Spotkania Okryte Cieniem
ocena: +4+x

– Ty jesteś nowym Przycinaczem, tak?

– Nie, wydaje mi się że imię którego używamy to Ciachacz, Panno Dyrektor. O wiele ostrzejsze. Ciachu ciachu.

Ciachacz puścił oczko i zaklikał palcami w kierunku kobiety stojącej w drzwiach.

– Musiałeś to tu przynosić?

– Wydaje mi się, że chciałaś powiedzieć „je”, i nie, nie musiałem, ale bardzo chciały wszystkich poznać. Nie mogły znieść myśli nie zobaczenia was.

Dyrektorka zacisnęła nos palcami przez odór zgniłego ciała siedzącego w fotelu.

– Widziałeś już kogoś jeszcze?

– Nikogo tu nie było jak przyszedłem.

Dyrektorka przeszła wokół stołu, siadając dokładnie naprzeciwko Ciachacza.

– Dobra, muszę spytać. Jak to tu wniosłeś tak, że nikt nie zauważył?

Ciachacz spojrzał pusto na zęby Dyrektorka. Na jednym z nich był ślad szminki.

– Tak, że nikt nie zauważył?

– …wiesz co? Nie chcę nawet wiedzieć.

Między dwójką nastała niezręczna cisza. Dyrektorka powróciła do zacisza własnego telefonu, piszac wiadomości do jej różnych aktorów, a potem zagrała kilka rundek w pasjansa. Gdy kilka razy odważyła się unieść wzrok znad ekranu, za każdym razem widziała jak Ciachacz ostrożnie rozkładał ludzką rękę. Odwinął skórę, potem zdjął mięśnie swoimi zakrwawionymi paznokciami. Uśmiechnął się niewinnie, wyrywając ścięgna i patrząc jak jego mała koścista kukiełka tańczy.

Pieprzony dzieciak, pomyślała Dyrektorka.

– Hej ludzie, trzeba… o. Nowy Przycinacz, tak?

Kompozytor stał niezręcznie w drzwiach.

– Ciachacz. Pan musi być Panem Muzykiem, prawda?

– Uh, w zasadzie to Pan Kompozytor. Czy to… cholera, śmierdzi. Czy to jest ludzkie?

– Chciałeś powiedzieć „one”, i tak, są.

– Huh. Spoko. Dość metalowe.

– W zasadzie to głównie skóra i kości.

Kompozytor odwrócił się i zajął miejsce obok Dyrektorki.

– W każdym razie, Sandy, musisz to usłyszeć. Kojarzysz jak pracowałem nad tym samplem… wiesz, „co jest fajniejsze od bycia fajnym”? Wreszcie skończyłem to miksować, obczaj to. Ah, weź obie, masz.

Kompozytor podał Dyrektorce iPod ze słuchawkami bujającymi się jak wahadełka. Włożyła je do uszu i nacisnęła guzik odtwarzania. Jej twarz była pełna stoicyzmu, potem oczekiwania, potem zakłopotania a potem wstrzymanego śmiechu.

– Całkiem niezłe!

– Hej, Przycinacz, chcesz posłuchać?

Ciachacz spojrzał znad gnijących zwłok.

– Ciachacz. Jasne.

Wychylił się i Kompozytor upuścił iPoda na jego, czerwone, ociekające dłonie. Ostrożnie włożył najpierw jedną słuchawkę, potem drugą. Kompozytor spojrzał na jego twarz wyczekująco, szukając jakichkolwiek oznak zmian. Nie było żadnych. Utwór skończył się, a Ciachacz odłożył iPoda z powrotem na stół.

– Nie rozumiem.

– Cóż, wiesz skąd jest sampel, nie?

– Tak.

– I potem, słyszałeś krzyki, tak?

– Tak.

– Cóż, to… nie rozumiesz?

– Nie.

Kompozytor i Dyrektorka potrząsnęli głowami ze zrozumieniem. Pieprzony plebejusz, pomyśleli.

– Nie martw się. To dość złożone dzieło, ma sporo warstw.

Kompozytor wytarł flaki z ekranu, zmienił utwór usiadł wygodniej na drewnianym krześle. Dyrektorka kontynuowała stukanie w telefon. Ciachacz rozkładał kolejną dłoń. Budnowniczy i Rzeźbiarz przeszli przez drzwi, zagłębieni w rozmowie.

– Widzisz, to tak jak gdy budowałeś tę klatkę schodową, stary, to musi być… a, tak, już tu jest. Zakryj nos, stary.

– Cholera, ale smród.

– No a co ci mówiłem?

– Ta. Dość metalowe.

– W zasadzie to głównie skóra i kości.

Obaj usiedli po obu stronach Ciachacza. Budowniczy zainicjował rozmowę.

– Więc, Przycinacz-–

– Ciachacz.

– Ciachacz. Miałeś problemy ze znalezieniem tego miejsca?

– Nie.

Krótka pauza zmieniła się w dłuższą.

– Więc…

Kolejna pauza.

– Hej, Bob, skończyłem tę rzecz o której ci mówiłem, wiesz, to „fajniejsze od fajnego”, posłuchaj.

Budowniczy sięgnął po zaoferowanego iPoda, ulżyło mu że zaoferowano mu coś do odwrócenia uwagi. Jego twarz była pełna stoicyzmu, potem oczekiwania, potem zakłopotania a potem wstrzymanego śmiechu.

– Całkiem niezłe! Masz Tim, obczaj to.

Rzeźbiarz wziął iPoda od Budowniczego, przenosząc go przed Ciachaczem, nadal bawiącym się rękami. Następnie włożył słuchawki do uszu. Jego twarz była pełna stoicyzmu, potem oczekiwania, potem zakłopotania a potem wstrzymanego śmiechu.

– To jest całkiem zajebiste. Kiedy to puścisz?

– Myślałem, że może to roześlę. A propos, dostałem dziś ciekawą paczkę. Spieprzona wersja „We Are The Champions”, gówniany francuski cover. Ale zepsuli tłumaczenie, każdy przedimek jest źle.

Ciachacz spojrzał przed siebie, na powieki Kompozytora, jakiś błysk rozpoznania sprawił, że zmarszczył brwi. Rzeźbiarz odpowiedział.

– Ta, musimy o tym pogadać. Nie tylko ty dostajesz przesyłki.

– Co masz na myśli?

– Pogadamy o tym jak wszyscy dotrą.

Malarz wpadł przez drzwi, trzymając plakat.

– Jakiś dupek mi to przysłał.

Rozwinął go i pokazał grupie. Większość była pokryta bazgrołami zrobionymi kredkami, ale w centrum plakatu znajdował się intrygująco szczegółowy ludzki tył, z frazą „ONA MA ŚWIETNY TYŁEK” wypisaną świecącą, złotą czcionką.

– Tylko nie podchodźcie za blisko. Patrzenie na to zbyt długo sprawia że się obsrywacie. Dosłownie sracie w gacie. Dostałem to, patrzyłem na to myśląc, ciekawe co to znaczy, i bam, nowa para majtek zrujnowana.

Malarz znowu zwinął plakat i usiadł między Kompozytorem i Rzeźbiarzem. Ciachacz zintensyfikował swoje spojrzenie i mocniej zmarszczył brwi.

– To nowy Przycinacz?

– Wolałbym Ciach-–

– Tak, to on.

Ciachacz przeniósł swoje spojrzenie na Dyrektorkę. Ona nadal grała na telefonie w pasjansa.

– Cóż, to już był najwyższy czas na pozbycie się poprzedniego. Przestawał powoli być fajny.

Rzeźbiarz poruszył się niekomfortowo w swoim krześle na komentarz Dyrektorki.

– Nie był taki zły. Podstarzały, tak, ale był w porządku.

– Nadal. Starzy ludzie nie są fajni.

– Powiedz to Krytykowi. A skoro o nim mowa, ktoś go już widział?

– Nikogo tu nie było jak przyszedłem1.

– Dziwne. Zazwyczaj on jest tu pierwszy.

Ciachacz westchnął.

– Czy ktoś z was mnie w ogóle słucha?

Wszyscy zwrócili się w jego kierunku.

Pieprzony wariat.


Felix Cori wszedł do odgrodzonego pomieszczenia. Ruiz spojrzał znad w połowie żółtego ostrza ze stali węglowej spoczywającego na jego kolanie.

– Przycinacz.

– Duchamp.

– Smakowała ci pizza?

– Była w porządku.

– To dobrze.

Ruiz spojrzał z powrotem w dół i zaczął znowu malować ostrze.

– Co ty robisz?

– Maluję ostrze ze stali węglowej na żółto.

– Czemu malujesz ostrze ze stali węglowej na żółto?

– Bo w sklepie nie mieli żółtych.

– Ach.

Felix usiadł na jednym z drewnianych krzeseł które zaśmiecały studio. Było zawalone elektroniką i wyposażeniem laboratoryjnym, w kącie cicho brzęczała wirówka.

– Co jest w wirówce?

– Zakaźny rak.

– Czemu robisz zakaźnego raka?

Ruiz spojrzał na Felixa.

– Czego chcesz Przycinacz? Jestem zajęty.

– Już nie jestem Przycinacz. Zmęczyło mnie to.

– I? Mam cię poklepać po plecach? Idź stąd.

Felix siedział w cichym szoku. Ruiz kontynuował malowanie okrągłego ostrza, okazjonalnie maczając pędzel w wiaderku lepkiej farby, stojącym obok niego.

– Oczekiwałem chociaż jakiegoś „dobra robota”.

– Czemu?

– Cóż, zostawiłem ich wszystkich, nie jestem już częścią tego.

Ruiz wstał i wskazał ociekającym farbą ostrzem.

– TY nie byłeś problemem. Ty nic nie robiłeś, i szczerze, podobało mi się to kurwa, ty byłeś jedyną osobą w tym jebanym klubie która mnie nie obchodziła. Ale teraz ty odszedłeś i mój durny brat jest tam z nimi, i on to wszystko spierdoli.

– Twój brat?

– PICO. KURWA. WILSON. Jebany psychopata którego twój „przyjaciel” ściągnął by cię zastąpić. To nie było częścią mojego kurwa planu, on po prostu wszystko spierdoli. Kurwa. KURWA!

Ruiz rzucił mokrym ostrzem w ścianę naprzeciwko jak frisbee, przecinając tynk jak masło. Stał i patrzył na oszołomionego Felixa, marszcząc brwi jak rozpuszczone dziecko.

– Ruiz, weź, to nie jest MOJA wina, wiesz, to-–

– Wiem że to nie twoja wina. Wiem. Wiem. Cholera. Kurwa. Przepraszam Przycinacz.

– Nie jestem już Przycinacz. Mów mi Felix.

– Wybacz Felix.

Ruiz podszedł do ściany i zaczął wyciągać swoje żółte słońce.

– Wcześniej to było dość proste. Pracowałem nad tym miesiącami, wszystko miało być zaplanowane, a potem ten dupek po prostu pojawia się w mieście, po prostu pokazując swoje bzdury z trupami. Nie jest kurwa artystą, jest zwykłym potworem i w chuj skomplikuje rzeczy.

Ruiz wyszarpał ostrze ze ściany.

– Nie miałeś odchodzić. Miałeś myśleć o odejściu, ale nie faktycznie kurwa odejść. Felix, czemu kruwa stwierdziłeś, że teraz jest dobry moment by zacząć być nieprzewidywalny?

Felix nie wiedział co powiedzieć, więc usiadł i nie powiedział nic.

– Pico nie wie w co się pakuje, Pico jest pojebany, nie masz nawet pojęcia jak bardzo. On wszystkich rozpierdoli. Kurwa.

Ruiz usiadł i kontynuował malowanie żółtego ostrza. Felix zebrał się w sobie i zadał pytanie które przyszedł zadać.

– Co dokładnie próbujesz zrobić?

– Zainicjować zmianę paradygmatu. Usunąć scentralizowany system władzy. Zdetronizować Krytyka.

– I… jak?

Ruiz podniósł ostrze.

– Widzisz to, Felix? Pracowałem nad tym jednym ostrzem miesiąc. To najbardziej subtelna rzecz jaką zaprojektowałem. Patrzysz na to, nie czujesz nic. Mogę to wsadzić na stojak, nic nie poczujesz. Mogę to położyć z milionem innych ostrzy i nikt nie zobaczy różnicy. To jedno ostrze czyni wszystko co kiedykolwiek zrobiłem dziecięcymi bazgrołami, bo patrzysz na to ostrze i czujesz kompletnie nic.

– No to co ono robi?

– Nic. Felix, to ostrze nie robi absolutnie nic i to najlepsza rzecz jaką w życiu zrobiłem. Mam tu dość zabójczego gówna by zabić cały kraj i absolutnie nic nie psuje rzeczywistości, to pokażę Krytykowi i to go doprowadzi do szału. Felix, wypełnię pokój pułapkami tak oczywistymi, tak kurwa głupimi, że Nikt rzeczywiście ich użyje.


TO TYLE CO DO AKTU PIERWSZEGO
« Nowe odmiany | Hub | Człowiek-Zabawka i Doktor »

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported