Kolejny dzień w Ośrodku PL-101 — pomyślał Dr Oskar Wysocki, pojawiając się na swojej zmianie. Oczywiście, zawsze lubił swoją pracę. Całymi dniami grzebał w starożytnych artefaktach, przywiezionych z całego świata, często przed jakąkolwiek inną organizacją, aby on i jego koledzy mogli sprawdzić przedmioty pod kątem anomalnych właściwości. Jednym słowem, miał on podgląd na wiele historycznych odkryć. Jednak chuj, czasami ten zawód był nudny. Czasami całymi dniami usuwali brud z jakiegoś reliktu, a na końcu było samo rozczarowanie. Teraz nadchodził czas na pozbycie się odpadków.
Oskar zasygnalizował operatorowi. — Ok, otwórz właz i wpuść ziemię na ciężarówkę. — Gleba zaczęła spływać pod niezbyt bystrymi oczami badacza, podczas gdy ten dostrzegł coś interesującego w zasięgu wzroku. — Czekaj… Stop! — Drugi mężczyzna wydawał się zdezorientowany, ale zastosował się do polecenia. Oskar zwrócił się do kolegi — Maciej, bierz łopatę i pomóż mi. Pośpiesz się! — Dwaj badacze wspięli się na szczyt ciężarówki i zaczęli machać łopatami. W końcu, po dwóch dłużących się minutach, narzędzie trafiło w coś innego niż ziemia. — Co to jest? — zapytał głos spod ciężarówki. — Nie mam pojęcia. W tym samym momencie wokół pojazdu zebrał się mały tłumek badaczy i operatorów. Oskar zobaczył coś, coś białego. Szmatę? Tak, to był materiał, trochę jak fartuch laboratoryjny… — O chuj… To jest trup.
Masz może pomysł, kto to może być? — Oskar odwrócił, się, by zobaczyć szefa projektu górującego nad jego ramieniem.
— Ach, doktor Witkowski. Nie, nie miał żadnych dokumentów przy sobie. Lekarze zajmują się właśnie identyfikacją. — Obu mężczyzn spojrzało na personel wysłany ze skrzydła medycznego. Na szczęście twarz była w większości nienaruszona, więc musieli oni po prostu dokonać oględzin archiwów ośrodka.
Kilka minut później, jeden z medyków wstał i skierował się w stronę duetu mężczyzn. — Ustaliśmy, że jest… był on jednym z nas. Nazywał się, Łukasz Szulc, pracował w laboratorium ornitologicznym. Wysłałem już wiadomość, by powiadomić jego przełożonych. — Wpatrywał się głupio w dwóch mężczyzn przed nim, jakby o czymś zapomniał — i jego rodzinę. Oczywiście — dodał.
Po tym, jak lekarz wrócił do nieboszczyka, Oskar zapytał swojego przełożonego. — Co myślisz, że mu się przydarzyło? Jesteśmy całkiem daleko od laboratorium ornitologicznego.
Witkowski spojrzał na młodego uczonego z cierpliwą miną. — Pracujemy w pobliżu kantyny. Może miał jakiś incydent w drodze do niej. — Oskar nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał.
— Incydent? Jaki incydent sprawia, że znajdujesz się tak głęboko pod powierzchnią zbiornika? Wejście na nie wymaga wspięcia się, nie wspominając już, ile należy kopać, by tylko dostać się do takiej głębokości zbiornika. To nie jest coś, co można nazwać incydentem.
Witkowski westchnął — może był tam już od jakiegoś czasu i powoli przykrywała go ziemia, którą usuwaliśmy podczas wykopywania artefaktu?
— Niemożliwe. Otrzymalibyśmy informacje o tym, że badacz zaginął dłużej niż dzień temu. Poza tym ciało było w za dobrym stanie. Jakby siedział tam dłużej niż kilka godzin, to wyglądałby gorzej. Jak możesz nie widzieć, że to było zrobione celowo?
Jego przełożony po raz kolejny zwrócił się do niego z odpowiedzią, tym razem z łagodnie zirytowanym tonem — Słuchaj młody. Nie jestem głupi, ale zaufaj mi. Nie wtrącaj się do tego, tak będzie najlepiej. Czasami po prostu jest lepiej nie pytać. — Rozejrzał się przez chwilę — a teraz wybaczcie, ale mam spotkanie, na którym muszę się stawić.
Oskar poczuł się lekko wstrząśnięty. Odkąd przybył on do Ośrodka PL-101, Witkowski zawsze mu pomagał. Tym razem nie miał powodu, by podważać jego osąd, więc postanowił o tym nie myśleć. Incydent doprowadził do wstrzymania wszelakich działań, więc resztę dnia miał wolną. Najlepiej byłoby wrócić do swojego pokoju, poczytać książkę dla uspokojenia, i może się przespać. W końcu naprawdę potrzebował snu po tych kilku straconych dodatkowych godzinach, które włożył w ostatni projekt archeologiczny.
Sen i odpoczynek, na który Oskar miał nadzieję, nigdy nie nadszedł. Wciąż myślał i wierzgał się z boku na bok w swoim łóżku. Nie. Nie mógł tego tak zostawić. Musiał zbadać tę sprawę. Na własną rękę, jeśli trzeba. To, co powiedział doktor Witkowski, tylko bardziej nakręcało jego wyobraźnie. Najwyraźniej to nie był pierwszy raz, kiedy coś takiego się tutaj wydarzyło. Wszyscy byli zdecydowanie zbyt spokojni i nikt nie zadawał żadnych pytań ani nie kwestionował sytuacji. Ochrona prawie w ogóle się nie angażowała… chyba, że była zaangażowana już dużo wcześniej. Może to właśnie miał na myśli jego przełożony. Kurwa.
Musiał wziąć tę sprawę wyżej, do szefa ochrony, a może nawet dyrektorki. Tak, dyrektorka była szanowana w Ośrodku PL-101, można było zapytać kogokolwiek i wszyscy odpowiedzieliby to samo: „wspaniała i błyskotliwa kobieta, zawsze chętnie służy pomocą”. Najpierw jednak potrzebował dowodów, a przynajmniej wskazówek. Oskar wstał, ubrał się w pośpiechu i wyszedł z pokoju.
Gdy dotarł do kostnicy, zastał ją pustą, z wyłączonymi światłami. Miał nadzieje, że jeszcze sekcja zwłok nie została zrobiona, albo – co gorsza – pozbyto się ciała. Aby uniknąć niechcianej uwagi, zamiast włącznika światła, badacz użył przyniesionej ze sobą latarki i po chwili rozglądania się znalazł Łukasza Szulc.
Teraz był czas na znalezienie jakichś wskazówek. Czego on w ogóle szukał? — Hmmm… aha, no tak, najpierw przyczyna zgonu. — Teraz, gdy mógł zobaczyć całe ciało, nagie i bez ziemi, było to dość łatwe. Duża rana z boku głowy. Prawdopodobnie został uderzony czymś ciężkim… ale w ranie było coś poza resztkami gleby. Oskar pobrał próbkę i podszedł do najbliższego mikroskopu. Rdza. Rdza? Gdzie do cholery, mógł znaleźć rdzę? Na pewno nie w skrzydle badawczym, tam wszystko było nowe i czyste. To musiało być w którymś z magazynów. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie pójść tam teraz, ale najwyraźniej ktoś był gotów zabić Łukasza Szulc dla… z jakichkolwiek powodów, które miał. Magazyn na razie nie wchodził w grę, nie był on wystarczająco bezpieczny. Musiał spotkać się z dyrektorką.
Pierwszy raz od rozpoczęcia pracy w Fundacji, Oskar nie czuł się bezpiecznie. Oczywiście, zawsze istniało ryzyko z powodu anomalii, ale on jednak na to się pisał, czym innym było ryzyko bycia zamordowanym. Młody badacz rozglądał się na lewo i prawo. Starał się nie patrzeć zbytnio podejrzliwie do tyłu, ale był zbyt pobudzony, żeby było to efektywne. Na szczęście o tej porze nikt nie kręcił się po korytarzach sektora administracyjnego.
— Kurwa, jestem idiota. Ona musi już spać o tej porze. Będę musiał poczekać do rank- lub może nie. — Początkowy tok myślenia szybko się skończył, gdy zobaczył, że tabliczka na drzwiach jest zielona, co wskazywało, że dyrektorka jest gotowa do przyjmowania wizyt. Pogłoski były prawdziwe, ona rzeczywiście była nocnym markiem. Oskar zapukał do drzwi, mając nadzieję, że nie zabrzmi to zbyt pośpiesznie.
— Wejdź — powiedział głos po drugiej stronie drzwi.
— Proszę pani?
— Witam… proszę, wejdź. Co sprowadza cię tak późno? Moi pracownicy potrzebują odpoczynku, aby efektywnie pracować. — Dyrektora Dąbrowska siedziała przy swoim biurku, z serdecznym uśmiechem i wysokim stosem papierów przed sobą. Wyglądała na nieco zmęczoną, ale było to zrozumiałe o drugiej w nocy.
— Przepraszam, że przeszkadzam, pani dyrektor. Nazywam się Oskar Wysocki. Badacz.
— Ach, tak. Miał pan dzisiaj niezły dzień. Czytałam raport głównego badacza Witkowskiego. To zawsze smutny dzień, kiedy tracimy pracownika.
Miała tak uspokajający ton, że Oskar poczuł się zrelaksowany i bezpieczny. Poczuł, że nikt w Ośrodku PL-101 nie byłby w stanie podnieść na nią palca, a co za tym idzie też jego. Była również bardzo ładna, ale badacz starał się nie skupiać zbytnio na tym szczególe. Musiał się teraz skoncentrować.
— Tak, właśnie dlatego tu jestem. Myślę, że Szulc został zamordowany.
— Zamordowany? — Jej wyraz twarzy wydał się wątpliwy. — Posłuchaj, wiem, że to musi być szokujące-.
— Sprawdziłem jego ciało! Widać było wyraźne ślady urazu. Plus ktoś musiałby go włożyć do silosu!
Dyrektorka milczała przez kilka sekund. Wyglądało na to, że była co najmniej skłonna go wysłuchać — Rozumiem. A dlaczego nie było o tym mowy w raporcie?
— Ja… ja nie wiem, proszę pani. Moja teoria jest taka, że ktoś wysoko postawiony w tej placówce coś kryje. Być może w ochronie.
Na twarz młodej dyrektorki padł cień, gdy ta opuściła głowę. — Jeśli to, co pan mówi, jest prawda, to sytuacja jest niepokojąca. Jakieś pomysły, kto może być w to zamieszany? — Smutek w jej głosie był więcej niż oczywisty. Ciężko pracowała na to, by być tak lubianą w tym ośrodku, myśl o zdradzie musiała ją mocno uderzyć.
— Nie. Mam jednak pewien trop. Morderstwo najprawdopodobniej miało miejsce wewnątrz jednego z magazynów, prawdopodobnie jednego z najbliżej położonych do laboratorium archeologicznego, gdzie ciało zostało znalezione. Wiem, że to nie zawęża zbytnio sprawy, ale jednak jest to początek.
— Rozumiem. Dzięki za zwrócenie mi na to uwagi. Poproszę zaufanego medyka, by jeszcze raz zbadał ciało. W międzyczasie prześpij się trochę. Wyglądasz, jakbyś tego potrzebował.
— Muszę przyznać, nie czuje się świetnie dyrektorze.
— Rozumiem — znów się uśmiechnęła, Oskar zdawał sobie sprawę, że robi ona to tylko i wyłącznie po to, by uspokoić jego umysł. — Nie wiesz komu ufać. Wszystko jest w porządku, uwierz mi. Postawię strażnika, mojego osobistego przyjaciela, w pobliżu twojego pokoju, jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej. — Fakt, że tak poważnie traktowała jego samopoczucie pochlebiał mu, jednak mimo wszystko była ona znana z przejmowania się swoimi podwładnymi.
Chociaż sen bynajmniej nie był relaksujący, pozwolił on chociaż Oskarowi zebrać kilka pomysłów. Co najważniejsze, postanowił, że sam przeprowadzi śledztwo. Oczywiście zapytałby dyrektorkę o zgodę, ale musiał upewnić się, że dopatrzy śledztwa do końca. Nie mógł ufać ochronie, nie mógł ufać nikomu. A po drugie - rdza. W magazynach można ją było znaleźć z byle powodu, ale sensownie byłoby zacząć tam, gdzie jest najbardziej prawdopodobna. W pobliżu doku. Miało to największy sens, woda ma przecież tendencję do szybkiego utleniania metali. Teraz potrzebował jednak jakiegoś jedzenia. Gdy naukowiec wychodził ze swojego pokoju, oczy ochroniarza i jego się ze sobą spotkały. Kiwnęli do siebie głowami, a Oskar poszedł dalej do kantyny.
Młody badacz zwykle chodził z radością do bufetu, jednego z niewielu miejsc, które znajdowało się w naziemnej części Ośrodka PL-101. Naturalne światło z okien było godnym poświęceniem sekretności, gdy miało się Ośrodek na brzegu nadmorskiego miasta. Dziś jednak nastrój jedzenia nie był taki, jak zawsze. Oskar dostał kilka jajek sadzonych, po czym samotnie zajął miejsce przy stoliku w rogu pomieszczenia, skąd mógł obserwować wszystkich obecnych pracowników Fundacji. Było ich wielu. Niektórzy z nich podchodzili ze statku, który kilka dni cumował w porcie przy ośrodku w celach konserwacji… — Czy ich obecność mogła mieć związek z morderstwem? Możliwe, a nawet prawdopodobne, ale nie miał jak samemu zbadać statku, był zbyt dobrze strzeżony.
Zatracając się we własnych myślach, skończył jeść, więc wstał i udał się z powrotem do swojego pokoju. Ktoś jednak stał przed kantyną. Dyrektorka sama w sobie.
— Witaj Oskarze. Dobrze spałeś?
— A tak… dzięki… i eh, dzień dobry.
— Muszę poprosić ciebie o przysługę — jej twarz była niezwykle poważna.
— O cokolwiek.
— Chciałabym, żebyś przeprowadził kilka dochodzeń na własną rękę. Nie wiem komu mogę ufać w ochronie, do tego wszyscy są trzymani na krótkim łańcuchu, podczas gdy ty byłbyś w stanie chodzić samemu dookoła i nikogo nie obchodził.
Oskar uśmiechnął się — Właśnie planowałem poprosić ciebie o pozwolenie, by to samemu zrobić.
— Oskar. To może być niebezpieczne. Ci ludzie zabijali wcześniej. Zrobią to znowu jeśli zajdzie potrzeba.
— Rozumiem pani dyrektor. Ale nie mogę pani zawieść.
— Dziękuję. Dopilnuję, by w razie potrzeby wyciągnąć cię z kłopotów.
— Cała przyjemność po mojej stronie pani dyrektor.
— Mów mi po prostu Agata. Tak będzie szybciej. Powodzenia.
— Dzięki… Agata. — Uśmiechnęła się i zaczęła iść w stronę sektora administracyjnego. Oskar musiał przyznać sam przed sobą, że nawet od tyłu wyglądała świetnie. No cóż, teraz miał jednak misję. Do magazynu przy doku!
Dotarcie na miejsce zajęło mu trochę czasu. Długie korytarze prowadzące z głównego budynku do doków były dość długie, gdy przemierzało się je pieszo. Na szczęście ruch był na tyle duży, że trudno było zauważyć Oskara. Z tego co widział, wciąż przenoszono przedmioty z zeszłotygodniowej dostawy. Gdy dotarł do doku, rozpoczęły się jego poszukiwania. Poszukiwania czego? Nie był pewien.
W ten sposób rozpoczęło się długie i dość obsesyjne poszukiwanie wskazówek. Młody badacz zaglądał w każdy kąt, za każdą skrzynię, w każdy zakamarek. Kilku pracowników zapytało go co robi, lecz ten kontrował, że w relikcie, który ostatnio odkopywali, brakowało jakiegoś elementu i w związku z tym został on wysłany na poszukiwania. Pracownicy portu zdawali się zadowoleni z tej odpowiedzi i zostawiali go w spokoju. Po trzech godzinach i sprawdzeniu dwóch i pół magazynów, w końcu znalazł jakiś trop. Rury. Zardzewiałe rury, wcześniej część zewnętrznej infrastruktury doku. Oczywiście morderca pozbył się broni, którą się posłużył, ale tak prostackie morderstwo zostało prawdopodobnie dokonane na miejscu, bez wcześniejszego planu. To prowadziło Oskara do wniosku, że musiało to nastąpić niedaleko… może nawet w promieniu pięciu metrów.
Rozejrzał się po raz ostatni, sprawdzając czy nikt go nie obserwuje i zszedł na podłogę. Bycie archeologiem przyzwyczaiło go do bystrego oka i nie trzeba było wielu dokładnych oględzin, by znaleźć to czego szukał: krew. Niewiele, oczywiście, tylko kilka plam na pobliskiej skrzyni. Nie mógł mieć pewności, że to krew Szulca, w magazynach jednak w końcu zdarzają się wypadki, ale z informacji transportowych wynikało, że skrzynia dotarła niedawno i to był wystarczająco dowód dla młodego badacza.
Znalazł miejsce, gdzie odbyło się zabójstwo. Miał również zarys pomysłu tego dlaczego zostało popełnione. Teraz musiał tylko się upewnić. Na szczęście miał również już pomysł jak się dowiedzieć. Nie wiedział jednak, że obserwowała go wtedy para oczu.
Plan Oskara był jednym z tych planów, które zaliczają się do „tak głupie, że aż działają”. Znalazł od lat nieruszaną skrzynię, opróżnił jej zawartość, zrobił niewielki otwór w ścianie skrzynki i wlazł do środka. Młody badacz nigdy nie należał do wyjątkowo cierpliwych ludzi, ale w tej sytuacji polował na ludzi gotowych zabić. W tym przypadku był skłonny zamknąć w sobie swoje uczucia i czekać.
I czekał, przez dość długi czas do tego. Kilka godzin po tym, jak zaszło słońce, brak światła sprawił, że prace przy zewnętrznym doku szybko zwolniły, a następnie zatrzymały kompletnie. Jedna z bram magazynu otworzyła się i wjechał do środka jakiś pojazd. Zaparkował on jednak poza zasięgiem wzroku jego otworu, ale Oskar był gotowy założyć się, że to była furgonetka. Wkrótce potem pojawili się pasażerowie. Mężczyzna, ubrany jak dżentelmen i dwóch oprychów z bronią. Oczywiste było, że to nie byli pracownicy Fundacji, w odróżnieniu od dwóch mężczyzn, którzy wyszli im naprzeciw. Czterech członków ochrony ośrodka stało przed sobą.
Schludnie ubrany mężczyzna przemówił — Więc, czy wszystko jest w porządku? Ta wczesna dostawa była niespodziewana. — Strażnicy spojrzeli na siebie, po czym jeden z nich odpowiedział — polecano mi poinformować, że w przyszłym tygodniu będzie dostawa punktualnie. Mieliśmy kłopoty.
— Domyślam się, że dlatego tak się śpieszyliście? Jakiego rodzaju kłopoty?
— Nie poinformowano mnie o tym, że mam ci wyjaśnić, jakiego rodzaju kłopotu. Jeśli szef chce, żebyś się dowiedział, to się dowiesz.
— Kurwa, zaraz dostanę jakiegoś tętniaka od użerania się z takimi debilami jak ty. Nieważne, powiedz Czerwińskiemu, że chce odpowiedzi. Zrozumiano? — „Jasna cholera, nawet jebany wicedyrektor jest w to zamieszany? Kurwa.” Pomyślał.
— Tak. Przekażę.
— Dobrze — następnie skierował się do swoich zbirów. — Wymieńcie skrzynie. Szybko.
Jego ludzie wyładowali z furgonetki to, co brzmiało jak puste skrzynie i wzięli po 3 pudła z magazynu. Dobrze ubrany mężczyzna podał strażnikowi walizkę, zapewne pełną pieniędzy. Po zakończeniu załadunku obie strony wyszły, zostawiając Oskara samego w magazynie. Odczekał 10 minut dla pewności, że zbiry nie powrócą, ale potem uznał, że musiał sprawdzić wyładowane skrzynie. Może one dadzą mu wskazówkę, co kiedyś zawierały.
„NIE OTWIERAĆ” — było wypisane dużymi literami na górze znalezionych skrzyni.
— Tak, rozumiem, ale co jest w środku — zapytał siebie. Zaczął szukać oznaczeń, które wskazywały, jakiego rodzaju niebezpiecznego przedmiot był przewożony… może żywy? Albo toksyczny? Albo… w końcu znalazł pieczęć. Memetyczna. Sprzedawali memy? Te skrzynie mogły zawierać setki papierów… ale po co? Jakie memy? Memy są niebezpieczne. Nie, memy nie są niebezpieczne. Memy mogą być niebezpieczne, ale jest ich wiele odmian. Mogą wywołać niemal każdy efekt poprzez oszukanie mózgu… Może sprzedawali je jak narkotyk? Zmuszając mózg, by ten dawał czystą przyjemność użytkownikom? Najprawdopodobniej. Teraz jednak nie było czasu na zastanawianie się, musiał wrócić do gabinetu Agaty. Jeśli wicedyrektor wiedział o całej tej sprawie, to tylko ona mogła to zatrzymać.
— Nie powinno tu pana być, doktorze Wysocki.
Oskar zamarł. Powoli się odwrócił, by ujrzeć twarz Emila Wróbla, szefa ochrony. Może on mógłby pomóc. — Panie komendancie, ja mogę wytłumaczyć. Zostałem tu przysłany przez dyrektora i…
— Nie powinno cię tu być — jego głos był zimny i stanowczy. Miał wyciągniętą spluwę.
— Ach, więc tak to wygląda.
— Niestety. Teraz ruszaj dupsko, szef chciałby cię zobaczyć.
— Czerwiński.
Komendant wyglądał na zaskoczonego — Skąd ty… ach tak. Dobry jesteś w te klocki. Było miło, póki trwało. Chodź.
Oskar zaczął maszerować. Czuł zimną lufę pistoletu na jego plecach. Powoli przemieszczali się przez puste korytarze, kierując się do skrzydła administracyjnego. Czuł się tak, jakby szedł do sali egzekucyjnej, może tak właściwie było.
— Zanim… umrę. Mogę zadać pytanie?
— Wal.
— Co się stało z Szulcem?
— Ach, ten martwy facet. Zauważył pewne nieścisłości w dokumentach przewozowych. Postanowił zbadać sprawę, nie inaczej niż ty, ale został złapany i w ferworze walki jeden z moich ludzi go zabił. Ty jesteś, można tak powiedzieć, jego duchowym następcą, ale tym razem upewnimy się, że nikt nie będzie kontynuował poszukiwań.
Oskar zrozumiał, że musi się wydostać z tej sytuacji, bez względu na wszystko. Nie tylko dla siebie, ale i dla dyrektora, otoczonego przez kryminalistów, i dla samej Fundacji. Nie mógł pozwolić, by ich misja została skompromitowana przez tych dupków, to było zbyt ważne. Przechodzili teraz obok jego laboratorium… mógł mieć tylko nadzieje. Z wnętrza dobiegło głośne uderzenie. Tak! Emil, zaskoczony hałasem, skierował broń w tamtą stronę. Nastał czas. Oskar odwrócił się i uderzył go w szczękę, następnie kopnął pistolet w druga stronę korytarza i zaczął biec, krzycząc do siebie — Kurwa! Nie zawiedźcie mnie nogi! Biegnijcie!
Oskar przypomniał sobie, by podziękować doktorowi Zawadzkiemu za to, że zawsze pracuje do późna i robi dużo hałasu. Teraz jednak musiał biec, jakby zależało od tego jego życie. No bo przecież od tego zależało. Jego jedyną szansą była dyrektorka. Nikt w tym przeklętym ośrodku nie powinien być w stanie jej tknąć, to byłby wyrok śmierci. Przynajmniej taką miał nadzieję. Doszedł już daleko i nic nie słyszał z tyłu, ale nie chciał zwalniać. Po dłuższej chwili, która wydawała mu się wiecznością, był pod gabinetem dyrektorki.
Oskar wpadł do środka niczym tornado — Dyrektor!
Była tam, w swoim fotelu, uśmiechnięta jak zwykle — Oskar, oddychaj. Wyglądasz na wyczerpanego.
— Nie ma czasu! — Twarz dyrektorki zrobiła się znacznie poważniejsza, gotowa przyjąć to, co wyraźnie wstrząsnęło młodym badaczem. — To twój zastępca! I szef Wróbliński i inni! Myślę, że większość, jeśli nie cała ochrona może być w to zamieszana. Sytuacja jest tragiczna. Nie ma nikogo, komu moglibyśmy zaufać. Już próbowali mnie porwać, ale udało mi się uciec. Od razu po tym przybiegłem tutaj. Wiem, że możesz naprawić to wszystko.
— Mówiłem, że jest dobry. — Badacz odwrócił się, by zobaczyć samego wicedyrektora Czerwińskiego siedzącego na krześle w kącie pokoju.
Dyrektorka odpowiedziała mężczyźnie, spokojnym głosem — Miał pan rację. Dotarł do pana w ciągu zaledwie dwóch dni.
Oskar był zdezorientowany. Szybko jednak poskładał wszystkie części w głowie — co… ty! Ty też w tym uczestniczyłaś! Jak mogłaś mi to zrobić! Cały Ośrodek PL-101 tobie ufał. Ja ci ufałem.
— To tylko biznes, drogi Oskarze.
Przełknął ślinę — Jak zarząd się o tym dowie…
— Nie dowiedzą się. Na pewno nie od ciebie — gdy to mówiła, do pokoju wszedł naczelnik Wróbel i jeszcze jeden strażnik.
— Ty… nie możecie tego zrobić!
— Mogę, i to zrobię. Zabrać go.
Oskar zaczął krzyczeć w mieszance paniki i wściekłości. Para nasłuchiwała, jak dźwięk powoli zanika w oddali.
— Co mamy z nim zrobić pani Dyrektor? — Zapytał Czerwiński.
— Dowiedz się, czy komuś o czymś powiedział, a potem przyprowadź go na Farmę. Powiedz naszym tamtejszym agentom, żeby nakarmili nim świnie, to powinno pozbyć się wszystkiego, w przeciwieństwie do nieudolnej pracy z Szulcem.
— Żywy?
— Martwy, do kurwy nędzy. Jesteśmy biznesmenami, a nie cholernymi zwierzętami.
— Przepraszam, musiałem się upewnić.
— Szkoda, naprawdę. Lubiłam nawet go, był naiwny. Musiało się jednak to, w końcu, stać z całą tą jego dobrą wolą i wścibskim nastawieniem. Tym razem sporo ryzykowaliśmy. Lepiej wzmocnijcie ochronę w tej części operacji.
— Tak zrobię. Przy okazji nalot na budynek, gdzie sprzedawali nasz towar, który ukradli z naszego tranzytu poszedł gładko.
— Dobrze. Coś jeszcze do zgłoszenia?
— Nie. Nie byłem też w stanie się skontaktować z ALDA.
— Cóż, chyba nie możemy ich winić. Siły Fundacji we Włoszech aktywnie przeciwstawiają się ich operacjom, nic dziwnego, że nam nie ufają. Próbujcie dalej.
— Tak jest.
— Teraz idź się przespać.
Doktor Witkowski siedział na ławce przy wejściu do Ośrodka. Była pora obiadowa, ale on nigdy nie przepadał za kantyną, więc delektował się posiłkiem sporządzonym przez jego żonę. Zobaczył kroczącego w jego stronę wicedyrektora Czerwińskiego — Chuj, idą kłopoty.
— Dzień dobry, doktorze Witkowski. Muszę z panem porozmawiać.
— Oczywiście panie wicedyrektorze. Czego pan potrzebuje?
— Niczego nie potrzebuję. Jestem tu tylko po to, by powiadomić pana, że doktor Wysocki zrezygnował ze stanowiska. — Starszy badacz miał złe przeczucie co do tego, dokąd to zmierza.
— Mogę zapytać dlaczego?
— Był zbyt zszokowany wydarzeniami z poprzedniego dnia, z trupem i tym wszystkim. Nie martw się, wkrótce dostaniesz zastępstwo.
— Aha, czy mógłbym porozmawiać z badaczem Wysockim? Pożegnać się?
— Z przykrością muszę oznajmić, że wyjechał w pośpiechu. Nie sądzę, żebyśmy go jeszcze kiedykolwiek zobaczyli. Jeśli rozumie pan co mam na myśli.
— Tak… rozumiem.
— Dobrze. Miłego lunchu.
Gdy zastępca dyrektora skierował się z powrotem do swojego gabinetu, doktor Witkowski zdał sobie sprawę, że nagle przestał być głodny. Cholera. Powinien był być bardziej natarczywy wobec Oskara, kiedy ten próbował go odwieść od śledztwa. Powinien był mu pomóc, powinien był zrobić więcej. Zamiast tego pozwolił mu zginąć. Kolejna ofiara zadupia, jakim stało się to miejsce. Wspaniałe i bezpieczne, o ile trzymało się gębę na kłódkę i przymykało oko. Ludzie tacy jak oni byli tymi, którzy mogli spróbować coś zrobić, ale on nie chciał ryzykować swojej rodziny. Nigdy, nawet za milion lat. Może pewnego dnia wszystko się zmieni, ale jak? Mógł mieć tylko nadzieję, że zlitują się nad Oskarem, ale wątpił w to. Westchnął. Witkowski wyrzucił swój lunch do kosza i zaczął iść w stronę swojego laboratorium. Kolejny dzień w Ośrodku PL-101.