Szarość

NOTKA AUTORA

Opowieść ta jest częścią serii "Człowieczeństwo jest pojęciem względnym". Jeśli nie czytałeś/-łaś poprzednich części, wróć do nich lub zacznij od początku. Bez znajomości dotychczasowych wydarzeń, możesz nie wiedzieć o co chodzi.

Miłej lektury!


ocena: +7+x

Wszystkie najnowsze wspomnienia, mimo że wydarzyły się tylko kilka minut wcześniej, wydawały się zamglone. Agent czuł się tak, jakby wszystko to robił za niego ktoś inny, ktoś obcy, kto związał jego przemęczone kończyny i poprowadził go jak marionetkę za nieznajomym do jakiejś śluzy, którą ten od razu zamknął. Tym, co w końcu wyrwało go z tego transu, przecięło sznurki, było jedno, krótkie zdanie wypowiedziane przez tego dosyć młodego człowieka:

— Jesteśmy w miarę bezpieczni.

Na razie Krystian milczał. Zaczął się rozglądać po korytarzu utrzymanym we wzajemnej grze czerwieni i czerni. Światło działało kapryśnie, czasem migało, czasem na chwilę przygasało. Nie można było powiedzieć, że to miejsce jest w ruinie, lecz zdecydowanie jego stan nie mógł być określony mianem dobrego. Znajdowało się w swoistym limbo między szczątkami normalności a katastrofą. Zawadzki rzucił jeszcze raz okiem na śluzę, gdy przy jej przeszklonych drzwiach ustawiła się jedna ze Skaz, wpatrując się martwym wzrokiem prosto w niego. Agent odpowiedział jej tym samym.

— Nie przejdzie — powiedział nieznajomy na wszelki wypadek. — Nawet jakby chciała. A nigdzie indziej żadnej nie ma.

— Jesteś stąd? — odezwał się w końcu Zawadzki przytłumionym głosem.

Serwisant spojrzał na niego dziwnie, widocznie skonfundowany. Widać było, że pytanie to uznawał za co najmniej nietypowe.

— Nikt tu nie jest… nie był “stąd”. To całe miejsce powstało specjalnie na rzecz projektu. Dziwi mnie, że tego nie wiesz. Coś się stało tam na górze? Jakiś… nie wiem… uraz? Może nie kojarzę cię, bo pracowałeś na-

— Pracowałem? — przerwał Krystian. — Znaczy, tak, mam pracę, ale… ale… przecież bym nie pytał, gdybym… no wiesz, wiedział. O cholerę w tym wszystkim chodzi?

Nieznajomy wbił w niego coraz bardziej przerażony wzrok.

— Co on narobił… wciągnęło kogoś z zewnątrz… — powiedział do siebie.

— Uh… co? Kto? Ale tak, myślę, że tak. Pamiętam, że widziałem kogoś na drodze w okropnym stanie, zahamowałem, straciłem panowanie i rozbijam się o drzewo za dnia, mimo że był środek nocy. Wydajesz się wiedzieć — Zawadzki powiedział błagalnie — więc powiedz! O co chodzi?!

— Spokojnie… spokojnie. — Serwisant wyciągnął dłoń do przodu. — Już wszystko wyjaśniam, ok? Próbowaliśmy uciec. Udało nam się uruchomić Bramę…

— Więc to jakieś urządzenie? — Krystian przerwał.

— Tak, ale nie przerywaj — zganił go nieznajomy. — W każdym razie, coś było nie tak, powiedziałem mu, by zaczekał, ale on nie posłuchał i wszystko się zdestabilizowało. A potem też tu się zaczęły rzeczy psuć.

— Czyli… — Krystian zaczął ze zrezygnowaniem. — Brama też się zepsuła?

— Huh? Nie, nie, spokojnie. Nie o to mi chodziło. Wybacz, że tak chaotycznie mówię, jestem trochę rozbity i zmęczony.

— Po tym wszystkim dziwiłoby mnie, gdyby ktokolwiek tu nie był. — Krystian westchnął przeciągle.

Nieznajomy przyjął tę uwagę w milczeniu. Podobnie jak Krystian, westchnął. Wbił przez chwilę wzrok w sufit, potem w podłogę, a na końcu wrócił nim do Zawadzkiego.

— Nie myślałem, że zobaczę tu jeszcze kogokolwiek żywego — powiedział w końcu. — Tym bardziej kogokolwiek z zewnątrz. Wybacz, że tak stoimy w miejscu i czekamy na nie wiadomo co. Mamy czas. Co miało się rozpaść, rozpadło się. Zresztą, pewnie słyszałeś, jak część kompleksu się zawaliła. Reszcie to nie grozi.

— Właśnie — odpowiedział Krystian, coraz bardziej angażując się w rozmowę. Dopiero teraz czuł, jak bardzo brakowało mu kontaktu z kimkolwiek. — Co się tam stało? W sumie — prychnął — dzięki temu żyję.

— Dla nas teraz? Nic ważnego. A nawet nam to może pomoże, bo placówka nie jest już tak obciążona. A co do przeżycia… to chyba pierwszy szczęśliwy zbieg okoliczności.

— Dzięki Bogu, że był chociaż jeden. — Krystian uśmiechnął się kwaśno.

— Bogini była tu jedna — odpowiedział serwisant z goryczą w głosie. — I to my ją zabiliśmy.

— Chyba nie rozumiem.

— Bo nie jesteś stąd. Spokojnie, nie mówię dosłownie. Ale nasza bierność ją zabiła. Nasza bierność sprawiła też, że to wszystko się stało. Nie interesuje cię to pewnie zbytnio. Nie dziwię się, ja też chcę się już stąd tylko wydostać. Z sumieniem pobiję się potem. — Nieznajomy znów westchnął. — Tak w ogóle, to jestem Robert. Wybacz, że się nie przedstawiłem.

Krystian nieśmiało uścisnął wyciągniętą do niego rękę.

— Ja też nie, więc spokojnie. Obaj myślami chyba jesteśmy gdzie indziej — odpowiedział agent. — Krystian, miło mi.

— Może zamiast stać tu tak bez sensu, pójdziemy do tej Bramy. Muszę ją ponownie uruchomić, to trochę zajmie.

— Dobry pomysł — odpowiedział lekko zamyślony Zawadzki.

Spokój. Coś, czego Zawadzki nie był świadkiem od dłuższego czasu, coś przyjemnego, utęsknionego, pożądanego. Świadomość, że nic mu nie grozi zdążyła stać się już czymś egzotycznym, lecz kiedy tylko na powrót jej posmakował, czuł, jak się od niej uzależnia. Dotarł do końca. Przetrwał. Teraz ktoś mu pomoże, ten Robert, wrócą razem i wreszcie może się na nowo rozpalić płomyk nadziei, że wszystko będzie dobrze. Ponownie może zatęsknić za żoną, tym bardziej i boleśniej, że jest już tak blisko ponownego jej spotkania.

Idąc opuszczonymi korytarzami Gniazda, myślał tylko o niej. Sekcja za sekcją, stosy stanowisk i łóżek w sekcji behawioralnej, niekończące się gabinety sekcji biurowej, ogrom stanowisk sekcji technicznej, nic go nie interesowało. Marzył o tym, jak ją przytuli, jak rozpłaczą się razem, ciesząc się swoją ponowną obecnością. Jak przeprosi ją za wszystkie kłótnie, spory, dąsy, jak wyżali się jej z ogromu strachu, gniewu i frustracji, z chwilowego braku nadziei, że kiedykolwiek jeszcze ją zobaczy. Chciał móc już odetchnąć, trwale, z uśmiechem. Przy niej.

Przy sekcji mieszkalnej Robert przystanął na chwilę, wpatrując się pusto w jeden z pokoi. On też się zamyślił.

— Coś nie tak? — spytał Krystian i spojrzał tam, gdzie patrzył technik. — To twój?

— Co? — powiedział, wyrwany z transu. — Ah… nie, nie mój. Mojego przyjaciela. Prawdziwego.

— Co z nim? — palnął Zawadzki bez pomyślunku. Dopiero po chwili dotarło do niego, że może przewidzieć odpowiedź.

— Jest gdzieś w lesie — uciął Robert gorzko.

Krystian kiwnął głową ze zrozumieniem. Resztę drogi do Bramy przeszli w całkowitym milczeniu. Drzwi największego pomieszczenia w Gnieździe nadal były szeroko otwarte, a skomplikowana, futurystyczna nawet dla Krystiana machina, okazała się im w pełnej krasie. Robert wszedł do środka żwawym krokiem i od razu zabrał się do pracy, Krystian natomiast stanął w progu i przypatrywał się urządzeniu zdziwiony.

— Robi wrażenie, co? Zazwyczaj ludzie takich rzeczy nie widują. Nikt raczej nie potrzebuje międzywymiarowych przejść. Skąd jesteś?

— Z Polski — odpowiedział Krystian, wpatrując się w mechaniczne łuki.

— W sensie… z prowincji?

Zawadzki spojrzał na Roberta z widocznym zmieszaniem.

— Eee… nie? Z państwa.

— Przecież Europa zjednoczyła się… o cholera.

— Co?

— Który mamy rok?

— Patrzyłem na wizytówki u was i na niektóre dokumenty. Jest dobry.

— Czyli… to utworzyło przejście do jakiejś zupełnie innej rzeczywistości?

— Nie wiem, może — odpowiedział Krystian zmieszany. — Nie znam się na tym przecież.

— Widzisz, jeśli tak, to jest na nią skalibrowana. To byłby dla mnie problem… gdybym w sumie miał do czego wracać. I gdybym chciał wracać tam, skąd jestem…

— Nie chcesz wrócić do domu?

— Chciałem — powiedział technik smutno. — Tylko im bardziej o tym myślę, tym mocniej uświadamiam sobie, że tam jestem martwy. Poza tym… może u was jest inaczej? Może jest lepiej? Skoro i tak musiałbym zacząć nowe życie, to niech ono nie będzie tylko nową wersją tego starego.

Zawadzki pokiwał głową ze zrozumieniem, siadając sobie przy jednej ze ścian blisko drzwi.

— Nie będę wnikał, co się tam u was dzieje. Nie żeby u nas było jakoś kolorowo, ale może rzeczywiście jest lepiej niż u was, nie wiem. Ja mam do czego wracać.

— I to o tym tak rozmyślałeś po drodze?

— W sumie… — Zawadzki uśmiechnął się. — Tak. Dokładnie o tym. Obiecałem jej, że jak wrócę z roboty, to wybieram cały zaległy urlop i wyjeżdżamy na jakiś czas. Plany mi się trochę… cóż… odsunęły w czasie.

Technik prychnął z mieszanką rozbawienia i współczucia.

— Wiesz, Krystian, trochę zazdroszczę. Rodziny, bo wynika z tego, że ją masz.

— Może założysz własną już po drugiej stronie. Kto wie?

Rozmowa zakończyła się komfortową ciszą. Krystian czuł, jak zmęczenie, dzięki niej, coraz bardziej przejmuje kontrolę. Oczy zamykały się same, domagając się choćby odrobiny snu. Żądanie to zostało spełnione.


Cisza i czerń. Były wszechobecne, wszechstronne i stałe. Nie czuł ruchu, nie widział, nie słyszał, nie smakował. Te dwie królowe wlały się w niego w całości, napawając go niezrozumiałą mieszanką spokoju i niepokoju. Rozgościły się i urządziły go pod siebie, pozbawiając go wszystkiego oprócz samych siebie.

Ich hegemonia jednak, jak każda po czasie, zaczęła upadać. Czerń transformowała się w szarość, cisza przełamywana była przez coraz głośniejsze kliknięcia i przesunięcia. Coś nadchodziło. Coś nowego. Wróciło czucie, przynosząc ze sobą ciepło, lecz nie to przyjemne, inne, napawające niepokojem, zaburzając tak wewnętrzną równowagę.

W końcu oczy zostały uruchomione. Leżał w środku urządzenia, podłużnego, widział je już wcześniej. Był tworzony, drukowany, widział, jak włókno po włóknie maszyna dopracowuje go i dopieszcza. Był jej dziełem, jedynym celem, to ona i ten świat przecież go stworzyły, a to wszystko powstało po to, by mógł powstać i on.

Z oddali słychać było znajomy głos. Coraz bliżej i bliżej, wyraźniej i wyraźniej. Nadchodziła. Do niego.

— Nie poznaję cię — usłyszał za sobą smutny, kobiecy ton. — To ty, ale i nie ty. Wydrukowano cię, choć się urodziłeś. Powstałeś na nowo.

Kobieca ręka ze zdjęciem pojawiła się przed jego oczami. To było ich wspólne zdjęcie, to ze ślubu. Ona w pięknej, białej sukni, on… nie było go widać. Ta część została spalona.

— Widzisz? Kompletnie niepodobny. Powiedz mi, jesteś dalej człowiekiem?

Dlaczego nie potrafił odpowiedzieć? Dlaczego zamilkł? Dlaczego-


— Hej! — Technik potrząsnął nim. — Przyspałeś.

— H… huh? — mruknął nieprzytomnie, otwierając oczy. — Ah… no tak, wybacz. Byłem zmęczony.

— Ej, nie winię cię przecież — odpowiedział Robert. — W końcu dużo przeszedłeś. Trochę odpoczynku ci się należy. Spójrz. — Serwisant wskazał na Bramę. — Rusza się wszystko. Udało mi się ją uruchomić. Skoczyłem przy okazji do kuchni w sekcji mieszkalnej i znalazłem ciastka. Stare, bo stare, ale chcesz jedno?

Krystian podniósł się powoli, trochę dziwnie czując się przez nagły entuzjazm towarzysza.

— Nie, dzięki. Co ci się tak nagle humor poprawił?

— Nadal czuję się, jak gówno. Po prostu mam przed sobą światełko w tunelu.

Zawadzki przyjrzał się widokowi przed sobą. Ta ogromna machina, wcześniej jakby martwa, teraz ruszała się cała, obracała się i świeciła. Ożyła. Wtedy też i w niego wstąpiło trochę nieśmiałej radości.

— Czyli to zabierze nas do domu, tak?

— Tak. Powinno, w każdym razie. Trzeba wchodzić pojedynczo, bo niestabilne tunele mogą być kapryśne. Ale na razie niech się kalibruje, zaraz zacznie tworzyć połączenie.

I rzeczywiście, po chwili w środku zaczęła pojawiać się mała, czarno-czerwona wyrwa, powiększająca się powoli. Droga do domu. Nadzieja ich obu.

Czy to naprawdę był już koniec? Krystian czuł, jak na widok powiększającej się wyrwy, zbiera mu się na płacz. Nie zamierzał się opierać.

— Co się stało? — spytał Robert zaniepokojony.

— To… chyba radość, wiesz? — odpowiedział Zawadzki przez ściśnięte gardło. — Myślałem, że straciłem wszystko. Szedłem, bo czułem, że muszę przetrwać, że muszę próbować. A teraz… widzę wyjście. Jest tuż przede mną, otwiera się powoli. I zrobię wszystko, by znaleźć się po drugiej stronie. Tęsknię. Za wszystkim.

Technik poklepał go po ramieniu.

— Ja straciłem wszystko — odpowiedział agentowi. — Pracę, rodzinę, kolegów i przyjaciela. Przed tym wszystkim straciłem jeszcze sens. Teraz będę musiał tworzyć go na nowo. Wiesz może, gdzie mnie do roboty przyjmą?

Obaj się zaśmiali. Cisza, która po tym nastąpiła, należała do tych komfortowych. Zarówno Krystian, jak i Robert cieszyli się, że to ten właśnie najrzadszy jej gatunek ich odwiedził.

W końcu wyrwa stała się na tyle duża, że któryś z nich mógł próbować ją przekroczyć. Robert zaczął wyglądać na zaniepokojonego.

— Co jest? — spytał Zawadzki. — Wszystko wygląda chyba ok.

— Tak, ale… eh… nie chcę, by ci się coś stało. Obsługa konsoli jest prosta, daje instrukcje…

— Co masz na myśli?

— Ja nie mam nic do stracenia. Chcę wejść pierwszy. Jeśli coś się stanie, to…

Krystian przestał słuchać. Robert mówił i mówił, a agent zastanawiał się, czy nie został oszukany. Chce wejść pierwszy, gdyby coś się stało? Co z nim? O to chodzi, Robert nie ma nic do stracenia, może tu nawet zostać. Krystian natomiast ma Darię, przyjaciół, dom. I miałby dać się pozostawić?

Czuł, jak serce bije mu coraz szybciej. Ten dziecinny wręcz strach zalewał go jak tsunami. Dopiero teraz opadał pył i ukazywała się skala zniszczeń, jakie wyrządziło w nim to miejsce. Nie mógł pozwolić na to, by tu został. Nie mógł pozwolić sobie na jakiekolwiek ryzyko. Nie mogło być choćby cienia szansy, że zostanie tu uwięziony.

Z tego dziwacznego transu wyrwał go jednak przerażający odgłos. Głośny huk tuż przed nim, a zaraz potem drugi, cichszy, na ziemi. Z przerażeniem spojrzał na broń w swojej ręce, a potem pod siebie, na Roberta, któremu z dziurą w głowie rozszerzały się pośmiertnie źrenice.

Krystian stał tak przez chwilę w szoku. Był przerażony tym, co zrobił. Zdruzgotany tym, że poddał się temu zezwierzęceniu, instynktownej, bezmyślnej przemocy. Co różniło go w tym momencie od syntetyków na powierzchni? I czy na pewno one robiły to wszystko w ramach zemsty? Czy może tak samo jak on — z bezmyślnego strachu, ale w ich przypadku przed dokończeniem przez ludzi krwawej roboty?

Krystian chciał uciec. Teraz nie tylko z tego miejsca, ale także od myśli i wyrzutów. Zostawić to, pogrzebać tutaj, nie myśleć o tym więcej. Tylko czy na pewno możliwe jest wrócenie do domu jako ta sama osoba? W końcu to miejsce stworzyło go na nowo, na swoją modłę i zgodnie ze swoimi nieludzkimi zasadami.

Nie było nad czym myśleć. Trzeba było uciekać. Teraz, albo nigdy. Bez dalszego zastanowienia, Zawadzki powiedział tylko:

— Przepraszam.

Po czym wbiegł w wyrwę.

Otoczyło go ciepło. Nie to przyjemne, tylko napawające niepokojem, zaburzające kruchą równowagę. I z każdą sekundą było coraz intensywniejsze.


O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported