SCP-PL-371
SCP-PL-371
Byㅤ Doktor CruzDoktor Cruz
Published on 04 Aug 2023 15:02

Uwaga!

To opowiadanie jest częścią serii Wieczne Śledztwo. Wysoko zalecane jest zapoznanie się z poprzednimi pracami, gdyż wątki z nich często bywają konieczne do zrozumienie chociażby tej. Jeżeli chcesz się z nimi zapoznać, możesz udać się tutaj, aby sprawdzić spis wszystkich prac albo tutaj, by zacząć czytanie od początku.

ocena: +12+x

Klasa Podmiotu: Instrumentum .Obiekty klasy Instrumentum to anomalie, które są wykorzystywane przez Fundację.

Specjalne Czynności Przechowawcze: Ze względu na swoją naturę, SCP-PL-371 nie wymaga zabezpieczenia. Obiekt pozostaje monitorowany i konserwowany przez Fundację oraz wykorzystywany, jeżeli pracownik Departamentu Medycznego udzieli stosownej zgody.

Należy pamiętać, że SCP-PL-371 sam w sobie nie jest w stanie zastąpić pomocy medycznej, a jedynie może wesprzeć działania terapeutyczne.

Przeciętnie wręcz średnia wzrostem brunetka siedziała za swoim biurkiem, w spokoju jedząc przyniesiony z domu, odgrzany w mikrofalówce obiad zrobiony przez męża i myślała nad ostatnimi sprawami z pracy. Zza słabych okularów korekcyjnych w prostej, plastikowej oprawce koloru morza jej wzrok skupiał się na dostarczonej wiadomości, a raczej krótkim załącznikiem tekstowym. Była to dopiero wstępna wersja wpisu, ale miała już pewien pomysł. Gdy kończyła posiłek, usłyszała głośne pukanie do drzwi.

— Proszę. — odezwała się i odłożyła talerz na stojącą obok metalową szafkę.

Do pokoju wszedł wyższy od niej, krótko ostrzyżony mężczyzna z lekką nadwagą. Odezwał się swoim niskim głosem z jednoczesną delikatną niepewnością w głosie:

— Ja miałem przyjść, pani doktor, znaczy chyba.

— Dobrze cię widzieć, Dominik. I tak, miałeś przyjść. Jest… pewna nowa sprawa.

— Czy tu chodzi o J…

— Tak. O niego. — Przerwała mu. — Wiem, że wygląda, to jak wygląda i no… ale mam pewien… — zamilkła na chwilę, zerkając to na monitor, to na leżące obok dokumenty psychologiczne SCP-PL-369 i SCP-PL-370, to na wniosek o zezwolenie na test krzyżowy. — Nowy pomysł. Pojawiły się nowe okoliczności i istnieje szansa, że tym razem się uda. Masz już tego dosyć, racja? — spytała, widząc strapioną minę rozmówcy, który odetchnął ciężko i odpowiedział:

— Tak. To już niemal dwa lata — powiedział, patrząc na kalendarz pokazujący datę 11 listopada roku 1987 — i nadal bez rezultatów. Powoli chyba tracę nadzieję, że się uda. To trochę przytłaczające.

— Rozumiem cię, — odpowiedziała mu dr Florczak, wychodząc zza biurka. — wiesz, ja też mam powoli dosyć tej sytuacji. Ale trzeba zachować nadzieję, bo inaczej nie da się zajść nigdzie, racja?

Uśmiechnęła się ciepło, na co ten odpowiedział tym samym.

— Już możesz wracać do swojego przydziału. Ja wypełnię odpowiednie papiery i powiem ci za kilka dni, jak to będzie wyglądać. Mam nadzieję, że za kilka dni. Zaufaj mi.

Dominik skinął głową i wyszedł, a Natalia znowu spojrzała na papiery ze swojego biurka, rozmyślając, jak to rozegrać.

Opis: SCP-PL-371 to drewniany pomost nad rzeką Wartą, zlokalizowany na obrzeżach Częstochowy. Obiekt zbudowano z drewna świerkowego w latach 70. XIX wieku.

Zauważono, iż SCP-PL-371 wywiera pozytywny wpływ na psychiczny ludzi przebywających w jego zasięgu sięgającym około 1 metra. Efekty wywierane przez obiekt na ludziach powodują poprawę zdrowia psychicznego i wzrost efektywności terapii, a obejmują one między innymi:

  • obniżenie poziomu stresu;
  • polepszenie samooceny i samopoczucia;
  • wzrost empatii i nastrojów sentymentalnych;
  • zwiększona ilość rozważań egzystencjalnych o sensie pozytywnym;
  • poprawa relacji społecznych, zwłaszcza z rodziną i przyjaciółmi.

Świadkowie donoszą o obserwacji mglistej postaci, z bliska przypominającej kobietę w wieku 50-60 lat. Póki co brakuje potwierdzenia dla ów obserwacji.

Jeżeli tym razem się nie uda, to nie wiem co zrobić. — pomyślała i usiadła przy biurku. — Pierwsze testy wyszły pozytywnie, jednak… to nadal całkiem nowa anomalia. Trzeba liczyć na to, że wyjdzie to jednak na plus.


Trzy dni później, ciepłego jak na tą porę roku, listopadowego popołudnia nad brzegiem Warty nad wyraz dziwnie wysoki — była to pewna forma "pamiątki", kiedy towarzyszyła mu pewna nieprzyjemna osoba i zdolność zmieniania otoczenia — oraz postawny mężczyzna szedł z wędką, wiadrem i małą podręczną skrzynką szedł pewnym krokiem nad brzegiem rzeki. Dotarł on w końcu do starawego, drewnianego pomostu. Tu polecili mu iść. Zwykle łowił w innym miejscu, ale czasem trzeba. Głównie jak każą. Nie mógł jednak pozbyć się dziwnego wrażenia bycia obserwowanym. Jakubowi przypomniało to pewne stare czasy, na szczęście to już przeminęło. Wreszcie na miejscu — pomyślał, mimo, że to nie była długa podróż. Raczej mały spacer, dobry jako codzienna dawka ruchu, chociaż nie do końca wystarczająca przy takim zawodzie.

To miejsce wydawało się znajome. Coś głęboko w jego umyśle drażniło jego pamięć, jednak nie mógł zrozumieć, co to jest. Ze względu na brak jasnych wskazówek albo jakichkolwiek ścieżek myślowych, pozostawił te myśl, i póki co, same sobie. Rozwiązanie i tak samo przyjdzie. Przynajmniej zwykle tak było.


Kiedy ten się rozkładał na krańcu drewnianej konstrukcji, starszy, nieco grubawy mężczyzna i dorównująca mu wzrostem brunetka właśnie zmierzali do miejsca, gdzie Jakub siedział. On w nieco ubrudzonym swetrze, zimowej kurtce, starych spodniach i butach określanych adidasami, ona w białej koszuli, długim płaszczu, dresowej spódnicy, ciemnych rajstopach i podobnym obuwiu do towarzysza.

— Pani doktor… to na pewno dobry pomysł? — Dominik odezwał się niskim, wibrującym wręcz głosem.

— A mamy jakiś inny? Minęło ponad półtora roku. Wiesz, zastanawia mnie, jak on może tak po prostu dalej siedzieć obrażony. — U Natalii zaś było dobrze słychać nutę zmęczenia, co było zrozumiałe.

— Ja się nie do końca dziwię. Tamto spotkanie nie przebiegło zbytnio… pozytywnie? To chyba najlepiej pasujące słowo.

— Chciałbyś mieć to za sobą, racja?

Rozmówca energicznie pokiwał głową, próbując ukryć zwątpienie na swojej twarzy.

— Ja też. No chodź, skończmy ten rozdział tej historii.

I udał się mozolnie w stronę pomostu. Niektóre rzeczy wszyscy chcemy mieć za sobą, chociaż trudno razem do tego dojść wspólnie. Niektórym łatwiej milczeć, niektórzy chętniej działają, a jeszcze inni unikają problemów za wszelką cenę. Dr Florczak tymczasem stała, patrząc na dostarczone wcześniej wyniki dotychczasowych testów:

Archiwum logów testów SCP-PL-371


Pacjent: agent Łukasz Drewniak i agent Jeremiasz Drewniak

Powód: Kłótnia z bratem, zauważono ogólne zdenerwowanie i obniżoną jakość wykonywanej pracy w ostatnich 2 tygodniach.

Przebieg: Bracia zostali zmuszeni do szczerej rozmowy o powodach konfliktu.

Rezultaty: Pozytywne



Pacjent: doktor Marek Stal

Powód: Wyprowadzka córki, zauważono przygnębiony nastrój, pogorszenie relacji ze współpracownikami oraz coraz częstszą nieobecność w pracy.

Przebieg: Rozmowa z psychologiem w celu pomocy pogodzenia się z stratą.

Rezultaty: Pozytywne


Na razie wszystko wychodziło pomyślnie, ale tym razem… Poprzednie przypadki nie były aż tak ciężkie jak ten. Jeżeli się nie uda… — pomyślała Florczak, ale szybko oddaliła od siebie zmartwienia i czekała na wyniki tej próby. Oby ostatniej próby.


Jakub spokojnie czekał na potencjalną zdobycz, skupiony na leniwie płynącej wodzie, szumie wiatru w wyłysiałych koronach drzew i ciepłych promieniach Słońca przebijających się momentami między chmurami, które układały się na jego ciężkich, zużytych butach, luźnych, ale grzejących, miejscami zszywanych spodniach, białym golfie pod brudnozieloną kamizelką oraz głowę opatuloną puchową uszanką.

Siedząc tutaj, czuł coś, czego nie czuł od, cóż, naprawdę, naprawdę długiego czasu. Chyba nawet to było jeszcze przed wojną. Pewne uczucie domowego ciepła połączone z orientalizmem, nie… nie ma odpowiednich słów na opisanie tego stanu. To trzeba zwyczajnie poczuć. A czuł to przy tylko jednej osobie.

Nagle, chociaż nie do końca nagle, zauważył kątem oka idącą do niego sylwetkę, a potem usłyszał skrzypienie drewna i ciche sapnięcie. Nie musiał się oglądać, by wiedzieć, kto postanowił swoim towarzystwem zakłócić ostatni wolny dzień z trzydniowej odprawy po dłuższym, cięższym śledztwie w Ośrodku PL-55-Alfa. Przysunął do siebie tylko stojącą obok skrzynkę i odsunął się od swojego ojca.

— Ja… — zaczął Dominik, lecz gwałtownie przerwał go zmęczony, nie do końca basowy głos:

- Cicho. Jeszcze mi ryby spłoszysz. Zresztą, nie psuj mi urlopu. — Odpowiedział Jakub, zmieszany swoją nagłą reakcją. Umysł mówił Daj spokój z tą głupią obrazą, ale serce mówi Podły żonobójca, w dodatku pijak!.

— Wybacz.

Starszy z mężczyzn obejrzał się za siebie na towarzyszącą mu wcześniej psycholog. Natalia gestem rąk pokazała mu, żeby próbował kontynuować rozmowę, wszystko jest pod kontrolą jej i nieco spóźnionego ochroniarza, pana Mirka. Może i był nieco spóźnialski, ale za to wierny Fundacji i z zapałem do pracy, nawet po dwudziestu latach.

— Słuchaj… Zacząć chcę od tego, że czuję się strasznie niezręcznie. Nie gadaliśmy od kilku miesięcy, a wcześniej też było nie za łatwo. Wszystko przez ten jeden dodatkowy okruch prawdy. Ale zrozum, odwlekanie tego nie miało sensu — to i tak by przecież wyszło, prędzej czy później. A ja nie chciałem uciekać od nieuniknionych konsekwencji. To i tak nie miałoby sensu.

Chmieliński młodszy jedynie siedział bez ruchu, dalej wpatrzony w wodę. Chociaż wyglądało na to, że ignorował początek tego przerywanego monologu, to było inaczej. Czuł się zbyt zmieszany wewnętrznie, żeby jakkolwiek zareagować. Los jest całkiem przewrotny w jego długawym już życiu — stawał do walki z Fundacją, z Mab i jej naśladowcami, z niesprawnością swojego ciała po przejściach, a miał za sobą także niezliczone śledztwa. Prawie nigdy jednak nie czuł takiej chęci ucieczki jak przed sytuacją, która może zaraz nadejść — przed rozmową z ojcem.

— Wiem, że pewnie będziesz ignorował to, co będę mówił, ale chcę walczyć o lepszą przyszłość, rozumiesz mnie? No, zawalczyć może być trochę za dużym słowem, ale chyba rozumiesz, o co mi chodzi. Zbyt długo uciekałem od życia, od przeznaczenia, od konsekwencji. Straciłem przez to niemal kilka dekad. Nie chcę tego powtarzać, nigdy więcej. Chcę stanąć na wysokości zadań, które muszę przeciwstawić i które na mnie ciążą z powodu tego, że jestem, kim jestem i zrobiłem, co zrobiłem. W sumie każdy tak ma, nieprawda?

Jakub lekko, wręcz ledwo widocznie, a przynajmniej tak myślał, pokiwał głową twierdząco. Myśli gnające przez jego umysł efektywnie odbierały mu część panowania nad swoim ciałem. Chciał jakoś zareagować, ale nie mógł. Był po części niczym sparaliżowany, ale jednak… nie mógł się nie zgodzić. Znał to uczucie, sam je przeżywał jeszcze nieco ponad ćwierć wieku temu.

— Widziałem to. — Uśmiechnął się Dominik. — Dobrze widzieć, że jednak słuchasz. Słuchać a słyszeć to nie to samo. Dlatego przez życie trzeba iść z uwagą, bo niektórych rzeczy nie można już odzyskać. Oj, przepraszam, nudzę cię racja?

— Trochę. — Usłyszał cichą odpowiedź poprzedzoną krótkim chrząknięciem. — Chociaż każdy czasami musi się wygadać.

— Wiesz, gdyby ludzie się nie wygadywali, jak to stwierdziłeś, to świat by opustoszał. Mowa jest podstawą, dzięki której świat nie jest pusty. — Widząc brak reakcji u swojego potomka, ani nie słysząc żadnej odpowiedzi, obejrzał się na Florczak pokazującą dłońmi znak krzyżyka, a potem kontynuował: — Masz rację, przestanę już z tymi filozoficznymi gadkami. Nie ma to jak pomóc.

Jakub tymczasem powoli uspokajał rozszalały umysł pędzony różnorakimi, urywanymi w biegu głosami myśli, próbując zdecydować się jaki konkretnie ruch podjąć, albo jaką kwestię zastosować jako kontrę, ale nie mógł. Wszystko za bardzo szalało, przeciwstawiając się się otaczającej go atmosferze spokoju — leniwie płynącej wodzie, cicho szumiącym wietrze i ciągnącym się myślom, aż w końcu jego usta jakby same przemówiły:

— Ja… — przerwał na krótkie odkaszlnięcie — …do dzisiaj pamiętam ten dzień. Dzień podobny do tego dzisiaj — Słońce świeci, wiatr szumi, kałuże po deszczu. Siedziałem pod wielkim, starym dębem w parku i myślałem, co właściwie chcę robić potem. Byłem, muszę przyznać, zagubiony, ale można powiedzieć, że miałem do tego prawo: skończenie dotychczasowej szkoły, wyprowadzka z rodzinnego domu i zmiana środowiska na większe miasto. Więc tak siedziałem po pracy, myślałem, i… przyszła ona. Wiktoria. — zaczął mówić, dalej nie do końca mając kontrolę nad sobą.

— To było wasze pierwsze spotkanie, jak rozumiem?

Młodszy z panów jednak jakby zignorował ten komentarz i kontynuował swoją opowieść:

— Spytała mnie, co tu robię. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że siedzę tu i myślę, ukryty przed światłem. Więc ona się dosiadła i zaczęła mnie pytać. Kim jestem? Skąd jestem? Dlaczego jestem tu, a nie tam? Jaki jestem? O czym marzę? Czego mnie uczono? — Krótka przerwa, by wziąć oddech i uśmiechnąć się nieco pod krzaczastym wąsem. — Ja odpowiadałem. Nie wiedziałem, czemu to robi, ale było w niej coś przez co… wiesz, nie czułem tego nigdy. Ani wcześniej, ani później. Nie jestem pewien czy jeszcze kiedyś poczuję. Coś magnetycznego, elektryzującego, a jednocześnie enigmatycznego i zarazem ciepłego… Aż po chwilę zobaczyliśmy przechodzącego obok funkcjonariusza Policji Państwowej. "A może do policji?" spytała mnie. I już wiedziałem, gdzie pójdę.

— Czyli znalazłeś i karierę zawodową, i nową miłość?

— Czy od razu miłość to tam… — Machnął gwałtownie ręką, jakby odganiał komara, prawie upuszczając wędkę do wody. — Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Znaczy się, najpierw to tam relacje przyjacielskie. Pomagałem jej bratu i kolegom, tak konkretnie w założeniu klubu matematycznego i potrzebowali jeszcze jednego człowieka. Jakimś cudem nawet zostałem prezesem tego kółka jajogłowych. No i ta znajomość tak szła, szła, szła i… potem już wiadomo. Wszystko było w miarę spokojnie, potem znalazłem nową pracę, czy raczej nowa praca mnie, dołączyłem do Fundacji i… no, resztę znasz.

Zamilkł, tak samo jak myśli gnające w jego głowie. Napięcie pozostające w organizmie od niemal 2 lat nareszcie uszło, wypuszczone w gwałtownym natłoku słów. Wróciło jednak ono, gdy Dominik spytał:

— Czemu mi to opowiedziałeś?

— Od przeszłości nie uciekniesz. Nie masz jak. Więc nie próbuj.

Spojrzał przed siebie, na drugi brzeg i zauważył to. Mała górka ziemi z drewnianym krzyżem. Teraz już zrozumiał, skąd kojarzył to miejsce. To tutaj Wiktoria… I poczuł to znowu. Strach zmieszany z gniewem. Obiecał sobie, że już nigdy nikt nie wpędzi go w ten stan.

— Zapomnij o tym wszystkim przed chwilą. — Dodał szybko jako zakończenie swojej historii.

— A-ale… — Zaczął mówić Dominik, lecz jego wypowiedź została przerwana już u zaczątku, powoli coraz agresywniejszym tonem jego syna:

— Nie ma żadnego "ale". Tak właściwie, sam nie wiem czemu tak właściwie to wszystko ci powiedziałem? Czemu nagle wymieniamy się jakimiś monologami? — Po czym przerwał momentalnie, obrócił się i powiedział o wiele spokojniej, pokazując kciukiem na stojącą z tyłu dr Florczak: — To jej robota, mam rację? To jakaś alternatywna forma terapii czy inny chuj, mam rację czy mam rację?

Dominik spuścił głowę nieco speszony, a bardziej zawstydzony i pokiwał powoli głową. Jakub jedynie odetchnął ciężko i wrócił do oczekiwania na zdobycz.

— Przepraszam, że nie powiedziałem ci od razu, ale zrozum tą sytuację: spotykasz swojego ojca po kilku dekadach i on nagle wyskakuje z "Hej, taka sprawa. Twoja matka zmarła przeze mnie." No a poza tym, wiesz… Mogę być szczery? — Po chwili milczenia od obu stron, kontynuował: — Jestem zwyczajnie zmęczony. Cholernie zmęczony. Mam tego wszystkiego dość. Znaczy, żeby nie było, nie winię cię, ale mam już dosyć przebywania w tym stanie, nazwijmy to, "zawieszenia". Wiem, że to moja wina, ale uwierz mi, robię, co tylko mogę, by to przerwać, ale… ty pozostajesz bez reakcji.

— Ja cię kocham, a ty śpisz.

— C-co?

— Tak mi się wymknęło.

Dominik spojrzał zmieszany, aż po chwili usłyszał:

— Skąd masz tyle energii? Minęło ponad półtora roku i wiesz… jak?

— Twoja mama by tak chciała. Czuję to. Wiesz, rozum można omamić, ale serce zawsze zna prawdę.

— Ja… Daj mi moment.

I siedzieli tak kilka minut w milczeniu, wpatrzeni przed siebie, jeden w oczekiwaniu, drugi w zamyśleniu. Aż w końcu nadkomisarz przemówił:

— Masz rację. No i wiem, co czujesz. Wiesz, ja też biorę część motywacji z tego, że wiem, że Wiktoria by myślała, że to najlepsza opcja, ale poza tym… to też moje osobiste zasady. Nie chcę się poddawać, nigdy nie chciałem. Ja… nadal się do końca nie podkurowałem. I nigdy tak się nie stanie. — Nastąpiła prawie minutowa pauza. — Znaczy, chyba zrozumiesz, fizycznie raczej nie mam zbytnio ubytków, ale mentalnie… Są rzeczy, z których nie da się wyjść. Oczywiście, można się leczyć o ile to możliwe, a nawet powinno, ale niektórych rzeczy nie możesz odrzucić. Trzeba to zrozumieć, zaakceptować i iść dalej.

— Jeżeli mam być szczery, to ja też chyba nie jestem do końca wyleczony, chociaż… z większością rzeczy już się uporałem. Chyba zostało mi tylko… uporać się z problemami między nami. Wiem, że nie zostanę nagle jakimś super ojcem, ale krok po kroku…

— To tak jak z leczeniem. Leczenie to podróż. To seria kroków. Czasami będziesz się potykać, ale tak długo, jak będziesz stawiać krok za krokiem, jesteś na właściwej trasie. Na końcu tej trasy ujrzysz swoją nagrodę za ten wysiłek — nową przyszłość. Lepszą przyszłość.

— Chcesz powiedzieć, że..?

— Chcę powiedzieć, że się zgadzam. Miałem opory przed tą rozmową, bo jednak… Wiesz, ja też mam na dłoniach trochę krwi, ale ci ludzie… przyznam, nie znałem ich. To była samoobrona. Robiłem to, by chronić Wikę. A ty, jednak co jak co, doprowadziłeś do śmierci swojej żony i… wiesz, co mam na myśli racja? — Widząc potakującego ojca, kontynuował: — Ale przyznam, że… prawie nie pamiętam mamy. Chyba jednak byłem zbyt mały, by jej nie zapomnieć, mam tylko jakieś mgliste przebitki—

— Do czego teraz dążysz, bo nie do końca rozumiem?

Młodszy pan wziął głęboki wdech, potem nastąpił powolny wydech i mówił dalej:

— Absolutnie nie popieram tego, co wtedy zrobiłeś i nie mogę tak do końca zrozumieć tego, co wtedy zrobiłeś, a raczej czemu. Nie mogę zrozumieć nie dlatego, że nie chcę, po prostu… w teorii spotkały nas podobne sytuacje, ale cały otaczający je kontekst, jest całkowicie… inny.

— Nadal nie rozumiem.

— Daj mi przejść do sedna. Chcę zwyczajnie powiedzieć, że… jestem w stanie przynajmniej spróbować dać ci szansę, niezależnie od tego co stało się kiedyś. Nie jestem w stanie, tak przynajmniej podejrzewam, wybaczyć ci, ale chcę się przeciwstawić opornym sprawom i jednak no… nie chcę już się niepotrzebnie z tobą spierać.

Dominik spojrzał wzruszony. Zabrakło mu słów na języku, aby odpowiednio wyrazić swoje uczucia w tym momencie. Od bardzo dawna nie cieszył się tak jak teraz; tym razem jednak czuł, że teraz nic nie jest w stanie tego zepsuć. Położył dłoń na ramieniu syna, spojrzał na niego i powiedział cicho jedyne słowo, jakie przyszło mu złożyć do logicznej wypowiedzi:

— Dziękuję.

Jakub uśmiechnął się w odpowiedzi, wstał i zaczął zbierać swoje rzeczy.

— Zbierajmy się już.

Kiedy on i Florczak podeszli do siebie na tyle blisko, żeby nie trzeba krzyczeć, ta od razu zaczęła mówić:

— Jestem dumna, że nareszcie się wam udał—

- Z tobą się rozgadam później. — przerwał jej nagle Jakub — Następnym razem przynajmniej powiedz, co zamierzasz zrobić. Jestem ci wdzięczny za efekty, ale naprawdę, ostrzegaj mnie wcześniej.

Obejrzał się za siebie. Spojrzał na ducha swojej żony i uśmiechnął się. Podbiegł do niej, szepnął coś, a potem odszedł. Odszedł w stronę Ośrodka 120. Odszedł w stronę krwistoczerwonego, zachodzącego Słońca.


Lipiec 1989. Po 2 latach od pojednania - zarówno z ojcem, jak i z żoną. Chmieliński siedział z wędką na Słońcu, Florczak obok — w formie ochrony. Jednak tylko on słyszał szepty ducha. Psycholog była za daleko. Do jej uszu dobiegały tylko szmery i donośny głos pacjenta.

— Oh, znowu ty.

— Tak, to znowu ja.

— Jeszcze ci się nie znudziło?

— Będę wracał, mówiłem ci przecież. Ja zawsze wracam.

— Ah, tak.

— Myślałem, że się cieszysz.

— Tak tak, ale.. dziwię się, że wytrzymałeś.

— Wiem, wybacz. Ale jednak… cieszę się, że możemy rozmawiać. Po tylu latach.

— Jest… jedna sprawa.

— Co masz na myśli? Co chcesz mi powiedzieć?

— Musisz coś dla mnie zrobić.

— Ah, jasne… Jeżeli coś ode mnie potrzebujesz, to pewnie.

— Na pewno? Nie jestem do końca pewna, czy mogę prosić, bo… widzisz w jakiej formie jestem.

- -Jeżeli tylko to może pomóc, abyś odeszła do zaświatów, to tym bardziej.

— To dosyć trudna sprawa.

— Radziłem sobie z wieloma trudnymi sprawami, przecież wiesz.

— Ale tak na pewno pewno?

— Jestem gotowy na wszystko, no mów już.

— Więc odejdź.

— C-co to znaczy, że muszę odejść?

— Nie zrozum tego źle, ale… już od dawna jest ktoś nowy.

— J-j-jak to jest ktoś inny? Przecież…

— Od końca wojny dosłownie cię nie widziałam ani razu. Wszyscy uznali cię za trupa. Zresztą, nawet jakbyś wrócił, to kolejne problemy razem z tobą. Oh, no czekaj.

— Wiem, że nie było mnie lata. Ale chciałem wrócić. Naprawdę.

— Nie wątpię, ale mówiąc "wszyscy" miałam na myśli też siebie.

— Ja… Umarłem dla ciebie? J-jak to?

— Pomyśl jak ja się czułam w takim ułożeniu. To było łatwiejsze do zaakceptowania. A potem poznałam Heńka i…

— Nadzieja bardzo pomagała w przeżyciu.

— Nie wątpię, ale… twój czas już minął. Wybacz.

— Nie chcę cię opuszczać po tylu latach rozłąki.

— Słuchaj. Nasze ścieżki już dawno się rozwidliły. Musimy to zrobić teraz jak dorośli, bo inaczej nie dam rady odejść w spokoju.

— Ale ta obietnica… jeżeli odejdziesz… wszystko co robiłem, to wszystko będzie bez sensu.

— To nie było bez sensu. Pomogłeś wielu ludziom. Nie potrzebujesz mnie, by dalej kroczyć tą ścieżką.

Chmieliński poderwał się nagle i zaczął krzyczeć:

— Nie, nie rozumiesz tego! To wszystko robiłem… bo miałem nadzieję, że kiedyś znowu się odnajdziemy.

— No i spotkałeś mnie, ale… rozumiesz, jak to wygląda. Wiem, że to trudne, ale musisz z tym żyć. Nie mogę nic więcej zrobić.

— Jeżeli nie mam ani dawnego, honorowego kodeksu, ani obietnicy wobec najważniejszej osoby to… wszystko traci sens.

— To nie traci sensu. Idź swoją ścieżką. Twórz swoje zasady. Rób to, co jest słuszne. Jesteś potrzebny ludziom. Zawsze byłeś. Dlatego zostałeś śledczym, prawda?

— Wiem, że nigdy nie będziemy razem po drugiej stronie, ale zawsze miałem nadzieję, że…

Usiadł ospale.

— Przepraszam za to wszystko. Nie chciałam cię tak potraktować, po prostu… to wszystko jest poza moją kontrolą. Twoją zresztą też.

— Nie musisz przepraszać. Nie mam ci tego za złe. Jestem wściekły na siebie.

— Już… na mnie pora. Mogę odejść w spokoju.

Łzy spłynęły z polików na spodnie, kiedy fantom powoli się rozmywał.

— To koniec.

Złapał za medalion na swojej szyi i rzucił nim w wodę, napompowany żalem i frustracją. Mimo to jednak wisiorek wrócił. Jak zwykle. Tym razem jednak…

— J-jest… bez koloru.

Otarł łzy, uderzył prawą pięścią w palik i popatrzył na Florczak z łzami w oczach. Jeszcze nigdy nie czuł się aż tak bezradny, przygnieciony, udręczony, zwyczajnie… smutny.

— Ja… nie czuję się za dobrze.

ZAKTUALIZOWANY PLIK SCP-PL-371

Klasa podmiotu: Instrumentum Zneutralizowane

Specjalne Czynności Przechowawcze: Ze względu na swoją naturę, SCP-PL-371 nie wymaga zabezpieczenia. Obiekt pozostaje monitorowany i konserwowany przez Fundację oraz wykorzystywany, jeżeli pracownik Departamentu Medycznego udzieli stosownej zgody. Od 4.07.1989 zbędne.

Należy pamiętać, że SCP-PL-371 sam w sobie nie jest w stanie zastąpić pomocy medycznej, a jedynie może wesprzeć działania terapeutyczne. Zapomnijcie.

Opis: SCP-PL-371 to drewniany pomost nad rzeką Wartą, zlokalizowany na obrzeżach Częstochowy. Obiekt zbudowano z drewna świerkowego w latach 70. XIX wieku.

Zauważono, iż SCP-PL-371 wywiera pozytywny wpływ na psychiczny ludzi przebywających w jego zasięgu sięgającym około 1 metra. Efekty wywierane przez obiekt na ludziach powodują poprawę zdrowia psychicznego i wzrost efektywności terapii, a obejmują one między innymi: Już nie.

Świadkowie donoszą o obserwacji mglistej postaci, z bliska przypominającej kobietę z wieku 50-60 lat. Póki co brakuje potwierdzenia dla ów obserwacji. Odeszła.

Dodatek SCP-PL-371-1: Log testów SCP-PL-371: Lista przeniesiona do Archiwum.


O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported