Słodki poranek
ocena: +11+x

— Może to nie najlepsza pora na kawę, jednak nocne zmiany takie są… — Agent Brodzik, siedząc samotne w kawiarni Fundacji, powoli sączył kawę. Ciepłą i słabą, zgodną z normami BHP i Etyki, jak również całkowicie nieanomalną. Cukier do niej stanowił zupełnie odrębną kategorię; wypatrywał znudzonymi oczami jakiejś bratniej duszy, jednak jedynym, kogo widział, był siedzący przy stoliku agent Brodzik.
— Na co się gapisz? — zadał pytanie przyglądającemu mu się słodzikowi agent. Ten jakby się lekko speszył i odwrócił wzrok w stronę drzwi. Nie było nikogo, na kogo mógłby popatrzeć. A co miał niby robić, skoro to był jego jedyny zmysł? — Mógłby ktoś przyjść — mruknął Brodzik. — Wtedy mógłbym przestać gadać do siebie, bo o ile jest to fajne, to znam odpowiedzi, nim je usłyszę.

Do kantyny powolnym krokiem wszedł doktor Matthew. Niósł swój ulubiony kubek, a zacieki na nim zdradzały, że dzisiaj był mocno eksploatowany. Podkrążone oczy potwierdzały tę teorię. Gdy zobaczył, że nie jest sam, przystanął. Trochę przestraszonym, a trochę otępiałym wzrokiem popatrzył na agenta, potem na dymiący, ogromny krucyfiks na swojej piersi i znowu na agenta. Doktor Matthew drżącą dłonią zdjął krucyfiks i schował go do kieszeni.
— Ech, nie wiem, czy jesteś osobą wierzącą, ale nawet nie pytaj, nie mam siły o tym mówić… — powiedział zmęczonym głosem doktor Matthew, po czym podszedł do szafek, szukając swojego nektaru, powoli także zapytał — nocna zmiana, co?
— Niestety — odpowiedział Brodzik. Cukier zamrugał. Smętność i obojętność ogarniały całe pomieszczenie, bezlitośnie wciskając się w każdy możliwy kąt. Brodzik śledził chwilę spojrzeniem za Matthew'em, po czym oparł głowę na ramieniu i wypił, a raczej siorbnął kawy i spojrzał na cukiernicę. Słodzik odpowiedział wzrokiem i zamrugał.
— Jak myślisz, da się nauczyć to kodu Morse'a?— zapytał agent.
— Co? Kogo? — Matthew obrócił się i rozejrzał się podejrzliwie po kantynie. Nie widząc nikogo, oprócz siebie i Brodzika, przypatrzył mu się agentowi, po czym podążył za jego wzrokiem. — Czemu przypatrujesz się tak tej cukiernicy, coś nie tak? — Doktor podszedł do niej ostrożnie z kubkiem w jednej ręce i łyżeczką w drugiej. Wyglądał, jakby chciał posłodzić sobie kawę, ale zawahał się, widząc wzrok kolegi spoczywający na porcelanowym kufrze słodkości.
— Czyli tylko ja to widzę? Heh, może to i lepiej, wolę widzieć, niż słyszeć dziwne rzeczy. A najgorsze jest czuć anomalie — odpowiedział Brodzik. Chwilę zastanowił się nad następnymi słowami, jednak jedynie bezdźwięcznie otworzył usta. Doktor wzruszył ramionami, wychodząc z założenia, że agenci są narażeni na taki sam, a może i większy stres niż pracownicy naukowi. Nabrał cukru do łyżeczki, wsypał go do kawy i zaczął powoli mieszać, przypatrując się Brodzikowi. Wreszcie zapytał. — Wszystko w porządku?.
Agonalny krzyk pochodzący z cukiernicy rozdzierał bębenki Brodzika. Nie zwracał jednak na to uwagi, ponieważ myślał nad odpowiedzią — Na szczęście nie — mruknął. Często przechodził testy psychologiczne i wiedział, że to jedyna dobra odpowiedź. — Myślisz, że ktoś jeszcze przyj…

Nim jednak Brodzik skończył mówić, drzwi się ponownie otwarły, a do kantyny wszedł dr Bax. Mężczyzna ubrany był w ciemny kombinezon roboczy i miał dłonie uniesione przed twarzą niczym chirurg. Zamiast jednak chirurgicznej maski, jego twarz zdobiło spojrzenie spod byka, któremu brakowało tylko domalowanego dymu, idealnie pasującego do cichego dyszenia mężczyzny. Dr Bax podszedł do cukiernicy i nawet nie rozpoczynając rozmowy, złapał za słoik z kawą. Doktor Matthew cofnął się o krok. Popatrzył na Brodzika, który według niego był trochę oderwany od rzeczywistości i zastanowił się nad powtórzeniem pytania. Tym razem jednak miałoby ono być skierowane do Baxa. Nie zadał go jednak. Kiwając porozumiewawczo głową w stronę agenta, klepnął doktora w ramię:
— Jak tam doktorze, zmiana mija bezproblemowo? — zagaił spokojnie, starając się wyczuć przyjaciela.
Ciągle jednak obserwował Brodzika. Jego słowa o cukrze zaczęły go napawać niepokojem. Zmęczenie, czy jednak działanie memetyczne? Nie takie rzeczy widział w swojej karierze. Zawsze musiał być czujny. Tego od niego wymagano. Nie bez powodu przeniesiono go tutaj z "trzydziestki".
Łatwe do przewidzenia było, że nagłe pojawienie się Baxa i reakcja Matthew'a na nie wywoła w Brodziku minimum zainteresowania. Agent podniósł głowę i obejrzał obydwu. Powoli i uważnie. Spojrzał następnie w jakiś kąt pomieszczenia, wlepił wzrok w jeden punkt i zapytał (prawdopodobnie nie słyszał pytania doktora). — Cukier jest nazywany białą śmiercią, znacie jakieś innokolorowe śmierci?

Dr Bax przez chwilę milczał. Zamknął oczy i szeptem doliczył do pięciu, po czym oparł się o ladę — Nie licząc tego, że ktoś wprowadził mi do biura mgłę, z którą od tygodnia nie mogę sobie poradzić, to wszystko w porządku. — Bax westchnął i wysilił się na uśmiech, ignorując ignorującego go agenta Brodzika. — Co słychać u pana, doktorze? Chodzą pogłoski o tym, że niedługo czeka pana awans.
— Chwileczkę — mgłę? Chłopaki z sekcji C też mówili coś o jakiejś mgle, która pojawiła się znikąd w komorach testowych. Podejrzewają sabotaż. Zgłosił to pan? — Matthew zaczynał się bać tego, co dzieje się w kantynie. Przyszedł tutaj tylko po kawę, musi wracać do swojego obiektu. Jeżeli to faktycznie jest personifikacja Azathotha, to będzie chciał wziąć urlop. Długi.
— Zgłosiłem… — Dr Bax się uśmiechnął już szczerze. — Dlatego nie dziwię się, że trwa to aż tydzień. W każdym razie dobra kawa na dobry początek dnia. Dr Bax nasypał sobie cukru trzcinowego do kubka, po czym włączył ekspres do espresso. Kątem oka obserwował agenta Brodzika, zastanawiając się nad odpowiedzią na jego pytanie. W tym czasie zaskoczony Matthew popatrzył w stronę okna. Rzeczywiście był już ranek. Uświadomił sobie jak bardzo jest zmęczony i wypił ostatni duży łyk ze swojego kubka.
— No tak, biurokracja. Miejmy nadzieję że wszystko dobrze się skończy. A co do awansu to nie byłbym taki pewny. Wszystko szło dobrze aż do obiektu nad którym teraz pracuję. Zresztą zobaczymy, czy w ogóle przeżyję. — Doktor Matthew zaśmiał się sucho i sztucznie. Przez chwilę stali w ciszy, jeden pijąc kawę, drugi czekając, aż ekspres spełni swoją powinność. Nie zdawali sobie sprawy, że każdy z nich uważnie przypatruje się Brodzikowi. Coś było zdecydowanie nie tak.

— Czarna śmierć. Tak nazywano epidemię dżumy w Europie w XIV wieku. — Doktor Findor wszedł do pomieszczenia. — Widzę, że nie tylko ja miałem już dosyć siedzenia w biurze. Idąc do lodówki, gdzie wcześnie schował kanapkę mającą być jego śniadaniem, zauważył, że jego słowa i nagłe pojawienie się wywołały lekkie zaskoczenie u pozostałych, i dlatego wyjaśnił. — Z niewyjaśnionych przyczyn w moim biurze od tygodnia słychać absolutnie wszystkie dźwięki z kawiarni. Próbowałem to komuś zgłosić, ale mówili, że na razie muszą zająć się sprawą tajemniczej mgły.
Po tych słowach wyjął z lodówki zawiniątko białego papieru i usiadł obok agenta Brodzika. Ponieważ obecni dalej milczeli, postanowił kontynuować. — Z tego powodu mimowolnie poznałem treść toczącej się tu rozmowy. Pomyślałem więc, że lepiej będzie, jak po prostu się przyłączę.
Popatrzył na pozostałych i wziął kęs swojej kanapki z szynką i serem, ukradkiem zerkając na słodzik.

— Ale co nasza rozmowa ma wspólnego z Czarną Śmiercią? — padło pytanie. Widząc wzrok Findora, zirytowany Matthew wziął cukiernicę i schował ją do szafki, kładąc z dużą siłą obok kawy. — Co się z wami wszystkimi dzieje?
— Agent Brodzik spytał, tu cytuję, czy znamy jakieś innokolorowe śmierci, kiedy myślał na negatywnymi skutkami cukru, więc odpowiedziałem — odparł Findor. — Było to ledwie parę chwil temu, więc sądziłem, że pytanie jest wciąż, że tak powiem, żywe.
Widząc poirytowanie Matthew'a związane z cukiernicą, dodał jeszcze. — Niemniej faktycznie ta rozmowa zaczyna robić się trochę — zawiesił głos w zastanowieniu Findor — dziwna. Należy jednak ustalić, czy to efekt nocnej pracy, czy też coś innego. — Doktor Findor znacząco spojrzał na szafkę z kawą, po czym powrócił do konsumpcji kanapki.

— Myślę, że nerwowa atmosfera placówki, w której nic nie działa jak powinno, zaczyna się i nam udzielać. — Doktor Bax ostrożnie wyjął nadzwyczaj duży kubek z espresso i wymieszał zawartość jednorazową łyżeczką. — To ja idę po parasol i wracam do…

Nim jednak Bax skończył mówić, z daleka, ale z tej samej placówki, rozległa się syrena. Doktor nie rozpoznawał tego konkretnego sygnału, ale miał świadomość tego, że nie oznaczało to nic dobrego. Jako że był operatorem jednej z mobilnych formacji operacyjnych, toteż odłożył kubek i głośno westchnął.
— Naruszenie przechowalni. O ile dobrze pamiętam, to ten sygnał odpowiada memetyce. Świetnie, po prostu świetnie. Bax, wiesz może jak z tymi restrukturyzacjami MFO? Bo nie dostałem jeszcze odpowiedzi, czy nadali mi tego "eksperta" w twojej Formacji, czy nie. Chociaż powinienem się skupić na moim obiekcie… — Matthew zaczął grzebać po kieszeniach w poszukiwaniu swojego ogromnego krucyfiksu.
Doktor Bax po chwili potwierdził w głębi umysłu, że w istocie chodzi o obiekt przejawiający właściwości memetyczne. Naukowiec spojrzał na dr. Matthew i z zastanowieniem w głosie odpowiedział, oczyma jednak obserwując niemal nieruchomego teraz agenta Brodzika.

— Otrzymałeś zbyt wiele rekomendacji, by nie mogli ci dać tego stanowiska, ale formalnie musisz poczekać na odpowiedź w kopercie. Jak by nie było praktycznie już jesteś w formacji, a jako że ukończyłeś już przeszkolenie, zamiast do biura, radziłbym pójść ze mną do magazynu broni.
— Obiekt memetyczny? — Findor wyraził zainteresowanie. — Jak dla mnie najgorszy typ obiektów. Równie dobrze mógł już tutaj wejść, poprosić nas o klucze i wyjść — Doktor Findor zgniótł trzymany w ręce papier po kanapkach i zaczął rozglądać się za koszem, jednocześnie kontynuując. — Właśnie przydzieli mnie do obiektu tego typu i zmuszony byłem przez całą noc czytać raporty o nim, jak i artefaktach mu pokrewnych. Nie zazdroszczę wam roboty przy pacyfikacji rzeczy tego typu. — Doktor Findor z zadowoleniem wyrzucił trzymany w rękach śmieć i ruszył do wyjścia, dodając. — Miło się rozmawiało. W razie czego służę rad…
Jednak już drugiej osobie tego poranka nie było dane dokończyć zdania. Wypowiedź przerwał mu dzwonek pagera, który miał przypięty do paska. Findor szybko przeczytał krótką wiadomość, po czym odwrócił się na pięcie i podszedł do doktora Baxa, mówiąc niewesołym tonem:

— Jak szybko twoja formacja będzie gotowa? To mój obiekt postanowił się przespacerować.

Nastała chwila posępnej ciszy. Wiadomo było, kto ją przerwie.
— Dlaczego schowaliście cukier? — zapytał, jakby z wyrzutem, Brodzik. Zupełnie nie interesowała go rozmowa o pracy, ponieważ wystarczył sam jej fakt, by mieć jej dosyć. Wszelkie obiekty memetyczne czy inne alarmy były tak popularne, że zwracanie na nie uwagi byłoby, w oczach Brodzika, pewną obsesją czy też pracoholizmem. Nie zwracał też żadnej uwagi na spojrzenia współpracowników.
Findor pełen złych przeczuć odwrócił od niego wzrok. Zastanawiał się, czy nie powinien odciągnąć rozmówców na bok tak, żeby agent tego nie zauważył, ale doszedł do wniosku, że to dopiero zwróciłoby jego uwagę. W końcu Findor zwrócił się do Baxa i Matthewa:

— Obiekt, który mi przydzielono, dotarł do nas niedawno. W związku z jego właściwościami ciężko go badać i niewiele o nim wiadomo. — Fidorowi wyjąca syrena przypominała, że powinien się streszczać, dlatego swój wywód wypowiedział niemal jednym tchem. — To jest coś w rodzaju fali elektromagnetycznej czy też nieznanej formy energii, która zdaje się mieć świadomość. Artefakt jest w stanie oddziaływać na ludzki umysł, powodując zmiany w myśleniu osoby lub osób, na które wpływa. Tacy ludzie są przekonani, że to ich myśli, nawet jeśli są one sprzeczne z ich charakterem. Zwykle prowadzą one do konfliktu między ofiarami manifestacji, który zwykle kończy się walką, rannymi i ofiarami śmiertelnymi.
Wyrazy twarzy towarzyszy uświadomiły mu, że się rozgadał; dodał szybko. — Co ważne obiekt nie może samodzielnie przebywać dużych odległości. Jest zmuszony wnikać w małe przedmioty, nie większe niż stojący tu ekspres do kawy. Takie przedmioty wysyłają wtedy fale elektromagnetyczne, więc łatwo go zlokalizować. Podejrzewa się też, że może przemieszczać się kablami. Nie wiadomo, czy może używać sieci bezprzewodowej. W dużym skrócie to właśnie, co wyczytałem w raporcie o nim. Jakieś pytania? — Wszyscy zerknęli na siedzącego przy stole, całkowicie i niezaprzeczalnie ignorującego ich agenta Brodzika.

— Matthews, jako że zajmujesz się fizyką, potwierdź albo zaprzecz: potrzebujemy detektora promieniowania elektromagnetycznego? Doktorze Findor, czy ma pan pod ręką specjalne czynności przechowawcze do tego obiektu? — Doktor Bax szybko przejął inicjatywę. Przeszedł jedynie podstawowe przeszkolenie w zakresie fizyki; zajmował się językoznawstwem, a więc odszyfrowywał nieznane Fundacji języki, i odpowiedzialny był za szereg związanych z tą dziedziną spraw. Wiedział dlatego, jak ważny jest wkład całego zespołu. Nim nadeszły odpowiedzi doktorów, dodał jeszcze, bardziej do siebie, wykrzywiając twarz do postaci dziwnego grymasu zmieszania i zaskoczenia — Ekspres do kawy?!
— Musiałbym sam zobaczyć ten raport. Promieniowanie elektromagnetyczne to szeroki zakres fal, obejmuje przecież między innymi światło widzialne. Jeżeli byt taki miałby istnieć, to musielibyśmy mówić o nim jako o fali stojącej, o statycznej fali albo interferencji fal… a wpływać mógłby na urządzenia elektryczne chociażby poprzez indukcję. — Matthew przerzucił wzrok z ekspresu na swój kubek, wzdrygnął się i kontynuował. — Zwykły miernik pól elektromagnetycznych wystarczy… chyba że to coś jest na tyle inteligentne i sprytne, żeby fałszować dynamicznie odczyty. W każdym razie najpierw trzeba określić, o jakim zakresie częstotliwości mówimy, potem będę myślał nad rozwiązaniem. Bax, skontaktuj się proszę ze swoimi ludźmi i upewnij się, że chodzi o "podopiecznego" Findora, a nie o coś innego — Matthew odwrócił się w stronę Brodzika.
— Agencie, nie powinien pan zgłosić się na swoje stanowisko? W końcu mamy alarm. Ja z Baxem ruszamy do zbrojowni, doktor Findor pewnie pójdzie z nami, jeżeli jego aktualny przydział jest powodem alarmu… Oj, wybacz, doktorze. Pan tu dowodzi, już się zamykam.

Agent Brodzik wstał.
— Jako agent terenowy nie mam tutaj swojego stanowiska; zostanę albo wezwany, albo mam chronić personel. — Sięgnął po swoją służbową broń, jednak jedynie odpiął kaburę. Jasne że tej anomalii pociski nic nie zrobią. Ludziom już tak.
Podszedł powoli do szafki i wyjął cukiernicę. Przyglądał się jej dziwnie długo, po czym odłożył ją na stół. Następnie kucnął przy niej i spokojnym głosem powiedział. — Na mój znak, okej?
Doktor Bax trawił przez chwilę sytuację, jednak kiwnął głową i również kucnął, a jego ręka popędziła ku prawej kostce, przy której uwiązany miał niewielki rewolwer kalibru .38. Udawał, że wiąże buta. Zachowanie Brodzika uniemożliwiło Findorowi przekazanie reszcie Specjalnych Czynności Przechowawczych. Findor szybko ocenił odległość od potencjalnego nosiciela obiektu. Na oko wyszło mu dwa metry, czyli, że są narażeni na jego wpływ. Zerknął na Baxa, który nie wiadomo czemu wiązał zawiązany but. Czyżby też mu odbiło? Musieli się stąd wydostać. Nie ruszając się i nie spuszczając wzroku z Brodzika, szepnął do, jak się zdawało, ostatniego normalnego towarzysza, Matthew'a:

— Musimy odejść na co najmniej siedem metrów od obiektu. Inaczej odbije nam jak reszcie. Myślisz, że damy radę dostać się do drzwi na prawo od nas? — Pełen obaw liczył, że potencjalny sojusznik odpowie jak najszybciej.

Doktor Matthew za to spokojnie się cofnął. Nie miał przy sobie broni; eksperyment, który prowadził, na to nie pozwalał, a nie przypuszczał, że będzie jej potrzebował, idąc po kawę. Zresztą i tak wolał polegać na swojej wiedzy. Ignorując Findora, jak gdyby od niechcenia założył swój krucyfiks. A przynajmniej coś, co dla niewtajemniczonych wyglądało jak zwykły krzyż. To, że był wysyłany do pracy z różnymi memetykami, pozwalało mu na posiadanie specjalnych zabawek. Będąc człowiekiem ze specyficznym poczuciem humoru, popatrzył na niepewnego sytuacji kolegę i zaczął gwizdać melodię przewodnią z westernu "Dobry, Zły i Brzydki".
Widząc, że Matthew zaczął się cofać, Findor również się poruszył. Co prawda nałożenie krucyfiksu i pogwizdywanie nie wróżyły najlepiej (Findor był wierzący; wiedział jednak, że zbawienie duszy nie zawsze idzie w parze z ochroną przed anomaliami), jednak nic innego mu nie zostało. Nigdy nie był dobry w walce wręcz, a tym bardziej przeciw uzbrojonemu przeciwnikowi. Miał co prawda mały gadżet w swoim biurze, który pozwolił mu przetrwać tak długo w Fundacji, ale właśnie… był w biurze. Nie pozostało więc nic innego niż mieć nadzieję, że Matthew nie oszalał i przystanie na jego propozycje ucieczki. W końcu bez materiałów, którymi dysponował Findor, okiełznanie obiektu może być ciężkie.
Cukiernica opierała się próbom nakłonienia jej do mrugania zgodnie ze znakami. Brodzik uśmiechnął się, widząc reakcję towarzyszów. Zawsze to samo; nikt nie rozumiał dziwnych pracowników.

— Niestety procedury zabraniają mi was opuszczać. Możemy za to się umówić, że co kilka sekund będę wykonywał jakiś ustalony sygnał, co wy na to? — Agent wiedział już co się święci i nie zamierzał się temu przyglądać. Wolał szybko z tym skończyć i wrócić do cukiernicy.
Kiedy Findor usłyszał słowa Brodzika, po plecach przeszedł mu dreszcz. Sytuacja wyraźnie się zaogniała. Spojrzał na pager, ale powstrzymał się przed chęcią wciśnięcia guzika alarmowego. Wiedział, że albo przyślą tu ludzi, albo wysadzą to miejsce. Obie opcje prowadzą do śmierci.
Doktor Bax powstał i założył rękę na rękę, ukrywając tym samym broń. Nie był pewien, co planuje agent Brodzik, ale jako DMFO zmuszony był udzielić mu wszelkiej pomocy w tej kwestii. Skoncentrował się na cukiernicy, nie widział jak doktor Matthew właśnie wkładał sobie do uszu drugą zatyczkę. Gdy miał je już dobrze w uszach, przestał gwizdać i zacisnął rękę na krzyżu. Westchnął i powiedział to, co zawsze mówił do swoich podwładnych jeszcze w Wielkiej Brytanii.

— Lets get this party started!

Cały czas, wpatrując się w cukiernicę, nacisnął jakiś przycisk na krzyżu, niewidoczny dla niewprawionego oka. W tym momencie pozostali pracownicy Fundacji poczuli na karku mrowienie. Zatkało też im uszy, jak gdyby ciśnienie się gwałtownie zmieniło. Wszyscy wtem spostrzegli, że cukiernica ma wyłupiaste oczy, teraz zezujące. Dr Matthew spokojnie podszedł do obiektu. Agent Brodzik i doktor Bax nie zareagowali, patrząc uważnie na kolegę w całkowitej ciszy. Matthew wziął dwa grube, foliowe worki. Zastanowił się, czy nie założyć rękawiczek, ale przecież już dotykali cukiernicy. Do jednego z worków przesypał jej zawartość, w drugim umieścił przedmiot. Wszyscy dostrzegli, że po wysypaniu cukru oczy zniknęły. Doktor przyjrzał się uważnie swojemu dziełu, po czym zawiązał oba worki i wyłączył pole.
Bax, Findor i Brodzik poczuli się, jakby z uszu wypłynęła im ta uciążliwa kropelka wody, która po kąpieli sprawia dyskomfort przez długi czas i nie można się jej pozbyć — trzeba cierpliwie czekać.

— Doktorze Findor, pan ma wolne ręce, proszę to ode mnie wziąć. Proponuję, żeby agent Brodzik i doktor Bax nas osłaniali, w końcu są uzbrojeni. Możemy nadłożyć drogi do zbrojowni i przejść przez skrzydło B2, tam będziemy mogli oddać te siatki do przechowalni, gdzie ktoś się nimi zajmie. Jakieś inne sugestie, panowie? — zakończył doktor Matthew, uśmiechając się ciepło.
Agent Brodzik zastanawiał się nad tym, co przed chwilą się stało. Było to zaskakujące, musiał przyznać, chociaż zaskakujące w tym pozytywnym aspekcie. Zastanawiał się tylko, co na to powiedzą etycy, ale po szybkim spojrzeniu na twarze towarzyszy postanowił jednak zachować resztki powagi. Resztki.

— Idzie ktoś zapalić, jak już to odstawimy?— zapytał agent.
— Z chęcią, ale nie wiemy dalej co z tym alarmem. Doktorze Bax, skoro cukiernicę mamy już za sobą, to niech pan skontaktuje się ze swoimi ludźmi. Jeżeli wszystko będzie w porządku, to w skrzydle B2 powinna być palarnia. — Matthew wyraźnie przejmował inicjatywę. Nie podobało mu się to. To oznaczało odpowiedzialność. — Idziemy?
— Nie ma potrzeby mobilizować jednostki, wezwę specjalistów od przechowywania. — Doktor Bax ukrył rewolwer w nogawce. Następnie powstał i spod pasa wyjął radiotelefon.
— Zero trzy zero do zero osiem, odbiór… poszukiwany obiekt zabezpieczony przez doktora Matthew'a w kantynie, wyślijcie zespół.
Dr Bax zapiął radiotelefon do pasa i ruszył przodem, rzucając przed drzwiami na odchodne:

— Chodźcie, palimy dzisiaj moje.
— Ja nie palę, ale chętnie potowarzyszę — powiedział Findor, odbierając siatki od Matthew'a. — Niemniej w czasie transportu powinniśmy uważać. Przypominam, że obiekt może przenieść się na dowolny mały obiekt w promieniu siedmiu metrów. Nie wiem, czy foliowe torby go przed tym powstrzymają. Chyba że pański krzyż, doktorze Matthew, zadziałał na niego w większym stopniu, niż mi się wydawało.
Findor skończył mówić i, ponieważ wychodził ostatni, zamknął drzwi. Idąc, pomyślał, że przydałoby się dowiedzieć czegoś więcej o artefakcie, który ich uratował. Rzecz jasna zapytanie wprost raczej niewiele da, więc będzie trzeba pokombinować. Na razie jednak postanowił skupić się na zabezpieczeniu obiektu. To mogło nie być wcale takie proste, jak się wydawało. Albo mogło. Z obiektami anomalnymi nigdy nic nie jest pewne. Pozostało się przekonać.

— Jeżeli nie zatrzymamy się na dłużej po drodze to powinno wystarczyć, biorąc pod uwagę, jak zareagował na wytworzone pole. Za jakieś trzydzieści minut wróci to swojego… hmm… normalnego stanu, dobrze by było wprowadzić procedury przechowawcze do tego czasu. Sądzę że pan, doktorze Findor, jest najlepszą osobą do tego. — Matthew uspokoił kolegów. Siebie również, zaryzykował trochę z polem elektroakustycznym. Gdyby to był obiekt nieco innego typu, mogłoby być… ciekawie.
— Jeżeli dalej pali pan mentole, doktorze Bax, to bym sobie od pana jednego wziął. Dawno ich nie paliłem. — Matthew sprawdził ile papierosów zostało mu w pogniecionej paczce Lucky Strike'ów. W drodze do domu trzeba będzie kupić nową. I butelkę whisky. Zdecydowanie.
— Właśnie wysłałem odpowiednie instrukcje członkom mojego zespołu — powiedział po chwili Findor, chowając pagera — ale skoro obiekt uciekł, to nie wiadomo, czy są w stanie umożliwiającym przygotowanie przechowalni. Informacje o ucieczce obiektu przesłał mi zautomatyzowany system.
Findor namyślił się przez kilka sekund, po czym zwrócił się do Baxa.

— Doktorze, czy mógłby pan prosić zespół zabezpieczający, z którym się pan skontaktował, o sprawdzenie przechowalni 64A? Niech upewnią się, że w środku nie ma żadnych małych przedmiotów, sterczących kabli itp. Ani rzecz jasna leżących na ziemi osób odpowiedzialnych za jej pilnowanie. Jeśli będzie inaczej, to będzie trzeba szybko znaleźć wolną przechowalnie o wymiarach co najmniej dziesięć na dziesięć metrów.
Findor dopiero, kiedy skończył mówić, zauważył, że Matthew sprawdza ilość papierosów w swojej paczce. Nigdy nie rozumiał, co przyjemnego jest w paleniu, ale nie wnikał. Każdy ma swój sposób na odstresowanie. Akurat Findor uwielbiał herbatę, najlepiej zieloną. Przydałaby mu się po tym wszystkim. Niestety wiedział, że nawet jeśli zabezpieczenie podmiotu pójdzie teraz bez problemu, to i tak czeka go długie wypisywanie raportów, przesłuchiwanie pozostałych przy życiu świadków ucieczki itp. Jego zresztą też pewnie ktoś przesłucha. Wtedy dotarło do niego, że mogą całą ich czwórkę chcieć poddać obserwacji. Jeśli tak, to będzie to naprawdę długa nocna zmiana.
Widząc, jak jego koledzy stoją i patrzą po sobie, doktor Matthew stwierdził, że chyba niepotrzebnie użył swojego narzędzia. Chociaż teraz i tak było już za późno. Domyślał się, że agent Brodzik nie pochwaliłby tego, co się stało, i zapewne miałby rację, w końcu ma o wiele większe doświadczenie "w polu" niż Matthew. Martwiła go za to apatyczność doktora Baxa. Jakby na to nie patrzyć, był jego bezpośrednim zwierzchnikiem w Formacji Operacyjnej. Gdy ten cały cyrk się skończy, pewnie zaprosi go na rozmowę. W Fundacji wszystko powinno działać jak w szwajcarskim zegarku. Chociaż, taka jest teoria, praktyka nie raz pokazywała coś całkowicie innego.

W milczeniu cała czwórka wyszła z kantyny i ruszyła korytarzami placówki. Alarm został wyłączony, a żadne niepokojące dźwięki nie zakłócały ciszy tego szalonego poranka — żadne, oprócz odgłosów kroków czterech specjalistów, którzy zaczęli kolejny dzień. Kolejny dzień jeszcze mniej normalny od poprzedniego.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported