnątrz. Nieważne ile poczekamy, poza kopalnią będzie ciągle niebezpiecznie i bycie znalezionym przez inteligencję kolektywną lub jakiegoś wyjątkowo drapieżnego grzyba skończy się śmiercią. Nie mamy nawet żadnych broni, by się bronić. Dałem swój rewolwer mojemu partnerowi, kiedy próbowaliśmy tydzień temu odbić SCP-PL-275 od Chopinowców, więc jedyne co mamy pod ręką, to szpadle i kilofy.
Informacja jest naszą najsilniejszą bronią na ten moment, może z nią przynajmniej będziemy wiedzieć, kiedy będzie najmniej niebezpiecznie, by zebrać z pobliskiej Żabki chociaż nieco jedzenia. Zakładając, że będzie ono na tyle dobrze zapakowane, byśmy nie musieli jeść zainfekowane jedzenia (Maski zostały skonstruowane w taki sposób, by dało się w nich jeść).
Dodatek Ⅲ/PL-270: Drugi tydzień
(Dokument napisany przez jednego z ochroniarzy znajdującego się w Ośrodku PL-69, przetłumaczony z j. angielskiego).
Wielce mnie cieszy fakt, że Fundacja nie została porzucona i że odkryłem, że nie jesteśmy sami. Udało mi się wyłapać ten dokument, gdy był usuwany przez fundacyjne jednostki, próbujące go przepisać, by pokazać, że wszystko jest w normie. Poprosiłem kilku mądrzejszych z tego ośrodka, by stworzyli dla nas miejsce, które Fundacja nie pozbędzie się, jeśli sama się do nas nie pofatyguje. Zakładając, że PZGA w ogóle potrafi sterować batyskafem.
Anomalne zarodniki się jeszcze do nas nie dostały, mimo iż podróżują przez wodę dość dobrze. Ośrodek ten w końcu został zbudowany, by być hermetyczny, nie przepuściłby nawet kropli. Tlen również jest produkowany lokalnie, więc jesteśmy przygotowani tutaj na siedzenie tutaj miesiącami.
Przebywając w tym miejscu dostaliśmy jak na razie jeden mail, z datą przybycia jakiegoś gościa do Ośrodka PL-69. Podpisany był pseudonimem "WWW".
Dodatek Ⅳ/PL-270: Drugi tydzień
(Dokument napisany przez członka projektu Eden oraz Departamentu Mykologii — Godzimira H. Mroza).
Udało nam się zapewnić kontakt z innym ośrodkiem Fundacji oraz lepsze źródło wody na dłuższą metę poprzez stworzenie filtru połączonego z podziemną grzybnią, która dostarcza wodę z powierzchni. Jedzenia powinno nam jeszcze starczyć na jakieś półtora tygodnia.
Wydzieliliśmy też listę obowiązków i harmonogramów, byśmy zawsze mieli wszystko, czego nam potrzeba, pod ręką. Wiem, że to nie najlepsza sytuacja na wspominanie tego, ale momenty takie jak ten pozwalają ludziom zrozumieć się lepiej. Przechodząc poprzez apokalipsę z innymi ludźmi, których znam wyłącznie od dwóch tygodni, pozwoliło mi się z nimi złączyć bardziej, niż z moją własną świętej pamięci matką. Jeden z nas miał przy sobie polaroida, więc zrobiliśmy sobie nawet grupowe zdjęcie, które każdy z nas trzyma przy sobie.
Przybyli do nas dwaj nowi ocaleni. Obaj byli byłym personelem Fundacji, jeden z nich był zwykłym naukowcem, drugi czymś więcej. Był dyrektorem jednego z największych Ośrodków mykologicznych w Polsce. Od razu wyjaśnił nam, że ma on odporność wobec SCP-PL-270, ponieważ sam zaczynał jako mykolog, a wydostał się z obserwowanej przez PZGA Strefy PL-34 dzięki nabytemu doświadczeniu w fałszerstwie dokumentów. Członek klasy D stanął za dyrektorem, by go poprzeć. Zdawali się znać dość dobrze. Nie leżało mi to, ale jednak prawda jest taka, że potrzebny nam był ktoś dobry w administracji, a badania pokazały, że nie jest pod wpływem sporangiosporów. Dodatkowo przylazł z nim ten naukowiec, który na pewno się przyda, więc jednak mimo wszystko wyszliśmy na plus.
Przyjmiemy też każdą pomoc. Próbując skontaktować się z mykologami z całego świata, coraz częściej słyszeliśmy opowieści o postaci „zgrzybiałego smoka”, który goni mykologów z całego świata. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, cała ta sytuacja jest absurdalna, więc mogę w to uwierzyć.
Dni w kopalniach się coraz bardziej dłużą. Czas jest zniekształcony bez słońca. Kilka osób zaczęło podnosić szpadle oraz kilofy i zaczęły schodzić niżej do tuneli dla zabicia czasu.
Dodatek Ⅴ/PL-270: Gazetka informacyjna (16 dzień)

APOKALIPSA

Smok Wawelski ożywa. Terror grzybiarzy przez Fundację

Dziś, ██.██.20██, zmarł ostatni żywy człowiek w Australii. Masowy mord ludzi w tym kontynencie zaczął się około dwa tygodnie temu, gdy dostały się do tego obszaru pierwsze zarodniki grzyba powstałego w Polsce. Owe zarodniki połączyły się ze specyficznym rodzajem lokalnego wymarłego grzyba żyjącego w symbiotycznej relacji z latrodectusami, znanymi również pod nazwą pająków wdów. W efekcie czego pajęczaki rozrosły się do rozmiarów większych niż ludzie i zaczęły chaotycznie rozmnażać się i ewoluować.
Według badań naszych specjalistów, jeśli problem będzie niezatrzymany, machina mordu za kilka tygodni wybije Oceanię. Kto wie, może nawet za niedługo dolecą pierwsze osobniki do Azji i rozpoczną tam wybicie rasy ludzkiej? Fundacja nie zdaje się przejęta, dopoki ten problem nie dotknie ich samych.

Legenda techno szambonurka. Fakt czy mit?
ZOBACZ RÓWNIEŻ
Wywiad z ostatnim żywym człowiekiem Australii
Jak najefektywniej zabarykadować mieszkanie
Czemu zmiana władzy we Fundacji jest dobrym pomysłem
Poradnik grzybów jadalnych
Jak wesprzeć gazetkę internetową
Co się stało z wykonawczynią pierwszego życzenia?
Czytając własną gazetkę, nie jestem w stanie zatrzymać łez w mych oczach. Mimo iż jestem reporterem, to próbowałem zrobić wszystko, co było w moich siłach, by zatrzymać drugie życzenie przed wpadnięciem w łapy Fundacji. Jestem jednak wyłącznie dziennikarzem, więc zrobię to, co jest moim obowiązkiem. Walczcie ludności! Nie pozwólcie, by ktoś wam dyktował, jak żyć macie!
Dodatek Ⅵ/PL-270: Trzeci tydzień
(Dokument napisany przez członka projektu Eden oraz Departamentu Mykologii — Godzimira H. Mroza).
Jak tylko przeczytałem gazetkę internetową, to pierwsze co próbowałem zrobić, to ukryć jej istnienie przed innymi. Bałem się, że może ona wszcząć wątpliwości o to, czy my, osoby, które uciekliśmy z Fundacji, jesteśmy „tymi dobrymi”. Nie wspominając o tym, że nie wiedziałem, czy mogę wierzyć czemukolwiek we wspomnianej gazetce. Wierzę, że sytuacja w Australii jest tragiczna, ale nie leżał mi tutaj autor gazetki. Oznajmianie, że zrobił wszystko, co może, aby SCP-PL-275 nie wpadł w niepowołane ręce było kłamstwem. Organizacja ta działała zarówno przeciwko, jak i z nami podczas naszej misji odzyskania grzyba. Podczas mojej misji z Sir Dr. Galatem podali nam lokację grzyba, ale zabronili wezwać posiłki, dopóki nie było za późno.
Dyrektor Strefy 34, który w tym tygodniu objął władzę administracyjną, uznał, że pokazanie tej gazetki innym jest świetnym pomysłem, nawet jak szura ona po Fundacji. W końcu wszyscy dobre, że to nie Fundacja, a PZGA stoi teraz na stołku administracyjnym i pozwala światu się palić. (Konkretniej to sama głowa PZGA, większość agentów PZGA, nie ma pojęcia co do końca się dzieje oraz dalej praktykują swoje grzybiarstwo tak jak zawsze). Pozwoliłem mu robić, co chce. Jak patrzył w telefon z gazetką, oczy mu się świeciły. Jakby zobaczył coś więcej, coś pomiędzy wierszami.
Rzeczywiście, kiedy górnicy przeczytali gazetę, poczuli się, jakby mieli wspólnego wroga, wobec którego mogą walczyć razem. Pozwoliłem na rozprowadzanie tej propagandy, biorąc pod uwagę znaczne podwyższenie się w motywacji oraz chęci do akcji wszystkich w Ośrodku, któremu daliśmy numer PL-343.
Zaczęły jednak pojawiać się pierwsze problemy z dyrektorem. Zaczął używać nowo danej mu władzy administracyjnej, by stworzyć hierarchię wokół siebie. Oczywiście, każdy uważa, że jest równy, ale jako osoba, która stoi nieco wyżej w hierarchii, widzę lekki faworytyzm. Łącznie trzy osoby trafiły na szczebel zaraz pod nim. Jego asystent, wcześniej wspomniany personel klasy D, członek Anderson Robotics, który jest naszą linią życia, oraz ja, jako dobrze wykształcony mykolog. Jak o tym teraz myślę, to w sumie coraz rzadziej widzę chłopaka z Anderson Robotics. Początkowo sądziłem, że wraca do swojego pokoju, by strugać strusia, w celu pozbycia się stresu (w końcu jest w wieku studenckim), ale okazało się, że współpracując z chłopakami z kopalni utworzył kuźnię. Zaczął w niej tworzyć machiny kopania, na których punkcie mieć lekkiego bzika. Nie zamierzam jednak go powstrzymywać, każdy z nas ma tutaj coś na głowie, a mało do roboty. Zatrzymanie czyjejś pasji teraz stworzyłoby wyłącznie niepotrzebny stres. Moją osobistą wizją świata jest to, że jeśli człowiek nie ma czym się zająć, czy to hobby czy pracą, to wariuje. Poza tym nieco powiększenie kolonii oraz zrobienie sobie drogi awaryjnej ucieczki jest dobrym pomysłem. Grzybopoczwary zaczynają rosnąć z każdym dniem. Pełnia będzie za około trzy tygodnie. To jest nasz deadline na znalezienie SCP-PL-275 i odbicie grzyba albo pomoc komuś, kto również chce uratować świat. Prędzej czy później musimy też stąd wyjść i zdobyć nieco racji żywnościowych dla górników.
To są jednak plany na później. Na razie moją największą obawą jest dyrektor Strefy PL-34. Zwerbował pod siebie najbardziej napakowanego górnika, w zamian za posiadanie priorytetu na wszystkie dobra naturalne. Wliczając w to jedyną kobietę, która znajduje się w kopalni. Wczoraj widziałem jak „karał” jednego z górników za to, że źle wykonał swoją robotę. Próbowałem stworzyć siłę przeciwną, poprzez plotki, która zrównoważy ewentualną władzę absolutną dyrektora, ale o wiele trudniej jest przekonać ludzi, że ktoś, z kim pracowali od lat, może być przeciwko nim, niż że jest z nimi.
Mam nadzieje, że wyolbrzymiam problemy i że to jest naprawdę jedyne rozwiązanie, jak można kierować ludźmi pod wpływem stresu i wiedzących, że dzień następny może nie nadejść.
Mam też dobre wiadomości. Przeglądając internet znalazłem pogłoski o „techno szambonurku”. Postaci, która według mnie jest zainspirowana romantyzmem anomalnych gazetek internetowych. Partyzant ten pojawia się i znika po całej Polsce w nieprzewidywalne sposoby i zostawia za sobą powieści oraz wiersze, które sprawiają, że mykolodzy zaczynają kwestionować swoje decyzje. Słyszałem nawet o sytuacjach, w których osoby zarażone zaczynały kwestionować stan obecny. Moc poezji jest zaprawdę przerażająca. Nie jestem do końca pewien, skąd wywodzi się nazwa „techno szambonurek”, ale zadowolony jestem z faktu, że ciągle istnieją ludzie walczący z reżimem PZGA.
Dodatek Ⅶ/PL-270: Trzeci tydzień
(Dokument napisany przez jednego z ochroniarzy znajdującego się w Ośrodku PL-69, przetłumaczony z j. angielskiego).
W ciągu ostatniego tygodnia odparliśmy jeden atak Fundacji. Jesteśmy zmęczeni, ale nie przegramy tak łatwo na swoim terenie. Spodziewam się, że głowa PZGA pewnie wysłała po nas więcej niż jedną grupę, ale tutejsze stworzenia morskie solidnie ewoluowały w ciągu trzech tygodni. Dostanie się do tego ośrodka, nie jest proste. Wyjście również nie jest.
Dostaliśmy wizytę od wspomnianego wcześniej gościa. Pojawił się w śluzie dzisiaj rano. Nie było widać żadnej łodzi podwodnej. Przyszliśmy go powitać z karabinami wycelowanymi w jego schowaną za czarnym kapturem głowę. Miał on nieco rosyjski akcent. Zapytałem się go jako przedstawiciel (dyrektor ośrodka przebywał poza nim kiedy powstał SCP-PL-270) czego od nas chce. Zanim zaczął wyjaśniać swój cel, ponownie przedstawił się jako WWW, następnie dodał, że szuka schronienia, bo wymaga pomocy, gdyż za niedługo żadne miejsce nie będzie bezpieczne.
Zanim zdążyłem zapytać, co będziemy z tego mieli, mężczyzna wyjął zza pleców czarną skrzynkę. Otworzył ją i pokazał jej zawartość, samą skrzynkę upuszczając na podłogę z hukiem. Był to niebieskawy borowik, wyjątkowo przypominający wyglądem SCP-PL-275.
Byłem sceptyczny. Nawet jeśli ta osoba była zdatna do teleportacji, to grzyb ten jest aktualnie najbardziej pożądaną anomalią na całym świecie. Osobiście podejrzewałem fałszywkę, ale nie byłem mykologiem. Nie byłem w stanie poznać, czym różni się fałszywy grzyb od prawdziwego.
WWW widząc nasze zdziwienie wyjaśnił, że to w istocie SCP-PL-275, ale nie ten, który spowodował to wszystko. Powiedział, że ten grzyb to SCP-PL-275 z innego wymiaru.
Dodatek Ⅷ/PL-270: Czwarty tydzień
(Dokument napisany przez członka projektu Eden oraz Departamentu Mykologii — Godzimira H. Mroza).
Zadecydowaliśmy, że nie mamy już wyboru. Musimy wyjść na dwór i zobaczyć stan świata poza naszą kopalnią. Potrzebujemy racji żywnościowych i zrobienia kroku naprzód. Sytuacja robi się coraz gorsza, nie lepsza. Codziennie czytamy coraz gorsze i gorsze wiadomości (chociaż mam przeczucie, że nowo przyjęty dyrektor je nieco podkręcił, by zwiększyć terror. Kontroluje on już wszelki dostęp do informacji). Czekanie niczego nie zmieni. Otworzyliśmy bramę przy wyjściu z kolonii. Było nas trzech. Nasza drużyna składała się z personelu klasy D, mnie oraz ojca wspomnianej wcześniej rodzinki.
To, co zobaczyliśmy, mnie przeraziło. Ciała były porozrzucane na drogach. Wychudzone oraz rozszarpane. Wyrastała z nich pleśń oraz grzyby, które żywiły się na resztkach czegokolwiek, co w ciałach jeszcze zostało. Zdałem sobie sprawę, że to dzieje się globalnie. Przestała mnie obchodzić Australia i latające przerośnięte pająki. Nie mógłbym uwierzyć, że wyłącznie tutaj, za bramami kopalni było tyle rozpaczy. Taki obraz pewnie można znaleźć w całej Polsce. Może nawet Europie. Zrobiło mi się niedobrze. Ojciec rodziny powiedział, że nie da rady i wrócił biegiem do kopalni. Członek klasy D jakoś sobie radził. Usłyszeliśmy rozmowy i śmiech nieopodal siebie i skoczyliśmy do krzaków. Były to dzieci, które razem szły do szkoły. Jedno z nich potknęło się o leżące na pasach zwłoki i zaczęło się śmiać razem z innymi, po czym wróciły do narzekania na „panią Rutkowską” oraz jej oceny z ostatniego sprawdzianu.
Weszliśmy do sklepu po tym, jak dzieci przeszły. Schowaliśmy oczywiście maski gazowe, które dał nam typ z Anderson Robotics, które i tak były dla naszej dwójki nieco bezużyteczne. Przeszliśmy obok kasjerki, która patrzyła w telefon i przeglądała Twittera. Nie przeszkadzało jej to, że w tył jej głowy wgryzał się grzyb pasożyt z zębami. Co jakiś czas wydawała z siebie odgłosy bólu, ale poza tym siedziała bez szwanku. Napakowaliśmy do toreb tyle jedzenia, ile tylko mogliśmy zmieścić i zdaliśmy sobie sprawę, że nie mamy pieniędzy. Stwierdziliśmy, że wyjście bez słowa jest najlepszą opcją, ale kasjerka wstała z krzesła i zabroniła nam skorzystania z drzwi. Przerwała w połowie zdania i martwa uderzyła z krwistym odgłosem w kasę, która wybuchła pieniędzmi. Kiedy spadała, zauważyłem kątem oka, że pasożyt, który wyjadał jej tył głowy, wszedł już tak głęboko w mózgoczaszkę, że widać było wyłącznie końcówkę jego trzonu. Wyszliśmy ze sklepu pół biegiem, zastanawiając się, czy zostaliśmy zgłoszeni do inteligencji kolektywnej. Jest ona w końcu najprawdopodobniej kontrolowana wyłącznie przez jedną osobę. Kim musiałby on być, żeby oglądać wszystkich ludzi równocześnie?
Wróciliśmy do Ośrodka PL-343 i zapukaliśmy dwa razy w bramę. Nie było odpowiedzi, więc otworzyliśmy drzwi sobie sami. Wchodząc przez drzwi usłyszałem za sobą zwierzęcy odgłos. Szybko odskoczyłem, zamykając za sobą bramę. Zauważyłem kątem oka, że spanikowany ojciec leżał martwy w krzakach, zjedzony przez żywego grzyba, mającego teraz elementy zarówno konia, jak i jego samego. Był to najprawdopodobniej ten sam grzyb, który gonił mnie, kiedy po raz pierwszy się tutaj dostałem. Próbowałem wyjść na zewnątrz, ale zostałem zatrzymany przez towarzyszącego mi więźnia fundacyjnego, który uświadomił mi fakt, że rodzina straciła właśnie ojca. Prawdę rzecz mówiąc, w retrospekcji nie wiem, czy w ogóle wyszedłbym z kopalni. Nie wiem, czy starczyłoby mi odwagi.
Pobiegłem do dyrektora. Wziął na siebie obowiązek administracji, to niech on bierze na siebie obowiązek oznajmienia matce, której i tak używa jako prostytutki, że została wdową. Skierowałem się do jego gabinetu, ale zatrzymałem się tuż przed drzwiami, gdy dostrzegłem, że wypływało spod nich nieco krwi. Położyłem ręce na ustach, próbując nie wydać najcichszego odgłosu, ale było na to chyba już za późno, bo drzwi zaraz po tym otworzyły się z lufą pistoletu wycelowanymi w moje czoło. W środku nad ciałem dyrektora stał naukowiec, który przyszedł do kopalni razem z nim. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nigdy go nie zbadaliśmy, przez to jak bardzo podejrzliwi byliśmy wobec dyrektora. Kazał mi wejść i usiąść. Zostawił drzwi otwarte, niespecjalnie obchodziło go ciało na korytarzu.
Zapytałem go, kim jest. Odpowiedział, że Inkwizytorem. Jego pracą jest pozbywanie się osób niechcianych w Fundacji. Takich jak właśnie dyrektor Strefy PL-34, który zajmował się wszystkim, co może być uznane za niechciane. Od utworzenia siatki prostytucji używającej personelu klasy D za swoich złotych lat, po handel środkami amnezyjnymi. W tym wypadku polecenie likwidacji zostało mu powierzone przez Prezesa, który kazał mu dalej wykonywać swoją pracę. Prawdopodobnie stracił on kontakt z inteligencją kolektywną z powodu przebywania pod ziemią. Zapytał mnie, czy wiem coś o „techno szambonurku”. Najbardziej zainteresowany był jego lokacją. Był pewien, że z jakiegoś powodu akurat ja powinienem był coś o nim wiedzieć. Kiedy zaprzeczyłem wycelował broń w moją skroń, gotowy do strzału. W końcu według definicji aktualnej Fundacji, to my jesteśmy niepożądanymi.
Zanim Inkwizytor był w stanie wystrzelić, personel klasy D wskoczył do pokoju z kilofem w dłoni, który wbił się w czaszkę naukowca. Kilof utknął w jego głowie i uderzył rączką w ścianę. Ciało zsunęło się na podłogę, malując już mocno zakrwawiony gabinet kolorem krwi, jeszcze mocniej kolorem krwi. Nie zastanawiając się dłużej, wstałem z krzesła i uciekłem razem z członkiem personelu klasy D na korytarz, gdy usłyszałem jakiś ryk. Spojrzałem w stronę, z którego dochodził. W moją stronę leciała kula ognia. Szybko wskoczyliśmy z powrotem do gabinetu, by jej uniknąć, a gdy przeleciała dalej, wyjrzałem ostrożnie przez resztki spopielonych drzwi, by ujrzeć jej źródło. Był to ożywiony grzybami smok wawelski, którego kontrolował z grzbietu jakiś stary grzybiarz. Słyszeliśmy o tej legendzie, ale nie spodziewałem się, że spotkamy tą bestię, zwłaszcza tak szybko. Nie wspominając już o tym, że ktoś go kontroluje. Razem z członkiem klasy D pobiegliśmy w przeciwnym kierunku od bestii. W stronę tuneli wykopanych przez obsesję górników. Oddychanie zaczynało być trudne z powodu wystrzelonych płomieni. Nasze maski nie były zaprojektowane do oddychania w takiej sytuacji, a wyłącznie do filtrowania zarodników SCP-PL-270.
Skoczyliśmy do szybu. Smok wawelski podążył za nami i również skoczył w dół tunelu. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy rzeźba jest w stanie latać, ale aktualnie szybował prosto w dół windy. Winda szybu spadła niżej niż powinna, gdy rzeźba uderzyła głową w jej podłogę. Spadliśmy gdzieś niżej, do jednego z tuneli wykopanego przez chłopaka z Anderson Robotics. Straciłem na chwilę przytomność. Gdy się obudziłem, spostrzegłem dziurę koło moich stóp. Ciężki rozmiar smoka wawelskiego musiał sprawić, że ten spadł gdzieś dużo niżej. Możliwie nawet przebijając się do miejsc, do których jeszcze się nie dokopaliśmy. Zakładając wyłącznie, że nie zaklinował się w ciasnym szybie.
Byłem gdzieś ciągnięty za kołnierz przez personel klasy D, który był w lepszym stanie niż ja. Podsunął mnie pod ścianę i osunął się na podłogę. Oboje byliśmy wymordowani. Półprzytomnie zapytał mnie, czy ja też w pewnym momencie cieszyłem się z apokalipsy. Czy cieszyłem się, że wreszcie nastąpił dzień, w którym wszystkie nasze grzechy i potknięcia z przeszłości będą zapomniane i będziemy mogli rozpocząć od nowa. Oznajmiłem mu, że nie wiem, ale jedyne, czego teraz pragnę, to wrócić do normalnego życia. Personel Klasy D przede mną zdawał się zakłopotany w sprawie tego, czego on sam chce. Wtem usłyszałem dochodzące z mojej lewej strony ciche murmurando. Oboje obróciliśmy się w stronę dźwięku. Przed nami pojawiła się biała płaszczyzna, zdająca się zapraszać nas do środka. Podszedłem do prostokątnego portalu i przeszedłem przez niego. Personel klasy D zrobił to samo. Wyszliśmy po stronie jakiejś biblioteki.
Zostaliśmy powitani przez istotę humanoidalną, której głowy nie byliśmy w stanie opisać. Dawała wrażenie, jakby wręcz pokrywała ją mgła. Wyjaśniła od razu, żebyśmy nie bali się, bowiem Ręka Węża jest w związku z zaistniałą sytuacją wyjątkowo nieagresywna wobec nas. Zapytałem dlaczego, jednak zostałem zignorowany. Jednakże zostaliśmy poinformowani, że to miejsce jest wyłącznie tymczasowym schronem dla nas, gdyż na ten moment jesteśmy bardziej przydatni żywi niż martwi, pomimo naszych więzów z dawną Fundacją i że nasz jedyny przywilej to wybór, w jakim miejscu chcemy stąd wyjść oraz kiedy. Chociaż powinniśmy byli wrócić najszybciej, jak tylko możemy.
Chętnie wykorzystałbym tą chwilę, by odpocząć, lecz zdecydowałem się najpierw nieco rozejrzeć po okolicy. Po około godzinie łażenia przykuł moją uwagę mężczyzna siedzący ze splecionymi dłońmi nieopodal jednego z regałów książkowych. Nie było to moje pierwsze spotkanie z nim, więc instynktownie go poznałem. Nie z wyglądu, ale z nieznośnej atmosfery, z jaką się obnosił. Usiadłem naprzeciwko humanoida.
Usiadłem do stołu i zacząłem się zastanawiać nad tym, o co powinienem był spytać najpierw. Zapytałem więc, czy mogę polegać na pomoc Koigazeraki Shinbun, by pomogło mi ono w odzyskaniu SCP-PL-275, tak samo, jak mi chociaż trochę pomogło podczas mojej ostatniej misji?
SCP-PL-027, jak to typowo z nim było, zaczął zastawiać się nad semantyką mojego zdania i kwestią tego, co możemy nazwać pomocą. Wyjaśnił mi on naturę tej organizacji i porównał ją do dziennikarza, mieszającego polityką całego świata, by napisać perfekcyjną opowieść opartą na faktach. Organizacja ta nie jest rządzona przez ludzi, lecz istoty, którym zależy wyłącznie na kreacji dobrej historii, czytanej poprzez inne istoty równie nieludzkie, jak one. Humanoid siedzący naprzeciwko mnie następnie dodał, że nie jestem w tym utworze literackim głównym bohaterem, lecz wyłącznie stoję po stronie głównego bohatera, więc nikt nie stoi po mojej stronie. W najlepszym wypadku jestem sprzymierzeńcem osoby, która może liczyć na taką pomoc. Nikogo nie obchodzę ja. Byt, który nazywamy Koigazeraki Shinbun, zamorduje swoimi sznurkami zza sceny całą ludzkość, tylko po to, by zwiększyć wspaniałość pisanej przez nich opowieści opartej na faktach. Więc można powiedzieć, że są oni przeciwko mnie. Dałem znak anomalii, że chciałbym zadać następne pytanie, które mnie dręczyło. Chociaż nieco odechciało mi się słuchać tego, co mówił
Zastanawiało mnie, skąd tutaj w ogóle on się wziął Gawędziarz. Wyjaśnił, że siedzenie w porzuconym ośrodku jest mniej bezpieczne niż siedzenie w Bibliotece Wędrowca, do której miał już wcześniej zaproszenie. Zaczął mi rozlegle gadać o tym, że nie jest fanem tego miejsca, ale ewentualnie planuje przeprowadzić się do innego wymiaru. Wymiaru, w którym nie musi się użerać z grzybami, o ile to możliwe, chociaż nie jest pewien, czy będzie mieć taki wybór. Przerwałem mu ponownie, by zadać kolejne pytanie, by wiedzieć na czym stoję.
Co PZGA planuje osiągnąć i ile mamy czasu?
Zaczął od tego, że to pytanie jest dość problematyczne. Rozpoczynając swój monolog gadania, wyjaśnił, że SCP-PL-275 pojawia się równocześnie w każdym dostępnym wymiarze. Następnie dodał, że życzenia grzyba są bezgraniczne z jednym wyjątkiem. Są one w stanie wyłącznie oddziaływać na wymiar, w którym na ten moment znajduje się grzyb. SCP-PL-027 zapytał mnie, czy domyślam się w takim razie, jaki jest plan ma PZGA na wykorzystanie ostatniego grzyba. Nie zrozumiałem, o co mu chodzi, ani skąd miałbym wywnioskować plan tej organizacji wyłącznie z tego, co mi powiedział. Gawędziarz stwierdził, że jest to dobry moment, by w końcu odpowiedzieć mi na moje drugie pytanie. Mamy dwa limity czasowe na odzyskanie SCP-PL-275. Pierwszym jest limit kilku tygodni, w którym na świecie tak mało osób z wolną wolą, że stworzenie jakiejkolwiek siły przeciwnej Fundacji będzie niemożliwe. Żyjemy w końcu w czasie apokalipsy. Drugim jest pełnia księżyca, nie najbliższa, ale kolejna. Tego dnia Fundacja będzie miała wystarczająco zasobów i technologii z całego świata i wszystkich organizacji, by chociaż na najkrótszą chwilę otworzyć przejście do Biblioteki Wędrowca i przejść z grzybem na drugą stronę. Wstałem z krzesła, strącając ją na podłogę. „Nie mówisz, że…” krzyknąłem.
Gawędziarz kiwnął głową. Pierwszy raz limitując się w słowach.
PZGA użyło poprzedniego życzenia, by zdobyć władzę absolutną nad jedną rzeczywistością… Następnego użyje, by porosnąć grzybem Bibliotekę.