Dwie między oczyma

ocena: +2+x

18 stycznia 2008 r.
Prowincja Helmand, Afganistan
Południe

Irańscy agenci zginęli, zanim zdali sobie w ogóle sprawę z tego, że są atakowani.

Było ich czterech, ubranych w ciemnobrązowy i szary sprzęt nadający się do kamuflażu w górach południowego Afganistanu, wszyscy szli w jednym szeregu. Ich kamuflaże były dobre — kilka sekund zajęło jej wypatrzenie ukrytej broni sugerującej, że są bojownikami oraz dodatkowe piętnaście sekund okultystycznego tatuażu na nadgarstku ich przywódcy zdradzającego ich przynależność do Biura Odzyskiwania Islamskich Artefaktów, a nie Talibów.

Sierżant sztabowa Ulyssa van Kann z 23. paranormalnej grupy operacyjnej, armii Stanów Zjednoczonych, przez całą minutę obserwowała przy użyciu lunety swojego karabinu czterech mężczyzn, zanim zdecydowała się zakończyć ich życie. Co zajęło jej znacznie mniej czasu.

Gorgony widziały świat nieco inaczej. Ich oczy były pokryte spolaryzowaną błoną migawkową, dodatkową powieką, która ograniczała kolory, które były w stanie widzieć, ale też przy tym chroniły świat przed ich kamiennymi spojrzeniami. Dopiero gdy odmrugną, cofając błonę, są w stanie oglądać świat w pełnym kolorze — petryfikując wszystkie istoty, na które akurat spojrzą.

Dla gorgona czystej krwi było to coś niewymagającego żadnego wysiłku, porównywalnie łatwe ze zwykłym mrugnięciem. Ale Van Kann była półgorgonem, mieszańcem, niezamierzonym — i nie niechcianym — wynikiem kontaktu jej matki, będącej na niebezpiecznej ilości AUM, z rzeźbiarzem z Backdoor Soho w Erisian Gallery-Club. Nadal odczuwała petryfikujące spojrzenie swoich sióstr, ale było ono znacznie słabsze oraz potrzebowała znacznie więcej czasu, żeby odmrugnąć, gdyż mięśnie jej błon były w zaniku co również wiązało się z ogromnym bólem uniemożliwiającym jej utrzymanie tego przez więcej niż pół minuty. Jednak w przeciwieństwie do swojej matki i sióstr, wyglądała jak człowiek. We włosach nie miała węży, na twarzy łusek, a na języku wideł. Dopóki nosiła okulary przeciwsłoneczne, mogła się ze spokojem wtopić w świat poza zasłoną.

Jednakże żadna z tych rzeczy nie miała znaczenia dla mężczyzny, na którego akurat patrzyła, choć wkrótce nic nie będzie miało dla niego znaczenia. Mężczyzna nagle potknął się, wraz z tym, jak jego stopy zaczęły stawać się ciężkie, a następnie całkowicie przewrócić się. Jego wyciągnięta ręka roztrzaskała się, wraz z tym, jak uderzył nią o ziemię.

Przesunęła teraz lunetę w stronę drugiego mężczyzny, który stanął i ze zdziwieniem wpatrywał się w swojego skamieniałego towarzysza. Był zbyt zdezorientowany, aby móc w stanie krzyknąć, zanim jego struny głosowe stwardniały w marmur.

Trzeci mężczyzna miał nieco lepszy refleks. Był też do tego czarodziejem lub przynajmniej beneficjentem jakiegoś. Gdy Van Kann wycelowała w niego lornetkę, aktywował czar i znikł z pola widzenia. Jednakże, gdy rozległ się stłumiony odgłos wystrzału karabinu, usłyszeć można było jedynie krótki trzask, wraz z tym, jak kula przebiła się przez jego szyję, zanim zdąży w ogóle się ruszyć, zabijając go i dezaktywując jego pelerynę niewidkę w jednej chwili. Strużka krwi z jego szyi skrystalizowała się w iskrzącą mżawkę rubinów.

Czwarty mężczyzna próbował narysować coś rękoma — prawdopodobnie skorzystać z exploita, jeśli w ogóle cokolwiek to by mu dało. Ale Van Kann nie miała szansy dowiedzieć się, jakie były jego dokładne intencje, gdyż jej przeklęty wzrok zmienił go w kamień w połowie wykonywania gestu, z kciukiem uniesionym w ironicznym znaku aprobaty.

I tak bitwa się skończyła. Piętnaście minut zajęło Van Kann spakowanie ekwipunku i przejście do miejsca, w którym znajdowali się mężczyźni, z zamiarem przejrzenia co mieli ze sobą. Kiedy dotarła, na twarzy pierwszego posągu spostrzegła skomplikowany wyraz zaskoczenia, zakłopotania i spóźnionego przerażenia, który był jej bardzo dobrze znany. Uśmiechnęła się lekko, przyglądając się pozostawionym przez siebie statuą.

– Aż za łatwe.

– Zgadzam się – wyszeptał głos do jej ucha, przyciskając do jej pleców pistolet. – Nie ruszaj się.


Port lotniczy Kandahar
9 godzin wcześniej

– Sierżantko, dziękuję za tak szybkie przybycie.

Van Kann przytaknęła. Nie trudząc się nawet, żeby zapytać mężczyzny o imię, wiedząc, że i tak go nie poda. Był widmem, może nawet w bardziej dosłownym sensie i prawdopodobnie nawet go już nie posiadał.

Jego oczy przywróciły się w tył głowy, wraz z tym, jak mężczyzna stał się psychicznym medium z Pentagramem, po czym zaczął mówić innym, bardziej oderwanym od rzeczywistości głosem.

– W trakcie wycofywania się sił sowieckich w 1989 roku z Afganistanu, pozostawiły one sieć ukrytych skrytek z parabronią na terenie całego kraju. Większość z nich została zabezpieczona przez siły koalicyjne podczas wstępnej inwazji. Jednakże była Dywizja Okoliczności Specjalnych KGB, będąca obecnie parakryminalnym syndykatem Scarlet Hammer, podjęła współpracę z talibami celem przejęcia pozostałych skrytek na obszarach poza kontrolą koalicji. Piętnaście godzin temu otrzymaliśmy informacje, że udało im się przejąć dużą skrytkę w prowincji Helmand.

Medium rozłożył mapę na stole. Była pokryta napisami w języku enochiańskim i innymi ezoterycznymi symbolami opisującymi parataktyczną sytuację — ley lines, znane Drogi, podwyższone źródła ARad, gniazda ghuli i tym podobne. Były też napisy krwią.

– Skrytka znajduje się w górach na wschód od miasta Garmsir, tutaj – powiedział, wskazując na miejsce na mapie. – Obszar ten jest kontrolowany przez siły talibów. Nasze obserwacje wskazują, że Scarlet Hammer nadal stacjonuje na tym obszarze, prawdopodobnie negocjując strategię opuszczenia kraju ze swoimi lokalnymi partnerami. Przypuszczamy, że wyruszą w przeciągu najbliższych siedemdziesięciu dwóch godzin, wraz z większością parabroni, która zostanie sprzedana bojownikom z Samotraki, którzy następnie wykorzystają ją do ataku na Ateny. Oczywiście nie możemy na to pozwolić.

Mówiąc to, mężczyzna położył na stole szkic inżynierski z napisami po rosyjsku. Przedstawiał on urządzenie, które wygląda jak luneta zamontowana do karabinu.

– Wśród parauzbrojenia zgromadzonego w schowku znajduje się zapas radzieckich urządzeń pierwszej generacji typu look-to-kill, LTK, posiadających aparaturę taumaturgiczno-optyczną bezpośrednio kopiującą naturalne zdolności działanie gorgonów. Dlatego—

– Wysyłacie mnie samą.

– Zgadza się. Nasi narkoprorocy przewidują, że to będzie to miało największą szansę sukcesu.

Van Kann ponownie przytaknęła, wiedząc, że mężczyzna powiedziałby tak niezależnie od tego, jakie te szansy miały być. Ale to nic nie zmieniało.

– Szczegóły misji?

– Zostaniesz zrzucona do obszaru docelowego przez Ghost Hawka. Twoim zadaniem będzie przejęcie lub zniszczenie urządzeń LTK. Będziesz musiała zachować ciszę radową, aż nie dotrzesz do punktu ewakuacyjnego, tutaj – mówiąc to wskazał na kolejny punkt na mapie.

– Wrogowie?

– Nie więcej niż tuzin agentów Scarlet Hammer, uzbrojonych w parabronie klasy 2C — głównie projektory plazmowe i granaty harmoniczne — wspieranych przez nieznaną liczbę Talibów uzbrojonych w broń konwencjonalną. Dziką kartą, można tak powiedzieć, w tej sytuacji jest ORIA — istnieje spora szansa, że również prowadzą operacje celem zajęcia zawartości skrytki. Jeśli tak będzie, musisz się najpierw z nimi rozprawić, gdyż będą stanowić zagrożenie dla sukcesu całej misji – odparł, rysując linię w poprzek mapy. – Jeśli pójdziesz tą drogą, z pewnością powinnaś się na nich natknąć, gdyby tak było.

– Ich siła?

– Nieznana. Ich taumaturgowie aktywnie blokują nasze próby wróżenia. Bazując na wcześniejszych spotkaniach, spodziewamy się, że będą mieli zespół liczący od czterech do sześciu ludzi, wspierany przez jednego lub dwóch agentów paranormalnych. Weź to pod uwagę.

Van Kann przytaknęła głową po raz trzeci i ostatni. Kiedy było już jasne, że nie ma więcej pytań, medium ocknął się ze swojego mentalnego uścisku, wraz z tym, jak jego oczy wróciły na swoje miejsce. Trzęsącą się ręką otarł kroplę krwi z nosa.

– Powodzenia, sierżantko.


Prowincja Helmand
15 minut po południu

– Odwróć się. Powoli – usłyszała słowa po polsku, od wyraźnie kobiecego głosu z lekkim zafałszowanym perskim akcentem.

Van Kann pozwoliła sobie na mały, ponury uśmiech. Skupiając się, odmrugnęła, aby ponownie zobaczyć kolorowy świat swoim śmiertelnym wzrokiem i odwróciła się zgodnie z instrukcjami, żeby ujrzeć—

Nic.

Może nie do końca nic. Przed nią, jakieś cztery stopy nad ziemią, unosił się pistolet. Kobieta go trzymająca najwyraźniej była niewidzialna, a więc też odporna na jej spojrzenie.

Van Kann zmarszczyła brwi. Agentem paranormalnym był w takim razie dżinn, a nie czarodziej, którego zabiła wcześniej. Nie dobrze, ale jeszcze nie wszystko stracone.

– Jakiś problem? – powiedział drwiąco głos. – Problemy ze zdolnościami?

– Mogłabym zapytać cię o to samo – zripostowała Van Kann, utrzymując swój głos w celowo pogardliwym tonie. – Masz moc zdolną do przebudowy praw kosmosu, na wyciągniecie swojej ręki, ale z jakiegoś powodu trzymasz mnie jedynie na muszce pistoletu. Zastanawiam się, dlaczego tak jest?

Lufa broni zatrzasnęła się lekko, ale dżinn nie odpowiedziała.

Van Kann kontynuowała dalej łagodniejszym, bardziej przyjaznym tonem.

– Przyznaję, masz tu przewagę. Ale załóżmy, że mnie zabijesz. I co wtedy? Co będziesz w stanie zrobić bez przewodnika?

– Nadal jestem niewidzial—

– Och, jasne, będziesz w stanie dzięki temu może zabić kilka osób. Ale myślisz, że ruski nie mają skanerów ARad? Znajdą cię w końcu, zabiją i wtedy obie poniesiemy klęskę w naszych misjach. Czego chyba żadna z nas nie chce?

Kobieta zaczęła obniżać lekko lufę.

– A co ciebie w ogóle obchodzi moja misja?

– No cóż, obie chcemy tych sowieckich LTK. Sama ich nie zdobędziesz, a jeśli mnie zabijesz, to ja ich nie zdobędę. Jeśli mnie nie zabijesz, pomogę ci je zdobyć. To chyba brzmi jak lepsze rozwiązanie.

– Skąd mam wiedzieć, że nie wbijesz mi noża w plecy, gdy tylko opuszczę gardę.

– Więc nie opuszczaj gardy – odpowiedziała Van Kann, wzruszając ramionami. – Twój wybór, ale jeśli masz zamiar mnie zabić, to mogłabyś się pośpieszyć?

Dżinn nie odpowiedziała, ale Van Kann wiedziała, że druga kobieta zamierzała się poddać. Bez przewodnika była w zasadzie bezsilna — dżinny były potężnymi manipulatorami rzeczywistości, zdolnymi do bezproblemowego zmieniania okolicznej rzeczywistości w dowolny sposób, ale ich mocne były ograniczone przez potężne geasa, będące jednym z największych sekretów islamskiej taumaturgii. Jeśli nie otrzymają polecenia od ludzkiego przewodnika, ich jedyną mocą będzie niewidzialność narzucona przez nałożone na nich taumaturgiczne więzy.

Jej były przewodnik dżinna, a także jego towarzysze, będą znaleziskami archeologicznymi, które z pewnością będą zastanawiać i zachwycać przyszłych historyków rzeźby afgańskiej.

Dżinn opuściła broń.

– Zabiję cię, jak tylko przestaniesz być przydatna.

– Obiecanki cacanki.

– A jeb się.

Van Kann uśmiechnęła się.

Dżinn kopnęła w jej stronę chmurę piasku.

– Pewno wiesz, gdzie jest skrytka? Wiec ruszaj dupę. – Van Kann wykonała polecenie, stawiając powoli kroki.

– Zakładam, że wydawanie poleceń dżinnom nie polega po prostu na zażyczeniu "o dżinnie chciałbym, żebyś przestała mnie trzymać jako zakładnika".

– Zgadza się – odpowiedziała neutralnym tonem głosu, rozpoczynając swój wykład. – Każdy z nas posiada swój własny unikalny symboliczny język wydawania poleceń. Mój opiera się na gestach dłoni.

– Więc jeśli wykonam odpowiednie gesty, będziesz mogła użyć swoich mocy w jakimś celu — ale będziesz do tego przymuszona, nie?

– W rzeczy samej, daje mi to przyzwolenie, nie nakaz – odrzekła dżinn, zatrzymując się, do której po paru krokach dołącza również Van Kann. – Skąd to w ogóle wiesz?

Van Kann wzruszyła ramionami.

– Gdyby tak to nie działało, to byłoby pewno zbyt niebezpiecznie wysyłać cię w teren — z tajnym językiem czy bez – odpowiedziała, po czym obie ruszyły dalej, zatrzymując się jednakże po trzech krokach. – A w ogóle jak dokładnie zamierzasz nauczyć mnie tego twojego języka opartego na gestach?

Zapadła długa, niepokojąca cisza.

– Czy masz – zaczęła mówić powoli – ze sobą jakieś rękawiczki?

Van Kann przytaknęła, zdejmując ze swoich pleców plecak. Ostrożnie, mając świadomość, że dżinn wciąż celowała do niej z broni, wyjęła z bocznych kieszeni parę rękawiczek. Rzuciła je w stronę drugiej kobiety, która złapała je jedną ręką. Pozwalając broni zwisać z paska na ramieniu, zaczęła je zakładać, patrząc jak Van Kann obserwuje ten proces z kocią intensywnością.

Dżinn machnęła testowo palcami w rękawiczce, po czym zaśmiała się lekko.

– Boże, to takie dziwne móc znowu zobaczyć swoje palce.

– Więc jesteś cały czas naga, czy twoje ubrania też są niewidzialne?

Podniosła jedną ze swoich ubranych w rękawiczki dłoni i odwróciła się do Van Kann.

– Co oznacza ten gest?

– Oznacza, że nadal mogę zdecydować się na zabicie ciebie, amerykanko.

– I to wszystko znaczy tylko ten jeden gest? – odpowiedziała Van Kann. – Tak w ogóle jestem Van Kann. Sierżant sztabowa Ulyssa van Kann z armii Stanów Zjednoczonych.

Dżinn zawahała się przez chwilę, po czym odpowiedziała łagodniejszym tonem.

– Możesz mi mówić Vida.

– Po prostu Vida?

– Po prostu Vida. Moje prawdziwe imię zostało poświęcone, gdy nałożono na mnie taumaturgiczne więzy – odpowiedziała z wyczuwalną tęsknotą w głosie, co przypomniało Van Kann, że niewiele dżinnów stawało się nimi z ich własnej woli.

– Czyli po prostu Vida. Co muszę wiedzieć?

Vida podniosła do góry swój mały palec.

– Od tego zaczyna się wszystkie komendy. Ogólnie oznacza to coś w stylu "ty", "dżin" lub "uwaga". Po tym musisz dać jeden lub więcej gestów wskazujących na cel, a następnie gest oznaczający czasownik. A na samym końcu musisz pokazać – powiedziawszy to, zacisnęła swoją dłoń w pięść – by zakończyć polecenie, co oznacza "koniec" bądź "wykonaj".

Van Kann przytaknęła i z uwagą obserwowała, jak dżinn pokazywała jej kilka podstawowych gestów, w trakcie drogi.

– Technicznie możesz połączyć wielu celów i czasowników w jednym poleceniu, ale nie przejmowałabym się tym – powiedziała celowo, pozostawiając niedopowiedziane powód dlaczego, ale Van Kann wiedziała, że był to fakt, że nie będą pracować razem na tyle długo, by miało to znaczenie.

– Czy musisz widzieć te gesty, aby zadziałały? – zapytała Van Kann.

– Muszę tylko być świadoma, że je pokazałaś – wyjaśniła Vida – i automatycznie wiem, też co one oznaczają. To część memetycznej świadomości związanej z geisem.

Vida zaczynała uczyć ją znaków, które jej przedstawiła, a Van Kann robiła wszystko, żeby odwzorować je, jak najdokładniej mogła. Symbol oznaczający (Broń (Trzymana przez (Przeciwnik (Wskazany)))) był szczególnie skomplikowanym wieloczęściowym gestem, który sprawiał jej trochę kłopotów i w końcu Vida musiała przerwać jej we frustracji.

– Tak to się robi – powiedziała dżinn, chwytając ją za ręce. Uchwyt Vidy był z początku niepewny, ale zacisnął się po tym, jak stało się dla niej jasne, że Van Kann nie zamierza się wyrywać. Kierowała palcami półgorgona w odpowiednie ruchy, raz wolniej, raz szybciej. Po chwili puściła jej rękę i tylko patrzyła, jak kobieta powtarza je perfekcyjnie, bez potrzeby pomocy. – Masz szczęście, że szybko się uczysz. Gdyby było inaczej, musiałabym przemyśleć ten plan.

– Zawsze miałam sprytne palce – odpowiedziała Van Kann.

Vida odkaszlnęła szybko, odchrząkując.

– Więc, jaki dokładnie twoi amerykańcy dowódcy mieli tutaj plan działania? Oczywiście jesteś groźną i niebezpieczną żołnierką, ale jak zamierzałaś się zabezpieczyć przed użyciem broni look-to-kill przez Scarlet Hammer wobec ciebie?

Van Kann spojrzała na dżina ze zdziwieniem.

– Gorgony są odporne na inne gorgony. A LTK działają na tyle podobnie, że też jestem na nie odporna.

– Ale co z lustrzaną tarczą Perseusza?

– Co z nią? – Van Kann wzruszyła ramionami – Bujda na resorach to mit i do tego grecki. Herodot w zasadzie wymyślił, kłamał. Taką samą logiką powinnaś mówić jak Robin Williams.

Vida westchnęła.

– Nigdy nie lubiłam tego filmu.

– Huh, dlaczego?

Dżinn kopnęła znajdujący się przed nią kamień.

– Księżniczka miała wybór, a dżinn został uwolniony.

– A ty nie miałaś.

– Moc dżinna płynie w krwi mojego rodu. Moi przodkowie przez wieki służyli sułtanom i kalifom. Taki los miała już przypieczętowany, zanim się jeszcze urodziłam – powiedziała Vida, machając smutno rękami, przekazując zrezygnowaną akceptację.

– Ale tak nie musi być.

Dżinn prychnęła.

– I jaki mam wybór? Uciec i wstąpić do twojego wojska? Zastąpiłabym tylko obecnego mistrza, obcym. Czy mogłabyś mi szczerze powiedzieć, że byłaby to lepsza opcja? Czy mogłabyś mi szczerze powiedzieć, że mam tu jakiś wybór?

Van Kann zawahała się przez chwilę, po czym smutno pokręciła głową.

– Nie, nie masz – odpowiedziała, patrząc w dół na swoje stopy i unikając spojrzenia Vidy – Mogę chodzić po ludzkim świecie, ale nie jestem jego częścią i nigdy nie będę. Moimi opcjami było albo wojsko, albo sprzedawanie naturalnej wielkości kamiennych posągów do ogródków. Przynajmniej w ten sposób mogę podróżować po egzotycznych miejscach i poznawać ciekawych ludzi. Nawet jeśli większość z nich będzie próbowała mnie zabić.

Spojrzała w stronę dżinna i przez krótką chwilę była pewna, że nawiązała z nią kontakt wzrokowy. Vida odkaszlnęła i ten krótki moment tak szybko, jak się pojawił, znikł.

– Szkoda, że nie spotkałyśmy się w innych okolicznościach – powiedziała Vida.

Van Kann przytaknęła.

– Ale dżinny nie mają prawa spełniać własnych życzeń?

– Nie. I najwyraźniej gorgony też.

Kontynuowały przez kilka minut spacer w milczeniu, aż Vida nie postanowiła wrócić do nauki Van Kann jej języka. Pokazała jej znacznie więcej znaków, niż faktycznie potrzebowała, jako formę zajęcia czasu podczas wędrówki. Obie skupiały się na nauce, ignorując fakt, że wciąż są wrogami, będąc w tej chwili nawet czymś więcej niż tylko tymczasowymi sojusznikami.


Wieczór

Dotarły do obozu Scarlet Hammer tuż przed zachodem słońca.

Byli szpiedzy będący teraz gangsterami i ich rebelianccy sojusznicy rozbili obóz wokół starego sowieckiego bunkra z czasów ostatniej wojny w Afganistanie. Na pojedynczych stalowych drzwiach widniał wyblakły i migoczący napis w cyrylicy, zdradzający jego paranaturalne przeznaczenie. Namioty rozstawione w luźnym półkolu wokół bunkra sugerowały, że byli tam już od dłuższego czasu, a ciężarówki załadowane skrzyniami opatrzonymi logo Dywizji Okoliczności Specjalnych sugerowały, że nie pozostaną tam jeszcze długo.

Chociaż obie grupy były ubrane podobnie, Van Kann z łatwością była w stanie je odróżnić przez lornetkę. Rosjanie byli bardziej zrelaksowani i lepiej uzbrojeni, snuli się po obozie w parach lub trójkach, podczas gdy Talibowie mieli przy sobie tylko kałasznikowy i siedzieli zmartwieni w skupisku przy jednej z ciężarówek. Van Kann przygląda się bez zainteresowania, jak potencjalni przywódcy obu grup spierali się na temat, który trudno było wywnioskować jedynie z dzikich gesty, które od czasu do czasu wykonywali w kierunku ciężarówek, bunkra i siebie nawzajem.

Van Kann mruczała coś pod nosem w zamyśleniu.

– Twardy orzech do zgryzienia. Może uda mi się zmienić w kamień jedną trzecią przeciwników, zanim pozostali ogarną, co się dzieje i znikną z pola widzenia — dobra, może połowę, jeśli zacznę od talibów, bo siedzą wszyscy w praktycznie jednym miejscu, ale to nie oni są tu największym kłopotem. Potem wszystko zależy do tego, czy jeden z nich zdoła mnie namierzyć projektorem plazmowym, zanim ja spojrzę na niego. Czyli pewno nie miałabym szans.

– Więc wygląda na to, że miałaś szczęście napotykając się na mnie – wtrąciła się Vida. Dżinn zdjęła rękawice i odłożyła broń, więc Van Kann mogła jedynie domyślać się, gdzie obecnie się znajdowała na podstawie jej nikłych śladów kroków na piasku i kierunku skąd dochodził jej głos.

– Na to wygląda – powiedziała Van Kann, opuszczając lornetkę i chowając ją z powrotem do plecaka. – Mogłabym po prostu zażyczyć u ciebie zabicie ich wszystkich stąd, ale to by było na tyle niesprawiedliwe, że właściwie czułabym się z tym źle. Przez jakiś czas. Może.

– No i byłoby to raczej nudne.

– No i byłoby nudne, właśnie – przytaknęła Van Kann, odwracając się w stronę, gdzie jej zdaniem znajdowała się dżinn i grzesznie się uśmiechając. – A co jakbyśmy się tak trochę zabawiły? Dały im cień szansy na walkę, tak dla urozmaicenia.

Vida pstryknęła językiem.

– Co dokładnie miałabyś na myśli?

Van Kann pokazała symbole Vidy znaczące: (Ty (Dżinn)) (Broń (Cały (Obszar))) (Zakłóć działanie) (Wykonaj polecenie).

Dżinn zaśmiała się, po czym pstryknęła swoimi palcami, tymczasowo zmieniając prawa rzeczywistości w promieniu pół mili tak, aby proch nie był w stanie zapłonąć, a plazma nie była w stanie się przewodzić.

Następującej rzezi nie można nawet nazwać bitwą.

Van Kann zsunęła się ze zbocza, wzbijając tumany kurzu i zwracając uwagę wszystkich wojowników w obozie. Jednemu z nich, wartownikowi, udało się ostatkiem sił podnieść rękę, by wskazać na nią i otworzyć usta, żeby krzyknąć na alarm, zanim jego ciało zastygło w tej pozie na zawsze.

Po tym nastał chór przerażonych przekleństw, gdy wojownicy poczęli zdawać sobie sprawę, że ich broń nie działa, po której przyszła szybka śmierć.

Półgorgon przemierzała obóz ze śmiertelnym wzrokiem swojej przodkini Meduzy, zamieniając w kamień wszystkich mężczyzn, na których się natknęła swoim spojrzeniem. Za nią przemykała niewidoczna Vida, skręcając karki tym, którzy zdołali uniknąć śmiertelnego wzroku jej towarzyszki. Trzech członków Scarlet Hammer wyskoczyło z bunkra i zostało skamieniałych, zanim zdążyli w ogóle zrobić krok. Jeden z Talibów, pomniejszy mag religijny, próbował odmówić modlitwę odpędzającą, która mogłaby być nawet skuteczna, gdyby nie to, że nie zdołał jej dokończyć z powodu niewidzialnego kopniaka w pachwinę. Inny mężczyzna próbował rzucić swoim niedziałającym projektorem plazmowym w Van Kann, która uniknęła go z łatwością, a mężczyzna stał się posągiem, zanim broń zdążyła spaść na ziemię.

W ciągu niespełna dwudziestu sekund ich duet zdołał pokonać ponad dwudziestu mężczyzn.

Ostatni pozostały Rosjanin był na tyle inteligentny, żeby zorientować się, co się dzieje i wiedzieć, że jest tylko jeden sposób. Czekał, aby zasadzić się na Van Kann od tyłu, wyskakując zza rogu bunkra z nożem, gdy ta przechodziła obok. Przeciął powietrze, celując prosto w kręgosłup półgorgona, nie dając jej czasu na odwrócenie się.

Vida złapała ramię mężczyzny, zatrzymując nóż o cal od szyi Van Kann.

Na alarmujący okrzyk dżinna, kobieta odwróciła się spoglądając prosto w spojrzenie Rosjanina. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczył, była para szmaragdowych, zimnych oczu.

Zapadła cisza, gdy ostatnie ciało skamieniałego przeciwnika zamieniło się i upadło na ziemię. Po zneutralizowaniu wszystkich wrogów pozostało tylko wykonać główny cel misji.

Van Kann spojrzała na nóż trzymany przez posąg, a potem na miejsce, gdzie ostatnio była Vida.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą muszą zrobić, zanim któraś z kobiet będzie w stanie ukończyć swoją misję.

Nóż zaczął powoli wymykać się z uchwytu posągu, jakby samoistnie.

Van Kann skoczyła, chwytając dżinna w momencie, gdy ta uwolniła ostrze.

Tarzały się po ziemi, siłując się o kontrolę nad nim. Van Kann zalawszy się na górze, objęła Vidę, przyciskając swoje lewe ramię do gardła dżinna i wpychając jej głowę głęboko w piasek. Dżinn upuściła nóż i chwyciła za ramię, którym półgorgon przyciskała do jej tchawicy, walcząc o powietrze. Van Kann podniosła nóż wolną ręką i uniosła ją triumfalnie, przygotowując się do zadania zabójczego ciosu.

Zachodzące słońce połyskiwało na czubku ostrza, gdy opadł…

…w piasek obok głowy Vidy.

Oddychając ciężko, Van Kann wpatrywała się w miejsce, gdzie jej zdaniem znajdywały się oczy dżinna. Zmieniała chwyt, tak by jej goły nadgarstek spoczywał na szyi Vidy i jej zaskakująco ciepłej skórze, uwalniając część nacisku. Gdy dżinn zaczerpnęła powietrza, jej niewidzialne i zdecydowanie nagie ciało uniosło się i opadło pod Van Kann. Trwały tak wiecznej w tej ciszy przerywanej jedynie odgłosami ich dyszenia.

Szybko jak wąż, Van Kann pochyliła się do przodu i pocałowała drugą kobietę w usta.

Pocałunek trwał tylko chwilę, po czym Van Kann odskoczyła, wstając i odwracając się w stronę ciężarówek załadowanych skrzyniami z bronią look-to-kill. Rzuciła spojrzenie w stronę Vidy, po czym pokazała: (Ty (Dżinn)) (Obiekt (Wskazany) (Zniszcz) (Wykonaj polecenie).

Po chwili nie dziania się niczego, ciężarówki nagle implodowały w splątaną masę zdeformowanego metalu i połamanego drewna.

Van Kann kiwnęła głową, zadowolona.

– Dziękuję, Vida. I żegnaj.

– Ulyssa! Poczekaj! – usłyszała głos dżinna z niewątpliwą tęsknotom w tonie.

Van Kann spojrzała z powrotem w jej stronę i uśmiechnęła się.

– Jak sobie życzysz.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported