Śmieszne Zdjęcia
Śmieszne Zdjęcia
Byㅤ Drzony13Drzony13
Published on 21 Nov 2021 14:19

ocena: +4+x

What this is

A bunch of miscellaneous CSS 'improvements' that I, CroquemboucheCroquembouche, use on a bunch of pages because I think it makes them easier to deal with.

The changes this component makes are bunch of really trivial modifications to ease the writing experience and to make documenting components/themes a bit easier (which I do a lot). It doesn't change anything about the page visually for the reader — the changes are for the writer.

I wouldn't expect translations of articles that use this component to also use this component, unless the translator likes it and would want to use it anyway.

This component probably won't conflict with other components or themes, and even if it does, it probably won't matter too much.

Usage

On any wiki:

[[include :scp-wiki:component:croqstyle]]

This component is designed to be used on other components. When using on another component, be sure to add this inside the component's [[iftags]] block, so that users of your component are not forced into also using Croqstyle.

Related components

Other personal styling components (which change just a couple things):

Personal styling themes (which are visual overhauls):

CSS changes

Reasonably-sized footnotes

Stops footnotes from being a million miles wide, so that you can actually read them.

.hovertip { max-width: 400px; }

Monospace edit/code

Makes the edit textbox monospace, and also changes all monospace text to Fira Code, the obviously superior monospace font.

@import url('https://fonts.googleapis.com/css2?family=Fira+Code:wght@400;700&display=swap');
 
:root { --mono-font: "Fira Code", Cousine, monospace; }
#edit-page-textarea, .code pre, .code p, .code, tt, .page-source { font-family: var(--mono-font); }
.code pre * { white-space: pre; }
.code *, .pre * { font-feature-settings: unset; }

Teletype backgrounds

Adds a light grey background to <tt> elements ({{text}}), so code snippets stand out more.

tt {
  background-color: var(--swatch-something-bhl-idk-will-fix-later, #f4f4f4);
  font-size: 85%;
  padding: 0.2em 0.4em;
  margin: 0;
  border-radius: 6px;
}

No more bigfaces

Stops big pictures from appearing when you hover over someone's avatar image, because they're stupid and really annoying and you can just click on them if you want to see the big version.

.avatar-hover { display: none !important; }

Breaky breaky

Any text inside a div with class nobreak has line-wrapping happen between every letter.

.nobreak { word-break: break-all; }

Code colours

Add my terminal's code colours as variables. Maybe I'll change this to a more common terminal theme like Monokai or something at some point, but for now it's just my personal theme, which is derived from Tomorrow Night Eighties.

Also, adding the .terminal class to a fake code block as [[div class="code terminal"]] gives it a sort of pseudo-terminal look with a dark background. Doesn't work with [[code]], because Wikidot inserts a bunch of syntax highlighting that you can't change yourself without a bunch of CSS. Use it for non-[[code]] code snippets only.

Quick tool to colourise a 'standard' Wikidot component usage example with the above vars: link

:root {
  --c-bg: #393939;
  --c-syntax: #e0e0e0;
  --c-comment: #999999;
  --c-error: #f2777a;
  --c-value: #f99157;
  --c-symbol: #ffcc66;
  --c-string: #99cc99;
  --c-operator: #66cccc;
  --c-builtin: #70a7df;
  --c-keyword: #cc99cc;
}
 
.terminal, .terminal > .code {
  color: var(--c-syntax);
  background: var(--c-bg);
  border: 0.4rem solid var(--c-comment);
  border-radius: 1rem;
}

Debug mode

Draw lines around anything inside .debug-mode. The colour of the lines is red but defers to CSS variable --debug-colour.

You can also add div.debug-info.over and div.debug-info.under inside an element to annotate the debug boxes — though you'll need to make sure to leave enough vertical space that the annotation doesn't overlap the thing above or below it.

…like this!

.debug-mode, .debug-mode *, .debug-mode *::before, .debug-mode *::after {
  outline: 1px solid var(--debug-colour, red);
  position: relative;
}
.debug-info {
  position: absolute;
  left: 50%;
  transform: translateX(-50%);
  font-family: 'Fira Code', monospace;
  font-size: 1rem;
  white-space: nowrap;
}
.debug-info.over { top: -2.5rem; }
.debug-info.under { bottom: -2.5rem; }
.debug-info p { margin: 0; }

Śmieszne Zdjęcia
Autorstwa Drzony13Drzony13
Opublikowane 21.11.2021

ocena: +4+x

— Pobudka śpiochu!

— mMmmmMMmm…

— Hej Kubuś, pobudka!

— Nie teeeraaz, maamoooo…

— Wstajemy, wstajemy!

Kuba spróbował otworzyć oczy. Wkładał w to ogromny wysiłek. Miał wrażenie, że jego powieki były ze sobą sklejone. Ostatecznie poległ, a jego oczy gwałtownie się zamknęły.

— Hej, Kuba! Już ranek!

— Daaaaj mi jeszcze pięęęęć miiiinuuuut!

— Nie ma! Ę ę ęęę! Już całą noc przespałeś. Nie chcesz chyba przespać również dnia!

— MmmMMmm…

Kuba ostatecznie uznał, że nie ma wyjścia. Postanowił podjąć się tego przerażającego wysiłku i zaczął otwierać oczy. Jego powieki podnosiły się, choć z ogromnym trudem. Powoli, powoli, ale w końcu się udało.

— No dalej śpiochu, przed nami cały dzień! Wstawaj.

— Doobbrzeeeeee…

Kuba zsunął z siebie niebieską kołdrę, na której były nadrukowane czerwone wyścigówki, i wstał z łóżka. Od zawsze nienawidził nocy, ponieważ wtedy mama i tata zawsze kazali mu iść spać, co oznaczało, że nie można było się bawić. Ale o ironio, kiedy już spał, nienawidził być budzonym. Zawsze był wtedy zmęczony i przymulony. Musiał wyjść z łóżka, a było w nim taaak wygooodnie!!

Mama wyszła z pokoju, a chłopiec poszedł do łazienki, wszedł na taboret, aby dosięgnąć do umywalki i zaczął myć zęby. Nie lubił tego robić, ale mama mówiła, że jeżeli nie będzie mył zębów, będą mu się psuć, a wtedy trzeba będzie go zabrać dentysty. Tyle wystarczyło, aby go przekonać. Już raz był u dentysty, ponieważ bolał go ząb. To było dla niego traumatyczne przeżycie. Czekał dobrą godzinę w poczekalni, w której nie było nic do roboty, poza przeglądaniem beznadziejnych magazynów o samochodach. Następnie wszedł do pachnącego lekami i chemią pomieszczenia, a tam przywitał go szeroko uśmiechnięty mężczyzna w kitlu.

— O, dzień dobry, chłopczyku. Jak masz na imię?

— Kuba.

— A ile masz lat?

— Pięć.

— Ooo, to zgaduję, że jesteś tutaj pierwszy raz, mam rację?

— Tak.

— A z czym tutaj jesteś?

— Boli mnie ząb.

— No to spokojnie, nie masz się o co martwić. Zadbam o to, aby nie bolało.

Ale Kuba jeszcze nie wiedział, że za tym ciepłym uśmiechem kryje się chory sadysta. Każdy mały chłopiec po swojej pierwszej wizycie wie, że dentyści to psychopaci, którzy uwielbiają zadawać ból małym chłopcom. To bezduszne potwory, które karmią się tylko i wyłącznie cierpieniem. Chyba przyjmują tą posadę tylko po to, aby móc legalnie znęcać się nad dziećmi.

— Proszę teraz usiąść na fotel. — Powiedział ze swoim fałszywym uśmiechem, wskazując na fotel.

Chłopiec nie wiedząc, co go czeka, grzecznie usiadł, a potem zaczęła się zabawa. Ten potwór najpierw świecił mu niewyobrażalnie jasnym światłem po oczach i oglądał mu zęby. Boleśnie rozciągał Kubie policzki, grzebiąc mu w ustach lusterkami i szpatułkami. Potem posmarował mu okolice bolącego zęba wykrzywiającą twarz maścią, a następnie wbijał mu igłę w dziąsła! Zobaczywszy strzykawkę, chłopiec szarpał się, próbował się wyrywać, a nawet łapał za narzędzie i próbował je od siebie odepchnąć. Mama musiała go trzymać. Ten zły pan natomiast kontynuował. W duchu prawdopodobnie starał się ukryć ogromne podniecenie. Przeraźliwe krzyki pięcioletniego chłopca były zapewne muzyką dla jego uszu, a widoczna na twarzy panika, miodem dla jego oczu.

— Proszę bardzo, skończyłem. I jak, nie było tak źle, prawda?

Powiedział to, patrząc na roztrzęsionego chłopca. Kuba nierówno oddychał, miał lekko otwarte usta, których połowa była wykrzywiona od maści, a z oczu lały mu się łzy. Było źle! Bardzo źle! Ale tutaj cierpienie się nie kończyło. Niby to, co ten zły pan mu wstrzyknął miało być znieczuleniem, ale nie pomagało. Nadal czuł, jak dentysta wbijał mu szpatułkę między zębem, a dziąsłem. A potem wyciągnął kombinerki, chwycił nimi za ząb i zaczął go szarpać. Kuba wrzeszczał z bólu, trząsł się, w oczach miał łzy, ale ten psychopata nie przestawał. Ciągnął, kręcił i wiercił. I wyrwał. Już koniec. Miejsce po zębie nadal bolało, ale przynajmniej ten zły pan przestał go torturować. I nie dość, że musiał przejść przez cały ten ból, to na dodatek nie mógł nic jeść przez najbliższe kilka godzin. Dlatego woli myć zęby.

Kiedy skończył szorować zęby, wziął stojący na umywalce kubek, napełnił go wodą i opłukał usta. Potem wrócił do swojego pokoju. Otworzył szufladę i wyjął z niej ubrania. Następnie zdjął piżamę i zaczął się ubierać. Założył wtedy bluzkę ze Spider Manem, czarne dresy i niebieskie skarpetki. Następnie zszedł na dół i poszedł do kuchni, gdzie mama i tata już siedzieli przy stole. Wziął miskę, wsypał do niej swoje ulubione, kolorowe płatki śniadaniowe w kształcie donutów, a potem zalał mlekiem. Wziął z szuflady łyżkę i usiadł ze swoim jedzeniem przy stole. Rodzice już jedli. Oni zawsze jedli jajka z bekonem, mussli z jogurtem lub jakąś owsiankę, ale Kuba zdecydowanie wolał płatki z mlekiem. Kiedy patrzył na ich jedzenie, zawsze się zastanawiał "Jezu, jak oni mogą coś takiego jeść? Ohyda!".

Kiedy skończyli, chłopiec miał już usiąść przed telewizorem, ponieważ miał lecieć nowy odcinek Iron Mana. Kuba uwielbiał superbohaterów, ale Iron Man był zdecydowanie jego ulubieńcem. Zamiast być kolejnym herosem z supermocami znikąd, Tony Stark był naukowcem, który do walki używał technologii. Chłopiec znał bohatera głównie z kreskówki Iron Man: Armored Adventures, która opowiadała o młodzieńczych latach Starka. Jednak podczas oglądania, nigdy nie skupiał się na fabule. Prawda jest taka, że pięcioletnie dziecko łyknie cokolwiek, dopóki jest tu walka z bandziorami.

Kiedy bawił się figurkami, jako że nie miał figurki Iron Mana, po prostu brał żołnierzyka i oblepiał go plasteliną, że niby miała to być zbroja. Potem umieszczał go w różnych scenariuszach, w których walczył ze złem. Zwłaszcza z tym bogaczem, Stane'em. Może i chłopiec nie wiedział zbytnio, kim on jest i co robił, ale wiedział, że ten łysol jest zły. Na dodatek był najczęściej widzianym przez niego antagonistą. Kuba zawsze mówił, że kiedy dorośnie, chce zostać wynalazcą. Jego główną motywacją za tym marzeniem było pragnienie skonstruowania własnej zbroi Iron Mana.

Ale zanim podniósł do ręki pilota, mama nagle odezwała się:

— Hej, Kuba! A zgadnij, co!

Kuba spojrzał na mamę zdziwiony, z lekkim uśmiechem. Czy to ten dzień? Zawsze mama kazała mu "zgadnąć, co", kiedy to był ten dzień.

— Co takiego? — Zapytał.

— Idziemy na zakupy do centrum handlowego! — Odpowiedziała radosnym głosem mama.

Kuba od razu wydał z siebie okrzyk radości. Uwielbiał iść z rodzicami do centrum handlowego na zakupy. Zawsze był tam o wiele większy wybór niż w zwykłym supermarkecie, a chodzili tam bardzo rzadko. Uwielbiał to, mimo że wypady do centrum handlowego były przez większość czasu nudne, ponieważ mama i tata często ciągnęli go głównie po sklepach odzieżowych. Tego akurat nienawidził. Zawsze zabierali go ze sklepu do sklepu mówiąc mu, że ma za mało ubrań i muszą mu dokupić, aby miał co nosić. Zawsze im mówił, że ma dość ubrań, ale ci go nie słuchali. Zaciągali go do przymierzalni i dawali mu tony ciuchów, które musiał przymierzać, a potem pokazywać im się w każdym z osobna. To było nie tylko nudne, ale też i męczące. Ale w centrum handlowym była jedna rzecz, którą uwielbiał. Z tego powodu zawsze warto było przejść przez całą tą nudę. Był to sklep z zabawkami. Chłopiec uwielbiał tam wchodzić i oglądać zabawki, nawet jeżeli wiedział, że prawie żadnej z nich nie kupi. Często były one dosyć drogie, przez co niezbyt można było sobie na nie pozwolić, a poza tym rodzice zawsze mówili Kubie, że "Ty to masz już dużo zabawek!".

Chłopiec założył kurtkę i buty, wyszedł z rodzicami przez drzwi frontowe, i wsiadł do stojącego przed domem czerwonego Volksvagena na tylnym siedzeniu, na foteliku. Nie wiedział, jaki to model samochodu, ale wiedział, że to Volksvagen. Tata już o to zadbał. Często siadał przy swoim synu z kartką i długopisem, a potem rysował loga marek samochodów, i kazał mu wymieniać ich nazwy. Na początku było to dla Kuby trudne, ale z czasem już wymieniał nazwy jak z nut, chociaż dosyć bełkotliwie. Na ich auto zawsze mówił "Wosfaken".

Mama usiadła na miejscu pasażera, a tata za kierownicę. Chłopiec nie mógł się doczekać, kiedy będzie mógł samemu usiąść za kółkiem. Pytał taty, dlaczego teraz nie może prowadzić, a on odpowiadał mu, że jest jeszcze za mały, aby jechać autem. Nie dość, że nie będzie mógł widzieć dobrze drogi, to jeszcze ma za krótkie nóżki, aby dosięgnąć pedałów. Poza tym, na prowadzenie samochodu trzeba mieć specjalne pozwolenie, które można zdobyć dopiero, kiedy jest się dorosłym. Kuba nie był z tego faktu zadowolony. Miał on pięć lat, a człowiek staje się dorosłym dopiero, kiedy ma dziesięć. Umiał liczyć do dziesięciu, a nawet i do dwudziestu, więc wiedział, że będzie musiał czekać kolejne pięć lat, a to bardzo długo.

Jechali tak dobrą chwilę, aż w końcu znaleźli się pod centrum handlowym. Ten budynek zawsze robił na Kubie wspaniałe wrażenie. Był to wielki, blokowaty, nowocześnie wyglądający budynek pełen dużych, równo ułożonych okien. Wykładany był czystą, a przynajmniej czysto wyglądającą cegłówką oraz białą blachą. Miał on również ładne kolorowe oświetlenie, które sprawiało, że nocą budynek wyglądał absolutnie przepięknie.

Wjechali do środka i zatrzymali się przed szlabanem. Tata otworzył okno, nacisnął guzik na dziwnym urządzeniu, z którego wysunęła się jakaś karta. Wyciągnął ją, a szlaban otworzył się, więc mogli wjechać do środka. Następnie jechali po parkingu, szukając jakiegoś wolnego miejsca. To była sobota, więc samochodów było bardzo dużo, nie tylko na miejscach parkingowych, ale i na drodze. Stali w bardzo powolnym korku, okrążając pierwsze piętro parkingu. Kiedy tylko tata zdał sobie sprawę z tego, jaki popełnił błąd, westchnął i powiedział:

— Kurde, a mogłem od razu pojechać na najwyższe piętro. Jezu, w co ja nas wpakowałem.

Stali tak pół godziny w korku. Kuba zaczynał już jęczeć ze znudzenia, a mama głównie siedziała i czytała książkę. Tata natomiast siedział zrezygnowany, pokonany wręcz, opierając się łokciem o kierownicę i trzymając za czoło. Kiedy tylko zrobili kółko i minęli wjazd, nawet się nie zastanawiali, tylko od razu zaczęli zmierzać jak najwyżej, lecz dalsze korki ich nie ominęły. Wszystkie wjazdy były zapchane samochodami Jazda zajęła im mniej więcej kolejne pół godziny, a może nawet i godzinę ponad. Dopiero po tym czasie znaleźli się na samej górze. Było to chyba jedyne piętro, na którym były jakiekolwiek wolne miejsca, a zważając na ilość samochodów, które przez ten czas jechały przed nimi, i tak mieli dużo szczęścia. Tata zaparkował tyłem na pierwszym wolnym miejscu, jakie zobaczył. Wszyscy trzej odetchnęli z ulgą, wysiedli i zaczęli się przeciągać. Strzelało im w łokciach, w palcach i w kolanach. Ojj, jak fajnie jest móc w końcu stanąć na nogi po dwóch, trzech godzinach siedzenia. Jaka to wtedy ulga!

Zaczęli szukać wejścia do centrum handlowego. To było dosyć trudne, ponieważ wszystko wyglądało praktycznie tak samo, więc nie było żadnego punktu odniesienia. Po prostu zawalony autami labirynt. Ale po chwili bezsensownego łażenia znaleźli niebieskie strzałki, nad którymi było napisane "Wejście". Postanowili zacząć chodzić za tymi strzałkami. Po chwili chodzenia, znaleźli podwójne szklane drzwi, z czarnymi ramami. Przeszli przez nie i weszli do windy. Wybrali pierwsze piętro i winda ruszyła. Lecz zamiast zatrzymać się na pierwszym piętrze, zatrzymali się jeszcze na trzecim, a potem na drugim, a potem znowu wjechali na czwarte. I tak utknęli na dobre kilkanaście minut. Natomiast ludzie zamiast wysiadać, to jeszcze wsiadali. Wszyscy byli ściśnięci ze sobą jak sardynki.

Ale w końcu stało się! Winda nareszcie zatrzymała się na pierwszym piętrze. Wszyscy wysiedli. Kuba i jego rodzice mogli wreszcie zaczerpnąć świeżego powietrza po długotrwałym oddychaniu jedynie dwutlenkiem węgla, smrodem potu oraz ostatnich posiłków wszystkich, którzy jechali razem z nimi. Przed nimi znajdowały się ruchome schody. Wjechali po nich do góry, a wtedy ukazała się przed nimi cała magia centrum handlowego. Duża ilość znajdujących się obok siebie, pięknie wystrojonych sklepów. Wykładana kafelkami podłoga. Budki z używanymi grami na korytarzach. Wielkie, prostokątne, szare donice ze sztucznymi roślinami, przysypanymi białymi kamyczkami zamiast ziemi. Ławki oraz okrągłe pufy. Widok kilku pięter wzwyż, zabezpieczonych barierami ze szklanych szyb i srebrnych metalowych prętów. Szklany dach oraz wiszące z góry, błyszczące metalowe kule na różnych wysokościach.

No i największe obawy Kuby potwierdziły się. Rodzice zaczęli ciągnąć go po sklepach odzieżowych. Już w pierwszym sklepie co chwilę wołali go, pokazywali mu setki ubrań i pytali, czy mu się podobają. Ej, a ta bluza może być? A te spodnie są fajne? Może od razu wezmę trzy pary. Będziesz miał, co nosić. O, i wezmę trzy rozmiary, żeby mieć pewność, które będą na ciebie pasować. W ogóle, bluz masz mało, wezmę dla ciebie tą tutaj. I tak nazbierali całe góry ciuchów. Kazali mu iść do przymierzalni i wszystko to zakładać.

Nie lubił przymierzalni, ponieważ często były one zasłaniane firankami, które nie zasuwały się do końca. Z tego powodu, trochę było widać, jak się przebiera. Często, jak wszystkie przebieralnie były pozasłaniane, patrzał na nie od dołu, aby sprawdzić, czy zobaczy stopy. Jeżeli były, to ktoś był w środku. Prosta zasada. Jeżeli natomiast zasłony sięgały aż do podłogi, to Kuba odsłaniał firanki na chybił trafił mając nadzieję, że za pierwszym razem trafi na wolną przebieralnię. Zawsze w takich sytuacjach serce podchodziło aż do gardła. Co by było, gdyby ktoś tam był, rozebrany aż do gaci. Jak można byłoby się z tego wytłumaczyć?

Ale w tym sklepie było inaczej. Były drzwi, które jak się puściło, to wracały na swoje miejsce. Były chyba nawet jeszcze gorsze, niż firanki. Te drzwiczki były bardzo małe i wisiały w połowie wysokości przymierzalni. Kuba zastanawiał się, czy w ogóle chce tam wchodzić. Jak tak stał przy tych drzwiach, to z jego wzrostem i wielkością przerwy między podłogą, a drzwiami, widać było prawie całe jego nogi, a gdyby ktoś był wysoki, to bez problemu mógłby widzieć wnętrze pomieszczenia. Ale rodzice by mu nie odpuścili. Jezu, mniejsze te drzwi mogli zrobić — pomyślał, wchodząc zrezygnowany do przymierzalni.

Mama i tata, jako że jeszcze nie byli usatysfakcjonowani z torturowania swojego dziecka, zabrali go jeszcze do czterech sklepów. Trwało to ile, dwie godziny? Trzy? Można powiedzieć tylko tyle, że to były najdłuższe dwie trzy godziny w życiu Kuby. Ale jego cierpienie w końcu się skończyło. Nadeszła upragniona chwila. Chłopiec nareszcie mógł pójść do sklepu z zabawkami! Podeszli więc całą trójką do ruchomych schodów i zjechali na dół. Sklep z zabawkami był na parterze. Kiedy Kuba już się tam znalazł, rodzice nie mogli go ani utrzymać, ani dogonić.

Chłopiec biegał w tę i we w tę, oglądając przeróżne zabawki, figurki, pistolety na kulki, samochodziki, piłki, kulki, gry planszowe oraz jego ulubione — klocki lego. Uwielbiał je ponad wszystko. Figurki i pistolety na kulki były fajne, ale szybko się nudziły. Klocki lego natomiast dawały dużą wolność i pozwalały na o wiele większą kreatywność. Kuba uwielbiał budować różne a to domki, a to korytarze, a to place zabaw i umieszczać ludziki w różnych scenariuszach. A najlepsze było to, że rodzice zamiast kupić mu jakiegoś konkretnego zestawu z instrukcją budowy na przykład samolotu, jaskini lub bazy kosmicznej, kupili mu pudło pełne klocków, z którego mógł po prostu brać i budować to, co chciał. Często, kiedy tata wchodził do pokoju Kuby i widział jego budowle, mówił mu "Synek, mówię ci, ty nam normalnie na architekta wyrośniesz".

W sklepie przeglądał zestawy, pudła z klockami i saszetki z ludzikami. Jeśli chodzi o te ostatnie, były one chyba jeszcze droższe od samych klocków. A najgorsze jest to, że nie wiadomo, na jaką minifigurkę można było trafić, więc zdarzało się, że Kuba trafiał na dwie takie same figurki, a czasem nawet i trzy. Gdyby mógł, zostałby w tym sklepie na cały dzień, ale no. Trzeba wrócić do domu. Ostatecznie mama i tata kupili mu małe pudełko z klockami oraz jednego ludzika.

Kuba już chciał coś zbudować z tych klocków oraz rozpakować saszetkę, ale opanował się. Wolał poczekać, aż wróci do domu, a wtedy na spokojnie zająłby się tym bez robienia bałaganu w centrum handlowym. Kiedy wszyscy trzej wyszli ze sklepu, poszli na samą górę, gdzie były restauracje. Rodzice zawsze jedli jakieś ziemniaki, surówkę i kotlety. Kuba natomiast bez zastanowienia poprosił o hamburgera. Hamburgery to było zdecydowanie jego ulubione jedzenie. Były przepyszne, a fakt, że bardzo rzadko mógł sobie na nie pozwolić, sprawiał że były jeszcze lepsze.

Kiedy zjedli, nie mieli już nic do roboty, więc co innego mieli zrobić? Postanowili udać się do samochodu i wrócić do domu. Zjechali na sam dół i zmierzali w stronę wyjścia na parking. Jako że zjechali od razu przy restauracjach, mieli praktycznie cały korytarz do przejścia. Chodzili tak, mijając różne sklepy odzieżowe, obuwnicze, komputerowe, kosmetyczne, a nawet jeden salon fryzjerski oraz kiosk. I nagle coś przykuło uwagę Kuby.

To była fotobudka.

— Hej, mamo, tato, zobaczcie! Postawili tu budkę, gdzie robi się zdjęcia!

— Synku, ta budka od zawsze tutaj była. Nie zauważyłeś? - Odparła mama.

— Zaraz, naprawdę? Była tutaj cały czas, a ja nie widziałem?

— Widocznie nie zwracałeś uwagi.

Chłopiec był podekscytowany. Od zawsze chciał wejść do fotobudki, ale niestety nigdy nie miał okazji. Widział takie w kreskówkach i serialach dla dzieci. Postacie zawsze do takich wchodziły, wrzucały monetę i robili po kilka zdjęć, które były drukowane na pojedynczej taśmie.

To był pierwszy raz, kiedy widział taką na żywo. Nawet się nie zastanawiał. Poprosił rodziców o monetę i wszedł, aby porobić sobie zdjęcia. Tata niestety nie miał drobnych, ale za to mama znalazła w torebce piątaka. Mama zawsze miała drobne, kiedy były potrzebne. Chłopiec od razu wziął monetę, dał rodzicom swoje klocki i saszetkę, a potem wbiegł do budki. Zasłonił zasłonę, bo nie chciał psuć niespodzianki i wrzucił monetę.

Do zdjęć, Kuba chciał porobić głupie miny. Uważał, że to będzie śmieszne. Ba! Głupie miny zawsze są śmieszne! Nie mógł się doczekać, aż pokaże rodzicom te fotki i zobaczy ich reakcję. Oj, uśmieją się!

Najpierw, zmarszczył brwi, wykrzywił usta we wściekłym grymasie, wytknął język, oczami patrzał w górę i przyłożył dłonie do uszu, dorabiając sobie rogi palcami wskazującymi, jak u robota.

Błysk.

Do drugiej fotki, uniósł brwi do góry, rozwarł wargi, aby było widać jego zęby i wysunął żuchwę do przodu.

Błysk.

Na trzecie zdjęcie, zrobił groźne spojrzenie, wysunął żuchwę na prawo i nałożył górne zęby na wargi.

Błysk.

Ciemność.

Przez pół sekundy Kuba myślał, że oślepł, ale to nie było to. Chłopiec leżał na brzuchu, głową do dołu. Pomimo faktu, że leżał, miał mdłości i kręciło mu się w głowie. Problem był natomiast w tym, że to, na czym leżał nie przypominało metalowej podłogi w budce. Bardziej przypominało w dotyku skórę, a miejscami tkaninę i jakiś śluz. Postanowił wstać. Zrobił to jednak o wiele zbyt szybko, przez co jeszcze bardziej zakręciło mu się w głowie i znowu upadł. Nie miał zbyt dużo czasu, aby przyjrzeć się otoczeniu, ale jednego był pewien. Gdziekolwiek był, nie była to budka. Nie było to nawet centrum handlowe. Serce zaczynało mu dudnić.

Po mniej więcej pół minuty doszedł do siebie. Zawroty głowy minęły. Dzięki temu, mógł ponownie wstać. Tym razem zrobił to powoli i spokojnie, aby znowu się nie przewrócić. Kiedy był już na nogach, rozejrzał się po otoczeniu. Był to głęboki dół. Natomiast to, czym były wyłożone ściany dołu nie było kamieniem lub ziemią. Była to różowo żółta, galaretowata, mięsista breja. Swoją strukturą przypominała te ohydne, gumowate kawałki w mięsie, które zawsze się odcinało i wyrzucało.

Chłopiec spojrzał w górę i zobaczył, że coś tam jest. Było tam jakieś pomieszczenie, ale w takiej pozycji widać było tylko sufit. Był on nieregularny i prawdopodobnie wyłożony kamieniem.

Wtedy Kuba spojrzał w dół i zobaczył, na czym stał.

To byli ludzie.

Kuba stał na wielkiej stercie ludzi, leżących i ściśniętych ze sobą. Oni wszyscy wiercili się, jęczeli i krzyczeli. A jakby to samo w sobie nie wystarczyło, jeden z nich nagle spojrzał na chłopca.

Ten człowiek nie miał twarzy.

Wtedy Kuba odskoczył i wydał z siebie przeraźliwy wrzask. Darł się, jakby obdzierano go ze skóry. Potem spojrzał na niego następny i następny. Pozostali, tak samo jak pierwszy, nie mieli twarzy. Zamiast tego, były tam rany, guzy lub po prostu gładka warstwa skóry. Chłopiec miał wrażenie, że zaraz wypluje swoje serce, a razem z nim płuca. Czymkolwiek te istoty były, nie były one ludźmi.

Wtedy zaczął wołać o pomoc. Wołał mamę i tatę. Dotąd zawsze, kiedy ich wołał, natychmiast przychodzili z pomocą. W tej sytuacji nie powinno być inaczej, prawda?

— Mamo!

Brak odpowiedzi…

— Tato!

Brak odpowiedzi…

Wołał ich tak przez dobrą chwilę, zanim w końcu zrozumiał, że to nic nie da. To bez sensu. Oni nigdy nie przyjdą. Zapewne znajdują się setki kilometrów od niego. Jak niby mieliby go usłyszeć? Skarcił siebie za swoją głupotę. Skulił się i zaczął płakać. Miał już gdzieś stwory, na których siedział. Nie były w stanie zrobić mu krzywdy. Byli mocno ściśnięci ze sobą, a ich kończyny tak zaplątane, że nie byli w stanie się ruszyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że każde spojrzenie na ich "twarze" przyprawiało Kubę o dreszcze.

Jedyne, czego chciał, to wydostać się stąd. Ale jak niby miał to zrobić? Był w jakimś dole, nie wiadomo, gdzie. Nie miał niczego, czego mógłby użyć do ucieczki, a w pobliżu nie było żadnych ludzi. Chłopiec był całkowicie samotny. Kreatury pod nim jako jedyne mogły usłyszeć jego krzyki.

Nadal tak siedział skulony. Trząsł się i szlochał. Z jego oczu lały się strumienie łez. Nikt go nie uratuje. Najprawdopodobniej zostanie tutaj i ewentualnie umrze z głodu lub z pragnienia. Na myśl o tym, płakał jeszcze głośniej. I nagle wpadł na bardzo ryzykowny pomysł. Postanowił spróbować wspiąć się na samą górę. Zapewne i tak by tu umarł, więc mógł przynajmniej spróbować. Nawet jeżeli szanse na powodzenie są nikłe, to nie są one zerowe.

Kuba wstał i podszedł do ściany dołu. Przez chwilę patrzył na mięsistą galaretę z obrzydzeniem. Zbierało mu się na wymioty już na samą myśl o dotknięciu tego czegoś, a co dopiero wspinaniu się po tym. Ostatecznie uznał, że nie ma wyjścia. Jeżeli nie spróbuje, to umrze w tej dziurze. Po chwili wahania wbił swoje palce w "mięso". Część tego nawet prysnęła mu na twarz. Zawartość żołądka podeszła mu do gardła, ale po pięciu sekundach wróciła tam, gdzie jej miejsce. Chłopiec zaczął się wspinać.

Pomimo stałego poczucia, że zaraz zwymiotuje, mięsista masa okazała się naprawdę pomocna przy wspinaczce. Kuba mógł wbijać swoje palce oraz stopy w tą galaretę, dzięki czemu nawet, jeżeli nie miał sił, to wciąż mógł się utrzymać, ponieważ jego kończyny były lepiej przymocowane do ściany. Dzięki tej metodzie, wspinaczka kosztowała go o wiele mniej wysiłku.

Wspinał się tak przez dobre pół godziny. Było to wyczerpujące. Mimo, że miał ułatwioną robotę, to wciąż była ona przerażająco ciężka. Kuba musiał co chwila podnosić wagę własnego ciała przy użyciu tylko i wyłącznie swoich kończyn. Ledwo oddychał. W wielu momentach myślał, że nie da rady się utrzymać, ale nie był on z tych, którzy łatwo się poddawali. Kiedy tylko zauważał, że palce zaczynały lekko puszczać, od razu wzmacniał uścisk. Nie miał wyboru. Albo dojdzie do góry, albo umrze. Zwłaszcza że był już dosyć wysoko, więc gdyby tylko się puścił, upadek by go zabił. Nawet gdyby przeżył, to skończyłby ze złamanym kręgosłupem lub szyją, przez co jego śmierć byłaby długa i bolesna.

W końcu był przy szczycie. Teraz miał bardzo trudne zadanie. Ledwo oddychał i bolały go absolutnie wszystkie mięśnie, a musiał jeszcze podnieść się, wsunąć na podłoże oraz nie poślizgnąć się i nie spaść na sam dół. Nie był pewien, czy to się w ogóle uda, ale musiał przynajmniej spróbować. Najpierw złapał się oboma dłońmi za krawędź dołu. Następnie podsunął nogi bardziej do góry, aby móc wysunąć się wyżej. Kiedy tylko to zrobił, od razu poczłapał rękami w przód do momentu, kiedy się wyprostowały. Potem jednocześnie podsuwał nogi do góry, a ręce do przodu, aż był wygięty w pół. Już w połowie był na podłożu. Zostało mu jedynie wyciągnąć nogi z dziury. Żeby to zrobić, najpierw przekręcił się lekko w lewo i podniósł obie nogi, aby oprzeć je o krawędź dołu. Kiedy to zrobił, od razu zaczynał przesuwać się rękami do przodu.

Udało mu się. Wtedy wstał, przebiegł ze trzy kroki przed siebie, aby mieć pewność, że z powrotem tam nie wpadnie, a potem upadł. Zaczął robić gwałtowne wdechy, wydając przy tym piskliwe krzyki. Łapczywie nabierał powietrza do płuc, jakby nie oddychał od ostatnich kilkunastu godzin. Bolało go wszystko. Nie mógł już iść dalej. Musiał odpocząć. Po czymś takim, nie dałby rady wstać, a co dopiero przejść choćby krok. Podniósł głowę, aby zobaczyć, gdzie się znajduje. Był w jakiejś kamiennej grocie. Potem położył głowę i zamknął oczy. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.

Śniło mu się, że pojechał z mamą na zakupy do supermarketu. Trzeba było kupić więcej jedzenia, aby mieć, co do gara włożyć. Krótko mówiąc, dzień jak co dzień. Najpierw poszli do działu warzywnego. Mama wzięła cebulę, reklamówkę z ziemniakami, koperek oraz szczypior. Następnie poszli do działu mięsnego. Stąd wzięli kurczaka oraz mięso mielone wieprzowe z łopatki. Kuba natomiast miał nadzieję, że uda mu się naciągnąć mamę na coś słodkiego. Pomyślał, że zaryzykuje i poprosi ją o tabliczkę czekolady. Uwielbiał czekoladę. To było chyba dzieło samego Boga. Ale mama zwykle nie pozwalała mu jej jeść zbyt często. Mówiła mu, że czekolada jest niezdrowa i zęby będą mu się od niej psuć. Ale o dziwo, tym razem nie protestowała. Ba! Pozwoliła mu nawet samemu pójść do działu ze słodyczami i poszukać czekolady. Normalnie, nie pozwoliliby mu odstąpić od nich choćby na krok.

Kiedy tylko znalazł się w dziale ze słodyczami, nagle zza lady wyszła tajemnicza postać. Był to chudy mężczyzna przeciętnego wzrostu. Wyglądał na około dwadzieścia, maksymalnie trzydzieści lat. Miał on na sobie szaro zielone spodenki, tenisówki oraz brązową bluzkę ze wzorem, jak na spodniach moro. Ale jedna rzecz najbardziej przykuwała uwagę. On nie miał twarzy. Tam, gdzie powinna być twarz, były tylko dwa otwarte rozcięcia.

Mężczyzna zaczął iść w stronę Kuby.

Chłopiec przeraźliwie wrzasnął i zaczął uciekać. Wybiegł z alejki, skręcił w prawo i ruszył w stronę działu mięsnego, ponieważ tam ostatnio widział mamę. Człowiek bez twarzy nadal go gonił, ale nie biegł. Po prostu szedł spokojnym chodem. Kiedy Kuba dobiegł do alejki z mięsem, mamy tam nie było. Spanikowany, spojrzał za siebie, aby zobaczyć, czy beztwarzowy go nadal goni. Nie było go tam. Chłopiec westchnął i z powrotem obrócił głowę, a mężczyzna był tuż przed nim, idąc w jego kierunku powolnym krokiem. Wziął nogi za pas i zaczął znowu uciekać. Wbiegł między półki, aby zgubić beztwarzowego. Kiedy był w dziale z detergentami i biegł w stronę kas, zza lewej półki nagle wyszła pozbawiona twarzy istota, ale tym razem nie była ubrana w T-shirt i krótkie spodenki. Tym razem mężczyzna był ubrany w garnitur i trzymał skrzypce, które przykładał do brody, a w drugiej ręce miał oparty o struny smyczek. Nadal podążał za chłopcem.

Kuba odwrócił się i biegł dalej. Tym razem pobiegł w lewo, na sam koniec alejki i skręcił znowu w lewo aby pobiec w stronę wyjścia. Teraz już nikogo nie było w sklepie. Tylko on i beztwarzowy. Jedyne, o chłopiec mógł w tym momencie zrobić, to uciec z supermarketu. Kiedy minął pozbawione kasjerów kasy, pobiegł do wyjścia. Stanął przed rozsuwanymi drzwiami, aby się otworzyły. Za drzwiami wyjściowymi nie było nic. Tylko i wyłącznie pusta czerń. Nie wiedząc, co zrobić, postanowił poszukać innej drogi. Odwrócił się, chcąc zacząć poszukiwania, ale beztwarzowy zmierzał w jego kierunku. Kuba nie miał, jak uciec. Szach-mat. Facet go dopadł. Ale Kuba nie miał zamiaru dać się złapać. Miał jeszcze szansę. Odwrócił się w stronę wyjścia i skoczył w bezkresną otchłań.

I nagle uderzył o ziemię. Kiedy wstał, zobaczył, że znowu jest w grocie. Przed nim był dół, z którego wyszedł. Ten okropny, przerażający, pokryty mięsem dół. Dookoła dziury stał tłum ludzi. Wszyscy bez twarzy. Kiedy chłopiec zrozumiał, w jakiej sytuacji się znalazł, miał zamiar uciec. Jednak kiedy się odwrócił, przed nim stał beztwarzowy, który gonił go po supermarkecie. Kuba zaczynał robić kroki w tył, kiedy mężczyzna zaczął iść w jego stronę. Nagle zobaczył, że stoi na samej krawędzi dołu. Zajrzał ukradkiem do dziury i zobaczył, że teraz była całkowicie pusta. Na samym dole widać było tylko czerń. Gdyby wrzucić tam kamień, to nie byłoby słychać, jak uderza dna. Chłopiec cały się trząsł. Jego bicie serca przyspieszyło. Szczękał zębami. W jego oczach zbierały się łzy.

Beztwarzowy stanął przed Kubą i wpatrywał się na niego przez kilka sekund. Potem chwycił go za barki i wepchnął do dziury.

Wtedy właśnie chłopiec obudził się z głośnym krzykiem.

Rozejrzał się pobieżnie. Zobaczył, że jest nadal w grocie. Żadnych supermarketów, żadnych beztwarzowych. Dla pewności, zajrzał do dołu. Wszystkie te stwory nadal tam były. Odetchnął z ulgą. Pomimo koszmaru, jaki mu się przyśnił, czuł się lepiej. Sen dobrze mu zrobił. Kuba potrzebował odpoczynku. Może i miał lekkie zakwasy, ale dało się to przeżyć. Miał wystarczająco dużo sił, aby przejść kilka kilometrów. Zwłaszcza, że właśnie to go zapewne czekało.

Rozejrzał się i zobaczył tunel. Mógł on prowadzić do wyjścia z tego miejsca. Ale równie dobrze mógł prowadzić do kolejnej groty z dziurą, lecz nie było innego sposobu, aby się dowiedzieć, niż po prostu pójść tam i sprawdzić. Następnie zmierzał lekko pod górę tunelem. Bał się tego, co zastanie na końcu drogi. Nawet jeżeli było tam wyjście, to co było po drugiej stronie? Kuba mógł być na drugim końcu świata. Po wyjściu z jaskini mógł znaleźć się w środku lasu lub jakieś pustyni.

Na końcu drogi znajdowały się drzwi. Kuba stał jak wryty i wpatrywał się w nie. Bał się ich otworzyć. Bał się dowiedzieć tego, gdzie się znajdował. Ostatecznie wziął głęboki wdech, podskoczył, złapał za klamkę i szybko popchnął drzwi do przodu, zanim jego stopy znajdywały się z powrotem na ziemi.

Za drzwiami było centrum handlowe.

Tak po prostu. Centrum handlowe.

Kuba osłupiał. W centrum handlowym, do którego chodził z rodzicami, odkąd tylko pamiętał, były drzwi prowadzące do jaskini pełnej beztwarzowców. Kiedy przeszedł przez nie, ukradkiem na nie spojrzał, zanim poszedł dalej. Było na nich napisane "Obsługa", choć w ciemności ciężko było to dostrzec. Nie zamykał za sobą drzwi. Chciał, aby ktoś je zauważył. Zależało mu na tym, aby ktoś się tym miejscem zajął.

Było już ciemno. Światła pogasły. Chłopiec nie wiedział, jak długo był w jaskini, ale musiał spędzić tam trochę czasu, ponieważ galeria była już dawno zamknięta. Nie było ani żywej duszy. Sklepy były pozamykane.

Zaczął zmierzać w kierunku głównego wyjścia. Postanowił pójść do domu. Jedyne, czego teraz chciał, to zobaczyć się z mamą i tatą. Pragnął ich przytulić. Chodził po opustoszałym, przepełnionym zamkniętymi sklepami korytarzu. Bał się. Od zawsze bał się ciemności. W ciemności zawsze czyhało nie wiadomo, co. Kuba nigdy nie mógł spać bez lampki nocnej. Zwłaszcza od momentu, kiedy leżąc w łóżku, oglądał bajki na telewizorze przed snem. Wtedy właśnie spojrzał na ścianę i zobaczył na niej czarną sylwetkę. Była ona w dokładnie takiej samej pozycji, co Kuba i powtarzała każdy jego ruch. Nie podobało mu się to. Coś w tej czarnej istocie było niepokojące. Kiedy spytał mamę, co to jest, wyjaśniła mu, że to jest zwykły cień. Pomimo że wiedział już, co to jest i co najważniejsze, że go nie skrzywdzi, wolał spać z włączoną lampką nocną tak, czy inaczej. Tymczasem teraz musiał przejść długi, ciemny korytarz zamkniętego centrum handlowego, w którym nie powinien nawet być w pierwszej kolejności, a za nim podążała widoczna na ścianach i podłodze, czarna sylwetka.

Znalazł się przed wielkimi drzwiami obrotowymi, które prowadziły na zewnątrz. Jak można było przewidzieć, nie reagowały one na obecność Kuby. Centrum było zamknięte, więc nikt nie wchodzi, ale też i nikt nie wychodzi. Mógł zostać tutaj na noc, albo rozbić szybę. Nie miał żadnego kontaktu ze światem zewnętrznym. Rodzice mówili mu, że jest jeszcze za mały, aby mieć telefon. Problem jest taki, że nie chciał tu zostawać na noc. Musiałby naprawdę długo czekać, zanim wzejdzie słońce. Nigdzie w pobliżu nie było zegarów, a nawet jeśli już, to Kuba nie znał się na zegarku, więc nie mógłby stwierdzić, która jest godzina. Postanowił rozbić szybę, w której usytuowane są drzwi obrotowe. Co prawda wahał się przed tym. Mama i tata zawsze mówili mu, że nie wolno rozbijać okien. Nie można też niszczyć cudzej własności. Bał się, że będą na niego źli, kiedy to zrobi, ale w sumie? Po tym, przez co przeszedł, zbicie szybki nie zrobiłoby żadnej różnicy. Może zrozumieją, że to było konieczne. Ale jak miałby to zrobić? Dookoła nie było niczego, czego mógłby użyć w tym celu. Jeżeli coś już tutaj było, to było za duże i za ciężkie, albo przymocowane do podłogi.

Zdecydował się na bardzo desperacki krok. Postanowił wbiec w szybę. Bardzo długo się wahał przed zrobieniem tego. Wiedział, że dotykanie potłuczonego szkła sprawia, że człowiek się zacina. Dowiedział się tego w brutalny sposób. Szedł wtedy z tatą do sklepu. Szli na pieszo, ponieważ uznali, że fajnie będzie się przejść. Wtedy zobaczyli dwóch łebków, około dwadzieścia lat. Nieśli oni butelkę po piwie. Rzucili nią o ziemię i poszli dalej. Kuba się podjarał, kiedy zobaczył, jak butelka rozbija się i chciał to powtórzyć. Podniósł wtedy kawałek butelki, wbrew sprzeciwom taty. Już przygotowywał się do ciśnięcia nią o ziemię, lecz nagle poczuł ostre uczucie przeszywające jego dłonie. Natychmiast upuścił kawałek szkła i zobaczył swoje dłonie umazane krwią. Zaczął krzyczeć i płakać. Bolało jak diabli. Od tego momentu już nigdy nie zbliżał się do potłuczonego szkła. Dlatego właśnie bił się z myślami, czy powinien to rozbijać szybę, czy nie.

Wziął głęboki wdech. Zrobił pięć kroków w tył. Zamknął oczy, a dla pewności jeszcze zakrył je ręką, aby odłamki się do nich nie dostały. Następnie zrobił rozpęd i wbiegł w szybę. W ułamek sekundy doznał potwornej eksplozji bólu. Potwornie go bolało od mocnego uderzenia, a jednocześnie czuł setki kawałków szkła przecinających jego skórę. Padł na ziemię z ogromnym hukiem. Leżał tak przez chwilę, pokryty krwią, siniakami i tłuczonym szkłem. Nie mógł znieść tego bólu. Po chwili przeszło. Bolało, ale mniej. Dało się wytrzymać. Powoli wstał, strącając z siebie kawałki szkła i rozejrzał się. Był już na zewnątrz. Zostało mu tylko pójść do domu.

Szedł kulawo ulicą przez kilka kilometrów. Był zmęczony i ranny. Było mu zimno. Był też przerażony. Była noc, a on był na zewnątrz, całkowicie sam. Poza domem, rodzice zawsze mu towarzyszyli i nie pozwalali oddalać się zbytnio od nich. Kiedy był przy nich, czuł się pewnie. Czuł się bezpiecznie. Na dodatek, mogli przyjechać jacyś bandyci i go porwać. Mama i tata ostrzegali o takich złych ludziach, którzy lubią takich małych chłopców, jak on. Porywali oni dzieci, kiedy mieli okazję, a potem robili z nimi okropne rzeczy, a nawet i zabijali. Rodzice przestrzegali go zatem, aby nie rozmawiał z nieznajomymi, nie brał od obcych pieniędzy, nie brał od nich cukierków, a jeżeli ktoś zaoferuje mu podwózkę, nie wsiadać do samochodu.

Zobaczył dom.

Odetchnął z ulgą.

Podszedł powoli do drzwi i zaczął pukać. Nawet nie próbował dzwonić. Dzwonek był za wysoko, a Kuba nie miał siły na skok.

Puk Puk…

Nic.

Puk Puk…

Brak odpowiedzi…

Może ich nie ma w domu? Może przejęli się jego zaginięciem i go szukają? Mogli szukać po osiedlu lub w okolicach galerii, ponieważ w centrum handlowym nie było nikogo. Może byli na komisariacie? Może Kuba już trafił do spisu osób zaginionych?

Ale to nie miało sensu. Musieli być w domu. Chłopiec widział pod domem ich czerwonego Wosfakena. Samochód zawsze tu stał, kiedy byli w domu. Co prawda mieli garaż, ale nigdy nie wstawiali do niego auta. Zawsze służył on tacie do majsterkowania i innych tego typu rzeczy. Na dodatek na dole światła się paliły. Po co mieliby zostawiać zapalone światła, gdyby ich nie było?

Puk Puk…

I nagle klamka się przekręciła. Drzwi się otworzyły.

Przed Kubą stała jego mama. Chłopiec stał przed nią, jak wryty. Cieszył się, że ją widział. Był gotów się rozpłakać. Nareszcie trafił do domu. W końcu mógł zobaczyć rodziców. Chciał im o wszystkim powiedzieć, ale nie wiedział, czy mu w to uwierzą. Ta historia była bardzo niewiarygodna, ale jak można niby wyjaśnić chłopca, który wszedł do fotobudki i nagle się zdematerializował? To już samo w sobie brzmi nierealnie.

Chłopiec myślał, że zobaczy na twarzy mamy wyraz ulgi, że ich zaginiony syn nareszcie się znalazł.

Przez pół sekundy stała z wytrzeszczonymi oczami, a potem odskoczyła, wydając z siebie przeraźliwy wrzask. Darła się, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. Ten krzyk był jeszcze bardziej przejmujący niż krzyki Kuby na widok beztwarzowych w dole. Chłopiec wszedł do mieszkania nie wiedząc, o co jej chodzi. Może przeraziła się stanem, w jakim się znajdywał. Nie oszukujmy się, ale był połamany, posiniaczony, pokaleczony i pokryty krwią. Na dodatek wszystko go bolało. Ledwo stał. To był cud, że jeszcze nie zwymiotował lub przynajmniej nie zemdlał.

Mama wbiegła do salonu, nadal wrzeszcząc.

— Co się dzieje, Anet — Powiedział tata. Przerwał, gdy nagle zauważył stojącego w salonie Kubę.

— O CHOLERA, CO TO JEST!? — Wrzasnął. Patrzył się na chłopca, roztrzęsiony. Nie dawał rady złapać oddechu. Siedział, łapiąc się za kanapę, jakby to miało go ochronić. Nagle się odezwał:

— Aneta, zabieraj Kubę do kuchni. JUŻ!

Chłopiec nie wiedział, o co chodzi. Czemu nagle tak się go boją? I czemu chcą go zabrać do kuchni? Postanowił nie zadawać pytań, posłuchać się i pójść za mamą. Może chcieli mu to wyjaśnić. Może chcieli opatrzyć jego rany. W końcu mieli w kuchni apteczkę, więc to miałoby sens. Wszedł do salonu i wtedy zobaczył mamę ciągnącą kogoś za rękę. Tym kimś był chłopiec wyglądający dokładnie tak samo, jak Kuba.

Ostatnie, co zobaczył w tej chwili, to tatę, biegnącego w jego kierunku z metalowym kubkiem do kawy w ręce. Tylko że zamiast trzymać go za uszko, trzymał go jak szklankę.

Kuba poczuł przeszywający ból w lewej skroni.

Ciemność.

Powoli otworzył oczy. Bolała go głowa. Miał lekkie nudności. Dzwoniło mu w uszach. Leżał na czymś twardym i zimnym. To chyba były kafelki. Wstał i spojrzał na podłogę. Tak, to były kafelki. Rozejrzał się i zobaczył, że jest w garażu. Tata musiał go tutaj zaciągnąć po tym, jak go ogłuszył.

Podszedł do drzwi garażowych, chcąc wyjść. Kiedy skoczył i chwycił za klamkę, nie udało mu się ich otworzyć. Może nie zdążył ich popchnąć w odpowiednim momencie? Spróbował znowu i znowu. Drzwi musiały być zamknięte na klucz. Zaczął uderzać pięścią o drzwi, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

Po chwili usłyszał dzwonek. Potem dźwięk przekręcania klucza w zamku. Mama i tata chyba mieli gości. Ale kto niby miałby do nich przychodzić o takiej porze? Zwłaszcza po tym, jak zamknęli w garażu pokaleczonego "klona" własnego syna? Zaciekawiony, przyłożył ucho do drzwi, aby dowiedzieć się, co się dzieje.

— Dzień dobry. — Odezwał się tajemniczy głos.

— Eehh… Kim pan jest? — Kuba usłyszał głos taty.

— To, kim jestem, nie jest ważne. Ważne jest to, że jestem tu po to, aby zająć się sprawą klona waszego dziecka.

Słychać było dwa nakładające się na siebie odgłosy kroków. Do domu chyba wchodziły dwie osoby.

— Przepraszam, ale ja wzywałem policję, a państwo na gliny nie wyglądają. Bardziej przypominacie mi facetów w czerni.

— Powiem tak. Jesteśmy ponad policją. Kiedy tylko gliny otrzymały zgłoszenie o potencjalnej anomalii, natychmiast zostaliśmy cynk. No to, gdzie jest ten klon?

— W-w.. W garażu. Zamknąłem go tam do przyjazdu policji.

— Dobrze. A wiecie może, skąd mógł się wziąć? Czy poza tym, nie działo się nic podejrzanego?

— Nie! W żadnym wypadku! My mieliśmy zwyczajny dzień. Poszliśmy na zakupy do centrum handlowego, wróciliśmy do domu, siedzieliśmy przed telewizorem i nagle ten stwór się tu przypałętał.

Kubę to zabolało. Czemu tata nazwał go stworem? Może i był ranny, ale na pewno był człowiekiem. Może by to zniósł, gdyby powiedziała to jakaś obca osoba, ale nie jego własny ojciec.

— Centrum handlowe, powiada pan? No dobrze. Zanotuję to sobie. Tam zaczniemy poszukiwania w sprawie potencjalnego źródła anomalii.

— Zaraz… Moment!

— Co takiego?

— Chwileczkę, coś muszę sprawdzić! — Słychać było bieg. Następnie coś zostało przesunięte, a potem znowu zabrzmiały kroki. — Tak, faktycznie! Proszę na to spojrzeć. Zanim wyszliśmy z centrum handlowego, nasz syn robił sobie zdjęcia w fotobudce. To coś, co do nas przyszło, wyglądało jak na tym ostatnim zdjęciu. Myśleliśmy, że to budka jest badziewna i zdjęcie było zwykłym błędem. Ale to coś tutaj przyszło. Może to ta budka jest tego przyczyną?

— Ciekawe. A czy wasz syn wcześniej z niej nie korzystał?

— Właśnie nie. Dopiero dzisiaj dowiedział się, że ta budka w ogóle tam jest.

— Hmmm… Bardzo dobrze. Można tak jakby powiedzieć, że wiemy już wszystko. Dziękuję za współpracę.

— Ja też dziękuję… Chyba… Mam jeszcze pytanie. Co zrobicie z… tym?

— O to już nie musicie się martwić. A jeśli chodzi o was, mój kolega zadba o to, abyście niczego nie pamiętali.

— Zaraz, co!? Czekaj! Nieeeeeee

Kuba usłyszał trzy uderzenia o ziemię.

— Rysiek, weź zaciągnij naszą śpiącą rodzinkę królewską do łóżek, okej? Ja natomiast zajmę się klonem.

Chłopiec się wystraszył. Kim oni są i co chcą z nim zrobić? Uciekł od drzwi i rozejrzał się po garażu, szukając potencjalnej kryjówki. Jedyne, co mogłoby się udać, to schowanie się w szafce w komodzie. Postanowił spróbować. Podbiegł, otworzył drzwiczki i próbował wejść. O nie, szafka była zbyt mała.

Słychać przekręcanie zamka.

Kuba spanikował. Musiał się pośpieszyć. Nieznajomy już otwierał drzwi! Jeżeli nie zdąży się schować, mężczyzna prawdopodobnie go zabije, a może nawet i gorzej. Zaczął na siłę wpychać się do szafki, ale wciąż nie mógł się zmieścić.

Drzwi otworzyły się. Do garażu wszedł starszy mężczyzna. Miał białe włosy i nosił garnitur. W ręku miał glocka 18. Od razu zauważył chłopca. Podszedł do niego opanowanym krokiem, złapał go za fraki i jednym ruchem wyrzucił z szafki.

Chłopiec leżał na podłodze, roztrzęsiony i zrezygnowany. To już koniec. Spojrzał na stojącego nad nim mężczyznę.

Człowiek w garniturze wycelował swoim pistoletem prosto w głowę Kuby i pociągnął za spust.

Ciemność.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported