Wywar z grzybów
ocena: +6+x

Młody mężczyzna w czarnym garniturze szedł równym krokiem po osłoniętym cieniami drzew chodniku. W lewym ręku niósł aktówkę wykonaną z prawdziwej skóry, zaś pod pachą miał tablice do prezentacji. Wolał robić prezentacje multimedialne, ale tamci nalegali na to, by zrobić tę prezentację w sposób analogowy, więc nie miał nic do gadania. Mimo że było gorąco (W końcu było przedpołudnie w środku lata.) to mężczyzna nawet nie myślał o tym, iż popełnił błąd zakładając taki nieprzewiewny strój, bo w końcu przed i w trakcie prezentacji najważniejszy był wygląd, nie zwiększenie szansy na udar cieplny. Pod czarnym garniturem nosił koszulę w kolorze błękitu, jakie miało czyste niebo. Miał ochotę porównać jej rękaw z niebem na, którym nie było żadnej chmury, ale zrezygnował z tego pomysłu. Nie mógł przegapić znaku, którego szukał, a miał pewność, że nie będzie to coś wielkiego i oczywistego. Przecież w życiu nie ma tak łatwo.

Rozchadzając nowe lakierki wpatrywał się w elementy otoczenia, jakie znajdowały się w około niego, ale nie widział nic co mogłoby być drogowskazem. Idąc dalej ulicą zaczynał się niepokoić, ponieważ zbliżał się do jej zakończenia. Wtedy zauważył jak w zacienionej alejce między dwoma starszymi budynkami biurowymi coś wystaje ze ściany jednego z nich. Był to dość pokaźny okaz Macrolepiota procera, czyli Czubajki Kani, której trzon wchodzi między cegły budynku trzymając się w ten sposób na ścianie. Jednak jego nie obchodziło "jak", ale to, że w końcu ma odpowiedź na "gdzie".

Zanim wszedł do budynku przystanął przed szklanymi drzwiami, w których za sprawą mocnego słońca mógł zobaczyć swoje odbicie. Wyjął z jednej z kieszonek aktówki grzebień, zaczął poprawiać swoją fryzurę. Grzebień niemal zlewał się z ulizanymi kruczoczarnymi włosami połyskującymi od dużej ilości żelu, jaki nałożył tego ranka. Następnie schował przyrząd do higieny włosów i skupił się na spinkach do mankietu wykonanych ze srebra z osadzonymi onyksami. Mając pewność, że fryzura oraz rękawy wyglądają jak należy spojrzał na zegarek Roleksa.
— Mhh, wyrobię się.
Po tych słowach wypowiedzianych do siebie zrobił krok w tył. Wyjął z kieszeni smartfona z czarną obudową. Sprawdził, czy nikt do niego nie dzwonił ani, czy nie dostał nowej wiadomości. Przy okazji sprawdził stan zasilania, zobaczył, że miał trzydzieści procent baterii. Ustawił opcję oszczędzania energii w telefonie.
— Powinno starczyć do końca spotkania.
Następnie sprawdził kilka rzeczy i schował urządzenie z powrotem do kieszeni. Był niemal gotów do wejścia na spotkanie, niemal. Po cofnięciu się poprawił krawat, następnie wyjął mały flakon perfum. Rozpylił przed sobą mgiełkę, przez którą przeszedł ze wstrzymanym oddechem i zamkniętymi oczami. Złapał za klamkę, by następnie wejść do budynku, gdzie odbędzie się spotkanie mogące przesądzić o jego karierze.


Po wejściu do pomieszczenia poczuł jak zimne, wilgotne powietrze wdziera się do jego nozdrzy. Ze względu na pogodę na zewnątrz było to kojące dla ciała, ale niepokojące dla umysłu. W ciągu sekundy zaczęły się w nim tworzyć myśli, iż źle trafił albo to, co wiedział o firmie to kłamstwo i tak naprawdę była na skraju bankructwa, a to, co teraz miał pokazać to jedynie wierzganie rannej zwierzyny, niemogącej pogodzić się z losem, jaki ją czeka. Jednak postanowił wyrzucić te myśli, skupił się na lokalizowaniu recepcji. W pustym przedsionku znajdowały się trzy pary drzwi. W chwili, gdy kierował wzrok do drzwi znajdujących się po prawej zobaczył recepcję, była mizernie wyposażona jedynie w podstawowy sprzed w postaci komputera oraz telefonu biurowego. Jednak to nie to przykuło jego uwagę, bo miał pewność, że mógłby nie zauważyć wtapiającej się w tło recepcji.

Za kontuarem na krześle biurowym siedziała recepcjonistka, ale nie jakaś zwykła, to była kobieta mogąca nosić tytuł "Miss Polski". To była blondynka z krótkimi włosami zaczesanymi na bok, z grzywką ściętą na skos, nieskazitelna cera o lekko różowym odcieniu była podkreślona przez lekki makijaż, z którego najbardziej widoczna była szminka nadająca jej ustom rubinowego odcieniu. Nosiła jasnoszarą garsonkę z gładkiej tkaniny, pod nią miała satynową bluzkę w kolorze kwiatu mlecza. Nie nosiła za wiele ozdób, miała kolczyki z błyszczących diamencików oraz prosty naszyjnik ze złotego łańcuszka, na którym umieszczono pozłacane koraliki. Pomimo tak zniewalającego wyglądu w tej kobiecie było coś dziwnego. Miała czarne oczy, zupełnie jak kamienie szlachetne w jego spinkach do mankietów. W tych oczach coś tkwiło, pewien rodzaj chłodu i głębi, jakby coś się w nich ukrywało, jednak nie mógł stwierdzić co.
— W czym mogę pomóc?
Jej słodki, ciepły głos wybudził go z lekkiego transu, w jaki wpadł przez hipnotyzujący wygląd recepcjonistki. Zdał sobie sprawę jak dziwnie musiało to wyglądać, był pewien, że wpatrywał się w nią przez co najmniej ćwierć minuty nie robiąc nic innego. Zawstydziło go to, ale nie mógł okazać słabości, dlatego udawał, że ta sytuacja się niezdarzyła. Przypomniał sobie szczegóły informacji, jakie dostał rano w związku ze spotkaniem.
— Witam, przyszedłem w sprawie smaru.
— Przykro mi, ale nie wiem, o co chodzi. Może pan wytłumaczyć dokładniej?
— Tak, otóż chodzi o ten specjalny smar, w którym brakuje pewnego "dz".
Bez słowa podniosła słuchawkę telefonu stojącego na blacie, następni wcisnęła nieznaną mu kombinację przycisków, wypowiedziała trzy słowa.
— W końcu przyszedł.
Kiedy odkładała słuchawkę w rogu pomieszczenia zaczęły rozsuwać się płytki podłogowe ukazując schody prowadzące do podziemi budowli.

Wstając recepcjonistka podniosła zawieszoną na krześle listonoszkę i przewiesiła ją przez ramię, następnie stawiając zgrabne kroki na wysokich szpilkach wydających charakterystyczny dźwięk ruszyła do tajnego przejścia.
— Proszę za mną.
Zaczął podążać za kobietą, która uwodzicielsko poruszała biodrami w trakcie chodu. Śledząc recepcjonistkę ledwo zauważył jak zza jednych z drzwi wychodzi inna kobieta, która zajęła miejsce na stanowisku przy recepcji. Schodząc po stopniach usłyszał jak przejście za nimi się zamyka. Z każdym kolejnym krokiem czuł jak chłodne, wilgotne powietrze ustępuje idealnej atmosferze o zapachu lasu iglastego. Wtedy jego oczom ukazał się widok rozwiewający wątpliwości w sprawie stanu finansowego firmy.

Jego oczom ukazała się sporych rozmiarów piwnica urządzona w stylu nowoczesnej siedziby korporacji. Wszystkie ściany z wyjątkiem tych ze szkła były pokryte panelami wykonanymi z ciemnego dębu. Podziemne biuro składało się z dwóch sal konferencyjnych posiadających po dwie szklane ściany pozwalające zobaczyć ich wyposażenie. Posiadały duże stoły w kształcie półowalnym, przy każdym stole znajdowało się dwanaście krzeseł na kółkach, poza tym posiadały podstawowy sprzęt do prezentacji w postaci projektorów multimedialnych, telewizorów plazmowych na niemal całą powierzchnię ściany oraz prostych, acz modnych stojaków na papierowe prezentacje. Poza pokojami do konferencji znajdowała się tam strefa wypoczynkowa ulokowana w rogu. Jej wyposażenie składało się z kuchenki mikrofalowej, ekspresu do kawy oraz lodówki. Zauważył jeszcze drzwi, ale nie miał czasu im się przyjrzeć.
— Zapraszam do sali i proszę się przygotować. Zaraz pójdę powiadomić innych uczestnikówspotkania o pana przybyciu. Szczerze, wszyscy uważali, że będzie pan wcześniej.
— Mam jeszcze dziesięć minut do ustalonej godziny.
— Owszem, ale jesteśmy profesjonalni, pół godziny zapasu to minimum. Proszę o tym pamiętać na przyszłość, inaczej nie wróżę panu kariery w naszej organizacji.
— Rozumiem.
Popatrzył na kobietę przytrzymującą mu drzwi do jednej z sal konferencyjnych. Czuł, iż uderza to w jego męskość, ale miał ręce zawalone materiałami, dlatego nic nie powiedział i po cichu wszedł do pomieszczenia. Szklane drzwi powoli się za nim zamknęły, a on patrzył przez ścianę jak kobieta odchodzi. Nie czekając na nic rozpoczął rozkładanie materiałów potrzebnych do prezentacji, układał przyniesione tablice we właściwej kolejności i potwierdzał, że to, co chce powiedzieć zgadza się z danymi, jakie przedstawiają. Upewnił się, czy ma potrzebne pliki dokumentów do rozdania uczestnikom.

Zestresowany prezentacją nawet nie zauważył jak drzwi ponownie się otworzyły. Jedynie ciche chrząknięcie recepcjonistki pozwolił mu wyrwać się z tego stanu. Do sali powoli weszło ośmiu doświadczonych biznesmenów, wyglądali niemal tak samo, jedyne czym się różnili to czynniki, na jakie nie mogli mieć wpływu(O ile nie zainwestowaliby dużo pieniędzy.), takich jak kolor skóry, wzrost czy ułożenie elementów twarzy. Wszyscy mieli jednakowe fryzury oraz ten sam krój garnituru wykonany z tego samego materiału, w tym samym kolorze. To nie były pojedyncze jednostki ludzkie tylko stado, a raczej wataha gotowa rozszarpać człowieka marnującego cenny czas na nierentowne pomysły. Pocieszał się, przecież jego pomysł jest dobry. Kiedy cała grupa zajęła miejsca przy stole wielki telewizor naprzeciwko niego nagle się włączył, na ekranie wyświetliło się okno video czatu. Na ekranie nie pojawił się odbiór z żadnej kamery, jednak miał pełność, że połączenie jest stabilne, gdyż pokazywany "ping" był na przyzwoitym poziomie. Wtedy zobaczył przemysłową kamerę ochrony znajdujące się pod sufitem pomieszczenia i pomyślał, że ktokolwiek jest po drugiej stronie obserwuje przez to urządzenie, ponieważ telewizor nie miał żadnego urządzenia do rejestracji obrazu, a nie widział innych obiektywów. Wtedy z telewizora wydobył się zniekształcony ludzki głos.
— Zebraliśmy się tu, by wysłuchać prezentacji tego młodzieńca. Ma genialny pomysł jak zwiększyć nasze wpływy, dlatego jako członek zarządu i szef działu marketingu postanowiłem wziąć udział w spotkaniu.
Mężczyzna gotów do prezentacji lekko spanikował, w końcu to był członek zarządu, ale też dawało mu to pewność siebie, bo w końcu oznacza to, że jego projekt może być na tyle dobry, by zainteresować samą górę.
— No to zaczynamy.
Powiedział cicho do siebie, wziął głęboki wtedy. Nie mógł być bardziej gotowy na przedstawienie projektu, więc zaczął.
— Otóż chciałbym państwu zaprezentować możliwy przełom w kwestii sprzedaży naszych produktów. Mianowicie rozchodzi się o rozpoczęcie hurtowej sprzedaży napojów na bazie półproduktów własnej produkcji do sektora usług żywieniowych. Jak pewnie mogą panowie stwierdzić…


— … Zgodnie z tymi obliczeniami mamy wystarczająco zasobów, by pozwolić sobie na produkcję półproduktu do sprzedaży na taką skalę. Oczywiście będzie to wymagało pewnych inwestycji w strefie ryzyka, ale już w następnym roku podatkowym dochody całkowite wzrosną o siedemnaście procent. Dziękuje.
Wszyscy przy stole wpatrywali się w niego zimnym przenikliwym wzrokiem, tak samo, jak przez ostatnie sto minut. Nawet jeśli chciałby coś jeszcze dodać, było to niemożliwe i jedyne co mu pozostało to czekać na jakiś werdykt, jakąś reakcję, cokolwiek ze strony bardziej doświadczonych pracowników.
Klap klap klap
Z głośników wbudowanych w ekran wydobyło się równomierne klaskanie, ale ze względu na zniekształcanie dźwięku nie dało się wyczytać, jakie były jego intencje. Czy był to wyraz podziwu, a może sarkastyczne symbol pogardy?
— Jestem pozytywnie zaskoczony. Postanowiłem wziąć udział w tym spotkaniu, ponieważ twój przełożony mówił, że masz łeb na karku. Miał rację, co więcej przed spotkaniem przeprowadziliśmy analizę materiału wejściowego, by wiedzieć, iż to nie jest jedynie luźny pomysł bez żadnych szczegółów. Plan jest niesamowicie dopracowany, jesteś perfekcjonistą, a to się szanuje.
Kolejne słowa pochwał wylewały się przez głośniki. Cała ósemka ściągnęła z niego to spojrzenie, poczuł jakby właśnie ktoś, kto ma go na muszce opuścił broń. Teraz jedynie miarowo potakiwali po zakończeniu każdego zdania członka zarządu, który siedział po drugiej stronie ekranu.
— Mimo tych wszystkich zalet i świetnej prezentacji mam jedną uwagę. Otóż jako członek zarządu wzrost zysków o siedemnaście procent to coś, czego nie można przepuścić, tak doświadczenie w marketingu pozwalające mi na zajęcie takiej pozycji mówi mi co innego. Wszystko, co przedstawiłeś jest prawdziwe, ale nie uwzględniłeś jednej z najważniejszej kwestii związanej z marketingiem. Chodzi o nazwę. Powiedz mi jak nazywają się dwa najpopularniejsze napoje robione z roślin.
— Chodzi o kawę i herbatę?
— Zgadza się. Są to skróty stworzone dla tych napojów. Napar z suszonych liści herbaty nazywamy po prostu herbatą. A kawa to napar z palonych ziaren kawowców. Nikt nie używa ich pełnych nazw i jeśli chcemy by nasz produkt mógł z nimi konkurować na rynku potrzebujemy też skrótowej nazwy naszych napojów. W innym wypadku nie zainteresujemy konsumentów i nic nie sprzedamy.
— Rozumiem, ale nie mam czegoś takiego. Przepraszam, nie myślałem o tym.
— Na szczęście ja o tym pomyślałem. W grupie, która pojawiła się na tym spotkaniu masz kilku speców od marketingu. Po wysłuchaniu twojej prezentacji na pewno mają już jakieś pomysły, dlatego zostawię was na trzydzieści minut i jak wrócę to chce usłyszeć chwytliwą nazwę. W innym wypadku…
Telewizor się wyłączył. Niemal natychmiast atmosfera się rozluźniła, na kamiennych twarzach ludzi biznesu zaczęły pojawiać się niewielkie rysy ukazujące ślady emocji. Najstarszy z mężczyzn z paskami siwych włosów na głowie w końcu się odezwał.
— W taki razie, jeśli projekt jest niemal gotów to zajmijmy się tą nazwą. Tylko najpierw proponuje się czegoś napić, bo siedzimy już półtorej godziny bez niczego i muszę się jakoś pobudzić.
Reszta zgodziła się z nim w energiczny sposób. Przywołali gestem recepcjonistkę, która spędziła całe spotkanie za szklaną ścianą. Możliwe, że nie miała nic do roboty, a może po prostu obsługiwanie ich spotkania był jej aktualnym zajęciem. Nie ważne, jaka była prawda, ważne było to, iż po tej prezentacji musiał przepłukać gardło oraz ponownie pobudzić szare komórki, by w parę minut wymyślić nazwę zdolną przekonać członka zarządu. Miał ochotę na wywar z prażonych ziaren kawowca, faktycznie słabo to brzmi.


Po kilku minutach wszyscy delektowali się świeżo przygotowanymi napojami. Każdy łyk był jak paliwo dla ciała napędzające je do dalszego działania. Mężczyzna, który był wykończony długą prezentacją swojego pomysłu niemal jednym łykiem wypił kawę nie zważał na to, że była gorąca i może to się zakończyć poparzeniem. Na szczęście kawa przyniesiona przez recepcjonistkę została w pewnym stopniu wystudzona, by nadawać się od razu do picia. Mimo właściwej temperatury napój wydawał się bardziej gorzki niż zwykle, jednak zrzucił winę za ten fakt na to, iż normalnie słodzi kawę trzema łyżkami cukru, a na spotkaniu nie chciał pokazywać swoich fanaberii co do szczegółów związanych z zamawianiem napoju.

Reszta mężczyzn pozwoliła mu zasiąść przy stole na czas dyskusji, najstarszy z nich ponownie wykonał pierwszy ruch i zaczął debatę.
— Panowie, czas ucieka dlatego powinniśmy przejść do kwestii związanych z naszym aktualnym zadaniem. Ma ktoś pomysł jak można by nazwać taki napój?
— Może jeśli wywar z liści ziół to herbata od angielskiego "herb" to my też powinniśmy zapożyczyć z angielskiego i nazwać to "funguta".
— Słaby pomysł, może jest poprawny logicznie, ale nam chodzi o klientów, nie o logikę. To musi być coś, co przyciągnie uwagę przeciętnego Kowalskiego. Wszyscy lubimy rosół, a ta zupa to po prostu wywar z ptaka oraz warzywa. Dlatego proponuje nazwać to "grzybół".
— Niezłe, ale brzmi jak danie obiadowe, a to ma być napój pijany w różnych porach dnia oraz na różnych okazjach. Poza tym nie wiem, o co szefowi chodzi. Wywar z grzybów to wywar z grzybów, to ma taką nazwę i nie inną.
— Tak, jednak z taką nazwą ciężej będzie to sprzedać. No i jest w tym pewna logika. Napoje jak kawa czy herbata nazywamy skrótowo, więc czemu nie wywar z grzybów.
— Bo to bez sensu, z tą logiką powinniśmy to nazwać "grzyb".
— Mhh, a może "grzybowa"?
— To przecież nazwa zupy, walnąłeś się w głowę czy co?
— Chwila, jeśli Amerykanie mają napoje typu "milk shake" to w razie napoju na bazie grzybów możliwe byłoby nazwanie napoju "spore shake".
— Takie coś jest idealnym pomysłem, ale na kontynent po drugiej stronie oceanu. Na razie mówimy o rynku Europejskim.
— "Grzybulion" wydaje się dobre. W sumie nie, jak to teraz powiedziałem na głos to brzmi jak kolejne danie obiadowe. W mojej głowie brzmiało to lepiej.
— Wpadłem na coś. "Grzybownica" to coś, czego potrzebujemy, nie kojarzy się z obiadem i wpada w ucho.
— Dobre. A co o tym myśli twórca projektu?
Wszyscy dyskutanci przerwali głośną konwersację i spojrzeli na młodego mężczyznę siedzącego cicho od początku tematu. Ten nawet nie zwracał uwagi na wytężających umysły speców, jedynie patrzył, gdy z jego oczu zaczęły spływać strugi łez. Kiedy ucichli zaczęli też słyszeć jego nieregularny, płytki oddech, jakby właśnie przebiegł maraton.

Nagle wstał jednocześnie jedną ręką zasłaniając usta, zaś drugą łapiąc się za brzuch. Między palcami dłoni przyłożonej do twarzy zaczęły pojawiać się brunatne strużki lepkiej treści żołądkowej. Natychmiast ruszył w kierunku drzwi, przeciskał się między siedzącymi biznesmenami, który odsuwali się, by nie dać się ubrudzić nagłym atakiem torsji. Przedostał się do miejsca sali z odrobiną wolnej przestrzeni, zaczął nabierać prędkości, jakby nie było przed nim żadnej ściany czy drzwi. Prawdopodobnie celował w drzwi, ale z jakiegoś powodu wbiegł prosto na kruchą szklaną ścianę. Ta pod naporem rozbiła się zamieniając podłogę w morze odłamków gotowych pociąć ludzką skórę. W tym czasie mężczyzna przebijający się przez ścianę upadł na ziemię twarzą w dół, zdążył zamknąć oczy, jednak nie uchroniło go to przed poranieniem twarzy oraz rąk próbujących instynktownie zamortyzować uderzenie. Po upadku obrócił się na plecy, by bardziej nie kaleczyć twarzy, niestety nie mógł wstać, nie miał na tyle siły. Klatka piersiowa powoli przestawała się poruszać.

Biznesmeni podnieśli się jednocześnie, chcieli już ruszyć z pomocą, gdyż było pewne, że to albo zawał, albo zatrzymanie oddechu. Jednak kiedy mieli już zrobić pierwszy krok kobieta obsługująca posiedzenie podeszła do mężczyzny na ziemi, następnie zatrzymała innych.
— Zostawcie go, to nie wasza sprawa.
Wypowiedziała to, jak maszyna, w tych słowach nie było żadnych emocji, jedynie chłodna kalkulacja skłaniająca ją do takiego działania.
— On ma zawał, trzeba mu pomóc.
— Radzę zostawić tę sprawę, no, chyba że chcecie mieć problemy z górą.
— Kim ty w ogóle jesteś, by nas straszyć w ten sposób?
Nie odpowiedziała na to, jedynie nachyliła się nad ledwo żywym człowiekiem na podłodze. Ten nie miał siły podjąć jakiejś akcji, wiedział, iż to ostatnie chwile jego życia i jedyne co może to wysłuchać słów tej kobiety.
— Od dawna widzieliśmy co robisz i dla kogo pracujesz. Wiemy co stało za tym projektem, ale jak zwykle nie udało się wam. Jednak to, co nam pokazałeś to dobry pomysł i z lekkimi zmianami przyniesie nam obiecane korzyści. Z tego względu powiem ci, co się właśnie stało. Do twojego napoju dolałam roztwór z muskaryny pozyskany z czerwonego muchomora, łyżeczka tej substancji może zabić dziesięciu ludzi. Wywołuje mdłości, wymioty, łzawienie, ślinotok, problemy z widzeniem oraz trudności z oddychaniem, w dużych ilościach i bez podania odtrutki może wywołać depresję oddechową i zawał. To się teraz dzieje z tobą i będzie się dziać z następnymi szpiegami, którzy będą tak nieostrożni jak ty.
Mężczyźni patrzyli ze zdziwieniem, nie mogli się ruszyć przez złowrogą aurę jaka biła od tej kobiety. Widzieli jak właśnie z zimną krwią zabiła człowieka, mieli pewność, że powtórzyłaby to z każdym z nich, jeśli by musiała.
— CO TU SIĘ DZIEJE!?
Zniekształcony głos członka zarządu ponownie wypełnił pomieszczenie. Nie wiedzieli, czy cały czas tam był, czy dopiero teraz się pojawił, jednak to nie miało teraz znaczenia.
— Masz dziesięć sekund, by wyjaśnić kim jesteś albo wzywam ochronę.
Kobieta spokojnie wyciągnęła telefon komórkowy ze swojej torebki, zręcznie wybrała numer na ekranie dotykowym, następnie wykonała krótkie połączenie.
— Kabel ucięty.
Po tych dwóch słowach rozłączyła się, a po drugiej stronie ekran zadzwonił telefon. Zaskoczony szef działu marketingu odebrał połączenie.
— Tak, tak, tak, rozumiem. Oczywiście, że tak. Jest pan pewien? A tak, ma się rozumieć. Już się tym zajmuje.
Wszyscy wyczekiwali zakończenia połączenia, atmosfera zagęszczała się coraz bardziej. Kobiety jednak to nie obchodziło, wyjęła z torebki złożoną foliową płachtę, jednym ruchem ją rozłożyła i przykryła zwłoki. Wtedy członek zarządu wydał werdykt oparty o rozmowę.
— Wszystko wiem. Przepraszam za zamieszanie, może pani iść.
Wtedy jeden z ludzi pod krawatem nie wytrzymał, nigdy jeszcze nie spotkał się z taką sytuację. Nawet korporacje ot, tak nie pozwalają na morderstwo.
— Co to ma znaczyć? Kim ona takim jest, że można jej popuścić morderstwo z zimną krwią?
Kobieta, której ewidentnie nie obchodziła ta sytuacja udała się po schodach do góry niemal natychmiast znikając.
— Nie wtrącajcie się w to, to nie wasza liga, ani nawet moja. Cholerny "ogród prezesa".
— Kto?
— Nikt!
Nagle człowiek za ekranem wydał się mocno zdenerwowany, jakby właśnie wyjawił tajemnicę państwową.
— Słuchajcie. Wymsknęło mi się coś, czego nie powinienem mówić. Jeśli ktoś z was, chociaż wypowie tę nazwę to skończycie jak ten na ziemi. Dostałem informacje, że zaraz ktoś zabierze ciało, a my mamy wybrać nowego menadżera tego projektu, gdyż obecny jest niedysponowany.
Wszyscy w pomieszczeniu bez słowa zgodzili się i wrócili do spotkania, wstrząśnięci, acz profesjonalni kontynuowali zebranie próbując zapomnieć. Jedna para uszu, która słyszała te słowa miała inne plany. Telefon w kieszeni trupa przekazał wiadomość do osoby, która od dwóch godzin siedział na podsłuchu nagrywając rozmowę.


— Cholera! Straciliśmy kolejnego.
Otyły mężczyzna siedzący przy urządzeniu nagrywającym z irytacją uderzył pięścią w blat, na którym stało rzeczone urządzenie, następnie wyjął komunikator.
— Łotrzak do formacji uderzeniowej, zgłoście się. Odbiór.
— // Tu formacja uderzeniowa, jesteśmy gotowi w każdej chwili. Odbiór. //
— Odwołujemy akcję. Powtarzam, odwołujemy akcję. Bez odbioru.
— // Zrozumieliśmy, akcja odwołana, wycofujemy się. Bez odbioru. //
Kiedy odłożył komunikator wrócił do nasłuchiwania toczącego się spotkania. Niestety przez resztę posiedzenia nie wydarzyło się nic godnego uwagi. Słysząc jak ktoś porusza ciało, agent Łotrzak postanowił aktywować miniaturowe ładunki w obudowie telefonu, nie były na tyle silne by ktokolwiek zauważył ich aktywację, ale skutecznie odbierały dostęp do karty SIM oraz pamięci urządzenia. To były ostatnie informacje, jakie mogli pozyskać bez narażania się na odkrycie, a to było coś, co nie mogło mieć miejsca. Wtedy wiedzieliby co udało się im odkryć i poświęcenie młodego agenta poszłoby na marne.
— Nic z tego nie wyszło, znowu.
Żylasty młody facet w dresie siedzący za kierownicą białego vana będącego centrum operacji odezwał się po raz pierwszy od dłuższej chwili. Na kolanach miał aparata z obiektywem zapewniającym stukrotny zoom optyczny.
— Nie narzekaj, zaraz ci coś powiem. Ale najpierw chce mieć fotkę tej zabójczyni. Tylko ostre i z różnych kątów.
— Nie ucz ojca dzieci robić. Nie po to skończyłem fotografię, by teraz wysłuchiwać porad od człowieka robiącego zdjęcia jedynie na telefonie.
— Jak ja ci zaraz…
— Cicho, ktoś idzie.
Przez frontowe drzwi budynku wyszły trzy kobiety. Dwie z nich to były wysokie blondynki o smukłej figurze z krótkimi włosami, zaś trzecia to niska, krępa brunetka z włosami spiętymi w kucyk. Każda z nich skierowała się w innymi kierunku.
— Są trzy, która jest nasza.
— Nie wiem, rób fotki wszystkim, i tak nie planowaliśmy nikogo śledzić.
Fotograf uchylił okno, by wystawić obiektyw w celu uzyskania czystego obrazu ze zdjęć. Zaczął wyłapywać ostrość, ostrożnie, skupiony niczym snajper szykujący się do strzału. Wykonywał zdjęcie za zdjęciem, a wnętrze furgonu wypełniło się dźwiękiem zamykanej migawki potwierdzającym wyryciem obrazu na cyfrowej karcie pamięci.

Dwie minuty później było już po wszystkim, kobiety się rozeszły, stracili podsłuch z telefonu zmarłego agenta, jednak furgon wciąż na coś czekał. Drzwi boczne vana rozsunęły się, do środka wleciał snop światła, a wraz z nim pojawił się młody facet w dżinsowych spodniach z białą koszulką oraz czapką z daszkiem. W ręku miał dużą papierową torbę wypełnioną jedzeniem z pobliskiej knajpy.
Podał ją do agenta Łotrzaka, który natychmiast rozpakował zawartość, po czym wgryzł się w burgera.
— Wracamy do bazy, tylko nie zapomnij o sprawdzeniu, czy mamy ogon.
Zanim Łotrzak wziął kolejnego gryza silnik pojazdu zapalił, a koła zaczęły się kręcić poruszając pojazd do przodu. Żylasty mężczyzna ruszył, znał trasę oraz manewry, nigdy o nich nie zapominał, ale Łotrzak nikomu nie miał wiary w ludzi, po tylu latach pracy przy tej sprawie było to usprawiedliwione.
— To, co takiego chciałeś mi powiedzieć?
— Chciałem cię wyprowadzić z błędu.
— Jakiego błędu?
— Z tego, że nic nie wyszło.
Młody facet odpowiedzialny za dostarczenie żarcia wyglądał na zdezorientowanego, na pewno chciał odpowiedzi, ale szybko odpuścił, bo wiedział, że do jego zadań nie należy zadawanie pytani, jeszcze nie.
— Bo przecież nic nie wiem, plan spalił na panewce, a nasza wtyka nie żyje.
— To twój punkt widzenia, prawda jest zgoła inna. Bo widzisz od wielu lat pracuję nad rozpracowaniem tych typków, ale nigdy nie było żadnych postępów. Każdy agent, nieważne jak zakonspirowany znikał bez śladu, nie wiedzieliśmy kto lub co ich nakrywa oraz co się z nimi dzieje. Teraz to się zmieniło. Jeden nieostrożny zwrot pozwolił nam odpowiedzieć na te dwa pytania, niestety stworzył też dwadzieścia nowych.
— Czyli mamy osiemnaście pytań więcej niż przed tą akcją. Zamiast zbliżać się do odkrycia ich sekretów pojawiło się ich jeszcze więcej.
— Nie przerywaj mi, nie bądź też takim pesymistą. Mamy nowe pytania, ale mamy też coś, czego oni nie mają. Widzisz do tej pory byliśmy ślepi oraz głusi na to, co naprawdę tam się dzieje. Dla nas każda informacja była sukcesem, każdy sabotaż, gdzie wpadło nam coś w ręce było okazją do świętowania. Prawda była taka, że nic z tego to nie sukces, bo to oni nam to dawali. Tworzyli iluzję, niczym szachista poświęcający pionki, by wydawało się, że przegrywa, a on po prostu daje fory. Jednak teraz mamy coś, o czym nie powinniśmy wiedzieć. Jeśli ktoś myślał, że są po prostu krok przed nami to się mylił, ponieważ tak naprawdę stoimy w miejscu, a oni idą do przodu, ale teraz wykonaliśmy krok, gdy oni myślą, że wciąż stoimy. W końcu znamy zasady gry oraz z kim gramy, dlatego prawdziwa rozgrywka zaczyna się teraz. Poświęcenie tego agenta dla Fundacji nie poszło na marne. Teraz w końcu zabawami się z grzybiarzami na poważnie.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Uznanie autorstwa — na tych samych warunkach 3.0 unported