I nagle kapsuła wybucha. Skok ciśnienia rozerwałby mi bębenki, gdyby nie hełm. Nic nie widzę, choć nie jest ciemno. Spadam. Zaciskam zęby i liczę do pięciu.
Spadochron aktywuje się na trzech niemal wyrywając mi płuca. Pancerz delikatnie koryguje moje ruchy, bym wylądował w LZ. Szybko, acz w bezpiecznej odległości mijam rozłożyste, niepokojąco wielkie drzewa. Czuję, jak moje tętno zwalnia. Zaczynam się uspakajać.
Liny w końcu zaplątują się między gałęziami. Odpinam parę klamer, zanim nastąpi aktywacja samozapłonu. Pancerz amortyzuje upadek z wysokości trzeciego piętra i nagle czuję się bezpieczniej.
Rozglądam się po okolicy. Część flory, głównie tej mniejszej, wygląda znajomo. Imponujące drzewa poznaję dopiero po skanie wstępnym. Musi tu być gorąco jak w saunie. Co chwila słychać jakiś świergot lub pisk, sporadycznie przerywany czymś głębszym. Sprawdzam systemy uzbrojenia, przydadzą się raczej prędzej, niż myślałem.
Niższe głosy narastają, są zbyt rytmiczne i regularne, jak na zwierzynę. Jestem już praktycznie pewien że to… oni. Szybko znajduję kryjówkę za jednym z grubszych korzeni mając nadzieję, że kamuflaż będzie wystarczająco efektywny. Rozmycie konturu, zlewanie z otoczeniem… musi być. Po prostu musi.
Po jakichś 10 minutach w okolicy pojawia się „komitet powitalny”. Oto są, w całej swej okazałości. Ludzie - przemyka mi przez myśl. Na szkoleniu i odprawie nie używali takiego określenia, ale kapitan miał w swoich słowach trochę racji. Fakt, są co najmniej dziwni. Poranieni. Pocięci, poparzeni, oskalpowani. Dzicy. Zdeformowani.
Straszni.
Ale mimo wszystko nadal wyglądają jak ludzie.
Wyglądają.
Grupa około dwudziestu trzyma się razem. Przez chwilę przyglądali się osmalonym gałęziom, gdzie jeszcze niedawno zwisał materiał poliwłóknowy. Czas mija powoli. Czy dałbym radę zabić wszystkich? Nie, ważniejsze pytanie: Czy to opłacalne? 10 pełnych magazynków przyjemnie ciążyło w ładownicach, ale to nadal tylko 10 magazynków. Wolałem oszczędzać karabin na czarną godzinę.
Lokalni dzielą się na mniejsze grupki po dwóch, trzech i ruszają w różne, przypadkowe strony. Prozaicznymi włóczniami rozgrzebują runo leśne, najwyraźniej w poszukiwaniu śladów. Sprawdzają też okoliczne korony drzew, badają uważniej punkt, w którym pierwszy raz faktycznie stanąłem na planecie. Niedobrze. Któryś wspiął się na drzewo, by po chwili zrzucić coś małego. Cholera, ocalał oderwany fragment materiału. Bardzo niedobrze. Powoli zaczynam czołgać się w tył ostrożnymi ruchami. Prędzej czy później konfrontacja będzie nieunikniona, ale nie sądzę, bym był na nią w pełni przygotowany. W okolicy mogli czekać kolejni.
Dwóch przez chwilę debatuje nad szczątkami spadochronu. Język, mimo swej porażającej wręcz prostoty, wydaje się być znajomy. Próbuję wywołać na HUD transkrypcję, ale najwyraźniej szelesty rozgarnianych coraz bliżej krzaków skutecznie zagłuszają i tak niewyraźną mowę. Jeden z nich zabiera zdobycz i odłącza się od grupy. Szkoda, że idzie w przeciwną stronę.
Coś było nie tak. Przywołuję z pamięci odprawę. Mieli być zdziczeli, mieli być zagrożeniem, ale na pewno nie mieli stosować wyższej taktyki ani współpracy. Pancerz tłumił szelest drobnych roślin pod moim ciężarem, kiedy wyznaczałem pierwszy etap misji. Jeżeli miałem, cytując cel nadrzędny, „Wyeliminować zagrożenie ze strony oporu”, musiałem się dowiedzieć kto za owym zagrożeniem stoi.
Bo już teraz oczywistym było, że ktoś jeszcze za nim stać musiał.
Niewzruszenie wpatruję się w poznaczoną licznymi szramami małpią twarz, której spierzchnięte usta wyrzucają z siebie potoki obcych słów, na dodatek wymawiając je niewyraźnie z powodu ubytków w uzębieniu. W wyniku tego nawet z pomocą odpowiednio uzupełnionego ApliM-owego tłumacza rozumiem co piąte słowo. Niestety nawet komputer umieszczony w mózgu ma swoje ograniczenia. Najczęściej wyłapuję frazę „straszne piękno” niestety istota wypowiedzi wciąż mi umyka. Bez wątpienia małpolud się boi. Spędziłem na tyle czasu wśród mu podobnych, że mogę to wyczytać z jego oczu.
Przechodzi mi przez myśl, że ten strach może udzielić się innym moim podwładnym. Odrywam wzrok od mówcy i rozglądam się po obozowisku. Kieruję wzrok na metalowy mur składający się z pospawanych fragmentów konstrukcji nośnych ruin wieżowców ze starego miasta, który okala cały teren, a jedyną w nim przerwę stanowi brama prawdopodobnie będąca kiedyś drzwiami pożarowymi. Zgodnie z moimi instrukcjami mur i wejście są strzeżone, ale nie ma szans by pilnujący mogli usłyszeć rozmowę. Kieruję wzrok na gliniane domostwa teraz stanowiące koszary, a przynajmniej kwatery dla wyżej postawionych. Pomimo zarekwirowania wioski na cele militarne, ze względu na niedużą odległość od zasobnych pozostałości niegdysiejszej cywilizacji, konieczne okazało się wytworzenie i postawienie namiotów między zabudowaniami by pomieścić niezbędne siły.
Wygląda na to, że wszyscy żołnierze zajęci są przydzielonymi im zadaniami i żaden z nich nie zainteresował się relacjami przybysza. Także jedynymi słuchającymi jestem ja i stojący obok mnie doradca, trzymający w ręku kawałek dziwnego materiału. Kiwam na niego, a on się zbliża. Cicho dyktuje mu treść pytania, a ten przerywa relacjonującemu w pół słowa, pytając:
- Kiedy to się zdarzyło?
Zmieszany żołnierz patrzy pytająco to na mnie to na doradcę. Najwyraźniej jeszcze nigdy nie zdawał mi relacji i nie wiedział, że niemal nigdy nie zwracam się do podwładnych wprost. Z początku chodziło o to by moja uboga znajomość ich języka nie podważała mojego autorytetu. I choć okazał się zadziwiająco wdzięczny do nauki i jestem w stanie się w nim dość płynnie porozumiewać, czasem tylko musząc wspierać się ApliM-em, zdecydowałem się zachować ten sposób komunikacji. Podkreśla on, że zwykli podwładni nie są godni bezpośredniej rozmowy ze mną, wzmacniając w nich poczucie, że jestem kimś niezwykłym, ponad nich, a mój odmienny wygląd z tym współgra. Liczyłem, że zwiększy to mój autorytet i z moich obserwacji wynika, że tak dzieje się w istocie.
Żołnierz wciąż się waha, więc gestem nakazuję mu mówić. Przełyka ślinę i odpowiada:
- Jakieś 2,5 dnia temu.
Za pośrednictwem doradcy dopytuję: „Czy dostrzegliście kogoś?”
- Nie. Nagle usłyszeliśmy huk. Dobiegał od strony lasu. Wokół walały się pozrywane z drzewa gałęzie. Sprawdziliśmy korony i wtedy odkryliśmy materiał. Nigdy takiego nie widzieliśmy, nawet w ruinach. Nic więcej, żadnych śladów. Najmniejszych. Było dla nas jasne – straszne piękno powróciło. Dowódca kazał mi biec do ciebie bez wytchnienia, Wojciechu Gromowładny, władco zjednoczonych Hurgionów, Wizyrgonów, Kargonów i Brydonów. Co uczyniłem, snu nie zaznałem, posiłki idąc spożywałem dopóki przed tobą nie stanąłem. Straszne piękno jest potężne, zatruwa serca, a dostrzeżesz je dopiero gdy cię dosięgnie, ale wiemy, że ty jesteś potężniejszy i pogromisz je. Że ty…
„Wystarczy” – przerywa mu doradca, za moim poleceniem – „Odpocznij teraz lecz bądź gotów do drogi w każdej chwili. Nie wolno ci nikomu powiedzieć z czym tutaj przybyłeś ani co widziałeś.”
Żołnierz oddaje mi pokłon i odchodzi. Daję znak doradcy i wchodzimy do budynku za naszymi plecami. Jest największy w całym obozie i niegdyś stanowił miejsce obrad starszyzny. Która nie wykazała się odpowiednią mądrością i postanowiła odmówić dobrowolnego oddania się mojej władzy, co kosztowało ją jak i większość ich prostej społeczności, życie. Niestety wiele miejscowych plemion nie doceniło potęgi mojej i fundacyjnego robota, który stał teraz obok mojego biurka, które cudem ocalało zamknięte wewnątrz hermetycznego skarbca wraz ze starymi zapiskami, które z pomocą starszych tych rozsądniejszych plemion, które mi się podporządkowywały teraz tłumaczyłem.Na blacie leżała właśnie jedna z przetłumaczonych już kartek, której lekturę przerwało mi przybycie żołnierza.
Siadam na swoim miejscu i z jednej z szuflad biurka wyciągam mapę Nowej Ziemi jak nazwałem swoje młode państewko. Nie jest ono duże i obejmuje jedynie okoliczne niziny, ale nim ruszę dalej chcę zapewnić stabilność gdyż konflikty między wchodzącymi w jego skład plemionami są wciąż żywe. A mój robot, choć niewątpliwe potężny, nie jest w stanie zapewnić sam w sobie trwalej kontroli na dużym obszarze.
Odganiam te myśli, koncentrując się na konkretach. Odnajduje miejsce, z którego przybył żołnierz i zaznaczam je. To wieś Kanti, wchodząca w skład terenów, które powierzyłem plemieniu Kargonów wcześniej eliminując wrogich im Rosojów. Leży ona jakieś 70 km od mojego obozowiska. Posłaniec szedł więc dość długo, choć w czasie akceptowalny zważywszy na to, że do większości miejsc nie docierały żadne drogi, pomimo moich wysiłków w tym zakresie. A jest to istotne bo sprawna komunikacja to podstawa każdej armii.
Podnoszę wzrok i pytam doradcę:
- A ty co myślisz? To było straszne piękno?
Doradca namyśla się i odpowiada:
- Często ludzie oskarżają straszne piękno o rzeczy, których nie rozumieją. Ale nie wiem kto mógłby podrzucić ten materiał – mówiąc to położył go na moim biurku – Choć nauczyłeś nas wytwarzać różne tkaniny, żaden wytwórca nie stworzy czegoś takiego. Nigdy też nie odnalazłem niczego podobnego, a wielokroć zwiedziłem każde z 5 wielkich miast. Być może to jakieś plemię z daleka obawiające się ciebie. Ale wiem zbyt mało by móc powiedzieć coś więcej. Zresztą moja wiedza jest niczym przy twej mądrości.
Zerkam na materiał i doskonale go rozpoznaję. To fragment spadochronu, parę razy miałem okazję z niego korzystać i nigdy nie zapomnę jak wygląda. Był jedynym co odróżniało mnie od mokrej plamy u stóp opętanego wzgórza pod moimi stopami.
Skoro takie rzeczy tu nie występują, a do tego biorąc pod uwagę dziwne okoliczności odnalezienia materiału, czyżby to znaczyło, że Fundacja zdecydowała się powrócić? Osądzić mnie? Ale czy wtedy nie powinien zostać odnaleziony też portal? Doskonale pamiętam jak odkryłem, że stary zniknął z dnia nadzień. Poczułem ulgę, gdyż stanowiło to ostateczne odcięcie się od przeszłości. Czyżby teraz miała się na mnie zemścić?
Wszystko na to wskazuje. Chyba, że mam brać na poważnie straszne piękno. Nadal nie jest dla mnie jasne czym dokładnie jest dla tych małpoludów. Obecnie to coś na kształt wyznania. Demona, którego o wszystko się obwinia. Ale skąd się wzięło? Może było czymś co zniszczyło ich cywilizację? Partią polityczną, nazwą broni albo znienawidzoną postacią z serialu? Jednak odnajdywane dokumenty wskazują, że pojęcie to było znane jeszcze gdy jako tako prosperowali. Przesuwam mapę i patrzęna przetłumaczony dokument.Przypomina on raport jakiejś agendy, być może państwowej, opisujący wzrastające niepokoje społeczne w związku z kurczeniem się zasobów i rozpowszechnianie się figurek reprezentujących straszne piękno, na których istoty się wyżywały. Autorzy raportu podkreślali, że choć póki co pozwala to rozładować sytuację to niejaki Rosoj, który zapoczątkował dystrybuuje figurek nie budził zaufania i w przyszłości może próbować wzbudzić ekstremistyczne zachowania. Cóż, jakikolwiek by nie było z pewnością małpoludy strasznego piękna się obawiają po dziś dzień.
Ja zaś powinienem obawiać się prawdziwych zagrożeń. Dlatego mówię doradcy:
- Muszę wiedzieć dokładnie jak wygląda sytuacja. Sporządź oficjalny rozkaz na piśmie i wyślij 3 najszybszych zwiadowców. Niech żołnierz, których przyniósł wieści ich poprowadzi. Kiedy dotrą na miejsce niech stacjonujący tam oddział zapewni im bezpieczeństwo. Podkreśl, że jeśli choć jeden zwiadowca nie wyruszy bezpiecznie w drogę powrotną z wieściami to czeka ich najsurowsza możliwa kara – naznaczenie.
Naznaczenie to wypalenie znaków na ciele karanego, które są informacją dla wszystkich, że jest tchórzem i sprzymierzeńcem zła, czyli strasznego piękna. Od chwili naznaczenia staje się martwy dla rodziny i jedyne czego może oczekiwać od innych to pogarda. Nigdzie nie zazna miejsca. Jest to kara naprawdę skuteczna, w przeciwieństwie od tortur czy groźby śmierci, które dla małpoludów są zwykle obojętne, choć w niektórych przypadkach stanowią wręcz powód do dumy.
Doradca zapisuje moje słowa. Zależy mi na jak najszybszych wieściach dlatego dodaję:
- Niech każdy, włącznie z posłańcem, otrzyma konia. Niech zabiorą też ze zbrojowni najlepszą broń.
Najlepsza broń oznacza w panujących warunkach tą wykonaną ze starych prętów, karoserii i innych przydatnych odłamków metalu. Szczęśliwe póki co tego surowca nie brakowało gdyż do mojego przybycia małpoludy nie były zdolne do jego poprawnej obróbki. Sam też nie byłem w tym ekspertem, ale pomocne okazały się zasoby zgromadzone na ApliM-ie.
Nakazuję doradcy przekazać rozkaz. Ten skłania się i wychodzi.
Jestem naprawdę zmartwiony. Po wielu wysiłkach mam w końcu zalążki sprawnie funkcjonującego państwa plemiennego, ale jeśli będę musiał mierzyć się z Fundacją wszystko może się spieprzyć. Odpalam łącze ApliMa z robotem. Testuję systemy. Muszę mieć pewność, że wszystko działa.
Stan amunicji znacznie zmalał odkąd tu przybyłem, ale powinno wystarczyć by nadal trzymać w ryzach radę złożoną z przedstawicieli oddanych mi plemion. Lub zgotować piekło każdemu innemu kto zechce odebrać mi władzę. Bez znaczenia czy będą to lokalne plemiona, ścigająca mnie przeszłość czy legendarne demony. Zwyciężę.
W sumie fajne miejsce. Słońce grzeje, nie wiadomo co ćwierka w sąsiadujących koronach drzew, a ja wyleguję się na ciepłych gałęziach ładując baterie kombinezonu. Na dole, może jakieś 50 metrów dalej zostało tylko kilku lokalnych. Pozostali rozeszli się na różne strony, prawdopodobnie dalej szukając czegoś dziwnego. Nawet nie muszę zbytnio zmieniać kąta, idealny punkt obserwacyjny.
Choć wolę przejść do czegoś bardziej interesującego, głupotą byłoby działanie bez informacji. Kombinezon automatycznie śledził, gdzie udały się większe grupy, lecz największa część „operacji” (o ile można było tak nazwać przeszukiwanie kijem krzaków) nadal nie ruszała się z polany. Jestem przekonany, że prędzej czy później będą musieli zaprowadzić mnie do jakiegoś lidera.
Minęło sporo czasu, zapadł wieczór. Zmarnowałem cały dzień i powoli zaczynam się niecierpliwić.
Alarm zbliżeniowy subtelnie poinformował trzech kontaktach, kiedy horyzont był już relatywnie ciemny, a ogniwa załadowane do pełna. Cicho schodzę do poziomu gruntu próbując wyłapać coś jakimkolwiek zmysłem. Rytmiczne drżenie gruntu szczególnie przyciągnęło moją uwagę. Czyżby…
Na polanę, od której dzieliła mnie mniej, niż połowa dystansu wjechały konie. Konie! Choć moje oczekiwania i tak drastycznie zostały zwiększone od czasu najwyraźniej bardzo pobieżnej odprawy, o korzystanie z koni nadal bym ich nie posądzał. Konie to potężne zwierzęta, silne, szybkie, ale i ciężkie do okiełznania. Koń musiał oznaczać kogoś ważnego. A tutaj konie były aż cztery.
Jednego z jeźdźców musiałem oznaczyć już wcześniej. I tak nie wyglądał imponująco przy pozostałych. Pozornie podobni, ale ich zachowanie, ich postawa świadczyła, że są kimś więcej.
Mam, relatywnie prosty. Im ktoś jest wyżej, tym wyżej mnie zaprowadzi. Dotrę na szczyt, usunę zagrożenie i rozwiązuję misję. W najlepszym wypadku już teraz sprzątnąłbym liderów, ale wolałem nie nastawiać się na bardziej optymistyczny wariant.
Upewniam się, że kamuflaż wyglądem odbiega od ludzkiej postaci do granic możliwości i skupiam się na nowo przybyłych. Schodzą z koni i na własną rękę przystępują do rekonesansu ignorując coś, co wykrzykuje powracający. To chyba istotne, głos mu się rwie, ale muszę skoncentrować się na realnym zagrożeniu.
Jeźdźcy są efektywniejsi w przeszukiwaniu krzaków, to zupełnie inna liga. Łowcy. Czuję zimną kroplę spływającą po karku i nagle żałuję wcześniejszego pociągu do akcji. Na wszelki wypadek umieszczam pod ręką uchwyt noża.
Szybko porzucili ślady po przeciwnej stronie polany i teraz powoli, acz nieubłaganie przemieszczali się w moją stronę. Wolałem nie domyślać się, czy szli w stronę drzewa, czy mojej faktycznej pozycji. Zbroja jest twarda, może jeżeli na nią staną, wezmą ją za konar, kamień, czy jakiś betonowy odłamek.
Cholera, a może lepiej będzie nie dawać im szansy. Gwałtownie uspokajam się, kiedy pancerz zaczyna regulować mój poziom kortyzolu i dopaminy. Potem zalewa mnie ciepła adrenalina i czas zwalnia.
Wyskakuję jak ściśnięta sprężyna od razu wbijając zaciśniętą pięść w gębę stojącego mniej, niż pół metra ode mnie łowcy. Powalam go masą pancerza, druga ręka wprawnym ruchem wpojonym przez lata treningu zaciska się na jego gardle. Cicha szamotanina trwa tylko kilka sekund, nim zwiadowca traci przytomność. Dla pewności rozcinam struny głosowe i tętnice. Na HUD-ie znów miga zbliżeniówka. Kurwa, musieli zauważyć. Szybko podnoszę się z stygnącego już trupa przygotowując nożyk rtęciowy. Licząc na wspomaganie celowania rzucam go w kierunku kolejnego, wycofującego się już jeźdźca. Trafia pod żebrami. Kurwa, celowałem wyżej. Błyskawicznie doskakuję z nadstawionym głównym ostrzem, Siła uderzenia przebija jego klatkę piersiową z nieprzyjemnym, mokrym odgłosem. Wyszarpuję oba noże ze zwłok, by zobaczyć jak ostatni jeździec w panice wskakuje na wierzchowca.
Uznałem pierwszą fazę planu za sukces. Czerwony symbol konika szybko przemieszczał się na minimapie. Teraz dobrym pomysłem było już tylko szybkie opuszczenie okolicy. Co nie powinno być trudne, sądząc z zbiorowych jęków miejscowi chyba mieli już coś na głowie.
Primo Victoria - Myślę z dumą, przeskakując między rozłożystymi drzewami. Choć tutejsi sprawiali niekomfortowe wrażenie, najwyraźniej byli słabsi, niż podejrzewałem. Nie byli już „straszni”, co najwyżej „dziwni”. Misja też zaczynała wyglądać lepiej, niż na początku.Cóż, gorsze na pewno miało dopiero nadejść.
Według pancerza trzymam od oznaczonego wierzchowca dystans niewiele większy, niż pół kilometra. Bestia jest szybka, a ja zmęczony. Nawet jeżeli zbroja była tylko kopią, sprawdzała się świetnie. Bez niej musiałbym odpuścić jakieś półtorej godziny temu.
W końcu czerwony punkcik się zatrzymuje. Zwalniam, biorę kilka oddechów. Jeżeli będę mieć do czynienia z jakimś przyczółkiem wroga, dobrze byłoby mieć choć trochę sił. Kamuflaż nieco się pozrywał podczas pościgu, ale uznałem że nadal będzie w stanie pełnić swą funkcję.
Rezygnuję z rozbijania kolego „obozu” na drzewie, kiedy tych zaczęło robić się coraz mniej i mniej. W końcu czołgam się już tylko przez wysokie trawy pokryte rosą. Czyżby zaczynało świtać?
W końcu dotarłem do końca łąki. Zgodnie z przewidywaniami, widzę coś na kształt wioski. W stanie wołającym o pomstę do niebios, ale ewidentnie jest to wioska. I bez rzeczywistości rozszerzonej hełmu poznałbym konia, teraz uwiązanego przy jednym z budynków.
O ile właściciel po prostu nie zmienił wierzchowca, nadal musiał gdzieś tu być.
Słaniający się na nogach zwiadowca milknie i nerwowo spogląda na mnie siedzącego za biurkiem. Nakazuję mu udać się na spoczynek i zwracam się do doradcy:
- Wysłaliśmy czterech naszych. Dwóch zwiadowców nie żyje. Wrócił tylko jeden i rozedrgany opowiada, że zaatakował ich demon. Że dosłownie wyłonił się z kupy gałęzi i ukatrupił jego towarzysza z łatwością. Tego samego, który wcześniej zasłynął wdarciem się w środek wrogiego plemienia i zamordowaniem przewodniczącego ich rady. I mam dać temu wiarę?
- Faktycznie brzmi to dziwnie. Ale wiesz, że każdy z nich potrafił zabijać bez mrugnięcia okiem. Nieraz znosili agonalny ból, a śmierć to ostanie czego się lękają. Do tego przyrzekli Ci wierność do końca i że nic na tym świecie ich od tego nie odwiedzie. Wielokroć tego dowiedli. I wierzę, że ten co tu powrócił wolałby zginać z pozostałymi lecz jego wierność przezwyciężyła nawet tak podstawową wartość jak walka wraz z towarzyszami do końca. To najlepszy dowód na prawdziwość jego słów.
- I wierzysz w nie nawet gdy widocznie przerażony zrzuca wszystko na mityczne straszne piękno?
- Tak.
Patrzę uważnie na doradcę. Na jego starczą, małpią twarz. Wpatruje się w jego samotne, ocalałe oko. Pomimo sędziwego wieku, licznych blizn na ciele i ewidentnie źle zrośniętej dolnej kończyny stoi pewnie, potwierdzając swoje słowa postawą ciała. Wiem, że wierzy w to co mówi. Ja zaś wierzę w jego mądrość. To ona pozwoliła mu przeżyć tak długo w tym bezwzględnym społeczeństwie. To ona pozwoliła mu zgłębiać pozostałości upadłej cywilizacji. To w końcu ona pozwoliła mu się najszybciej zorientować po czyjej stronie warto stać i zaoferować mi pomoc. Ale nawet najmądrzejsze istoty pozostają pod wpływem swojej tradycji, wychowania, wierzeń.
Czymkolwiek było straszne piękno,prawdopodobnie istniało. Dokumenty, które udało mi się odczytać podczas oczekiwania na powrót zwiadowców sugerowały, że mogło stanowić nawet poważne zagrożenie. Dawna cywilizacja ewidentnie gromadziła broń na wypadek konfrontacji z nim. Udało mi się nawet znaleźć jeden z magazynów. Pociski tam znalezione nie nadają się do Fundacyjnego robota, ale to zawsze materiały wybuchowe. Ich niewielka ilość została zgromadzona w obozowisku.
Co ciekawe przewidywali też program testów na wypadek podatności na wrogie wpływy. Nie jestem jednak pewien czy chodziło o zwykłą propagandę czy też tajemnicze zagrożenie mogło oddziaływać na psychikę w sposób anomalny. Jedno wiem jednak na pewno. To miało miejsce tysiące lat temu. Jeśli straszne piękno istniało zniknęło już dawno bez śladu. O ile oczywiście te wszystkie działania nie były efektem jakiegoś fanatyzmu religijnego czy zbiorczej psychozy. W końcu kto wie co mogło odwalić takim małpoludom.
Tak czy owak – straszne piękno nie mogło ich zaatakować. Ale na pewno nie byli to też mieszkańcy tych ziem. Opisy ubioru tajemniczego agresora jak i używanej przez niego technologii przedstawione przez zwiadowcę wskazują na to, że Fundacja postanowiła upomnieć się o swoje. Co prawda nadal nie wiem w jaki sposób dostała się tu niezauważenie i wiele szczegółów w wyglądzie pancerza się nie zgadzało, ale to drugie trzeba jednak złożyć na bark braku odpowiedniej wiedzy u zwiadowcy. W końcu jazda konno i prosta broń biała były już wielką sprawą dla tutejszych istot. A fundacyjnego robota do dziś uważają za magiczną istotę podległą mej woli. Nic dziwnego, że zwiadowca nie potrafił poprawnie oddać wszystkiego. Zwyczajnie brak mu było odpowiednich pojęć.
Wolałbym jednak żeby naprawdę były to demony, ale z faktami nie ma co się kłócić. Trzeba reagować i to szybko. Zwracam się do doradcy:
- I ja mu wierzę. Naprawdę natrafili na coś nie z tego świata.
- A cóż to było?
- Nie straszne piękno, wierz mi. Coś prawdziwie gorszego.
Zastanawiam się i dodaję:
- Ale przywódcom Hurgionów, Wizyrgonów, Kargonów i Brydonów przekażesz w pismach, że było. W związku z tym mają tu przysłać dodatkowe oddziały. Hurgionowie i Brydonowie po jednym, a Kargonowie i Wizyrgonowie pod dwa. Ich reprezentanci maja tu przybyć w ciągu tygodnia, w celu omówienia sprawy.
- A co z ludźmi? Prędzej czy później pojawią się plotki.
- Sami je rozpuścimy, ale podkreślimy, że ja jestem potężniejszy. Że straszne piękno się mnie lęka dlatego tchórzliwie zabija w ukryciu i tylko jednostki oddalone od większych grup. I że dzięki mnie w końcu będą mogli wywrzeć sprawiedliwą zemstę na strasznym pięknie za wszystkie krzywdy, które to wyrządzało im od dawien dawna.
- Dobra decyzja – doradca skłania się – Wybacz mi bezpośredniość, ale czy zechcesz wytłumaczyć mi z czym się mierzymy?
Zastanawiam się. Karytgan zawsze był doradcą dobrym i wiernym. I choć był małpoludem, nawet go polubiłem. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Ze względu na pełnioną funkcję znał większość moich spraw na wylot. Prawdopodobnie i tak by dociekł do prawdy, więc lepiej by przyjął wersję otrzymaną ode mnie. Dlatego mówię:
- Jesteś moim wiernym doradcą i nigdy mnie nie zawiodłeś. Zasługujesz by wiedzieć z czym mamy do czynienia. Jak powszechnie wiadomo sam nie jestem z tego świata. Ale nie przybyłem z próżni. Byli tam też inni. Przyjaciele i wrogowie. I to właśnie ci drudzy teraz przybyli.
- Jak bardzo są groźni? Jaką potęga dysponują?
- Dużą i dla was niezrozumiałą. Ale nie dla mnie. Inie ukrywam – mogą być trudnym przeciwnikiem. Dlatego potrzebne jest mi silne wsparcie militarne. Ale choć nie możemy ich ignorować to nie musimy się też bać. Wiem jak sobie z nimi radzić, znam ich. Oni zaś nie znają chociażby tego miejsca. Nie znają was. Odeprzemy ich, to pewne.
Przesyłam przez ApliM-a polecenie do robota, a ten podjeżdża za moje plecy. Dla lepszego efektu parę razy obraca działko. Kontynuuję:
- Powierzam ci to w tajemnicy. Nie rozpowiadaj tego. Nie chcemy mącić żołnierzom w głowach w momencie mobilizacji.
- Oczywiście. Dziękuję, że obdarzyłeś mnie taką niezwykłą wiedzą. Nie zawiodę twego zaufania.
Doradca opuszcza pomieszczenie i wychodzi na zewnątrz. Ja zaś myślę intensywnie. Oczywiście wcale nie jestem pewien sukcesu. Na dobrą sprawę tak naprawdę nie wiem czym kieruje się Fundacja. Ewidentnie unikają otwartego starcia. Pytanie brzmi czemu ma to służyć? Czyżby mnie szukali? Chcieli dorwać niczego niepodejrzewającego? W takim razie czemu puścili jednego zwiadowcę żywego? Miałby aż takie szczęście by umknąć bezwzględnej machinie Fundacji? Cholera! Albo miał ich po prostu do mnie doprowadzić? Ale skąd by wiedzieli, że małpoludy są pod moja komendą? Obserwowali mnie? W takim razie po co to śledzenie? Nie zadziałaliby od razu? Nie wiedzieli by gdzie mam siedzibę?
Niewiadomych jest naprawdę dużo. Nie potrafię przejrzeć intencji Fundacji i to mnie wkurwia. Pierdoleni mogą mnie zestrzelić w każdej chwili! Biorę głęboki wdech i uspokajam się. Ustawiam robota w pozycji, z której obejmuje zasięgiem całe pomieszczenie i przestawiam w tryb czuwania tak by omiatał pokój wszystkimi czujnikami – wizualnymi, cieplnymi, ruchu i co tam jeszcze w niego władowali. Sam zaś siadam do biurka i sięgam po tłumaczenia starych dokumentów mówiących o strasznym pięknie. Jeśli mam sprzedać małpoludom bajeczkę o nim muszę się do tego choć trochę przygotować.
Mija czwarty dzień. Pada. Jest zimno. Nie lubię zimna.
Warunki pogodowe doskwierają mi tym bardziej, że nie mam już wygodnych drzew w okolicy, a na ryzyko odpoczywania w trawie pozwolić sobie nie mogę, od kiedy do wioski ściąga coraz to więcej i więcej lokalnych. Raz prawie wlazł na mnie jakiś patrol i jakoś nagle postanowiłem bardziej uważać.
Co nie jest takie proste, jako iż topografia miejsca jest co najmniej upośledzona, przynajmniej wobec znanych mi standardów. Mniejsze i większe punkty orientacyjne to pokraczna mieszanka starych ruin i płacht z garbowanej skóry pełniących jednocześnie funkcję sklepienia i ściany. W środku nie znajdowało się zbyt wiele, prócz jakichś prozaicznych, nieistotnych urządzeń. Fakt, że przewidziane zostały dla większych grup uznałem za co najmniej niepokojący.
Wilgoć ostatnich dni sprzyjała powstawaniu głębokiego na kilkanaście centymetrów wszechobecnego błota. Mile komponowało się ono z kamuflażem, ale na czyszczenie fotoogniw traciłem masę czasu, którego i tak nie miałem. Z dnia na dzień liczba jednostek „bojowych” na miejscu wzrosła niemal dwukrotnie. Oznaczało to, że łowca dał radę wrócić i opowiedzieć o naszym spotkaniu.
Pocieszająca była świadomość, że musiał powiedzieć komuś, kto jest tutaj. I że mam do czynienia z kimś, kto mógł zarządzić taką mobilizację.
Kolejny miejscowy w końcu traci przytomność, co najwyraźniej jest tutaj naturalnym symptomem zakończonej rozmowy. Ostrożnie opuszczam go twarzą do brudnej kałuży w międzyczasie czytając sporządzone przez pancerz tłumaczenie. Standardowe wokalizacje bólowe, pustosłowie, posądzanie o „Straszne Piękno”, czymkolwiek nie jest. Te trzy motywy powtarzają się za niemal każdym razem, nie potrafię wyciągnąć z nich nic więcej. Nie przeszedłem jakiegoś rozszerzonego szkolenia w sprawie przesłuchań rozszerzonych, ale znałem prostą metodę, wedle której ciężko utrzymać jakikolwiek sekret za zębami z dwoma, czy trzema złamanymi palcami. Determinacja, z jaką wytrzymywali ból nawet mi imponuje. Determinacja. W wypadku zwierząt nie można przecież mówić o lojalności.
Z kałuży w końcu przestają wydobywać się brudne bąble. Zakrywam przy ruinach błotem choć część ciała. Nie, to nie ma sensu. Brakuje mi czasu, brakuje mi środków. Wywołuję trójwymiarowy skan okolicy, by wlepić w niego zmęczony wzrok. Musiała istnieć jakaś prostsza metoda.
Wyłączam sugestie dotyczące efektywnej taktyki sugerowanej przez zbroję. Po części, by odpocząć od nieustającego natłoku powiadomień, ale i by spróbować z innej strony. Staram się nie myśleć jak komandos, nie myśleć jak wojskowy, nie myśleć jak… człowiek. Połamana sieć przejść między namiotami nie łączyła się w żadna logiczną całość, nigdzie nie pokazywała się ukryta ścieżka. Nie mogę się skupić, wzrok instynktownie ucieka do najwyższego budynku nieco na ukos od swoistego centrum i uderzam się w przysłonę hełmu.
To było za proste. Przeceniłem przeciwnika. Niepotrzebnie uznałem, że ktoś mający teraz w rękach najwyraźniej sporą władzę będzie chciał działać z ukrycia. Wręcz przeciwnie, teraz wydaje mi się że poprzez tą głupią decyzję wręcz szuka rozgłosu wśród tubylców.
Taka pycha… Kimkolwiek nie jest, nie posądzałbym go o coś tak… prymitywnego.
Strzelam kostkami palców, szykując nowy plan. Infiltracja tej budowli będzie jednak, mimo wszystko, stanowić drobne wyzwanie. A naprawdę nie chciałbym nic tam nie znaleźć. Zacznę w najprostszy możliwy sposób. HUD nanosi dla mnie lokalizacje najdogodniejszych punktów obserwacyjnych. Kapitan uczył nas, że z każdej twierdzy trzeba kiedyś wyjść.
Jestem cierpliwy. Poczekam.
Minął piąty dzień, a ja uspokajam się po aktywacji automatycznej regulacji poziomu dopaminy. Wizjer z sześćdziesięciokrotnym powiększeniem skanował najbardziej prawdopodobny cel mojej misji. Słowem, trafiłem w dziesiątkę.
Nie ma mowy o pomyłce. Lokalny szef szefów ewidentnie nie pochodzi stąd. Owszem, jest nieco podobny do tubylców, ale z każdej strony wygląda jak ich poprawiona wersja. Niepokojąca lokalna anomalia, czy może ktoś z zewnątrz? Czy to w ogóle możliwe, by był to ktoś z zewnątrz? Spoza planety, jak ja?
W każdym razie, jest w nim coś więcej. Nie dostrzegam tego na pierwszy rzut oka, ale ogólna postawa, sposób w jaki się porusza… Prawdopodobnie mam do czynienia z wojskowym. To automatycznie klasyfikuje misję jako szerszą operację antyterrorystyczną. Wysyłam swój pierwszy raport od wylądowania. Jeżeli nie zdarzy się coś naprawdę nieprzewidzianego, otrzymam odpowiedź w ciągu trzech godzin.
Nie muszę czekać. Protokół jest w tych sprawach niezbyt klarowny, ale, między Bogami a prawdą, wszyscy wiedzą co oznacza „natychmiastowa i bezwarunkowa całkowita pacyfikacja zagrożenia”.
Już niedługo będę wracał do domu.
Nie mogę jednak jeszcze się rozluźnić. Konstrukcji, jak kilku wokół, chroni byle jak poskładane z metalowych odłamków ogrodzenie. Trudność polega nie na jego pokonaniu, lecz na zrobieniu tego cicho i bez szczególnej rearanżacji. Przechodzę ostrożne, podtrzymując co mniej stabilne kawałki konstrukcji.
Wymijając paru strażników wspinam się po gzymsie niemalże na poziom spotkanych wcześniej drzew. Jeżeli się nie mylę, wyrwana framuga powinna wychodzić na część centralną…
[UWAGA: WYKRYTO ZAGROŻENIE]
?Analiza
»» Ciężki zautomatyzowany system obronny [BŁĄD ODCZYTANIA DESYGNATU]
»» Zestaw czujników pełnozakresowych o 360° polu widzenia
»» Zdublowane działa 20mm/5000RPM
»» Wyrzutnia rakiet HEAT z naprowadzaniem manualnym
[UWAGA: Zapasy amunicji na wyczerpaniu. Pozostała efektywność bojowa oscyluje w granicach 9 minut nieprzerwanego ognia.]? Stopień zagrożenia
»» Efektywność przeciwko [wrogim jednostkom lokalnym]: Ekstremalna
»» Efektywność przeciwko jednostce kryptonim SKOK: Bardzo duża*
»» *Przy obecnych ustawieniach
»» Efektywność przeciwko jednostce kryptonim SKOK na ustawieniach rekomendowanych: Umiarkowana.
? Zalecenia
»» Unikanie konfrontacji
»» Konfrontacja w pełnym trybie bojowym
Łoo. Absolutnie ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałem. Prawie trzy metry eleganckiego, białego metalu na gąsienicach. Fakt, klimat nie obszedł się z obudową zbyt łaskawie, jednak w środku z pewnością czekało na mnie kilka paskudnych niespodzianek.
Pomijam już fakt, że ta maszyna musi nie istnieć w żadnej bazie danych, do jakiej zbroja ma dostęp. Na wszelki wypadek uznałem, że pancerz, jako wyłącznie substytut, nie może odczytać najistotniejszych informacji wojskowych.
Nieco dziwi mnie obecność także dodatkowego ochroniarza. Nie, przecież zdecydowanie jest na to za stary. Jego ruchy są skromne, ale zarazem eleganckie, jest w nim coś więcej. Osobisty pomocnik?
Rozważanie znów przerywa ostrzeżenie alarmu zbliżeniowego. Ledwo nadążam ukryć się za framugą, gdy do pomieszczenia wkracza spora grupa. Ubrani lepiej, choć nadal z naciskiem na niedoskonałość. Niektórzy idą w towarzystwie silniejszych i większych, acz w gorszym stanie. I tutaj również widać, że są kimś lepszym, niż reszta. Choć nie w stopniu nawet porównywalnym z tym, którego obserwowałem. Tym, który teraz siedział przed maszyną bojową w pozycji sugerującej pełną kontrolę nad sytuacją. W towarzystwie nie odstępującego go na krok sędziwego doradcy.
Niestety, nie mogłem wprosić się na posiedzenie. W takim tłumie nawet proste zabójstwo mogło zrobić się co najmniej niekomfortowe.
Powoli schodzę na dół. Patrole pewnie się zaostrzą, a ja jeszcze będę miał swoją szansę.
Póki co spróbuję przeczekać deszcz w jakimś spokojniejszym miejscu.
Obserwuję jak reprezentanci plemion rytualnie oznajmiają swoje przybycie, oddając mi przy tym cześć. Następnie wraz ze swymi świtami zajmują miejsca. Posłowie siadają na uprzednio ustawionych siedziskach, naprzeciw mojego biurka, świta zaś stoi za ich plecami. Jest liczna do tego stopnia, że całkowicie przesłania padające z zewnątrz światło. Doradca nakazuje strażnikom zająć pozycję i zamknąć drzwi. Kiedy to następuje pomieszczenie pogrąża się w półmroku, rozświetlane jedynie prostymi lampami porozwieszanymi wokoło.
W milczeniu przyglądam się posłom. Ich twarze nie wyrażają żadnych emocji, ale z pewnością próbują dojść czemu mają służyć moje działania i na ile mają związek z zasłyszanymi po drodze historiami. Zadbałem o to by wysłuchali ich naprawdę sporo.
Dostrzegam, że notorycznie kierują spojrzenia na fundacyjnego robota za moimi plecami. Być może widzieli kiedyś co robił z moimi wrogami i chcą wykorzystać okazje by przyjrzeć się tej potędze z bliska. A może próbują dostrzec w nim jakieś słabości, podejrzewając, że to może być prawdziwa przyczyna tak wielkiej mobilizacji. Przez ApliM-a nakazuję robotowi wykonać kilka ruchów by pokazać im, że nie tym torem powinny biec ich myśli. Nie są w stanie ukryć drżenia kiedy maszyna wykonuje polecenie.
Celowo przeciągam milczenie. Gdyby nie przytłumiony odgłos intensywnych opadów na zewnątrz w pomieszczeniu panowałaby absolutna cisza. Reprezentanci pozostają niewzruszeni, ale niektórzy członkowie ich świty zaczynają się nerwowo wiercić. W końcu gestem nakazuję stojącemu obok biurka doradcy by zaczynał. Robi krok do przodu i pewnym głosem mówi:
- Szacowni przedstawiciele Hurgionów, Wizyrgonów, Kargonów i Brydonów – podczas wymieniania poszczególnych plemion, skłania się odpowiednim posłom - Potężny nasz władca, Wojciech Gromowładny, rad jest, że ochoczo wykonaliście jego polecenia przesyłając oddziały i stawiając się na jego wezwanie. Zdaje sobie sprawę, że mogą was teraz nękać liczne wątpliwości albowiem są to działania nie tylko nagłe, ale i na znaczna skalę. Wiecie jednak, że za każdym posunięciem naszego władcy kryje się niezmierzona mądrość i głęboki zamysł. Z pewnością dobiegły już was liczne plotki. Z rozkazu Wojciecha Gromowładnego muszę je potwierdzić. Straszne piękno powróciło.
Na dźwięk tych słów posłowie wymienili nerwowe spojrzenia, a części świty wyrwały się nawet odgłosy przerażenia. Z pewnością uważali, że docierające do nich opowieści to pokłosie działań jakiś wrogich plemion. Pewnie nawet nie rozważali opcji, że naprawdę mogło to być straszne piękno.
Doradca czeka aż szmery ucichną po czym kontynuuje:
- Tak, straszne piękno. To samo, które gnębiło naszych przodków. Póki co nie zaatakowało otwarcie gdyż obawia się władcy naszego. Nie możemy się jednak łudzić, w końcu uderzy. Są to siły najczarniejsze, bezwzględne i paskudne. Dlatego też gromadzimy ludzi by dać im opór. Wieści te są szokujące i z pewnością macie wiele pytań, szacowni posłowie. W swej łaskawości władca nasz, zgadza się ich teraz wysłuchać i odpowiedzieć za moim pośrednictwem.
Posłowie milczą. Jak widać nie są wstanie łatwo przezwyciężyć fundamentalnego lęku przed strasznym pięknem. Pierwszy przełamuje się reprezentant Kargonów, pytając:
- Wielki i nieomylny Wojciechu Gromowładny. Twa mądrość dyskusji żadnej nie podlega, a słowo twe zawsze pełne jest prawdy. Proszę jednak byś ulitował się nad mymi ograniczeniami i wyjaśnił skąd wiadomo, że zagraża nam wróg tak srogi i nikczemny? Samo straszne piękno.
Doradca nachyla się do mnie. Tak naprawdę nie muszę mu niczego dyktować bo sam doskonale wie co mówić, zwłaszcza, że już dawno omówiliśmy strategię na to spotkanie. Chodzi jednak o wywarcie odpowiedniego wrażenia by było jasne, że słowa doradcy są moimi słowami. Po upływie odpowiedniego czasu zwraca się do zebranych:
- Akurat ty, pośle plemienia Kargonów powinieneś wiedzieć najlepiej. U ciebie to bowiem po raz pierwszy objawiło się straszne piękno. To właśnie żołnierz z twego plemienia doniósł nam o tym. I to właśnie tam nasi zwiadowcy spotkali swój chwalebny koniec, mierząc się z najgorszym złem. Jeden znich uszedł jednak by donieść nam co zastał. I to właśnie jego, szacowni posłowie, winniście teraz wysłuchać.
Doradca podchodzi do drzwi, otwiera je i wprowadza stojącego za nimi zwiadowcę. Padnięcie tego pytania było oczywiste od samego początku dlatego zawczasu starannie przygotowaliśmy się do odpowiedzi na nie. Zwiadowca staje przed reprezentantami. Mówi im to samo co wcześniej mi. Tym razem jednak nie ma w nim śladu strachu. Mówi pewnie, wręcz płomieniście. Jak sam dodaje na końcu – wola zemsty na strasznym pięknie wypaliła w nim wszelki strach. Takie zakończenie jego relacji było pomysłem doradcy i musze przyznać, że sprawdziło się doskonale. Świta posłów jest poruszona, a i oni sami wyglądają na dotkniętych choć starają się to ukryć. Zwiadowca spełnił swoje zadanie, więc Kartygan nakazuje mu powrócić do kwatery. Następnie mówi:
- Szanowni posłowie, tak szczera relacja powinna rozwiać wszelkie wątpliwości. Niemniej nasz wspaniały władca niczego przed wami nie chce ukrywać dlatego rozkazał mi zaprezentować wam to – doradca wyciąga fragment spadochronu i po kolei podchodzi do każdego z posłów pozwalając mu go uważnie obejrzeć – Nie ma najmniejszej wątpliwość, że żaden człowiek nie byłby w stanie wykonać tak diabelsko doskonałej tkaniny. Utkana mogła być jeno w najczarniejszej jaskini zła, a jej wytwórcą mogło być jedynie straszne piękno.
Posłowie są poruszeni. A ich świta kompletnie straciła już nad sobą panowanie. Kargonów i Hurgionów do tego stopnia, że ich reprezentanci muszą ich otwarcie upomnieć i przywołać do porządku. Emocje są niewątpliwie duże, ale posłowie najwyraźniej nadal nie są w zupełności przekonani. Reprezentant Wizyrgonów pyta:
- O wspaniały władco, Wojciechu Gromowładny. Racz mnie oświecić bowiem nie jest w stanie pojąć – skoro straszne piękno objawiło się na terenach Kargonów czemu to nie tam gromadzą się siły?
Doradca nachyla się do mnie. Udaję, że przekazuję mu odpowiedź. Prostuje się i mówi:
- Gdybyś patrzył i słuchał uważniej dostrzegłbyś, pośle Wizyrgonów, że straszne piękno, posiliwszy się kilkoma ofiarami u Kargonów, przemieściło się. Niemiej nasz władca słucha i patrzy uważnie. Dlatego wie, że w ostatnim czasie w okolicy, w której przebywamy zginęło wielu dobrych żołnierzy. Zawsze pojedynczo i niespodziewanie, a ich ciała były odnajdywane, niedbale zagrzebane w błocie. Zarazem nikt nie był w stanie stwierdzić kiedy dokładnie zniknęli. Takich rzeczy mogło dokonać tylko straszne piękno. Tak jak to przewidział nasz władca podążyło za swą niedoszłą ofiarą, tym dzielnym zwiadowcą, któregośmy wysłuchali i chcąc dokończyć dzieła przywędrowało tutaj.
Przez świtę przebiegły nerwowe poszeptywania, a doradca kontynuował:
- Nie ma jednak powodów do obaw. Wręcz przeciwnie. To ślepe zacięcie będzie zgubą strasznego piękna. Doprowadziło je ono bowiem wprost pod siedzibę władcy naszego, a ten swą potęgą i z pomocą naszą raz na zawsze zetrze je w proch.
Doradca milknie. Posłowie patrzą po sobie, a następnie odzywa się reprezentant Hurgionów:
- Wojciechu Gromowładny, władco wielki, mądry i o mocy niezmierzonej. Wiesz, że każdy z nas z radością u boku twego stanie w każdej sprawie, a zwłaszcza już tak wielkiej jak obalenie zła gnębiącego nas od pokoleń. Niemniej i na naszych ziemiach jest niespokojnie. Wiele ślepych plemion chce odrzucić twą władzę, a nagły odpływ sił naszych może zachęcić ich do haniebnych czynów. Zarazem tyś nam nakazał by tych co w boju nie legli niewolnikami uczynić i masowo życia nie pozbawiać. Cóż więc teraz zrobić mamy?
Najwyraźniej nawet wizja przybycia demonów z piekła rodem nie jest wystarczająco przerażająca by posłowie nie wyciągnęli politycznych interesów swoich przełożonych, z którymi tu przybyli. A ci od dawna zabiegali bym pozwolił im dokonywać czystek na swoich przeciwnikach, a na co nie mogłem się zgodzić bo w razie ich wybicia zabrakło by rąk do pracy na roli, a to w konsekwencji osłabiło by armię.
Co więcej to jedno pytanie jest z pewnością wstępem do całej litanii próśb i skarg, na którą teraz nie mam czasu. Dlatego gdy doradca zaczyna się nachylać, powstrzymuję go gestem, podnoszę się i mówię:
- Posłowie reprezentujący podległe mi plemiona.
Pilnuje by mój głos był pewny i dźwięczny. Choć recytuje wielokroć powtórzony tekst i tak nie jest łatwo. Nawet najmniejsze potknięcie może zniweczyć całe zamierzone wrażanie dlatego wspomagam się ApliM-em. Póki co sam wstęp zadziałał lepiej niż się spodziewałem. Świta i posłowie wpatrują się we mnienie próbując nawet zamaskować zaskoczenia. Doskonale wiedzą jak rzadko przemawiam osobiście i muszą czuć, że dzieje się cos podniosłego. Dlatego po udanym rozpoczęciu, pewnie kontynuuję:
- Straszne piękno jest przeciwnikiem najgorszego sortu, a zarazem najgroźniejszego. To ono zniewoliło niegdyś waszą rasę, wykorzystując ją bezlitośnie. Podania głoszą, że wielu poddało im się tchórzliwie i służyło z uśmiechemna ustach. Ale nie wasi przodkowie. Byli w mniejszości. Byli słabsi i gorzej wyposażeni. Ale chcieli być wolni. Mieli determinację i odwagę. Odwagę, dzięki której nie bali się wykorzystać słabości ciemiężcy. Oswobodzili się. Zwyciężyli. Ale wiedzieli, że najeźdźca nie zaprzestanie ich ścigać. Dopilnowali byście zawsze byli gotowi. By nie dać sobie ponownie odebrać wolności. I teraz nadszedł ten czas. Najohydniejsze zło, straszne piękno powróciło. I tym razem nie musicie uciekać. Tym razem to ono się chowa. Bo dostrzegło jak groźni jesteście pod moim przywództwem. Lecz cios musi być zadany waszą ręka. Byście mogli wymierzyć sprawiedliwość w imię waszych przodków. By straszne piękno zapamiętało, że nie jest już w stanie się z wami mierzyć. Jest to cel, który powinien łączyć was wszystkich, niezależnie od politycznych podziałów. Dlatego każdy kto podczas trwania tej świętej walki będzie siał zamęt i niepokój, podlegać będzie wraz z rodziną naznaczeniu. Otwarcie bowiem przyznaje się do działania na korzyść strasznego piękna.
Na twarzach reprezentantów maluje się zadowolenie, a ja kontynuuję:
- Co więcej wyposażę was w nową broń, która pozwoli wam miotać ogniste kule tak jak mój sługa – wskazuję na robota – Oczywiście nie będą one nawet w połowie tak potężne jak jego, ale i tak wspomogą was w tym wiekopomnym starciu. Dlatego idźcie teraz i wybierzcie 30 najlotniejszych z waszych żołnierzy, a zostaną nauczeni jak posługiwać się tą cudowna bronią. A potem ruszycie i wymierzycie strasznemu pięknu należną mu karę!
Podniecona świta zaczyna tupać, a reprezentanci jej nie uciszają. Zresztą sami wyglądają na mocno poruszonych. Być może w skutek uzyskania środka do tępienia wrogów i nowej broni, a może naprawdę zapalili się do walki z odwiecznym wrogiem. A może i jedno i drugie.
Tak czy owak wraz ze świtą wznoszą donośny okrzyk: „Chwała Wojciechowi Gromowładnemu! Wielkiemu władcy, zgubie zła wszelkiego!”. Następnie kłaniają się nisko i wychodzą, żwawo dyskutując między sobą.
Przywołuję do siebie doradcę i nakazuję mu iść do magazynu i dopilnować by część z materiałów wybuchowych pozyskanych z ruin została przygotowana do szybkiego treningu.
Kartygan wychodzi, a ja wyciągam mapy okolicy by raz jeszcze przeanalizować strategię.
Prawdopodobnie będę musiał też nanieść parę poprawek w związku z nieustanie padającym deszczem. Jeśli nie przejdą, proste bomby, które powstały z materiałów wybuchowych znalezionych w ruinach mogą okazać się nieskuteczne. Także trzeba to uwzględnić. Kiedy mierzysz się z Fundacją nie ma miejsca na błąd.
Na skali ostatnich dni całe zebranie nie wydaje się być szczególnie długim przedsięwzięciem. Słońce pewnie jeszcze nie zaszło za ciężkimi chmurami, a ze środka już zaczynali wylewać się uczestnicy.
Powoli podnoszę się z błota. Nie jest zbyt przyjemne, ale dobrze komponuje się z porwanym już kamuflażem. Zbliżając się do budynku myślę powoli, jak uzupełnić jego braki. W bieżącej kondycji nie posłuży już zbyt długo.
Znajduję sobie dogodną pozycję w cieniu schodów licząc, że pancerz poprawnie skalkulował liczbę osób w środku. Uznaję, że dobrym pomysłem jest zaproszenie na rozmowę indywidualną jeszcze kogoś. Ot, dla pewności.
»» Wykryto 4 formy życia…
»» Wykryto 3 formy życia…
»» Wykryto 2 formy życia…
Podciągam się zza gzymsu, sięgam po ostatniego wychodzącego (mając na uwadze nadal pozostający w środku Cel Główny), po czym razem spadamy z głuchym trzaskiem. Boli, ale dzięki drobnej pomocy mojej dłoni żaden z nas nawet nie jęknął.
Włączam czujkę i wygodnie przyduszam złapanego do ściany. O. Nieźle trafiłem, to prawdopodobnie przyboczny, którego wcześniej widziałem zza okna.
— Zadam parę pytań, odpowiedz. - Zaczynam, licząc na zbroję w zakresie tłumaczenia. Sądząc po reakcji, najwyraźniej działa poprawnie, choć spokój rozmówcy jest co najmniej nietypowy. - Skąd macie zautomatyzowanego drona ochronnego?
— Co… - przez jego twarz przemyka szybko zamaskowane niezrozumienie – Jesteś od strasznego piękna. Wojciech się mylił. Przynajmniej po części bo nie jesteś samym strasznym pięknem, prawda?
Straszne piękno. Zwrot przewijający się przynajmniej raz w każdej “dobrowolnej” konwersacji, niczym motyw przewodni. Każdy zdążył mnie już o to oskarżyć, za każdym razem nie miałem pojęcia o co chodzi. Dobrze, że przysłona kasku całkowicie zakrywa mi twarz, wyraz “kurwa znowu” nie wypada bowiem zbyt przekonująco na twarzy przesłuchującego.
— Zadałem pytanie, czekam na odpowiedź. Dron. Zimno się robi.
— Niestety nie do końca rozumiem twoje pytanie – starzec spróbował poruszyć szyją, więc wzmocniłem uścisk, dociskając go do ściany - Ale jak wyjaśnisz co to dron może będę mógł ci pomóc.
Czułem się, jakby ktoś ewidentnie robił mnie w konia.
Niestety, zbroja była też przygotowana na takie ewentualności. Badając parę funkcji życiowych miałem w końcu do czynienia z kimś prawdomównym.
— Robot. - Wzdycham. - Czołg. Platforma zdalnej defensywy. Biała maszyna w pokoju na górze?
Kończą mi się synonimy. Macham gdzieś w stronę najwyższego piętra.
Chyba zaczynam tracić cierpliwość.
— Chyba rozumiem. Mogę wyjaśnić. Ale nie tu – spogląda na wyjście na uliczkę- Patrol zaraz tu będzie. Mogę wskazać lepsze miejsce.
Dylemat moralny: Czy ufać w-sumie-człowiekowi, którego i tak będę musiał zabić, a który i tak zdaje sobie z tego sprawę?
Zastanowię się nad tym później. Alarm zaczyna coś tam świergotać o zbliżających się kontaktach. Chwilowo być może popełniam największy błąd życia kiwając lekko głową. Puszczam starego, nie jakoś agresywnie i czekam z założonymi rękami. Przede wszystkim jestem sfrustrowany.
Uduszę dziada, jeżeli spróbuje wyprowadzić mnie na otwartą przestrzeń.
Starzec patrzy w stronę uliczki. Następnie obraca się w przeciwną stronę i daje mi znak bym szedł za nim. Wychodzimy na tyły dużego budynku. Następnie podchodzi do skrytych w mroku małych drzwiczek i otwiera je. Za nimi znajduje się wąski tunel wykopany w ziemi, prowadzący pochyło w dół i niknący w ciemności.
— To archiwa. Poza mną nikt tam z reguły nie zagląda. Póki moja nieobecność nie będzie zbyt długa nic nie powinno nam przeszkadzać.
— Miło tu. - Rzucam, kiedy schodzimy na dół między zakurzone regały z ni to zwojami, ni starymi książkami. Jest ciemno, ale mi to nie przeszkadza, a mam na głowie istotniejsze problemy niż samopoczucie ludzi żywych przez mniej, niż pół godziny.
Pardon. Prawie-ludzi.
Maaaszyyyna? - Przeciągam zdanie.
- Jak rozumiem chodzi ci o protektora – zaczyna spokojnie, patrząc prosto w moje zakryte hełmem oblicze - Zmiata najmężniejszych wojowników jak listki na wietrze, spala całe wsie plując kulami zamieniającymi się w ogień przy kontakcie z ziemią. Słucha się tylko myśli władcy tych ziem – Wojciecha. Nie potrzeba żadnych słów by wykonał polecenia. Większość sądzi, że to potężna istota, ale ja wiem, że to kłamstwo. Wiem, bo wiele widziałem w ruinach tego co straszne piękno odebrało ludziom.
O nie. Miałem nadzieję, że tylko źle usłyszałem. Że może transkrypcja jest błędna, może to kłamstwo, żeby nieco przytemperować moje nadzieje.
Nie mógł tego zrobić.
A jednak!
Skurwiel załadował CKM-y zapalającą!
— Mhm. - Potwierdzam w końcu. Chyba humor jakoś mi się pogorszył. - Co dokładnie znaczy “straszne piękno”?
Może takie ujawnianie niewiedzy było głupotą, ale w tej chwili jakoś jest mi to obojętne.
- Nie potrafię powiedzieć co znaczy dla ciebie, skoro mu służysz. Dla mnie i wszystkich których poznałem oznacza jedno - najgłębsze zniewolenie. Coś co zabije człowieka, ale pozostawi jego ciało by to krążyło bez celu. Ale kiedyś oznaczało ono coś co wygania cię z domu. Najłatwiej będzie, jak ci pokażę.
Starzec rusza w stronę regału po mojej prawej. Przegląda przez chwilę dokumenty po czym wyciąga jeden i podaje mi. Biorę go do ręki. Na pierwszy rzut oka wygląda mapę świata. Jest wyblakła i mocno nadgryziona przez czas, ale można rozróżnić cztery charakterystyczne kontynenty.
Powoli poznaję poszczególne krzywizny, całość też wygląda dziwnie znajomo. Dla pewności wywołuję z baz danych parę wpisów i jestem już pewien, że patrzę na dom.
Cóż, dom sprzed ponad tysiąca lat, sądząc już nawet nie po wieku dokumentu, lecz małych niedopatrzeniach nadrobionych przez współczesną technologię.
Ale nadal Dom.
A więc straszne piękno musi oznaczać Liderów.
Może nie powinienem skupiać się na tym aspekcie, ale, nie powiem, temat mnie zainteresował. Nie na co dzień coś, co uważa się za niższą formę istnienia przedstawia tak kontrowersyjne spojrzenie na naszych przywódców.
— Osobiście uważam, że mam całkiem jasno określony cel.
- Zauważyłem. W sumie cała okolica zauważyła. Ale nie rozumiem czemu ma służyć ten szlak bezsensownej śmierci. Zabijasz ludzi tak jakby nic nie znaczyli. Powiedz mi proszę, co dokładnie chcesz tym osiągnąć?
— W dużym skrócie, mam zabić waszego przywódcę. - To zabrzmiało trochę bardziej ponuro, niż myślałem.
- A co dokładnie takiego ci zrobił, że chcesz go zabić? Co na tym zyskasz?
— Nie za bardzo mnie to interesuje. Dostałem rozkaz. Wiesz, jak działa dobra armia, prawda?
- Owszem. Posłuszeństwo to podstawa. I muszę przyznać, że straszne piękno umie je wymuszać. I to nie siłą, ale samym faktem, że jest. Stąd zresztą wiedziałem, że jesteś tylko ich sługą. Bez obrazy, ale nie czuję chęci by padać ci do stóp.
Puszczam ostatnie mimo uszu, a starzec kontynuuje:
- Wiem, że nie wyobrażasz sobie, aby nie służyć strasznemu pięknu. Ale zastanów się czy nie warto tego zmienić. Nie wiem co ci powiedzieli, ale dawno temu zniewolili moich i twoich przodków. Nieposłuszni musieli uciekać. Wszystko co widzisz dookoła jest ich dziełem. Oto ich wybór - kajdany z uśmiechem na ustach lub wolność w błocie i znoju. Ale jestem przekonany, że gdzieś w głębi zrodziły się w tobie te wątpliwości. Jeśli nie to czemu wciąż żyję? Czemu mnie słuchasz?
To bardzo dobre pytanie. Nie odpowiadam. Sam nie jestem pewien.
To znaczy – generalicja ma rację, jakże śmiałbym wątpić. Jeżeli kazali mi tu zejść i zająć się problemem, to znaczy, że problem był realny.
Ale z drugiej strony coś było w tych miejscowych. Mimo ich ogólnego upośledzenia, tak fizycznego, jak i technologicznego, zabijając każdego z nich nadal myślałem o nich, jak o ludziach.
Może po prostu robię się miękki.
Mam nadzieję.
Milczenie się przeciąga. W końcu starzec się odzywa:
- Wykonujesz tylko rozkazy. Zastanów się jednak komu one mają służyć. Kto skorzysta na tych działaniach? Czy twoi bliscy staną się bezpieczniejsi dzięki temu co tu robisz? Czy twój dom wzbogaci się dzięki temu? A może zyska straszne piękno, które nie może znieść myśli, że są ludzie, którzy mu nie ulegli. A może obawia się, że ktoś mógłby podpatrzeć tą groźną ideę? Pomyśl, czy widziałeś by ktoś kiedykolwiek sprzeciwił się strasznemu pięknu nim tu przybyłeś? Choćby w najmniejszym stopniu?
Nie. Nie było powodu. Liderzy chcą dla nas dobrze. Może nie dla jednostek, ale dla ogółu.
- Uważasz, że to normalne? Że wszyscy są zadowoleni i zgodni? A może czułeś jednak kiedyś, że straszne piękno robi coś nie tak? A mimo to nie potrafiłeś dopuścić do siebie chęci sprzeciwu? A może coś wewnątrz cię blokowało?
— Aha. Już rozumiem. - Uśmiecham się. - Cóż, dobry plan z nastawieniem mnie przeciw dowództwu, nie powiem. - Podniesioną ręką ucinam nadchodzącą odpowiedź. - Ale nie rozważam zmiany stronnictwa na przestrzeni najbliższego… kiedykolwiek.
Sięgam po nóż, zatrzymuję się w połowie. Nie mogę po prostu zabić kogoś, kto był na spotkaniu lokalnej śmietanki. Fakt, zdążyłem zrobić już trochę szumu, ale to byłoby równoznaczne z wypowiedzeniem otwartej wojny przeciwko przewadze liczebnej i sprzężonym działkom z pociskami zapalającymi.
— Ale umówmy się, że trochę mnie to ruszyło. Może nawet nad tym pomyślę, o ile nie zechcesz powiedzieć waszemu przywódcy o naszym drobnym spotkaniu.
Kiwnięcie głowy potwierdza moje oczekiwania, mówi:
- Wojciech chce nas zniewolić tak jak straszne piękno. Jest mniej groźny tylko dlatego, że opiera się na sile fizycznej, nie zaś na wdzieraniu się wprost do duszy. Kto wie, może z odpowiednimi możliwościami technicznymi ludzie mogliby być w końcu wolni od wszelkiego jarzma. A póki co jestem mu wierny tylko na tyle na ile służy to ludzkości do podniesienia się z kolan.
Wychodzę na zewnątrz. Strugi deszczu znów przypominają mi o brudnej rzeczywistości.
Ciekawa propozycja. Może warto będzie się ku niej zwrócić, kiedy skończą mi się opcje.
Chwilowo mam coś innego na głowie. Zbliża się termin raportu.
Zbroja w końcu nawiązuje połączenie. Rozciągam kark, mięśnie zesztywniały mi od leżenia w bezruchu. Cały dzień czekałem na odpowiedź zwrotną do krótkiej wiadomości wysłanej wkrótce po rozmowie z starcem. Rozmowie co najmniej dziwnej, nadal zastanawiam się czy wspominanie o niej było dobrym pomysłem.
[Odebrano wiadomość.]
»» Wyeliminować główne zagrożenie. Wsparcie w drodze, ETA 3 dni.
W sumie nie powinienem spodziewać się wiele więcej, ale tak niewielka troska dowodzenia jest dla mnie pewnym zagrożeniem. Szczególnie te trzy dni do przybycia głównych sił porządkowych. Nie powinny wynikać one z utrudnień komunikacyjnych. To po prostu termin na wykonanie zadania. Nic nie wspomniano o kontakcie z miejscowymi, uważam zatem, że dają mi wolną rękę w kwestii „współpracy”. Najwyraźniej misja ma na tyle wysoki priorytet, by jej dowódcy mogli pozwolić sobie na tak wielkie ryzyko.
Albo, myślę po chwili, po prostu nic ich to nie obchodzi.
Nareszcie nadszedł czas działania. Przedzieramy się przez gęsty las, w strugach gęstego deszczu, który pada nieustannie. Tak intensywnych opadów dawno już nie widziałem. Ziemia nasiąkła wodą i zmieniła w błotniste bagno, w którym żołnierze zapadają się stopami przy każdym kroku co znacząco utrudnia im marsz. Ze względu na swoją pozycję, tak jak Wojciech, podróżuję konno, ale nawet zwierzę ma problemy w takich warunkach. Nie ma co jednak narzekać na drobne niedogodności, kiedy otrzymuje się od losu taką okazję. Wojciech opuścił bezpieczne mury swej fortecy. Oczywiście wciąż strzeże go liczna świta no i protektor, który pomimo błota sunie niestrudzenie, zostawiając za sobą charakterystycznie pofałdowaną ziemię. Wysłannik strasznego piękna nawał go „dronem”. Dziwne pojęcie, ale wnikliwa analiza archiwów pozwoliła mi stwierdzić, że niegdyś ludzie dysponowali czymś tak nazywanym. I mieli tego całkiem sporo. Jeśli te „drony” były podobne do protektora pokazuje to jak wiele straszne piękno nam odebrało. Jak wiele moglibyśmy osiągnąć. Ale teraz zaczynamy powoli nadrabiać straty. W dużej mierze dzięki Wojciechowi, trzeba mu to przyznać. Zjednoczył i zorganizował rozdrobnione plemiona, sensownie wykorzystał materiały z ruin, dał nam technologię. Bez niego proces ten byłby z pewnością o wiele dłuższy i bardziej krwawy. Niemniej pomimo tych wszystkich zasług musi odejść. Jeśli utrzyma się przy władzy to po prostu ludzkość wpadnie w sidła kolejnej obcej niewoli. A przecież wszystkie poświecenia przodków były po to by od tego uciec. Jednak jak potoczy się historia zależy teraz od tego czy udało mi się przekonać wysłannika strasznego piękna podczas ostatniej rozmowy.
Od boku, starając się przemieszczać jak najszybciej zarazem zachowując równowagę na mazistym podłożu, nadciąga wysłannik jednego z oddziałów, które rozproszyły się po lesie by odnaleźć trop intruzów. Przeszło mi przez myśl, że to dość ironiczne – Wojciech chciał oszukać swoich ludzi wmawiając im, że ścigają straszne piękno. Tymczasem okłamał sam siebie w obawie przed czymś potężnym z miejsca, z którego przybył. Cóż, jak widać ten świat przyciąga istoty, chcące przed czymś uciec. Ciekawi mnie czego obawia się Wojciech do tego stopnia, że urządził łowy godne przeciwnika wagi strasznego piękna. Tego jednak pewnie nie dane będzie mi dociec.
Wysłannik w końcu dociera, oddaje Wojciechowi cześć i mówi:
- Odnaleźliśmy coś. Nietypowy ślad w błocie. Nie potrafię tego dobrze opisać. Jakby od obuwia, ale pofałdowany. No i jest pojedynczy. Jakieś 500 metrów stąd. Reszta oddziału tam czeka.
Zwracam się do Wojciecha, który wciąż się namyśla:
- O wielki Wojciechu. Pozwól mi pójść z tym żołnierzem i zobaczyć to co on. Ślad ten może być istotny, ale może też okazać się zwykłym przypadkiem czy wręcz sztuczką wroga, która ma nas przekierować by mógł uciec, w strachu przed twą potęgą. Z pewnością będę w stanie się na tym poznać.
Wojciech nachyla się do mnie i mówi, w sposób niesłyszalny dla reszty:
-Słuszny domysł,weź jednak ze sobą eskortę. Jeszcze przynajmniej dwóch ludzi. W razie gdyby objawił się napastnik niech go opóźnią, a tym masz natychmiast wrócić do mnie z relacją. Potrzebuję w końcu porządnego opisu intruzów.
- Oczywiście – skłaniam się i poprawiam róg, przewieszony przez ramię, służący do wzywania pomocy.
Wybieram dwóch żołnierzy spośród świty, zwracam konia i ruszamy prowadzeni przez wysłannika. Gdy w końcu Wojciech zostaje daleko za nami, pytam się przewodnika:
- Co powiedziałeś swojemu oddziałowi? Mam nadzieję, że coś lepszego niż ślad buta. Udało się tylko dlatego, że Wojciech sam nie wie czego szuka i gotów jest sprawdzić największą nawet głupotę.
- Nic im nie mówiłem. Podprowadziłem ich do pobliskiego wąwozu. Nie dostrzegli go w zaroślach i spadli, a przez deszcz ziemia zrobiła się tak śliska od błota, że sami nie dadzą rady stamtąd wyjść.
- A co jeśli zaczną wrzeszczeć o pomoc?
- Spokojnie, rzuciłem im trochę wina, które „przypadkiem” zabrałem, a na dodatek w wąwozie jest jaskinia. Są przekonani, że wybrałem się po pomoc. Pewnie siedzą tam teraz w spokoju, cieszą się, że nie muszą moknąć i opowiadają sobie jak to rozprawią się ze strasznym pięknem.
- A skoro o tym mowa – wtrąca jeden z ludzi stanowiących moją eskortę – Jak znajdziemy tego od strasznego piękna? Przecież po to wysłano te wszystkie oddziały, ale to nam ma się udać, a nie im?
- Wątpię byśmy byli w stanie go w ogóle go dostrzec. Może protektor, ale my na pewno nie – kręcę głową – Nie, to on znajdzie nas. Ale trzeba mimo wszystko stworzyć warunki do rozmowy. Dlatego kluczowe było bym oddalił się od Wojciecha.
Wiem, że tak jak ja pragną by ludzkość była wolna, ale na ich twarzach widzę wątpliwości. Milczę jednak aż w końcu pada pytanie:
- Skąd pewność, że nam pomoże? Jest od strasznego piękna. Pozabija nas bo nie kłaniamy się jego panom. Albo uda, że pomaga, wykorzysta, a potem zniewoli na wzór swoich wysłanników.
- Teraz już za późno na takie wątpliwości. Poza tym wiecie, tak jak ja, że bez jego pomocy nie damy rady zapobiec zniewoleniu nas przez Wojciecha. Jego protektor wykryje każdego intruza i podstęp. Wspomnijcie tylko jak skończyła się ostatnie próba jego otrucia. Nawet nie wziął strawy do ust, tylko od razu kazał ukarać truciciela. I tak jak ja wiecie, że wskazał bezbłędnie.
Zapada cisza. Wiedzą, że to prawda. Musimy współpracować z kimś kogo przysłali ciemiężyciele naszych przodków. Nawet jeśli zdaje się to sprzeczne z podstawową moralnością.
Nikt się nie odzywa. Słychać jedynie wycie wiatru smagającego drzewami, uderzenia ciężkich kropel deszczu i mlask błota pod stopami i końskimi kopytami. Wsłuchuję się w te odgłosy, ale nie jestem w stanie wychwycić niczego nietypowego. Zaczynam wątpić czy na pewno nas odnajdzie. Czy nie zrezygnuje. A może jednak strategia Wojciecha zadziała i go schwytają?
Słyszę jedynie stłumiony odgłos upadku i kilka jęknięć moich towarzyszy. Zawracam konia i widzę jak leżą powaleni na ziemi, ale żywi i raczej nie zranieni. To dobry znak. Zwracam się do stojącego pośród nich wysłannika strasznego piękna:
- Miło znów cię spotkać. Czy przemyślałeś moje słowa?
Wysłannik stoi w milczeniu, a strumienie wody spływają po jego dziwnej zbroi, która zdaje się być jeszcze bardziej zabłocona niż ostatnio. Wydaje mi się też, że miejscami dostrzegam jakieś uszkodzenia, ale brak mi wiedzy by być tego pewnym. Wysłannik wskazuje na powalonych i pyta:
- Są z tobą?
- Tak. Też chcą zapobiec kolejnej niewoli i są warci zaufania. Prędzej pozwolą się naznaczyć niż doniosą o czymkolwiek Wojciechowi. Takich jak oni jest znacznie więcej. I możesz na nich liczyć jeśli zdecydujesz się stanąć po stronie wolnych ludzi. Jeśli zdecydujesz się samemu uwolnić. Także, co postanowiłeś?
Znów nie odpowiada od razu. Chciałbym móc spróbować wyczytać z jego twarzy jakie są jego intencje, ale skrywa ją za hełmem zakrywającym całą głowę. Dlatego pozostaje mi jedynie wpatrywać się tam, gdzie jak sądzę, są jego oczy. W końcu mówi:
- Pomogę wam.
- Nam czy strasznemu pięknu? Muszę mieć pewność. Przyznaj, że jest złem, które zniewoliło ludzi. Które ciebie podstępnie i podle zniewoliło. Ale teraz plujesz na nie, gardzisz nim. Wyrzekasz się go.
O dziwo tym razem odezwał się od razu. Powtarza moje słowa. Powoli, z trudnościami i bólem w głosie. Po czym powtarza je jeszcze raz, tym razem pewnie. Tak jakby musiał to najpierw przemielić w ustach by być takich słów pewnym.
Niemniej to wyznanie robi wrażenie na moich towarzyszach. Do pewnego stopnia i na mnie. W końcu wszyscy od małego słyszeliśmy, że kto raz da się zniewolić strasznemu pięknu nie będzie w stanie nawet źle pomyśleć o swoich oprawcach, a co dopiero głośno to wyrazić. Materiały z ruin nie były tak jednoznaczne, ale też potwierdzały to co do zasady. A jednak dał radę. A radę mógł dać tylko wyzwalając się spod ich wpływu. Także możemy być pewni, że jest już z nami. Dlatego zsiadam z konia, podchodzę do byłego wysłannika strasznego piękna, kładę dłoń na jego ramieniu i mówię:
- Właśnie zyskaliśmy wspaniałego sojusznika. Ale przede wszystkim – widzieliśmy cud. Cud jak niewolnik przemienia się w wolnego człowieka. Dowód na to, że straszne piękno można pokonać. Ten oto człowiek właśnie zwyciężył wewnętrzną walkę. A teraz zwyciężymy tą zewnętrzna. Razem wyzwolimy się raz na zawsze!
Powaleni towarzysze zdążyli się już podnieść, a na ich twarzach zdumienie miesza się z radością. Gdyby nie konieczność konspiracji pewnie wznosili by teraz okrzyki pod niebiosa. Ja zaś kontynuuję:
- Od dziś jesteś wolnym człowiekiem, nie marionetką swych byłych władców. Proszę, zdejmij swój hełm, byśmy mogli spojrzeć w oczy wolnego człowieka.
Wysłannik realizuje moją prośbę. Jego twarz jest bardzo zadbana, gładka. Przywodzi na myśl straszne piękno. Prawdą jest, że poddani upodabniają się do swych panów. Spogląda na mnie pewnie i mówi:
- Zakończymy to dziś. Wojciech zginie i poustawiamy wszystko tak, jak być powinno.
Widzę, że ma już gotowy plan. Daję znać towarzyszom by się zbliżyli. Naradzimy się, wymienimy informacjami i jestem pewien, że już niedługo przystąpimy do działania. Sięgniemy po prawdziwą wolność i ją zdobędziemy. Już wkrótce.
Podsumowuję informacje. Ciężki robot. Brak jakichkolwiek kontrolerów sugeruje autonomię lub formę łącza neuronowego. Amunicja zapalająca w środku lasu. Nieciekawie. Przynajmniej sądząc po kalibrze i liczbie luf, nie mam do czynienia z najprecyzyjniejszym mechanizmem. Fakt, śmiertelnie precyzyjnym, ale tracącym na dystansie.
Jeżeli dron jest niezależny, po eliminacji jednostki dowodzącej przejdzie w stan uśpienia. Lub rozpęta gehennę. Jeżeli mój cel steruje nim osobiście, kwestia będzie nieco prostsza. Lub taka sama, jeżeli istnieją dodatkowe mechanizmy zabezpieczające.
Ergo: Sprzątamy dowódcę. Kalibruję lunetę z powiększeniem dwunastokrotnym. Pada. Wnioskując po kierunku kropli zawczasu robię poprawkę na wiatr. Hełm z pewnością zrobiłby to za mnie, ale stare nawyki umierają dłużej. W sumie zawsze lubiłem karabiny wyborowe. Nadal pamiętam, jak ojciec zabierał mnie niegdyś na polowania. Z perspektywy czasu wykonywał w ten sposób raczej swój obywatelski obowiązek, ale miłe wspomnienia pozostały.
Co?
Nieco za mocno wpycham pierwszy, i przy odrobinie szczęścia, jedyny magazynek do systemu. Nie mogę pozwolić sobie na żadną dekoncentrację, a już na pewno nie z tak głupiego powodu. Potrząsam głową. Na chwilę ściągam przysłonę hełmu. Deszcz jest zimny, krople powoli spływają mi po twarzy. Rześkie powietrze sprawia, że odzyskuję rezon. Na powrót uruchamiam HUD. Wywołana w międzyczasie minimapa nanosi nasze pozycje. Dzieli nas maksymalnie 150 metrów. Będę w stanie pojawić się na miejscu relatywnie szybko, gdyby coś poszło nie tak.
Krzyżyk celownika schodzi się z torsem wodza. Strzał w głowę byłby wprawdzie widowiskowy, ale nie ma po co ryzykować, nikt za styl mnie rozliczać nie będzie. Zanim ściągnę spust, prawie-człowiek odwraca się w moją stronę, jakby tknięty przeczuciem. Cóż, patrzy za nisko. Uśmiecham się w koronie drzewa, biorę ostatnią poprawkę i strzelam, wyrywając w jego piersi potężną dziurę.
Zdeklasowany z ludzkiego statusu pada na ziemię. Martwy.
Tak po prostu.
Wszyscy wpatrują się w bezwładną masę mięsa, leżącą na wznak, z ręką pod plecami i czerwoną dziurą prosto w piersi. Rozchlapane wokół błoto powoli miesza się z wypływającymi zeń płynami. Widok nie jest majestatyczny, raczej żałosny. Lecz cała świta niegdysiejszego władcy wpatruje się w ten obrazek w ciszy. Wręcz nabożnej.
Ale to było do przewidzenia. Sam zresztą wciąż nie do końca wierzę w to co zaszło. Przed oczami przebiegają mi ostatnie wydarzenia – powrót do Wojciecha, kłamliwa relacja i poprowadzenia go w miejsce, gdzie zgodnie z ustaleniami miał czekać przygotowany, wyzwolony wysłannik strasznego piękna. Te kilka chwil pełnych napięcia, gdy Wojciech zaczął się rozglądać jakby coś zauważył. I ruch Protektora. Byłem przekonany, że powoli zaczął zwracać się w stronę drzewa, na które spojrzał Wojciech.
Ale to mogło być złudzenie. Sam Protektor zginął wraz ze swym panem. Albo pogrążył się w żałobie tak głębokiej, że nic go z niej nie wydobędzie. Cokolwiek by się nie stało, po prostu zatrzymał się w miejscu i przestał reagować. Nawet nie drgnął gdy spłoszony koń Wojciecha wpadł na niego w dzikim pędzie.
Przywołuję się do porządku. Trzeba korzystać póki wszyscy są w szoku. Następnym etapem z pewnością będzie panika, a wtedy nic nie wskóram. Podnoszę się na koniu i wołam:
- Wolni! – A gdy zgromadzeni kierują na mnie ze zdziwieniem, oczy pełne przerażenia, dodaję – Jesteśmy wolni bracia! Bo zginął ten co nas ciemiężył! Ten co ruszył na straszne piękno tylko po to by zająć jego miejsce!
Do moich uszu dociera kilka gniewnych głosów. Albo zaraz umilkną one albo mój. Stawiam wszystko na jedną kartę.
- Wiem, że wielu z was mu ufało. Sam długo dawałem się zwodzić. Dał nam przecież broń. Wiedzę. Ale czy naprawdę na tym skorzystaliśmy? Co nam z tego przyszło? Śmierć i wzajemne zniszczenie! Wiele plemion zniknęło! Niepokorni zginęli. A reszta zmieniła się w narzędzia Wojciecha! Jego broń! Jego pług! Wszystko co robiliśmy służyło jedynie jego władzy! Jej poszerzaniu! Czymże więc różnił się do strasznego piękna?! Czy to właśnie nie przed takim zniewoleniem uciekali nasi przodkowie?
Rozlega się kilka samotnych okrzyków poparcia, należących do ludzi oddanych sprawie. I co najistotniejsze, nie odzywają się gniewne. To dobry znak. Kontynuuję:
- Co więcej, mamił nas swoja potęgą! I spójrzcie na niego – wskazuję na ciało powoli zapadające się w błocie przemieszanym z wydzielinami i moczem – Oto jego potęga! Oto jego niezwykłość! Oto jego niezachwiana moc! Nie potrzebujemy jej! Poskromiliśmy ją! Protektor zamilkł! Cała groźba z niego uleciał. Co z tobą Protektorze?! Gdzie twoja niegdysiejsza zapalczywość?!
Jeden z ludzi oddanych sprawie, rzuca w Protektora grudką błota, a ta rozbija się z cichym mlaskiem i zsuwa. Wszyscy zamierają w przestrachu, tak że słychać pusty dźwięk kropel uderzających w niego. Ale nic się nie dzieje. Po chwili lecą kolejne grudy. Z tego co widzę dołączyło się kilku ludzi niezwiązanych ze sprawą. Są wyraźnie podekscytowani. Bezkarnie mogą drażnić przerażającą bestię.
- Tak! Oto potęga Wojciecha! Flaki w błocie i zastygły w strachu obrońca! Nie potrzebujemy go! Został pokonany. Jego ogniste kule zostały pokonane! Przez ludzkość! Przez nas! Każdego pokonamy! Straszne piękno też!
Ciskający błotem w robota, zastygają w bezruchu i patrzą na mnie z niedowierzaniem. Nim ktokolwiek się odezwie, mówię:
- Dobrze słyszeliście. Straszne piękno można pokonać! Jego potęga to taka sama ułuda. Wola człowieka przezwycięży i je! Wszystko przezwycięży! Wszystko się jej ugnie! A świadectwem na to niech wam będzie trup, rzekomo niezwyciężonego władcy. I jego zabójca. Sługa strasznego piękna, który wyrzekł się swych niegdysiejszych panów. Przejrzał ich ohydę, podłość i obłudę! Jego wola złamała ich zaklęcia! Teraz pluje na nich! A miłuje jedynie wolność ludzi! Naszą wolność!
Napięcie narasta. Widzę, że nie są w stanie mi uwierzyć. Czas na decydujący ruch:
- Wyjdź do nas! – wołam w stronę gdzie powinien się znajdować – Daj świadectwo! Pokaż jak potężny jest wolny człowiek! Że nie ma nad nim żadnych potęg! Wyjdź i odbierz należną ci wdzięczność i chwałę! Chwałę otrzymaną od równych ci i wolnych!
Ludzie oddani sprawie wykrzykują radośnie: „Wyjdź! Wolny!”, tak jak to było ustalone. Po chwili zaczynają przyłączać się do nich inni.
A dla mnie czas jakby zwalnia. To decydujący moment. Wyzwolony wysłannik wyjdzie, a ludzie uwierzą, że ludzkość może wszystko. Świta zaś składa się z przedstawicieli wszystkich plemion. Są w niej ich posłowie, którzy towarzyszyli Wojciechowi. Pod wpływem tego zdarzenia zgodzą się zwołać nadzwyczajną naradę, ustalić nowe zasady. Wprowadzić system na wzór dawnych rad, lecz tym razem złożonej z członków wszystkich plemion. Podejmiemy współpracę i wykorzystamy wiedzę otrzymana od Wojciecha by rosnąć w siłę. I któregoś dnia synowie naszych synów zemszczą się na strasznym pięknie.
Albo nie. Nie przekonam ich. Nastąpi chaos. Wzajemne wyniszczenie. A krajobraz wzbogacą kolejne ruiny. Ale wciąż daje to nadzieję. Wiedza pozostanie. I na pewno, któregoś dnia, z szaleństwa walki o władzę wyłoni się zwycięzca. Podporządkuje sobie innych. Lecz będzie to tym razem człowiek. I poprowadzi ludzkość jak na człowieka przystało.
Albo i to się nie stanie. Wysłannik nie zejdzie, a mnie rozszarpie zawiedziony, przerażony i ogłupiały tłum. A potem wszystko rozleci się w bezładzie. Albo co gorsza – pomyliłem się co do jego przemiany. A wtedy nie będzie już ludzi by planować przyszłość. Lepszą lub gorszą.
Zeskakuję, na tyle głośno, by moja obecność nie przeszła niezauważona. W echu szeptów niewyłapywanych przez translator spokojnie podchodzę do starca. Pomimo kombinezonu czuję ciepło karabinu przewieszonego przez ramię. Może ten sojusz był głupią decyzją. Może teraz, kiedy przestałem być potrzebny, nowy lider postanowi pozbyć się każdego zagrożenia.
Głupia sprawa. W sumie wysłano mnie tutaj, bym pozbył się stwarzającej zagrożenie jednostki. Zadanie wykonałem wzorowo. Teraz kontrolę nad bandą idiotów zamiast idioty będzie sprawował inny idiota. Kto wie, może i za nim poślą jeszcze kogoś? Szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodzi, nawet jeżeli to ja będę kolejnym idiotą w kolejnej kapsule.
W międzyczasie rzucam okiem na drona. Albo utknął w nieoczekiwanej pętli, albo po prostu się dezaktywował. W każdym razie nie jest już moim zmartwieniem.
Taaa. Kolejnym idiotą. Dającym się wysłać cholera wie gdzie, „dla dobra ogółu”, by czasem wręcz dać się zabić za sprawę, która rzekomo ich dotyczy. I to tacy idioci jak ja mają skupiać na sobie wszystko, co wystawią przeciw nam. Wróć, nie nam. Liderom.
Starszy wita mnie jak jakiegoś bohatera. Miłe uczucie. Unoszę dłoń w geście powitania, nadal jednak nie zdejmuję kasku. Jeżeli obiecane „wsparcie” jest już w systemie, prawdopodobnie mają dostęp do wbudowanych kamer i mikrofonów. Ciężko byłoby się wytłumaczyć, gdybym nagle zdjął hełm.
Besztam się w myślach za taką głupotę. Czemu właściwie separuję Liderów od nas? Przecież zawsze nas wspierali, tak pod względem technologii i kultury. Pokazali nam możliwości, które bez nich pozostawałyby poza zasięgiem najbystrzejszych umysłów przez setki lat, o ile kiedykolwiek byśmy na nie wpadli. Pomogli wyzbyć się ze społeczeństwa naturalnych słabości, gorszych wzorców zachowań i niedoskonałości, które nas spowalniały, a może nawet upośledzały. bezinteresownie czyniąc nas silniejszymi. Dali wręcz możliwość ich obalenia, jeżeli tylko byśmy tego zechcieli. Przecież nawet ten pancerz, nawet jeżeli jest jedynie falsyfikatem, to prezent od nich. Dany bez oczekiwania niczego w zamian.
Wnioski są proste. Liderzy są dobrzy.
Patrzę po zgromadzonych, pożałowania godnych istotach. W oczach każdej z nich, choć umęczonych i słabych, błyszczy się coś, czego na próżno nie mogę sobie przypomnieć u żadnego z nas. Nawet u ojca, którego i tak pamiętam gorzej od lekcji, jakich mi udzielał. Choć metaforycznie i dosłownie leżą w błocie, dumnie unoszą głowę. Czemu nikt, kogo znam nie potrafił, mimo tak wspaniałego pochodzenia, patrzyć z podobnym ogniem?
Czyżby cała broń, jaką dostaliśmy od Liderów była wobec stojącej za nimi idei bezużyteczna? Czy właśnie ta nadzieja w spojrzeniu była dla nich czymś obcym lub odrażającym?
A może… to tego się boją?
Liderzy są dobrzy. Ale nie jestem już do końca pewien, co to znaczy. Wiem, że na pewno nie jestem dobrym człowiekiem, a jednak tak wielu jest do mnie podobnych. A jednak patrzę w te pełne życia oczy raczej z zaciekawieniem, niż wrogością. I szczerze nie wiem jak można ich nienawidzić pozostając zarazem kimś dobrym.
Moje rozważania przerywa wiadomość od dowództwa. Natychmiast wyświetlam ją, choćby tylko dla oderwania się od zakrawających o herezję myśli.
[Odebrano wiadomość.]
»» Wykryto nowe zagrożenie. Wyeliminować; oznaczono jako nowy cel nadrzędny.
Nawet nie muszę otwierać załącznika. Kieruję wzrok na starca, kończącego właśnie przemowę. Teraz wraz z resztą publiczności patrzą na mnie wyczekująco. Trochę żałuję, że się nie przysłuchiwałem. Zbroja podpowiada kolejne taktyki, ale nie wydają mi się zbyt istotne. Patrząc na tego… człowieka wiem, że mogą mieć przyszłość. Po raz pierwszy nie jestem do końca pewien, czy generalicja podjęła dobrą decyzję.
[Odebrano wiadomość.]
»» Wykonaj rozkaz. Bezpośrednie polecenie Liderów. Oni obserwują.