Do vana stojącego na nieoświetlonym parkingu przydrożnego baru fast-food wsiadł młody mężczyzna trzymający dwie papierowe torebki. Kiedy usadowił się na miejscu kierowcy podał otyłemu facetowi z tyłu jedną z toreb. Ten chciał coś powiedzieć, jednak zatrzymał się w pół słowa i schylił się do generatora szumu. Włączył urządzenie, kiedy zobaczył migające diody sygnalizujące, iż sygnał zagłuszający podsłuchy roznosi się już po wnętrzu pojazdu kontynuował.
— Co tak długo?
— Wybacz, ale sam kazałeś mi zrobić podmianę, więc nie miej pretensji. No i moim zdaniem to już na prawdę przesada, jemy tu pierwszy oraz najpewniej jedyny raz.
— Już raz próbowali mnie otruć w taki sposób.
— To było zwykłe zatrucie i dziwi mnie, że przy takiej ilości żarcia nie łapiesz ich częściej.
— Jestem pewien, że to nie było zatrucie, zwłaszcza, jak później przeprowadzaliśmy tam dochodzenie i znalazłem dowody.
— Pleśń w magazynie to sprawa dla sanepidu, a nie dowód na spisek Grzybiarzy.
— Wmawiaj tak sobie i miej zamknięte oczy, ja będę obserwował za nas obu.
— Jeśli w ten sposób będziesz mniej zatruwał mi życie to obserwuj, nie mam z tym żadnego problemu.
— No to zajebiście. Teraz tylko szybko zjedz swoją kanapkę i ruszamy, bo mamy napięty harmonogram.
— Jeśli jest taki napięty to, czemu zatrzymaliśmy się po coś do żarcia?
— Zawsze jest czas, by zatrzymać się po coś do jedzenia.
— Myślę, że moglibyśmy najpierw zakończyć zadanie, a później dopiero coś zjeść.
— Moglibyśmy owszem, ale w zdrowej diecie ważne jest regularne spożywanie posiłków.
Mężczyzna na miejscu kierowcy roześmiał się.
— Zdrowa dieta w twoim przypadku, dobry żart.
— Nie oceniaj po tuszy. Jestem pewien, że jestem bardziej wysportowany niż ty.
— Aha, a ja wiem, co znajduje się w danych z dzisiejszej obserwacji. W ogóle to, czemu nigdy nie dajesz mi tego do wglądu? Tylko bez wymówek o bezpieczeństwie, ponieważ te się już nie sprawdzają.
— W takim razie mogę nic nie mówić. Wiesz, że te poufne dane to nasza największa broń przeciw Związkowi i nie możemy jej stracić. Dodatkowo byłoby to narażanie…
— Tak, tak, wiem. Jesteś wielki agent Łotrzak, ochrońca sekretów i najwspanialszy wojownik w walce ze strasznymi zbieraczami znikających podgrzybków.
— Rozumiem twoją frustrację, ale daj se na wstrzymanie F. Możesz tego nie rozumieć, ale taka jest moja decyzja i kropka.
— Uhh, już nic nie mówię.
W atmosferze niezręcznej ciszy kontynuowali jedzenie swoich posiłków.
Agent F zahamował białego vana przed skrzyżowaniem. Przednie reflektory ledwo rozpraszały ciemność zimowego popołudnia. F nie zobaczył żadnego pojazdu, więc wjechał na główną szosę.
— Wleczemy się jak ślimaki — Burknął agent Łotrzak. — Weź go trochę przyciśnij.
— Nie ma mowy, przez to, że nie pozwoliłeś wymienić tych żarówek mamy taką widoczność. Nie chce ryzykować kolizji.
— Z czym? Z samochodem widmo czy losowo wyrastającym na drogach drzewem?
— Z jeleniem, a w naszym fachu to twoich opcji też nie można wykluczyć. No i czemu nie pozwoliłeś wymienić tych świateł? Zajęłoby to maksymalnie dwadzieścia minut.
— Dwadzieścia minut zaplanowanej obserwacji, jestem pewien, że o tym wiedzieli i chcieli wdrożyć sabotaż.
— Dbanie o sprzęt nazywasz sabotażem?
— Jeśli jest po za planem oraz przypadkowo zgrywa się ze dobyciem jakiś danych to tak.
— I czemu ja się głupio pytałem skoro znałem odpowiedź.
— Na szczęście postanowiłem być czujny i mamy pełen zbiór informacji z naszej obserwacji.
— Nawet nie wiesz co to jest.
— Może, ale jestem pewien, że jak to przeanalizujemy — Wyjął kilka złożonych na pół kartek. — to będziemy mieli jakiś gruby trop.
— Na grubych tropach to ty się znasz.
— Jaki nagle się zabawny zrobił, nie musisz uważać na te swoje jelenie? Przypominam też, że jestem twoim szefem, a nie kolegą, więc trochę szacunku.
— Już się tak nie ciskaj, po prostu jestem sceptycznie nastawiony do dzisiejszego zbioru.
— Zapytałbym, czy przez całe życie jesteś taki sceptyczny, ale nie chce nadepnąć na minę.
— Dziękuje za… — Nagle przerwał. — Słyszysz to?
Agent Łotrzak wsłuchał się w szum pracy silnika i odniósł wrażenie, iż zaczyna wyłapywać warkot drugiego pojazdu.
— To chyba ciężarówka — Powiedział z lekką przerwą Agent F. — zbliża się.
— Nic nie jedzie z naprzeciwka, więc tak się wleczesz, że tiry nas doganiają.
— Nic nas nie dogania, w lusterku nie widzę, żadnych świateł.
— Mam złe przeczucia. Skąd ten dźwięk?
— Na pewno nie od nas.
— Teraz serio możesz wcisnąć gaz, to nie sugestia.
— Się robi.
F przycisnął gaz i wrzucił wyższy bieg, jednak zanim strzałka prędkościomierza zaczęła się przekręcać naprzeciwko nich ciemność przebiły mocne, białe światła, które pojawiły się, jakby z nikąd. Oślepiony kierowca mimowolnie zamknął oczy chroniąc je przed uszkodzeniami i wcisnął hamulec. Koła przestały się kręcić, a tarcie opon o asfalt spowalniało vana, niestety pojazd z naprzeciwka zajechał im drogę, blokując dalszą ścieżkę hamowania doprowadził do kolizji. Nie była ona za silna, ale wystarczyła do aktywacji poduszek powietrznych.
— Cholera, co ten gość odwala?
W stronę wana poleciały dwa małe przedmioty zostawiające za sobą smugę fioletowego dymu.
— Atakuje nas! Spierdalamy, jak się gdzieś przyczaimy to wezwiemy wsparcie.
Agent Łotrzak sięgnął do kieszeni po plastikową zapaliczkę, następnie zaczął podpalać kartki, którymi przed chwilą się chwalił.
— Nie mogę, drzwi się zablokowały.
Fioletowa mgła zaczęła się wdzierać do kabiny, a agent F przestał wykonywać jakichkolwiek ruchy. Łotrzak najpierw upewnił się, iż podpalone kartki zaczęły płonąć na dobre i nikt nic z nich nie wyczyta. Widząc jak powoli więcej dymu wdziera się do środka zaciągnął koszulkę na twarz, potem z zaskakującą, jak na taką budowę ciała prędkością opuścił samochód przez tylne drzwi. Podczas wychodzenia poczuł jak jego dłonie oraz stopy zaczynają drętwieć i intensywnie mrowić, ale miał już z takimi odczuciami spore doświadczenie, więc się tym nie przejął.
Z zewnątrz mógł lepiej zorientować się w sytuacji. Pojazd, który spowodował wypadek był sporych rozmiarów holownikiem z bardzo masywną, jakby pancerną karoserią. Przez swoją konstrukcję maszyna wydawała się nie odnieść żadnych uszkodzeń, a to upewniało Łotrzaka w teorii o ataku. Nie miał wątpliwości kto stoi za tym atakiem, ale nie wiedział jaka jest skala operacji. Wtedy przyszła do niego odpowiedź na to pytanie.
Z fioletowej chmury omiatającej już przednią połowę vana wyłonił się mężczyzna z czarnymi włosami ściętymi na jeża, był ubrany w czarną puchową kurtkę. Twarz miał zakrytą chustą trójkątną, ale Łotrzak nie miał pewności czy to dla ukrycia tożsamości czy ochrony przed gazem. Ważniejsze było to, iż była to jedyna osoba w zasięgu wzroku agenta. Mogło to oznaczać dwie rzeczy, Związek mógł lekceważyć Łotrzaka oraz jego ludzi lub mogła to być zasadzka. Zawsze trzeba zakładać, że przeciwnik stosuje fortel, ale tutaj nic o tym nie świadczyło, żadnego dźwięku, żadnego ruchu w polu widzenia.
— Proszę, proszę — Odezwał się zamaskowany facet. — Nie sądziłem, że jesteście na tyle kompetentni by stawić jakiś opór.
— Jeśli chodzi o kompetencji to biję lwią część populacji na głowę, za to widzę, że Związek się nie spisał. Jedna osoba, naprawdę mnie nie doceniacie.
— Doceniamy, jestem tu osobiście, a to znaczy, że Związek faktycznie uważa was za przeszkodę.
— Może sobie uważać, ale się nie popisał, nikt mądry nie nabrałby się na sztuczkę z gazem usypiającym.
— Tu przyznam ci rację, słaba sztuczka, ale mieliście być żywi, więc nie mogłem tego załatwić manualnie.
— Niby taki z ciebie zawodnik? Pokaż co umiesz!
— Proszę bardzo. Zaraz tego pożałujesz grubasie.
Mężczyzna z chustą ruszył szarżą na agenta Łotrzaka. Wyprowadził cios prosto w twarz
Łotrzaka wykorzystując zebrany z rozbiegu pęd, ale ten odczytał oczywiste ruchy przeciwnika i uniknął pięści. Następnie wykorzystał rozpęd przeciwnika i uderzył swoją łysiejącą głową niemal centralnie w nos oponenta. Po uderzeniu w przynajmniej dwa razy cięższego agenta napastnik odbił się jak od ściany robiąc dwa kroki do tyłu, by odzyskać równowagę. Z przekrzywionego nosa zsunęła się chusta zakrywająca. Teraz z nozdrzy powoli ciekła czerwona ciecz barwiąca wolną od zarostu twarz małymi ścieżkami szkarłatu. Jednak napastnik zamiast zareagować na stan swojego nosa w jakikolwiek sposób zaczął sięgać za plecy obiema rękoma. Łotrzak nie chcąc poznać na własnej skórze jaki oręż kryje oponent doskoczył do niego. Wykorzystując pęd oraz masę wyprowadził szybki lewy sierpowy z ćwierć obrotu celujący w miejsce, gdzie powinna znajdować się wątroba. Pięść mimo przeszkody jaką była kurtka przeciwnika uniemożliwiająca dokładny cios trafiła idealnie w prawe podżebrze. Poczuł jak skóra ciasno oplatająca żebra z oporem minimalnie się rozciąga. W tym momencie Łotrzak miał pewność, że unieszkodliwił przeciwnika, żaden człowiek nie mógłby wytrzymać bólu spowodowanego przez taki cios.
— Mocny w gębie słaby w akcji. Nie masz szans z moją masą ciała i masą doświadczenia.
Wypowiadając tę przechwałkę zorientował się, że mimo celnego ciosu jedyną reakcją przeciwnika było lekkie pochylenie w prawą stronę. Ten moment nieuwagi okazał się zgubny dla Łotrzaka, napastnik wyjął broń, którą wykonał zamach. Nisko opuszczone ręce nie dawały szansy, by na czas unieść gardę, a znacznie skrócony dystans nie dawał możliwości dostatecznego odskoku. Wiedząc, że musi zrobić coś poza użalaniem się, iż wybrał tak ryzykowny atak dający pełną możliwość kontrataku podjął próbę odskoczenie od walki w zwarciu. Jednak zanim jego stopy oderwały się od ziemi poczuł uderzenie czegoś twardego, które natychmiast go ogłuszyło. W trakcie upadku na ziemię przed oczami pojawiała się coraz większa ciemność, a w głowie kłębiła się jedna myśl.
— Jak?
Szczypiące zimno oraz pulsujący ból z prawej strony kości ciemieniowej obudziło agenta Łotrzaka. Po otwarciu oczu dostrzegł zdemolowany, stary salon z aneksem kuchenny. Próbował przetrzeć oczy rękami odrętwiałymi od zimna pomieszczenia, ale przy próbie poruszenia poczuł, jak ruch wykręconych do tyłu rąk zostaje przez coś zablokowany. Skoncentrował wzrok na otoczeniu i obok siebie zauważył siedzącego na drewnianym krześle agenta F. Kosmyki czarnych, przetłuszczonych włosów zasłaniały jego twarz, ale opuszczona głowa agenta upewniała Łotrzaka w przekonaniu, że jest nieprzytomny, a jedyną rzeczą, która powstrzymuje go od upadku z krzesła to ręce związane trytytką za jednym z drewnianych szczebli oparcia krzesła. Miał pewność, że sam został unieruchomiony w taki sam sposób.
— Widzę, że ktoś wreszcie wstał — Z za pleców Łotrzaka wydobył się zimny, obojętny głos, któremu towarzyszyło zapalenie jakiejś lampy. — Myślałem, że przywaliłem za mocno. Ale jeśli wstałeś to możemy chwilę pogadać zanim twój kumpel się obudzi.
Po chwili zobaczył mężczyznę, z którym wcześniej stoczył walkę. Wyglądał niemal tak samo, ale teraz nos, z którego dziurek wystawała zabarwiono na czerwono wata posiadał dziwno, nienaturalną krzywiznę niszczącą symetrię twarzy. W jednej ręce trzymał elektryczną lampę turystyczną, zaś w drugiej miał skrzynkę z narzędziami. Postawił na ziemi skrzynkę narzędziami, w której zabrzdękały jakieś metalowe przyrządy.
— Jeden zero dla ciebie, przyznaję. To teraz jedno pytanie, czym jesteś? Ożywione zwłoki, android pokryty tkanką organiczną, a może po prostu przez jakieś wasze środki pozbyłeś się ludzkich odruchów.
— Mógłbym ci odpowiedzieć, ale nie masz komfortu, by pozwolić sobie na zadawanie pytań — Odstawił lampę na wyspę kuchenną. — A teraz oddam ci to co jestem winien.
Stanął przed Łotrzakiem i wyprowadził mu prawy prosty w nos. Uderzenie samo w sobie nie miało porażającej siły, ale cios w słaby punkt w połączeniu z niespotykanie twardymi kostkami, których twardość można, by porównać do stalowego kastetu doprowadził do zamiany nosa w fontannę tryskającą szkarłatem.
— Kurwa, mój nos!
— Teraz jesteśmy kwita. Chyba lekko przesadziłem, zaraz podam ci chusteczkę, ale najpierw — Przykucnął przy skrzynkę narzędziowej, ale zamiast ją otwierać podskoczył na równe nogi i zadał cios z pół obrotu prosto w lewą kość skroniową. — Spłata odsetek.
Tym razem siła uderzenia przewaliła Łotrzaka wraz z krzesłem na bok, dźwięk uderzania o ceramiczne płytki rozniósł się po całym pomieszczeniu. Jednak agent Łotrzak poza głośnym dźwiękiem upadku swojego ciała i krzesła usłyszał bardzo cichy trzask pękającego szczebla w drewnianym oparciu. Na szczęście Łotrzaka uszkodzenia mebla nie dało się zauważyć ze względu na to, iż zakrywał on całą powierzchnię oparcia swoją pokaźną tuszą. Niestety na tym kończyło się jego szczęście, gdyż drugi cios w czaszkę zaczął tworzyć intensywne fale bólu, które w połączeniu z tępym bólem pozostałym po wcześniejszym ciosie tworzyły uczucie, że wnętrze czaszki próbuje wydostać się przez gałki oczne.
Po chwili mężczyzna z trudem ustawił Łotrzaka do poprzedniej pozycji.
— Od razu lepiej.
— To boli, z czego ty masz ręce?
— Już mówiłem, nie masz prawa zadawać pytań.
— Walą mnie twoje prawa.
— W porządku, tylko przygotuj się na to, że ci oddam dwa razy mocniej.
— Jakbyś miał jaja to byś mnie uwolnił i walczył jak mężczyzna.
— Tania prowokacja — Lekko się zaśmiał. — Nie po to się tyle męczyłem zaciągając cię tu, byś mi niszczył plany.
— To muszę cię zmartwić, ponieważ w tym jestem dobry.
— Zaraz inaczej zaś…
Agent F zaczął powoli ruszać głową i bełkotać niezrozumiałe sylaby.
— Efekt gazu przestaje działań — Zrobił niewielką pauzę. — Teraz możemy w końcu przejść do rzeczy.
— Co się dzieje — Agent F zapytał osłabionym głosem — Gdzie jesteśmy?
— Mamy przejebane, ten z bożej łaski porywacz nas przejął i pewnie będzie chciał z nas wycisnąć informację.
— Dzięki, że oszczędziłeś mi wyjaśniania całej sytuacji, więc możemy przejść do rzeczy.
— Niestety muszę cię zmartwić. Ten tu ma takie dziury w pamięci, że nie pamięta nawet własnego imienia, a ja jestem upartym skurwysynem i jest mała szansa, że dasz radę mnie przycisną do takiego stopnia, bym zaczął gadać.
— Spokojnie, mam kilka wyjątkowo dobrych środków perswazji, ale najpierw zajmijmy się twoim szoferem.
Mężczyzna podszedł do Agenta F, następnie wyciągnął z za paska pistolet Glock 17 i przyłożył go do czoła wciąż lekko przytłumionego agenta
— Mówisz, że ma luki w pamięci, więc na pewno mi się nie przyda.
— Zostaw go! Przecież o mnie ci chodzi.
— Owszem, właśnie dlatego nie potrzebuje osoby, która mogła, by rozpraszać nas obu.
— Łotrzak, ogarnij się, będzie dobrze. Przecież to nie będzie pierwszy raz, jak coś stanie się z moją głową, tylko weź ich w końcu dorwij, raz, a porządnie.
— Koniec tego pierdolenia.
Docisnął lufę pistoletu do czoła agenta, powoli zwiększał nacisk na spust, jednak zamiast dźwięku wystrzału wszyscy usłyszeli dzwonek komórki wydobywający się z kieszeni porywacza. Ten w odpowiedzi na dźwięk cofnął broń i odebrał telefon.
— Słucham. Oczywiście, właśnie wykonuje zadanie — Zaczął odpowiadać na pytania usłyszane przez telefon. — Tak, właśnie się nimi zajmuje.
— […]
— Ale jak to? Miałem zdobyć informacje i to właśnie robię.
— […]
— Co to znaczy? Mój sposób jest lepszy.
— […]
— Jestem pewien, że będziesz zadowolony i zmienisz zdanie co do moich metod. Żegnam.
Pożegnał się i zakończył połączenie, kiedy chował telefon do kieszeni agent Łotrzak dopatrzył się swojej okazji. Przy użyciu swojej masy zniszczył uszkodzony szczebel, za którym znajdowały się jego skrępowane ręce. Szybko przełożył ręce nad głową i zaszarżował na zaskoczonego porywacza. Nie miał żadnego problemu, by staranować lżejszego oraz niegotowego oponenta. Popchnął go na oparte o ścianę lustro. Siła uderzenia wytrąciła go z równowagi, sprawiając że nie miał, jak przerwać upadku na szklaną taflę. Pod wpływem uderzenia lustro roztrzaskało się, a jego potłuczone fragmenty przebiły się przez ubrania i wbiły się w plecy mężczyzny. Łotrzak nie chcąc kontynuować walki z uzbrojonym oponentem rzucił się do drzwi. Jego powalony przeciwnik w odpowiedzi na to podniósł broń i wycelował.
— Może zwykłą osobę byś tym zatrzymał na wystarczająco długo. — Zrobił małą pauzę i oddał strzał z glocka. — Ale już powinieneś się domyśleć, że nie jestem pierwszą lepszą osobą.
Kula przebiła ubrania i spenetrowało ciało Łotrzaka tworząc krwawą plamę w około okrągłej rany na plecach, ale to nie wystarczyło, by powalić agenta. Zanim Łotrzak jakkolwiek zareagował na postrzał napastnik oddał kolejne dwa strzały, agent Łotrzak upadł na ziemię. Z lewej strony ciała zaczęła pojawiać się mała kałuża krwi.
— Nie!
Agent F zaczął się szarpać, ale brakowało mu siły Łotrzaka, więc jedyne co robił to wierzgał niczym ranna zwierzyna. Mężczyzna wstał i zaczął iść w kierunku ciała, jednocześnie zaczął rozciągać plecy.
— Morda, albo w ciebie też wpakuje kilka pocisków — Wrzasnął. Spojrzał na podziurawione ciało i je kopnął, jednak nie nastąpiła żadna reakcja. — Cholera, plan miałeś dobry, ale teraz będę musiał się zająć tymi plecami.
F wiedział, że oberwanie samemu nie pomoże w tej sytuacji, więc się uspokoił.
— Miałem trochę inne plany, ale ten sprawiał za dużo problemów — Wskazał na ciało Łotrzaka. — Wiec mam nadzieje, że to co mówił to był tani blef, ponieważ nie planuje wrócić do swojego przełożonego z pustymi rękami.
W tym czasie mężczyzna podszedł do skrzynki z narzędziami, schylił się nad nią. Przed oczami F ukazały się rozharatane plecy, z których zgodnie z anatomią powinny ciec strumienie krwi, ale tak nie było. Jedynie cienkie stróżki gęstej wydzieliny o kolorze szkarłatnym spływały po wystających odłamkach. Ten wydawał się nie zwracać na to uwagi, otworzył skrzynkę wyciągnął z niej kombinerki.
— Mamy sporo czasu, ale wolę załatwić to szybko.
— No gadaj!
Odłożył zakrwawiony nóż modelarski na blat, gdzie leżały już inne narzędzia pokryte płynami ustrojowymi, kawałki szkła oraz kilka zębów.
— Przecież to musiał być blef, nie wierzę, że ten grubas mówił prawdę — Spojrzał na leżące na boku ciało Łotrzaka i zaczął mówić jakby do siebie. — Nie jest dobrze. Zjebałem po całości, jestem pewien, że mnie wywalą i to jeśli będą w dobrym nastroju.
Spojrzał na Agenta F.
— Spokojnie, jeszcze można to naprawić — Zmienił ton na taki przepełniony współczuciem. — Tylko musisz mi coś powiedzieć. Byłeś kierowcą, więc na pewno wiesz gdzie jechaliście. Ta jedna informacja i cię uwolnię. Nie zrobiłem jeszcze nic czego nie dało by się łatwo naprawić, kości można usztywnić, stawy można nastawić, za brakujące zęby wstawić protezy, rany można zszyć, a blizny się wchłoną. Dlatego proszę, powiedz co wiesz i skończmy tą zabawę.
F nic nie mówił, jedynie spojrzał na nieruchomego Łotrzaka.
— Rozumiem, w takim razie inaczej porozmawiamy.
Mężczyzna wyciągnął ze skrzynki kolejne narzędzie, którym był mały sekator. Prawą ręką chwycił za lewy nadgarstek agenta, a lewą ujął sekator. F próbował się wyszarpać,ale nie miał możliwości oraz siły, by się opierać. Oprawca powoli zacisnął dłoń, w której trzymał sekator.
— AAA!
Zaczął wrzeszczeć najgłośniej, jak umiał, ale w żaden sposób nie łagodziło to bólu powolnego oddzielania małego palca od reszty ciała. W końcu palec z niemal niemym dźwiękiem upadł na ziemie.
— A teraz powiesz mi to co chce wiedzieć — Wstał, odłożył sekator na blat i wziął ścierkę. — Masz ich jeszcze dziewiętnaście, więc powiedz mi co chce wiedzieć, ponieważ lepiej nie będzie. Ale są też dobre strony, jeśli szybko to załatwimy to może jeszcze uda się ten palec odratować, jednak musimy się śpieszyć. Dlatego powiedz co wiesz i miejmy to z głowy.
— Ja…
Przez zasłonięte okna do pomieszczenia wpadł podłużny przedmiot, zanim ktokolwiek się zorientował co wybiło okno silny rozbłysk oślepił ich obu. Wiedząc co się dzieje oślepiony porywacz próbował pochwycić nóż leżący na blacie, wtedy przez frontowe wejście weszło trzech uzbrojonych członków formacji taktycznej. Ci szybko zorientowali się w sytuacji i zobaczyli jak oślepiony mężczyzna łapie nóż i próbuje skierować się w stronę okaleczonego agenta.
— Stój!
Nie posłuchał rozkazu, a wręcz przeciwnie, przyśpieszył, mimo tego, że nie widział dokąd dokładnie zmierza. W odpowiedzi na to jeden z członków formacji wystrzelił krótką serię ze swojego karabinu, wszystkie pociski dosięgły celu, na piersi pojawiły się miniaturowe kratery po rozerwanych ubraniach oraz tkankach posyłając go na podłogę za kontuarem. Mimo trzech dziur po kulach na piersi zachowywał się, jakby ich nie było.
— Co?
Wtedy agent Łotrzak zaczął się przekręcać i podnosić z ziemi. Jego ubrania lepiły się do niego przez własną krew wypływającą z ran, ale nie było wątpliwości, że to za mała ilość, by chociażby pozbawić człowieka przytomności. Jednak o wiele większym zaskoczeniem było wydobywające się z wciąż skrępowanych rąk źródło światła, tym źródłem światła był telefon komórkowy. Wtedy mężczyzna pomacał się po kieszeni, która była pusta.
— Jak?!
— Chciałeś informacji, to powiem ci jedną rzecz. By zatrzymać standardowy kaliber pistoletowy wystarczy piętnaście centymetrów tłuszczu, a ja mam dużo więcej, więc sobie możesz próbować. Jeden jeden.
— Ale łba nie masz ochronionego.
Wyjął z za pleców swój pistolet i wychylił się, by oddać strzał, ale członkowie formacji byli już na to przygotowania.
— Ogień zaporowy — Zaczął rozkazywać, a w powietrzu zaczęły latać kule — Teraz z flanki go.
Dwóch członków grupy zaczęło strzelać ogniem ciągłym w prowizoryczną osłonę, która nie stanowiła dla pocisków żadnego problemu, zaś trzeci zaczął okrążać przeciwnika. Kule powoli niszczyły wyposażenie kuchni wydając przy tym różne dźwięki uderzania o drewno, kamień czy metal. Mężczyzna z pistoletem oddał strzał, kiedy jeden z pocisków przeszył jego rękę sprawiając, że jego ręka pod wpływem energii wystrzału lekko drgnęła, a kula z pistoletu minęła cela o kilka centymetrów.
Szykował się już do kolejnego strzału, ale zobaczył zbliżającego się członka formacji, więc zmienił plan. Rzucił się do ucieczki nie zważając na kilka dodatkowych dziur w swoim ciele pobiegł do tylnego wyjścia. W biegu ustawił się tak, by od dwójki, która go ostrzeliwała oddzielał go agent na krześle co zatrzyma ich salwę. Jednak nie wiedział jak poradzić sobie z ostatnim przeciwnikiem, więc jedyne co mógł zrobić to pokornie przyjmować uderzenia powoli niszczące jego ciało. Każdy strzał trafiał w oddalającego się faceta, a niektórym trafieniom towarzyszył głośny dźwięk uderzania o metal. Mimo takich obrażeń nawet nie zwalniał, aż nie zniknął za drzwiami. Pomimo tego nikt nie rzucił się za nim w pogoń.
— Snopek jeden do Snopka dwa i trzy — Dowódca formacji zaczął nadawać przez swój komunikator. — Cel kieruje się w waszą stronę, przejmijcie go, odbiór.
— Zrozumiano. Bez odbioru.
— Snopek jeden potrzebuje wsparcia personelu medycznego, mamy dwóch rannych. Bez odbioru.
— Nim zajmijcie się najpierw, ze mną nie jest tak źle — Spojrzał na agenta F i rzucił po cichu do siebie. — Nie myślałem, że wytrzymasz do przyjazdu pomocy, dobrze, że chociaż raz się myliłem.
Agent Łotrzak wyszedł ze swojej ulubionej knajpy, w której stołował się regularnie. Normalnie cieszył się za każdym razem, gdy tam jadł, smaczne tradycyjne potrawy, przyjemny dla oka wystrój, a ze względu na częstotliwość swoich odwiedzin miał zniżkę dla stałego klienta, więc nie miał też problemu z ceną. Jednak tym razem było inaczej, ponieważ wiedział, że ktoś go śledzi. Kiedy pierwszy raz po swojej miesięcznym lizaniu ran przyszedł coś zjeść to nic nie dostrzegł, ale za drugim razem stało się dla niego oczywiste, że ma ogon. Kolejną z zalet tego lokalu było to, iż zawsze kiedy go odwiedzały było niemal pusto, więc żaden gość nie mógł ukryć się na widoku, dlatego szybko wypatrzył człowieka, który go śledził. Dla pewności, pewnego wieczoru poszedł do innego lokalu, ponieważ istniał cień szansy, że to zbieg okoliczności, ale tam ponownie spotkał tego faceta. Teraz wiedział, że musi się z nim skonfrontować, ponieważ w innym wypadku nie będzie mógł już spokojnie zjeść.
Upewniając się, że jego ogon ciągle podąża za nim wszedł w ciemną alejkę między dwoma kamienicami. Nie była to za szerokie przejście, Łotrzak ledwo się mieścił bez zahaczania o przepełnione śmietniki po obu stronach alejki. Kiedy doszedł do połowy obrócił się, a osoba, która go śledzi właśnie wyłoniła się z za rogu. Widząc, że agent Fundacji czeka już na niego uśmiechnął się.
— Czyli w końcu się zorientowałeś?
— Wiem już od jakiegoś czasu, ale zastanawiałem się kiedy ty się zorientujesz, że wiem. Odpowiedź to nigdy. A teraz kim ty jesteś?
— Mogłeś mnie nie rozpoznać, ale mnie znasz, a ja ciebie i powiem, że mamy niewyrównane rachunki z przed miesiąca.
— To ty! Zmieniłeś mordę, ale nawet to cię nie uratuje.
— Uwierz, nie chciałem tego, ten miesiąc to był największy ból jaki czułem. Te wasze strzały to był relaksujący masaż w porównaniu do tego co przeszedłem.
— Było nie uciekać tylko dać się spokojnie pojmać, ale jestem pod wrażeniem. Zmyliłeś całą moją ekipę tym, że pokryłeś cały pokój swoim szlamem, zostawiłeś buty i przecisnąłeś się przez jakąś szparę, więc nie mogli znaleźć tropu.
— Nie potrzebuje pochwał od kogoś takiego.
— Masz na myśli kogoś kto cię przechytrzył?
— To teraz nie ważne i zaraz ci pokażę — Wyciąga trzydziestocentymetrowy nóż do mięsa. — Mam robotę do zrobienia, a to, że mogę wyrównać rachunki to fajny dodatek.
— Mogę powiedź to samo. I co z tym nożem, boisz się, że znowu nic mi nie zrobisz strzelając?
— Nie bierz tego osobiście, to co zrobiłem tobie i temu drugiemu to było tylko zadanie, a to, że mi się podobało to inna historia. A jeśli chodzi o nóż to uznałem, że to zadziała lepiej i będzie trudniejsze do wykrycia, bo ile wieprzy rocznie zarzyna się w tym kraju.
— Koniec tego pierdolenia, czas przejść do działania.
Mężczyzna z nożem ruszył szarżą w kierunku Łotrzacha wymachując jak opętany ostrzem. W tym samym czasie agent Fundacji spokojnie, acz energicznie rozpiął kurtkę, pod którą chował kaburę, z której wystała duża drewniana rękojeść.
— Jesteś idiotą, widziałeś, że kule na mnie nie działają!
— Aby na pewno?
Agent Łotrzak wyciągnął dwulufowego obrzyna z kabury i wycelował w przeciwnika, który nie zareagował na wyciągniętą broń w żaden sposób. Kiedy przeciwniki zbliżył się na odległość dwóch kroków, a ostrzenie znajdowało się już niedaleko twarzy agenta ten wypalił z jednej z luf. Chmura śrutu z wymierzonego strzału trafiła w staw kolanowy rozrywając nogę na dwie części. Zaskoczony, ale wciąż przytomny napastnik wiedząc, że nie zrobi następnego kroku odbił się ze sprawnej nogi wiedząc, że brakujący dystans nadrobi długość oręża. Widząc jak jego przeciwnik bierze zamach, by rozharatać jego twarz na dwie części, Łotrzak odskoczył prosto na plastikowe kubły. Jednocześnie wypalił z drugiej lufy prosto w tors przeciwnika, który wylądował w stercie porozrzucanych worków na śmieci. Niestety przecenił swój czas reakcji. Co prawda wystrzał odrzucił przeciwnika, ale zrobił to już po tym, jak lecące na ukos ostrze rozharatało jego twarz. Wrzasnął z bólu i poczuł, jakby dwie połowy jego twarzy zaczęły się rozdzielać. Szybko przyłożył do twarzy rękę, by do tego nie dopuścić, między palcami zaczęła przeciekać czerwona krew płynąca z dociskanej rany. Chciał się wycofać albo natychmiast zająć się swoją raną, która w każdej chwili mogła pozbawić go przytomności. Ten jednak wiedząc, że nie może się rozproszyć czy próbować wycofać, jak ostatnim razem. Zrobił kilka kroków w stronę wyjścia alejki i nieporadnie przeładował broń. Wtedy leżący między workami facet zaczął się ruszać, opierając się o ścianę wstał na jednej nodze, druga nie nadawała się do niczego, po tym jak niemal została oderwana, jednak nawet mimo takiego stanu nie wystąpiło obfite krwawienie, jedynie gęsta, szkarłatna ciecz ściekała z niej drobnymi stróżkami. Ale to nie to przykuło uwagę agenta najbardziej, raczej to, że z rany na nodze sterczał kawałek lśniącego metalu emitujący wyglądem ludzką kość. Metal o podobnym wyglądzie błyszczał z dziury w boku wstającego mężczyzny.
Kiedy ten skończył się podnosić kolejnym zaskoczeniem było to co wystawało z rany na tułowiu, wyglądało jak zabarwione na czerwono wnętrze pluszowej zabawki. Łotrzak nie wiedział co to było, ale miał pewność, że trafił tam gdzie go zabolało. Mógł to dostrzec po wyrazie twarzy pokazującym faktyczny ból oraz szarych plamach, które pojawiły się na cerze rannego.
— Cholera, moja twarz! — Poczuł, jak krew napływa mu do ust i spróbował się uspokoić, by osłabić tętno. — Ale moja twarz i palec jednego z moich ludzi to mała cena za informacje jakie mi przekażesz.
— Gówno ci powiedziałem i gówno ci powiem nawet, jak mnie dorwiesz!
— Naprawdę? Teraz już wiem czym cię zranić, a za kilka dni dowiem się z jakiego gówna cię ulepiono.
— Niczego się nie dowidzą jeśli cię wykończę!
— Oczywiście, a teraz rzuć nóż i grzecznie się poddaj. Wezwałem kogoś, więc zaraz powinni tu być i wziąć cię do jakiejś bazy. I nie myśl o ucieczce, z taką nogą nie dasz rady, a ja mam dość amunicji, by odstrzelić ci pozostałe kończyny, zwłaszcza że nie robi ci to wielkiej krzywdy.
— Z taką raną nawet minuty nie ustoisz, a co dopiero mówić o zatrzymaniu mnie.
— Nie doceniasz mojego samozaparcia.
— Tak?
Rzucił nóż na ziemię, widząc to Łotrzak z wycelowaną bronią powoli zaczął się do niego zbliżać. Kiedy zbliżył się na odległość około metra zauważył jakiś podłużny przedmiot w jego kieszeni.
— Co tam masz?
Wskazał na kieszeń.
— Coś czego chciałbym uniknąć.
Łotrzak powoli zaczął się odsuwać, a mężczyzna wyciągnął z kieszeni urządzenie z przyciskiem.
— Powiedziałem, że zajmę się tobą za wszelką cenę i to zrobię. Zginę, ale przynajmniej gówno się dowiecie i udowodnię im, iż miałem rację!
Agent zaczął uciekać. Ranny mężczyzna nacisnął przycisk detonatora, a alejka wypełniła się ogniem.
— Melduje, że misja zakończyła się niepowodzeniem.
— Jesteś pewien?
Wyregulował lornetkę i ponownie zaczął obserwować przez okno swojego apartamentu.
— Tak, cel nie jest w czarnym worku, a na noszach i podpięli mu kroplówkę, więc mam pewność.
— Rozumiem, a co z twoim wasalem?
— Zneutralizowany, na szczęście. Jedyny co z niego odzyskają to rusztowanie, ale to wiele im nie powie.
— Mam nadzieje, że masz świadomość, że przez przynajmniej półtora miesiąca będziesz musiał robić robotę was dwóch?
— Wiem oraz wiem, iż mi się należy za to, że się zgodziłem na jego metody.
— Ciesze się, iż rozumiesz. Nie ma u nas miejsca na bezsensowną przemoc i agresję, ponieważ to zawsze wraca. Wracamy do pierwotnego założenia planu.
— A co z celem?
— Wyślij mu kosz podarków z przeprosinami i jakąś kartką, coś o powrocie do zdrowia i przeprosinach, byle nie za oczywiste.
— Jakiś preferencje co do kosza?
— Tak, przy leczeniu ran potrzebne jest białko, więc raczej jakieś wędliny lub kiełbasy, sam dobrze wiesz, co konkretnie lubi.
— Rozumiem, do usłyszenia.
— Żegnaj.
Spojrzał na ścianę, gdzie znajdowała się tablica korkowa wypełnioną skrawkami papierów z różnymi informacjami połączonymi pajęczyną z nici, w której centrum znajdowało się zdjęcie agenta Łotrzaka. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, wyjął jednego, następnie zapalił.
— Wiem, że zasługujesz na to, by poznać prawdę, ale odpuść trochę, Związek też chce dobrze.