Trzeba to rozgryźć
Seal_of_Florida.svg

PRZED ZMIERZCHEM

Floryda, Stany Zjednoczone


plonieswiat.jpg

Choć piwnica była brudnym, zatęchłym domem rodziny gryzoni i kolonii pleśni, stanowiła przytułek dla ukrywającego się w niej, przerażonego światem człowieka. Jedynym źródłem światła było wolframowe słońce zamknięte w szklanej kuli i przykręcone do sufitu, którego promienie umożliwiały wystarczająco dogodne czytanie tej samej książki. Przy skrobaniu kalendarza na ścianie i jedzenia puszkowanej żywności, monotoniczna akcja fabuły nie była dla niego ogromnym problemem.

Wejście do piwnicy zagrodził starą szafą po dawno nieżyjącej już babci, w której wiszące na drewnianych wieszakach kolekcje futer zimowych mogły widzieć jeszcze poprzednią epokę. Na czas snu strzepywał szary puch i tak szedł spać na prowizorycznym łożu wykonanym z krzeseł i paru ciuchów wyjętych z wcześniej wspomnianej szafy. Wygoda w dobie piekła na ziemi ustępuje miejsca instynktom przetrwania.

Czy piwnica na pewno jest bezpieczna? Tego nie wie. Siedzi tu już od dwóch tygodni, odkąd wyznacznik moralności upadł i kiedy cały świat dowiedział się, że po śmierci nic nie ma. Nie ma piekła czy nieba, jest zimna i czarna świadoma nicość. Na moment był strach — głęboki strach o własne życie i po nim wieczne cierpienie. Jednak zaraz przyszło zrozumienie — chore i nieracjonalne zrozumienie — że czekając na nieubłagany dół w ziemi, muszą poczuć, że żyją.

Z tego życia wykrzesały się pierwotne instynkty prawdziwych bestii, jakie w nich siedziały kierujące się posranymi przyjemnościami. Stali się zwierzętami okrutnymi wobec siebie o mentalnym egoizmie. Rabowali, krzywdzili, zabijali. Pobożni czy wierzący w dobroć drugiego człowieka i jego bezwarunkową czułość zaczęli obawiać się własnej ufności i poukrywali się w ciemnościach przed niebezpiecznym byciem na widoku jak szczury.

Pożary, wojny, strzelaniny. To wszystko się działo tak szybko i nadal się dzieje. Część dalej naraża siebie na pomoc innych, jednak momentami ciężki but myśli o braku sensu w czynieniu dobra i żadnych płynących z tego korzyści miażdżył niewinność w czerwoną breję, która zostawała szybko wycierana o pobliski trawnik.

W całym tym chaosie jasność zachować można było w zaczytywaniu się w Przygody Tomka Sawyera, którą ktoś pozostawił w szufladzie szafki pilnującej wejścia. Czytanie o magicznym pozbywaniu się brodawek czy podawaniu kotu syropu na kaszel po raz nie wiadomo który pozwalało zatopić się w spokojnym, swawolnym świecie młodości zamiast zwierzęcej brutalności.

Przerażający jest widok raju przekształcanego w piekło zbudowane ludzkimi rękoma dla ludzkich rąk. Czy ta sama ręka będzie niedługo musiała chwycić za opartą o ścianę strzelbę? Będzie umiał sprowadzić się do takiej samej brutalności, jaka kryje się za szafą? Taką mężczyzna ma nadzieję, czy też wiarę, że jednak ci żyjący u góry litościwiej go osądzą niż kroczących barbarzyńców.

Nagle ze starego sufit posypał się sypki, biały tynk. Słychać było kroki. W jego mieszkaniu są kroki. Albo intruzi okażą się zbyt głupi i pominą przetarty dywan ukrywający klapę do piwnicy służącej również jako schron przed huraganami w tych najbardziej narażonych na nie stronach kraju. Posiadanie go było oczywiste, jednak znalezienie go było zagadką dla włamywaczy.

Była ich trójka. Jedno z nich stawiało ciężkie kroki, od których tynk sypał się jak w klepsydrze odliczającej pozostały staruszkowi czas. Do jego mieszkania wkroczył Hannibal ze swoją armią słoni, które tratowały wszystko, co pozostawił na górze. Trzask talerzy, półek, mebli, okien. Niszczyli wszystko, co widzieli. W końcu przesunęli dywan. Słychać schodzenie po schodach, a po tym nastaje cisza. Cisza, której być tam nie powinno.

Dziadek próbował sięgnąć po dwururkę proszącą o ciepłą rękę, ale to była chwila, kiedy szafa poleciała z hukiem przed siebie wraz z armadą odłamków drewna i metalowych fragmentów, które wcześniej trzymały mebel w jednym kształcie. Wbiegli do piwnicy i oddali strzał w bezbronnego starca. Mimo zginięcia w okrutny sposób, to, co teraz miało się z nim stać, było początkiem koszmaru.

DoTT.png

O ZMIERZCHU

Relikwiarna Strefa 27



Identyfikator zjawiska: EE-2718

Lokalizacja: Cały świat

Czas: Od 24.06.2044

Poziom zagrożenia: Czarny


Opis: W dniu 24.06.2044 roku — w wyniku wciąż nieznanego sposobu — wszyscy mieszkańcy Ziemi nabyli wiedzę na temat zagrożenia poznawczego Klasy DAMMERUNG. Departament Transmisji Mediów nie wykrył żadnych anomalnych zjawisk w transmitowanych programach radiowych i telewizyjnych. Tak samo wyklucza się aktywność obiektów konspiracyjnych, jako że baza danych SCiP.net nie została w żaden sposób naruszona, w tym przez jakiegokolwiek pracownika.

Rozpowszechnienie tej wiedzy poskutkowało katastrofalnym wzrostem zachowań ryzykownych. Członkowie społeczeństwa angażowali się w aktywności takie jak imprezy z użyciem środków psychoaktywnych, morderstwa, podpalenia, strzelaniny czy próby obalenia władz, motywując to chęcią zdobycia jak największej liczby różnorodnych doświadczeń przed śmiercią. Działo się to bez zważania na swoje i cudze bezpieczeństwo.

Zazwyczaj siedzenie po godzinach w pracy oznaczało niewyrobienie się z papierami, jakie szef kazał ci wypełnić. Natomiast kiedy jest się własnym szefem, robisz to zapewne, bo sprawa jest na tyle pilna, że wymagane jest poświęcenie paru godzin odpoczynku w domu. Lider zdolny do poświęceń jest dobrym liderem, niezależnie jak na to spojrzysz.

Siedzenie w bibliotece Skrzydła Badawczego w towarzystwie laptopa, kilku niepozornie powiązanych ze sobą tematycznie książek i jedynej świecącej w pomieszczeniu lampy biurowej nadawało klimatu. Z daleka można było odnieść wrażenie, że Japończyk jest tylko studentem, stażystą albo zwykłym archiwistą Relikwiarnej Strefy 27, ale po przyjrzeniu się z bliska okazał się być znacznie starszy.

Ekran wyświetlał otworzoną dokumentację pliku, który do niedawna był zapomnianą przez wszystkich tajemnicą, ale w obliczu ostatnich wydarzeń zdecydowano się przesłać go każdemu ważnemu pracownikowi Fundacji. Jego zawartość — a bardziej problem, jaki był w nim zawarty — był im już znany. Nie wiedzieli jednak, że to nie jest pierwsze zetknięcie się Fundacji z tą informacją i poprzedni członek Rady O5 był "pacjentem zero". Czuć można było ulgę, że ludzkość dowiedziała się o tym samoistnie bez wycieku danych Fundacji, ograniczając potencjalne straty wyłącznie do Scenariusza Załamania Społeczeństwa i Masowej Pośmiertnej Świadomości.

Hikaru Kazuma szukał czegoś, czegokolwiek. Czy to w zwojach, księgach, pergaminowych listach i tak było widać jego desperację, którą próbował zatuszować spokojem. Bycie Kierownikiem Wydziału Buddyjskiego zobowiązywało go do zachowywania chłodnego, analitycznego podejścia do sprawy jak i do świata, niezależnie jak popaprany on mógłby nie być. Nic się wokół niego nie działo; Relikwiarna Strefa 27 była bezpiecznie ukryta pod katedrą. Nic nie mogło jej zagrozić.

Krążył od regału do regału. Nie ta to inna książka była skanowana jego wzrokiem i odkładana na swoje wyznaczone cienką warstwą kurzu miejsce. W końcu poczuł przeszywający go ból w kolanie i postanowił zakończyć swoją tułaczkę, zabierając na raz kilka grubych i naprawdę ciężkich książek ze sobą do biurka. Chwilę masował bolące miejsce i jedynie mógł sobie w głowie pożałować, że nie wybrał się — a przede wszystkim nie umówił — do lekarza. Umysł był zajęty obrazami bolącej nogi, niżeli rozwiązania i faktycznego spokoju.

— Nie dziwi mnie to, że akurat ciebie widzę w bibliotece.

Podniósł głowę znad podręcznika i zobaczył idącego w jego stronę elegancika, co ubiera się w czarną marynarkę i jarmułkę. Kroczący jak śmierć wyłaniająca się z nieoświetlonej sekcji biblioteki, Dyrektor Leiner postanowił pomóc kulejącemu koledze nosić ciężkie materiały, traktując go jak pacjenta wymagającego interwencji dyżurującej pielęgniarki.

— Gdybym potrzebował pomocy z noszeniem książek to wziąłbym wózek.

— Dobrze cię widzieć, Hikaru.

— Ciebie też, Yossarian. Co tu robisz o tej godzinie?

Zrzucenie książek na stół nie byłoby adekwatnym określeniem na to, co z nimi zrobił. Spadły jak prasa hydrauliczna, której obicie się o blat spowodowało obijający się echem po całym zbiorowisku wiedzy hałas. Odsunął krzesło z innego biurka i ustawił obok powykrzywianego Japończyka.

— Doszły mnie słuchy, że przesiadujesz po bibliotece i bez wiedzy woźnych ścierasz tu kurze. Nie chcesz mieć dyscyplinarki za to, prawda?

— Bardzo śmieszne — burknął pod nosem, ale wewnętrznie uznał to za naprawdę śmieszne. — A tak na poważnie. Po co przyszedłeś? Chyba nie rozprostować kości w dziale spiritualistyki?

— Szukałem cię.

— Wiesz, że wolę pracować sam.

— Zdaję sobie z tego sprawę, Hikaru, ale myślę, że mogę ci pomóc z twoim projektem.

Choć lubił Yossariana to nie rozumiał jego ukrywania intencji, zamiast od razu je przedstawić i przejść do konkretów. W sumie miał problem z tym u wielu ludzi. Był przekonania, że najlepiej pracuje z osobami, które stawiają jasno założony cel i konsekwentnie go realizują. Może to po prostu przyzwyczajenia w pracy w swoim wydziale.

— Na razie do niczego przełomowego nie doszedłem. Wybacz, jeśli cię teraz zawodzę, ale nie mam nic gotowego do przedstawienia komukolwiek w Radzie, a tym bardziej tobie, dyrektorze.

Natomiast Leiner wiedział, że Hikaru jest w wielu momentach uparty na swoją indywidualność. Z tego też samego powodu miał problem z nim, kiedy dowiedział się, że nie posiada swojego zastępcy na stanowisko Kierownika Wydziału Buddyjskiego. Nie uważał go za nieprzyjemną osobę, natomiast za ciężką w jakiejkolwiek współpracy. Gdyby to był ktoś inny, normalnie wstałby i wyszedł, zostawiając samotnika samemu sobie. Przy nim wiedział, że tym sposobem da mu pozwolić na dalszy popis jego charakteru, a w obecnej sytuacji nie o to chodziło.

— Wiem, że pracujesz nad rozwiązaniem problemu z EE-2718. Wiem też, że nie jesteś jedyny, który postanowił znaleźć na to rozwiązanie.

— I? Co w tym jest takiego interesującego?

Na twarzy Yossariana pojawił się uśmiech. Hikaru został wyczytany jak książki, a to zwiększyło pewność Kierownika Wydziału Judaistycznego.

— To, że pracujesz w moim departamencie, więc mogę cię wesprzeć w tym. Zresztą, miałem okazję zerknąć na twoje notatki. Interesujące są.

Nie wiedział czy ma się poczuć doceniony czy obrażony, że jego prywatność została naruszona. Nie wiele mógł powiedzieć, kiedy jego towarzysz kontynuował swoją myśl.

— Chcę, żebyś zaproponował Radzie "Projekt SANSARA".

Seal_of_Florida.svg

PODCZAS ZMIERZCHU

Floryda, Stany Zjednoczone


dammerung.png

Po chwili obudził się. Obolały. Choć był przebudzony, to oczu nie mógł otworzyć. Powieki były zbyt ciężkie, żeby można było uchylić okno na świat. Najchętniej chciałby spać, tylko spać, bo wiedział, że przebudzi się dalej w tej koszmarnej rzeczywistości bólu i cierpienia. W prawdzie sen wyśniony kilka chwil temu był równie straszny, a mimo to wolał się z niego obudzić.

Wywróżona mu została przepowiednia o szybkiej śmierci od kul wroga. Proroczy sen. Chciał uciec od zgubnego fatum, obudzić się, co udało mu się. Chciał jednak wstać i odwlekać dalej nić życia, jaką trzy boskie prządki mu zrządziły, a nie mógł. Najwidoczniej nie tylko powieki miał ciężkie, ale i nogi, i ręce, i każdy z palców.

Minęła godzina, druga, trzecia, nadal nie mógł się ruszyć. To nie było jego starcze zmęczenie. Nie potrafił niczym poruszyć. Był sparaliżowany. W tej ciemności zamkniętych powiek widział zasłonę, jaką zarzuca się na klatkę dla ptaków, aby mogły spać. Czy był w klatce? Najwyraźniej jego ciało się stało dla niego więzieniem z roztrzaskanych kości i zerwanych więzadeł. Klatka z gwoźdźmi przybitymi do jej środka. Ruch niemożliwy, a jednak bolesny.

Przez chwilę się zastanawiał. Czy na pewno się obudził? Czy ten koszmar trwa dalej? Odpowiedzi na te pytania brzmiały identycznie: tak.

Nie mógł mówić, widzieć i wykonywać wszystkiego, co dawała mu swoboda posiadania kontroli nad ciałem. Teraz jedynie leżał powykrzywiany nieruchomo, jedynie czując stan skorupy, która go teraz ograniczała. Jego klatka piersiowa została rozerwana. Czym? Czuł w resztkach tego, co wcześniej było jego trzewiami, odłamane małe kawałki zimnego metalu. Nie czuł tego palcami, czuł to całym sobą. Choć był głuchy, ślepy i milczał, zmysł dotyku był jedynym jego przyjacielem i równocześnie katem.

Jego zamknięty umysł był torturowany ciągłym odczuwaniem ran, które wcześniej go zabiły. W normalnych warunkach jego ciało wymusiłoby utratę przytomności. Obecnie czuł jak karmazyn ścieka z niego na podłogę, powiększając jezioro, na którym leżał poległy olbrzym. Jezioro było płaskie, jakby składało się wyłącznie z samej tafli i niewielkich wysepek utworzonych z fragmentów ciała giganta i kurzu. Czuł jak stawał się jeziorem. Czuł jak stawał się wysepkami. Czuł to wszystko, a to z kolei prowadziło go do szaleństwa.

Zrozumiał w szale rozpaczy co faktycznie oznaczały słowa, które obiegły świat — po śmierci nic nie ma. Jest za to wieczna ciemność, cierpienie i strach. Kiedy zaczął się bać, nie potrafił zrobić niczego poza wiernym modleniem się. Coś musiało go usłyszeć. Cokolwiek. Nie można od tak porzucić wiernego pasterza na pożarcie wilkom i nie otworzyć drzwi, kiedy ten zakrwawioną ręką resztką sił błaga o pomoc.

W jednej chwili wierzył w Boga, a w drugiej go nienawidził. W trzeciej przepraszał go za to co powiedział, ale zaraz w czwartej znowu go znienawidził i wyrzekł się go na dobre, szukając następnie innego, który da mu upragnione ukojenie. To też się nie stało, czego był pewien, że tak się stanie. Złudna nadzieja przerodziła się w rozpacz.

W tym mentalnym płaczu poczuł, że ktoś jednak go dostrzegł. Było ich kilku, wręcz cały panteon bogów zstąpił na ziemię, żeby go uratować. Trzymali go za ręce i nogi. Mieli mocne chwyty i ostrożnie go nosili, żeby nie poobijał się bardziej o schody podczas wyniesienia. Kiedy ułożyli go na niebiańskiej ziemi, nagle poczuł jak coś go więzi w nogach i rękach, a potem go otula cienkiego, ale gładkiego. Przestał czuć ruch powietrza. Ponownie go podnieśli i przeszli z nim dalej, odstawiając. Czuł buczenie pod ziemią. Kiedy trzęsienie ziemi się skończyło, bogowie kolejny raz użyli swoich szlachetnych rąk i ponieśli go przez chwilę, po czym okazali swoją brutalność, rzucając nim o ścianę. Lodowaty metalowy kolec zatopił się w jego lewym barku i czuł, że wisi.

DoTT.png

RÓWNOLEGLE ZE ZMIERZCHEM

Relikwiarna Strefa 27


— To tylko szkic. Co w nim jest takiego dobrego?

— W porównaniu z pozostałymi wydaje się być najbliższy temu, co chcemy osiągnąć. Jak i z innymi propozycjami, jakie złożyła reszta…

Poczuł komplement, chociaż nie wiedział czy nim do końca jest. Co takiego zasugerowali inni, że akurat jego pomysł jest do zrealizowania? Może lepiej nie wiedzieć.

— Tak czy inaczej, SANSARA zakłada to, co obecnie chce osiągnąć Fundacja: odzyskanie dusz straconych przez DAMMERUNG. Nawet nie wiesz jaka mnie frustracja brała, kiedy słyszałem o propozycji wprowadzenia Protokołu ENNUI.

— I co z tymi, co umarli i pośmiertnie "żyją"?

— No właśnie. Co z nimi? Mamy ich od tak pozostawić, bo społeczeństwo zdecydowało się oszaleć i robić co im się chce? Nie wiem jak można tak zakpić z życia.

Mimo tej odmienności wyznaniowych, kodeksów moralnych, byli ze sobą zgodni. Wiedzieli, że ci ludzie tam są, cierpią i nie można o nich zapomnieć. Żyją, więc mają możliwość wyboru, ale nie oznacza to, że mogą podejmować tak samolubne decyzje.

— Wracając… — odchrząknął flegmę, która przeszkadzała mu od początku rozmowy. Niestety był daleko od łazienki, żeby miał gdzie ją odpluć. — Chciałeś porozmawiać o SANSARZE, prawda?

— Głupim pomysłem będzie zapytanie cię o inspirację, bo nazwa sama mówi za siebie.

— Nie wiem na ile interesuje cię wiara w reinkarnację.

— Nie na tyle, żeby stanowiła część mojego wyznania, ale na tyle, żeby cię wysłuchać.

Cykl przemian. Wieczna tułaczka tworu i upadku, w której materia działa w zamkniętym obiegu. Nieliczni nazywają ten krąg reinkarnacji wędrówką bólu, jaką jest stałe odradzanie się w tym samym świecie i przeżywanie tych samych wrażeń pod innymi postaciami. Nieliczni też próbują się wyzwolić, osiągając stan nirwany.

Nirwana wyzwala od cierpienia, pozbywając się niewiedzy. Jednak czy całkowita wiedza jest teraz bezpieczna do osiągnięcia? Życie pośmiertne w bólu spowodowane wiedzą, która jest wymagana do obejścia cyklu życia i śmierci.

— Jeżeli żyjemy w tym cyklu to znaczy, że mamy zamknięty obieg. Żadna dusza nie potrafi go opuścić i wraca po śmierci ponownie do życia. Tak samo jest z tymi duszami; nigdzie nie trafiły poza naszą płaszczyznę.

— Mam pomysł jak możemy to wykorzystać, Hikaru. — Nie chciał brzmieć nachalnie. W końcu to nie jego był pierwotny pomysł, on jedynie chciał mu nadać ręce i nogi. — O ile, rzecz jasna, zgodzisz się na współpracę ze mną.

Mimo statusu Kierownika, nadal gówno mógł zrobić w pojedynkę. Nie zarządzał całym departamentem i jego finansami, potrzebował do tego Leinera. Miał gdzieś dumę czy właśnie próbuje go wykorzystać poprzez podpięcie się na projekt czy faktycznie kieruje się ludzką dobrocią. Odpowiedź była tylko jedna.

— Kiedy chciałbyś zacząć?

Zaczęli się rozpisywać. Było nawet kilka nocnych telefonów do zaspanych kolegów dyrektorka departamentu, które najpewniej skończyłyby się zignorowaniem albo poleceniem, żeby nie dzwonić o tak późnej porze, ale obowiązki wzywały.

— Myślisz, że Rada to przyklepie? — rzekł Hikaru, stukając rysikiem tabletu o blat biurka. — W końcu pewnie nie jesteśmy jedynym departamentem szukającym rozwiązania.

— To wszystko jest w pewien sposób powiązane z DoTT. Chcąc nie chcąc czekają aż my wyjdziemy naprzeciw, bo z założenia to my mamy to rozwiązać. Więc…

— Chcesz mi pomóc, żeby departament nie stracił na tym?

W dziesiątkę. Podejrzliwe podejście umożliwiło zrozumieć faktyczne intencje Leinera. W walce o wspólne dobro, chodziło również o walkę międzywydziałową o znaczenie w tej popapranej organizacji. Lepiej pokazać, że jest się dobrym wyborem, niżeli pokazać, że popełniło się błąd, wybierając kogoś na dane stanowisko, a tym bardziej na kogoś, kto rozwiąże bieżącą sytuację na świecie.

— Nie pozwolę nikomu wyprzedzić nas, a tym bardziej zaproponować rozwiązanie, które będzie tylko półśrodkiem całego problemu. Mamy być dokładni. Musimy być dokładni.

— Za to cię podziwiam, Leiner. Potrafisz zachować spokój w tego typu momentach, zamiast gorączkowo kazać swoim podwładnym harować w robocie, byle cokolwiek robić.

Nie odpowiedział. Wiedział, że pewnie inne departamenty tak właśnie teraz robią. Szukają siłowo pomysłu, żeby przedstawić go — cokolwiek — Radzie. Popaprany wyścig szczurów karierowiczów.

— Nie miałem okazji o to spytać, ale jako buddysta co myślisz o tym wszystkim?

— W sensie? O tym co się dzieje na górze? Myślę, że to było do przewidzenia. Nie twierdzę, że to coś, co powinno było się wydarzyć. Człowiek potrafi się załamać, a szczególnie jego wiara w takich momentach.

— Rozumiem zamieszki i panikę. Ale… — Zmarniał na twarzy. Starał się nie tracić swojego chłodnego podejścia, ale nie zawsze się tak da. — Ale samobójstwa, kurwa, kulty samobójcze albo zezwierzęcenie się. Słyszałem, że niektóre oddziały MFO musiały odpierać ataki jakiś ugrupowań zbrojnych, które chciały tylko zabijać. W imię czego? Po co, skoro dowiedzieli się, że nic tam nie ma?

— Leiner, my wiemy, że po śmierci coś tam jest. Bóstwa nadal istnieją, nie zniknęły przecież. Nadal mamy zabezpieczone masę bytów boskich, które czekają na uwolnienie się. Cholera, czy ty sam nie finansowałeś badań nad wpływem wiary na ich siłę? — Zmierzył go dość oceniającym wzrokiem i widział, że dyrektor departamentu, dla którego pracuje, jest załamany. — To jest zagrożenie poznawcze, które ma ci zrobić papkę z mózgu. Wszyscy jesteśmy na to wystawieni, bo wszyscy jesteśmy ofiarami EE-2718. Nie jesteś w tym sam. W tym jestem ja, w tym siedzą O5, w tym siedzi każdy człowiek na świecie. A my pracujemy teraz nad odwróceniem tego, bo każdy zasługuje na własne przekonanie o życiu po śmierci. Pamiętasz?

— Dziwnie to brzmi z ust wyznawcy nonteistycznego wyznania.

— Dziwnie to brzmi z ust Dyrektora Departamentu Teologii Taktycznej. Nie poddawaj się.

Hikaru zdawał sobie sprawę, że to nie pomoże. To jak nałożenie plastra na rozerwaną rękę.

— Kiedy tak sobie myślę, to bez pracy w Fundacji i pewnie mojej wiary, jako szary człowiek, skończyłbym na ulicznej latarni, zwisając na linie.

— Wtedy byśmy cię wyciągnęli SANSARĄ. Możemy wrócić do projektu? Jest późno, a chciałbym odpocząć.

Natomiast trochę stanowczości już pomogło. Przestał się zastanawiać i spojrzał na papierową notatkę tego, co Kazumie się udało w wolnej chwili napisać.

— Tak sobie myślę, że jednak widzę lukę w moim pomyśle.

— Co takiego?

— Skąd będziemy mieli pewność, że zasysamy ludzką duszę, a nie coś, co się za nią podaje?

Było późno, a pytanie właśnie wydłużyło ich czas pracy.

— Jak w pierwszej kolejności chcemy zebrać te dusze? — Leiner uznał, że najlepszym rozwiązaniem tego problemu będzie stopniowe rozplanowanie całego projektu. — Przeczuwam, że nie zamierzamy się bawić w Ghostbustersów.

— Myślałem o czymś w rodzaju odpływu, który zbierze wszystkie dusze w jednym miejscu. Tylko cholera, jak tu nie zassać żadnych wyjców wzorów czy innych nierzeczywistych bytów?

— Ludzkie dusze wydzielają niewielką, prawie mikroskopijną ilość energii Élan Vital. Możemy zrobić odsiew wszystkiego, co wydziela EVE poza tym określonym natężeniem, a resztę wessać do SANSARY.

Na laptopie wyklikiwał kilka formalnych wyrażeń, układających się w jeszcze bardziej formalną propozycję, która zostanie wkrótce rozpatrzona głosowaniem przez Dowództwo. Tylko jeszcze czegoś brakowało.

— Co zamierzamy zrobić z duszami? — spytał mnich, czując jak zmęczenie dobiera się do jego powiek, powoli zamykając je.

Padł kolejny strzał w dziesiątkę.

— Nie wiemy ile jest dokładnie ofiar śmiertelnych spowodowanych powikłaniami EE-2718, więc nie stworzymy odpowiedniej ilości ludzkich klonów w Yellowstone jako naczyń na dusze.

— Chwila… w Yellowstone robimy klony?

Wyciek informacji osobie, która raczej nie powinna o tym wiedzieć. Zapomniał, że jako dyrektor jednego z ważniejszych departamentów ma uprawnienie do tej wiedzy, natomiast Kazuma jest wyłącznie kierownikiem wydziału.

— Nieważne — sprostował, jakby wcale nic ważnego nie chlapnął podczas zwykłej rozmowy. — W każdym razie, nie jesteśmy w stanie zapewnić ciał duszom po ich odzyskaniu. Będziemy musieli improwizować.

— Jeżeli duszę zatrzaśniemy w nieożywionym obiekcie, czy nie stworzymy w ten sposób anomalii?

— Musimy podjąć jakieś ryzyko. A nawet jeśli to łatwiej nam będzie pozyskać duszę i umieścić ją po tym znowu w ciele. Coś się wymyśli.

Jako dyrektor czy kierownik w podejmowaniu decyzji kierują się tym co przyniesie mniej strat. Albo wykonują ślepy rzut do tarczy w oczekiwaniu na dobry rezultat. Wykonali jeszcze kilka telefonów do kolegów z innych wydziałów. O dziwo część nie spała, co było i szokującą i zadowalającą informacją dla dwójki nocnych marków rozwiązujących światowy kryzys.

Wypili jeszcze kilka porządnych kaw i herbat — w zależności od preferencji — byle nie nadwyrężyć swojego organizmu za dużą dawką kofeiny. W pewnym momencie sobie przypomnieli, że siedzą w bibliotece, ale najwyraźniej byli na finiszu swojej pracy.

— Chyba mamy wszystko gotowe, prawda? — mówił, przerywając zmęczone ziewnięcie. Zmarnowanym wzrokiem jeszcze spojrzał na swój zegarek ukryty za — Cholera, jest po czwartej.

— Mam "zielone światło" na przesłanie tego Radzie?

— Nie zachowuj się jak stażysta, Hikaru. Wyślij i kończymy na dzisiaj.

Chwila zawahania, ale to naturalne przy wysyłaniu propozycji, która może uratuje lub przyniesie zagładę ludzkości. Raz się żyje. Wysłane.

— Pójdę się położyć. Jak przyjdzie mail z odpowiedzią to wiesz gdzie mnie szukać, prawda?

— Ta. Też chyba złapię jeszcze chwilę snu.

Seal_of_Florida.svg

W TRAKCIE ZMIERZCHU

Floryda, Stany Zjednoczone


Nabity jak robak na haczyk. Widział w tym tylko pogardę, jaką mieli bogowie do swoich ludzi. Jego umysł zalała powódź rozpaczy przez świadomość o kolejnej boskiej zdradzie. Teraz został zdjęty z lodowatego kolca, jednak długo nie odpoczął od tego bólu i poczuł jak równie coś zimnego przebija się przez jego ciało i wychodzi pod językiem.

Bogowie przygotowywali się do uczty. Kręcili ciałem plebsu jak świnią na rożnie, ostrożnie pilnując czy mięso nie przypala się i nie nabiera czarnego jak noc zabarwienia. Powoli i równiutko mięso się rumieniło, a kiedy nabrało złocistego, bursztynowego koloru, zaczęli kroić.

— Dawaj to mięsko szybko, bo zaraz kurwa umrę z głodu! — Zadzwonił widelcem i nożem znalezionym w szufladzie podczas przeszukania poprzedniego mieszkania. — Od rana nic nie jedliśmy, a teraz mi ślinka cieknie.

Rzeczywiście, ślinił się, a oczy świeciły płomieniem ognia, jaki gotował jego obiad. Był zapatrzony w ciało starca, z którego odkrajano kolejne kawałki włókien mięśni, odsłaniając cierpiące od dawna na osteoporozę kości. Tylko desperat mógłby połasić się na coś takiego. Albo wariat.

— Stul pysk i czekaj na swoją kolej! — rzuciła ostro olbrzymia kobieta, która na starą porcelanę podawała plastry i posypywała je kompletnie przypadkowymi przyprawami, jakie tylko jedzony miał w kuchni. — Ja gotowałam, ja jem pierwsza!

W powietrzu fruwało napięcie, które każdej chwili mogło się przerodzić w zmianę kucharza na kolejną porcję mięsa obiadowego albo zredukowanie ilości głów do wykarmienia. Skończyło się jedynie na wyrwaniu kawałka uda i dzikim zatopieniu w nim swoich zębów.

— Skurwysynu! — Rzucił się na złodzieja, bo to jego miał być ten kawałek. Zachowanie równe jak na ringu bokserskim, jednak niedozwolone jest wbicie widelca w ramię, a tym bardziej zmasakrowanie głowy przeciwnika o podłogę butem. Jedzenie odzyskane, a nawet nabyte!

Czuł jak był palony. Czuł jak był cięty. Czuł jak jego ciało było rozdrabniane i wędrowało wzdłuż przewodu pokarmowego i lądowało w żrącym kwasie solnym żołądka. Jak było chemicznie topione na prostsze związki, które następnie zostawały wchłaniane kosmkami jelitowymi i wbudowywane były w inny, żyjący organizm. Przestawał być sobą, aczkolwiek nadal twierdził, że jest kimś innym niż obszczanym, lepiącym się od brudu i krwi brudasem. Przestał widzieć w nich bogów, a już tylko pochłoniętych szaleństwem ludzi.

To było najgorsze, nie przestawać myśleć nad tym, że będąc pochłanianym przez coś większego stawało się tym większym. Nadal chciał pozostać czymś odrębnym, samodzielnym. Myślał dalej, więc był, istniał. Ból — choć stwarzał nieopisywalne cierpienie — tak naprawdę utrzymywał go przed pochłonięciem. Każda komórka jego ciała pozostawała sobą tylko dlatego, że czuła.

Choć jedyne co czuł to ból, nie mógł przestawać myśleć. Nie mógł, bo przestałby istnieć. Musiał myśleć. Myśleć i tylko myśleć. Istnienie było ważne, bo nie wiadomo co stałoby się, gdyby przestał myśleć. Czy przestałby czuć? Czy krążyłby po nicości? A może właśnie to robi i w szale bólu zapomniał, że przestał żyć i świadomość pozostała nietknięta? Oprzytomniał, jednak musiał wytrwać. Choć był jedzony i czuł każdy odrywany kęs ze swojego ciała, musiał wytrwać i myśleć dalej.

Najpierw myślał o swoim życiu. Jak je spędził, czy warto było je tak spędzić. Czy może popełnił gdzieś błąd, którego może żałuje teraz. Kiedy skończyły mu się myśli o życiu, zaczął odliczać. Liczył powoli, żeby nie pomylić się. Liczył dalej, aż zaczął osiągać spore cyfry. Nie przestawał i nie zamierza przestać.

DoTT.png

NA SKRAJU ZMIERZCHU

Relikwiarna Strefa 27


PROPOZYCJA 05894-948

GSI%2C_Darmstadt%2C_Juli_2015_%2832%29.JPG

PROJEKT SANSARA
Tylko my decydujemy o własnym końcu.

Opis Projektu: Maszyna SANSARA jest paratechnologicznym urządzeniem, które jest rozwiązaniem dla skutków wystąpienia EE-2718. Wykorzystując mierniki Energii Élan Vital ustawione na konkretne natężenie, skoncentrują zlokalizowanie i następnie kanałami teospiritualistycznymi poprowadzenie ludzkich dusz do wnętrza SANSARY.

Po pochwyceniu wszystkich dostępnych dusz, zostaną one włączone w jeden obieg cyklu reinkarnacji, w którym zostaną umieszczone w nieożywionych przedmiotach lub zrodzą się jako nowe osoby zgodnie z założeniami kręgu życia. W przypadku pierwszej opcji możliwe będzie ekstraktownie duszy z obiektu i przeniesienie jej do zsyntetyzowanego ludzkiego ciała.

Nie tylko pozwoli to nam na odzyskanie personelu utraconego w pierwszych godzinach po wystąpieniu EE-2718, ale również Fundacja pozostanie zgodna z podpisaną Umową "Synaj", która głosi o umożliwieniu każdemu człowiekowi dostęp do zaświatów zgodnych z jego własnymi przekonaniami.

Site-01.svg

PODSUMOWANIE GŁOSOWANIA RADY:

ZA WST. PRZECIW
O5-01
O5-02
O5-03
O5-04
O5-05
O5-06
STANOWISKO NIEOBSADZONE.
O5-08
O5-09
O5-10
STANOWISKO NIEOBSADZONE.
O5-12
O5-13

STATUS
ZATWIERDZONO

Klik. Palec zapalił światło w pomieszczeniu, stopniowo przechodząc na wielgachną kupę złomu, którą było rozwiązanie problemu śmiertelników i filozofów. Wyglądała groźnie, ale to pewnie przez fakt, że nikt nie przejmował się estetycznym wyglądem podczas przyspieszonej konstrukcji, a samym jej zadziałaniem.

— Robi wrażenie… — powiedział z podziwem Japończyk, który potrzebował jeszcze chwili na wyostrzenie swojego wzroku po nastaniu jasności w białym, prawie psychiatrycznym pomieszczeniu. — ale czy zadziała?

— Miejmy taką nadzieję. Dostaliśmy najlepszych inżynierów z całej Kanady do zbudowania SANSARY, więc mamy duże szanse, że się powiedzie. Kto nie ryzykuje, ten nie pije, jak to mówią.

Był pełen podziwu tego, co przed sobą widział. Pomysł przerodził się w projekt. Projekt przerodził się w machinę. Owoc pracy w nudnych chwilach siedzenia w klaustrofobicznych dormitoriach i strachu przed tym, co może się dziać na powierzchni. Wszyscy zdążyli się przyzwyczaić do swojego stałego towarzystwa — zupełnie jakby razem pracowali w tym samym wydziale Fundacji. Hikaru Kazuma w zasadzie był tylko przyjezdnie w Strefie 27, jednak zdążył się załapać na niesamowite wrażenia i musiał zostać. Chodź tylko miesiąc minął, zaczynało go to obciążać.

— Co się tak długo zastanawiasz? — spytał Leiner, ewidentnie zastanawiający się czemu jego towarzysz jest nadal zapatrzony w coś niewidzialnego w oddali, ale nadal zaciekawiającego oko. — Nie chcesz się napić po swoim sukcesie?

— Będziemy musieli usunąć sobie wspomnienia o tym, prawda? Na pewno będziemy musieli.

Spochmurniał. Choć był dumny, że jego pomysł został rozwinięty i wdrożony w życie, a zaraz jeszcze okaże się uratować ludzkość, teraz jedynie czuł pustkę. Czuł jak niewidzialna ręka zrywa mu medal z szyi, który otrzymałby za pomoc na rzecz świata, bo teraz będzie musiał zapomnieć o wszystkim. Będzie musiał zapomnieć o EE-2718, o rozmowach przy kawie z Leinerem, o SANSARZE i paru aspektach, które towarzyszyły mu przez cały miesiąc siedzenia w Strefie 27.

— Przykro mi.

— Wiedziałem, że tak będzie. Choć się łudziłem to i tak wyszło jak wyszło.

— Ale spójrz na to z tej perspektywy. Na pewno otrzymasz jakieś wyróżnienie za to.

— Co mi po tym, skoro SANSARA zostanie rozmontowana po zakończeniu działania? Nie możemy pamiętać o EE-2718. Dobrze o tym wiesz. Co mi po kawałku pozłacanej ozdoby, kiedy nie będzie dla mnie znaczyła nic, bo powód otrzymania będzie brzmiał "za uratowanie dupy ludzkości". Owszem! Chcę pomóc światu, ale…

— Nie jesteś egoistą, Kazuma.

— Motto mówi "umieramy w ciemności, żebyście mogli żyć w świetle". Czuję się źle, że nie będę miał nic z tego. Żadnych wspomnień. Sentymentu do tego wyróżnienia. Nic.

Chciał uznania. Zupełnie jak każdy inny człowiek miał potrzebę bycia uznanym. To naturalne działanie, żeby nie być jedynie wydmuszką intencji. Pomoc światu to jedno, ale w parze szło też poczucie spełnienia, osiągnięcia czegoś, co zachowa się jako miłe wspomnienie, do którego co jakiś czas będzie można powrócić po zobaczeniu nagrody stojącej na półce. Tego nie będzie.

— Pewnie zostanie gdzieś zarchiwizowana informacja o tym zajściu, ale bez szczegółów. Na pewno będziesz wyróżniony. Fundacja będzie potrzebowała tej informacji.

— Która jest niebezpieczna do zapamiętania. Nie, nikt tego nie otworzy. Zapieczętują to, gdzieś wsadzą na dysk i zamkną protokołami. DAMMERUNG jest zagrożeniem dla nas wszystkich. Nikt nie połasi się na posiadanie wiedzy o tym. Dobrze o tym wiesz.

— Wiem… Przykro mi, Hikaru.

— Pewnie wrócę do Kōya-chō utrzymywać stabilnie aurę gór. — Westchnął, jakby nostalgicznie, że to wszystko przemija. — Dobrze się bawiłem.

— Ja też. Wpadaj częściej, choćby na herbatę czy pogadać.

Prychnął, choć wiedział, że wyjazd do Ottawy będzie tylko służbowy, więc długo by tam nie zabawił.

— Gotowy, żeby zaczynać? — Wyciągnął do niego pilot, dając jemu czynić honory. — Tylko wejdźmy do pomieszczenia ochronnego, żeby przypadkiem nie zassało bezpośrednio naszych dusz.

Chwycił plastikowy prostokącik z czerwonym pstryczkiem jak zabawkę wręczoną ciekawskiemu dwulatkowi. Ręce mu trochę drżały z emocji, jednak szybko przeszli do małej budki kontrolnej. Zamknęli się i podnieśli roletę z szyby, żeby widzieć postęp machiny.

— Zaczynamy. Wciskaj.

Plastikowy pstryczek przeskoczył w dół, przez co światło w pomieszczeniu SANSARY zgasło. Wzbudziło to na początku myśl, że stracili zasilanie i nic z tego nie będzie, ale maszyna zaczęła buczeć. Głośne buczenie, że wyciszenie pomieszczenia kontrolnego nie wiele zdziałało. Do tego jeszcze doszedł unoszący się zapach ozonu w powietrzu przez sporadyczne przejścia iskier między niektórymi fragmentami urządzenia. Działała.

Leiner w międzyczasie prowadził rozmowę przez telefon z kimś u góry. Czy to łącznik O5 czy któryś z samych Nadzorców, nie miało to teraz znaczenia. Relacjonował poczynania i przy odrywaniu rozmówcy od ucha przekazywał informacje Kazumie. Wyłapywał pojedyncze słówka jak "EE-2718", "gratulacje", "ludzkość", ale w większości skupienie jego na tyle siadało, że nawet ich nie rozumiał. Niemrawo przytakiwał i delikatnie się uśmiechał. W głowie tak naprawdę miał tylko jedno — to wszystko wkrótce przeminie. Kiedy SANSARA skończy swoje zadanie, przestanie istnieć. On nie będzie pamiętał o niej. To wszystko jest przybijające, choć powinien się cieszyć, że zrobił coś tak wielkiego.

Zaczęło się. W pomieszczeniu pojawiły się jasnozłote rurki, którymi płynęły ludzkie dusze. Wycie komponowało cierpienie, jakie ich ciała przynosiły, nawet po opuszczeniu ich. Ciągle pamiętali ból, który przez cały miesiąc czuły. Można powiedzieć, że przywykli do niego, choć właśnie przestali go doświadczać. W kolejkach szybkich pływali do wielkiej kuli, w której mogły swobodniej się poruszać, ale nadal nie miały możliwości na wydostanie się z niej. Z każdą chwilą było ich więcej, więcej, a zbiornik nie zdawał się pękać. Można było odnieść wrażenie, że się naciągał jak guma albo worek z zakupami, które prawie dziurawiły jego ściany, ale nadal w nim pozostawały. Tak samo było z duszami.

— A teraz stopniowo otwieraj śluzę.

Nie usłyszał. Patrzył jak machina pracuje. Było widać, że najzdolniejsze ręce i umysły brały udział przy jej tworzeniu. Nie była estetyczna, była w sam raz skonstruowana tak jak umożliwiała obecna sytuacja. Uwinęli się szybko, trochę ponad tydzień. Czasu mieli niewiele, a mimo to ogarnęli niezbędne materiały. Czuł… czuł się dumny.

— Otwórz śluzę, słyszysz?

Zatapiał się w myślach o przyszłości. Ile zdołał z niej uratować swoim pisanym w zmęczeniu pomyśle. Ile z niej jeszcze będzie. Odpowiedź brzmiała dużo.

— Hikaru, śluza! Teraz!

Obudził się z fantazji. Leiner wskazał mu palcem co ma kliknąć, żeby otworzyć śluzę, którą dusze wylecą z kuli i rozproszą się po świecie. Kliknął pierwszy guzik, pod którym zapaliła się niebieska dioda. Potem drugi, trzeci, czwarty i w końcu piąty. Śluza była w pełni rozwarta, a dusze opuściły zbiornik chmarami, przenikając przez wszystko. Gdzie się zatrzymywały? Nikt tego nie wiedział, one również.

Przez chwilę jeszcze pozostawili otwartą śluzę, na wypadek pozostania niespornych duszyczek, ale wkrótce zamknęli. Maszyna została niechętnie wyłączona. Udało im się.

— Żyjesz? — Odwrócił się z troską do Kazumy.

— Chy-chyba. A ty?

— Przecież stoję przed tobą. Rada O5 kazała natychmiast zacząć poszukiwania dusz i syntezowania ich ciał.

— A co z żyjącymi?

— Właśnie rozpylane są środki uspokajające z amnestykami. Miejmy nadzieję, że to coś pomoże.

— A kiedy nam usuną pamięć? — pytał o najistotniejszą informację. A przynajmniej dla niego. — Co jeśli ktoś z nas teraz um-

— Kazuma, do cholery! Weź się w garść. Musimy działać. Nie ma tu miejsc na potknięcia. Daliśmy radę. Ty dałeś radę. Kontrolowałeś przebieg aktywacji SANSARY. Zanim usuną nam pamięć, minie jeszcze sporo czasu, a teraz musimy wrócić do pracy.

Schował telefon i w końcu się do niego odwrócił. Stał przed nim i patrzył na niego, wiedząc jak się może czuć teraz.

— Myślisz, że jesteś w tym sam? Oczywiście, że nie chcę zapomnieć miesiąca z mojego życia, ale to nasza praca. Tak wygląda pracowanie w Fundacji. Myślisz, że nie mam nagród, za które nie wiem co zrobiłem, ale dalej stoją u mnie w salonie? Ja sam nie wiem czym był "Kryzys Edeński" albo "Operacja Krwawy Deszcz", ale raczej dobrze, że o tym nie pamiętam. Musiał być jakiś dobry powód. — Oczy mu się trochę zwilżyły. Wiedział dokładnie jak się czuł Hikaru, a to powodowało kąsanie jego wspomnień. — Dlatego nie zamęczaj się tym. Przywyknij do tego. Dla własnego dobra.

Nic nie powiedział. Nie potrafił przez całe to spięcie. Przytaknął jedynie, w widocznym zrozumieniu i przyjęciu tego do siebie. Nadal się bał, bo strach przed utratą pamięci wybijał dzwonem do niego, żeby mu przypomnieć, że to już wkrótce. Wyszli i zgasili światło w pomieszczeniu SANSARY, do której po kilku chwilach weszła pielgrzymka inżynierów z narzędziami, które posłużą im w tylko jednym celu.

███████

PO ZMIERZCHU

???


Coś go wyrwało. Nie, ciągnęło. Czuł łańcuch wokół siebie. Ale nie wokół ciała. Wokół siebie. Duszy. Był zaciśnięty, ale nie czuł tego. Nie czuł jak mocno go trzyma i ciągnie. Nie stawiał oporu, było mu już wszystko jedno. Zdradzony przez bogów, zdradzony przez pobratymców, obojętne było co ten łańcuch miał mu zaraz zrobić.

Był ciągnięty przez tunel. Po rozejrzeniu się dostrzegł też innych, którzy byli ciągnięci łańcuchami dokądś. Mimo że byli ciągnięci w tym samym kierunku, ich miejsca docelowe na pewno były różne. Póki co, tym celem było światło przed nimi.

Łańcuch zaczął przyspieszać, jakby ścigał się z pozostałymi który szybciej przeciągnie duszę na drugą stronę. Byle, żeby być tym pierwszym! Nadal nie wiedział dokąd trafi, a łańcuch na dodatek przyspieszał dowiedzenie się prawdy o swoim losie. Bał się tego. Nie wiedział co tam będzie. Co się z nim stanie. Może ciało zostało opuszczone, ale to właśnie los dalszy był większym zakłopotaniem.

Był coraz bliżej. Zaczął widzieć tylko biel i nic więcej. Nie widział już towarzyszących mu dusz, bo już dawno skręciły w inne strony. Był sam z łańcuchem. W pewnym momencie łańcuch zaczął się skracać. To oznaczało, że jest prawie na miejscu. Światło go oślepiało, więc nie otwierał już oczu. W ślepocie kierował się do swojego przeznaczenia. Zamykając oczy skazał się na możliwe zawiedzenie się pierwszym widokiem albo wręcz przeciwnie.

Łańcuch szarpnął — był na miejscu. Po otworzeniu oczu widział ciemność. Znowu ciemność. Miał się rozpłakać, ale nie potrafił. Myślał, że to koniec męki, a jednak dalej bez zmian. Zmianą było to, że czuł ruch pod sobą i stłumione głosy. Czyżby bogowie wrócili? Znowu będą chcieli go oszukać? Nie, nie ma mowy. Postawi się zgubnemu fatum i-

Zatrzymał się. Ten ruch, zatrzymał się. Stoi gdzieś. Dalej słyszał głosy. Jeden z nich nawet robił się głośniejszy. Głośniejszy, a potem można było usłyszeć grzmot. Nastała jasność. Oślepiająca jasność. Kiedy się wzrok dopasował, zobaczył lampy nad sobą i krążących wokół niego. Jeden z nich wyciągnął aparat i strzelił zdjęciem z fleszem, co lekko zabolało.

Najgorsze jest to, że nie mógł się ruszyć. Nie czuł niczego — rąk, nóg czy nawet oczu, którymi przecież wszystko widział. Czy obudził się podczas operacji? Anestezjolog nie wypełnił dobrze swojego zadania i pacjent się wybudził, ale nie czuł bólu. Aczkolwiek tych dwóch nie wyglądało na lekarzy, a tym bardziej na chirurgów. Nie mieli fartuchów chirurgicznych, ani czegokolwiek, co sprzedawało ich zawód. Mieli za to jakiegoś śmiesznego kleksa na lewym ramieniu kontrastującego z białym kitlem.

— Możemy zaczynać?

— Chyba tak. Nie, czekaj. Nie zdjąłem przysłony. Przepraszam.

— Vinx…

Zaczęli się przekomarzać. Znaczy, jeden z nich postanowił ganiać tego drugiego, na co ten nie przestawał przepraszać. To chyba tutaj norma.

— Dobra, zacznijmy jeszcze raz. Gotowy?

— Teraz tak.

Ale na co?

— Michael Baxton, młodszy badacz Niskiego Ryzyka Przechowawczego Ośrodka 38. Rozpoczynam badanie numer jeden na obiekcie anomalnym OA-3400. Kamień znaleziony na jednej z ulic Cambridge w Anglii, który według naszego wywiadu posiada inteligencję na poziomie ludzkim. Rozpocznę eksperyment potwierdzający tę tezę wejściem w interakcję z nim. — Zachrząkał, przełykając zalegającą flegmę z gardła od nieprzerwanego palenia i przysunął mikrofon do kamienia na tacy. — Czy słyszysz nasz? Rozumiesz co do ciebie mówimy?

To był dopiero początek piekła.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported