SCP-PL-333


ocena: +13+x

Nieskończony rząd maszyn wypełniał metalową wieżę, stojącą w samym centrum nicości. Pośród harmonicznej muzyki podróżującej stali siedziało wielkie serce, bijące płomiennym żarem, z każdą sekundą słabiej, podtrzymywane przez niepoliczalne rzędy mechanizmów. Ten system, możliwe, że najbardziej złożony system, jaki kiedykolwiek mógł powstać, kręcił się i tykał wybity z rytmu, niczym postrzelony tancerz, odmawiający odejść ze sceny.

U samych nóg tego niebiańskiego konstruktu stała skaza, jeszcze świeża, nieporównywalnie mała do całości tej machiny. Małe pęknięcie, niezauważalna rana, niemalże przerdzewiała śrubka. Wada przyniesiona przez wieczny bieg istnienia, a w jej zniszczeniu cała wieża stękała ze zmęczeniem.

Wokół tego nieludzkiego kompleksu, spowijając go, jakby pragnąc udusić, było nic. Nie ledwie czerń, wyruszająca w każdą stronę w nieskończoność, lecz brak czegokolwiek, niebyt tak absolutny, że nie można by mówić o przestrzeni. Żądając dostania się do środka, przedzierał się co nów przez bramę, tylko po to, by zostać spalonym moment przez oddech kreacji, dumny przygasający płomień, sięgający coraz mniej z każdą sekundą.


Identyfikator podmiotu: SCP-PL-333

Klasa podmiotu: Oczekiwane

Specjalne Czynności Przechowawcze: Z uwagi na niedawne odkrycie obiektu, nie zostały stworzone żadne procedury przechowawcze. Wszelkie badania na temat SCP-PL-333 mają być skupione na zebraniu informacji wymaganych, aby skomplikować pełny raport i móc podjąć dalsze kroki, pozwalające na bezpieczne zbadanie i eksplorację obiektu.

Na teren podmiotu został wysłany oddział MFO Lamba-1 “Sprinterzy” wraz z pracownikiem naukowym w celu przeprowadzenia wstępnego rekonesansu. Zgodnie z zaleceniami kierownika ekspedycji, Operatora Marka Małakowskiego, dalsze eksploracje SCP-PL-333 będą wstrzymane, aż do uzyskania informacji strategicznych mających zapobiec dalszym incydentom. Operator Małakowski wyraził zgodę na prowadzenie przyszłych ekspedycji.

17/08/2025: Priorytet badawczy został zmieniony na odkrycie nowej drogi dostępu do obiektu SCP-PL-333.


Leżał na ziemi, czując zimno metalowej podłogi. Oddychając powolnie, zaczął się podnosić, ręka oparta za nim, ból bijący w środku klatki piersiowej. Ciężkimi ruchami zerwał się na nogi i złapał za serce, jakby próbując złamać sobie mostek. Po wstaniu jego oczy się zamgliły, a on zatoczył, uderzając moment później o stalowy filar.

Zaczął rozglądać się niepewnie po okolicy, starając zignorować się jak w jego uszach biły nieprzyjemne ściski tętnic, jakby próbując przypomnieć mu, że jest jeszcze żywy. Jego oczy padły na dziesiątki podobnych drobiazgów rozrzuconych po podłodze, małych metalowych kołków o ezoterycznym wyglądzie, jakoby nie akceptowały żadnej formy, jaką zrozumiałby człowiek.

Sięgając pod siebie, zebrał jedno z tych odrzuconych dzieł, a w jego uszy nagle uderzyło tykanie. Miał wrażenie nawet, że całe jego ciało drży pod tym dźwiękiem, niczym dreszcze mrozu. Z trzęsącą się ręką, podniósł przed siebie odrzuconą kreację, analizując ją. Widział niedoskonałości, ślady procesu tworzenia, a jego myśli mimowolnie zawędrowały ku temu, jak można by to zrobić lepiej, jakie przeszkody stały przed tym, żeby cokolwiek to było, uczynić to idealnym.

Wtedy zaczął po raz kolejny czuł ciepło, piekielny żart smagający go po twarzy, wołający go ku sobie. Obrócił głowę, a jego oczy zapaliły się nagłą realizacją. Zaśmiał się cicho pod nosem, po czym przejechał palcem po drżących niebieskawych wargach, twarz wypełniona spokojem.

Powolnymi krokami, niczym zmarły niedawno obudzony z wiecznego snu, zaczął ciągnąć się w stronę nieskończonej kuli ognia. Walcząc z oporem własnego ciała, podróżował powolnym krokiem, utrzymując się przy świadomości dawnymi wspomnieniami.

Stary dom, w którym bawił się ze swoją siostrą. Dębowe imperium, od dawna opuszczone przez cywilizację, pozostawione, aby oni mogli je przejąć na swoje. Zapach rozkładającego się drewna, stękające deski pod każdym jego krokiem. Mały brunatny kot, chowający się pod kanapą, za każdym razem jak weszli do środka.

Warsztat jego ojca, schowany głęboko w czeluściach piwnicy domu. Dziesiątki rozłożonych urządzeń, baterii, pilotów, kalkulatorów, po nocach, aby uciec przez odpowiedzialnym wzrokiem rodziców. Rzędy notesów, z rozpisanymi planami maszyn i wynalazków, którym nigdy nie dano powstać.

Jego pierwsze dzieło, które ukończył sam. Pierwsza kreacja, która wyszła jedynie spod jego rąk. Prosta maszyna, niemal dziecinna w porównaniu do tego, co tworzył później, ale i tak wypełniała go dumą. Mała zabawka, nad którą spędził długie tygodnie, choć teraz byłby w stanie to stworzyć w ciągu kilku godzin.

Długie lata spędzone w służbie ludzkości, aby odepchnąć koniec o choćby jeden dzień. Święci i potwory, których spotkał i poza granicami jego ugrupowania, jak i wewnątrz. Życie pełne poświęceń ku dobru osób, których nigdy nie spotka, ani nawet zobaczy, niczym narkotyk, zmuszające go, aby działał dalej, nawet kosztem siebie.

Czując jak pot spływa mu z czoła, sięgnął ręką ku stolikowi z rozłożonymi narzędziami, ale jednak powstrzymał się, trzymając rękę nad dłutem. Przecierając oczy wolną dłonią, zaczął głęboko oddychać, skupiając słuch na pękającym metalu w głębie ognia, starając się opanować drżenie ciała. Zgiął blade palce i wbił je w śródręcze, przebijając delikatnie skórę, krew barwiąca mu paznokcie.

Na nowo sięgnął po narzędzia, łapiąc ciężki młot, po czym obrócił się ku kilkuset kupkom metalu, odłożonych w zasięgu jego ręki. Łapiąc jedną z nich, włożył ją w żar i czekał, aż metal zaczerwienieje.


Opis: SCP-PL-333 to konstrukt przestrzenny o nieokreślonych wymiarach, znajdujący się w przestrzeni międzywymiarowej lub innemu środowisku o podobnych cechach.

Dostęp do obiektu był oryginalnie możliwy poprzez połączenie nieznanego pochodzenia, powstałe niedaleko Strefy 15. Posiadało formę wyrwy przestrzennej, bez widocznej drugiej strony przejścia, po której wejściu w kontakt, osoba lub przedmiot zostały przeniesione wewnątrz SCP-PL-333.

Wygląd wewnętrzny podmiotu został opisany przez ekspedycję eksploracyjną jako kompleks nieaktywnych urządzeń mechanicznych, zajmujących większość wolnej przestrzeni lokacji. Nie zostały odnotowane żadne widoczne ślady bytności żywych istot, kurzu, czy zużycia ww. maszyn. Eksploracja przestrzeni była możliwa dzięki istnieniu korytarzy przejściowych; nie jest znane, czy celowo zostały stworzone, aby pozwolić na przemieszczanie się, czy istnieją jako niecelowy skutek ułożenia kompleksu.

Budowa SCP-PL-333 wydaje się być skoncentrowana wobec szybu, najpewniej ułożonego na środku podmiotu. Funkcja tej konstrukcji nie jest znana, lecz zostały odnotowane skrajne temperatury wewnątrz. Dodatkowo, obiekt wydaje się posiadać skończoną wielkość, z uwagi na odkrycie miejsca wydającego się być bramą, w jednym miejscu obiektu, a odczyty wykazują brak standardowej materii po drugiej stronie.


Oddychał nieregularnie, z każdym wydechem walcząc z ostrym bólem w klatce piersiowej. Podniósł się powoli, po czym oparł o ścianę i złapał w okolicy lewego płuca. Gniotąc koszulę, jego palec smugnął o nieznany materiał, wystający z kieszeni. Wyciągnął go i otworzył przed twarzą, ukazując małą delikatną szmatkę. Nie pamiętał, aby miał coś takiego ostatnim razem ani kiedykolwiek wcześniej, ale nie ma powodu, aby narzekać nad dobrym losem.

Podniósł ją do twarzy, mozolnie przecierając nos i oczy z wyciekającej z nich świeżej krwi, barwiącej mu jeszcze wzrok i dominującej zapach. Czując jeszcze na języku nieprzyjemny posmak, włożył szmatkę z powrotem do tej samej kieszeni, pozostawiając resztę krwi, aby zaschła i naturalnie odpadła z czasem.

Wstając z ziemi zaczął się przeciągać, jego mięśnie obolałe od zimnej posadzki. Rozruszał barki i szyje z nieprzyjemnym uczuciem i zaczął iść w stronę ciepła. Z każdym krokiem towarzyszyły mu dźwięki brzdęków metalu, kiedy pod nogi trafiały mu odrzucone części, które samoistnie się przeturlały, daleko od miejsca ich powstania.

Po kilku chwilach, brzędkom zaczął towarzyszyć inny dźwięk, z początku cichy, ukryty z tyłu jego głowy. Mechaniczne tykanie milionów maszyn, ułożone w nieprzyjemną nieracjonalną symfonię, prawie jak zepsuta płyta wiecznie zapętlona na gramofonie, dochodząca do niego z każdego kierunku.

Nienawidził tego. Ze wszystkich rzeczy, jakie za każdym razem zapamiętywał, był to ten dźwięk. Z czasem zaczął zauważać, że traci wspomnienia. Nie był nawet pewien ile zapomniał, okazuje się, że trudno to określić kiedy nie wie się co powinno się pamiętać, ale ze wszystkich rzeczy, zawsze pozostawało to tykanie, wyryte w całą jego przeszłość.

Dochodząc do sfery ognia, zaczął przygotowywać narzędzia, odkładając je na odpowiednie miejsce na stolikach. Po chwili chwycił po małą kulkę metalu, aby zauważyć, że jedna jest już włożona do płomieni, rozżarzona do czerwoności. Dziwne, nie powinna tam być, ale to nie jest coś na co należy narzekać. Wyciągnął ją szczypcami i podmienił na świeżą, stawiając gorący materiał na słup przed nim.

Z ręką na ciężkim grubym młocie, a drugą trzymającą obiekt metalowym ramieniem, uderzył z wielką siłą w bok. Iskry odleciały we wszystkie strony, delikatnie parząc jego odkryte ramiona, a materiał delikatnie się spłaszczył.

Kolejne uderzenie, kolejne drobne oparzenia, raz za razem, jak kula delikatnie odchodziła od oryginalnego kształtu. Na nowo, na innej stronie, aby odmienić metal w kilku centymetrowy słup.

Trzymając kształt w szczypcach, zbliżył go twarzy, delikatnie oglądając ze wszystkich stron. Jego umysł mimowolne wyruszył w przeszłość, do setki innych razy, gdy wykonywał tę samą czynność, porównując nowe dzieło do każdego wcześniejszego. Nie najlepsze, jakie do tej pory stworzył, ale wystarczające.

Szybkim ruchem wrzucił obiekt w imadło i je ścisnął. Złapał za płaskie dłuto i z mocnym uderzeniem trafił w materiał, odrywając górną część. Musi się spieszyć, jeżeli stanie się za zimny to będzie za twardy aby na nim operować, a jeżeli włoży z powrotem do ognia, to się odkształci. Z kolejnymi ciosami oderwał górną część materiału, pozostawiając równą pochylnię. Kolejne odkształcenia, tunele na ścianach walca, wijące się niczym zwierzę.

Zadowolony, złapał za swoje dzieło i włożył je do wiadra ze świeżą wodą. Dziwne, nie wymieniał tym razem jeszcze wody. Głośny syk wypełnił pomieszczenie, kiedy walec walczył z płynem, aby utrzymać temperaturę. Po odejściu krok do tyłu, aby uchronić twarz przed gorącą parą, podszedł kilka metrów do misy z wodą i włożył do niej ręce, aby ułagodzić podrażnienia.

Po kilku minutach wyciągnął materiał z wiadra i wrzucił z powrotem do pieca, czekając aż się zajmie. Na nowo gorące dzieło położył na prasę stołową i zabezpieczył. Z ruchami ciężkiej długiej wajchy, zaczął ruszać stół, wyginając walec w różne strony.

Ponownie zaczął egzaminować nowo powstały kształt. Niedoskonały, ale możliwe, że wystarczy. Sięgnął po cienkie dłuto i zaczął wbijać je po całej długości, tworząc cienkie delikatne tunele. Obrócił materiał szczypcami na drugą stroną i dotknął dłutem na jednym zgięciu. Małe pęknięcie, za gwałtownie musiał je zgiąć.

Złapał dzieło szczypcami i rzucił w głąb wieży, a to cicho uderzyło o podłogę, aby potem przeturlać dalej, za granice jego wzroku. Sięgnął po rozżarzoną na czerwono kulę z pieca, po czym drugą ręką za ciężki młot.


W przestrzeni otaczającej SCP-PL-333 zostały odkryte ślady, wskazujące na obecność autonomicznych bytów. Istoty te nie posiadają identyfikowanej formy fizycznej, objawiając się głównie poprzez efekty konceptualne. Zostały one zaobserwowane próbując dostać się do wnętrza obiektu, lecz zaniknęły po przebywaniu na jego terenie przez więcej niż kilkanaście sekund.

Jedynymi odkrytymi istotami na terenie podmiotu, zdolnymi do autonomicznego działania, są metalowe konstrukty, stworzone na formę podobną do reszty lokacji. Sklasyfikowane jako Instancje-A, nie posiadają stałej formy, napotkane wersje zawierały dwumetrowe humanoidalne byty, uzbrojone w broń palną, duże zwierzopodobne konstrukty na kształt niedźwiedzia, jak i wersja lotna, o wymiarach kilku centymetrów. Wydają się stanowić formę ochrony SCP-PL-333, reagując agresywnie na wszelkie formy kontaktu. Ich istnienie nie zostało potwierdzone, poza empirycznymi zeznaniami ekspedycji eksploracyjnej.


Ziewnął głęboko, leżąc na twardym metalowym łóżku, z kilkunastoma warstwami szorstkich materiałów rzuconych na stalową framugę. Nie było tutaj nigdy nocy ani dni, więc spał kiedy czuł się zbyt zmęczony by kontynuować, inaczej nie był w stanie nigdy zasnąć, nie ważne ile próbował. Wytrącił się ze snu kilkanaście minut temu, przez głośniejsze uderzenie jakiejś maszyny, głęboko ukrytej w ciemności nad nim. Nie mając nic lepszego do zrobienia, patrzył więc tam, obserwując wyłaniające się wahadła w cyklu nie do przewidzenia.

W ustach miał grubą szmatę, zamoczoną w wodzie, a prawą ręką zgniatał brzuch. Nie miał tutaj jedzenia, stracił wszelkie zapasy jakie miał ze sobą, kiedy wyruszył, ale na szczęście głód znikał, zawsze gdy się budził u bramy. Z tego powodu pierwsza noc była najgorsza, za kilka godzin potrzeba jedzenia przejdzie, a on nie będzie miał okazji doczekać się czasu gdy powróci.

Po jakimś czasie wstał z łóżka ciężką nogą, wypluwając szmatę na ziemię. Przetarł twarz, jego powieki mozolnie ruszające, domagające więcej snu, który nie był w stanie przyjść. Aby utrzymać się przy świadomości zaczął myśleć, ale wszystko co przychodziło mu do głowy powodowało dyskomfort. Długie godziny pracy, coraz to kolejne porażki, głód pożerający jego ciało. Zaczął więc iść w przeszłość, najdalej jak tylko mógł.

Dom, w którym bawił się ze swoją siostrą. Od dawna opuszczony przez cywilizację, pozostawione, aby oni mogli je przejąć na swoje. Stare stękające deski pod każdym jego krokiem. Mały kot, chowający się pod kanapą, za każdym razem jak weszli do środka.

Warsztat jego ojca, schowany głęboko w piwnicy domu. Dziesiątki rozłożonych urządzeń, baterii, pilotów, po nocach, aby uciec przed wzrokiem rodziców. Rzędy notesów, z rozpisanymi planami maszyn, którym nigdy nie dano powstać.

Jego pierwsze dzieło, które ukończył sam, które wyszła jedynie spod jego rąk. Prosta maszyna, dziecinna w porównaniu do tego co tworzył później, ale i tak wypełniała go dumą. Mała rzecz, nad którą spędził długi czas, choć teraz byłby w stanie ją stworzyć w ciągu kilku godzin.

Lata spędzone w służbie, aby odepchnąć koniec o choćby jeden dzień. Święci i potwory, których spotkał i poza granicami jego ugrupowania, jak i wewnątrz. Życie pełne poświęceń ku dobru osób, których nigdy nie spotka, niczym narkotyk, zmuszające go, aby działał dalej.

Z melancholii nagle wyrwał go dziwny dźwięk, szelest, na granicy jego słuchu. Spojrzał na bok na ścieżkę prowadzącą głębiej w nieodkryte rządy korytarzy i maszyn, a na granicy wzroku złapał biały kształt, który po momencie ukrył się w głębie ciemności.

Trzymając w ręce dłuto niczym nóż, rozpoczął podróż ku nieznanemu, oddychając cicho pełen niepewności. Każdy krok i poruszony metalowy fragment na ziemi głośno wybrzmiewał w jego uszach. Miał nadzieję, że całość wieży wystarczająco maskowała jego obecność.

Zakręcił się za rogiem, widząc na ziemi dziesiątki metalowych drobiazgów, rozrzucone na płaskiej podłodze. Jego kreacje w miejscu, do którego sam nigdy nie sięgnął. Wtedy na końcu korytarza znowu zauważył białą smugę, uciekającą przed jego wzrokiem.

Wyruszył za nią, tym razem pewnie. Szybkim krokiem zmierzał korytarz za korytarzem, dźwięki maszyn cichnące za nim, pozostawiając za sobą nieprzyjemną pustkę. Aż za jednym rogiem stanął w mur, jego palce centymetry od przepaści, wiodącej w czarną nicość na dole.

Trzymając się wystającej rury, spojrzał w dół, czując ciąg wiatru próbującego wyrwać go z korytarza. Wtedy, u jednego z wejść do szybu, zauważył grupę ludzi, czterech, patrzących się w dół, urządzenia rozłożone ku ich stóp. Próbował krzyczeć w ich stronę, ale nie reagowali, nawet lotny wzrok nie lądujący w jego kierunku, jedynie mężczyzna stojący tak jak on na granicy przepaści, patrzący w dół.

Podniósł rękę, aby rzucić trzymane narzędzie, aby chociaż tak zebrać ich uwagę, ale powstrzymał się, po czym zaśmiał się cicho. Łapiąc za twarz, obrócił się i odszedł kilka metrów do tyłu. Z oddali usłyszał jedynie głośne uderzenie, jakby pioruna, sięgające go od strony szybu.

Po chwili jego oczy zatrzęsły się, a oddech stanął mu w gardle, jakby ktoś nagle wyrwał mu płuco. Niezgrabnie ruszył do przodu, tylko po to by uderzyć w ścianę z głośnym trzaskiem. Po chwili cały świat zajął się czernią.


Wykonane badania próbek zebranych wewnątrz SCP-PL-333 nie były w stanie wykazać wieku całości obiektu, ani żadnego zebranego elementu. Pochodzenie podmiotu nie jest znane.

Niedaleko miejsca, pozwalającego dostać się do obiektu, został odkryty list. W odkrytym dokumencie, datowanym na II wiek naszej ery, opisany jest miejsce podobne do podmiotu. Według autora, określonego najpewniej jako konsula Tiberiusa Tatiusa, przebywał on na terenie obiektu przez wydłużony okres czasu, lecz odmówił w liście określenia detali. Całość dokumentu została zamieszczona poniżej.

Po odkryciu drogi dostępu do obiektu SCP-PL-333, została na miejsce wysłana grupa eksploracyjna, składająca się z trzech operatorów MFO Lamba-1 “Sprinterzy”, jak i star. inż. Roberta Siemienowicza, aby przeprowadzić wczesny rekonesans lokacji. Dokładne informacje zostały zamieszczone poniżej.


Czuł w nozdrzach tumany gorącej pary, wypełniające całą okolicę. Zdecydował niedawno, aby utwardzać materiał po każdym kroku procesu, aby zminimalizować szanse na odkształcenia i pęknięcia przy pracy. Zajmowało to o wiele więcej czasu, a jako efekt uboczny miał problemy z oddychaniem, lecz było to warte dokładności jaką był w stanie uzyskać.

Oczywiście nie pamiętał, kiedy zdecydował to spróbować. Każdy dzień mylił mu się z każdym innym, setna próba zlewała z tysięczną. Zmęczonymi oczami spojrzał na poświatę ognia, nie chcąc spojrzeć wprost w słońce zaraz za jego plecami. Nie miało to znaczenia tak naprawdę. Nie wiedział nawet, czy jest tutaj miesiąc, czy dziesięć lat.

Kilka metrów dalej siedziała kobieta, ubrana w białą suknię, która wiła się niczym żywe zwierze na jej ciele. Nie wiedział kim jest, skąd przybyła, ani kiedy. Siedziała na krześle niedaleko niego, patrząc w ciemność; lecz mimo to, czuł na sobie jej wzrok.

Gdy się w nią wpatrywał, ta obróciła ciało i głowę, oddając jego wzrok. Choć na nią patrzył, nie był w stanie poznać jej twarzy. Widział niebieskie oczy, przebijające go na wylot, okrążone delikatnym fioletem, drobne blade usta, pęknięte w kącikach. Lecz całość pozostawała poza granicami tego, co był w stanie objąć.

Łamiąc kontakt wzrokowy, obrócił się z powrotem ku wiadra, z którego wyciągnął znajomy mu walec. Z zamkniętymi oczami, zaczął głęboko oddychać, wiodąc palce przez całość przedmiotu, wyczuwając wszystkie nierówności. Wytarł go w szmatkę i włożył do ognia.

Odszedł kawałek, do stolika z narzędziami, i złapał odłożony tam miedziany kubek. Czując delikatny ciężar przedmiotu, zaczerpnął obliźnionymi rękami do zbiornika z wodą niedaleko. Nie pamiętał skąd się wziął, wątpił, że sam go zrobił, byłoby to marnotrawstwo czasu. Niezależnie, nie miało to znaczenia. Podniósł kubek do ust i powoli zaczął pić, czując jak płyn dotyka jego suchego gardła.

Stojąc ponownie przy narzędziach, wyjął z płomieni walec i położył na słupie. Szybkimi delikatnymi uderzeniami zaczął obrabiał materiał. Kobieta natomiast patrzyła na niego, obserwując każdy jego ruch, analizując wszystkie działania narzędzia i ich skutki.

Mężczyzna po chwili przełamał się i dalej patrząc się jedynie w obiekt swojej pracy, powiedział:

— Jesteś prawdziwa?

Kobieta nagle pochyliła głowę, jakby z zaskoczenia i siedziała w ciszy przez kilka sekund, patrząc pusto przed siebie.

— Tak. Prawdopodobnie.

Łapiąc krótkie wąskie dłuto, zaczął skrobać metal na walcu, aby ułatwić przyszłe zgięcia. Po chwili zastanowienia mruknął:

— Nie byłem pewny, czy najzwyczajniej zaczynam szaleć, czy nie — Spojrzał na nią przez kilka sekund, po czym wrócił do pracy. — Dalej nie jestem pewien.

— Czy to ma znaczenie? — powiedziała kobieta, wstając z krzesła. Podeszła kilka kroków do kuli płomieni na środku pomieszczenia i włożyła do niej rękę, wyjmując rozżarzony metal dłonią.

Po momencie, dłuto w jego dłoni pękło, pozostawiając fragment, zaklinowany w materiale. Kobieta położyła trzymany metal na słupie i podała mu szczypce.

— Nie, nie ma — odpowiedział nieemocjonalnie, nawet sucho, jakby wszystkie emocje porażki lub sukcesu zostały dawno z niego wypalone. — Czy to pierwszy raz kiedy cię widzę?

Stanęła, dotykając ręką delikatnie narzędzi, przesuwając paliczki po każdym to z kolei, wzrok skierowany do góry.

— Nie, nie wydaje mi się — powiedziała zamyślona.

Stali tak więc bez dalszych słów, słuchając muzyki uderzeń młota. Nie dzieląc ze sobą myśli, ani żadnego kontaktu, ledwie przebywając w tej samej przestrzeni, czując to samo bijące ciepło i delikatny wiatr, uciekający ku górze. Mijające minuty, wypełnione jedynie dźwiękami otaczającego świata. Okazjonalny przypadkowe natrafienie wzroku na drugą osobę, pośród cichej pracy.

W tej melancholii, mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, skupiając wzrok na zadaniu przed nim, lecz został nagle wyrwany przez niespodziewany dźwięk.

— Czemu się uśmiechasz? — powiedziała kobieta głośno, patrząc się na niego.

Odpowiedział jej wzrokowi, dalej nie umiejąc zapamiętać, czy nawet pojąć jej twarzy. Uśmiechnął się odważniej, przerywając ruchy rąk na moment.

— Po prostu cieszę się, że mam towarzystwo.


DODATEK-1: Odnaleziony list, II w. n. e.

Przedmowie: Ten dokument został przetłumaczony na język polski i może zawierać niedokładności lub błędy. Aby uzyskać dostęp do oryginalnej treści, udaj się do kierownika projektu.


Minęło dziesięć lat od kiedy opuściłem tamto miejsce, lecz nigdy nie powiedziałem o tym nikomu ani słowa. Nie zamierzam tego zmienić, aż do dnia gdy oddam mój ostatni dech, lecz doszedłem do wniosku, że mimo to powinienem zapisać te wydarzenia, jakoby wątpię, że jestem jedynym i ostatnim, który zawita tę studnię kreacji.

Widziałem wielkie konstrukty, wahadła żelaza i kamienia, układające się we wzory, niczym miraż samych bogów. Konstrukcje marmuru, czyniące akwedukty ledwie drobnostkami architektury, nieistotnymi tak jak szałas z patyków, stworzony przez plebańskie dziecko.

Na samym środku natomiast stało serce nieokreślonych rozmiarów, bijące żarem tak wielkim, że bałem się podejść bliżej niż kilkadziesiąt stóp. Wiele tygodni spędziłem podróżując w tym miejscu, nie odnajdując poza bramami tej fortecy nic, oprócz pustki tak przeraźliwej, że do teraz zrywa mi sen nocami, najmniejszym wspomnieniem tego co w niej ujrzałem. Obraz absolutnej śmierci, końca mnie i wszystkie co mogło być, śmiejące się z mojej bezsilności.

A przed tym całym bytem, majestatem największego z konstruktów, byłem sam. Żadnej, nawet najmniejszej i najsłabszej duszy, aby towarzyszyć mi w tym zadaniu, żadnych wrogów i przyjaciół, lub nawet biernych obserwatorów.


— Co to za miejsce, tak naprawdę? — powiedział, opierając o ścianę. Siedział na ziemi w spoconej koszuli, z dala od uderzającego ciepła.

— Strażnica kreacji, początek i koniec, źródło istnienia — odpowiedziała kobieta chłodno, nie nadając żadnej wagi powiedzianym słowom.

— Jakieś konkrety?

— Nie dowiesz się ode mnie niczego, czego nie wiesz już sam.

Mężczyzna spojrzał na nią i zastanowił chwilę. Wyciągnął z kieszeni małą szmatkę i przetarł twarz, po czym z grymasem na twarzy rzucił

— Zdecydowanie nie wiedziałem tego, co powiedziałaś przed chwilą.

— Wiedziałeś, lecz nie w tym cyklu, nie w tej iteracji. — Spojrzała na niego przebijającym wzrokiem. — Posiadasz w sobie więcej wiedzy, niż sam byłbyś w stanie teraz pojąć.

Odpowiedział jej pytającym wzrokiem.

— Wielki ból mi sprawia, jak zatracasz się z każdym kolejnym układem dni. Tracisz to co osiągnąłeś, pozostawiając tylko fragmenty dokonanych już kroków w twoim umyśle, zmuszając do zaczynania od nowa za każdym razem, nigdy wystarczająco czasu, aby dotrzeć do celu. Odrzucasz tę prawdę, czy to mimowolnie czy nie. To nie pierwszy raz, gdy prowadzimy tą rozmowę i nie ostatni. — Odwróciła wzrok od niego, jakby próbując schować się przed światem. — A ja nie jestem w stanie ci pomóc.

Po tych słowach również odwrócił od niej wzrok, patrząc zamiast tego na tysiące drobiazgów rozrzuconych na ziemi. Relikty jego dokonań, każdy z nich błędny, niedoskonały, zmarnowany. Szansa na doskonałość zaprzepaszczona, raz za razem, wszystkie identyczne w swym początku, lecz unikatowe w ich porażce.

— Tak, masz rację. Pamiętam, jednak wszystko jest wyfragmentowane, dziurawe.

Ta dalej patrzyła się wgłąb kompleksu, maszyny w oddali jakby działające w rytm jej oddechu, ruchów sukni. Każde drgnięcie, ruch włosa pod wiatrem, układający się harmonię z całą okolicą.

— Więc do czego tak naprawdę dążymy w tym miejscu? — mruknął cicho, praktycznie mówiąc do siebie.

— Do kontynuowania bycia, z każdą mijającą chwilą, aby przepchnąć ostateczny upadek choć o moment dalej. Jednak wszystko z czasem upada, ulega rozkładowi, niczemu nie nadano istnieć wiecznie. A więc to miejsce wymaga napraw, gdy po tysiącach lat najsłabszy z elementów ulegnie zasadom istnienia. Wtedy najwięksi twórcy zostają wezwani, aby wspomóc to miejsce swoimi zdolnościami.

— Najwięksi twórcy — rzucił retorycznie — I ja, niezdolny zapamiętać co robiłem kilka dni temu.

Nie odpowiedziała mu, dalej patrząc ciemność.

On natomiast jedynie cicho się zaśmiał i uśmiechnął ciepło w jej kierunki, a ta rzuciła pytające spojrzenie w jego stronę.

— Skoro nie możemy na to wpłynąć, czy to ma znaczenie? — powiedział głośno, nie zdradzając bólu ukrytego głęboko we własnym sercu.

— Nie, najwyraźniej nie — odpowiedziała delikatnym głosem.

Siedzieli więc dalej w ciszy, rozkoszując się obecnością drugiej osoby. Z zamkniętymi oczami, absorbowali dźwięki maszyn, konstrukcję życia, działającą wbrew wszystkiemu innemu co jest.

Jego myśli powędrowały do wszystkich ludzi, czy może nawet nie, którzy przed nim odwiedzili to miejsce, przykładając swoją rękę do przetrwania tego wszystkiego. Wieża metalu i myśli, wiecznie nieustępliwa, nawet gdy entropia samej rzeczywistości próbuje ją pożreć od zewnątrz.

To wszystko tak bardzo powyżej jego samego, ale to i tak na nim leży ta odpowiedzialność. Serce furii, niczym jak przeraźliwy krzyk, walczące z ciszą martwego lasu, a to jemu nakazano, aby kontynuować jego bicie.

Próbując wyrwać się z przemyśleń, spojrzał na nią.

— Od jak dawna tutaj jesteś?

— Od zawsze lub krócej od ciebie, zależnie jakby na to spojrzeć — odpowiedziała krótko. — Czemu pytasz?

— Po prostu wyglądasz na… wycieńczoną.

Nie wydała ani dźwięku, bojąc się tego co mogłaby powiedzieć. Spojrzała na ziemię, z daleka od niego, odwracając ciało. Myślała w ciszy, odrzucając dziesiątki wariantów, tego co mogłaby powiedzieć. Po jakimś czasie, może kilku minutach, może dłużej, powiedziała

— Zdradzę ci więc mój wielki grzech. — Wstała w ziemi i oddała jego wzrok. — Mam nadzieję, że ci się nie uda, że zawiedziesz. Minęło tyle czasu, a mimo to ja pozostaje, ku kolejnemu momentowi, ku kolejnej chwili. Jestem zmęczona, ale nigdy nie dano mi odpocząć, aż nie skończy się wszystko a mnie nie będzie.

Nie odpowiedział jej.

— Ale mimo to, zrobię wszystko by ci pomóc, co tylko jest w mojej mocy aby dokonać.

— Czemu?

— Ponieważ jest różnica między tym czego pragniemy, a tym co powinno się wydarzyć.


Choć żadne słowo nie padło, aby prowadzić mnie ku celu, to i tak wiedziałem co musiałem zrobić, jak powinienem się przyłożyć do tego wielkiego projektu. Nie pamiętam dlaczego, ani nawet czy robiłem to własną wolną, lecz nie żałuje dotarcia do tego miejsca.

Z każdym dniem kontynuowałem pracę, fragment po fragmencie dokładając do dokonań dnia poprzedniego. Wody miałem do dostatku, a zapasy z wyprawy legionu utrzymały mnie przez te lata. Nie zostały naruszone przez czas przez cały mój pobyt, chleb nie czerstwiał, wino nie kwaśniało, gdyby nie to, najpewniej nie byłbym tu teraz, aby pisać ten list.

Z dniem, w którym ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, udało mi się nadać finalny ruch, osiągnąć perfekcje, dano mi opuścić to miejsce. Napotkałem moją rodzina, która wierzyła żem zginął w wyprawie, po raz pierwszy od tak dawna, że nie pamiętałem nawet ich twarzy.

Nie żałuje trafienia do tamtego miejsca, czymkolwiek było, czuje nawet dumę w mym osiągnięciu i tym, że dano mi dołożyć się do tego co z każdą chwilą osiąga. Lecz mimo to, mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał tam powrócić.

KONIEC DOKUMENTU


Wszystko widział na czerwono. Nie wiedział co się dzieje, nie czuł własnego ciała. Niemal jak świadomy sen, wszystko było obce i dalekie, jedynie dźwięki, których nie umiał zrozumieć, kształty przez oczami zbyt rozmazane, by był w stanie je zidentyfikować.

Nagle poczuł, jakby coś wepchnęło mu powietrze go płuc, po czym je równie szybko zabrało. Zerwał się do góry, podrywając klatkę piersiową z podłogi i jakby odruchowo zgiął palce od rąk w ścisku.

Wtedy zaczął czuć jakby się topił, woda głęboko we wnętrzu jego ciała, na klatce promieniował ból, rozrywający go ognistą furią, jakby ktoś spalał go ze środka. Spróbował wstać na nogi, opierając się pięściami o ziemie.

Złapał się o lokalną maszynę, trzymając układ jakiś rur czy stalowych patyków. Nie był w stanie zobaczyć na tyle, by je rozpoznać, ani nie czuł takiej potrzeby. Zachybotał na nogach, po czym nagle padł na kolanach, a z głębi oskrzeli wypłynęły nagle przeraźliwe ilości krwi, zalewające jego usta. Bez myślenia zaczął wymiotować szkarłatnym płynem przed siebie, niemal mdlejąc przez ohydny smak dominujący całe jego usta.

Po kilku długich minutach, popchnął się do tyłu i oparł o ścianę, gniotąc ręką serce, próbując zignorować zapach otaczający go z każdej strony. Wtedy na twarzy zaczął czuć materiał, delikatnie dotykający go.

Przed nim stała kobieta, wycierająca jego twarz. Rozpoznał ją, nawet przez krew, i uśmiechnął się.

Odetchnął głęboko, dalej opierając o ścianę. Wysmarknął krew z nosa i przeciągnął język po wargach i zmarszczył brwi niezadowolony. Po odzyskaniu wzroku spojrzał na nią, gdy ta odeszła kawałek i odłożyła zakrwawioną szmatę poza zasięg jest wzroku.

— Kim ja właściwie jestem?

— Artystą, który spędził swoje życie ucząc się sztuki tworzenia maszyn. Nie poznałam twojego imienia, a ty sam je już dawno temu zapomniałeś.

Złapał się mocniej za klatkę piersiową, paznokcie wbijające się w ciało, jakby próbowały ukraść istniejący tam ból.

— Czemu wszystko tak boli? — powiedział przez ciężkie oddechy.

— Nie żyjesz.

— Czemu?

Podniosła brwi i zawahała się przed odpowiedzią.

— Nie z żadnego szczególnego powodu, przynajmniej nie takiego, który ma znaczenie. Chciwość, zazdrość, duma, nie wiem na tyle, aby móc ocenić. Drobnostki.

Spojrzał się na swoje ciało, zabrudzone krwią. Dłonie zamazane, wcierające kolor w granatową koszulę. Plama krwi zalewająca okolicę, jej zapach dławiący go wspomnieniami jeszcze sprzed kilku minut, a każdy ruch krtani, kropla śliny dotykająca tyłu gardła, przynosiła mu do umysły kolejne dziesiątki, setki razy, w których siedział w tym samym miejscu, z tym samym palącym bólem.

— Kiedy?

— Za trzy dni od teraz, jak zawsze.

Spojrzał się na nią, jego źrenice drżące delikatnie, lecz oczy zbyt wysuszone by móc płakać. Wstał z ziemi ze stęknięciem i zaczął iść.

Jego powieki opadały mimowolnie, pragnąc nareszcie oddać ku finalnemu snu. Obrazy w oddali były niedokładne, zamazane, jakby bujające się, a każdy dźwięk brzmiał niczym kakofonia cierpienia. Więc, aby utrzymać się przy świadomości, zaczął myśleć

Dom, w którym bawił się ze siostrą. Od dawna opuszczony, pozostawione, aby oni mogli go przejąć. Stare deski pod jego krokiem. Kot, chowający się pod kanapą, gdy weszli do środka.

Warsztat ojca, schowany w piwnicy. Rozłożone urządzeń, po nocach, aby uciec przed wzrokiem rodziców. Notesy, z planami maszyn, którym nigdy nie dano powstać.

Pierwsze dzieło, które ukończył sam. Prosta maszyna, ale i tak wypełniała go dumą. Mała rzecz, nad którą spędził długi czas, choć teraz byłby w stanie ją stworzyć w chwile.

Lata w służbie, aby odepchnąć koniec. Święci i potwory, których spotkał. Życie pełne poświęceń ku dobru osób, których nigdy nie spotka, niczym narkotyk, zmuszające go, aby działał dalej.

Niepoliczalne dni pracy, dzień w dzień, moment w moment, każdy z nich kończący się porażką. Syzyfowe roboty, niedające nic w zamian. Lecz mimo to kontynuował, za każdym razem na nowo, młot w rytmie, choć jeszcze jeden raz, jeszcze jedna próba.


DODATEK-2: Sprawozdanie eksploracyjne

Członkowie ekspedycji: OP Marek Małakowski (lider), OP Bartłomiej Nowakowski, OP Maria Stefańczyk, star. inż. Robert Siemienowicz


Jestem członkiem Mobilnej Formacji Operacyjnej od ponad piętnastu lat. Od pomniejszych zadań, powoli pojąłem się na drabinie kariery, aż stanąłem jako lider “Sprinterów” po raz pierwszy trzy lata temu.

Od zawsze uważałem, że służba w Fundacji nie stanowi jedynie mojej pracy, lecz obowiązekiem, który muszę wypełniać, niezależnie od moich własnych pragnień i celów. Z tego powodu nie zawahałem się, gdy został odkryta droga dostępu do SCP-PL-333 i zgłosiłem moją kandydaturę na lidera ekspedycji.

Wraz ze mną wyruszyło dwóch innych operatorów z mojej formacji, którzy w tym czasie również przebywali wtedy w placówce, jak i starszy inżynier Siemienowicz, który wyszedł z inicjatywą zbadania obiektu i miał zagwarantować ekspertyzę badawczą.

Nie wzięliśmy ze sobą wystarczająco zapasów, nie wiedzieliśmy na co tak naprawdę się pakujemy. Wysłane przez nas drony nie zebrały wystarczająco informacji, nie powinniśmy byli rozpocząć eksploracji, wiedząc tak naprawdę tylko, że da się przejść na drugą stronę bez umierania. Nie winię za to Siemienowicza, nie posiadał żadnego doświadczenia, odpowiedzialność za to biorę na siebie.

Większość ekwipunku jaki wzięliśmy ze sobą to urządzenia badawcze i miernicze, które miały na celu pozwolić nam zebrać pierwsze prawdziwe dane na temat obiektu. Wzięliśmy ze sobą oczywiście trochę zapasów, możliwe, że na cztery dla naszej czwórki, lecz patrząc na ogrom wielkości całej anomalii, gdybyśmy zgubili szlak, prawdopodobnie nigdy byśmy nie wyszli żywi, z naszej pozostałej trójki.

Dotarcie na teren dziury przestrzennej, prowadzącej do SCP-PL-333 zajęło nam około cztery godziny. Miejsce to było wystarczająco odsunięte od cywilizacji, że nie musieliśmy się obawiać, że jakiś cywil natknie się na anomalię w najbliższym czasie.

Od razu po tym, jak dostaliśmy się do środka i spojrzeliśmy na rozmiar tego miejsca, to wiedziałem, że eksploracja z dostępnymi nam surowcami była błędem, ale i tak zdecydowaliśmy się iść dalej. Nie powinienem pozwolić, byśmy się na to zdecydowali, lecz niestety nie byłem na tyle mądry wtedy.


Na środku pomieszczenia stał mężczyzna w średnim wieku, podnoszący metalową framugę łóżka. Miał na sobie koszulę z obciętymi rękawami, a jego ręce były pokryte rzędami blizn po oparzeniach i cięciach. Na tyle jego głowy było widać pierwsze szare włosy, wstydliwie wystające spośród czarnej czupryny.

Złapał stalową strukturę pod pachę, łapiąc mocno za belki i zaczął iść w głąb kompleksu, omijając setki rur i płyt, idąc przez wąskie korytarze, układające się niczym labirynt. Po jakimś czasie stanął przed czymś, co niemal przypominało drzwi, wielki metalowa ścianka na zawiasie.

Popchnął ją barkiem i wszedł do środka, kładąc łóżko w jednym z rogów, po czym rozejrzał się. Po lewej stronie pomieszczenia, na jednym z krzeseł, siedziała kobieta, ubrana na biało. Trzymała w rękach lustro, patrząc się w siebie, niczym kot po raz pierwszy widzący swoje oblicze. Znalazł niedawno to lustro, porzucone wraz z innymi przedmiotami nie wiadomo od jak dawna. Czuł dyskomfort patrząc w nie, nie umiejąc rozpoznać samego siebie, nie pamiętał w końcu nawet jak powinien wyglądać, ale na szczęście mały srebrny dysk odnalazł zainteresowanego właściciela.

— Jesteśmy tutaj sami? — powiedział patrząc się na praktycznie losowe przedmioty, rozłożone po pomieszczeniu..

— Tak — odpowiedziała kobieta, nie odwracając wzroku od odbicia jej twarzy — Mógłbyś spędzić najbliższe setki lat, chodząc we wszystkie strony, odwiedzając najdalsze zakamarki, lecz nigdzie nie znalazłbyś niczego co chodzi na nogach, myśli nieograniczone, czy nawet działa własną wolną. Nie licząc tych co przyszli z tobą, oczywiście, ale oni niedługo opuszczą to miejsce.

— Jesteś pewna? — mruknął, niepewny czy drżenie w jego głosie było spowodowane strachem czy nadzieją.

— Tak.

Zastanowił się chwilę, podchodząc do szafy, a raczej coś co bardzo niezgrabnie ją przypominało i położył dłoń na klamce. Otworzył je delikatnie, czekając aż przestanie być słychać skrzypienie, po czym powiedział:

— Czy to jest to możliwe, że… ‘oni’ się tutaj dostaną.

Kobieta oderwała wzrok od lusterka i spojrzała na niego.

— Nie. Ich czyny zostały już napisane.

Bez wypowiedzenia dalszych słów, zaczął wertować rząd niepasujących do siebie strojów, względnie nadających się na jego sylwetkę. Sięgnął ku szyi, aby rozpiąć koszulę, lecz nagle poczuł na sobie wzrok kobiety, obserwującej każdy jego ruch, i wstydliwie schował za drzwiami. Zdjął nakrycie górne i sięgnął po luźną, grubą kosoworotkę, którą narzucił na siebie, po czym zawiesił na szyi ciężki skórzany fartuch.

Wyszedł z pomieszczenia, a ona była kilka metrów z tyłu, niczym cień.

— Ile czasu minęło, tak naprawdę? — Stanął w środku zdania w miejscu i obrócił się w jej stronę.

— Jeden dzień, dwanaście godzin, siedem min-

— Ogólnie, nie teraz.

— Czy naprawdę chcesz wiedzieć?

Pomyślał o lusterku, o własnych wspomnieniach od dawna będących wypełnionych tylko i wyłącznie tym miejscem, co to kolejnymi godzinami pracy.

— Nie, masz rację. Nie chcę.

Szli dalej w ciszy, nie wymieniając żadnych rozmów, czy nawet stojąc obok siebie. On z przodu, szybkim krokiem zmierzający ku gorącu, dalekich dotykach płomieni, zapraszających go do siebie. Ona natomiast ukryta w ciemności, schowana wśród tła maszyn, zawsze obserwująca.

Dotarli oni nareszcie do małej stacji pracowniczej, u podium kuli ognia. Rzędy narzędzi, które znał niczym własną kończynę, rozłożone przed nim. Sięgnął po cienkie podłużne dłuto, po czym wyjął z ognia czerwono-biały materiał, na granicy ukończenia.

Przyłożył je, przy jednym z zakończeń, po czym poczuł na ramieniu dotyk.

— Nie tu — powiedziała, po czym przyłożyła palec na metal. Pomieszczenie wypełnił syk, czy temperatura ciała walczyła z przedmiotem. — Tutaj.

Idąc za sugestią, zmienił pozycję narzędzia, po czym uderzył, tworząc delikatny zarys. Potem dalej, raz za razem, miękki materiał nie stawiający oporu, gdy on tworzył skomplikowaną sieć, oplatającą całość.

Po dziesięciu minutach, odłożył delikatnie dłuto z powrotem na miejsce i złapał drżącą ręką za szczypce. Pełny strachu i nadziei, zanurzył obiekt w wodzie, rozkoszując się dźwiękiem. Po dłużej chwili, włożył rękę do płynu i wyjął dziwny kształt geometryczny, pełny linii, zgięć, tuneli. Patrząc, rozumiał go, jakby podświadomie, choć nigdy nie byłby w stanie opisać, czy nawet narysować.

Podniósł go przed siebie i niczym ukazując największą zdobycz, spojrzał na kobietę, która jedynie skinęła głową, po czym dodała:

— Chodźmy, spróbujmy.

Zaczęła go prowadzić, w dół, ku samych korzeni drzewa, w pewnym momencie, u schodów prowadzących głębiej, stojąc po kostki w odrzuconych próbach, charakterystycznie uderzających o siebie nawzajem z każdym ich krokiem.

A z brzegu, ku granicy tego miejsca, stał jeden jakby tłok, pozornie nieistotny. Nie ruszając się, ciągnął się przez sufit, łącząc z wszystkim dookoła, a własną śmiercią, paraliżował dziesiątki innych fragmentów machiny.

U spodu, było brakujące miejsce, puste gniazdo. Poszedł do niego i włożył przedmiot na miejsce, wsuwając go bez dźwięku. Momentalnie, tłok zaczął działać, nadając życie spoczywającym maszynom, absorbując nadany fragment w siebie, bez żadnego śladu, jakby cokolwiek było kiedykolwiek zniszczone.

Z pierwszym uderzeniem tłoku, poczuł na twarzy żar, ale nie ruszył się z miejsca. Masa metalu podniosła się i uderzyła w dół. Z drugim uderzeniem, zebrały się płomienie, zalewające rury.

Z trzecim uderzeniem usłyszał trzask, gdy dziesiątki metalowych fragmentów wystrzeliły. Nagle stracił dech w płucach, odrzucony w tył, ogień tańczący na podłodze dookoła niego, a na twarzy poczuł ostry ból. Potem było jedynie ciemno.


Przez większość czasu było spokojnie, przynajmniej na początku. Oprócz dźwięku pracujących maszyn nie było słychać niczego, a nie biorąc pod uwagę wahadeł, nie poruszało się nic. Ta cała anomalia dawała mi poczucie nienaturalności, jakby próbowało uśpić moją uwagę. Jednak dwa dni eksploracji minęły bez żadnych większych przeszkód.

Niestety ten stan nie utrzymał się za długo. Pod koniec trzeciego dnia mieliśmy pierwsze oznaki, że coś było nie tak. Zaczęliśmy słyszeć dźwięki, jakby kroków, za ścianami wokół nas. Przygotowaliśmy się na potencjalnie napotkanie jakiś bytów, lecz to nie wystarczyło; po około 30 minutach zostaliśmy zaatakowani od pleców przez jakiś kształt. Nie zastaliśmy miejsca, aby zobaczyć dokładnie co to było, krwawe ślady na plecach operatora Nowakowskiego wystarczyły nam za odpowiedź. Niestety ewakuując się, musieliśmy zostawić cały ciężki sprzęt, przez co utraciliśmy urządzenia badawcze zanim mieliśmy okazję ich użyć.

Wtedy również straciliśmy zapisy z eksploracji, te pisemne, jak i audiologii całej ekspedycji. Zastało się tylko kilka notatek, które były już skończone i spakowane zawczasu.

Z uwagi na to, że nie ufaliśmy drodze, którą przybyliśmy, zdecydowaliśmy się okrążyć to miejsce i wrócić z powrotem do placówki aby zdać raport. Niestety ścieżka, którą wybraliśmy okazała się być pełna kolejnych istot; nie będę wchodził w szczegóły, ich opis zamieściłem w innym sprawozdaniu.

Zostaliśmy zmuszeni zacząć wchodzić głębiej w nieznane strony obiektu, a za nami szła pogoń. Przez złego pecha dotarliśmy do martwej alejki, na której końcu stał wielki szyb z przepaścią. Stanęliśmy do niego plecami, gotowi przebić się z powrotem do reszty korytarzy, ale zanim byliśmy w stanie to zrobić, Siemienowicz został postrzelony i poleciał do tyłu, za granicę przepaści. Nie wydaje mi się, że jest żadna szansa, że mógł to przeżyć, patrząc na wielkość placówki odradzam prób odnalezienia ciała.

Od tego momentu, wyjście zajęło nam około pięć godzin. Na szczęście udało nam się odnaleźć znane ścieżki i dotrzeć do wyjścia.

Zdecydowanie nie zalecam wysyłać dalszych ekspedycji do SCP-PL-333, zanim odkryjemy więcej informacji, które pozwoliłyby nam na bezpieczne poruszanie się po tym miejscu. Jednak, jeżeli zajdzie taka potrzeba, jestem gotowy przewodzić przyszłym ekspedycją, tym razem mam nadzieję, bez ofiar.

KONIEC DOKUMENTU


Dotknął blizny na twarzy, niemal odruchowo. Przez cały jego nos i policzek ciągnęła się długa szrama, lekko odkształcająca całą twarz. Podniesioną ręką przesunął siwe loki z czoła.

Siedział na metalowym krześle, odstawionym na tyle daleko od serca wieży, że czuł jedynie przyjemny powiew letniego wiatru, zamiast okropnego żaru, przygniatającego samą temperaturą powietrza. Moczył co chwila grubą szmatkę w kubku, który trzymał przy brzuchu, po czym ją żuł. Już dawno odzwyczaił się od jedzenia, lecz mimo to żołądek czasem domagał się uspokojenia.

Wstał z krzesła i odłożył naczynie na swoje poprzednie siedzisko i zaczął się rozglądać. Zdziwiony, spojrzał na rzędy maszyn i sferę płomieni za rogiem, oddaloną o kilkadziesiąt metrów, jakby wyrwany z długiego snu. Zmarszczył czoło w zastanowieniu, starając się znaleźć znajomy element w okolicy, przeszukując własne wspomnienia.

— Co my tutaj właściwie robimy? — powiedział niepewny.

— Działamy ku naprawie skazy, naniesionej przez marsz czasu — odpowiedział głos zza jego pleców, wydobywający się z ciemności.

— Ah tak — odpowiedział, drapiąc się po szarej brodzie w kontemplacji, absorbując usłyszane słowa. — Wybacz, zapomniałem.

Od boku nagle wyszła kobieta, ubrana w biały strój roboczy, niewiele odstający od jej skóry. Niemal skórzany, z utwardzonymi łatami na wrażliwych częściach ciała jak łokciach i kolanach, jednak mając w sobie coś nieuchwytnego, uciekającego przed wzrokiem. Jakby nie do końca zgadzał się z tym jak skóra, czy nawet ubrania powinny wyglądać, ale nie na tyle, by można było wprost zauważyć.

Usta na dole jej twarzy były ciemno fioletowe, z białymi kropkami kontrastującymi na całej długości, niczym zgniła śliwka. Oczy były natomiast zakrwawione, z niemal poświatą czerwieni w rogach, lecz jak zawsze przeszywające na wylot samym spojrzeniem, a skóra na twarzy popękana, ukazująca czarne linie tam, gdzie powinno być widać tkanki.

— Chodźmy — powiedziała, delikatnie łapiąc za nadgarstek dwoma palcami i zaczęła prowadzić.

Nie stawiając oporu, dał się wieść. Dotarli do płomieni, które znał intymnie. Pomarańcz odbijała się w jego źrenicach, gdy języki ognia tańczyły w znany tylko im rytm. Dalej obserwując, złapał za głownię młota, trzymając ją mocno w dłoni. Ona natomiast przysunęła słup bliżej, po czym położyła na nim kulkę miękkiego metalu, który złapała szczypcami.

Zmienił chwyt, łapiąc młot jedną ręką niedaleko głowni, drugą na końcu kija, po czym uderzył, niemal automatycznie. Jego myśli wypełniło tykanie, wybijające rytm każdemu z ciosów, mówiące mu jak przyłożyć kolejny ruch narzędzia.


DODATEK-3: Reportaż generalny


Około 28 godzin po powrocie ekspedycji eksploracyjnej, zostało zaobserwowane zniknięcie drogi dostępu do SCP-PL-333. Nie jest wiadome, w którym momencie wyrwa zanikła, lecz odczyty energetyczne wskazują, że wydarzyło się to co najmniej kilka godzin przed bezpośrednią obserwacją zajścia.

Powód zamknięcia wyrwy nie jest znany. Żadne posiadane dane nie wskazują na to, czy był to proces naturalny (przykładowo, wykorzystanie całej dostępnej energii zasilającej portal) lub czy zostało zamknięte celowo.

Nie istnieje aktualnie żaden znany sposób na dostanie się do SCP-PL-333. Badania dotyczące rekreacji wyrwy przestrzennej zostały rozpoczęte, lecz wstępne modele szacują szansę na stworzenie stabilnego przejścia poniżej 10%, przez kolejne pięć lat.

Z tego powodu, w przypadku braku radykalnej zmiany oszacowań statystycznych w ciągu kolejnych dwóch miesięcy, projekt SCP-PL-333 został uznany za zakończony, a nadane fundusze przeniesione do projektów o wysokim poziomie priorytetu.

KONIEC DOKUMENTU


W podziemiu, u samych nóg niekończącej się wieży, stojącej w opozycji niebytu, stał człowiek.

Miał na głowie szarą czuprynę i stał delikatnie zgarbiony, opierając się na miedzianej lasce. Na twarzy widniały mu natomiast rzędy zmarszczek, nadające jego twarzy godności, przełamane przez podłużną białą zmarszczkę, wykrzywiającą nos i policzek. Nie wyglądał on na szczęśliwego, czy smutnego, lecz po prostu był.

W dłoniach, wypełnionych szramami i deformacjami, trzymał mały obiekt, niczym nowo narodzone dziecko. Unosił go przed sobą, blisko klatki piersiowej, delikatnie chwytając za boki.

Podeszła do niego kobieta i wysunęła oczekująco ręce.

— Czy to w końcu… — powiedział, podając przedmiot, po czym zawahał się na moment. — Czy w końcu jest idealne?

— Nie — odpowiedziała, po czym wyjęła dzieło z jego rąk, biorąc go przed oczy, analizując wszystkie kształty i ślady po narzędziach. — Na miliony fragmentów, każdy z nich ma wady, niepowtarzalne, unikatowe do ich kreatora. Gdyby tak nie było, nigdy nie trafiłbyś do tego miejsca. Nic nigdy nie jest perfekcyjne. Nawet tutaj.

Odeszła od niego, kilka metrów w przód, do gigantycznego tłoku, prowokującego go swoim bezruchem. Zmarszczył twarz, czując napięcie na jego szyi i plecach, po czym rozluźnił dłonie, które mimowolnie zamknął.

Przed oczami zabłysnęły mu wspomnienia, wielki wybuch, wypalający mu siatkówki. A następnie jedynie ciemność, w której jedyne co mógł kontemplować to ból całego ciała, zapach palonych włosów i smak krwi, który znał za dobrze. Odsunął się kilkanaście metrów do tyłu.

— Lecz jest wystarczające — powiedział głos, który usłyszał bezproblemowo, mimo dystansu.

Podniosła obiekt i wsunęła go w gniazdo, które zareagowało cichym kliknięciem. Bez odejścia z miejsca, obserwowała efekt, gdy tłok się podniósł i uderzył iskrami, które odbiły się od jej twarzy. Podniósł się drugi raz, po którym wystrzeliły płomienie, zalewające całą okolicę.

Podniósł się raz trzeci, po czym uderzył z głębokim wstrząsem, a maszyneria powróciła do życia, w nierównym tempie poruszając się wszędzie dookoła. Mężczyzna opuścił laskę, dźwięk jej trafienia o ziemię praktycznie niesłyszalny w oceanie jazgotu i zaczął się śmiać gardłowo.

Złapał się na twarz, a śmiech zamienił się szybko w płacz, małe ścieżki wody spływające mu między palcami. Poczuł na barku dotyk, po czym została podsunięta mu szmatka z dawno zatartymi śladami krwi, którą wytarł sobie twarz. Wsłuchując się w otaczającą go symfonię, powiedział sam do siebie:

— A więc to tak wybrzmiewa sukces. — wydyszał, głos drżący od emocji. Zaczął iść w stronę tłoku, wpatrując się kosmyki ognia, skaczące dookoła, lecz nagle, po kilku krokach, świat przed nim zadrżał, kręcąc przez chwilę. Zatoczył się do przodu, lecz złapały go chude popękane ręce, zanim zdążył w pełni się przewrócić.

— Pomogłabyś mi się położyć? — powiedział, próbując utrzymać uśmiech na twarzy, lecz ten złamał się po chwili w cienki grymas. — Czuję się odrobinę zmęczony.

Ta zaprowadziła go bez dźwięku kilka metrów w bok, podtrzymując jego ciało od boku. Spróbował sięgnąć do kieszeni w spodniach, aby wyjąć z niej chustę i wytrzeć na nowo twarz, lecz upuścił ją drżącą ręką, a ta wyfrunęła między rury.

Wiodąc go, położyła go na długą kanapę, zapadająca się pod jego ciężarem. Dziwne, nie pamiętał aby cokolwiek tutaj takiego było, ale nie miało to teraz znaczenia. Spróbował podnieść klatkę piersiową do góry i coś powiedzieć, ale przeszywający ból obok serca przykuł go do dołu.

Usiadła obok niego na ziemi, trzymając go za rękę. Patrzył przed siebie, w sufit, jego oczy ciężko opadające, ale walczył z tym. Oddech stawał mu w gardle.

— Przepraszam — cicho wydobyła z siebie głos, który brzmiał w jego uszach, jakby dochodził ze wszystkich stron, niczym wiatr.

— Za co? — mruknął gardłowo, walcząc z własnym ciałem. — Obowiązkiem każdego jest umrzeć pewnego dnia.

Zaśmiał się przez chwilę, po czym zaczął kaszleć, coś nieprzyjemnie klejące się na dole jego gardła. Rzucił się do góry, a ta puściła jego dłoń, aby przytrzymać go. Otworzył znowu usta.

— Nawet ty. Choć nie dzisiaj. Nigdy nie dzisiaj.

Nie odpowiedziała mu.

Otworzył oczy i spróbował uśmiechnąć się, patrząc na nią. Nie umiał pojąć jej twarzy, zawsze taka daleka i niezrozumiała. Jego koszula zaczęła powoli zaczerwieniać się, na wysokości płuca.

Położył się znowu, nie mając siły na nic więcej. Przez przymrużone oczy zobaczył jedynie, jakby ona zaczęła się rozpływać w świat, tracą jednolitą formę. Słyszał dźwięki, dalekie i bliskie uderzenia maszyn, tykanie, lecz nawet one mu nie przeszkadzały. Wydawały się tak dalekie, prawie nierzeczywiste.

— Śpij, zasługujesz na to.

Nie odpowiedział jej.
















O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported